Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
30 osób interesuje się tą książką
Trzecia część jednego z najpopularniejszych cykli fantasy ostatnich lat: „Z krwi i popiołu”.
Poppy nawet nie marzyła, że odnajdzie miłość u boku księcia Casteela. Mroczny okazał się przyjacielem, bratnim sercem i wspaniałym kochankiem. Jednak los, który byłby udziałem zwyczajnej dziewczyny, nie jest jej przeznaczony. Poppy to Wybrana. Błogosławiona. Prawowita władczyni Atlantii. W jej żyłach płynie krew Króla Bogów, więc korona i królestwo należą do niej.
Dziewczyna zawsze pragnęła mieć wpływ tylko na swoje życie. Teraz musi zdecydować, czy porzuci boskie dziedzictwo, czy nałoży złoconą koronę i zostanie Królową Ciała i Ognia. Ma też do wypełnienia misję – musi pomóc Casteelowi odnaleźć jego brata, a potem dowiedzieć się, czy Ian, jej brat, stał się bezdusznym Ascendentem.
Nie wszystkim się podoba, że była Panna jest potomkinią Króla Bogów. Są tacy, którzy nie cofną się przed niczym, aby korona nigdy nie spoczęła na głowie Poppy. Największe zagrożenie dla niej i Atlantii czai się na dalekim zachodzie, gdzie Królowa Krwi i Popiołu ma własne plany, na których realizację czekała setki lat.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 829
Tytuł oryginału: The Crown of Gilded Bones
Mapa i projekt okładki: © by Hang Le
Redakcja: Beata Turska
Redaktor prowadzący: Agata Then
Redakcja techniczna: Sylwia Rogowska-Kusz
Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski
Korekta: Lingventa (Magdalena Zabrocka, Aleksandra Zok-Smoła)
© 2021 by Jennifer L. Armentrout
© for this edition by MUZA SA, Warszawa 2022
© for the Polish translation by Jerzy Malinowski
ISBN 978-83-287-2427-3
You&YA
MUZA SA
Wydanie I
Warszawa 2022
–fragment–
Dedykuję bohaterom – pracownikom służby zdrowia, ratownikom, pracownikom kluczowych sektorów gospodarki i uczonym, którzy narażając życie własne i swoich najbliższych, niestrudzenie, bez ustanku ratują życie innych, dzięki którym sklepy na całym świecie pozostają otwarte.
Dziękuję.
– Opuśćcie miecze – rozkazała królowa Eloana. Gdy przyklękła na jedno kolano, jej włosy lśniły czernią w promieniach słońca. Nieskrywane emocje, wylewające się z niej, gorzkie i palące, smakujące udręką i bezradnym gniewem, pełzły po świątynnej posadzce Komnat Nyktosa, drażniły moją skórę i ocierały o… to coś pierwotnego, tkwiącego głęboko we mnie. – I pokłońcie… pokłońcie się ostatniej potomkini najstarszego rodu. Tej, w której żyłach płynie krew Króla Bogów. Pokłońcie się waszej nowej królowej.
Krew Króla Bogów? Waszej nowej królowej? To wszystko nie miało sensu. Ani jej słowa, ani to, że zdjęła z głowy koronę.
Spojrzałam na mężczyznę stojącego obok królowej Atlantii i poczułam, że stanowczo zbyt płytki oddech pali mnie w gardło. Na głowie króla o złocistych włosach wciąż tkwiła korona, ale jej kości pozostały wyblakłe. W niczym nie przypominała tej, którą królowa złożyła u stóp posągu Nyktosa – błyszczącej i złotej. Ominęłam wzrokiem przerażające, połamane szczątki zaściełające nieskazitelnie białą niegdyś posadzkę. To było moje dzieło, to ja dodałam ich krew do tej, która spadła z nieba i wypełniła szczeliny w marmurze. Nie patrzyłam na to ani na nikogo innego. Całą swoją uwagę skupiłam na nim.
Nadal klęczał, wpatrując się we mnie spomiędzy rękojeści skrzyżowanych na piersi mieczy. Pukle włosów, skręconych, mokrych, połyskujących granatem w świetle atlanckiego słońca, przesłaniały czoło o piaskowym odcieniu. Strużki czerwieni barwiły wydatne kości policzkowe, dumną krzywiznę szczęki, spływały po wargach, które kiedyś złamały mi serce i roztrzaskały je na kawałki. Wargach, które wypowiedzianą później prawdą zlepiły wszystkie odłamki z powrotem w jedną całość. Wpatrywał się we mnie swoimi błyszczącymi, złocistymi oczami i zdawał się tym spojrzeniem składać mi ukłon. Tkwił w bezruchu, nie byłam nawet pewna, czy oddycha. I wciąż przypominał mi jednego z tych dzikich jaskiniowych kotów, uderzająco pięknych, które jako dziecko widziałam w klatce w pałacu królowej Ileany.
Był dla mnie tak wieloma różnymi postaciami. Obcym, z którym przeżyłam swój pierwszy pocałunek w pogrążonym w półmroku pokoju. Strażnikiem, który przysiągł poświęcić własne życie dla ochrony mojego. Przyjacielem, który zajrzał pod welon Panny, by dostrzec prawdziwą mnie, który zamiast zamykać mnie w złotej klatce dał mi do ręki miecz, bym mogła bronić się sama. Legendą spowitą w mrok koszmarów, która knuła, by mnie zdradzić. Księciem królestwa uznawanego za nieistniejące, człowiekiem, który przeżył niewyobrażalne katusze, a mimo to zdołał odnaleźć siebie samego na nowo. Bratem, który zrobiłby wszystko, nie zawahałby się przed żadnym uczynkiem, by ocalić swoją rodzinę. Swój lud. Mężczyzną, który odsłonił swoją duszę i otworzył serce przede mną – i tylko przede mną.
Mój pierwszy mężczyzna.
Mój strażnik.
Mój przyjaciel.
Mój zdrajca.
Mój partner.
Mój mąż.
Moje bratnie serce.
Moje wszystko.
Casteel Da’Neer oddawał mi cześć i patrzył na mnie tak, jakbym była jedyną osobą w całym królestwie. Nie musiałam, jak wcześniej, koncentrować się, żeby wiedzieć, co czuje. Wszystkie jego emocje były dla mnie czytelne. Były kalejdoskopem wciąż zmieniających się smaków – chłodnego i kwaskowego, ciężkiego i korzennego, i słodkiego jak jagody maczane w płynnej czekoladzie. Nieustępliwie jędrne i bezlitośnie czułe wargi rozchyliły się, ukazując zaledwie koniuszki ostrych kłów.
– Moja królowo – szepnął i te dwa słowa podziałały na moją skórę jak balsam. Melodia jego głosu zdusiła we mnie to coś pierwotnego, coś, co kazało mi zgromadzić cały emanujący z tych ludzi gniew i strach, obrócić go i cisnąć w nich, by naprawdę mieli się czego bać. Jeden kącik jego ust uniósł się lekko, a na prawym policzku pojawił się wyraźny dołeczek.
Zadrżałam oszołomiona, ponieważ poczułam ulgę na widok tego irytująco głupiego – i tak uroczego – dołeczka. Obawiałam się, że kiedy Casteel zobaczy, co zrobiłam, zacznie się bać. Nie mogłabym go za to winić. To, co zrobiłam, przeraziłoby każdego. Ale nie jego. Żar, który zmienił kolor jego oczu w ciepły miód, powiedział mi, że jest jak najdalszy od lęku. Co samo w sobie też wydało mi się niepokojące. No, ale był przecież Mrocznym, czy mu się ten przydomek podobał, czy nie.
Pierwszy szok minął, adrenalina przestawała działać. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że czuję ból. Ramię i bok głowy pulsowały. Lewa część twarzy była opuchnięta i nie miało to nic wspólnego ze starymi bliznami. Tępy ból owładnął moje ręce i nogi, kolana stały się dziwnie miękkie. Zakołysała mną ciepła, słona bryza…
Casteel poderwał się. Nie powinno mnie dziwić, że potrafi poruszać się tak szybko, a jednak mnie zaskoczył. W jednej chwili był już na nogach, stał o krok bliżej mnie. I wtedy wydarzyło się kilka rzeczy naraz.
Mężczyźni i kobiety zgromadzeni za rodzicami Casteela, ubrani w takie same białe tuniki i luźne spodnie jak ludzie leżący na posadzce, także się poruszyli. Gdy unieśli miecze i zbliżyli się do rodziców Casteela, by ich bronić, światło odbiło się w złotych bransoletach zdobiących ich ramiona. Kilkoro z nich sięgnęło po łuki przewieszone na plecach. Musieli pełnić rolę strażników.
Z gardła największego wilkłaka, jakiego kiedykolwiek widziałam, wydobyło się ostrzegawcze warczenie. Ojciec Kierana i Vonetty znalazł się u mojego prawego boku. Jasper udzielił Casteelowi i mnie ślubu w Przyczółku Spessa. Był tam, kiedy Nyktos zaaprobował nasz związek, zamieniając na krótko dzień w noc. Tymczasem teraz, z rozchylonymi wargami koloru stali, szczerzył kły, zdolne rozszarpać ciało i pogruchotać kości. Był lojalny wobec Casteela, a jednak instynkt podpowiadał mi, że wilkłak ostrzegał nie tylko strażników króla i królowej.
Kolejne warczenie rozległo się z mojej lewej strony. W cieniu drzewa z Krwawego Lasu, które wykiełkowało w miejscu, gdzie spadły krople mojej krwi, i w kilka chwil urosło do potężnych rozmiarów, pojawił się płowy wilkłak z pochyloną nisko głową i oczami opalizującymi błękitem. Kieran. Wpatrywał się przenikliwie w Casteela. Nie potrafiłam zrozumieć, dlaczego obaj zachowują się w taki sposób wobec księcia. Zwłaszcza Kieran. Był przecież związany z Casteelem od urodzenia, a to znaczyło, że powinien być mu posłuszny i za wszelką cenę go bronić. Ale był też kimś więcej niż tylko związanym z Casteelem wilkłakiem. Byli jak bracia, choć nie łączyły ich więzy krwi, ale przyjaźń. I wiedziałam, że się kochają.
Teraz w położonych groźnie uszach Kierana nie było śladu miłości.
Czułam coraz większy niepokój, patrząc, jak Kieran przysiada, a mięśnie jego tylnych łap napinają się, szykują do skoku na… Casteela.
Żołądek mi się ścisnął. To było nie w porządku. Nic tu nie było w porządku.
– Nie – wydusiłam z siebie głosem tak ochrypłym i cichym, że sama ledwo go słyszałam.
