Światło w płomieniu - Jennifer L. Armentrout - ebook + książka
BESTSELLER

Światło w płomieniu ebook

Jennifer L. Armentrout

4,7

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.

42 osoby interesują się tą książką

Opis

Kontynuacja doskonałego, wciągającego i pełnego namiętności cyklu „Z ciała i ognia”. Bohaterowie, uniwersum i magia, które oczarowały miliony czytelników na całym świecie. Jedyną osobą zdolną ocalić teraz Serę jest ten, którego przez całe życie pragnęła zgładzić.

Prawda o planie Serapheny wyszła na jaw, a kruche zaufanie rodzące się między nią a Nyktosem zostało poddane próbie. Sera nie ma już nic prócz swojej misji – chce ocalić świat przed Zgnilizną. Dziewczyna jest gotowa się poświęcić, by zabić Kolisa, fałszywego Króla Bogów i zakończyć jego okrutne rządy w Ilizjum zagrażające też śmiertelnikom.

Nyktos ma jednak wobec niej własny plan: zamierza jak najszybciej pojąć Serę za żonę. To ma być układ – tylko układ - który pozwoli mu uratować oba królestwa: śmiertelników i nieśmiertelnych. Chociaż wydaje się, że to rozwiązanie idealne, dziewczyna zaczyna zdawać sobie sprawę, że pragnie czegoś więcej, chce być małżonką Spopielającego nie tylko z nazwy. Jest tylko jeden problem - bóg nie potrafi kochać i dopilnował tego, by miłość nigdy nie stała się jego słabością.

Tymczasem ataki na Krainę Cieni zdarzają się coraz częściej, a kiedy Kolis wzywa Nyktosa i Seraphenę do Dalos, groźba zagłady staje się realna. Sera czuje budzący się w niej żar życia oraz zbliżającą się Ascendencję. Jednak bez miłości Asha dziewczyna nie przeżyje przemiany. A czas – jej i królestw - szybko się kończy.

Druga część „Cienia w żarze”.

Powieść nominowana do nagrody Goodreads Choice Awards 2023 w kategorii Best Romantasy.

Książka przeznaczona dla czytelników 18+.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi

Liczba stron: 961

Oceny
4,7 (901 ocen)
708
141
42
6
4
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
kasiunia089

Nie oderwiesz się od lektury

Rewelacyjna seria, jak już ktoś wspomniał lepsza niż krew I popiół, mam tylko jedno ale, tłumaczenia w Polsce wychodzą tak późno, że niestety człowiek zapomina co było w innych częściach zwłaszcza że są to dwie serie, dość rozległe i troche sie zazębiają. Mam tylko nadzieje ze na następny tom wydawnictwo nie każe nam czekać prawie rok.
201
agatab93

Nie oderwiesz się od lektury

Cudowna seria, Krew i Popiół przy niej to żenada, jakby pisały to dwie zupełnie inne osoby.
130
kuszynskad

Nie oderwiesz się od lektury

Wciągająca i wspaniała historia! Zakończona tak, że chce mi się płakać i muszę mieć kolejny tom jak najszybciej!!!
70
AleksadraArendarczyk

Dobrze spędzony czas

Krótko i na temat. Sera to jedna z głupszych postaci w tej książce, nie mądre decyzję bezsensowne humorki itp. Cały czas można przeczytać o jednej i tej samej rzeczy jej śmoerci. Jestem pewna że nie trzeba o tym wspominać co 5 stron. Oprócz tego fabuła wyśmienita, dobrze zbudowany świat przedstawiony.
71
Aster22

Nie oderwiesz się od lektury

Wiele się dzieje, bardzo szybko się czyta, sporo scen erotycznych. Nie mogłam się oderwać od lektury. Polecam zasłużone 5 gwiazdek.
20

Popularność




Sugerowana kolejność czytania

Cykl Z krwi i popiołu:

1.Krew i popiół

2.Królestwo Ciała i Ognia

3. Korona ze złoconych kości

5.Wojna Dwóch Królowych

Cykl Z ciała i ognia:

4.Cień w żarze

6.Światło w płomieniu

W przygotowaniu:

7.Dusza krwi i popiołu

Tytuł oryginału: A LIGHT IN THE FLAME

Ilustracja i projekt okładki: © by Hang Le

Redakcja: Barbara Milanowska (Lingventa)

Redaktor prowadzący: Agata Then

Redakcja techniczna: Sylwia Rogowska-Kusz

Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski

Korekta: Maria Dobosiewicz, Aleksandra Zok-Smoła (Lingventa)

© 2022 by Jennifer L. Armentrout

© for this edition by MUZA SA, Warszawa 2024

© for the Polish translation by Justyna Szcześniak-Norberg

Droga Czytelniczko/Drogi Czytelniku!

