Upadek i gniew - Jennifer L. Armentrout - ebook + książka
BESTSELLER

Upadek i gniew ebook

Jennifer L. Armentrout

4,4

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.

28 osób interesuje się tą książką

Opis

Dawno, dawno temu bogowie zniszczyli świat. Oszczędzili tylko dziewięć miast. Położone daleko od siebie, rozdzielone dziczą, w której grasują potwory i czyhają niewyobrażalne niebezpieczeństwa, są rządzone przez Nadzrodzonych, którzy czerpią moc z przyjemności doznawanych przez śmiertelników. Obdarzona nadzwyczajnymi zdolnościami Calista doskonale zdaje sobie sprawę, jak bardzo jest cenna dla tych, którzy władają jej światem. Pewnego dnia podejmuje decyzję, która w dramatyczny sposób wpłynie nie tylko na jej los…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 557

Oceny
4,4 (595 ocen)
372
134
54
24
11
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Monika937

Całkiem niezła

Niestety po raz pierwszy trochę zawiodłam się na książce tej autorki. Fabuła się nie kleiła, a postaciom brakowało charakteru.
52
wielotomowa

Całkiem niezła

za dużo scen erotycznych, a za mało akcji
41
Kraksa

Nie oderwiesz się od lektury

To było takie dobre ! Czytać bo warto ❤️
30
Angie503
(edytowany)

Całkiem niezła

Mam mieszane uczucia, po przeczytaniu jednej książki tej autorki to zna się połowę jej twórczości.
Asiah91

Nie oderwiesz się od lektury

Super czekam na cd
10

Popularność




Tytuł oryginału: FALL OF RUIN AND WRATH

Projekt okładki: © by Hang Le

Redaktorka prowadząca: Agata Then

Redakcja: Maria Dobosiewicz

Redakcja techniczna: Sylwia Rogowska-Kusz

Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski

Korekta: Aleksandra Zok-Smoła (Lingventa), Marta Stochmiałek

Grafiki w tekście: ilonitta/pl.freepik.com

© 2023 by Jennifer L. Armentrout

© for this edition by MUZA SA, Warszawa 2024

© for the Polish translation by Emilia Skowrońska

ISBN 978-83-287-3115-8

Wydawnictwo Akurat

Wydanie I

Warszawa 2024

–fragment–

Dla Ciebie, Czytelniku

SŁOWNIK WYMOWY

Divinus: Di-vie-nus

Euros: Your-us

Primvera: Prim-vee-rah

Rae: Ray

Vytrus: Vie-trues

caelestia: ca-les-te-uh

divus: di-vus

na’laa: nah-lay

ni’mere: nigh-meer

ny’chora: nay-ko-rah

sōle: soule

PROLOG

W komnacie sierocińca zapanowała upiorna cisza, która zagłuszyła pochrapywanie i świszczące oddechy śpiących na pryczach dzieciaków. Z tęsknoty za ciepłymi łóżkami w Klasztorze Miłosierdzia zacisnęłam obolałe palce na szorstkim, wytartym kocu. Nigdy nie umiałam wyspać się na podłodze, po której zwykle przez całą noc biegały myszy i szczury.

Dzisiaj jednak nie było widać ich cienkich, śliskich ogonów, nie słyszałam również stukotu pazurów na kamieniu. Powinnam się z tego ucieszyć, ale coś było nie tak. Nie chodziło o podłogę pode mną czy wdychane przeze mnie powietrze.

Obudziłam się z gęsią skórką na całym ciele i złym przeczuciem kłębiącym się w podbrzuszu. Matka Przełożona nauczyła mnie zawsze ufać mojemu wewnętrznemu głosowi, intuicji i instynktowi. W kółko powtarzała mi, że to dary od bogów, ponieważ zrodziłam się z gwiazd.

Nie rozumiałam, o co chodziło jej z tymi całymi gwiazdami, ale w tej chwili intuicja podpowiadała mi, że coś jest nie w porządku.

Spojrzałam na wilgotne kamienne ściany oświetlone gazowymi lampami, szukając śladu tego, co sprawiło, że poczułam się, jakbym zjadła zepsute mięso. Światło przy drzwiach zamigotało i zgasło. Kolejne lampy zaczęły migotać i gasnąć, aż wreszcie w komnacie zapanowała ciemność.

Nie sprawiły tego jednak żadne palce. Zauważyłabym każdego, kto odważyłby się zaryzykować wzbudzenie gniewu Pana poprzez majstrowanie przy lampach.

Ponownie spojrzałam na kominek. Płomienie z węgli wciąż migotały i oddawały do komnaty słabe ciepło, ale nie to przykuło moją uwagę. Ogień… nie wydawał żadnego dźwięku. Żadnego trzasku ani syku.

Dreszcz strachu postawił włoski na moim karku i powędrował w dół kręgosłupa.

Znajdująca się obok mnie pod kocem bryła przesunęła się i przewróciła na bok. Gdy znad jego brzegu spojrzał na mnie Grady, zobaczyłam kępki kręconych, potarganych, brązowych włosów. Zamrugał zaspany.

– Lis, co ty wyprawiasz? – mruknął, w połowie tego pytania załamał mu się głos. Ostatnio działo się tak coraz częściej, a rozpoczęło się mniej więcej w tym samym czasie, w którym zaczął rosnąć tak szybko jak chwasty na podwórku za domem. – Lis? – Nieznacznie się podniósł, trzymając koc przy brodzie. Płomienie w palenisku zaczęły słabnąć. – Czy Pan znowu ci dokuczał?

Szybko pokręciłam głową. Ostatnio nie widziałam się z Panem, ale moje ramiona były pokryte dowodami powstałymi od jego okrutnych, szczypiących palców podczas innych nocy.

Grady przetarł oczy i zmarszczył czoło.

– Miałaś zły sen czy coś?

– Nie – szepnęłam. – Powietrze jest jakieś dziwne.

– Powietrze…?

– Czy to duchy? – wychrypiałam.

