Bądź ze mną - Jennifer L. Armentrout - ebook + książka

Bądź ze mną ebook

Jennifer L. Armentrout

4,2

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Teresa, siostra Cama Hamiltona, ma trudny rok. Zakochała się w najlepszym przyjacielu starszego brata, ale on nie rozmawia z nią od czasu, kiedy pierwszy raz się całowali. To było niesamowite doświadczenie. Wcześniej tkwiła w okropnym związku, z którego udało jej się wyplątać. Na domiar złego ostatnio doznała kontuzji, co postawiło pod znakiem zapytania jej karierę zawodowej tancerki. Pozostał plan B: studia na miejscowym college’u oraz szukanie okazji, by przekonać Jase’a do zmiany nastawienia.

Jase Winstead ukrywa przed światem wielki sekret, którym z nikim nie chce się dzielić, a już na pewno nie z prześliczną siostrą najlepszego kumpla. Chociaż jakiś czas temu połączył ich namiętny pocałunek, Jase wie, że w jego życiu są inne priorytety. Niestety nie może przestać myśleć o dziewczynie, z którą się całował i która może wywrócić wszystko do góry nogami.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 486

Oceny
4,2 (173 oceny)
91
42
31
9
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
L2read

Z braku laku…

Miałam nadzieję na więcej. Ciągłe wzdychanie do siebie i narzekanie, że nie mogą być ze sobą, i tak przez 80% książki. Dramat goni dramat. Nie wspominając już o samej głównej bohaterce, której zdecydowanie brakuje szacunku do siebie i wyciągania wniosków z własnego doświadczenia. Meh…
Rainbow8

Dobrze spędzony czas

Fajna kontynuacja
00
NikaSztangierska

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam!
00
Wasilewska83

Nie oderwiesz się od lektury

Super się czytało!! Dobra tak jak pierwszy tom.
00
kaszanna

Z braku laku…

Jennifer L. Armentrout nie umie w młodzieżówki.
00

Popularność




Tytuł oryginału: Be with Me

Ilustracja i projekt okładki: Urszula Gireń

Redakcja: Beata Kostrzewska

Redaktor prowadzący: Aleksandra Janecka

Redakcja techniczna i skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski

Korekta: Kamil Kowalski, Beata Kozieł

© 2014 by Jennifer L. Armentrout

© for this edition by MUZA SA, Warszawa 2024

© for the Polish translation by Paweł Wolak

ISBN 978-83-287-3001-4

Wydawnictwo Akurat

Wydanie I

Warszawa 2024

–fragment–

Dla mojego brata, którego urodziny wypadają dokładnie tego samego dnia co premiera Bądź ze mną.

Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin, Jesse James.

ROZDZIAŁ 1

Wychodziło na to, że umrę z powodu słodkiej mrożonej herbaty.

I to nie dlatego, że po wypiciu jednego łyka groziło mi zapadnięcie w śpiączkę cukrzycową. Nie zginę także w tragicznym wypadku, chociaż mój brat właśnie cudem uniknął karambolu z udziałem trzech samochodów. Zbyt szybko wszedł w ostry zakręt i prawie wjechał na przeciwległy pas, bo przed momentem dostał wiadomość składającą się z zaledwie dwóch słów.

Słodka. Herbata.

Wysłana SMS-em prośba o gorący napój oznaczała, że spotkam się twarzą w twarz z Jase’em Winsteadem, ucieleśnieniem najskrytszych fantazji każdej dziewczyny. Nie dało się ukryć, że ja również byłam pod jego urokiem i bałam się, jak to będzie wyglądać, kiedy zobaczę go poza kampusem.

I to w towarzystwie brata.

O słodka panienko, matko wszystkich dzieciątek na tej ziemi… Będzie naprawdę niezręcznie.

Po jaką cholerę Cam napisał Jase’owi, że będziemy przejeżdżać obok jego domu i jeśli tylko chce, możemy mu coś podrzucić? Miał mnie tylko zabrać na przejażdżkę, żebym trochę poznała okolicę. Żywiłam nadzieję, że wreszcie trafimy w jakieś ciekawsze miejsce, bo na razie to hrabstwo zrobiło na mnie jak najgorsze wrażenie.

Jeżeli zobaczę jeszcze jeden klub ze striptizem, to chyba zrobię komuś krzywdę.

Cam zerknął w moją stronę. Właśnie pędziliśmy jakąś boczną drogą, bo już dawno temu zjechaliśmy z autostrady numer dziewięć. Najpierw spojrzał na mnie, a potem jego wzrok przesunął się niżej na kubek herbaty, który kurczowo ściskałam w palcach. Uniósł brwi.

– Wiesz, że istnieje coś takiego jak uchwyt?

Pokręciłam głową.

– Jest okej. Wolę trzymać w ręku.

– Okeeej – powiedział, specjalnie przeciągając samogłoskę, po czym skupił uwagę na drodze.

Zachowywałam się jak kretynka, chociaż wiedziałam, że należy trzymać nerwy na wodzy. Nie chciałam, żeby Cam się zorientował, z jakiego powodu trzęsę się jak kompletna oferma. To była ostatnia rzecz, jakiej potrzebowałam.

– Uhm, wydawało mi się, że Jase mieszka gdzieś blisko uczelni?

To zupełnie niewinne pytanie, prawda? O Boże, byłam niemal pewna, że kiedy je wypowiadałam, zadrżał mi głos, co mogło zdradzić moje emocje.

– Tak, ale większość czasu spędza na farmie swoich rodziców. – Cam trochę zwolnił i wszedł w ostry zakręt w prawo. Herbata prawie wypadła mi przez okno, ale na szczęście w porę mocniej zacisnęłam palce na kubku. Nie miałam zamiaru się z nią rozstawać.

– Pamiętasz Jacka, prawda?

Oczywiście, że go pamiętałam. Jase miał pięcioletniego braciszka. Chłopiec był jego oczkiem w głowie. Starałam się obsesyjnie zapamiętać wszystko, co dotyczyło Jase’a. Moje zachowanie przypominało chyba to, co wyprawiały fanki Justina Biebera. Żenujące, ale niestety prawdziwe. Przez ostatnie trzy lata Jase wiele dla mnie znaczył, chociaż ani on, ani reszta świata nie mieli o tym pojęcia.

Był kolegą.

Wybawcą mojego brata.

Oraz obiektem moich westchnień.

Jednak rok temu, gdy byłam na samym początku ostatniej klasy liceum, Cam przyjechał razem z nim do naszego rodzinnego domu i sprawy się pokomplikowały. Stało się coś, o czym chciałam jak najszybciej zapomnieć – ale jednocześnie jakaś część mnie nie potrafiła wyrzucić z pamięci tego, jak musnęliśmy się ustami, a jego ręce zaczęły błądzić po moim ciele. Potem wyjęczał jeszcze moje imię w sposób, jakbym sprawiała mu ogromny ból.

O Boże…

Kiedy sobie o tym przypomniałam, od razu zalałam się rumieńcem. Dobrze, że moją twarz zasłaniały ciemne okulary, ale i tak instynktownie odwróciłam się do okna. Kusiło mnie, żeby otworzyć szybę i wystawić głowę na zewnątrz. Musiałam wreszcie ochłonąć. Gdyby Cam dowiedział się o tym pocałunku, zamordowałby Jase’a i zakopał jego ciało przy jakiejś bocznej drodze, podobnej do tej, którą właśnie jechaliśmy.

A tego bardzo bym nie chciała.

Miałam kompletną pustkę w głowie i nie wiedziałam, co powiedzieć. Musiałam skupić się na innym temacie. Coraz trudniej było mi trzymać kubek, bo mocno parował i trzęsły mi się dłonie. Mogłam zapytać o Avery i to by zadziałało, bo Cam uwielbiał o niej mówić. Innym rozwiązaniem była rozmowa o jego studiach albo o tym, że wznowił treningi piłkarskie i wiosną weźmie udział w sprawdzianach kwalifikacyjnych do klubu United. Niestety, w tym momencie potrafiłam myśleć tylko o tym, że już niedługo spotkam Jase’a i że tym razem nie będzie miał możliwości przede mną uciec.

