Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Choć Calla ma już 21 lat, to wciąż jeszcze nie zaznała wielu rzeczy: nie widziała morza, nie była w wesołym miasteczku, z nikim się jeszcze nie całowała… Dorastając, doświadczyła za to przeżyć, które nie powinny stać się udziałem nikogo, wszystko jedno, dziecka czy dorosłego. Bolesne doznania pozostaną z nią na zawsze – i tylko z nią. To sekrety, które Calla ukrywa przed wszystkimi, także przed wąskim gronem przyjaciół z college’u. Marzy o tym, żeby tak pozostało na zawsze, ale los chce inaczej. Zdruzgotana wiadomością o kolejnym, paskudnym postępku matki, dziewczyna musi wrócić do miejsc i ludzi, z którymi wolałaby nie mieć już nigdy do czynienia. I wtedy, w najmniej oczekiwanej chwili, pojawia się ktoś, kto może w cudowny i zaskakujący sposób odmienić jej życie…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 563
Tytuł oryginału: Stay with Me
Ilustracja i projekt okładki: Urszula Gireń
Redakcja: Beata Kostrzewska
Redaktor prowadzący: Aleksandra Janecka
Redakcja techniczna: Sylwia Rogowska-Kusz
Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski
Korekta: Lilianna Mieszczańska, Beata Kozieł-Kulesza
© 2014 by Jennifer L. Armentrout
© for this edition by MUZA SA, Warszawa 2024
© for the Polish translation by Paweł Wolak
ISBN 978-83-287-3162-2
Wydawnictwo Akurat
Wydanie I
Warszawa 2024
–fragment–
Moim Czytelniczkom, jak zawsze.
Gdyby nie Wy, ta historia w ogóle nie trafiłaby w Wasze ręce.
Otaczała mnie Brygada Gorących Ciach.
Wielu uważało, że istnienie tej Brygady to mit, coś w rodzaju uniwersyteckiej legendy, podobnej do historii o królowej balu inauguracyjnego, która tak mocno naćpała się LSD albo crackiem, że wypadła przez okno w akademiku. Według innej wersji poślizgnęła się pod prysznicem i rozwaliła sobie głowę. Kto mógł znać prawdę? Szczegóły zmieniały się za każdym razem, gdy słyszałam tę historię, jednak w odróżnieniu od opowieści o martwej lasce, która rzekomo straszyła w Gardiner Hall, Brygada Gorących Ciach istniała naprawdę, a jej członkami byli faceci z krwi i kości. Cała gromada facetów.
Na dodatek cholernie seksownych.
Ostatnio rzadko pojawiali się w komplecie i chyba dlatego powoli przechodzili do uniwersyteckiej legendy. Jednak kiedy w końcu udało im się wszystkim spotkać, było na co popatrzeć.
Chyba nigdy wcześniej w moim życiu nie czułam się tak bliska perfekcji. Po pierwsze, miałam obok siebie Brygadę Ciach, a po drugie, na mojej twarzy nie dało się dostrzec blizny, co było zasługą cudownego środka do makijażu pod nazwą „dermablend”.
Tłoczyliśmy się wszyscy w mieszkaniu Avery Morgansten. Sądząc po okazałym pierścionku zdobiącym jej palec serdeczny, znajdowała się na najlepszej drodze do zmiany nazwiska. Cieszyłam się razem z nią, chociaż nie była moją przyjaciółką. Tak naprawdę nie znałam tutaj dobrze nikogo poza Teresą, jednak Avery za każdym razem, gdy się spotykałyśmy, zachowywała się wobec mnie miło. Czasami w ogóle się nie odzywała, wydawała się zatopiona we własnych myślach, ale na pierwszy rzut oka widać było, że ona i jej narzeczony, Cameron Hamilton, są w sobie zakochani po same uszy. Wystarczyło zobaczyć, jak na siebie patrzą.
Na przykład teraz Cameron wpatrywał się w Avery, jakby na świecie nie istniała żadna inna kobieta. Chociaż siedzieli razem, on na kanapie, a ona na jego kolanach, gapił się na nią swoimi jasnoniebieskimi oczami jak cielę na malowane wrota, a ona właśnie śmiała się z czegoś, co powiedziała jego siostra Teresa.
Gdybym miała jakoś uporządkować hierarchię Brygady Gorących Ciach, powiedziałabym, że Cam był jej szefem. Nie chodziło tylko o wygląd, lecz także o osobowość. W jego towarzystwie nikt nie czuł się dziwnie ani nie na miejscu. Miał w sobie mnóstwo… ciepła, które przenosiło się na innych.
W głębi serca, choć w życiu bym się do tego nie przyznała, zazdrościłam Avery. Mimo że znałam ją od niedawna, pragnęłam tego samego, co ona, czyli superseksownego faceta, który na dodatek jest naprawdę dobrym człowiekiem i w którego towarzystwie można się poczuć swobodnie. To rzadka kombinacja.
– Chcesz jeszcze coś do picia?
Przekrzywiłam głowę w lewo, po czym odwróciłam się w stronę, z której dobiegał głos Jase’a Winsteada. Trochę mnie zatkało. Ten koleś pod pewnymi względami stanowił całkowite przeciwieństwo Cama: równie zabójczo przystojny, ale kiedy wbijał we mnie swoje ciemnoszare oczy, czułam się nieswojo. Z lekko śniadą skórą, dłuższymi brązowymi włosami i niemal nierzeczywistą urodą modela był porucznikiem Brygady Gorących Ciach, najseksowniejszym z nich wszystkich. Potrafił być niezwykle miły, tak jak w tym momencie, ale jednocześnie brakowało mu luzu i uroku Cama. Właśnie dlatego to Cam plasował się według mnie na pierwszym miejscu.
– Nie, jeszcze zostało. – Podniosłam w połowie pełną butelkę piwa, które sączyłam powoli, od kiedy tu przyszłam. – Ale dzięki.
Uśmiechnął się i przysunął do Teresy. Po chwili objął ją w pasie, a ona oparła głowę na jego piersi i położyła mu ręce na ramionach. Od razu zrobił łagodniejszą minę.
Kurczę, względem Teresy też czułam trochę zazdrości.
Nigdy nie byłam w poważnym związku. W liceum nie umawiałam się na randki, bo szpecąca twarz blizna była wtedy o wiele bardziej widoczna niż teraz i żaden cudowny makijaż nie mógł jej zamaskować… Poza tym nastolatki potrafią być bezwzględne, jeśli chodzi o widoczne niedoskonałości urody. Nawet jeśli ktoś umiałby zaakceptować estetyczny defekt, to wtedy w moim życiu nie znalazło się miejsce ani czas na randkowanie, nie mówiąc już o stałym partnerze.
Potem pojawił się Jonathan King. Na pierwszym roku chodziliśmy razem na zajęcia z historii. Wydawał się naprawdę miły i szybko się polubiliśmy. Z oczywistych powodów nie chciałam się z nim umówić na randkę, ale okazał się cholernie wytrwały i w końcu się zgodziłam. Spotkaliśmy się kilka razy i nasza znajomość nabrała tempa. Był całkiem normalnym facetem, więc pewnego wieczora zaczął się do mnie dobierać. Przebywaliśmy wtedy sami w moim pokoju w akademiku. Naiwnie założyłam, że skoro nie przeszkadza mu moja blizna, to na inne rzeczy również nie będzie zwracał uwagi.
Myliłam się.
Nawet się nie całowaliśmy i po tym, co się stało, już nigdy więcej się z nim nie umówiłam. Nikomu nie powiedziałam ani o Jonathanie, ani o tym koszmarnym wieczorze. Starałam się w ogóle o tym nie myśleć. Nigdy, przenigdy.
Cholera… Właśnie o tym pomyślałam.