Westchnął ciężko.

– Duchy nie istnieją.

Zmrużyłam oczy.

– Skąd wiesz?

– Bo ja… – przerwał i spojrzał przez ramię, gdy płomienie zgasły, a komnatę oświetlało już tylko światło księżyca. Powoli odwrócił głowę i zaczął się rozglądać, zauważył zgaszone lampy. Popatrzył na mnie szeroko otwartymi oczami.

– Są tutaj.

Zadrżałam, bo ogarnęła mnie lodowata fala przerażenia. Są tutaj – mog­ło oznaczać tylko jedno.

Nadzrodzeni.

Potomkowie bogów wyglądali jak my – no cóż, przynajmniej większość z nich tak wyglądała, ale ci, którzy rządzili królestwem Caelum, nie byli tacy jak my, nisko urodzeni. W ogóle nie byli śmiertelnikami.

I nie mieli powodu, by tu przebywać.

Nie nadszedł jeszcze czas Uczt, kiedy to Nadzrodzeni bardziej otwarcie wchodzili w interakcje z nami, nisko urodzonymi, poza tym to była Wieża. Ponure miejsce pozbawione pięknych, wartościowych ludzi i rzeczy. Nie było tu dla nich żadnych przyjemności, którymi mogliby się żywić.

– Po co tu są? – szepnęłam.

Dłoń Grady’ego zacisnęła się na moim ramieniu, przez sweter poczułam chłód jego palców.

– Nie wiem, Lis.

– Czy oni… Czy zrobią nam krzywdę?

– Nie mają ku temu powodu. Nie zrobiliśmy nic złego. – Pociągnął nas w dół, tak że nasze głowy leżały na jednej płaskiej poduszce. – Wystarczy zamknąć oczy i udawać, że się śpi. I wtedy zostawią nas w spokoju.

Zrobiłam, co mi kazał – robiłam tak, odkąd przestał mnie od siebie odpędzać – ale nie potrafiłam siedzieć cicho. Nie umiałam powstrzymać narastającego strachu, który podsuwał mi najgorsze myśli.

– A jeśli oni… a jeśli przybyli tu po mnie?

Wsunął moją głowę pod swoją.

– Dlaczego mieliby to zrobić?

Moje usta zadrżały.

– Bo ja… Nie jestem taka jak ty.

– Nie masz powodu do zmartwień – zapewnił mnie cicho, tak by pozostali nie mogli nas usłyszeć. – Nie zwrócą na to uwagi.

Skąd u niego taka pewność? Inni ludzie się tym przejmowali. Czasami ich denerwowałam, ponieważ nie potrafiłam powstrzymać się przed zdradzeniem czegoś, co zobaczyłam w myślach – wydarzenia, które dopiero miało nastąpić, lub decyzji, która nie została jeszcze podjęta. Grady już się do tego przyzwyczaił. Ale Pan? Pozostali? Nie bardzo. Patrzyli na mnie, jakby coś było ze mną nie w porządku. Pan często wpatrywał się we mnie tak, jakby myślał, że mogę być czarownicą, i jakby… trochę się mnie bał. Nie na tyle, by przestać mnie szczypać, ale na tyle, by robić to dalej.

– Może Nadzrodzeni wyczują we mnie coś dziwnego – mruknęłam. – I może im się to nie spodoba albo pomyślą, że jestem…

– Niczego nie wyczują. Przysięgam. – Naciągnął na nas koc, tak jakby mogło to nas jakoś ochronić.

Ale przecież koc nie dałby rady obronić nas przed Nadzrodzonymi. Mogli robić, co chcieli i z kimkolwiek chcieli, a gdy wpadali w gniew? Potrafili zrównać z ziemią całe miasta.

– Ciii – uciszył mnie Grady. – Nie płacz. Po prostu zamknij oczy. Będzie dobrze.

Naraz rozległo się skrzypnięcie drzwi do komnaty. Grady ścisnął moje ramię z taką siłą, że poczułam kości jego palców. Powietrze stało się rzadkie i pełne napięcia, a ściany jęknęły, tak jakby kamień nie mógł pomieścić tego, co wślizgnęło się do środka. Moim ciałem wstrząsnął dreszcz. Poczułam się tak samo źle, jak ostatnim razem, kiedy to Matka Przełożona wzięła mnie za rękę, jak to często robiła, nie przejmując się tym, co mogłabym zobaczyć lub czego mogłabym się dowiedzieć. Chociaż tamtego dnia było inaczej. Wtedy zobaczyłam, jak zbliża się do niej śmierć.

Nie nabierałam zbyt dużo powietrza, ale ten zapach i tak dostał się pod koc i między nas, wyparł odór zatęchłego piwa i zbyt wielu ciał stłoczonych na zbyt małej przestrzeni. Miętowy zapach przypominający mi… cukierki, które Matka Przełożona nosiła w kieszeniach habitu. Nie ruszaj się. Nie hałasuj, powtarzałam w kółko. Nie ruszaj się. Nie hałasuj.

– Ile ich tu jest? – zapytał cichy męski głos.

– Liczba zmienia się ka-każdej nocy, lordzie Samrielu – odparł Pan drżącym głosem. Nigdy wcześniej nie widziałam, by czegokolwiek się bał. Zwykle to jego głos siał przerażenie, teraz jednak przybył do nas lord Nadzrodzonych, jeden z najpotężniejszych wśród tych istot. Przeraziłoby to nawet największego tyrana. – Zwykle jest ich oko… około trzydziestu, ale nie znam żadnego, który miałby to, czego szukacie.

– Sami to sprawdzimy – odparł lord Samriel. – Obejrzeć wszystkich.

Kroki jeźdźców Nadzrodzonych – Rae – rozbrzmiewały w tandemie z biciem mojego serca. Gdy temperatura w komnacie spadła, poczułam, jakbym została przykryta cienką warstwą lodu.