Bo właśnie tym zajmował się przez pierwszy tydzień zajęć na uczelni.

Rosnące gęsto po obu stronach szosy drzewa zaczynały się przerzedzać i w prześwitach zobaczyłam zielone pastwisko. Cam skręcił w wąską drogę. Pick-up zaczął podska­kiwać na wybojach i zrobiło mi się niedobrze.

Kiedy minęliśmy dwa brązowe pachołki, zmarszczyłam brwi. Na ziemi leżał łańcuch, a po lewej stronie stał mały drewniany znak z napisem: „Winstead: teren prywatny”. Przywitało nas wielkie pole kukurydzy. Pożółkłe łodygi wyglądały jednak mizernie, jakby za kilka dni miały zwiędnąć i uschnąć. Z tyłu, za drewnianym płotem, w którym brakowało wielu poziomych desek, pasło się kilka dużych koni. Obok znajdującego się po lewej stronie domu kręciły się krowy, tłuste i wyraźnie zadowolone.

Kiedy podjechaliśmy bliżej, naszym oczom ukazała się stodoła – stara i przerażająca, jakby żywcem przeniesiona z Teksańskiej masakry piłą mechaniczną. Na jej dachu zamontowano wiatrowskaz w kształcie koguta. To miejsce mogło przyprawić o gęsią skórkę. Kilka metrów za stodołą stał piętrowy dom. Białe ściany zdążyły już zszarzeć i nawet z pewnej odległości widać było, że z elewacji złuszczyło się więcej farby, niż na niej zostało. Na dachu w kilku miejscach powiewały kawałki niebieskiego brezentu, a komin groził zawaleniem. Wzdłuż bocznej ściany ułożono czerwone zakurzone cegły. Wyglądało to tak, jakby ktoś zabrał się do remontu, ale szybko się znudził i rzucił wszystko w diabły. Za stodołą było jeszcze cmentarzysko zepsutych samochodów, pełne zardzewiałych pick-upów i sedanów.

Nie mogłam uwierzyć własnym oczom i wyprostowałam się w fotelu. Tak wyglądała farma Jase’a? Z jakiegoś powodu wyobrażałam sobie coś bardziej… nowoczesnego.

Cam zaparkował obok stodoły i wyłączył silnik. Zerknął w moją stronę, a kiedy się zorientował, że patrzę na dom, podążył za moim wzrokiem. Odpiął pas i głośno westchnął:

– Parę lat temu jego starzy mieli poważne kłopoty i dopiero teraz powoli stają na nogi. Jase robi, co może, żeby doprowadzić gospodarstwo do porządku, ale jak sama widzisz, efekty są, jakie są…

Ta farma wymagała więcej pracy, niż Jase był w stanie w nią włożyć.

– Jest tu całkiem… uroczo – powiedziałam, nerwowo mrugając.

Cam głośno się roześmiał.

– Cieszę się, że ci się podoba.

Zacisnęłam palce na kubku.

– Naprawdę tak myślę.

– Uhm…

Przełożył czapeczkę z tyłu na przód tak, żeby daszek osłaniał mu oczy. Spod tylnego paska wystawały teraz kosmyki czarnych włosów.

Chciałam coś dodać, ale kątem oka zauważyłam jakiś ruch, który przyciągnął moją uwagę.

Zza stodoły wyłonił się miniaturowy traktorek marki John Deere, a siedzący na nim chłopiec wył i wrzeszczał wniebogłosy. Trzymał kierownicę w wyprostowanych pulch­nych rękach, a jego brązowa, kędzierzawa czupryna lśniła w jasnym sierpniowym słońcu. Jase pchał zabawkowy pojazd, imitując przy tym odgłos silnika. Przynajmniej tak mi się wydawało, bo niewiele słyszałam. Traktor podskakiwał na nierównej żwirowej ścieżce i w pewnym momencie wyraźnie zwolnił. Jase zaniósł się śmiechem, a wtedy jego braciszek krzyknął:

– Dawaj gazu! Szybciej!

Jase spełnił jego żądanie i tak mocno pchnął traktor, że ten pojechał zygzakiem do przodu i zatrzymał się dopiero przed naszym samochodem. Chłopiec piszczał z podniecenia i kurczowo ściskał kierownicę. W powietrze wzbiły się kłęby kurzu.

Potem Jase się wyprostował.

O cholera…

Z wrażenia opadła mi szczęka. Za nic w świecie nie oderwałabym oczu od wspaniałego widoku, który się teraz przede mną roztaczał.

Jase nie miał na sobie koszuli. Jego skóra lśniła od potu. Nie wiedziałam, skąd pochodzili jego przodkowie, ale w żyłach tego chłopaka musiała płynąć hiszpańska albo śródziemnomorska krew, bo niezależnie od pory roku miał naturalnie śniadą karnację.

Kiedy obchodził traktor, jego mięśnie zaczęły falować i prężyć się na różne sposoby. Miał pięknie wysklepiony tors i szerokie ramiona. Taką muskulaturę można było sobie wyrobić przy przerzucaniu bel siana. Uznałam, że jest naprawdę nieźle napakowany. Przy każdym kroku mięśnie jego brzucha napinały się, układając się w wyraźny sześciopak. Aż chciało się go dotknąć. Spodnie Jase’a zwisały tak nieprzyzwoicie nisko na biodrach, że zaczęłam się zastanawiać, czy pod spranym dżinsem w ogóle nosi bieliznę.

Pierwszy raz mogłam też podziwiać w całości jego tatuaż. Do tej pory widziałam tylko fragmenty, wystające spod kołnierzyka z lewej strony i spod rękawa koszuli. Wcześniej nie miałam pojęcia, co tak naprawdę przedstawia.

Okazało się, że jest ogromny. To był niekończący się, intensywnie czarny węzeł. Zaczynał się u nasady karku, a potem wił się i pełzł po lewym ramieniu aż do połowy ręki. Na samym dole naprzeciwko siebie znajdowały się dwie pętle przypominające wpatrujące się w siebie węże.

Ten tatuaż idealnie do niego pasował.

Poczułam, że zapłonęły mi policzki i rumieniec zaczął się przesuwać w stronę szyi. Zmusiłam się, żeby odwrócić wzrok. Miałam strasznie sucho w ustach.

Jase napiął swoje muskularne ręce i zdjął Jacka z fotelika kierowcy, po czym uniósł chłopca wysoko nad głową. Po chwili okręcił się wokół własnej osi, zanosząc się donośnym śmiechem. Mały piszczał i wymachiwał nogami.

Kiedy na to patrzyłam, zalała mnie fala hormonów.

Gdy Cam otworzył drzwi, Jase posadził braciszka na ziemi i coś krzyknął w naszą stronę, ale nic z tego nie zrozumiałam. Potem znowu się wyprostował i oparł ręce na biodrach. Zmrużył oczy i zaczął wpatrywać się we wnętrze naszego auta.

Był niesamowity. W prawdziwym życiu o niewielu ludziach można powiedzieć coś podobnego. Może o niektórych celebrytach albo gwiazdach rocka, ale naprawdę rzadko spotykało się kogoś tak zabójczo przystojnego jak Jase.

Intensywnie kasztanowe włosy opadały niesfornymi lokami na czoło. Szerokie kości policzkowe. Do tego ładnie wykrojone, wyraziste usta oraz delikatny zarost na mocnej szczęce. W odróżnieniu ode mnie i Cama w jego policzkach nie pojawiały się dołeczki, ale miał za to chyba najszerszy i najpiękniejszy uśmiech, jaki kiedykolwiek widziałam u faceta.

Teraz zrobił jednak poważną minę.

O nie, właśnie zajrzał do naszego pick-upa, śmiesznie przekrzywiając przy tym głowę.

Strasznie chciało mi się pić, więc wzięłam łyk słodkiej mrożonej herbaty i nadal gapiłam się przez przednią szybę na ten dorodny okaz męskości, idealnie nadający się do roli ojca. Na razie nie starałam się o dzieci, ale chętnie bym poćwiczyła, jak się to robi.