Kiedy obserwowałam Brygadę Gorących Ciach, byłam świadoma, że zaczynam wariować, bo w moim życiu brakuje… chłopaków.
– Mam go!
Gwałtownie uniosłam brodę. Ollie okrążał właśnie kanapę, ciągnąc za sobą swoją dziewczynę Brittany, która robiła zdegustowaną minę i kręcąc głową, wywracała oczami w taki sposób, jakby miała za chwilę zemdleć.
Ollie podszedł do stolika kawowego i pochylił się, trzymając w rękach coś, co wyglądało na żółwia. Uniosłam brwi, a wtedy małe zwierzątko zaczęło przebierać łapkami. Co jest grane, do jasnej cholery?
– Prawdziwa impreza zaczyna się dopiero, kiedy Ollie wypuści żółwia – oznajmił Jase, a wtedy szeroko się uśmiechnęłam.
Cam westchnął i nachylił się nad Avery.
– Co ty wyprawiasz z Rafaelem?
– Poprawka. – Ollie postawił zwierzątko na stole i jedną ręką odgarnął za ucho opadające na ramiona blond włosy. – To Michelangelo. Wydaje mi się nieźle popieprzone, że nie poznajesz własnego pupila. Pewnie dlatego Rafael popadł w depresję.
– Próbowałam go powstrzymać – wtrąciła Brit, splatając ramiona na piersi. Razem wyglądali tak, jakby wygrali konkurs na Idealną Blond Parę. – Wiesz, jaki on jest, kiedy…
Wszyscy wiedzieli, do czego zdolny jest Ollie.
Był teraz na studiach magisterskich i miał zostać lekarzem, jednak jego wyczyny z przeszłości obrosły taką samą legendą jak Brygada Gorących Ciach. Ollie w hierarchii zajmował miejsce zaraz za Camem. Dostał dużo dodatkowych punktów za to, że co dwa tygodnie przyjeżdżał do Shepherdstown, żeby zobaczyć się ze swoją dziewczyną. Był też niezłym zgrywusem.
– Jak widzicie, zrobiłem nową smycz – oświadczył, wskazując coś, co wyglądało jak przewiązany wokół skorupy miniaturowy pasek.
Cam wbił w niego niedowierzające spojrzenie.
– Chyba sobie żartujesz.
– Teraz będziesz mógł chodzić z żółwiami na spacery – wyjaśnił i zaczął prowadzić Michelangela po blacie. Czy Cam i Avery jadali na tym stole posiłki? – To lepsze niż sznurek.
Spacery z żółwiem? A myślałam, że nie ma nic głupszego niż… spacery z kotem. Na samą myśl zaczęłam chichotać.
– Wygląda jak pasek dla Barbie – powiedziałam.
– To dizajnerska smycz – poprawił mnie Ollie, a jego wargi zaczęły śmiesznie drżeć. – Muszę jednak przyznać, że wpadłem na ten pomysł w Walmarcie w dziale z zabawkami.
Teresa zmarszczyła czoło.
– Co robiliście w dziale z zabawkami?
– No właśnie – wtrącił Jase. – Jest coś, o czym chcecie nam powiedzieć?
Brit wytrzeszczyła oczy, a Ollie tylko wzruszył ramionami.
– Lubię oglądać zabawki. Teraz robią o wiele fajniejsze, niż kiedy byliśmy dziećmi.
To stwierdzenie wywołało gorącą dyskusję na temat tego, jak głęboko zostało skrzywdzone nasze pokolenie, bo nie mieliśmy tak wyszukanych i odlotowych gadżetów jak dzisiejsze dzieciaki. Musiałam się mocno skupić, żeby przypomnieć sobie, czym sama się bawiłam. Na pewno były lalki Barbie, ale od rowerka Big Wheels i planszówek wolałam satynowe szarfy i błyszczące korony.
A potem nie miałam już nic.
Następnie towarzystwo zaczęło rozmawiać o planach na lato. Próbowałam się skupić, żeby zapamiętać, dokąd się wybierają. Cam i Avery zamierzali spędzić wakacje w Waszyngtonie, bo Cam dostał się do tamtejszej drużyny piłkarskiej United. Nigdy nie byłam w stolicy, chociaż Shepherd leżało całkiem niedaleko. Brit i Ollie mieli naprawdę odjechany pomysł. Tydzień po zakończeniu roku akademickiego wylatywali do Paryża i planowali objechać autem Europę. Nigdy nie leciałam samolotem, nie mówiąc już o wyprawie za granicę. Kurczę, nigdy nie byłam nawet w Nowym Jorku. Teresa i Jase właśnie przygotowywali się do wyjazdu na wakacje, mieli zamiar je spędzić na plaży w Karolinie. Wybierali się tam razem z jego rodzicami i młodszym braciszkiem. Chcieli wynająć apartament nad brzegiem oceanu. Teresa ciągle gadała o tym, jak będzie moczyć stopy w wodzie. Nigdy nie byłam na plaży i nie miałam pojęcia, jak to jest chodzić boso po piasku.
Naprawdę powinnam częściej wyjeżdżać i wreszcie zacząć żyć pełnią życia. Serio.
Jednocześnie te wszystkie rzeczy, łącznie z rozbijaniem się po świecie u boku jakiegoś przystojniaka, nie znajdowały się na liście moich priorytetów. Miałam trzy cele.
Skończyć college.
Znaleźć pracę jako pielęgniarka.
Zebrać owoce związane z doprowadzeniem czegoś do końca.
To były dobre cele. Nudne, ale dobre.
– Calla, dlaczego jesteś dzisiaj taka małomówna?
Kiedy usłyszałam głos Brandona Shivera, nie potrafiłam nad sobą zapanować. Poczułam, że cała sztywnieję, a moje policzki robią się czerwone. Opuściłam butelkę między kolana i starałam się rozluźnić mięśnie pleców. Wcale nie zapomniałam, że Brandon siedzi obok, po lewej stronie. Jak mogłabym zapomnieć? Po prostu do tej pory udawałam, że wcale go tam nie ma.
Zwilżyłam wargi i przekrzywiłam głowę tak, żeby moje naturalne blond włosy opadły na policzek po lewej stronie.
– Bo słucham.
Brandon zaniósł się śmiechem. Miał miły głos, sympatyczną twarz i ładne ciało. A do tego naprawdę fajny tyłek.
No tak, istniał jeszcze Brandon. No cóż, nie mogłam się powstrzymać i z moich ust wydobyło się głośne westchnienie. Brandon ze swoimi brązowymi włosami i szerokimi barami sytuował się wysoko w hierarchii Brygady Gorących Ciach, zaraz za porucznikiem.
– No tak, w obecności Olliego zawsze jest czego słuchać – powiedział, spoglądając na mnie znad butelki. – Poczekaj, aż zacznie opowiadać o wrotkach dla żółwi, które sam zaprojektował.
Wybuchnęłam śmiechem i trochę się rozluźniłam. Brandon był seksowny, a do tego miły. Gdzieś pomiędzy Camem a Jase’em.
– Trudno mi sobie wyobrazić żółwie na wrotkach.
– On jest kompletnym świrem albo prawdziwym geniuszem. – Brandon zmienił pozycję na pufie. – Rada przysięgłych jeszcze nie wydała wyroku.
– Moim zdaniem to geniusz. – Patrzyłam, jak Ollie podnosi żółwia, mija kanapę i zanosi go do eleganckiego terrarium. – Z tego, co mówiła Brit, bez problemu zalicza wszystkie przedmioty, a medycyna to przecież trudne studia.
– Tak, ale słyszałem, że większość wyjątkowo inteligentnych ludzi jest nieźle porąbana. – Wyszczerzył zęby, a ja zaśmiałam się pod nosem. – A ty wygrałaś już swoją wielką bitwę o zapisy na zajęcia?