Rae byli niegdyś wspaniałymi, nisko urodzonymi wojownikami, którzy polegli w walce z książętami i księżniczkami Nadzrodzonych. Teraz składali się wyłącznie z ciał i kości, bo ich dusze zostały schwytane i były przetrzymywane przez arystokratów i króla Eurosa. Czy to oznaczało, że ktoś z nich tu był? Zadrżałam.

– Otwórz oczy – rozkazał lord Samriel komuś w komnacie.

Dlaczego kazali nam otwierać oczy?

– Co to za jedni? – spytał ktoś inny. Mężczyzna. Mówił cichym głosem, ale w każdym wypowiedzianym przez niego słowie słyszałam drżącą moc.

– Sieroty. Znajdy, mój panie – wychrypiał Pan. – Niektórzy przybyli z Klasztoru Miłosierdzia – dodał po chwili. – A i… inni po prostu się tu pojawiają. Nie wiem, skąd pochodzą i gdzie ostatecznie znikają. Żaden z nich nie jest serafinem, przysięgam.

Oni… myśleli, że jest tu jakiś serafin? To dlatego sprawdzali oczy – szukali śladu, czyli światła w oczach – tak przynajmniej słyszałam. Ale tutaj nikogo takiego nie było.

Wzdrygnęłam się na dźwięk zaskoczonych sapnięć i cichych jęków, które trwały przez kilka chwil. Ze wszystkich sił zacisnęłam powieki, pragnąc, by zostawili nas w spokoju. Chciałam zniknąć…

Powietrze nad nami się poruszyło, przyniosło zapach mięty. Leżący obok mnie Grady zesztywniał.

– Otwierać oczy – rozkazał z góry lord Samriel.

Zamarłam z przerażenia, gdy Grady usiadł, osłaniając mnie swoim ciałem i kocem. Ręka na moim ramieniu zadrżała, a to sprawiło, że zaczęłam trząść się jeszcze mocniej, ponieważ nieustraszony Grady patrzył z góry na starsze dzieciaki i śmiał się, gdy stróże prawa gonili go po ulicach. Nigdy niczego się nie bał.

Aż do dzisiaj.

– Nic – oznajmił lord Samriel i ciężko westchnął. – To wszyscy?

Pan odchrząknął.

– Tak, jestem pe… pewny, że to wszyscy… Zaraz. – Jego kroki były ciężkie i nierówne. – Zawsze miał ze sobą tę małą. Dziewuchę, w dodatku dziwaczkę – powiedział i szturchnął stopą moje zakryte nogi. Przełknęłam pisk. – No i proszę.

– On nie wie, o czym mówi – zaprzeczył Grady. – Nie ma tu nikogo poza mną.

– Lepiej stul pysk, chłopcze – ostrzegł Pan.

Przygryzłam wargę tak mocno, że poczułam smak krwi.

– A może ty byś stulił pysk? – odszczeknął się Grady, a w moje trzewia uderzyła kolejna fala przerażenia. Pan nie lubił takiego zachowania. Jeśli jakoś przez to przejdziemy, na pewno go ukarze. Naprawdę okrutnie, tak jak ostatnio…

Koc został z nas zerwany bez żadnego ostrzeżenia, a moja krew natychmiast zamieniła się w lód. Grady przesunął się tak, że połowa jego ciała zakrywała moje, ale to nic nie dało. Wiedzieli, że tu jestem.

– Wygląda na to, że pod kocem jest dwoje zamiast jednego. Dziewczyna – bezimienny lord przerwał. – Tak mi się wydaje.

– Odsuń się od niej – rozkazał lord Samriel.

– To nikt – wycedził Grady, poczułam drżenie jego ciała przy moim.

– Każdy jest kimś – odpowiedział ten drugi.

Grady nie ruszył się z miejsca. Rozległo się ciężkie, zniecierpliwione westchnienie, a potem Grady’ego już nie było…

Wybuchła we mnie panika, poruszyła wszystkimi moimi kończynami jednocześnie. Złożyłam się jak scyzoryk i zaczęłam na oślep szukać przyjaciela w zbyt jasnym świetle, które nagle zalało komnatę. Krzyknęłam, gdy Rae złapał go w pasie. Z szat wojownika wylały się cienkie, szare cienie. Zaczęły wirować wokół nóg Grady’ego.

– Puść mnie! – wrzasnął, wierzgając w powietrzu, ale został odciągnięty do tyłu. – Przecież nie zrobiliśmy nic złego. Dajcie mi…

– Cisza – warknął lord Samriel i stanął między Gradym a mną. Jego długie włosy były tak jasne, że prawie białe. Położył dłonie na ramionach Grady’ego.

Ten ucichł.

Jego zwykle brązowa skóra przybrała kredowoszary odcień i mój przyjaciel po prostu… po prostu wpatrywał się we mnie wielkimi, pustymi oczami. Nie odezwał się ani słowem. Nie poruszył się.

– Grady? – szepnęłam. Zaczęłam się tak trząść, że szczękały mi zęby.

Nie usłyszałam żadnej odpowiedzi. Zawsze mi odpowiadał, a teraz zachowywał się tak, jakby już go nie było. Jakby w jego miejscu znajdowała się wyglądająca jak on skorupa.

Czyjeś palce złapały mnie pod brodę. Odniosłam wrażenie, jakby pod wpływem tego dotyku przez moje ciało przeszedł prąd. Poczułam, jak włoski na ramionach stają dęba i skóra zaczyna mi mrowieć.

– W porządku – powiedział drugi lord, jego głos był prawie miękki, niemal łagodny. Odwrócił moją głowę w swoją stronę. – Nic mu się nie stanie.

– To się jeszcze okaże – wtrącił lord Samriel.

Szarpnęłam się, ale nie udało mi się wyswobodzić. Bezimienny lord trzymał mnie w żelaznym uścisku.