Cam się skrzywił.

– Hej, przecież to jego herbata.

– Przepraszam – bąknęłam i spaliłam buraka. Odsunęłam kubek od ust, chociaż jakie to miało znaczenie? Przecież już kiedyś wymieniliśmy się śliną.

Widziałam, jak po drugiej stronie szyby Jase powiedział „cholera”, choć poruszał wargami bezgłośnie, po czym obrócił się na pięcie. Czy miał zamiar wziąć nogi za pas? O Boże, tylko nie to. Przecież przywiozłam dla niego słodką herbatę!

Błyskawicznym ruchem odpięłam pas bezpieczeństwa i otworzyłam drzwi. Stopa wyślizgnęła mi się z klapka, ale od ziemi dzieliło mnie jeszcze dobre kilkadziesiąt centymetrów, bo Cam musiał przecież jeździć wieśniackim pick-upem.

Kiedyś miałam w sobie mnóstwo wdzięku. Byłam w końcu dobrze wyćwiczoną tancerką z tak świetnym zmysłem równowagi, że dziewczyny uprawiające gimnastykę zieleniały z zazdrości, patrząc na mnie. To było jednak, zanim zerwałam więzadło krzyżowe i zanim koszmarny upadek przekreś­lił moje szanse przejścia na zawodowstwo. Wszystko – moje marzenia, cele i przyszłość – runęło wtedy w gruzy, jak gdyby Bóg nacisnął czerwony guzik na pilocie sterującym moim życiem.

Bałam się, że za chwilę wyrżnę głową w piach.

Wyciągnęłam rękę, żeby złapać drzwi, ale źle oceniłam odległość. Nie mogłam dotknąć ziemi chorą nogą, bo nie wytrzymałaby ciężaru. Czułam, że zaraz upadnę, obleję się herbatą i zrobię z siebie pośmiewisko na oczach Jase’a.

Kiedy już naprawdę zaczęłam spadać, miałam nadzieję, że wyląduję na twarzy, bo przynajmniej nie będę musiała oglądać jego miny.

Jednak nagle, jakby znikąd, pojawiły się dwie ręce i mocno chwyciły mnie za ramiona. W jednej sekundzie znajdowałam się w pozycji horyzontalnej, w połowie poza samochodem, a w następnej byłam już wyprostowana. Przez moment nogi dyndały mi w powietrzu, ale potem poczułam pod stopami twardy grunt i przycisnęłam kubek z herbatą do piersi.

– O Boże, uważaj, bo skręcisz sobie kark – usłyszałam niski głos, sprawiający, że dostałam gęsiej skórki. – Nic ci nie jest?

Wszystko było w idealnym porządku. Przekrzywiłam głowę i znalazłam się bardzo blisko najwspanialszej klaty, z jaką miałam kiedykolwiek do czynienia. Zrobiło się intymnie. Patrzyłam, jak środkiem torsu Jase’a spływa strużka potu, jak przecina sześciopak i znika między delikatnymi włoskami, które porastały jego brzuch i układały się w wąski pasek nad dżinsami.

Cam pędem obiegł samochód.

– Teresa, nic ci się nie stało w nogę?

Od roku nie znajdowałam się tak blisko Jase’a. Cudownie pachniał – mieszanką prawdziwego mężczyzny i wody po goleniu. Gdy podniosłam wzrok, zdałam sobie sprawę, że spadły mi okulary.

Gęste rzęsy okalały oczy w kolorze głębokiej szarości. Kiedy pierwszy raz je zobaczyłam, zapytałam, czy są prawdziwe. Jase się wtedy roześmiał i zaproponował, że jeśli chcę to sprawdzić, to mogę ich dotknąć.

Teraz zrobił jednak poważną minę.

Nasze spojrzenia się spotkały. Jego wzrok był tak intensywny, że aż zabrakło mi tchu. Poczułam, że pali mnie skóra – jakbym cały dzień stała w pełnym słońcu.

Przełknęłam ślinę i starałam się zmusić mózg do wysiłku.

– Mam twoją słodką herbatę.

Jase zmarszczył brwi.

– Uderzyłaś się w głowę? – zapytał Cam i stanął obok nas.

Zrobiło mi się jeszcze goręcej.

– Nie. Chociaż może tak. Sama nie wiem. – Wyciągnęłam rękę z kubkiem i szeroko się uśmiechnęłam z nadzieją, że nie wyglądam przy tym jak świr. – Proszę.

Jase mnie puścił i wziął ode mnie napój. Szkoda, że podetknęłam mu go pod sam nos, bo inaczej ciągle by mnie obejmował.

– Dzięki. Jesteś pewna, że wszystko w porządku?

– Tak – mruknęłam, spuszczając wzrok. Okulary leżały obok koła. Podniosłam je, otrzepałam z piasku i z powrotem włożyłam na nos. – Dziękuję, że mnie… złapałeś.

Przez chwilę patrzył na mnie, a potem nagle się odwrócił, bo Jack podbiegł do niego z koszulką w rękach.

– Mam! – krzyknął, machając materiałem jak flagą.

– Dziękuję. – Jase wziął ją od niego i w zamian podał mu herbatę. Po chwili zmierzwił chłopcu włosy i włożył T-shirt przez głowę, zasłaniając swoje boskie ciało. Poczułam ukłucie zawodu.

– Nie wiedziałem, że weźmiesz ze sobą Teresę – zwrócił się do Cama.

Przeszedł mnie zimny dreszcz, mimo że ciągle byłam rozpalona.

– Chciałem pokazać jej miasto, żeby wiedziała, jak się po nim poruszać – wyjaśnił mój brat, uśmiechając się do małego urwisa, który właśnie zaczął się do mnie skradać. – Nigdy wcześniej tutaj nie była.

Jase skinął głową i wziął od Jacka herbatę. Całkiem możliwe, że przez te kilka sekund chłopiec wypił połowę kubka. Nagle Jase ruszył w stronę stodoły, zupełnie mnie ignorując. Tak po prostu. Poczułam pieczenie w gardle i pożałowałam, że w ogóle dałam mu ten napój.

– Będziesz dziś na imprezie razem z Avery, prawda? – zapytał, biorąc spory łyk.

– Balanga w hawajskich klimatach. Coś takiego nie może nas ominąć – powiedział Cam, szczerząc się od ucha do ucha. W jego lewym policzku pojawił się dołeczek. – Potrzebujecie pomocy w przygotowaniach?

Jase pokręcił głową.

– Zajmą się tym świeżaki. – Zerknął na mnie i przez ułamek sekundy wydawało mi się, że zapyta, czy ja też się wybieram. – Mam jeszcze tutaj parę rzeczy do zrobienia, a potem wracam do siebie.

Czułam narastające bolesne rozczarowanie i coraz bardziej piekło mnie w gardle. Otworzyłam usta, ale niemal od razu je zamknęłam. Co mogłam powiedzieć w obecności brata?

Nagle jakaś rączka pociągnęła mnie za koszulkę. Spojrzałam w dół i zobaczyłam wpatrującą się we mnie parę smutnych szarych oczu.

– Cześć – powiedział Jack.

Na moich ustach pojawił się delikatny uśmiech.

– Cześć.

– Jesteś ładna – dodał i zamrugał.

– Dziękuję. – Zaniosłam się cichym chichotem. Musiałam przyznać, że ten dzieciak naprawdę mi się spodobał. – A ty jesteś bardzo przystojny.

Jack szeroko się wyszczerzył.

– Wiem.

Znowu się roześmiałam. Od razu było widać, że ten chłopiec jest bratem Jase’a.

– Dobra, wystarczy, mały casanovo. – Jase dopił herbatę i wrzucił kubek do kosza. – Przestań podrywać tę dziewczynę.

Dzieciak go zignorował i wyciągnął do mnie rękę.

– Mam na imię Jack.

Wymieniliśmy uścisk dłoni.

– Teresa. Jestem siostrą Cama.

Wskazał na mnie swoim pulchnym palcem i szepnął:

– Cam nie potrafi osiodłać konia.