Ale Kieran zdawał się mnie nie słyszeć albo się mną nie przejmować. Gdyby zachowywał się normalnie, uznałabym, że próbuje mnie lekceważyć, ale to było coś innego. On był inny. Oczy miał jaśniejsze niż kiedykolwiek wcześniej. Z nimi też było coś nie w porządku, ponieważ… nie były po prostu niebieskie. Źrenice płonęły mu srebrzystobiałym blaskiem. Zerknęłam odruchowo na Jaspera. Jego oczy też się zmieniły. Widziałam już wcześniej to dziwne światło. Tak wyglądała moja skóra, kiedy leczyłam połamane kończyny Becketta, i to był ten sam srebrny blask, który emanował ze mnie kilka minut wcześniej.
Przez twarz Casteela przemknął wyraz zaskoczenia, ale już chwilę później poczułam… ogarniającą go ulgę.
– Wiedzieliście. – W głosie Casteela słychać było podziw, choć nikt stojący za nim tego nie wyczuł. Nie uniosły się nawet kąciki ust Atlanta o kasztanowych włosach. Emil wpatrywał się w nas szeroko otwartymi oczami. Otaczała go wyraźna aura lęku. To samo działo się z Naillem, który zawsze sprawiał wrażenie niewzruszonego, nawet wtedy, gdy w bitwie otaczali go liczni wrogowie.
Casteel niespiesznie wsunął miecze do pochew i opuścił ręce.
– Wszyscy wiedzieliście, że coś się z nią dzieje. To dlatego… – Urwał i zacisnął zęby.
Kilku strażników wyszło przed króla i królową i otoczyło ich ciasnym kręgiem…
Kłąb białego futra z podwiniętym ogonem ruszył naprzód po marmurowej posadzce. Delano uniósł łeb i zawył. Upiorny, choć piękny dźwięk sprawił, że uniosły się wszystkie włoski na moim ciele.
Z oddali odpowiedział mu cichy skowyt i szczekanie, które z każdą sekundą narastało. Gdy gdzieś w dole rozległo się potężne dudnienie, liście na stożkowatych drzewach, oddzielających świątynię od Zatoki Saiona, zadrżały. Z gałęzi zerwały się ptaki o niebiesko-żółtych skrzydłach i przesłoniły niebo.
– Niech to diabli. – Emil obrócił głowę w stronę schodów prowadzących na szczyt świątyni i sięgnął po miecze. – Oni przywołują tu całe miasto.
– To ona. – Na czole starszego wilkłaka uwidoczniła się głęboka blizna. Alastir, z wyrazem niedowierzania na twarzy, stał tuż przed kręgiem strażników chroniących rodziców Casteela.
– To nie ona – zaprotestował Casteel.
– Ależ tak – potwierdził król Valyn, wpatrując się we mnie. – Odpowiadają na jej wezwanie. To dlatego tamte na drodze przemieniały się bez ostrzeżenia. Ona je wezwała.
– Ja nikogo nie wzywałam – zwróciłam się łamiącym głosem do Casteela.
– Wiem. – Gdy Casteel zatopił we mnie spojrzenie, ton jego głosu złagodniał.
– Zrobiła to – odezwała się jego matka. – Mogłaś sobie z tego nie zdawać sprawy, ale przywołałaś je.
Przeniosłam na nią wzrok i poczułam bolesne ukłucie w piersi. Wyglądała dokładnie tak, jak wyobrażałam sobie matkę Casteela. Olśniewająca. Królewska. Wszechmocna. Teraz spokojna i opanowana, mimo że nadal klęczała, mimo tego, że kiedy mnie po raz pierwszy ujrzała, zwróciła się do syna słowami: Coś ty zrobił? Kogoś ty tu przywiózł? Wzdrygnęłam się z obawy, że te pytania zostaną ze mną na długo.
Casteel omiótł moją twarz spojrzeniem swoich złocistych oczu, a rysy jego twarzy stężały.
– Gdyby ci idioci za moimi plecami opuścili miecze zamiast kierować je przeciwko mojej żonie, to nie mielibyśmy teraz całej hordy wilkłaków gotowych się na nas rzucić – warknął. – One po prostu reagują na zagrożenie.
– Masz rację – powiedział jego ojciec i pomógł żonie podnieść się z klęczek. Jej kolano i rąbek liliowej sukni były pobrudzone krwią. – Ale odpowiedz sobie na pytanie, dlaczego wilkłak, z którym jesteś związany, broni kogoś innego zamiast ciebie.
– To akurat najmniej mnie w tej chwili obchodzi – odparł Casteel. Tymczasem odgłos setek, jeśli nie tysięcy wilkłaczych łap stawał się coraz bliższy. Książę chyba nie mówił tego poważnie. Powinno go to obchodzić, bo pytanie było jak najbardziej zasadne.
– Musi cię to obchodzić – ostrzegła go matka, a w jej głosie dało się wyczuć lekkie drżenie. – Więzi zostały zerwane.
Więzi? Ręce mi się trzęsły, spojrzałam z niepokojem na schody świątyni, gdzie Emil powoli się cofał. A Naill dzierżył w dłoniach miecze.
– Ona ma rację – wyszeptał Alastir zbielałymi wargami. – Ja… ja to czuję. Pierwotne notam. Jej znak. Dobrzy bogowie. – Głos mu drżał, cofnął się bezwiednie, o mały włos nie rozdeptując leżącej na posadzce korony. – Oni wszyscy mają połamane kości.
Nie miałam pojęcia, czym jest notam, ale choć byłam całkowicie zaskoczona i zaczęła we mnie narastać panika, czułam, że w tym, co powiedział Alastir, było coś dziwnego. Jeśli to była prawda, dlaczego nie przybrał postaci wilkłaka? Czy dlatego, że już wcześniej, wiele lat temu, zerwał więź z dawnym królem Atlantii?
– Spójrz na ich oczy – poleciła łagodnym tonem królowa, wskazując palcem to, co już widziałam. – Wiem, że tego nie pojmujesz. Są rzeczy, o których nigdy nie powinieneś się dowiedzieć, Hawke. – Kiedy zwróciła się do niego skrótem imienia, które kiedyś uważałam za fałszywe, jej głos się nagle załamał. – Ale teraz musisz wiedzieć, że oni już nie służą żywiołakom. Nie jesteś bezpieczny. – Proszę – dodała błagalnym tonem. – Proszę, wysłuchaj mnie.
– Jak to? – wychrypiałam. – Jak więzi mogły zostać zerwane?
– To nie ma teraz znaczenia. – Oczy Casteela niemal płonęły bursztynowym blaskiem. – Ty krwawisz – zauważył, jakby to było teraz najważniejsze. A nie było.
– Jakim cudem? – powtórzyłam pytanie.
– To z powodu tego, kim jesteś. – Eloana zacisnęła palce na rąbku swojej sukni. – Płynie w tobie krew boga…
– Jestem śmiertelniczką – przypomniałam jej.
– Tak, jesteś śmiertelniczką, ale wywodzisz się od boga. – Pokręciła głową tak gwałtownie, że kosmyk włosów wysunął się z upiętego starannie koka. – Wystarczy kropla jego krwi… – Przełknęła głośno ślinę. – Może jest jej w tobie więcej, ale to, co płynie w twoich żyłach, co jest w tobie, unieważnia wszystkie przysięgi złożone przez wilkłaki.
Przypomniałam sobie, co Kieran mówił mi o wilkłakach w Nowej Przystani. Bogowie nadali dzikim dawniej wilkom kiyou postać śmiertelników, żeby służyły za przewodników i obrońców bóstw – dzieci bogów. Ale jeszcze coś, co powiedział wtedy Kieran, tłumaczyło taką reakcję królowej.
Zerknęłam na koronę leżącą u stóp posągu Nyktosa. Kropla krwi bóstwa dawała prawo do tronu Atlantii.
O bogowie, miałam wrażenie, że za chwilę zemdleję. To byłoby żenujące.
Eloana utkwiła wzrok w wyprostowanych sztywno plecach syna.
– Staniesz obok niej? Teraz? One uznają, że stanowisz zagrożenie. Rozerwą cię na strzępy.
Czułam, że z przerażenia zamarło mi serce. Casteel wyglądał tak, jakby faktycznie miał zamiar to zrobić. Jeden z mniejszych wilkłaków za moimi plecami wyrywał się naprzód, szczekając i kłapiąc zębami. Moje ciało stężało.
– Casteel…
– Wszystko w porządku. – Casteel nawet na chwilę nie oderwał ode mnie wzroku. – Nikt nie zamierza skrzywdzić Poppy. Ja na to nie pozwolę. – Jego pierś uniosła się, kiedy nabrał powietrza w płuca. – I ty o tym wiesz, prawda?
Pokiwałam tylko głową, bo mój oddech był zbyt płytki. To była jedyna rzecz, której w tej chwili byłam pewna.
– Wszystko jest w porządku. One cię tylko chronią. – Casteel uśmiechnął się do mnie, ale miał zaciśnięte usta. Potem przeniósł wzrok na lewo, na Kierana. – Nie wiem wszystkiego o tym, co tu się dzieje, wiem za to, że chcesz, że wy wszyscy chcecie, zapewnić jej bezpieczeństwo. Ja też. Wiecie przecież, że nigdy bym jej nie skrzywdził. Prędzej wyrwałbym sobie serce z piersi. Ona jest ranna. Muszę się upewnić, że nic jej nie będzie i nic mnie przed tym nie powstrzyma. – Kiedy wpatrywał się w Kierana, nie drgnęła mu nawet powieka. Tymczasem z dołu dochodził coraz głośniejszy tupot wilkłaków, które zdołały już dotrzeć do schodów świątyni. – Nawet ty. Żaden z was. Zniszczę każdego, kto stanie pomiędzy nią a mną.
Kieran zawarczał złowrogo, a do moich zmysłów dotarła emanująca z niego emocja, której nigdy wcześniej nie czułam. Przypominała gniew, ale była starsza. Była jak to dziwne dudnienie krwi w moich żyłach. Prawiekowa. Pierwotna. W jednej chwili ujrzałam, jak to wszystko materializuje się przed moimi oczami. Kieran ruszyłby do ataku. A może zrobiłby to Jasper. Wiedziałam, jak poważne skutki miałby atak wilkłaków, i wiedziałam, że Casteel nie poddałby się łatwo. Zrobiłby to, co obiecał. Przedarłby się przez dzielącą nas grupę. Wilkłaki mogły zginąć, ale gdyby zranił Kierana, gdyby zrobił coś jeszcze gorszego, krew wilkłaka splamiłaby nie tylko ręce Casteela. Zostawiłaby ślad na całe życie na jego duszy.