Przez kępki skołtunionych ciemnych włosów patrzyłam na nieznajomego mężczyznę. On… wyglądał młodziej, niż się spodziewałam, jakby był dopiero w trzeciej dekadzie życia. Miał złocistobrązowe włosy opadające na ramiona wciśnięte w czarny pancerz, a barwa jego policzków przypominała piasek na brzegu Zatoki Klątwiarza. Jego twarz stanowiła interesującą mieszankę kątów i prostych linii, ale oczy…

Zewnętrzne kąciki były uniesione, ale to… to kolor tęczówek przykuł moją uwagę. Nigdy czegoś podobnego nie widziałam. Każde oko miało niebieskie, zielone i brązowe plamki.

Im dłużej się w niego wpatrywałam, tym bardziej zdawałam sobie sprawę, że przypominał mi wyblakłe postacie namalowane na sklepieniu Klasztoru. Jak nazwała je Matka Przełożona? Anioły. Kiedyś słyszałam, jak wzywała Nadzrodzonych, mówiąc, że są strażnikami śmiertelników i samego królestwa, ale to, co weszło do domu dla sierot, nie wyglądało na strażników.

Na myśl przyszli mi raczej drapieżcy.

Wyglądali tak wszyscy oprócz tego z dziwnymi oczami. Wydawał się…

– Co z nią? – Ciszę przerwał głos lorda Samriela.

Młody lord Nadzrodzonych trzymający mnie za podbródek nic nie powiedział, tylko się we mnie wpatrywał. Uświadomiłam sobie, że powoli przestaję się trząść. Moje serce też się uspokoiło.

Ja… się go nie bałam.

Tak jak wtedy, gdy po raz pierwszy spotkałam Grady’ego – ale to dlatego, że widziałam, jakim jest człowiekiem. Intuicja podpowiadała mi, że Grady jest tak dobry, jak tylko się da. Wpatrując się w oczy lorda, nic nie czułam, wiedziałam jednak, że jestem bezpieczna, nawet gdy jego źrenice się rozszerzyły. W jego oczach pojawiły się małe białe plamki. Wyglądały jak gwiazdy i zaczęły się rozjaśniać, aż wreszcie nie widziałam nic poza nimi. Moje serce waliło jak kopyta rozpędzonego konia. W końcu to się stało. Otworzyłam na niego zmysły. Ale nie zobaczyłam nic ani w jego oczach, ani w moim umyśle.

Ale coś poczułam.

Ostrzeżenie.

Osąd.

Obietnicę tego, co miało nadejść.

I wiedziałam.

Lord się cofnął, jego źrenice zmniejszyły się do normalnego rozmiaru, białe plamki zniknęły.

– Nie – powiedział, a jego wzrok powędrował na moje ramiona, widoczne przez dekolt zbyt dużego swetra, który na sobie miałam. – Ona jest czysta.

Puścił moją brodę.

Przesunęłam się z powrotem na kocu, odwróciłam się do Grady’ego. Wciąż był tam zawieszony, nieruchomy i pusty.

– Pro… proszę – szepnęłam.

– Puścić go – rozkazał lord.

Samriel westchnął i wypełnił rozkaz. W jednej chwili Grady wrócił do życia. Bladość jego skóry zniknęła, gdy wierciłam się na poskręcanych kocach, by się do niego przytulić. Kiedy obejmowałam jego drżące ciało, spojrzałam na lorda Nadzrodzonych, który miał gwiazdy w oczach.

Nie ruszył się z miejsca, wciąż się pochylał i we mnie wpatrywał – patrzył na moje ramiona, gdy lord Samriel przeszedł obok niego i skierował kroki w stronę wyjścia. Wbiłam mocno palce w cienki sweter na plecach Grady’ego.

– Twoje ramiona – zapytał mężczyzna, tym razem tak cichym głosem, że nie byłam pewna, czy widziałam ruch jego warg. – Jak to się stało?

Nie miałam pojęcia, dlaczego o to pyta ani dlaczego w ogóle mnie to obchodzi, wiedziałam też, że lepiej nie mówić, kto to zrobił, ale spojrzałam na Pana i skinęłam głową.

Lord przyglądał mi się jeszcze przez chwilę, podniósł palce do wygiętych w słaby półuśmiech warg, a następnie podniósł się na niemożliwą wysokość.

Komnata ponownie pogrążyła się w ciemności i powróciła do niej cisza, ale tym razem się nie bałam.

Ciemność rozdarł ostry, gwałtowny krzyk, który skończył się nagłym mokrym, chrzęszczącym dźwiękiem. Podskoczyłam, gdy coś ciężkiego uderzyło o podłogę.

Znów zapanowała cisza, z pokoju zniknęło napięcie i wydawało się, że samo powietrze odetchnęło z ulgą. Lampy wzdłuż ściany zaczęły zapalać się jedna po drugiej. Ogień buchnął w palenisku, plując i sycząc.

Przy drzwiach w kałuży własnej krwi leżał Pan, jego ciało było połamane i powykręcane. Ktoś wrzasnął. Prycze zaskrzypiały, gdy pozostali zaczęli się z nich podnosić, ja jednak się nie poruszyłam. Wpatrywałam się w puste drzwi, wiedząc, że z pewnością spotkam jeszcze lorda Nadzrodzonych.

ROZDZIAŁ 1

– Lis, masz chwilkę?

Podniosłam wzrok znad rumianku, który mieliłam na proszek do herbat barona Huntingtona, i zobaczyłam ciemnowłosą Naomi stojącą w drzwiach mojej komnaty. Ubrała się już na wieczór; jej suknia byłaby całkowicie przezroczysta, gdyby nie strategicznie rozmieszczone panele w głębokim odcieniu błękitu.

No cóż, w porównaniu do większości śmiertelników baron Archwood prowadził niekonwencjonalne życie, ale Claude nie był zwykłym śmiertelnikiem. Był caelestia – pochodził z rzadkiego związku osoby nisko urodzonej z Nadzrodzonym. Caelestia rodzili się i starzeli tak jak my, nisko urodzeni, a mający dwadzieścia sześć lat Claude nie planował małżeństwa. Zamiast tego wolał obdarzać swoimi uczuciami wiele kobiet. Podobnie jak Nadzrodzeni, kolekcjonował wszystko, co piękne i wyjątkowe. Porównywanie się do którejkolwiek z kochanek barona byłoby nierozsądne – ale ocenianie siebie w odniesieniu do Naomi byłoby jeszcze głupsze.