Przytaknęłam i rozsiadłam się wygodniej w fotelu. Zostało mi półtora semestru do uzyskania licencjatu z pielęgniarstwa, ale dostanie się na wybrane przedmioty przypominało siłowanie się na rękę z Hulkiem Hoganem. Wszyscy, którzy mnie znali, albo przynajmniej znaleźli się w zasięgu mojego głosu, wiedzieli, że od bardzo dawna staram się ułożyć sensowny plan na kolejny semestr. Bieżący kończył się za tydzień, a termin konsultacji z opiekunami naukowymi minął prawie miesiąc temu.
– Tak, w końcu się udało, chociaż musiałam się nieźle nagimnastykować, żeby zapisać się tam, gdzie chciałam. W poniedziałek mam jeszcze spotkanie w biurze do spraw pomocy materialnej, ale powinno być dobrze.
Zerknęłam na Brandona i zobaczyłam, że marszczy czoło.
– Na pewno będzie dobrze?
– Taką mam nadzieję. – Nie przychodził mi do głowy żaden powód, czemu coś mogłoby pójść nie tak. – A jak twoje plany na wakacje?
Wzruszył ramionami.
– Jeszcze się nad tym nie zastanawiałem, bo zapisałem się na letnie kursy.
– Brzmi super.
Prychnął z dezaprobatą.
Bałam się, że za chwilę palnę jakąś głupotę, bo przecież do tej pory konwersowanie z Brandonem świetnie mi szło. Straciłam jednak wątek, bo nagle ktoś zapukał. Podążyłam wzrokiem za Olliem, który ruszył w stronę drzwi i otworzył je z taką nonszalancją, jakby był u siebie.
– Jak leci, ślicznotko? – powiedział, a ja się wyprostowałam, zaciskając palce na szyjce butelki.
Do mieszkania wparowała ładna, filigranowa brunetka trzymająca w ręku czerwoną reklamówkę z Sheetza. Uśmiechnęła się do Olliego i pomachała do Brit.
Nie wiedziałam, jak ma na imię.
A raczej nie chciałam tego zapamiętać, bo od kiedy znałam Brandona, czyli przez ostatnie dwa semestry, starałam się nie zwracać uwagi na dziewczyny, z którymi „się prowadzał”, bo było ich sporo i żadna nie utrzymała się dłużej.
Ale akurat ta laska, z brązowymi włosami obciętymi na chłopaka i ciałem baletnicy, wydawała się inna. W tym semestrze chodziła z Brandonem na kilka kursów i od marca często ich razem widywałam, chociaż nigdy wcześniej poza kampusem.
Tak naprawdę nic o niej nie wiedziałam. Nigdy nie kumplowałam się z żadną z jego wcześniejszych „bliskich koleżanek”. Widziałam je tylko na uczelni i czasem na jakiejś imprezie, ale Brandon nie zjawił się na żadnej imprezie od… no właśnie, od marca.
– Wreszcie przyszła! – oznajmił, a jego zielone oczy zapłonęły blaskiem.
O cholera.
Chyba miałam problemy z kojarzeniem podstawowych faktów.
Wciągnęłam powietrze nosem i starałam się uśmiechać. W tym czasie dziewczyna wyminęła inne pary i zbliżyła się do Brandona. Wyprostował się na pufie i rozłożył ręce. Od razu padli sobie w objęcia. Po chwili usiadła na jego kolanach i zarzuciła mu ramiona na szyję. Torba z Sheetza odbiła się od jego pleców. Po chwili jej usta wystrzeliły jak rakieta i pomknęły prosto w kierunku warg chłopaka. Trudno ją za to winić.
Zaczęli się całować.
To był prawdziwy pocałunek, namiętny i głęboki. Nie taki w stylu „dopiero się poznajemy” albo „jesteśmy na wczesnym etapie”. Nie, to był buziak, który miał znaczyć „wymieniliśmy się już litrami płynów ustrojowych”.
O Boże, gapiłam się na nich tak długo, aż zdałam sobie sprawę, że wchodzę na zupełnie nowy poziom bycia dziwakiem. Zmusiłam się, żeby odwrócić wzrok, i całkiem przypadkowo moje spojrzenie padło na Teresę.
Okręciła się w ramionach Jase’a, a na jej ładnej twarzy pojawił się wyraz współczucia. Ona wiedziała… Wiedziała, że od jakiegoś czasu skrycie podkochuję się w Brandonie.
– Przyniosłam ci serowy precel – oświadczyła dziewczyna, kiedy wreszcie się od siebie odsunęli, żeby zaczerpnąć powietrza.
Brandon miał tak wielką słabość do serowych precli jak ja do brownie z podwójną czekoladą.
– Przyniosła ci precla? – zapytał Ollie. – Stary, musisz się z nią ożenić.
Brit wywróciła oczami i objęła chłopaka w pasie.
– Tak niewiele trzeba, żeby zrobić na tobie wrażenie?
Ollie się obrócił i przytknął swoje czoło do jej czoła.
– Kochanie, ty już dobrze wiesz, jak zrobić na mnie wrażenie.
Czekałam, aż Brandon zerwie się na równe nogi i zacznie uciekać na samą myśl o ślubie z dziewczyną, którą zna raptem od paru miesięcy, ale niestety tego nie zrobił i nie mogłam podziwiać jego zgrabnego tyłeczka kierującego się w stronę drzwi. Chociaż wiedziałam, że to zły pomysł, znowu podniosłam wzrok. Sama prosiłam się o karę.
Brandon wpatrywał się w dziewczynę, uśmiechając się od ucha do ucha, jakby był… absolutnie szczęśliwy.
Miałam ochotę żałośnie westchnąć, ale tylko przełknęłam ślinę.
I wtedy na mnie spojrzał. Zanim zdążyłam spanikować, bo przyłapał mnie na gapieniu się jak jakaś świruska, leciutko się do mnie uśmiechnął.
– Jeszcze nie miałaś okazji poznać Tatiany.
Niech to szlag. Wcale nie chciałam wiedzieć, jak ma na imię, ale musiałam przyznać, że Tatiana brzmi niesamowicie fajnie.
Dziewczyna pokręciła głową i skierowała na mnie swoje brązowe oczy.
– Nie, jeszcze nie miałam przyjemności – wybełkotałam.
– To moja koleżanka Calla Fritz – powiedział, głaszcząc dziewczynę po plecach. – W zeszłym semestrze chodziliśmy razem na teorię muzyki.
Tak, tym właśnie byłam: Callą Fritz, wieczną koleżanką facetów z Brygady Gorących Ciach. Nikim więcej. Nikim mniej.
Zamrugałam, bo zaszkliły mi się oczy. To była głupia reakcja, ale cóż mogłam zrobić?
– Miło cię poznać – powiedziałam, wyciągając do Tatiany rękę.
Żadne kłamstwo. No może trochę.
W poniedziałek wyszłam z akademika na tyle wcześnie, żeby nie spóźnić się do Ikenberry Hall. Gmach leżał u stóp wysokiego wzgórza i moje nogi wcale nie były z tego powodu zadowolone. Mieliśmy dopiero początek maja, lecz temperatura znacznie przekraczała dwadzieścia pięć stopni. Chociaż spięłam włosy w luźny kucyk, to i tak czułam, jak na mojej skórze gromadzi się wilgoć i wtyka swoje wstrętne paluchy we wszystkie zakamarki ciała.
Byłam niemal pewna, że jeszcze przed końcem dnia będę wyglądać jak potargany upiór.
Weszłam w boczną alejkę, która prowadziła do wejścia. Skrzywiłam się, bo musiałam otworzyć drzwi i wślizgnąć się do środka na tyle szybko, żeby wisząca nad daszkiem gigantyczna pajęczyna nie spadła mi na głowę i nie wplątała się we włosy.