Po schodach pięła się fala wilkłaków, małych i dużych, o futrach w wielu różnych kolorach. Ich nadejście uświadomiło mi jedno. Casteel był niewiarygodnie silny i nieprawdopodobnie szybki. Poradziłby sobie z wieloma przeciwnikami. W końcu jednak musiałby ulec.
Zginąłby.
Casteel zginąłby przeze mnie. Zginąłby, ponieważ to ja je przywołałam i nie wiedziałam, jak je powstrzymać. Serce waliło mi jak młotem. Jakiś wilkłak u szczytu schodów napierał na cofającego się Emila. Drugi zbliżał się do przemawiającego do niego spokojnym głosem Nailla. Jeszcze inne skupiły uwagę na strażnikach otaczających kręgiem króla i królową. A kilka…
O bogowie, kilka wilkłaków skradało się za plecami Casteela. Powstał chaos, nikt już nad nimi nie panował…
Zaczerpnęłam głęboko powietrze, przez głowę przelatywały mi setki myśli, zapomniałam o bólu i całym zamieszaniu. Zaszło we mnie coś, co sprawiło, że ta kropla krwi boga zerwała więzy. Wcześniejsze przysięgi przestały obowiązywać, a w takim razie… wilkłaki były teraz posłuszne mnie.
– Stop! – krzyknęłam, kiedy Kieran warknął na Casteela, na co ten odpowiedział szczerzeniem kłów. – Kieran! Przestań! Nie skrzywdzisz Casteela – podniosłam głos jeszcze bardziej i poczułam, jak moja krew zaczyna cicho szumieć. – Wszyscy macie natychmiast przestać! Nikt nikogo nie będzie atakował.
Stało się tak, jakby w głowach wilkłaków ktoś wcisnął przełącznik. Przed chwilą były gotowe do ataku, a teraz położyły się na brzuchach, kładąc łby pomiędzy przednimi łapami. Wciąż jeszcze czułam ich wściekłość, tę starodawną siłę, ale rozdrażnienie powoli gasło, odchodziło falami.
– W samą porę. Dziękuję – odezwał się Emil, opuszczając miecz.
Drżały mi ramiona, z ust dobywał się urywany oddech. Omiotłam spojrzeniem świątynię i leżące spokojnie wilkłaki, wciąż nie mogąc uwierzyć, że to zadziałało. Wszystko się we mnie buntowało przed przyznaniem racji królowej, ale, na bogów, mogłam sobie zaprzeczać do woli. Z zaschniętym gardłem zerknęłam na Casteela.
Wpatrywał się we mnie szeroko otwartymi oczami. Nie mogłam oddychać. Moje serce wciąż biło za szybko, by zrozumieć, jakie uczucia nim teraz targają.
– On mnie nie skrzywdzi. Dobrze wiecie – odezwałam się drżącym głosem, patrząc na Jaspera i Kierana. – Sami mówiliście, że jest jedyną osobą w obu królestwach, z którą jestem bezpieczna. To się nie zmieniło.
Uszy Kierana drgnęły. Po chwili podniósł się, cofnął, obrócił i trącił nosem moją dłoń.
– Dziękuję – szepnęłam, przymykając na chwilę powieki.
– Czy zdajesz sobie sprawę, co przed chwilą zrobiłaś? Powiedziałaś? – mruknął Casteel. – Przychodzą mi teraz na myśl różne wyjątkowo niestosowne rzeczy.
Zdobyłam się na krótki, urywany śmiech.
– Coś jest z tobą zdecydowanie nie tak.
– Wiem o tym. – Lewy kącik jego ust uniósł się lekko, na policzku pojawił się dołeczek. – I to ci się we mnie podoba.
Miał rację. Bogowie, miał całkowitą rację.
Jasper otrząsnął się, zwrócił wielki łeb w stronę Casteela. Spojrzał na boki i głośno sapnął, jak to miał w zwyczaju. Na ten znak pozostałe wilkłaki zaczęły wychodzić zza drzewa krwawnika. Patrzyłam, jak szybkim truchtem, strzygąc uszami i merdając ogonami, mijają mnie, Casteela i pozostałych, opuszczają świątynię i schodzą po schodach. Ze wszystkich wilkłaków pozostał tylko Jasper, jego syn i Delano, a chaotyczne napięcie wyraźnie zelżało.
– Znowu emanowałaś srebrnym blaskiem. – Czoło Casteela przesłaniał niesforny kosmyk ciemnych włosów. – Kiedy kazałaś wilkłakom przestać. Nie tak wyraziście, jak wcześniej, ale i tak wyglądałaś jak księżyc.
Naprawdę? Spojrzałam na swoje dłonie. Wyglądały normalnie.
– Ja… nie wiem, co się dzieje. – Podniosłam na niego wzrok. Zrobił krok naprzód, potem kolejny. Nie było żadnego warczenia. Nic. Cisza.
Poczułam pieczenie w gardle. I łzy napływające do oczu. Nie, nie mogłam płakać. Nie rozpłaczę się.
W całym tym bałaganie brakowało jeszcze tylko tego, żebym zaczęła histerycznie szlochać. Ale byłam taka zmęczona. Cierpiałam, nie tylko fizycznie.
Kiedy weszłam do świątyni i zobaczyłam spokojne wody Mórz Saiona, poczułam się jak w domu. Choć wiedziałam, że nie będzie łatwo. Udowodnienie, że nasz związek jest prawdziwy, było o wiele łatwiejsze niż zyskanie akceptacji rodziców Casteela i całego królestwa. Nadal musieliśmy odnaleźć jego brata, księcia Malika. I mojego. Musieliśmy zmierzyć się z królową i królem Ascendentów. Nie spodziewałam się, że nasza przyszłość będzie usłana różami, ale miałam nadzieję. A teraz czułam się głupia. Taka naiwna. Stary wilkłak, któremu pomagałam wydobrzeć po bitwie w Przyczółku Spessa, ostrzegał mnie przed ludem Atlantii. Oni cię nie wybrali. Teraz wątpiłam, czy kiedykolwiek mnie zaakceptują.
– Ja wcale tego wszystkiego nie chciałam – wydukałam z trudem.
– Wiem. – Casteel zacisnął wargi. Głos miał szorstki, ale kiedy przyłożył dłoń do mojego policzka, jego dotyk był łagodny i czuły. Pochylił głowę i świadomość bliskości jego ciała wywołała we mnie niepokojący dreszcz. – Wiem, księżniczko – szepnął, głaszcząc moje włosy, a ja zacisnęłam powieki, by powstrzymać łzy napływające szerokim strumieniem. – Już dobrze. Wszystko będzie dobrze. Obiecuję ci to.
Pokiwałam głową, choć zdawałam sobie sprawę, że nie jest w stanie tego zagwarantować. Już nie. Z największym wysiłkiem przełknęłam emocje, dławiące mnie coraz mocniej.
Casteel pocałował moją zbryzganą krwią brew i uniósł głowę.
– Emilu? Czy mógłbyś przynieść ubrania, które Delano i Kieran zostawili przy koniach, żeby mogli się, przemienić i przy okazji nikogo nie wystraszyć?
– Z największą przyjemnością – odparł Atlant, a ja miałam ochotę się roześmiać.
– Myślę, że ich nagość byłaby dzisiaj najmniej przerażającą rzeczą.
Casteel nie skomentował. Przechylił mi głowę w bok i dotknął mojego policzka. Spojrzał w dół na kamienie wciąż zaściełające posadzkę u moich stóp i zacisnął szczękę. Przeniósł wzrok na mnie, jego źrenice zwęziły się i przypominały teraz wąskie bursztynowe paski.
– Czy oni próbowali cię ukamienować?
Usłyszałam czyjeś ciche westchnienie, chyba jego matki, ale nie spojrzałam w tamtą stronę.
– Oskarżyli mnie o współpracę z Ascendentami i nazwali Pożeraczką Dusz. Mówiłam, że nią nie jestem – wyrzucałam z siebie pospiesznie słowa. Uniosłam dłoń, by go dotknąć, ale zatrzymałam ją w pół drogi. Nie wiedziałam, jakie skutki może wywołać mój dotyk. Do diabła, nie wiedziałam nawet, czego potrafię dokonać bez dotykania kogokolwiek. – Próbowałam ich przekonać, ale oni zaczęli obrzucać mnie kamieniami. Prosiłam, żeby przestali. Powiedziałam, że już wystarczy i… sama nie wiem, co zrobiłam… – Chciałam obejrzeć się przez ramię, ale Casteel zdawał się wiedzieć, czego szukałam wzrokiem, i powstrzymał mnie. – Nie chciałam ich zabić.
– Broniłaś się. – Spojrzał mi w oczy, a jego źrenice się zwęziły. – Zrobiłaś, co należało. Tylko się broniłaś…
– Ale ja ich nawet nie tknęłam – wyszeptałam. – Stało się to samo, co w Przyczółku Spessa w trakcie bitwy. Pamiętasz żołnierzy, którzy nas wtedy otoczyli? Kiedy padli martwi, poczułam coś w sobie. I tutaj poczułam to znowu. Jakby coś we mnie wiedziało, co robić. Przejęłam ich gniew i zrobiłam dokładnie to, co zrobiłby z nim Pożeracz Dusz. Zabrałam go od nich i oddałam im z powrotem.
– Nie jesteś Pożeraczką Dusz – odezwała się królowa Eloana gdzieś w pobliżu. – Kiedy eter obecny w twojej krwi stał się widoczny, ci, którzy cię zaatakowali, powinni już wiedzieć, kim byłaś. Kim jesteś.
– Eter?
– Niektórzy nazywają to magią – odparł Casteel, prostując się, jakby chciał oddzielić ode mnie swoją matkę. – Widziałaś to już wcześniej.
– Masz na myśli mgłę?
– To esencja bogów, coś, co jest w ich krwi, co daje im wyjątkowe zdolności i moc tworzenia. Nikt już jej nie przywołuje, odkąd bogowie śpią, a bóstwa wymarły. – Poszukał wzrokiem mojego spojrzenia. – Powinienem był wiedzieć. Bogowie, powinienem był to dostrzec…
– Teraz już wiesz – odezwała się jego matka. – Ale skąd miałoby ci przyjść do głowy, że to możliwe? Nikt się tego nie spodziewał.
– Oprócz ciebie – zauważył Casteel. I miał rację. Ona wiedziała, bez wątpienia. Co prawda bił ode mnie blask, kiedy się pojawiła, ale wiedziała na pewno.
– Mogę to wytłumaczyć – powiedziała. W tej samej chwili pojawił się Emil z dwiema torbami. Zatrzymał się w sporej odległości od nas wszystkich, rzucił torby Jasperowi i się wycofał.