Ta książka porusza tematy i opisuje zachowania, które mogą urazić odbiorców lub wywołać niepokój, dlatego zalecamy ostrożność podczas czytania.

Wszystkie wydarzenia i postaci przedstawione w książce są fikcyjne. 

Ostrzeżenie dotyczące treści: śmierć, wulgarny język, przemoc, spożywanie alkoholu, depresja, sceny erotyczne.

ISBN 978-83-287-3044-1

Wydawnictwo Akurat

Wydanie I

Warszawa 2024

–fragment–

Tobie, Czytelniku. Bez Ciebie nic nie byłoby możliwe.

Dziękuję.

Ostrzeżenie!

Sceny miłosne w powieści są śmielsze niż w pierwszym tomie cyklu „Z ciała i ognia”.

Słownik wymowy

Postaci

Aios – ejos

Andreia – andreja

Attes – attejs

Aurelia – aurelia

Baines – bejns

Bele – bel

Dorcan – dorkan

Dyses – dajsis

Ector – ektor

Ehthawn – iitan

Embris – embris

Erlina – erlina

Ernald – ernald

Eythos – iitos

Ezmeria – ezmeria

Gemma – dżema

Halayna – halejna

Hanan – hejnan

Holland – holand

Jadis – dżejdis

Kayleigh – kejlii

Keella – kiila

Król Saegar – król sejgar

Kolis – kolis

Kyn – kyn

Lailah – lejla

Lathan – lejtan

Loimus – lojmus

Madis – madis

Maia – maja

Marisol – marisol

Mycella – majsela

Nektas – nektas

Nyktos – nyktos

Odetta – odetta

Orphine – orfiin

Peinea – peinija

Penellaphe – penelafi

Phanos – fanos

Polemus – polemus

Rhahar – rahar

Rhain – rein

Saion – sajon

Sera – sira

Seraphena – sirafina

Sotoria – sotoria

Taric – tarik

Tavius – tejwius

Thad – tad

Theon – tion

Veses – wesis

Miejsca

Dwór Cauldra – dwór caldra

Dalos – dejlos

Ilizjum – ilizjum

Kithreia – kitrija

Lasania – lasanija

Lotho – loto

Massene – masine

Filary Asfodeli – filary asfodeli

Sirta – sirta

Wyspy Trytona – wyspy trytona

Vathi – wejti

Pojęcia

Arae – eeri

benada – benada

Cymeryjczycy – cymeryjczycy

dakkai – dejki

eter – eter

graeca – greeka

imprimen – imprimen

kardia – kardia

wilk kiyou – wilk kiju

Meyaah Liessa – miija liisa

sekya – sekja

sparanea – speraneja

– To ty weźmiesz w posiadanie ziemie i morza, niebo i wszystkie królestwa. Królowa zamiast króla. Jesteś Pierwotną Życia – wychrypiał Nyktos. Spopielający, Błogosławiony, Strażnik Dusz i Pierwotny bóg prostych ludzi i końca życia. Rozchylił usta, które nie tak dawno szeptały płomienne słowa przy mojej skórze, lecz zdarzało im się także uderzać zimną, brutalną prawdą. Utkwił we mnie szeroko otwarte, srebrne oczy, w których wirowały smugi lśniącego eteru – esencji bogów. Zadziwienie i coś przypominającego podziw złagodziły chłodne rysy jego wysokich, szerokich kości jarzmowych, prostego nosa i wyrazistej szczęki.

Faliste, rudawobrązowe włosy opadły mu na złocistobrązowe policzki, gdy przykląkł na jedno kolano, oparł lewą dłoń płasko na posadzce sali tronowej, a prawą przycisnął do piersi.

Nyktos się kłaniał.

Mnie.

Szarpnęłam się do tyłu.

– Co ty wyprawiasz?

– Pierwotny Życia to najpotężniejsza istota we wszystkich światach, przewyższająca wszystkich innych Pierwotnych i bogów – oznajmił sir Holland. Ale przecież nie był rycerzem należącym do Gwardii Królewskiej Lasanii. Nie był nawet człowiekiem. Tak naprawdę okazał się jednym z Arae – prawdziwym cholernym Duchem Losu, ani bogiem, ani śmiertelnikiem. Arae potrafiły postrzegać przeszłość, teraźniejszość i przyszłość każdej istoty, i nie podlegały żadnemu z Dworów.

Były równie przerażające jak Pierwotni. A ja nie potrafiłam nawet zliczyć, ile razy zdarzyło mi się w życiu kopnąć Hollanda.