W gmachu panował chłód. Przesunęłam ciemne okulary na czubek głowy i przeszłam przez korytarz prowadzący do biura do spraw pomocy materialnej. Podałam swoje nazwisko, a przepracowana i wyraźnie zmęczona sekretarka w średnim wieku wskazała ręką, żebym usiadła.
Już po pięciu minutach pojawiła się wysoka i szczupła starsza urzędniczka z modnie obciętymi siwymi włosami. Nie udałyśmy się do jednego z boksów, w których pracowali pozostali doradcy. Co to, to nie! Zaprowadziła mnie prosto do oddzielnego gabinetu położonego na końcu korytarza.
Potem zamknęła drzwi i podeszła do biurka.
– Proszę usiąść, panno Fritz.
Kiedy zajęłam miejsce, poczułam, jak żołądek skręca mi się w supeł.
Nigdy wcześniej nie spotkało mnie nic podobnego. Zawsze gdy mnie tutaj wzywano, chodziło o jakieś luki w dokumentach albo brakujący podpis. Teraz pewnie też. W końcu korzystałam ze stypendium tylko na pokrycie części kosztów utrzymania, których nie mogłam opłacić z gównianej pensji kelnerki, szczególnie po tym, kiedy rzuciłam ją w diabły, żeby w pełni skupić się na studiach.
Pielęgniarstwo to nie bułka z masłem.
Powoli położyłam torbę na podłodze i zlustrowałam wzrokiem biurko. Na plakietce widniało imię i nazwisko: Elaine Booth. Jeśli ta kobieta nie udawała, że jest kimś innym, tak właśnie musiała się nazywać. Na blacie stały też rodzinne fotografie. Czarno-białe i kolorowe, przedstawiające dzieci od czasów przedszkolnych aż do mojego wieku, może nawet trochę starsze.
Szybko odwróciłam wzrok, bo poczułam dobrze mi znane ukłucie w piersi.
– Uhm… czy coś się stało?
Pani Booth położyła dłonie na teczce z dokumentami.
– Otrzymaliśmy wiadomość z działu rekrutacji, że pani czek z opłatą za czesne na kolejny semestr niestety nie ma pokrycia.
Nerwowo zamrugałam.
– Co takiego?
– Czek został odrzucony – wyjaśniła, zerkając znad aktówki. Na moment spojrzała mi prosto w oczy, ale potem błyskawicznie odwróciła wzrok. – Z powodu braku środków.
Musiała się pomylić. Niemożliwe, żeby czek nie miał pokrycia. Przecież był powiązany z kontem oszczędnościowym, z którego opłacałam wyłącznie czesne. Na tym rachunku zgromadziłam wszystkie pieniądze przeznaczone na naukę.
– Na pewno doszło do jakiejś pomyłki. Na koncie powinno być wystarczająco dużo środków, żeby starczyło na następne półtora semestru.
Zresztą nie tylko na to. Trzymałam tam również zaskórniaki na czarną godzinę oraz trochę funduszy na przynajmniej kilka pierwszych miesięcy po skończeniu studiów, kiedy będę musiała znaleźć pracę i zdecydować, czy nadal chcę mieszkać w tej okolicy, czy też…
– Kontaktowaliśmy się z twoim bankiem, Callo – zwróciła się do mnie po imieniu i z jakiegoś powodu poczułam się przez to jeszcze gorzej. – Czasem zdarza się, że mamy problem z czekami. Zwykle chodzi o błędną kwotę albo literówkę, ale bank potwierdził brak środków na koncie.
Nie mogłam w to uwierzyć.
– Powiedzieli, ile mam pieniędzy?
Pokręciła głową.
– To poufne informacje, do których nie mamy dostępu. W tej sprawie musisz osobiście skontaktować się z bankiem. Dobra wiadomość jest taka, że zawsze płaciłaś czesne przed terminem, więc mamy czas, żeby znaleźć jakieś rozwiązanie. Na pewno coś wymyślimy. – Zawiesiła głos i otworzyła teczkę z papierami, a ja gapiłam się na nią, mając wrażenie, że tyłek przymarzł mi nagle do krzesła. – Korzystasz już ze wsparcia uczelni i jesteś zarejestrowana w naszym systemie, więc możemy zmodyfikować twój wniosek o stypendium na następny semestr tak, żeby kwota wystarczyła na pokrycie czesnego…
Żołądek zjechał mi gdzieś do kolan i bałam się, że zaraz spadnie na podłogę. Urzędniczka dalej mówiła o podniesieniu kwoty kredytu, bezzwrotnych pożyczkach Pell oferowanych przez rząd federalny i masie innych stypendiów.
Niestety w tym momencie nie byłam w stanie się na tym skupić.
To się nie działo naprawdę.
Jak to możliwe, że na moim koncie zabrakło pieniędzy? W sprawach finansowych byłam nader skrupulatna i zawsze wiedziałam, z którego rachunku korzystam, żeby za coś zapłacić. Konto oszczędnościowe przeznaczone zostało tylko na wydatki związane z nauką. Nawet nie aktywowałam przypisanej do niego karty debetowej.
Nagle mnie olśniło. Stało się tak, kiedy patrzyłam, jak pani Booth wyciąga ze stojących na biurku przegródek kolejne formularze, a potem je układa, spokojnie i z niezwykłą starannością, jakby moje życie właśnie nie legło w gruzach.
Krew stężała mi w żyłach i próbowałam wziąć wdech, ale powietrze uwięzło mi w gardle. A może wcale nie chodziło o spektakularną wpadkę banku albo uczelni? Przecież istniała inna możliwość.
O Boże…
Oprócz mnie ktoś jeszcze miał dostęp do konta. Dla mnie ta osoba była praktycznie martwa i zachowywałam się tak, jakby rzeczywiście nie żyła. Nie potrafiłam jednak uwierzyć, że posunęłaby się do czegoś takiego. Absolutnie wykluczone.
Resztę spotkania z panią Booth pamiętam jak przez mgłę. Z chłodną obojętnością wzięłam od niej wnioski stypendialne FAFSA i wyszłam z zimnego biura na jasny majowy poranek.
Miałam jeszcze trochę czasu przed egzaminem, więc podeszłam do najbliższej ławki, usiadłam i schowałam papiery do torby. Potem drżącymi rękami wyjęłam telefon, wyszukałam numer do oddziału banku w moim rodzinnym mieście i nacisnęłam „połącz”.
Po pięciu minutach siedziałam na tej samej ławce i gapiłam się w ciemne szkła swoich okularów. Wypełniała mnie pustka, co w sumie było dobre. Nie miałam nic przeciwko tępemu ssaniu w żołądku, bo wiedziałam, że w każdej chwili może mnie ogarnąć ślepa furia i zacznę pałać żądzą mordu. Musiałam zachować spokój i zapanować nad emocjami, bo…
Zniknęły wszystkie moje pieniądze.
Każda komórka mojego ciała była świadoma, że to dopiero początek, wierzchołek góry lodowej.
W ciągu zaledwie tygodnia moje w miarę znośne, choć czasem nieco samotne życie zmieniło się w kompletny chaos. Nie byłam w stanie zrozumieć, jak do tego doszło. Przekraczało to moje zdolności pojmowania.
Tkwiłam po uszy w gównie i nie było w tym nic śmiesznego.
Moje konto oszczędnościowe zostało całkowicie wyczyszczone dwa tygodnie przed tym, jak wypisałam czek, który miał pokryć koszty czesnego. Pół biedy, gdyby chodziło tylko o to. Jakoś bym się z tego wyplątała, może nawet przeszłabym nad tym do porządku dziennego, bo w końcu co mogłam zrobić?