Jej lśniące włosy i delikatne rysy twarzy zapierały dech w piersiach.

Ja natomiast wyglądałam tak, jakby ktoś wziął różne cechy od nieatrakcyjnych ludzi i złożył je na mojej twarzy. Moje zbyt wąskie i małe usta wyglądały na nienaturalnie wydęte. Moje zbyt okrągłe, zbyt duże oczy zajmowały prawie całą twarz i zapewniały mi niewinny wygląd, zupełnie nieodpowiadający rzeczywistości. Podczas życia na ulicy przydało mi się to niejeden raz, uważałam jednak, że przypominam te przerażające lalki, które widziałam na witrynach sklepowych, tyle że moja skóra zamiast porcelanowej była oliwkowozłota.

Baron powiedział mi kiedyś, że jestem interesująca, w dziwny sposób „oszałamiająca”, ale nawet gdyby tak nie było, i tak należałabym do jego ulubionych kobiet i trzymałby mnie blisko siebie – i nie miałoby to nic wspólnego z moją niestandardową atrakcyjnością.

Gdy przesunęłam się na kanapie i skinęłam głową, poczułam, że w moje ramiona wkrada się napięcie. Przygryzłam dolną wargę i patrzyłam, jak Naomi zamyka drzwi i przechodzi przez część wypoczynkową moich komnat – moich prywatnych komnat.

Na bogów, miałam dwadzieścia dwa lata, a mieszkałam tu od… sześciu. Dostatecznie długo, aby nie szokowała mnie już świadomość, że mam własną przestrzeń, własne pokoje z elektrycznością i ciepłą wodą, coś, czego nie było w wielu miejscach w królestwie. Dostałam własne łóżko – prawdziwe, a nie stertę płaskich koców czy materac wypchany słomą i pełen pcheł – ale nadal to do mnie nie docierało.

Skupiłam się na Naomi. Dziwnie się zachowywała, cały czas zaciskała i rozluźniała pięści. Po raz pierwszy w życiu widziałam ją zdenerwowaną.

– Czego potrzebujesz? – spytałam, chociaż miałam przeczucie… nie, doskonale wiedziałam, czego chce. Znałam powód jej zachowania.

– Ja… Chciałam z tobą porozmawiać o mojej siostrze – zaczęła niepewnie, a przecież Naomi nigdy nie wątpiła w to, co robiła. Niewielu było tak odważnych i śmiałych jak ona. – Laurelin źle się czuje.

Poczułam ucisk w klatce piersiowej, moje spojrzenie powróciło do trzymanej na kolanach miski i żółtawobrązowego proszku w środku. Tego właśnie się obawiałam.

Jej siostra wyszła za mąż za zamożnego właściciela ziemskiego, który przewyższał ją tak zwaną pozycją społeczną. Ich związek określoną mianem „prawdziwej miłości” i normalnie bym to wyśmiała, ale to była prawda. Laurelin stanowiła rzadkość w świecie, w którym większość kobiet wychodziła za mąż dla wygody, możliwości lub bezpieczeństwa.

Ale czy miłość tak naprawdę się komukolwiek przydała? Nawet jej? Z pewnością nie powstrzymała jej męża przed pragnieniem spłodzenia syna, mimo że podczas ostatniego porodu Laurelin prawie zmarła. Próbował więc dalej, bez względu na ryzyko.

Miał teraz syna, a Laurelin zapadła na gorączkę, która zabrała tak wiele kobiet zaraz po wydaniu na świat dziecka.

– Chciałam wiedzieć, czy ona…? – Naomi nabrała głęboko powietrza i wyprostowała ramiona. – Czy wyzdrowieje?

– Zakładam, że nie chodzi ci o moją opinię – odparłam, miażdżąc tłuczkiem usypaną górkę rumianku. Lekko owocowy zapach tytoniu się nasilił. – Prawda?

– Nie, chyba że dorabiałaś po godzinach w charakterze lekarki lub akuszerki – odpowiedziała oschle. – Ja… Chcę wiedzieć, co przyniesie jej przyszłość.

Wypuściłam cicho powietrze.

– Nie powinnaś o to pytać.

– Wiem. – Uklękła obok mnie na podłodze, dolna część jej sukni rozłożyła się wokół niej. – I wiem, że baron nie lubi, kiedy ktoś cię o to prosi, ale przysięgam, że nigdy się o tym nie dowie.

Moja niechęć nie miała wiele wspólnego z Claude’em, chociaż nie lubił, gdy wykorzystywałam swoją zdolność przewidywania – spotęgowaną intuicję – dla kogokolwiek poza nim. Obawiał się, że zostanę oskarżona o bycie czarownicą parającą się zakazaną magią kości, i choć wiedziałam, że się tym martwił, miałam również świadomość, że nie chodziło mu o sędziów Archwood. Wszyscy oni siedzieli w jego kieszeni i żaden z nich nie wystąpiłby przeciwko potomkowi Nadzrodzonych, nawet jeśli był tylko siódmą wodą po kisielu. Tak naprawdę to obawiał się, że ukradnie mnie ktoś z większą ilością pieniędzy lub władzą.

Ale jego nakaz utrzymywania moich zdolności w tajemnicy i mój własny strach przed uznaniem za czarownicę mnie nie powstrzymywały. Po prostu… Po prostu nie umiałam trzymać gęby na kłódkę, gdy coś zobaczyłam lub poczułam, i musiałam coś powiedzieć. To samo działo się we wszystkich miejscach, w których Grady i ja mieszkaliśmy przed Archwood, miastem w Śródlądziu. Kończyło się to oskarżeniami o czary i prowadziło do tego, że aby uniknąć stryczka, musieliśmy uciekać w środku nocy o wiele częściej, niż chciałabym pamiętać. Moja krańcowa niezdolność do zajmowania się własnymi sprawami sprawiła, że poznałam Claude’a.