Spojrzałam na chłopaków. Rozmawiali o zbliżającej się imprezie, ale Jase ciągle nas obserwował. Nasze spojrzenia się spotkały, a wtedy zrobił to, co robił zawsze, od kiedy zaczęłam studia na Shepherd University, czyli błyskawicznie odwrócił wzrok.

Poczułam ukłucie zawodu, więc skupiłam uwagę na Jacku.

– Chcesz poznać sekret?

– Jasne! – krzyknął, radośnie się uśmiechając.

– Ja też nie mam pojęcia, jak siodła się konie. Nigdy nawet nie jeździłam konno.

Jego oczy zrobiły się wielkie jak spodki.

– Jase! – wrzasnął na cały głos i odwrócił się do brata. – Ona nigdy nie jeździła na koniu!

Jase spojrzał na mnie i wzruszył ramionami.

– To prawda. Strasznie się ich boję – dodałam.

– Niepotrzebnie. To superzwierzaki. Na pewno byś je polubiła.

– Pokaż jej, jak się to robi! – Jack podbiegł i złapał Jase’a za spodnie. – Możesz ją naumieć tak jak mnie!

Serce podskoczyło mi w piersi, bo podniecała mnie wizja tego, że Jase będzie mnie czegoś uczył, lecz jednocześnie te wielkie stwory napawały mnie lękiem. Niektórzy panicznie boją się węży lub pająków. Albo duchów i zombie. Ja bałam się koni. Wydawało się to całkiem rozsądne, bo tak ogromne zwierzęta mogły nas z łatwością stratować.

– Nauczyć, nie naumieć. Poza tym wydaje mi się, że Tess ma lepsze rzeczy do roboty niż jazda na koniu.

Tess. Głośno wciągnęłam powietrze. Właśnie w ten sposób zdrabniał moje imię. Tylko on mnie tak nazywał, ale nie miałam nic przeciwko. Nic a nic. Jack zaczął dopytywać, dlaczego przedstawiłam się jako Teresa. Wtedy Jase wyjaśnił, że Tess to zdrobnienie. Od razu też przypomniałam sobie ostatnią sytuację, kiedy tak się do mnie zwrócił.

Nie masz pojęcia, czego przez ciebie pragnę, powiedział wtedy, muskając ustami mój policzek, co sprawiło, że przeszedł mnie dreszcz. Nawet się nie domyślasz, Tess.

– Zanim odjedziemy, mogę skorzystać z toalety? – zapytał Cam. – Musimy wracać, bo obiecałem Avery, że przed imprezą pójdę z nią jeszcze na kolację.

– Jasne, zaprowadzę cię – oświadczył Jack i złapał Cama za dłoń.

– Jestem pewien, że sam sobie poradzi – wtrącił Jase, unosząc ciemne brwi.

– Nie ma sprawy. – Cam tylko machnął ręką. – Prowadź, mój mały przyjacielu.

Ruszyli w stronę wiejskiego domu, a ja zostałam sam na sam z Jase’em. Miałam wrażenie, że w mojej piersi zatrzepotał koliber i tak mocno machał skrzydełkami, jakby chciał wydostać się na zewnątrz. Podmuchy ciepłego wiatru rozwiewały luźne kosmyki włosów wydostające się z mojego kucyka.

Jase patrzył, jak chłopaki truchtają po częściowo wyschniętej trawie. Miał minę rozbitka, który właśnie widzi, jak zapełnia się ostatnia szalupa na tonącym Titanicu. Poczułam się tym lekko obrażona, bo odniosłam wrażenie, że przebywanie w moim towarzystwie było dla niego równoznaczne z byciem pożartym przez rekiny.

Założyłam ramiona na piersi i ściągnęłam usta w wąską kreskę. Z nerwów ścierpła mi skóra. Jase również wyglądał na skrępowanego, co bolało jak cholera. Nie zawsze jednak tak było. Dawniej lepiej się między nami układało, przynajmniej do tego pamiętnego wieczoru, kiedy mnie pocałował.

– Jak noga?

Byłam zaskoczona, że w ogóle się odezwał.

– Uhm, nie jest źle – wydukałam. – Już prawie nie boli.

– Cam o wszystkim mi opowiedział. Bardzo mi przykro, że przydarzył ci się taki wypadek. – Zrobił przerwę, zmrużył oczy i zacisnął szczękę. – Kiedy będziesz mogła wrócić do tańca?

Przestąpiłam z nogi na nogę.

– Nie wiem. Mam nadzieję, że szybko, o ile lekarz mi pozwoli. Na razie trzymam za to kciuki.

Zmarszczył brwi.

– Ja też. Mimo wszystko wielka szkoda. Wiem, jak ważny był dla ciebie taniec.

Potrafiłam tylko skinąć głową. Byłam poruszona szczerym współczuciem, które usłyszałam w jego głosie.

Potem wreszcie skierował na mnie wzrok. Wzięłam głęboki oddech. Jego szare oczy… Teraz miały odcień burzowych chmur.

Kiedy Jase tak się we mnie wpatrywał, zawsze głupiałam i przychodziła mi ochota na różne dziwne rzeczy.

Widać było, że nie jest szczęśliwy.

Przeczesał dłonią wilgotne włosy i głośno westchnął. W jego zaciśniętej szczęce zapulsował mięsień. Irytacja, która wciąż we mnie rosła, zmieniła się już w coś trudnego do określenia, a drapanie w gardle przesunęło się jakby wyżej i bałam się, że za chwilę się rozpłaczę. Musiałam sobie powtarzać, że ten chłopak o niczym nie wie. Bo niby skąd? Czułam się odrzucona i bardzo z tego powodu cierpiałam, ale on nie ponosił za to żadnej odpowiedzialności. W końcu byłam tylko młodszą siostrą jego kumpla. To przeze mnie Cam cztery lata temu wpakował się w wielkie kłopoty. Potem Jase zaczął nas odwiedzać w każdy weekend.

Chodziło jedynie o skradziony pocałunek. Nic więcej.

Zaczęłam się odwracać, żeby wrócić do samochodu i poczekać tam na Cama – zanim zrobię coś, czego będę potem żałować, jak na przykład zalanie się łzami. Od kiedy doznałam kontuzji, z trudem panowałam nad emocjami, a obecność Jase’a tylko pogarszała sytuację.

– Tess, poczekaj. – Jednym krokiem pokonał dzielący nas dystans i zatrzymał się na tyle blisko, że jego znoszone adidasy prawie dotykały moich palców. Wyciągnął rękę i przysunął ją do mojej twarzy. Nie dotknął mnie, ale czułam bijące od niego ciepło. – Musimy pogadać.

ROZDZIAŁ 2

Wypowiedziane przed chwilą słowa zawisły gdzieś między nami, a wiatr zdmuchnął mi z policzka kosmyk włosów – prawdopodobnie ten, po który Jase wyciągnął wcześniej rękę. Ścisnęło mnie w żołądku dokładnie tak samo jak zawsze na kilka sekund przed wejściem na scenę. Strach sprawiał, że w moich piersiach tworzyła się bryła lodu. Tak było za każdym razem, gdy stawałam przed sędziami w pozycji wyjściowej i czekałam, aż muzyka zacznie grać. Niezależnie od tego, w ilu konkursach brałam udział i w ilu przedstawieniach występowałam – zawsze nadchodziła ta sekunda, kiedy marzyłam, żeby tylko uciec ze sceny.

Jednak nigdy nie uciekłam i teraz też udało mi się zapanować nad lękiem. Nie miałam zamiaru unikać rozmowy. Dawno temu zachowywałam się jak tchórz i bałam się powiedzieć prawdę o tym, co zrobił mi Jeremy, mój były chłopak z piekła rodem. Na szczęście nie jestem już tą samą dziewczyną. Przestałam być też tchórzem.

Wzięłam głęboki wdech.

– Masz rację. Trzeba porozmawiać.