Dobrze wiedziałam, że za zniknięciem pieniędzy stoi ktoś z rodziny, a konkretnie moja własna matka, nafaszerowana prochami albo kompletnie pijana. Matka, o której istnieniu moi najbliżsi znajomi nie mieli pojęcia, bo powiedziałam im, że nie żyje. W pewnym sensie nie było to dalekie od prawdy. To okropne, ale nie rozmawiałam z nią od wielu lat, bo alkohol, prochy i Bóg wie co jeszcze już dawno temu zabiły tę troskliwą i tryskającą humorem kobietę, którą zapamiętałam z czasów, gdy byłam małą dziewczynką.
Jednak ta osoba nadal istniała jako mój rodzic, więc ostatnią rzeczą, jakiej chciałam, było angażowanie w tę sprawę policji. I bez tego miała gówniane życie, a ja mimo wszystko, mimo traumy i ogromnego bólu, zawsze w głębi duszy znajdowałam dla niej odrobinę współczucia, kiedy tylko o niej pomyślałam.
Doświadczyła czegoś, przez co nie powinna przechodzić żadna matka.
W ciągu ostatniego tygodnia musiałam podejść do kilku egzaminów i jakimś cudem udało mi się wszystko zaliczyć i nie dostać przy tym pomieszania zmysłów.
Bo niestety nie chodziło tylko o konto oszczędnościowe. Sprawdziłam swoją historię kredytową, bo… no cóż, miałam okropne przeczucie, że jest źle. I było.
Ktoś wyrobił na moje dane nowe karty kredytowe, których w życiu nawet nie widziałam, i wykorzystał wszystkie przyznane limity. Zaciągnięto też kredyt studencki w banku, o którego istnieniu nie miałam pojęcia. Kwota była wyższa niż czesne za cztery semestry studiów w Shepherd.
Po sprawdzeniu okazało się, że jestem zadłużona na ponad sto tysięcy dolarów. Do tego należało jeszcze doliczyć mniejsze pożyczki studenckie, które sama zaciągnęłam, oraz kredyt na samochód, na który teraz chyba nie było mnie stać.
Za każdym razem, gdy myślałam o gównianej sytuacji, w jakiej się znalazłam, ściskało mnie w żołądku i czułam ból w piersi. Potrzebny był nadludzki wysiłek, żeby zupełnie się nie załamać. Na tym świecie długi przesądzały o losie człowieka. Wiedziałam, że nie dostanę kolejnego kredytu. Co gorsza, nawet jeśli wytrzasnę skądś kasę na skończenie studiów, to potem każdy potencjalny pracodawca może mnie prześwietlić i uzależnić swoją decyzję o zatrudnieniu od tego, czego dowie się o moich finansach.
W czwartek, po ostatnim egzaminie, przeżyłam małe załamanie nerwowe. Były łzy, jeszcze więcej brownie z podwójną czekoladą oraz trochę kołysania się w kącie. Miałam ochotę nurzać się w rozpaczy przez przynajmniej miesiąc, ale uznałam, że należy wziąć się w garść. Absolutnie nie mogłam pozwolić, żeby życie znowu wymknęło mi się z rąk.
Rzecz jasna nikt ze znajomych nie wiedział o tych kłopotach ani nie znał prawdy o mojej rodzinie. Byli przekonani, że moja mama nie żyje, a Teresa myślała, że mieszkam w okolicy Shepherdstown.
To wszystko kłamstwa.
Jak mogłam otworzyć się teraz przed Teresą albo, co gorsza, Brandonem? Hej, muszę wracać do domu, żeby zamordować własną matkę. Chyba ją uduszę. Tak, wiem, wciskałam kit, że niby nie żyje, ale jestem nałogową kłamczuchą. Teraz ją ukatrupię, bo zrobiła mnie na szaro. Może po powrocie umówimy się na coś mocniejszego? Ten scenariusz był zbyt upokarzający, żeby w ogóle brać go pod uwagę. Musiałabym opowiedzieć nie tylko o narkotykach, alkoholu i kompletnej porażce życiowej, lecz także o dziwnym rozstaniu moich rodziców, które polegało na tym, że ojciec po prostu zapadł się pod ziemię. Nie miałabym wyjścia i musiałabym poruszyć również tak bolesne tematy jak żałoba i pożar, który zniszczył całą rodzinę i niewiele brakowało, a zniszczyłby również mnie.
Nie chciałam do tego wracać.
Powiedziałam więc znajomym, że lato spędzam u dalekich krewnych. Miałam tylko nadzieję, że jeśli kogoś zamorduję, to nie przeczytają o tym w gazetach.
Nikt nie wnikał, czy to prawda. W zeszłym roku też ściemniłam, że jadę do domu na wakacje, a tak naprawdę wynajęłam pokój w hotelu w Martinsburgu i kompletnie się spłukałam jak jakiś ostatni nieudacznik.
Byłam żałosna.
Ale cóż poradzić?
Na razie zawiesiłam realizację swoich trzech celów i postanowiłam wrócić w rodzinne strony. Mogłam się tylko modlić do wszystkich możliwych bogów, żeby mamie zostało jeszcze trochę pieniędzy z odszkodowania, które było całkiem spore. Niemożliwe, że przepuściła całą kasę, zarówno swoją, jak i moją. Musiałam tylko jakoś do niej dotrzeć, sama nie wiem… zmusić ją, żeby wszystko naprawiła.
To był plan A.
Plan B zakładał, że jeśli matka nie ma już grosza przy duszy, to będę mogła, przynajmniej taką miałam nadzieję, waletować u niej za darmo przez całe lato, trzymając kciuki, żebym jakimś cudem otrzymała pomoc finansową z uniwersytetu. Modliłam się też, by udało mi się dotrwać do końca wakacji w zapadłej dziurze, z której pochodziłam, i nie zamordować przy tym własnej matki, bo jeśli do tego dojdzie, to stypendium do niczego mi się nie przyda.
Trzęsącymi się rękami ścisnęłam mocno kierownicę i zjechałam z autostrady w kierunku Plymouth Meeting, niewielkiego miasteczka leżącego w pobliżu Filadelfii. Myślałam, że zwymiotuję, kiedy grube dęby i orzechy rosnące wzdłuż dwupasmowej drogi szybkiego ruchu nagle zaczęły się przerzedzać i przestałam jechać pod górę. To nie była bardzo długa podróż, niecałe cztery godziny z Shepherdstown, ale ciągnęła się w nieskończoność.
Teraz stałam na czerwonym świetle w pobliżu sklepu „wszystko za dolara”, w miasteczku, do którego nigdy nie chciałam wracać, i opierałam czoło o kierownicę.
Wcześniej byłam w swoim rodzinnym domu. Nie stał przed nim żaden samochód, a w środku nie paliły się światła.
Podniosłam głowę o kilka centymetrów, ale po chwili znowu ją opuściłam.
Przypomniałam sobie, jak wyciągnęłam klucze, których wcześniej miałam nadzieję nigdy więcej nie używać, i weszłam do środka. Dom okazał się pusty. W salonie zostały jedynie kanapa i stary telewizor z płaskim ekranem. W niewielkiej jadalni znalazłam tylko kilka nieotwartych pudeł. Lodówka niemal opróżniona. W sypialni na parterze pojedyncze łóżko, ale bez pościeli. Na podłodze sterta ubrań mojej mamy razem z jakimiś papierami i innym badziewiem, na które nawet nie chciałam patrzeć. Na piętrze był loftowy pokój, w którym mieszkałam kiedyś przez kilka lat, ale teraz wszystko się zmieniło. Łóżko zniknęło, tak samo jak komoda i małe biurko, które przed swoją śmiercią kupiła mi babcia. Zamiast nich natrafiłam na jakiś barłóg, któremu daleko było do czystości. Wolałam nie myśleć, kto tutaj śpi. Dom wyglądał tak, jakby nikt w nim nie mieszkał, a ostatni lokator, czyli najprawdopodobniej moja matka, zapadł się pod ziemię.