W ten sposób ludzie na dworze i poza nim dowiedzieli się o mnie – kobiecie, która wie. Może niezbyt wiele, ale jednak.

Nie chciałam, by Naomi mnie o to pytała, ponieważ się o nią martwiłam.

Kiedy po raz pierwszy przyjechałam na Dwór Archwood w wieku szesnastu lat, Naomi była tu już od około trzynastu miesięcy. Miała tyle samo lat, co Claude, zaledwie kilka więcej ode mnie, była mądra i o wiele bardziej obyta w świecie niż ja, założyłam więc, że nie zechce mieć ze mną nic wspólnego.

Ona jednak mnie zaskoczyła.

Stała się… no cóż… moją pierwszą przyjazną duszą poza Gradym.

I zrobiłabym dla niej wszystko.

Bałam się jednak, że złamię jej serce, i byłam tak samo przerażona perspektywą utratą jej przyjaźni, jak utratą życia, które ostatecznie stworzyłam dla siebie w Archwood. Ponieważ w większości przypadków ludzie tak naprawdę nie chcieli odpowiedzi, których szukali, a prawda o tym, co ma nadejść, okazywała się często o wiele bardziej destrukcyjna niż kłamstwo.

– Proszę – szepnęła Naomi. – Nigdy wcześniej cię o nic takiego nie prosiłam i… – Przełknęła ciężko ślinę. – To straszne, że muszę to zrobić, ale Lis, tak bardzo się martwię… Boję się, że ona opuści to królestwo.

Jej ciemne oczy zalśniły od łez, a ja nie mogłam tego znieść.

– Jesteś pewna?

– Oczywiście.

– Teraz tak mówisz, ale jeśli usłyszysz odpowiedź, której tak się boisz? Bo nie będę kłamać. I wtedy twoje zmartwienie zamieni się w cierpienie – przypomniałam jej.

– Wiem. Zaufaj mi, wiem – zaczęła się zaklinać, a jej gęste brązowe loki rozsypały się na ramionach, gdy pochyliła się w moją stronę. – To dlatego nie zapytałam, kiedy dowiedziałam się o gorączce.

Przygryzłam wargę, zacisnęłam palce na moździerzu.

– Nie będę miała ci tego za złe – powiedziała cicho. – Niezależnie od odpowiedzi, nie będę cię winić.

– Obiecujesz?

– Oczywiście – przysięgła.

– Dobrze – odrzekłam z nadzieją, że mówi prawdę.

Naomi nie była projektorką, to znaczy, że nie rozgłaszała swoich myśli i intencji, jak robiło to wiele osób, przez co stawały się one zbyt łatwe do odczytania. Ale gdybym chciała, mogłabym wejść do jej umysłu i spróbować dowiedzieć się, czy mówi prawdę. Wystarczyło tylko otworzyć na nią swoje zmysły i pozwolić, by to połączenie ożyło.

Starałam się tego nie robić. To było zbyt poważne wtargnięcie. Naruszenie. Jednakże ta świadomość nie powstrzymywała mnie przed robieniem tego, gdy mogłam wyciągnąć z tego jakieś korzyści.

Odsunęłam od siebie tę małą prawdę, nabrałam powietrza o smaku rumianku i postawiłam miskę na małym stoliku.

– Daj mi rękę.

Bez wahania uniosła dłoń, ale to ja jej dotknęłam, ponieważ bardzo rzadko zdarzało się, by moja dłoń dotykała innych osób, jeśli nie znałam wcześniej ich intencji, a czasem nawet ich przyszłości. Jedynym sposobem, w jaki mogłam dotknąć innego nisko urodzonego, było otępienie moich zmysłów, zwykle dzięki alkoholowi lub innej substancji, a to, cóż, przytępiało również wszystko inne i działało dość krótko, więc tak naprawdę nie miało większego sensu.

Owinęłam swoją dłoń wokół jej, chcąc przez krótką chwilę cieszyć się tym uczuciem. Większość osób nie zdawała sobie sprawy z tego, że istnieje ogromna różnica między byciem dotykanym a dotykaniem. Ale przecież tutaj nie chodziło o mnie. Nie mogłam poświęcić kolejnej sekundy, ponieważ im dłużej trzymałam dłoń Naomi, tym bardziej prawdopodobne było, że zobaczę rzeczy, o których nie chciałam wiedzieć lub których nie chciałaby mi zdradzić. Nie powstrzymałoby tego żadne nucenie czy blokowanie umysłu.

Wyciszyłam się, otworzyłam zmysły, a następnie zamknęłam oczy. Minęła sekunda, a potem kolejna; aż wreszcie między moimi łopatkami poczułam mrowienie, które popełzło w górę, na tył czaszki. W ciemności mojego umysłu zaczęłam dostrzegać zamglony kształt twarzy Naomi, ale to wyciszyłam.

– Zadaj to pytanie raz jeszcze – poinstruowałam ją, bo to pomogłoby mi skupić się wyłącznie na tym, co chciała wiedzieć, a nie na wszystkim innym, co zaczęło nabierać kształtu i formować się w słowa.

– Czy Laurelin wyzdrowieje? – spytała ledwo dosłyszalnie Naomi.

W moim umyśle zapadła cisza, a potem usłyszałam coś, co brzmiało jak mój własny głos szepczący: Ona wyzdrowieje.

Przeszedł mnie dreszcz ulgi, ale moja skóra szybko się ochłodziła. Głos szeptał dalej. Puściłam dłoń Naomi i otworzyłam oczy.

Moja przyjaciółka znieruchomiała, nie opuściła dłoni.

– Co zobaczyłaś?

– Wyzdrowieje z gorączki – odparłam.

Delikatnie przełknęła ślinę.