– Rzeczywiście, wiele rzeczy wymaga wyjaśnienia – stwierdził chłodno Casteel. – Ale na razie to musi zaczekać. – Jego spojrzenie spoczęło na moim lewym policzku i znów zadrżały mu mięśnie wokół ust. – Muszę zabrać cię w jakieś bezpieczne miejsce, gdzie będę mógł… gdzie będę mógł się o ciebie zatroszczyć.
– Możesz ją zabrać do swojego dawnego apartamentu w moim domu – zaoferował Jasper, kompletnie mnie zaskakując. Nie słyszałam, jak się przemieniał. Zaczęłam obracać głowę, ale dostrzegłam gołą skórę i Jaspera grzebiącego w torbie.
– Te będą dobre – powiedział Casteel, odbierając od niego parę spodni. – Dziękuję.
– Będziesz tam bezpieczny? – zapytałam, na co Casteel odpowiedział szelmowskim uśmiechem.
– Będzie – odezwał się Kieran.
Zaskoczona dźwiękiem głosu Kierana, obróciłam się. I nie odwróciłam wzroku. Ujrzałam jego opalone ciało w całej okazałości. Stał przodem do wszystkich, pewny siebie, zupełnie jakby nie był nagi. Przynajmniej ten jeden raz nie miałam problemu ze zignorowaniem faktu, że nie miał na sobie ubrania. Spojrzałam mu w oczy. Były normalne – żywe, jaskrawobłękitne, bez srebrzystobiałej aury.
– Dopiero co zamierzałeś zaatakować Casteela.
Kieran tylko przytaknął i zabrał od Casteela spodnie.
– Naprawdę zamierzał – potwierdził Casteel.
– A ty groziłeś, że go zniszczysz. – Spojrzałam ponownie na męża.
– Faktycznie. – Na jego lewym policzku znów pojawił się dołeczek.
– Dlaczego się uśmiechasz? Nie ma w tym nic śmiesznego. – Wpatrywałam się w niego, a głupie łzy cisnęły mi się do oczu. Nie dbałam o to, że mamy widownię. – To się nie może powtórzyć. Słyszysz mnie? – zwróciłam się do Kierana, który uniósł brwi, naciągając spodnie na szczupłe biodra. – Czy wy obaj mnie słyszycie? Nie pozwolę na to. Nie…
– Cii… – Delikatny dotyk dłoni na policzku kazał mi z powrotem spojrzeć na Casteela. Stał tak blisko, że przy każdym oddechu jego pierś ocierała się o moją. – To się już nie zdarzy, Poppy. – Przesunął kciukiem pod moim lewym okiem. – Prawda?
– Prawda – odparł Kieran, odchrząknąwszy. – Ja nie… – Zamilkł nagle.
Za to głos zabrał jego ojciec.
– Tak długo, jak książę nie da nam żadnego powodu, by postąpić inaczej, będziemy go chronić równie zagorzale jak ciebie.
My. Cała rasa wilkłaków. To miał na myśli Alastir, mówiąc, że wszystkie więzi zostały zerwane. Miałam mnóstwo pytań, ale położyłam tylko głowę na piersi Casteela. Wcale nie było tak cudownie, okropnie bolała mnie głowa. Ale kiedy nabrałam powietrza, poczułam uwodzicielski korzenno-sosnowy zapach. Casteel delikatnie objął mnie ramieniem, a ja miałam wrażenie, że drży.
– Zaraz, zaraz… – odezwał się Kieran. – A gdzie jest Beckett? Był z tobą, kiedy wybrałaś się na spacer.
– Racja. – Casteel odsunął się ode mnie. – Powiedział, że pokaże ci świątynię. – Jego oczy się zwęziły. – Przyprowadził cię tutaj.
Poczułam gęsią skórkę. Beckett. Nagle zabrakło mi tchu i poczułam dziwny ucisk w piersiach na myśl o młodym wilkłaku, który w czasie naszej podróży uganiał się za motylami. Wciąż trudno mi było uwierzyć, że mnie tu przyprowadził, wiedząc, co mnie czeka. Ale pamiętałam gorzki smak jego strachu jeszcze tamtego dnia w Przyczółku Spessa. Był przerażony, kiedy mnie ujrzał.
A może przeraziło go coś innego?
Jego emocje wypełniały całą przestrzeń dookoła. Nagle w mojej obecności przestał zachowywać się normalnie, w miejsce radości i uśmiechu pojawił się lęk. Ten sam niepokój wyczuwałam, kiedy mnie tu prowadził.
– Zniknął, zanim pojawili się tamci – wyjaśniłam Casteelowi. – Nie wiem, dokąd poszedł.
– Znajdź Becketta – polecił książę i Delano, wciąż jeszcze w wilkłaczej postaci, skinął łbem. – Naill? Emil? Idźcie z nim. I przyprowadźcie tu Becketta żywego.
Obaj Atlanci skinęli głowami i się pokłonili. Ton głosu Casteela nie wskazywał na to, że słowo żywy niesie pozytywną treść.
– To tylko dzieciak. – Patrzyłam za odchodzącymi pospiesznie Delanem, Naillem i Emilem. – Był przerażony. A kiedy teraz tak sobie o tym myślę…
– Poppy… – Casteel pogładził opuszkami palców mój policzek, tuż poniżej miejsca, gdzie najbardziej mnie bolało. Pochylił głowę i musnął rozcięcie wargami. – Mam do powiedzenia dwie rzeczy. Jeśli Beckett ma z tym cokolwiek wspólnego, nie będę się przejmował, kim jest, a już na pewno nie będę się przejmował, co czuł – podniósł głos, żeby wszyscy obecni w świątyni, także rodzice, wyraźnie usłyszeli jego słowa. – Działanie przeciwko mojej żonie traktuję jak wypowiedzenie wojny mnie. Ich los jest już przypieczętowany. A po drugie? – Opuścił głowę jeszcze niżej. Tym razem jego wargi spoczęły na moich w delikatnym pocałunku. Choć było to tylko muśnięcie, wystarczyło, by ścisnęły mi się wnętrzności.
Zaraz potem uniósł głowę i w rysach jego twarzy zobaczyłam niewzruszone okrucieństwo drapieżnika polującego na swoją ofiarę. Widziałam ten wzrok już wcześniej, chwilę przed tym, jak w Nowej Przystani wyrwał Landellowi z piersi serce.
Casteel obrócił głowę w bok i spojrzał na jedynego wilkłaka, który pozostał i stał już teraz na dwóch nogach.
– Ty.
Alastir Davenwell był doradcą rodziców Casteela. I kiedy król Malec dokonał Ascendencji swojej kochanki, Isbeth, to Alastir ostrzegł królową Eloanę, zrywając więź z wygnanym i najpewniej martwym już teraz królem. Tylko bogowie wiedzieli, ilu Atlantów Alastir ocalił przez te wszystkie lata, pomagając im uciec z Solis, z rąk Ascendentów, którzy wykorzystywali ich krew do tworzenia nowych wamprów.
Kto wie, jak potoczyłyby się losy mojej rodziny, gdyby rodzice natrafili wcześniej na Alastira? Może by teraz żyli i wiedli szczęśliwy żywot w Atlantii? I byłby tu również mój brat, Ian. Tymczasem znajdował się w Carsodonii i był najprawdopodobniej jednym z nich – Ascendentem.
Z trudem przełknęłam ślinę i odsunęłam te myśli na bok. To nie był odpowiedni czas. Lubiłam Alastira. Od samego początku był dla mnie miły. Ale co ważniejsze, wiedziałam, że Casteel szanował i lubił tego wilkłaka. Jeśli Alastir maczał w tym palce, Casteel musiał się poczuć dotknięty do żywego.
Prawdę mówiąc, miałam nadzieję, że ani Alastir, ani Beckett nie mieli z tym nic wspólnego, ale dawno już przestałam wierzyć w zbiegi okoliczności. A tamta noc, kiedy Ascendenci pojawili się w Przyczółku Spessa? Uświadomiłam sobie teraz wyraźnie coś, co przeczuwałam już dawno. Kiedy napadli na nas Ascendenci i tyle się działo, zagrzebałam tę myśl głęboko w zakamarkach umysłu, ale teraz powróciła z całą mocą.
Casteel zamierzał kiedyś poślubić Sheę – córkę Alastira – ale potem został schwytany przez Ascendentów, a Shea zdradziła go i jego brata, próbując ratować własne życie. Wszyscy, także Alastir, byli przekonani, że Shea zginęła bohaterską śmiercią, ale ja znałam prawdziwy przebieg tych tragicznych wydarzeń. Tymczasem Alastir miał jeszcze jedną krewną, wnuczkę brata, i wraz z królem Valynem planowali, że Casteel ożeni się z nią, kiedy tylko wróci do królestwa. Alastir wspomniał o tym pewnego razu przy kolacji, przekonany, że Casteel już mi o tym powiedział. Nie byłam pewna, czy to jego przekonanie było prawdziwe, ale to nie miało nic do rzeczy.
Chyba nie tylko mnie wydawało się to wszystko… dziwne. Najpierw córka Alastira, a teraz wnuczka jego brata? Na pewno nie brakowało innych dobrze urodzonych i odpowiednich wilkłaczyc czy Atlantek, zwłaszcza że Casteel nie wykazywał żadnego zainteresowania takim związkiem.
To co prawda nie czyniło Alastira winnym, ale było naprawdę dziwne.
Teraz Alastir patrzył Casteelowi prosto w oczy całkowicie oszołomiony.
– Nie wiem, o co podejrzewasz Becketta i co ja miałbym mieć z tym wspólnego, ale wnuk mojego brata nigdy nie uczestniczyłby w czymś takim. To szczeniak. A ja…
– Zamknij się – warknął Casteel. Zerknęłam przez jego ramię na Alastira. Wilkłak zbladł.
– Casteel…
– Nie każ mi się powtarzać – przerwał mu książę i zwrócił się do gwardzistów: – Brać go.
– Co?! – wykrzyknął Alastir, kiedy połowa gwardzistów obróciła się w jego stronę, a pozostali spoglądali niepewnie to na Casteela, to na króla i królową.
Król spojrzał na syna przymrużonymi oczami.
– Alastir nie popełnił żadnej zbrodni, o której byśmy wiedzieli.
– Być może. Może jest zupełnie niewinny, podobnie jak syn jego brata. Ale póki się nie upewnimy, chcę, żeby był trzymany pod strażą – stwierdził Casteel. – Brać go albo sam się tym zajmę.