To nie był dobry znak.
W domu nie znalazłam ani jednego zdjęcia. Na ścianach nie wisiały oprawione w ramki fotografie. Żadnych pamiątek. Wcale mnie to nie zdziwiło.
Podniosłam głowę i znowu stuknęłam czołem w kierownicę.
– Uff…
Dobrze, że nie wyłączyli prądu. To chyba był pozytyw, prawda? Mama musiała mieć jeszcze jakieś pieniądze.
Kiedy trzeci raz walnęłam czołem w kierownicę, aż skrzywiłam się z bólu.
Za moimi plecami odezwał się klakson. Błyskawicznie się wyprostowałam i wyjrzałam przez przednią szybę. Zielone. O kurczę. Zacisnęłam palce na kierownicy, głęboko westchnęłam i nacisnęłam gaz. Niestety wiedziałam, gdzie szukać swojej rodzicielki.
Uff.
Kolejne miejsce, do którego nigdy więcej nie chciałam trafić. Zmusiłam się, żeby wziąć kilka głębokich wdechów, i powoli ruszyłam główną ulicą. Jechałam znacznie wolniej, niż pozwalał na to limit prędkości, wkurzając kierowców, którzy wlekli się za mną, ale nic nie mogłam na to poradzić.
Serce waliło mi w piersi, kiedy skręciłam w prawo i znalazłam się w tak zwanym śródmieściu, bo właśnie tutaj mieściły się sklepy i centrum handlowe, wokół którego działały bary z fast foodem i restauracje sieciowe. Jakieś piętnaście kilometrów dalej był bar U Mony, naprzeciwko szemranego klubu ze striptizem, przed którym parkowały mniej lub bardziej przechodzone motocykle.
O Jezu…
Musiałam przedrzeć się przez korki, ale wreszcie zmieniłam pas i wjechałam na dobrze mi znany parking usłany dziurami i Bóg wie czym jeszcze. Nie stało tu zbyt wiele samochodów.
Ale w końcu to poniedziałek.
Zatrzymałam się pod migającym neonem, w którym nie świeciła się litera „a” w nazwie lokalu. Znowu wzięłam kilka głębokich wdechów i powtórzyłam pod nosem:
– Nie zabiję jej. Nie zabiję.
Kiedy nabrałam pewności, że na widok matki nie stracę nad sobą panowania i nie rzucę się na nią z pięściami, wysiadłam z mojego forda focusa, obciągnęłam dżinsowe szorty i poprawiłam miękką, zwiewną bluzkę z długim rękawem, która byłaby dłuższa niż spodenki, gdybym nie wsadziła jej za pasek.
Kiedy ruszyłam przez parking, moje japonki zaczęły uderzać o asfalt. Ścisnęłam mocno torebkę, żeby w razie potrzeby skorzystać z niej jak ze śmiercionośnej broni.
Zbliżyłam się do wejścia, wyprostowałam plecy i wypuściłam powietrze przez usta. Kwadratowe okienko w drzwiach było czyste, ale pęknięte. Czerwona i biała farba, kiedyś intensywna i przyciągająca wzrok, odłaziła płatami ze ścian, jakby ktoś chlusnął na nie kwasem. Szyba w dużym, przyciemnionym oknie ze świecącym napisem „Otwarte” była roztrzaskana w rogu, a siateczka drobnych pęknięć dotarła również do samego jej środka.
Jeśli ta knajpa wyglądała w ten sposób na zewnątrz…
– O Boże…
Tak bardzo nie chciałam tam wchodzić.
Znowu spojrzałam na ciemne, kwadratowe okienko w drzwiach i zobaczyłam swoje odbicie. Moje niebieskie oczy były dziwnie wytrzeszczone, a twarz tak blada, że zaczynająca się tuż pod kącikiem oka i przecinająca lewy policzek blizna stała się o wiele bardziej widoczna.
Miałam szczęście. Tak mówili lekarze, strażacy i dosłownie każdy, kto postanowił wyrazić w tej sprawie opinię. Dwa centymetry wyżej i straciłabym lewo oko.
W tej chwili, stojąc przed tą okropną speluną, nie czułam się jednak żadną szczęściarą. Wręcz przeciwnie: byłam niemal pewna, że pani Fortuna to suka o zimnym sercu, która powinna zdechnąć.
Powiedziałam sobie, że jakoś dam radę, i chwyciłam toporną klamkę, żeby otworzyć drzwi. Niemal od razu stanęłam jak wryta i z wrażenia aż zgubiłam klapek. Uderzył mnie znajomy zapach piwa, tanich perfum i smażonego żarcia.
Dom.
Nie.
Zacisnęłam wolną rękę w pięść. Ten bar wcale nie był moim domem, a już na pewno nie powinien nim być, i nie miało znaczenia, że w czasach ogólniaka spędzałam tu niemal każde popołudnie. Chowałam się w którymś z pokojów na tyłach albo przesiadywałam w głównej sali i patrzyłam na mamę, bo tylko tutaj na jej twarzy dało się zobaczyć uśmiech. Pewnie dlatego, że zwykle była pijana, ale jakie to miało znaczenie?
Nic się tutaj nie zmieniło. Przynajmniej na pierwszy rzut oka.
Patrzyłam na kwadratowe i okrągłe stoliki ze zniszczonymi chropowatymi blatami. Barowe stołki z oparciami i wysokie krzesła. Z końca sali, zza pustego podestu do tańca, dobiegał stukot uderzających o siebie kul bilardowych. Z umieszczonej w rogu szafy grającej leciała sentymentalna muzyka country.
Przez znajdujące się naprzeciwko podestu drzwi o poziomo dzielonych skrzydłach wyszła kobieta w średnim wieku, której nigdy wcześniej tutaj nie widziałam. Jasnoblond włosy, z całą pewnością nienaturalne, miała upięte wysoko na czubku głowy. Za ucho wetknęła ołówek. W niebieskich dżinsach i białym T-shircie wyglądała bardziej jak klientka, ale w tym barze obsługa nigdy nie nosiła uniformów. Trzymała dwa czerwone koszyczki wypełnione po brzegi smażonymi skrzydełkami kurczaka i powolnym krokiem kierowała się do jednego z boksów przy ścianie obok szafy grającej.
Pod stolikami leżały zmięte serwetki, a poplamiona podłoga wyglądała na lepką i była w tak kiepskim stanie, że spore fragmenty nadawały się do wymiany. Zresztą połowa lokalu i tak pogrążona była w mroku, bo znad baru sączyło się tylko słabe światło.
Knajpa przypominała kobietę po przejściach, która stara się robić dobrą minę do złej gry. Nie było brudno, ale do idealnej czystości też sporo brakowało. Tak jakby ktoś toczył beznadziejną walkę, desperacko starając się wygrać, mimo że został skazany na klęskę.
Ten opis nie pasował do mojej mamy. Nigdy nie zajmowała się sprzątaniem, ale czasem bywała w lepszej formie. W zakamarkach pamięci potrafiłam odszukać niewyraźne wspomnienia z czasów, kiedy funkcjonowała całkiem nieźle.
Sterczałam w progu wystarczająco długo, żeby wyglądać jak idiotka. Zdążyłam rozejrzeć się po lokalu, ale nigdzie jej nie dostrzegłam. Uznałam więc, że należy się ruszyć. Zrobiłam krok do przodu i wtedy przypomniałam sobie o zgubionym klapku.
– Cholera – przeklęłam i się obróciłam, żeby wsunąć but z powrotem na stopę.