– Naprawdę?

– Tak. – Uśmiechnęłam się nieznacznie.

– Och, dzięki bogom – wyszeptała i przycisnęła palce do ust. – Dziękuję.

Teraz mój uśmiech zmienił się w grymas i odwróciłam wzrok. Odchrząknęłam, ponownie wzięłam do ręki miskę. Ledwo czułam dotyk chłodnej ceramiki.

– Czy Claude znów ma problemy ze snem? – spytała Naomi po jakimś czasie głosem o wiele radośniejszym niż jeszcze kilka chwil temu, gdy weszła do komnaty.

Pokiwałam głową, wdzięczna za zmianę tematu.

– Chce być wypoczęty na nadchodzące Uczty.

Uniosła brwi.

– Przecież rozpoczynają się dopiero za kilka tygodni, co najmniej za miesiąc.

Spojrzałam na nią.

– Chce być odpowiednio wypoczęty.

Prychnęła.

– Pewnie jest bardzo podekscytowany. – Odchyliła się do tyłu i zaczęła bawić się szafirem wiszącym na cienkim srebrnym naszyjniku, którego niemal nigdy nie zdejmowała. – A ty? Podekscytowana?

Wzruszyłam ramieniem i poczułam, jak bulgocze mi w brzuchu.

– Tak naprawdę to się nad tym nie zastanawiałam.

– Ale to będą twoje pierwsze Uczty, prawda?

– Tak. – To był pierwszy rok, w którym mogłam wziąć w nich udział, ponieważ trzeba było mieć ukończone dwadzieścia dwa lata lub być po ślubie, co nie miało dla mnie większego sensu, ale to Nadzrodzeni i król Euros ustalali zasady, nie ja.

– Czeka cię całkiem niezłe przedstawienie – powiedziała powoli.

Prychnęłam, bo co nieco już do mnie dotarło.

Ponownie pochyliła się w moją stronę i zniżyła głos.

– Ale czy weźmiesz udział w… w uroczystościach?

– Uroczystościach. – Zaśmiałam się. – Jakie to łagodne określenie.

Wyszczerzyła zęby.

– A jak powinnam to nazwać?

– Orgią?

Odchyliła głowę do tyłu i się roześmiała. Był to taki cudowny, zaraźliwy dźwięk. Naomi śmiała się i śmiała, aż wreszcie i ja się uśmiechnęłam.

– Nie to się tam dzieje – powiedziała wreszcie.

– Naprawdę? – spytałam oschłym tonem.

Moja przyjaciółka udawała niewiniątko, co było dość imponujące, jeśli wzięło się pod uwagę to, jak niewiele miała w sobie cech, które można by nazwać niewinnymi.

– Dzięki Ucztom Nadzrodzeni potwierdzają swoje oddanie nisko urodzonym poprzez dzielenie się bogactwem jadła i napoju – wyrecytowała doktrynę tak dobrze, jak zrobiłaby to każda matka przełożona, a do tego złożyła dłonie skromnie na podołku. – Czasami tego napoju jest dużo, a gdy w pobliżu znajdują się Nadzrodzeni, może dojść do pewnych czynności. I tyle.

– Ach, oczywiście, potwierdzają swoje oddanie nisko urodzonym – zauważyłam sarkastycznie. Mówiła o najwyższej kaście Nadzrodzonych – tych znanych jako Deminyeni.

Mówiono, że Deminyeni wyłonili się z ziemi w pełni ukształtowani i że są wieczni, zdolni do panowania nad żywiołami, a nawet umysłami innych. Niektórzy z nich byli lordami i damami z echelonu Nadzrodzonych, ale to nie byli najpotężniejsi z Deminyenów. Najbardziej przerażającą mocą dysponowali książęta i księżniczki, którzy wraz z królem rządzili sześcioma terytoriami w Caelum. Potrafili przybierać różne kształty, wywoływać szaleństwo rzek jednym ruchem nadgarstka, a nawet przejmować dusze nisko urodzonych, tworząc przerażające stworzenia znane jako Rae.

Niewiele było wiadomo o którymkolwiek z nich – z wyjątkiem króla Eurosa. Do diabła, z imienia znaliśmy tylko księcia Rainera z Primvery. Jedynym innym, o którym w ogóle kiedykolwiek słyszeliśmy, i to zwykle tylko w plotkach, był książę Vytrus, który rządził Wyżynami, a słyszeliśmy o nim głównie dlatego, że prawie wszyscy się go bali. W końcu był znany jako Ręka, Która Przynosiła Gniew Króla.

Prawie roześmiałam się wtedy na głos. Nadzrodzeni byli Obrońcami Królestwa, nie do końca jednak wiedziałam, w jaki sposób nam służyli. Byli w większości jak nieobecni właściciele ziemscy, którzy pojawiali się tylko wtedy, gdy należało ściągnąć podatki. Kontrolowali każdą dziedzinę życia nisko urodzonych – decydowali, kto mógł uzyskać wykształcenie, kto mógł posiadać ziemię lub firmy. Uważałam, że Uczty stanowiły raczej sposób na zapewnienie Nadzrodzonym rozrywki. Nasze pobłażanie wszelkim rzeczom, od obżarstwa po wzajemne sprawianie sobie rozkoszy podczas uroczystości, karmiło również ich. Wzmacniało. Dodawało im sił. Nasza przyjemność była ich pożywieniem. Ich życiową mocą. Wszystko to organizowano bardziej dla nich niż dla nas.

Moim zdaniem istniało o wiele więcej sposobów na udowodnienie, że troszczą się o nas, nisko urodzonych – mogliby na przykład zacząć od dostarczania potrzebującym jedzenia przez cały rok. Wielu z nas albo głodowało, albo łamało sobie kręgosłupy w kopalniach lub ryzykowało życie na polowaniach, aby utrzymać swoje rodziny, podczas gdy arystokraci i najbogatsi z nisko urodzonych jeszcze bardziej się bogacili, a biedni jeszcze bardziej biednieli. Zawsze tak było i zawsze tak będzie, bez względu na to, ilu buntowników się pojawi. Zamiast chronić i wspierać, Nadzrodzeni dostarczali żywność tylko raz w roku i większość tego jedzenia się marnowała, bo wszyscy angażowali się w oddawanie się zmysłowym rozkoszom.