Jase pochylił głowę i zerknął przez ramię w stronę domu, po czym bez słowa położył mi rękę między łopatkami. Zaskoczył mnie ten fizyczny kontakt i aż podskoczyłam z wrażenia, zalewając się przy tym rumieńcem.

– Chcesz się ze mną przejść?

– Jasne.

W mojej piersi znowu zatrzepotał koliber i z jeszcze większym zaangażowaniem starał się wydostać na zewnątrz.

Nie odeszliśmy zbyt daleko i nadal dobrze było widać całe gospodarstwo. Na tak ogromnym terenie na pewno istniały miejsca gwarantujące więcej prywatności, ale Jase zaprowadził mnie do najbliższego drewnianego płotu otaczającego pastwisko, po którym biegały konie.

– Siadamy? – zapytał i zanim zdążyłam odpowiedzieć, położył mi dłonie na biodrach. Wydałam z siebie stłumiony okrzyk, gdy podniósł mnie z lekkością, jakbym ważyła niewiele więcej od jego braciszka, i posadził na poziomej sztachecie. – Tak będzie lepiej dla twojego kolana.

– Mojego kolana…?

– Nie powinnaś go nadwyrężać – wyjaśnił, zakładając ręce na piersi.

Chwyciłam się nieoheblowanego drewna i uznałam, że lepiej nie protestować, bo ostatnią rzeczą, o której chciałam rozmawiać, było moje kolano. Jase zapatrzył się na mnie, ale nie powiedział ani słowa. Ja również milczałam, bo zależało mi na tym, by to on pierwszy podjął temat.

Wytrzymałam całe pięć sekund, po czym wyrzuciłam z siebie pierwszą myśl, która przyszła mi do głowy.

– To głupie.

– Co? – zapytał, marszcząc czoło.

– Nazwa tej miejscowości.

Odgarnął z twarzy dłuższe kosmyki brązowych włosów.

– Wkurza cię to?

– Spring Hills to w ogóle miasto? W końcu mieszkasz w Spring Hills, prawda? – Jase zrobił zdezorientowaną minę, a ja tylko wzruszyłam ramionami. – Tak naprawdę to chyba część Hedgesville albo Falling Waters… czy tylko mi się wydaje? To, że postawili tutaj wielkiego Walmarta, nie znaczy, że to miasto.

Jase gapił się na mnie dłuższą chwilę, a potem zaniósł się donośnym śmiechem. Miał głęboki, seksowny głos. O Boże, uwielbiałam, kiedy śmiał się w ten sposób. Niezależnie od tego, jak bardzo się na niego denerwowałam i jak wielką miałam ochotę kopnąć go między nogi, jego śmiech był dla mnie jak intensywnie świecące słońce.

Oparł się o płot i chociaż był wysokim facetem, to nasze oczy znalazły się na tym samym poziomie. Objął mnie ramieniem i przyciągnął do siebie na tyle blisko, że gdybym podniosła teraz głowę, nasze usta dzieliłoby raptem kilka centymetrów. Serce parę razy podskoczyło mi w piersi. Jeśli rozmowa o okolicznych miejscowościach i Walmartach wprawiała go w nastrój do przytulania, to powinnam chyba ciągnąć temat i gadać o Darksville, Shanghai i…

– Czasami wydaje mi się, że brakuje ci piątej klepki. – Objął mnie i oparł podbródek na mojej głowie. Z wrażenia oddech uwiązł mi w gardle. – Ale i tak cię lubię. Nawet bardzo. Nie wiem, jak to o mnie świadczy.

Podskoki? Teraz moje serce zamieniło się w ninję. Być może ta rozmowa nie doprowadzi do tego, że pójdę płakać w kącie. Poczułam, że się rozluźniam.

– Że jesteś zajebisty?

Zaśmiał się i przesunął rękę wzdłuż mojego kręgosłupa, po czym podciągnął się i usiadł obok mnie.

– Tak, coś w tym stylu.

Na dłuższą chwilę zapadła cisza, a potem Jase znowu na mnie spojrzał. Jego oczy nabrały teraz bladoniebieskiego odcienia.

– Naprawdę cię lubię – powtórzył łagodniejszym tonem – i właśnie dlatego tak trudno mi o tym mówić. Nawet nie wiem, od czego zacząć, Tess.

Ninja w moim sercu padł trupem, ale już chyba wiedziałam, od czego należałoby zacząć. Na przykład od wyjaśnienia, dlaczego od tamtego wieczoru przed rokiem Jase nie odpowiedział na żaden z moich e-maili i SMS-ów. Albo czemu przestał przyjeżdżać do nas do domu razem z Camem. Do tej pory nie miałam okazji, żeby o to zapytać.

– Przepraszam – powiedział, a ja zamrugałam, bo z płuc uszło mi całe powietrze. – To, co się między nami wydarzyło… W ogóle nie powinno do tego dojść. Strasznie mi przykro.

Otworzyłam usta, ale nie potrafiłam wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Było mu przykro? Poczułam się tak, jakbym otrzymała cios w samą pierś. Jeśli było mu przykro, to znaczy, że wszystkiego żałował. Ja niczego nie żałowałam, ani trochę. Tamten pocałunek… To, jak dotknął mnie wtedy ustami, stanowiło dowód, że istnieje coś takiego jak niepohamowane pożądanie. Dowiedziałam się wtedy, że pragnienie może być bolesne w najsłodszy możliwy sposób i że w trakcie pocałunku między wargami mogą naprawdę latać iskry. Miałabym tego żałować? Od dawna żyłam tym pocałunkiem. Stał się dla mnie wzorcem i porównywałam z nim wszystkie pozostałe pocałunki z przeszłości – których nie było wcale tak wiele – oraz wszystkie późniejsze, tych naliczyłam jeszcze mniej. A on tego żałował.

– Tamtego wieczora trochę wypiłem – dodał, a mięsień w jego szczęce drgał w rytm bicia mojego serca. – Byłem wstawiony.

Kiedy dotarło do mnie, co właśnie powiedział, mocno zacisnęłam usta.

– Byłeś wstawiony?

Odwrócił wzrok, zmrużył oczy i przeczesał palcami włosy.

– Nie wiedziałem, co robię.

W moim brzuchu pojawiło się okropnie nieprzyjemne uczucie, które aż wykręcało mi żołądek. Tak samo czułam się po feralnym skoku. Wiedziałam, że to przerażające, wręcz paraliżujące ostrzeżenie, że za chwilę zaleje mnie fala bólu.

– Z tego, co pamiętam, wypiłeś dwa piwa.

– Dwa? – Nadal na mnie nie patrzył. – Musiało być więcej.

– Musiało? – zapytałam piskliwie, bo zaczęły przejmować nade mną kontrolę zupełnie inne emocje. – Dobrze pamiętam tamten wieczór, Jase. Wypiłeś zaledwie dwa piwa. Nie byłeś pijany.

Nic nie powiedział, a ja wbiłam w niego przeszywający wzrok. Mocno zacisnął szczęki, jakby miał zamiar połamać sobie zęby. Przeprosiny były zupełnie nie na miejscu, ale tłumaczenie swojego zachowania wpływem alkoholu? To odrzucenie w najgorszym stylu.

– Czyli próbujesz dać mi do zrozumienia, że gdyby nie piwo, tobyś mnie nie pocałował? – Zsunęłam się z płotu i stanęłam z Jase’em twarzą w twarz. Walczyłam z pokusą, żeby walnąć go pięścią w brzuch. Otworzył usta, ale okazałam się szybsza. – To było naprawdę aż tak obrzydliwe?

Jego szare oczy wyraźnie pociemniały.

– Nic takiego nie powiedziałem. Wcale nie obrzydliwe, tylko…

– No właśnie, jakie? – W moim życiu doszło do wielu sytuacji, o których Cam mógł powiedzieć, że zabrakło mi rozsądku, by trzymać język za zębami. Teraz też się na to zanosiło. – Pocałowałeś mnie, dotykałeś mojego ciała i mówiłeś, że nie mam pojęcia, czego przeze mnie…

– Wiem, co mówiłem. – W jego oczach pojawiły się teraz gniewne iskry. Spojrzał na mnie i zeskoczył z płotu z wdziękiem drapieżnego zwierzęcia. – Po prostu nie wiem, dlaczego takie słowa przyszły mi wtedy do głowy. To pewnie przez alkohol, bo nie widzę innego wytłumaczenia. Tylko po paru piwach mogłem zrobić i mówić coś podobnego.