Jasper, warcząc gardłowo, ruszył naprzód z napiętymi mięśniami. Gwardziści poruszyli się nerwowo.
– Czekajcie! – zawołał Alastir. Gniew sprawił, że jego policzki pokryły się czerwonymi cętkami. – On nie ma prawa wydawać rozkazów Gwardii Koronnej.
Domyśliłam się, że Gwardia Koronna to odpowiednik Gwardii Królewskiej, będącej na służbie Ascendentów. Tamta słuchała rozkazów królowej Ileany i króla Jalary, a także Ascendentów rządzących danym miastem czy regionem.
– Poprawcie mnie, jeśli jestem w błędzie. Ale raczej się nie mylę – odezwał się Casteel, a ja zmarszczyłam brwi. – Moja matka zdjęła koronę z głowy i kazała wszystkim tu obecnym pokłonić się nowej królowej, która, tak się składa, jest moją żoną. A w takiej sytuacji, zgodnie z atlancką tradycją, ja jestem królem, niezależnie od tego, na czyjej głowie spoczywa królewska korona.
Serce mi zamarło. Król. Królowa. On chyba nie mówił o nas.
– Nigdy nie chciałeś zasiąść na tronie, nie interesowały cię atrybuty władzy – wyrzucił z siebie Alastir. – Od dziesięcioleci starasz się uwolnić brata, żeby mógł objąć władzę. A teraz sam chcesz to zrobić? Naprawdę porzuciłeś nadzieje związane z bratem?
Poczułam narastający gniew i głośno wciągnęłam powietrze. Alastir powinien najlepiej wiedzieć, ile dla Casteela znaczyło odnalezienie i uwolnienie Malika. Jego słowa głęboko raniły. Poczułam od Casteela to samo, co w chwili, gdy po raz pierwszy go ujrzałam – surowość, która była niczym bryłki lodu ziębiące moją skórę. Casteel cały czas cierpiał i choć z każdym mijającym dniem jego ból tracił na intensywności, to on sam nigdy nie przestał myśleć o bracie. Po prostu ostatnio prócz wyrzutów sumienia, wstydu i udręki dopuścił do siebie także inne uczucia.
Póki nie dostrzegłam, że nie stoję już w cieniu drzewa krwawnika, nie zdawałam sobie sprawy, że ruszyłam przed siebie.
– Casteel nie zrezygnował z poszukiwań brata – warknęłam. Miałam ochotę sięgnąć po sztylet i rzucić nim. – Znajdziemy go i uwolnimy. Malik nie ma z tym wszystkim nic wspólnego.
– O bogowie. – Eloana zasłoniła dłonią usta i obróciła się w stronę syna. Rysy jej twarzy stężały w bólu, ciało emanowało głęboką żałością. Nie widziałam tego, ale rozpacz ciągnęła się za nią cieniem, podobnie jak za Casteelem. Ta rozpacz atakowała moje zmysły, raniła skórę niczym lodowate, potłuczone szkło. – Hawke, co ty zrobiłeś?
Zerwałam połączenie z matką Casteela, nim jej emocje zdążyły mnie przytłoczyć, i przeniosłam swoją uwagę na Valyna. Otaczała go postrzępiona aura żalu, przeszywał pełen beznadziei gniew. Panował jednak nad nim z siłą, którą podziwiałam i której mu zazdrościłam. Nachylił się i szepnął coś małżonce do ucha. Królowa zamknęła oczy i pokiwała głową.
O bogowie, nie powinnam była tego mówić.
– Przepraszam. – Złożyłam dłonie w błagalnym geście. – Ja nie…
– Nie masz za co przepraszać – przerwał mi Casteel, oglądając się przez ramię i odnajdując mój wzrok. To, co emanowało z mężczyzny, było ciepłe i słodkie, tłumiło do pewnego stopnia lodowaty ból.
– To ja powinienem prosić o wybaczenie – rzucił opryskliwie Alastir, całkowicie zaskakując mnie swoimi słowami. – Nie powinienem był mieszać do tego Malika. Masz rację.
Casteel zmierzył go wzrokiem. Czułam, że nie wie, jak zareagować na przeprosiny Alastira. Ja też nie wiedziałam. Przeniósł wzrok na rodziców i zwrócił się do nich:
– Wiem, co sobie teraz myślicie. To samo, co pomyślał Alastir. Uważacie, że moje małżeństwo z Penellaphe to kolejny bezowocny fortel, który miał pomóc w uwolnieniu Malika.
– A nie jest tak? – wyszeptała jego matka z oczami pełnymi łez. – Wiemy, że porwałeś ją, by ją wykorzystać.
– To prawda – przyznał Casteel. – Ale nie dlatego wzięliśmy ślub. Nie dlatego jesteśmy razem.
Słuchanie tego wszystkiego zawsze było dla mnie udręką. Prawda o tym, jak wspólnie z Casteelem dotarliśmy do tego punktu w naszym życiu, była niewygodna, ale teraz przestała mnie już uwierać. Spojrzałam na obrączkę na palcu wskazującym i na złoty zawijas na lewej dłoni. Kąciki moich ust się uniosły. Casteel porwał mnie, bo zamierzał mnie wykorzystać, ale to się zmieniło, zanim którekolwiek z nas zdążyło sobie to uświadomić. Pierwotna przyczyna przestała się liczyć.
– Chciałabym w to wierzyć – szepnęła jego matka. Jej niepokój był przytłaczający jak szorstki, zbyt ciężki koc. Może chciała w to wierzyć, ale widać było, że tak nie jest.
– Jest coś innego, co wymaga przedyskutowania. – Valyn odchrząknął, dając jasno do zrozumienia, że on również wątpi w motywacje swojego syna. – Zgodnie z prawem ty nie jesteś królem, a ona królową. Eloana złożyła koronę pod wpływem silnych emocji – wyjaśnił, ściskając ramię małżonki. Jej nieszczęśliwa mina w reakcji na jego słowa poruszyła najgłębsze pokłady mojej duszy. – Konieczna jest ceremonia koronacji, a jej prawa do korony nie mogą być kwestionowane.
– Kwestionować jej prawa? – Jasper roześmiał się głośno, krzyżując ręce na piersiach. – Nawet gdyby nie była poślubiona dziedzicowi korony, jej prawa są nie do zakwestionowania. Wszyscy dobrze to wiecie. – Żołądek mi się ścisnął jak wtedy, na skraju urwiska w górach Skotos. Nie chciałam zasiadać na tronie. Podobnie jak Casteel.
– Tak czy inaczej – wycedził Valyn, mrużąc powieki – póki nie dowiemy się, kto za tym stał, i nie wysłuchamy go, Alastir powinien być trzymany w jakimś bezpiecznym miejscu.
– To jest… – zaczął Alastir.
– Coś, co przyjmiesz z wdzięcznością. – Valyn uciszył wilkłaka jednym spojrzeniem. Teraz już nie miałam wątpliwości, po kim Casteel odziedziczył tę umiejętność. – To w równej mierze dla twojego dobra, jak i dla dobra wszystkich innych. Spróbuj się sprzeciwić, a Jasper, Kieran albo mój syn w jednej chwili rzucą ci się do gardła. A wtedy raczej nie zdołam ich powstrzymać.
– To będę ja. – Casteel pochylił głowę, a uśmiech na jego wargach był lodowaty jak pierwszy oddech zimy. Ukazały się koniuszki kłów.
Alastir zerkał to na Jaspera, to na swojego księcia. Opuścił ramiona wzdłuż boków, jego pierś uniosła się i opadła z ciężkim westchnieniem. W końcu spojrzenie jego zimnych niebieskich oczu spoczęło na Casteelu.
– Jesteś dla mnie jak syn. Byłbyś moim synem, gdyby losy nas wszystkich potoczyły się inaczej. – Nie miałam wątpliwości, że ma na myśli swoją córkę. Szczerość jego słów, surowy wydźwięk dręczącego go bólu były jak lodowaty deszcz, tym bardziej dojmujący, że Casteel milczał. Nie miałam pojęcia, jak zdołał do tej pory skrywać przede mną tak ogromne cierpienie. – Prawda o tym, co się tu dzieje, zostanie ujawniona. Wszyscy w końcu zrozumieją, że nie stanowię zagrożenia.
Poczułam to, patrząc na Alastira. Narastającą falę… determinacji i niezachwianej stanowczości płynącą gorącym strumieniem w jego żyłach. To trwało chwilę, ale wystarczająco długą, by instynktownie wykrzyczeć ostrzeżenie, którego treści w pełni nie pojmowałam. Zrobiłam krok naprzód.
– Casteel…
Okazało się, że nie byłam dość szybka.
– Strzeżcie króla i królową – polecił Alastir.
Kilku gwardzistów otoczyło rodziców Casteela kordonem. Jeden z nich sięgnął w tył przez ramię.
– Nie! – krzyknął Valyn, obracając się.
Jasper rzucił się naprzód, przeistaczając się w locie.
– Nie! – krzyknęła rozpaczliwie Eloana.
Strzała trafiła wilkłaka w ramię, gdy jeszcze był w powietrzu. Runął w dół, przybierając postać śmiertelnika, nim uderzył w popękany marmur posadzki. Cofnęłam się chwiejnym krokiem. Jasper znieruchomiał, miał bladą, poszarzałą skórę. Czyżby nie…?
Moje serce zamarło, bo usłyszałam przenikający uszy skowyt i warczenie dochodzące gdzieś z dołu, z podnóża świątyni. Wilkłaki…
Powietrze przeszył świst strzały dokładnie w chwili, kiedy Kieran skoczył w moją stronę. Krzyk uwiązł mi w gardle. Rzuciłam się w kierunku wilkłaka. Zdołał utrzymać się na nogach, wyprostował się gwałtownie, a potem zgiął w ukłonie. Nasze spojrzenia się spotkały. Widziałam napięte jak struny mięśnie na jego szyi. Z jego oczu bił błękitnosrebrny blask, kiedy sięgał po strzałę sterczącą z jego ramienia – wąskie drzewce, z którego skapywała szarawa ciecz.
– Uciekaj! – warknął i zrobił jeden sztywny, nienaturalny krok w moją stronę. – Uciekaj.
Kiedy ugięła się pod nim noga, podbiegłam do niego i chwyciłam go za ramię. Jego skóra – o bogowie – jego skóra była zimna jak lód. Próbowałam go podtrzymać, ale był zbyt ciężki i w końcu runął na posadzkę. Tuż obok pojawił się Casteel i objął mnie w talii. Z przerażeniem patrzyłam, jak oliwkowa wcześniej skóra Kierana szarzeje i blednie, i… nie czułam niczego. Ani od niego, ani od Jaspera. To niemożliwe… Oni nie mogli… To nie mogło dziać się naprawdę…
– Kieran…?