– Wyglądasz, jakbyś miała ochotę na drinka.
Odwróciłam się na dźwięk głębokiego męskiego głosu, tak przyjemnego, że przeszły mnie ciarki i miałam wrażenie, jakby przykrył mnie kawałek aksamitu. Chciałam powiedzieć, że to chyba oczywiste: w końcu przyszłam do knajpy, więc pewnie chciałam się czegoś napić, ale kiedy stanęłam przodem do kontuaru w kształcie podkowy, cięta riposta ugrzęzła mi w gardle.
Facet za barem najpierw się wyprostował, zupełnie jakby chciał się wycofać. Dziwna reakcja. Byłam pewna, że przy słabym świetle i z miejsca, w którym stał, nie dało się dojrzeć blizny. Po chwili uważniej się mu przyjrzałam i przestałam się nad tym zastanawiać.
O mój Boże…
Miałam przed sobą chłopaka, którego nigdy w życiu, w całych dziejach ludzkości, nie spodziewałabym się zobaczyć w takiej spelunie jak knajpa U Mony.
Kurczę, gorące ciacho za barem! Alarm najwyższego stopnia!
Jezu, ten koleś był naprawdę przystojny, trochę w stylu Jase’a Winsteada albo nawet bardziej, bo chyba nigdy w życiu nie spotkałam na żywo kogoś o tak zjawiskowej urodzie. A przecież widziałam tego Sexy Barmana tylko od pasa w górę!
Miał brązowe włosy, których kolor w sączącym się znad kontuaru świetle nabrał głębi i intensywności. Po bokach przycięte były krótko przy skórze, a na czubku głowy zostały nieco dłuższe. Pofalowane i zaczesane do tyłu w artystycznym nieładzie, podkreślały jego szerokie i wydatne kości policzkowe. Miał opaloną, lekko śniadą skórę, co sugerowało egzotyczne pochodzenie. Do tego niezwykle męską, mocno zarysowaną szczękę, z którą mógłby spokojnie występować w reklamach kosmetyków do golenia. Pod delikatnie haczykowatym nosem znajdowały się najseksowniejsze, najbardziej kuszące usta, jakie kiedykolwiek widziałam u faceta.
Dobry Boże, mogłabym się gapić na nie całymi godzinami, dużo dłużej niż to akceptowalne. Zmusiłam się, żeby podnieść wzrok, bo nie chciałam wyjść na szurniętą psychopatkę.
Brwi chłopaka naturalnie wyginały się w lekki łuk, co od razu przyciągało uwagę do oczu.
Brązowych oczu.
Właśnie niespiesznie otaksował mnie wzrokiem. Jego spojrzenie było jak delikatna pieszczota. Zaczerpnęłam powietrza, lekko rozchylając wargi.
Nieznajomy miał na sobie szarą, trochę już znoszoną koszulę, ładnie opinającą szerokie ramiona i muskularny tors. Mogłabym przysiąc, że pod materiałem rysują się mięśnie. Cholera, czy to w ogóle możliwe? W połowie zasłaniał go kontuar, ale i tak widziałam, że jego brzuch jest twardy i atletyczny.
Gdyby ten koleś studiował w Shepherd, to mógłby zdetronizować Jase’a na stanowisku porucznika Brygady Gorących Ciach. Dziewczyny na pewno wzdychały na widok tego kipiącego seksem barmana i robiło im się gorąco w najintymniejszych miejscach.
Zresztą niektórzy chłopcy też pewnie reagowali w ten sposób.
Kąciki jego zmysłowych ust lekko się uniosły. No cóż, od takiego uśmiechu mogły spaść majtki.
– Wszystko dobrze, skarbie?
Użył słowa „skarbie” w niezwykle naturalny sposób. Nie było w tym nic tandetnego ani obleśnego, lecz raczej czułego i seksownego. Poczułam ciepło w brzuchu.
I ciągle gapiłam się na niego jak jakaś idiotka.
– Tak, spoko. – Dałam radę wykrztusić z siebie tylko tyle, ale i tak usłyszałam, że mam dziwnie zachrypnięty głos.
Boże, czułam, jak zalewam się rumieńcem, i chciałam zapaść się pod ziemię.
Chłopak uśmiechnął się szerzej, ale równie seksownie, po czym wyciągnął rękę i skinął na mnie palcem.
– Może podejdziesz bliżej i usiądziesz?
Okej.
Moje nogi ruszyły przed siebie bez udziału mózgu, no bo jak można nie zareagować, jeśli Sexy Barman kiwa na ciebie w ten sposób? Przycupnęłam na podartym i dość niewygodnym stołku.
O Boże na wysokościach, z bliska ten facet wyglądał jak męskie dzieło sztuki, na którego widok zaczynała cieknąć ślinka.
Położył dłonie na krawędzi kontuaru, ciągle lekko się uśmiechając.
– Na co masz ochotę?
Zamrugałam bardzo powoli i zaczęłam się zastanawiać, co taki chłopak robi w tak podłej spelunie. Przecież mógł pozować dla najlepszych magazynów albo występować w telewizji. W najgorszym razie powinien się zatrudnić w restauracji serwującej steki, która działała przy tej samej ulicy.
Sexy Barman przekrzywił głowę i uśmiechnął się do mnie od ucha do ucha.
– Skarbie…?
Powstrzymałam się przed oparciem łokci na blacie i gapieniem się na niego jak cielę na malowane wrota, chociaż miałam na to ogromną ochotę.
– Tak?
Cicho się zaśmiał i pochylił do przodu. Baaardzo do przodu. W ciągu sekundy naruszył moją przestrzeń osobistą, a jego usta wylądowały najwyżej kilkanaście centymetrów od moich. Napiął bicepsy, w ten sposób jeszcze bardziej rozciągając znoszoną koszulę.
O Jezu przenajsłodszy, miałam nadzieję, że materiał nie wytrzyma i zaraz pęknie w szwach.
– Czego chciałabyś się napić? – zapytał.
Nie mogłam przestać patrzeć na jego wargi.
– Uhm…
Miałam pustkę w głowie.
Uniósł brew i przesunął spojrzenie z moich ust na oczy.
– Chyba powinienem poprosić cię o dowód tożsamości.
Ta uwaga wyrwała mnie ze słodkiego otępienia.
– Nie ma takiej potrzeby. Mam dwadzieścia jeden lat.
– Na pewno?
Znowu zrobiłam się czerwona jak burak.
– Przysięgam.
– Słowo honoru?
Spojrzałam w dół i zobaczyłam, że wyciągnął rękę. Chyba chciał, żebym przysięgła na mały palec.
– Serio?
W jego prawym policzku pojawił się dołeczek, a na ustach znowu zatańczył uśmiech. Ojejku, jeśli miał dołeczki w obu policzkach, to znalazłam się w niezłych tarapatach.
– A wyglądam, jakbym żartował?
Zrobił minę, która nie wróżyła nic dobrego, a ja dalej się na niego gapiłam. W jego ciepłych oczach koloru kakao dostrzegłam szelmowski błysk. Usta zaczęły mi drżeć i wyciągnęłam rękę, żeby spleść swój mały palec z jego palcem, znacznie większym.
– Przysięgam – oświadczyłam i pomyślałam sobie, że to odjazdowy sposób na weryfikowanie czyjegoś wieku.
Sexy Barman znowu się uśmiechnął tak, że miałam ochotę go schrupać.
– Dziewczyna, która przysięga w ten sposób, jest bardzo w moim stylu.
Nie wiedziałam, jak zareagować.
Zamiast się odsunąć, kiedy już cofnęłam rękę, chłopak objął palcami mój nadgarstek. Zrobił to delikatnie, ale stanowczo. Oczy niemal wyskoczyły mi z orbit, a on tymczasem przysunął się jeszcze bliżej. Poczułam, że… ładnie pachnie, korzeniami i mydłem. Zrobiło mi się gorąco we wspomnianych wcześniej intymnych miejscach.