– On po prostu okazuje należny ci szacunek, Sero – dodał Duch Losu, widząc, że dalej wbijam wzrok w Nyktosa.

– Ale ja nie jestem Pierwotną Życia – wytknęłam oczywisty błąd w ich rozumowaniu.

– Nosisz w sobie ostatnie okruchy prawdziwego żaru życia – odezwał się Nyktos, a jego głęboki, łagodny głos wywołał na mojej skórze miriady dreszczy. – Praktycznie rzecz biorąc, jednak nią jesteś.

– Nyktos ma rację. – Bogini Penellaphe zbliżyła się do nas i stanęła pod otwartym sufitem sali. Gwiazdy rozsiane po niebie spowiły jej ciepłą, jasnobrązową skórę delikatnym blaskiem. – Niestety nie możesz sobie pozwolić na pociechę płynącą z zaprzeczenia.

– Ale przecież jestem tylko śmiertelniczką… – Miałam wrażenie, że w moich płucach porobiło się mnóstwo małych dziurek. W dodatku Nyktos wciąż przede mną klęczał. – Mógłbyś wstać albo usiąść? Po prostu podnieś się z tej podłogi, bo strasznie dziwnie się przez to czuję.

Nyktos przekrzywił głowę i kilka kosmyków włosów opadło mu na policzek.

– Jesteś prawdziwą Pierwotną Życia, tak jak niegdyś mój ojciec. Zgodnie z tym, co mówił Holland, okazuję ci szacunek.

– Ale ja na to nie zasłu… – Ugryzłam się w język. Klatka piersiowa ściskała mi się, a serce waliło mocno. Eter w oczach Nyktosa zastygł w bezruchu. – Możesz po prostu przestać? Proszę.

Pierwotny wstał raptownie, a smużki esencji w jego oczach rozjarzyły się taką jasnością, że patrzenie na nie niemal sprawiało mi ból. Zagórował nade mną. Jego wzrok zdawał się odzierać kolejne warstwy mojej istoty, aby ujrzeć… odkryć, co czuję.

Zesztywniałam. Moja skóra wydawała mi się gorąca i podrażniona.

– Lepiej, żebyś nie próbował odczytywać moich emocji.

Nyktos uniósł ciemną brew.

– Ten oskarżycielski ton jest całkowicie niepotrzebny.

– A twoja odpowiedź zdecydowanie nie sugerowała niewinności – odgryzłam się. Penellaphe otworzyła szeroko oczy.

– Nie – przyznał Nyktos niższym głosem, który i tak zdołał wstrząsnąć mną niczym grzmot. – Nie sugerowała.

– Dlatego mówię ci, żebyś tego nie robił – warknęłam. – To niegrzeczne.

Nyktos rozchylił usta, jakby chciał mi wytknąć, że jestem ostatnią osobą, która ma prawo pouczać go w temacie złego zachowania.

– Nigdy nie byłaś zwykłą śmiertelniczką, Serapheno – wtrącił gładko Holland, tak jak zdarzało mu się to wcześniej wiele razy, gdy zaczynałam wygłaszać niekontrolowane, gniewne tyrady. – Jesteś szansą na przyszłość dla nas wszystkich.

Kiedyś, podczas jednego z naszych treningów, powiedział mi coś bardzo podobnego. Teraz jego słowa nabrały jednak zupełnie nowego znaczenia.

– Ale przecież nie przeszłam jeszcze do końca Selekcji, a ty przed chwilą mówiłeś, że… – Zamknęłam oczy, nie dokończywszy zdania.

Wszyscy obecni w tej sali wiedzieli, co miałam na myśli.

Wdech. Gdy już rozpocznę Ascendencję, moje śmiertelne ciało i umysł nie będą w stanie znieść mocy żaru. Nie mogłam nawet liczyć na to, że spełni się jedyna szansa, jaką miałam na przeżycie. Przytrzymaj powietrze. Ponieważ wymagała ona krwi Pierwotnego, do którego należał kiedyś któryś z okruchów mojego żaru. A także nieugięta siła woli zrodzona z miłości.

Miłości Pierwotnego, którego przez całe życie planowałam zabić. Moje przekonanie, że to był jedyny sposób na ocalenie królestwa Lasanii, nie miało znaczenia.

Ironia całej tej sytuacji byłaby nawet śmieszna, gdyby nie to, że oznaczała moją śmierć. Wyglądało na to, że dojdzie do niej, zanim za niecałe pięć miesięcy skończę dwadzieścia jeden lat. A gdy umrę, wraz ze mną zgasną ostatnie prawdziwe drobiny żaru życia. Jako pierwszy – i najdotkliwiej – ucierpi świat śmiertelników. W końcu jednak Zgnilizna rozejdzie się również z Krainy Cieni na całe Ilizjum.