Casteel gwałtownie przeciągnął mnie za swoje plecy, a jego gardło eksplodowało rykiem wściekłości. Coś trafiło go z taką siłą, że zatoczył się i odsunął ode mnie. Jego matka krzyknęła głośno. Obróciłam głowę w jej kierunku i zdążyłam zobaczyć, jak królowa Eloana uderza gwardzistę łokciem w twarz. Dał się słyszeć chrzęst pękających kości. Królowa rzuciła się naprzód, ale inny gwardzista chwycił ją mocno z tyłu.
– Przestańcie! Przestańcie natychmiast! – wrzasnęła Eloana. – Rozkazuję wam!
Gdy dostrzegłam strzałę sterczącą z dolnej części pleców Casteela, przerażenie zatopiło we mnie swoje pazury. Ona też ociekała jakąś dziwną, szarą substancją. Jednak Casteel stał przede mną z mieczem w ręce. Groźne pomruki, które z siebie wydawał, brzmiały jak obietnica śmierci. Zrobił krok naprzód…
Z okolic wejścia do świątyni nadleciała kolejna strzała, która ugodziła Casteela w ramię. W tej samej chwili Valyn zatopił miecz w brzuchu mężczyzny trzymającego łuk. Grot następnej strzały trafił księcia w nogę i Casteel się zachwiał. Chwyciłam go w pasie, kiedy stracił równowagę, ale podobnie jak Kieran był za ciężki. Miecz uderzył z głośnym brzękiem o marmurową posadzkę , a chwilę później runął na nią Casteel. Gdy odrzucił gwałtownie głowę w tył, jego ciało się napięło. Upadłam obok niego na kolana, nie czując bólu. Z jego ran wyciekała szara ciecz i mieszała się z krwią. Casteel obnażył kły. Pod skórą widoczne były nabrzmiałe i pociemniałe żyły.
Nie. Nie. Nie.
Wstrzymałam oddech, wpatrując się w jego rozszerzone źrenice. To się nie dzieje. Powtarzałam w myślach te słowa bez końca, pochylając się i ujmując drżącymi dłońmi jego policzki. Krzyknęłam głośno, czując pod palcami zimną, zbyt zimną skórę. Nikt żywy nie mógł być tak zimny. O bogowie, jego skóra nie przypominała już nawet skóry.
– Poppy, ja… – wykrztusił, wyciągając ku mnie rękę. Szara błona przesłoniła białka jego oczu, a zaraz potem tęczówki, tracące bursztynowy blask.
Zamarł w bezruchu ze spojrzeniem utkwionym w jakiś punkt za moimi plecami. Jego pierś nie unosiła się.
– Casteel – szepnęłam. Próbowałam nim potrząsnąć, ale jego skóra, całe jego ciało stwardniały i przypominały teraz głaz. Leżał nieruchomo z wygiętym w łuk tułowiem, podkurczoną nogą i ramieniem uniesionym w moim kierunku. – Casteel.
Nie było żadnej odpowiedzi.
Otworzyłam na niego swoje zmysły, desperacko poszukując jakiejkolwiek emocji, czegokolwiek. Ale nie czułam niczego. Jakby zapadł w głęboki sen albo jakby…
Nie. Nie. Nie. On nie mógł tak po prostu odejść. Nie mógł umrzeć.
Minęło zaledwie kilka sekund od chwili, gdy Alastir wydał gwardzistom rozkaz, a Casteel leżał teraz przede mną, nie dając żadnych oznak życia.
Szybko obejrzałam się przez ramię. Jasper i Kieran nie ruszali się, a ich poszarzała skóra miała teraz odcień stali.
Gdy przesuwałam dłońmi po piersi Casteela, pragnąc poczuć bicie jego serca, wpadłam w panikę i zalała mnie fala rozpaczy.
– Proszę. Proszę – szeptałam ze łzami w oczach. – Proszę. Nie rób mi tego. Proszę.
Nic.
Nie czułam niczego u niego, u Kierana, u Jaspera. W samym centrum mojego jestestwa narastał szum, a ja wpatrywałam się w Casteela – mojego męża. Moje bratnie serce. Moje wszystko.
Był już dla mnie stracony.
Gdy zaczął we mnie wzbierać mroczny, oleisty gniew, rodzący się w głębi duszy, moja skóra zaczęła wibrować. Czułam jego metaliczny posmak na podniebieniu, czułam, jak wypala żywym ogniem moje żyły. Smakował jak śmierć. Ale nie taka, jaka zdarzyła się tutaj – jak śmierć ostateczna.
Furia rosła, pęczniała, aż w końcu nie mogłam jej w sobie pomieścić. Nie próbowałam nawet powstrzymać łez płynących mi po policzku i spadających na stalowoszarą skórę Casteela. Wściekłość eksplodowała w powietrzu, wsączyła się w kamień. Poczułam pod stopami, jak świątynia raz jeszcze zaczyna drżeć w posadach. Ktoś krzyknął, ale nie dosłyszałam słów.
Pochyliwszy się nad Casteelem, podniosłam upuszczony miecz i musnęłam ustami jego nieruchome, zimne jak głaz wargi. Kiedy się podniosłam i odwróciłam, zaczęło we mnie pulsować i drżeć to pradawne, pierwotne coś w moim wnętrzu. Silny powiew wiatru omiótł posadzkę świątyni i zgasił płonące pochodnie. Gdy zacisnęłam mocniej dłoń na rękojeści krótkiego miecza, liście na drzewie krwawnika zadrżały, klekocząc jak suche kości. Nie widziałam rodziców Casteela. Nie widziałam nawet Alastira.
Przede mną stały dziesiątki ubranych na biało postaci uzbrojonych w miecze i sztylety. Ich twarze były przesłonięte znajomymi metalowymi maskami, takimi, jakie nosili Descendenci. Ten widok powinien mnie przerazić. Tymczasem tylko mnie rozwścieczył.
Pierwotna siła uderzyła z całą mocą, wdzierając się we wszystkie moje zmysły. Uciszyła każdą z buzujących we mnie emocji, pozostawiając tylko jedną: żądzę zemsty. Prócz niej nie było już nic. Żadnej empatii. Żadnego współczucia. Byłam sobą.
A jednak byłam kimś zupełnie innym.
Zachwycająco błękitnego nieba nie przysłaniała ani jedna chmurka. Nie padał z niego krwawy deszcz, za to moje ciało się iskrzyło. Tuż nad powierzchnią mojej skóry tańczyły z głośnym trzaskiem srebrzystobiałe iskierki. Zdawały się wypływać ze mnie w formie wątłych nitek, które owijały się wokół kolumn niczym lśniące pajęczyny, snuły po posadzce, tworząc sieć połyskujących żyłek. Moja wściekłość stała się namacalnym bytem – żywą, oddychającą siłą, przed którą nie było ucieczki. Zrobiłam krok naprzód i kamienna posadzka zaczęła kruszyć się pod moim butem.
Okruchy marmuru chrzęściły niepokojąco. Gdy na powierzchni posągów przedstawiających bogów pojawiły się drobne rysy, kilkoro zamaskowanych napastników zaczęło się wycofywać. Odgłos pękającego kamienia stawał się coraz głośniejszy.
Jedna z postaci w masce wyszła przed szereg i ruszyła na mnie. Światło słońca odbiło się od ostrza miecza, który uniosła wysoko w powietrze. Nie poruszyłam się, tylko wiatr rozwiewał zmierzwione kosmyki moich włosów. Atakujący z głośnym okrzykiem zamachnął się mieczem, ale ja chwyciłam go za ramię, powstrzymując cios, i zatopiłam ostrze broni Casteela głęboko w jego piersi. Z tuniką zbrukaną czerwienią zadygotał i runął na ziemię. Do ataku ruszyło czterech następnych. Zanurkowałam pod uniesionym ramieniem pierwszego, wykonałam obrót i unosząc miecz, rozpłatałam gardło drugiego. Trysnęła krew, ale ja – po jeszcze jednym obrocie – przebiłam mieczem metalową maskę kolejnego przeciwnika. Kiedy uderzyłam go z całych sił stopą w klatkę piersiową, wyszarpując ostrze z jego czaszki, moje plecy przeszył ostry, palący ból.
Ktoś mnie chwycił, a ja bez namysłu skręciłam się w miejscu i wbiłam mu ostrze głęboko w brzuch. Szarpnęłam za rękojeść, rozdzielając jego tułów i wykrzykując głośno cały buzujący we mnie gniew. Od tego wrzasku zadrżało powietrze i jeden z posągów w głębi świątyni rozpadł się na dwie części. Odłamki kamienia runęły z łoskotem na posadzkę.
Moją nogę przeszyła kolejna fala bólu. Obróciłam się, rysując mieczem szeroki łuk w powietrzu. Ostrze napotkało na niewielki opór. W dłoń wpadł mi sztylet, a głowa i maska potoczyły się w przeciwnych kierunkach. Kątem oka dostrzegłam, że jeden z Descendentów chwycił sztywne ciało Kierana za ramiona. Podrzuciłam sztylet, złapałam mocno rękojeść, zamachnęłam się i rzuciłam. Ostrze trafiło tuż pod maską. Napastnik okręcił się wokół własnej osi, trzymając się za gardło.
Moją uwagę zwrócił jakiś ruch. Przez świątynię biegła rzesza zamaskowanych ludzi. W moim polu widzenia znalazło się srebrzystobiałe światło i usłyszałam głos – kobiecy głos – który szeptał gdzieś we mnie. Nie tak miało być.
Nagle ujrzałam ją – z włosami jak światło księżyca – jak zanurza dłonie w ziemi. Jakaś tkwiąca głęboko we mnie wiedza podpowiedziała mi, że ona była tu, gdzie stoi teraz świątynia, ale w innym czasie, kiedy świat był miejscem nieznanym. Odrzuciła głowę do tyłu i krzyknęła z pełną boleści furią, która bezlitośnie rozdygotała moje wnętrze. Srebrzystobiałe światło wniknęło w grunt i promieniowało teraz z miejsca, gdzie spoczęły jej ręce. Ziemia wokół niej rozwarła się i z głębi na powierzchnię zaczęły wydobywać się cienkie palce – same kości nieobleczone ciałem ani skórą. Znów dotarł do mnie jej głos. Mam dość tego wszystkiego.
Ja też miałam dość.
Zadrżałam i odrzuciłam miecz na bok, a kobieca postać zniknęła. Miałam pustkę w głowie i wyobraziłam sobie, że kolumny obłażą cienkimi połyskującymi nitkami, które oplątują napastników niczym sieć. Chciałam, żeby poczuli się tak, jak ja się czułam. Rozbita. Zagubiona. Bezradna.