Nagle w torebce zadzwonił mój telefon, a z głośniczka popłynęło Brown Eyed Girl.Wyjęłam aparat, a Sexy Barman wybuchnął śmiechem.
– Van Morrison?
Skinęłam bezwiednie głową i chwyciłam cienkie urządzenie. Dzwoniła Teresa. Wyciszyłam dźwięk.
– Niezły gust muzyczny.
Uniosłam brwi i schowałam aparat z powrotem do torebki.
– Uhm, wolę stare przeboje niż współczesne hity. Wtedy artyści naprawdę grali i śpiewali, a teraz skaczą półnadzy po scenie, wrzeszczą albo tylko coś nawijają. Muzyka przestała być w tym wszystkim najważniejsza.
W jego oczach zobaczyłam uznanie.
– Składasz przysięgi na mały palec i lubisz oldschoolowe kawałki. Podoba mi się.
– Chyba łatwo zrobić na tobie wrażenie.
Odchylił głowę i wybuchnął głośnym śmiechem, odsłaniając przy tym szyję. O rany, miał naprawdę ładny śmiech, głęboki, intensywny i radosny. Od razu zmiękły mi kolana i poczułam, że robi mi się ciepło w brzuchu.
– Przysięgi i muzyka to bardzo ważne sprawy – powiedział.
– Naprawdę?
– Uhm – potwierdził, robiąc rozbawioną minę. – Na przykład przysięga na honor skauta.
Uniosłam lekko kąciki ust, a w końcu się uśmiechnęłam.
– Hm, nigdy nie byłam skautem, więc…
– Powiedzieć ci coś w sekrecie?
– Jasne – rzuciłam bez zastanowienia.
Pochylił głowę.
– Ja też nigdy nie byłem skautem.
Z jakiegoś powodu wcale mnie to nie zaskoczyło, szczególnie że ciągle trzymał mnie za nadgarstek.
– Nie jesteś stąd – stwierdził.
Już nie.
– Dlaczego tak myślisz?
– To małe miasteczko, a do Mony przychodzą w większości stali bywalcy, a nie takie ładne laski, dla których można stracić głowę. Jestem pewien, że skądś do nas przyjechałaś.
– Kiedyś tutaj… – Chwileczkę. Co takiego? Ładne laski, dla których można stracić głowę? Zupełnie zgubiłam wątek i nie wiedziałam, co powiedzieć.
Puścił moją rękę, ale nie od razu. Cały czas patrząc mi w oczy, powoli przesunął dłonią po wnętrzu mojego nadgarstka, a potem wyżej, aż do koniuszków palców. Przeszedł mnie dreszcz, a na plecach pojawiły się ciarki.
O Boże, chyba zwariowałam, ale nagle poczułam, jakby coś między nami zaiskrzyło, i to dosłownie. Miałam wrażenie, że między opuszkami przeskoczył prąd. Istne szaleństwo. Nie mogłam złapać oddechu i zebrać myśli.
Nie odrywając ode mnie wzroku, chłopak sięgnął do lodówki z napojami i wyciągnął z niej butelkę piwa, po czym odkręcił kapsel i postawił ją na barze. Sekundę później zdałam sobie sprawę, że ktoś do nas podszedł.
Dyskretnie zerknęłam w bok i zobaczyłam młodego, całkiem przystojnego faceta ostrzyżonego na jeża. Skinął głową barmanowi i złapał butelkę za szyjkę.
– Dzięki, stary.
Po chwili zniknął i znowu byliśmy sami.
– W takim razie – zagaił – może zrobię ci specjalnego drinka?
Zwykle kiedy jakiś koleś proponował mi „specjalnego drinka”, uciekałam, ile sił w nogach, wrzeszcząc wniebogłosy, ale tym razem potaknęłam, co tylko potwierdziło fakt, że jestem płytka i chyba również niezbyt mądra.
I na dodatek nie kontroluję sytuacji, która jest dla mnie czymś… absolutnie wyjątkowym.
Patrzyłam, jak barman się obraca, a mięśnie jego pleców ładnie napinają się pod koszulą. Sięgnął po jakiś drogi alkohol stojący na półce za barem, ale niestety nie zobaczyłam, po którą konkretnie butelkę. Poruszał się płynnie i z gracją. Wziął niską szklankę wykorzystywaną do nalewania mniejszych drinków i szotów na lodzie.
Fakt, że wciąż pamiętałam takie rzeczy, był frustrujący i miałam ochotę walnąć głową w kontuar. Dzięki Bogu udało mi się nad sobą zapanować. Przyglądałam się, jak przygotowuje drinka, i próbowałam ocenić, ile może mieć lat. Musiał być przynajmniej rok lub dwa lata starszy ode mnie. Po kilku sekundach postawił przede mną imponujący koktajl.
Na górze był czerwony, a potem stopniowo zmieniał barwę, przechodząc w coraz ciemniejsze odcienie zachodzącego słońca. Na szczycie była jeszcze wisienka do dekoracji. Wzięłam szklankę i upiłam łyk. Od razu poczułam w ustach owocowy miks, a moje kubki smakowe przeżyły orgazm.
– W ogóle nie czuć alkoholu.
– Wiem. – Zrobił zadowoloną minę. – Jest niezwykle łagodny, ale trzeba uważać. Jeśli wypijesz za szybko albo za dużo, zwali cię z nóg i wylądujesz na swojej ślicznej pupie.
Tekst o „ślicznej pupie” potraktowałam jak typową barmańską zagrywkę i wzięłam jeszcze jeden mały łyczek. Nie musiałam zachowywać jakiejś szczególnej ostrożności, bo nigdy nie przesadzałam z alkoholem.
– Jak się nazywa?
– Jax.
Uniosłam brew.
– Ciekawe.
– Owszem. – Założył ramiona na piersi, pochylił się do przodu i obdarzył mnie swoim firmowym, cholernie seksownym półuśmiechem. – Jakie masz plany na wieczór?
Wbiłam w niego niedowierzające spojrzenie, bo nie byłam w stanie zrobić nic więcej. Spędziłam w towarzystwie tego chłopaka raptem kilka minut, a już zdążyłam zapomnieć, po co przyszłam do tego przybytku, ale na pewno nie po to, by udzielać się towarzysko. Poza tym nie mogłam uwierzyć, że ten koleś właśnie robił to, co wydawało mi się, że robi.
Czyli że ze mną flirtuje.
I próbuje umówić się na randkę.
Takie rzeczy po prostu mi się nie przytrafiały. Zresztą trudno mi było nawet uwierzyć, że przytrafiają się naprawdę ślicznym dziewczynom, takim jak Teresa, Brit lub Avery. Jednego byłam pewna: w moim świecie to niemożliwe.
Sexy Barman przysunął się bliżej, a jego bicepsy jeszcze bardziej się naprężyły. Kiedy wbił we mnie swoje niesamowite oczy, na sekundę zapomniałam, jak się oddycha. Ze sposobu, w jaki się teraz uśmiechał, wywnioskowałam, że doskonale zdaje sobie sprawę z tego, co się dzieje.
– Na wypadek gdybyś miała wątpliwości, chciałem się dowiedzieć, czy miałabyś ochotę spędzić ten wieczór ze mną.
* * *
koniec darmowego fragmentuzapraszamy do zakupu pełnej wersji
Wydawnictwo Akurat
imprint MUZA SA
ul. Sienna 73
00-833 Warszawa
tel. +4822 6211775
e-mail: [email protected]
Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl
Wersja elektroniczna: MAGRAF sp.j., Bydgoszcz