Poczucie krzywdy ustąpiło miejsca wściekłości. Moje dłonie zacisnęły się w pięści. Nie wierzyłam, że stracił nad sobą kontrolę po zaledwie dwóch piwach.

– Przecież nie masz słabej głowy. Dobrze wiedziałeś, co robisz. Musiałeś coś czuć, kiedy się ze mną całowałeś, bo nie całowałbyś mnie w ten sposób, gdybyś nic nie czuł.

Gdy tylko wyrzuciłam z siebie te słowa, coś ścisnęło mnie w piersi. Mogłam sobie o tym wszystkim myśleć, ale wypowiedzenie tego na głos tylko podkreśliło, jak bardzo byłam… naiwna.

– Od jak dawna się we mnie podkochujesz? To oczywiste, że twoim zdaniem wydarzyło się coś wyjątkowego. Jezu Chryste, Tess, jak sądzisz, dlaczego od tamtego czasu się do ciebie nie odzywam? Wiedziałem, że dopatrzysz się w tym drugiego dna – powiedział, a ja poczułam, jak płoną mi policzki. – To był błąd. Nie pociągasz mnie. Na pewno nie w ten sposób.

Odskoczyłam do tyłu tak gwałtownie, jakbym dostała w twarz. Bóg mi świadkiem, że doskonale pamiętałam, jak to jest dostać w twarz – i w jakimś sensie wolałabym przemoc fizyczną od tych przykrych słów. Powinnam uciec, kiedy poprosił mnie o rozmowę. Albo przynajmniej pokuśtykać z powrotem do auta. Należało mieć w dupie odwagę i konieczność stawiania czoła problemom. Ogarnęły mnie ból i zażenowanie, a w oczach stanęły łzy. Czułam, że w tym momencie jestem dla niego przezroczysta niczym szyba, więc ucieszyłam się, że chociaż ciemne okulary skrywają moje emocje. Jase jednak dostrzegł coś w mojej twarzy, bo na ułamek sekundy przymknął oczy.

– Cholera – przeklął pod nosem, a skóra wokół jego ust odrobinę pojaśniała. – Nie chciałem, żeby to tak zabrzmiało…

– Chyba jednak chciałeś – warknęłam i zrobiłam kolejny krok do tyłu. Miał rację. Tamten wieczór był błędem. To tylko głupi pocałunek, do którego przywiązałam zbyt wielką wagę i który rozdmuchałam ponad miarę. Chyba nigdy wcześniej nie zrobiłam z siebie większej kretynki. – Wyraziłeś się bardzo jasno.

Znowu przeklął i ruszył do przodu, żeby pokonać dzielący nas dystans. Opuścił głowę, a kilka kosmyków opadło mu na czoło.

– Tess, nic nie rozumiesz…

Zaniosłam się chrapliwym śmiechem, bo poczułam, że właśnie przekroczyliśmy wszelkie granice żenady.

– Obawiam się, że wszystko doskonale rozumiem. Żałujesz tego, co się stało. To był błąd. Okej, jasna sprawa. Pewnie wolisz, żebym ci o tym nie przypominała. Mam pecha, ale to bez znaczenia. Zresztą nieważne.

Gadałam bez sensu, bo mimo wszystko starałam się zachować twarz, chociaż robiłam to w najgorszy możliwy sposób. Ciągle paplałam, nawet nie patrząc na Jase’a. Nie potrafiłam spojrzeć mu w oczy, więc wbiłam wzrok w jego pobrudzone trawą adidasy.

– Na szczęście nie zabawię tutaj zbyt długo. Chcę wyjechać, jak tylko wyleczę kolano, a to stanie się pewnie w najbliższym czasie. Nie musisz więc martwić się tym, że na mnie wpadniesz albo że znowu poruszę ten temat. Nie jesteś przecież jedynym facetem, z którym się…

– Całowałaś? – dokończył tak ostrym głosem, że aż podniosłam wzrok. Jego oczy zmieniły się teraz w wąskie szparki. Pobłyskiwały w nich srebrne refleksy. – Z iloma chłopakami się całowałaś, Tereso?

Z kilkoma. Mogłam ich policzyć na palcach jednej dłoni. Tylko dwóch posunęło się dalej, ale nie chciałam się do tego przyznać, bo duma wbiła we mnie swoje szpony.

– Z wystarczająco wieloma – powiedziałam, zakładając ramiona na piersi. – Trochę ich było.

– Naprawdę? – Jego twarz przeciął cień. – Twój brat o tym wie?

Prychnęłam z dezaprobatą.

– Dlaczego miałabym rozmawiać z nim na takie tematy? Poza tym co on ma do powiedzenia w sprawie tego, z kim i w jaki sposób się całuję?

– W jaki sposób? – powtórzył Jase, przekrzywiając głowę, jakby starał się zrozumieć, co mam na myśli. Kiedy to do niego dotarło, napiął ramiona. – Co ty robisz ustami?

– Uhm, nie twój interes.

Wbił we mnie przeszywające spojrzenie.

– Owszem, mój.

Czy on żył w jakimś alternatywnym wszechświecie?

– Nie wydaje mi się.

– Tess…

– Nie mów tak do mnie – warknęłam i wciągnęłam głęboko powietrze.

Jase chciał mnie objąć, ale z łatwością się wywinęłam. Ostatnią rzeczą, jakiej teraz potrzebowałam, był jego dotyk. Na przystojnej twarzy chłopaka pojawiła się determinacja.

– Co ty…?

Nagle za naszymi plecami rozległo się trzaśnięcie drzwi wejściowych do domu. To mnie uratowało. Jase zrobił krok do tyłu i nabrał do płuc powietrza, a w tym czasie jego braciszek pognał w naszą stronę po trawie i żwirze.

Kiedy był jakiś metr od Jase’a, rzucił się na niego.

– Peleryna Supermana! Peleryna Supermana! – krzyczał.

Jase mocno go złapał, obrócił i zarzucił sobie jego ręce na szyję. Jack zwisał z jego pleców jak żywa peleryna.

– Przepraszam, że tyle to trwało – powiedział Cam, szczerząc się od ucha do ucha, nieświadomy napięcia, które przynajmniej dla mnie było trudne do zniesienia. – Twoja mama poczęstowała nas lemoniadą. I szarlotką. Nie mogłem sobie odmówić.

Jase lekko się uśmiechnął, ale jednocześnie wbił wzrok w ziemię.

– Jasna sprawa.

Stałam nieruchomo jak posąg. Nie ruszyłabym się, nawet gdyby ptak narobił mi na głowę. Tak mocno zaciskałam pięści, że miałam zdrętwiałe palce.

Kiedy Jase stanął do mnie bokiem, jego braciszek posłał mi radosny uśmiech.

– Będziesz jeździć?

Na początku nie wiedziałam, o co pyta, ale kiedy zrozumiałam, o co chodzi, nie miałam pojęcia, jak zareagować. Wątpiłam, czy Jase by się ucieszył, gdybym znowu pojawiła się na farmie, nawet jeśli zebrałabym się na odwagę i próbowała wsiąść na którąś z tych bestii.

Cam patrzył na mnie z uniesionymi brwiami, Jase, zacis­kając szczękę, ciągle gapił się w ziemię, a Jack czekał na odpowiedź.

– Nie wiem – odpowiedziałam w końcu chrapliwym głosem. Nie chciałam zrobić z siebie jeszcze większej idiotki, więc zmusiłam się do uśmiechu. – Jeśli zmienię zdanie, to poproszę cię o pomoc, dobra?

– Tak! – Chłopiec się rozpromienił. – Wszystkiego cię naumiem!

– Nauczę – mruknął Jase, łapiąc go za nogi. – Jak już ci mówiłem, ona ma pewnie lepsze rzeczy do roboty.