Trzeszczały kości. Łamały się ręce i nogi. Pękały kręgosłupy. Napastnicy padali jak brutalnie podeptane rośliny.
Pozostali odwrócili się ode mnie i zaczęli biec. Uciekać. Nie mogłam na to pozwolić. Musieli zapłacić. Wszyscy musieli posmakować mojego gniewu i zatonąć w nim. Zamierzałam zburzyć tę budowlę, a potem rozerwać na strzępy całe królestwo. Niech poczują, co we mnie tkwi, do jakiego stanu mnie doprowadzili. Po trzykroć.
Moja wściekłość znalazła ujście w kolejnym krzyku. Ruszyłam naprzód, unosząc ramiona. Srebrne nitki wyrastały teraz z posadzki. W mojej wyobraźni rosły i rozgałęziały się, wypełzły już poza Komnaty Nyktosa, dotarły do drzew i leżącego poniżej miasta. Zaczęłam się unosić…
W całym tym chaosie dostrzegłam jego. Alastir stał u stóp świątyni, poza zasięgiem pulsującego gniewu i energii. Nie czułam w nim strachu. Kiedy tak patrzył na mnie, był raczej pogodzony z losem, jakby się tego wszystkiego spodziewał.
Nasze spojrzenia się spotkały.
– Ja nie jestem zagrożeniem dla Atlantii – powiedział. – Ty nim jesteś. Zawsze byłaś.
Tył mojej głowy eksplodował bólem, tak nagłym i przytłaczającym, że nic nie mogło zatrzymać mroku, który mnie ogarnął.
Zapadłam się w nicość.
Jaki śliczny mały kwiatek.
Jaki piękny mak.
Zerwij go i patrz, jak krwawi.
Wcale nie jest już tak śliczny…
Odzyskałam przytomność i wciągnęłam głęboko do płuc powietrze śmierdzące wilgotną ziemią i stęchlizną. W mojej obolałej głowie kołatał się ten straszny wierszyk. Otworzyłam oczy i krzyk zamarł mi w gardle.
Wpatrywały się we mnie ciemne, puste oczodoły zakurzonej, brudnej czaszki.
Z sercem tłukącym się nieznośnie w piersiach poderwałam się gwałtownie i rzuciłam w tył. Udało mi się cofnąć o niecałe pół metra, kiedy coś zatrzymało mnie, zaciskając się na moich rękach i nogach. Piekący ból w nadgarstkach i poniżej kolan sprawił, że zagryzłam zęby i stłumiłam jęk. Ktoś zdjął ze mnie sweter i pozostawił mnie tylko w stanowczo zbyt cienkiej halce. Niepokojące myśli o tym, gdzie podziały się mój sweter i spodnie i że rozpinana koszulka niewiele zasłania, uleciały, kiedy spojrzałam na swoje ręce.
Kości… Wypolerowane, pożółkłe kości owijały się wokół moich nadgarstków. Kości i… pnącza. Niektóre wbiły się w moją skórę. Z unoszącą się i opadającą gwałtownie piersią ostrożnie podniosłam nogę i to samo zobaczyłam pod kolanami. Przyjrzawszy się uważniej, zrozumiałam, że to nie są wcale pnącza. Przypominały raczej korzenie. Próbując dosięgnąć tych kajdan, spostrzegłam na łydkach zaschniętą krew…
Palący ból w nadgarstkach zatrzymał moją rękę.
– Bogowie – syknęłam przez zęby i oparłam się ciężko plecami o coś twardego, wilgotnego i zimnego. Ściana?
Z zaschniętym gardłem przesunęłam wzrokiem po splątanych kościach i korzeniach, aż dotarłam do miejsca, gdzie łączyły się ze ścianą. Dysząc ciężko, spazmatycznie, spojrzałam na… coś, co znajdowało się obok mnie. Kępki cienkich blond włosów, skręconych w strąki, przyklejonych do czaszki. Zachowały się tylko strzępy ubrań, pociemniałych od starości i brudu. Nie miałam pojęcia, czy szczątki należały do kobiety czy mężczyzny, ale musiały tu być od dziesięcioleci, a może nawet stuleci. O pierś nieboszczyka oparta była włócznia. Gdy zobaczyłam, że nadgarstki i kostki nieszczęśnika są więzione przez takie same zasupłane kości i korzenie, przeszył mnie lodowaty strach. Przeniosłam wzrok na to, co znajdowało się za martwym ciałem, i głos uwiązł mi w gardle. Kolejne szczątki, skrępowane w identyczny sposób. I jeszcze jedne, i jeszcze… Oparte o ścianę na całej jej długości – dziesiątki trupów.
O bogowie.
Oczami rozszerzonymi z przerażenia gwałtownie rozglądałam się dookoła. Z szaro-czarnych kolumn na środku pomieszczenia sterczały pochodnie rzucające pomarańczowy blask na…
Gdy zobaczyłam kilka kamiennych płyt – sześcianów usytuowanych pomiędzy dwoma rzędami kolumn – ogarnęło mnie przerażenie. O bogowie. Wiedziałam, co to jest. Sarkofagi. Sarkofagi oplecione gęsto poskręcanymi kośćmi i korzeniami.
Byłam w krypcie.
I nie ulegało wątpliwości, że nie ja pierwsza zostałam tu uwięziona.
Paniczny strach ściskał mi gardło i coraz trudniej było mi oddychać zimnym, stęchłym powietrzem. Kiedy szukałam wzrokiem cieni za sarkofagami i kolumnami, moje serce biło z niewiarygodną prędkością. Czułam narastające mdłości, kurczył mi się żołądek. Nie mogłam sobie przypomnieć, jak się tu znalazłam i jak długo tu byłam…
Casteel.
Oczami wyobraźni ujrzałam jego postać, jak wyciąga do mnie ręce z poszarzałą i stwardniałą skórą. Poczułam ucisk w piersi, serce mi zamarło. Zacisnęłam mocno powieki, by powstrzymać napływające łzy, ale na próżno. Wciąż go widziałam, ze skręconym ciałem, plecami wygiętymi w łuk, nieobecnym wzrokiem. On nie mógł umrzeć. Ani on, ani Kieran, ani Jasper. Musieli przeżyć. Jedyne, czego pragnęłam, to wydostać się stąd i ich odnaleźć.
Spróbowałam wstać…
Więzy wpiły się głębiej w skórę. Spomiędzy moich wysuszonych warg wydobył się chrapliwy krzyk i znów oparłam się plecami o ścianę. Wzięłam głęboki wdech i uniosłam ramię, by przyjrzeć się lepiej łańcuchowi z korzeni i kości. Ostrogi. Na kościach były zaostrzone ostrogi.
– Kurwa – szepnęłam i skrzywiłam się, słysząc swój głos.
Musiałam się uspokoić. Nie mogłam poddać się panice. Wilkłaki… przecież one powinny mnie usłyszeć, czyż nie? O czymś takim mówił Casteel i mówili też inni. Że wcześniej wilkłaki też usłyszały albo poczuły, że jestem w niebezpieczeństwie, i zareagowały. A teraz bez wątpienia znalazłam się w niebezpieczeństwie.
Ale przecież słyszałam pełen boleści skowyt, kiedy Jasper i Kieran zostali ugodzeni strzałami. Potem już żaden z wilkłaków nie dotarł na szczyt świątyni. A jeśli one także zostały…?
Uniosłam dłonie do twarzy. Dziwny łańcuch był na tyle luźny, że mogłam to zrobić bez bólu.
– Przestań – powiedziałam do siebie. Przecież nie mogli zabić wszystkich wilkłaków.
Oni.
A dokładniej Alastir.
Rozdarta pomiędzy gniewem a niedowierzaniem, skoncentrowałam się na uspokojeniu oddechu. Musiałam się stąd wydostać. Odnaleźć Casteela, Kierana i pozostałych. Musiałam wierzyć, że nic się im nie stało. Potem powinnam zabić Alastira. I postarać się o to, by jego śmierć była powolna i bolesna.
Obiecawszy sobie to wszystko, zmusiłam się, by oddychać powoli i równomiernie. Opuściłam ramiona. Bywałam już wcześniej zakuta w kajdany. Wtedy w Nowej Przystani nie było tak źle jak teraz, ale i wcześniej zdarzało mi się znaleźć w złym położeniu za sprawą księcia Teermana i lorda Mazeena. Albo w powozie owładniętego żądzą krwi lorda Chaneya, gdzie musiałam przecież zachować spokój. Nie mogłam ulec panice. W przeciwnym razie straciłabym nad sobą kontrolę.
Tak jak straciłam kontrolę nad sobą w Komnatach Nyktosa.
Chociaż nie, nie straciłam jej, kiedy zabijałam tamtych ludzi. Byłam przecież sobą. Tylko… Nie miałam ochoty się powstrzymywać, zapanować nad mocą, która we mnie ożyła. Teraz nie czułam się nawet winna. I nie przypuszczałam, by wyrzuty sumienia miały się pojawić w przyszłości.
Otarcia na nogach i rękach piekły i szczypały. Spojrzałam tam, gdzie moje więzy łączyły się ze ścianą. Nie wystawał z niej żaden pierścień, do którego byłyby przymocowane. One były częścią ściany, jej odroślą.
Co to za przeklęta krypta?
Z kamiennym murem bym sobie nie poradziła, ale kości… kości i korzenie były bardziej wątłe i kruche. Ostrożnie obróciłam rękę w nadgarstku, napinając dziwny łańcuch w taki sposób, by nie kaleczył skóry. Drugą ręką chwyciłam pęta…
– Nie robiłbym tego.
Obróciłam gwałtownie głowę w kierunku, z którego dochodził męski głos – w stronę mroku za filarami, oświetlonymi pochodniami.
– To, co masz w dłoni, to nie są zwyczajne kości – ciągnął tajemniczy głos. – To kości starożytnych.
Skrzywiłam się i poluźniłam uchwyt.
Z cienia dobiegł moich uszu stłumiony śmiech i zamarłam w bezruchu. Ten śmiech wydał mi się znajomy. Podobnie jak głos.
– A ponieważ są to kości bóstw, jest w nich pierwotna magia, eter – dodał. – Wiesz, co to oznacza, Penellaphe? Te kości są niezniszczalne, należą do kogoś, w czyich żyłach płynęła krew bogów. – Głos przybliżył się, a ja poczułam, że sztywnieję. – To dość archaiczna metoda stosowana przez samych bogów, mająca na celu unieruchomienie każdego, kto stał się zbyt niebezpieczny, kto stanowi zbyt duże zagrożenie. Podobno to sam Nyktos obdarzył taką mocą kości umarłych. A dokonał tego, kiedy władał zmarłymi w Krainach Cieni. Kiedy był Aszerem, Błogosławionym, Zwiastunem Śmierci i Strażnikiem Dusz. Pierwszym bogiem prostych ludzi i końca życia.