Nie powiedziałam jednak tego wszystkiego na głos.

Może i byłam lekkomyślna, ale nie głupia.

– Wiesz, oni nie są tacy źli – powiedziała Naomi po chwili. – Mam na myśli Nadzrodzonych. Znam kilku lordów i damy, którzy pomagali potrzebującym, a ci w Primverze są uprzejmi, a nawet troskliwi. I myślę, że stanowią większość.

Od razu pomyślałam o moim Nadzrodzonym – bezimiennym lordzie, który złapał mnie pod brodę i zapytał, jak to się stało, że moje ramiona są tak posiniaczone. Nie miałam pojęcia, dlaczego w myślach nazywam go moim. To przecież oczywiste, że nie należał do mnie. Nadzrodzeni mog­li posiadać całą masę nisko urodzonych i jeszcze trochę, kilku z nich mogło nawet uznać osobę nisko urodzoną za bliską sobie, przynajmniej na jakiś czas, ale nigdy nie było na odwrót. Po prostu nie znałam jego imienia i tamtej nocy wyrobiłam w sobie dziwny nawyk nazywania go w ten sposób.

Szczerze mówiąc, wątpiłam, by mój lord kiedykolwiek zrozumiał, że tamtej nocy uratował Grady’emu życie. Pan z pewnością ukarałby go za pyskowanie przy Nadzrodzonych, a jego kary przeżywało niewielu.

Mój żołądek gwałtownie się skurczył, jak zawsze, gdy myślałam o Nad­zrodzonym, bo wiedziałam, że jeszcze go zobaczę.

Do tej pory do tego nie doszło i za każdym razem, gdy o tym myślałam, przepełniała mnie mieszanina strachu i oczekiwania, których nie potrafiłam nawet spróbować zrozumieć.

Ale może Naomi miała rację co do tego, że wielu z nich było tym, za kogo się podawali – Obrońcami Królestwa. Archwood rozkwitło częściowo dzięki tym z Primvery, Dworu Nadzrodzonych znajdującego się tuż za lasem poza naszym majątkiem. Mój Nadzrodzony ukarał Pana. Chociaż zrobił to dość brutalnie, więc nie byłam pewna, czy to dobry przykład miłego i troskliwego Nadzrodzonego.

– Czy myślisz, że na Ucztach będą Deminyeni? – spytałam.

– Zazwyczaj pojawia się kilkoro z nich. – Ściągnęła brwi. – W przeszłości widziałam jednego czy dwóch lordów. Mam nadzieję, że w tym roku też przyjadą.

Spojrzałam na nią, bawiąc się moździerzem.

Uśmiechała się chytrze i okręcała srebrny łańcuszek wokół palców.

– Z Nadzrodzonym nigdy nie ma potrzeby stosowania Długiej Nocy – dodała, odnosząc się do proszku zrobionego z nasion kwiatu brugmansji. To potężne zioło, podane w odpowiedniej dawce, powodowało senność i utratę wspomnień z okresu bezpośrednio poprzedzającego jego spożycie. – Oni są zachwycający.

Uniosłam brwi.

– No co? – wykrzyknęła i po raz kolejny wybuchła głośnym, gardłowym śmiechem. – Wiedziałaś, że Nadzrodzeni są znani z orgazmów, które mogą trwać godzinami, całymi godzinami?

– Słyszałam o tym. – Nie byłam pewna, czy to prawda, ale wielogodzinne orgazmy brzmiały… intensywnie. Być może nawet trochę boleśnie.

Spojrzała mi w oczy.

– Czy jesteś w stanie dotknąć Nadzrodzonego i nie wiedzieć?

– Nie wiem. – Pomyślałam o Claudzie, a potem o moim lordzie. – Mogę przez chwilę dotykać caelestia, zanim zacznę coś wiedzieć, ale nigdy wcześniej nie dotknęłam Nadzrodzonego i za każdym razem, gdy jestem pytana o coś, co ich dotyczy, nic nie wyczuwam. Więc nie wiem.

– No cóż, może warto się dowiedzieć. – Puściła do mnie oko.

Zaśmiałam się i pokręciłam głową.

Uśmiechnęła się szeroko.

– Muszę już iść. Allyson była ostatnio w rozsypce – powiedziała, mówiąc o jednym z najnowszych nabytków posiadłości. – Muszę się upewnić, że się pozbierała.

– No to powodzenia.

Naomi roześmiała się i wstała, jedwabna siatka rozlała się wokół jej stóp. Moja przyjaciółka ruszyła w stronę drzwi, a potem się zatrzymała.

– Dziękuję, Lis.

– Za co? – Zmarszczyłam czoło.

– Za odpowiedź – odparła.

Nie wiedziałam, co powiedzieć, gdy za nią patrzyłam, ale nie chciałam jej podziękowań.

Zwiesiłam ramiona i podniosłam wzrok na powoli obracający się nade mną wentylator. Nie okłamałam Naomi. Jej siostra miała przetrwać chorobę, ale widzenie się na tym nie skończyło. Usłyszałam szept mówiący, że śmierć wciąż naznacza Laurelin. Nie pozwoliłam sobie dowiedzieć się, kiedy i dlaczego, ale miałam przeczucie – a moje przeczucia rzadko, jeśli w ogóle, się myliły – że ona nie dożyje końca Uczt.

* * *

koniec darmowego fragmentuzapraszamy do zakupu pełnej wersji

Wydawnictwo Akurat

imprint MUZA SA

ul. Sienna 73

00-833 Warszawa

tel. +4822 6211775

e-mail: [email protected]

Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl

Wersja elektroniczna: MAGRAF sp.j., Bydgoszcz