– Nie ma nic lepszego od jazdy na koniu – zaprotestował.

Jase ciągle mocno go trzymał, ale po chwili się wyprostował i zerknął na mnie. Zrobił przygnębioną minę i zaczęłam żałować, że w ogóle poruszyłam ten temat. Pewnie myślał, że mówię poważnie, bo szukam okazji, żeby znowu się z nim zobaczyć.

Jednak po tym, co się stało, w ogóle nie miałam zamiaru go oglądać.

Bolała mnie świadomość, że tak się właśnie czuję. Przed pocałunkiem byliśmy naprawdę dobrymi znajomymi. Wysyłaliśmy do siebie wiadomości, pisaliśmy maile i rozmawialiśmy za każdym razem, gdy przyjeżdżał do nas razem z Camem. Teraz to wszystko się skończyło.

Nie rozpłaczę się. Nie rozpłaczę się. To była moja mantra. Powtarzałam ją w myślach, kiedy wlokłam się z powrotem do samochodu, a także kiedy wsiadałam do środka, podciągając się na zdrowej nodze. Nie rozpłaczę się z powodu tego dupka. Próbowałam też nie patrzeć na Jase’a, ale mimo to cały czas obserwowałam, jak stoi z Jackiem zawieszonym na szyi. Oderwałam od nich wzrok dopiero, kiedy pojawił się mój brat.

– Gotowa do drogi? – zapytał, zatrzaskując drzwi od strony kierowcy.

– Gotowa – odpowiedziałam nienaturalnie zachrypniętym głosem.

Spojrzał na mnie, po czym włączył silnik. Po chwili zmarszczył czoło.

– Wszystko w porządku?

– Tak. – Głośno odkaszlnęłam. – To alergia.

Nie zdziwiłam się, kiedy na jego twarzy pojawił się grymas powątpiewania. Przecież nie miałam żadnej alergii, a on doskonale o tym wiedział.

Wysadził mnie przed wejściem do kompleksu akademików West Woods. Poprosiłam, żeby pozdrowił ode mnie Avery, po czym ostrożnie wysiadłam z samochodu i ruszyłam wąskim chodnikiem w stronę Yost Hall, szukając w kieszeni karty magnetycznej do drzwi.

Miałam spore szczęście, jeśli chodzi o zakwaterowanie. Późno zapisałam się na studia i okazało się, że wszystkie pokoje zarezerwowane dla pierwszaków w Kenamod Hall i Gardiner Hall są już zajęte. Niewiele brakowało, a w ogóle nie miałabym gdzie spać. Dzień przed rozpoczęciem zajęć przyjechałam do biura do spraw studenckich z nadzieją, że coś dla mnie znajdą, cokolwiek. Jedyną alternatywą było waletowanie u brata i chociaż bardzo go kochałam, to mieszkanie pod wspólnym dachem to ostatnia rzecz, na jaką miałam ochotę.

Polały się łzy, pociągnięto za odpowiednie sznurki i w końcu wylądowałam w jednym z wygodnych akademików w kompleksie West Woods, gdzie warunki były o wiele lepsze niż w pokojach wielkości pudełka zapałek oferowanych w innych budynkach.

Otworzyłam kartą drzwi, wślizgnęłam się do chłodnego wnętrza i ruszyłam w stronę schodów. Na drugie piętro mogłam wjechać windą, ale doszłam do wniosku, że ruch dobrze zrobi mojej nodze, bo lekarze zabronili mi jakichkolwiek poważniejszych aktywności fizycznych. Liczyłam jednak, że wkrótce to się zmieni, bo jeżeli chciałam wrócić wiosną na zajęcia taneczne, to musiałam szybko doprowadzić swój tyłek do formy.

Kiedy wreszcie dotarłam na górę, dyszałam i miałam problemy ze złapaniem tchu. To niesamowite, jak szybko moje ciało przestało być Terminatorem i zmieniło się w SpongeBoba.

Głośno westchnęłam, przesunęłam kartę przez czytnik i weszłam do salonu. Miałam ochotę jak najszybciej wskoczyć do łóżka, wsadzić głowę pod poduszkę i udawać, że ten dzień w ogóle się nie wydarzył.

Niestety pozostało to w sferze marzeń.

Prychnęłam z dezaprobatą, bo na klamce sypialni wisiała wściekle różowa apaszka. Zamknęłam oczy i jęknęłam przeciągle.

Różowe apaszki to znak, że wchodzisz na własne ryzyko. Krótko mówiąc, oznaczało to, że moja współlokatorka była właśnie w trakcie miłosnych igraszek. Możliwe też, że w środku odbywała się jakaś cicha kłótnia, która w każdej chwili mogła przerodzić się w coś o wiele głośniejszego.

Dobrze, że przynajmniej miałam dostęp do łazienki.

Pokuśtykałam do wysłużonej brązowej sofy i zwaliłam się na nią z wdziękiem ciężarnej owcy. Położyłam obok torebkę i oparłam chorą nogę na stoliku kawowym, po czym wygodnie się rozsiadłam z nadzieją, że ból w kolanie wkrótce ustąpi.

Nagle aż podskoczyłam z wrażenia, bo coś huknęło w ścianę z drugiej strony. Spojrzałam przez ramię i zmarszczyłam czoło. Nie więcej niż sekundę później rozległ się stłumiony jęk, sprawiając, że stanęły mi wszystkie włoski na karku.

Nie brzmiało to jak jęk rozkoszy, mający się za chwilę przerodzić w ekstazę. Chociaż prawdę mówiąc, sama nie za bardzo wiedziałam, jak taki mógłby brzmieć. Uprawiałam seks raptem kilka razy w życiu i zawsze przeklinałam wszystkie romantyczne powieści, które utwierdziły mnie w przekonaniu, że będę szybować między chmurami. To, co działo się za ścianą, nie brzmiało jednak normalnie.

Ciągle trzymając nogę na stoliku, wyprostowałam się i zaczęłam nasłuchiwać, żeby się zorientować, co się tam dzieje. Debbie Lamb, moja współlokatorka, była na drugim roku i sprawiała bardzo sympatyczne wrażenie. Nie wydawała się na mnie wściekła za to, że pojawiłam się w ostatniej chwili i zrujnowałam jej szansę na samodzielny pokój. Uważałam, że to naprawdę bystra i spokojna dziewczyna.

Ale jej chłopak to zupełnie inna historia.

Minęło kilka sekund i usłyszałam charakterystyczne męskie stęknięcie. Zapłonęły mi policzki i obróciłam się tak błyskawicznie, że aż poczułam przeszywający ból w szyi. Złapałam poduszkę i przycisnęłam ją do twarzy.

Nie ulegało wątpliwości, że para za ścianą uprawiała seks.

A ja siedziałam na kanapie i podsłuchiwałam niczym jakiś zbok.

– O Boże – jęknęłam stłumionym głosem. – Po co ja poszłam na studia?

Odpowiedzi udzielił mi tępy ból w kolanie.

Powoli opuściłam poduchę. Drzwi do drugiej sypialni, w której mieszkały pozostałe studentki, pozostawały zamknięte. Od kiedy rozpoczął się rok akademicki, jeszcze nigdy ich nie widziałam. Zaczęłam przypuszczać, że albo są niewidzialne, albo to jednorożce, albo zostały objęte programem ochrony świadków i nie mogą wychodzić ze swojego pokoju. Wiedziałam, że żyją, bo kiedy byłam w salonie, czasami słyszałam ich krzątaninę, jednak gdy tylko się orientowały, że ktoś chodzi po mieszkaniu, w ich sypialni zalegała martwa cisza.

Dziwne.

Przycisnęłam jasnobrązową poduszkę do piersi, sięgnęłam po torebkę i wyciągnęłam telefon. Przez chwilę zastanawiałam się, czy nie wysłać SMS-a do Sadie, ale nie rozmawiałam z nią od lipca, kiedy to odeszłam ze studia tańca. Od tamtego czasu nie miałam kontaktu z żadną z moich koleżanek.