Krainy Cieni? Władał zmarłymi? Nyktos był przecież bogiem życia, królem wszystkich bogów. Bogiem prostych ludzi i końca życia był Rhain. Nigdy wcześniej nie słyszałam o Krainach Cieni, ale już sama nazwa wskazywała, że jest to miejsce, o którym nie chciałam wiedzieć więcej.
– Ale odbiegłem od tematu – zreflektował się. Wtedy dostrzegłam wreszcie zarys męskiej sylwetki wyłaniający się z mroku. Zmrużyłam oczy i skupiłam na nim wzrok, ale… nie poczułam niczego. – Jeśli będziesz się szarpać, więzy tylko się zacieśnią. Rób tak dalej, a przetną skórę i ciało aż do kości. W końcu stracisz kończyny. Jeśli mi nie wierzysz, spójrz na tego obok ciebie.
Nie miałam ochoty patrzeć na szczątki ani odrywać wzroku od postaci w cieniu, ale ciekawość zwyciężyła. Zerknęłam na truchło obok mnie, a potem na posadzkę. Leżały tam kości ręki.
O bogowie.
– Twoje szczęście, że nie jesteś bóstwem, jak oni, jak ten obok, a tylko płynie w tobie krew bogów. Szybko wykrwawiłabyś się i umarła – odezwał się mężczyzna, a ja znów przeniosłam na niego uwagę. Zagadkowa postać była teraz bliżej, zatrzymała się na skraju blasku rzucanego przez pochodnie. – On… on powoli słabł i stawał się coraz bardziej głodny, aż w końcu jego ciało zaczęło pożerać samo siebie. Ten proces musiał trwać wieki.
Wieki? Wzdrygnęłam się.
– Pewnie sobie zadajesz pytanie, czym zasłużył sobie na taką okrutną karę. Co on i jemu podobni pod tą ścianą i w grobowcach musieli zrobić? – zapytał. A ja, owszem, byłam tego ciekawa.
– Stali się zbyt niebezpieczni. Zbyt potężni. Zbyt… nieprzewidywalni. – Urwał, a ja z trudem przełknęłam ślinę. Nie trzeba było specjalnie wysilać wyobraźni, by domyślić się, że ci pod ścianą i w kamiennych sarkofagach to bóstwa. – Stali się zbyt dużym zagrożeniem. Tak jak ty.
– Ja nie stanowię dla nikogo zagrożenia – odburknęłam.
– Doprawdy? Zabiłaś wielu.
– Zaatakowali mnie bez powodu. – Zacisnęłam dłonie w pięść. – Skrzywdzili… – Głos mi się załamał. – Skrzywdzili wilkłaki. Swojego księcia. Moje…
– Twoje bratnie serce? – podpowiedział mi. – Osobę związaną z tobą nie tylko sercem, lecz także duszą? Taki związek to rzecz rzadsza i potężniejsza od braterstwa krwi. Wielu uznałoby coś takiego za prawdziwy cud. Powiedz, czy uważasz to za cud?
– Tak – mruknęłam bez wahania.
Roześmiał się, ponownie poruszając jakieś struny mojej pamięci.
– Powinnaś zatem poczuć ulgę, ponieważ oni wszyscy są bezpieczni. Król i królowa, te dwa wilkłaki, nawet książę – powiedział, a ja straciłam z wrażenia dech. – Jeśli nie ufasz mnie, zaufaj małżeńskiej pieczęci.
Serce przestało mi na chwilę bić. Nie pomyślałam o tym wcześniej. Casteel mówił przecież, że złoty zawijas znika, kiedy jedno z małżonków umiera. W ten sposób ludzie czasem dowiadywali się, że ich bratnie serce nie żyje.
Bałam się spojrzeć, ale musiałam to zrobić. Kiedy mój wzrok wędrował ku lewej dłoni, czułam ucisk w żołądku. Ręka mi drżała, gdy ją obracałam grzbietem do dołu. Złoty zawijas lekko połyskiwał.
Poczułam natychmiastową ulgę i musiałam zacisnąć usta, by powstrzymać głośny krzyk, który już wzbierał gdzieś w głębi mnie. Piętno wciąż było na swoim miejscu. Casteel był żywy. Ponownie zadrżałam, łzy zapiekły mnie w gardle. Był żywy.
– Urocze – szepnął mężczyzna. – Jakie to urocze.
Poczułam nagły niepokój, który zaczął przesłaniać wcześniejsze uczucie ulgi.
– Ale Casteel mógłby odnieść naprawdę poważne rany, gdybyś nie została powstrzymana – stwierdził. – Zburzyłabyś całą świątynię. A on znalazłby się w tym rumowisku. Może nawet byś go zabiła. Jesteś do tego zdolna, wiesz o tym? Masz w sobie wielką moc.
Miałam wrażenie, że moje serce znów przestaje bić.
– Nigdy bym go nie skrzywdziła.
– Może nie zrobiłabyś tego celowo. Ale jak zauważyłem, niespecjalnie potrafisz nad sobą zapanować. Skąd wiesz, jakie to mogłoby mieć skutki?
Chciałam zaprzeczyć, ale ogarnął mnie niepokój i bezradnie oparłam głowę o ścianę. Nie byłam pewna, kim się stałam w tej świątyni, ale przecież panowałam nad sobą. Pałałam jednak żądzą zemsty, zupełnie tak samo jak tajemnicza kobieta, którą widziałam w swojej wyobraźni. Byłam gotowa zabić każdego, kto stanąłby mi na drodze. Byłam gotowa zniszczyć całe królestwo. Czy zrobiłabym to? W Zatoce Saiona żyło mnóstwo niewinnych ludzi. Na pewno zdołałabym się w porę pohamować.
Okłamywałam samą siebie.
Przecież byłam przekonana, że Casteel jest śmiertelnie ranny, o ile nie martwy. Nie pohamowałabym się, póki nie zaspokoiłabym swojej żądzy zemsty. I nie byłam pewna, jak daleko mogłabym się posunąć.
Powietrze, którego nabrałam w płuca, miało kwaśny posmak, ale myśl o tym szybko od siebie odsunęłam.
– Co mu zrobiłeś? I innym?
– Ja nic nie zrobiłem.
– Gówno prawda – warknęłam.
– Nie strzelałem z łuku. Nawet mnie tam nie było – odparł. – Natomiast oni użyli trucizny uzyskanej z cienistka, kwiatu rosnącego w najbardziej na wschód wysuniętych regionach Gór Nyktosa. Trucizna wywołuje drgawki i paraliż, a potem twardnienie skóry. Wszystko to jest dość bolesne. Ostatecznie ofiara zapada w głęboki sen. Z tego, co wiem, książę będzie spał nieco dłużej, niż to zwykle bywa. Kilka dni. Więc kiedy się obudzi? Może jutro?
Kilka dni? Jutro?
– Ile dni byłam nieprzytomna?
– Dwa, może trzy.
Dobrzy bogowie.
Nie chciałam nawet myśleć, jak brutalnie została potraktowana moja czaszka, skoro straciłam świadomość na tak długo. Ale inni nie zostali trafieni strzałami tyle razy, co Casteel. Kieran być może już się obudził. Jasper też. A może także pozostali…
– Wiem, o czym myślisz – przerwał moje rozważania mężczyzna. – Że wilkłaki usłyszą twoje nawoływanie i przyjdą ci z odsieczą. Nie przyjdą. Kości unieważniają pierwotne notam. Likwidują też wszystkie nadzwyczajne umiejętności, sprowadzają cię do tego, kim w swej istocie jesteś. Śmiertelniczką.
Czy to dlatego nie czułam niczego od tego człowieka? Nie to chciałam usłyszeć. Znów poczułam, jak panika wbija we mnie swoje pazury, ale skryta w cieniu postać zrobiła kilka kroków naprzód i znalazła się teraz w blasku pochodni.
Widok mężczyzny ubranego na czarno sprawił, że zesztywniałam. Każda cząstka mnie buntowała się na skutek tego, co zobaczyłam. To nie miało sensu. To było niemożliwe. Ale przecież rozpoznawałam te ciemne włosy ostrzyżone na jeża, zaciśnięte szczęki i wąskie wargi. Teraz wiedziałam już, dlaczego jego śmiech wydawał mi się znajomy. To był komendant Gwardii Królewskiej.
Komendant Jansen.
– Przecież ty nie żyjesz – wydusiłam z siebie, przypatrując się, jak wyłania się spomiędzy kolumn.
– Skąd takie przypuszczenie, Penellaphe? – Jansen uniósł w zdziwieniu brwi.
– Wkrótce po naszym wyjeździe Ascendenci zorientowali się, że Hawke nie jest tym, za kogo się podawał – powtórzyłam to, co powiedział mi w powozie lord Chaney. – Stwierdzili, że Descendenci przeniknęli do najwyższych kręgów Gwardii Królewskiej.
– Owszem, ale nie udało im się mnie pojmać. – Jansen uniósł jeden kącik ust w uśmiechu i zbliżał się do mnie, przesuwając palcami po bocznej płycie sarkofagu.
– Nie rozumiem – odezwałam się, wpatrując się w niego z zakłopotaniem. – Jesteś Descendentem? Wspierasz księcia…?
– Wspieram Atlantię. – Przyspieszył, pokonując dzielącą nas odległość w mgnieniu oka. Przyklęknął i jego twarz znalazła się na wysokości moich oczu. – Nie jestem Descendentem.
– Naprawdę? – Nadzwyczajna prędkość zdawała się go zdradzać. – Kim w takim razie jesteś?
Wąskie usta Jansena rozchyliły się w uśmiechu. Rysy twarzy wyostrzyły się, wysmuklały i chwilę później się przemienił. Cała jego postać skurczyła się, skróciła i wyszczuplała, ciało zdawało się tonąć w ubraniu Jansena. Skóra stała się gładsza i bardziej oliwkowa. Włosy wydłużyły się i poczerniały, oczy rozbłysły błękitnym blaskiem.
Przede mną klęczał Beckett.
* * *
koniec darmowego fragmentuzapraszamy do zakupu pełnej wersji
You&YA
MUZA SA
ul. Sienna 73
00-833 Warszawa
tel. +4822 6211775
e-mail: [email protected]
Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl
Wersja elektroniczna: MAGRAF sp.j., Bydgoszcz