Większość mieszkała teraz w Nowym Jorku. Sadie zaczynała studia w Joffrey School of Ballet, tej samej szkole, która przyznała mi pełne stypendium. Żyły moim życiem i realizowały moje marzenia. Na szczęście stypendium nie zostało anulowane. Tylko je wstrzymano i obiecano mi miejsce na jesiennym kursie – pod warunkiem, że wrócę do zdrowia.

Włożyłam telefon z powrotem do torebki i ciągle ściskając poduszkę, odchyliłam się na sofie. Doktor Morgan, specjalista z Uniwersytetu Wirginii Zachodniej, który mnie operował, dawał mi dziewięćdziesiąt procent szans na pełne wyleczenie, o ile nie przytrafi mi się kolejny uraz. Dla większości ludzi to świetna prognoza, ale mnie brakujące dziesięć procent wprawiało w przerażenie i nawet nie chciałam o tym myśleć.

Zanim otworzyły się drzwi do sypialni, minęło dobre czterdzieści minut. W progu stanęła Debbie. Przeczesała palcami sięgające ramion brązowe włosy i wygładziła końcówki. Na mój widok zalała się rumieńcem.

A potem się wzdrygnęła.

– O kurczę, długo tu jesteś?

– Nie, raptem parę minut… – Zawiesiłam głos i uważniej się jej przyjrzałam. Poprawiła brzeg bluzki w kwiecisty wzór. Miała czerwone, opuchnięte oczy. Musieli się kłócić. Znowu. Potem się godzili. Ale tak często się awanturowali, że zaczęłam się zastanawiać, jak mieli czas na coś więcej niż sprzeczki i seks na zgodę.

Pojawił się Erik, wystukiwał coś palcem na ekranie telefonu. Jego krótkie, ciemne włosy sterczały na wszystkie strony. Musiałam przyznać, że był przystojny, ale nie rozumiałam, na czym polega jego fenomen. Pełnił ważną funkcję w korporacji studenckiej, do której należał Jase, a w czasach liceum uchodził za lokalną gwiazdę koszykówki. Uważałam jednak, że ma osobowość osaczonej hieny.

Wsunął telefon do kieszeni dżinsów i uśmiechnął się do mnie, ale był to nerwowy uśmiech, sprawiający, że poczułam się nieswojo.

– Dobrze się czujesz? – zapytałam Debbie.

– Oczywiście, że tak – odpowiedział Erik, wybuchając śmiechem.

Zignorowałam go i wbiłam w nią znaczące spojrzenie, ale tylko szybko pokiwała głową.

– Jasne, nic mi nie jest. Idziemy coś zjeść, a potem na imprezę. Chcesz do nas dołączyć?

Otworzyłam usta, ale Erik odpowiedział za mnie.

– Przecież widzisz, że ciągle boli ją kolano, więc na pewno woli zostać w domu.

Zacisnęłam szczęki.

Debbie zrobiła zakłopotaną minę, a Erik zaczął popychać ją w stronę drzwi.

– Idziesz na imprezę? – powtórzyła.

Formalnie rzecz biorąc, nie zostałam zaproszona, ale wiedziałam, że jeśli się pojawię, to nikt nic nie powie, może z wyjątkiem Jase’a – a jego w ogóle nie chciałam oglądać. Wzruszyłam więc ramionami.

– Jeszcze nie wiem.

Debbie się zawahała.

– Okej, w takim razie…

– Kochanie, rusz się wreszcie. Jestem cholernie głodny. – Erik złapał ją za rękę i wbił mocno palce w jej ciało. – Robi się późno.

Kiedy dostrzegłam, jak ją chwycił, poczułam palenie w brzuchu. Ile razy Jeremy przytrzymał mnie w ten sposób? Trudno zliczyć. Teraz na widok tak podobnego gestu zrobiło mi się niedobrze i zaczęłam wracać myślami do rzeczy, o których najlepiej zapomnieć.

Na ustach Debbie pojawił się niepewny uśmiech.

– Napisz do mnie, jakbyś czegoś chciała… albo potrzebowała.

Erik mruknął coś pod nosem i zaraz wyszli z mieszkania. A ja siedziałam sama, z nogą opartą o stolik kawowy, i gapiłam się na drzwi, ale moje myśli powędrowały kilka lat wstecz.

– Wiesz, że umieram z głodu – warknął Jeremy, łapiąc mnie za ramię. Ścisnął je tak mocno, że aż wrzasnęłam. Samochód nagle zrobił się o wiele za mały. Brakowało w nim powietrza. – Co tak długo robiłaś? Dlaczego się tak guzdrałaś? Gadałaś przez telefon?

– Nie! – Wiedziałam, że w tym momencie lepiej się nie ruszać i nie wyrywać, bo to jeszcze bardziej go wkurzy. – Tylko rozmawiałam z Camem.

Trochę się uspokoił i rozluźnił uścisk.

– Jest w domu?

Pokręciłam głową.

– Rozmawiałam z nim…

– Przez telefon? – W ciągu sekundy jego mina przeszła ze słodkiej w przerażającą. Skrzywiłam się, a jego palce wbiły się boleśnie w mój sweter. – Przecież rzekomo tego nie robiłaś.

Otrząsnęłam się z nieprzyjemnych wspomnień, zadowolona, że czuję już tylko resztkę złości. Na samą myśl o tym facecie przez bardzo długi czas ściskało mnie w żołądku, ale te dni dawno minęły.

Jeremy nadużywał przemocy, ale ja przestałam być jego ofiarą.

Poradziłam sobie z tym, co mi zrobił. Raz na zawsze.

Teraz oderwałam wzrok od drzwi i ścisnęłam poduszkę tak mocno, że aż rozbolały mnie ręce. Nie miałam dowodów, że Erik znęca się nad Debbie, ale podpowiadał mi to mój szósty zmysł. Na dodatek wiedziałam, że większość siniaków może być niewidoczna. Przynajmniej jeśli Erik był wystarczająco inteligentny. Tak jak Jeremy.

Przez resztę wieczoru zajadałam się przekąskami ze stojącego w korytarzu automatu i przeglądałam podręcznik na zajęcia z historii. Poszłam wcześnie do łóżka i kiedy zaczęłam pogrążać się w błogim śnie, poczułam się… jak ostatni przegryw. Za kilka miesięcy miałam skończyć dziewiętnaście lat, był sobotni wieczór, a ja słodko spałam, chociaż nie było jeszcze dziesiątej.

Określenie „ostatni przegryw” nie oddawało zresztą powagi sytuacji.

Obróciłam się na bok, twarzą do ściany, i zaczęłam powoli zapadać w sen. Zastanawiałam się, czy odrzucenie przez Jase’a bolałoby mnie równie mocno, gdyby nie kontuzja nogi.

Jakiś czas później obudził mnie dobiegający jakby z oddali dźwięk telefonu. Zamrugałam i zdezorientowana otworzyłam oczy. Zielony ekran stojącego obok łóżka zegara pokazywał, że jest kwadrans po pierwszej. Po chwili znowu rozległ się sygnał.

Po omacku znalazłam komórkę, wzięłam ją do ręki i spojrzałam na wiadomość… Odniosłam wrażenie, że ciąg­le coś mi się śni. Przeczytałam ją jeszcze raz i wydawało mi się, że chyba zapomniałam, jak się składa litery. Potem usiadłam i starałam się oprzytomnieć. Ciemny pokój z każdą chwilą stawał się wyraźniejszy i zobaczyłam, że łóżko stojące po drugiej stronie jest puste. Znowu zerknęłam na ekran telefonu.

Musimy pogadać.

To było od Jase’a.

Był też drugi SMS.

Czekam przed akademikiem.

Serce zaczęło mi szybciej bić.

On tu był.

* * *

koniec darmowego fragmentuzapraszamy do zakupu pełnej wersji

Wydawnictwo Akurat

imprint MUZA SA

ul. Sienna 73

00-833 Warszawa

tel. +4822 6211775

e-mail: [email protected]

Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl

Wersja elektroniczna: MAGRAF sp.j., Bydgoszcz