Odetchnęłam powoli i głęboko, tak jak nauczył mnie Holland wiele lat temu, gdy wszystko stawało się dla mnie zbyt ciężkie, gdy było tego za wiele i jarzmo odpowiedzialności wyduszało mi powietrze z płuc. Moja nieuchronna śmierć nie była niczym nowym. Zawsze wiedziałam, że moje życie skończy się właśnie w taki sposób. Było jasne, że zginę, kiedy będę próbowała wypełnić moje przeznaczenie, bez względu na to, czy mi się powiedzie, czy nie.

Ale nie tak dawno coś się zmieniło.

W końcu poczułam, że nie jestem tylko bronią do wykorzystania, którą potem będzie można zwyczajnie wyrzucić. Nie byłam tylko środkiem do celu. Posmakowałam rzeczywistości. Nareszcie miałam wrażenie, że jestem pełnoprawną osobą, a nie zalaną krwią zjawą. Nie kłamliwym potworem, który był w stanie zabijać bez żadnych wyrzutów sumienia.

Ale tym przecież w gruncie rzeczy byłam, a Nyktos także się o tym dowiedział. Nie dało się już dłużej ukrywać tej prawdy. Ani żadnej innej.

Paliło mnie w płucach, a przed oczami zatańczyły mi maleńkie iskierki światła. Ćwiczenia oddechowe nie pomagały. Dłonie zaczęły mi się trząść i poczułam wybuchającą mi w piersi panikę. Nie mogłam wciągnąć powietrza…

Czyjeś palce dotknęły mojego policzka. Ciepłe palce. Szybko otworzyłam oczy i wbiłam wzrok w twarz przed sobą. Rysy Nyktosa współgrały ze sobą tak idealnie, że przy naszym pierwszym spotkaniu powinnam była się domyślić, że nie mam przed sobą zwyczajnego boga. Jego dotyk mnie zaskoczył. Nie tylko dlatego, że okazał się ciepły, a nie tak lodowaty, jaki był, zanim Nyktos wypił moją krew. Chodziło też o to, że wciąż nie byłam przyzwyczajona do fizycznego kontaktu. Czasami wydawało mi się, że nigdy do niego nie przywyknę, bo przez całe moje życie prawie nikt nie dotykał mojego ciała.

Ale teraz on to zrobił. Nyktos mnie dotknął. Nawet po tym wszystkim, co między nami zaszło.

– Dobrze się czujesz? – zapytał niskim głosem.

Mój język wydawał mi się ciężki i bezużyteczny, co nie miało nic wspólnego ze ściśniętą klatką piersiową, za to wiązało się całkowicie z troską okazywaną mi przez Pierwotnego. Nie chciałam jej. Nie teraz. Była niewłaściwa pod tak wieloma względami.

Nyktos przysunął się bliżej i pochylił głowę, aż jego usta znalazły się tuż przy moich. Objął dłonią mój kark, co wywołało we mnie dreszcz, po czym łagodnie przycisnął kciuk do miejsca, gdzie pod skórą mojej szyi szaleńczo pulsowało tętno. Przekrzywił mi głowę, jakby przymierzał się do pocałunku, dokładnie tak jak w jego gabinecie, tuż zanim spotkaliśmy się z Hollandem i Penellaphe. Ale to nie miało się już nigdy powtórzyć. Sam mi tak powiedział.

– Oddychaj – szepnął.

Odniosłam wrażenie, jakby swoim głosem nakłonił powietrze, aby wpłynęło do mojego ciała. Niosło ze sobą smak jego zapachu – cytrusów i świeżości. Błyski światła zniknęły mi sprzed oczu, a płuca napełniły się tlenem. Jednak moje dłonie wciąż się trzęsły, a gdy Nyktos przesunął kciukiem po mojej szyi, tętno zapulsowało mocno z zupełnie innego powodu. Stał tak blisko mnie, że nie byłam w stanie powstrzymać powodzi wspomnień – jego ust przy moim gardle i palców na nagiej skórze. Zabarwionej bólem przyjemności płynącej z jego ugryzienia, gdy się na mnie pożywiał. Tego, jak poruszał się we mnie, dając mi rozkosz, która nawet teraz rozgrzewała mi krew w żyłach. Wiedziałam, że nigdy nie zapomnę tego uczucia.

Byłam jego pierwszą.

A on… on miał być moim ostatnim, bez względu na to, co się stanie.

Poczułam, jak wkrada się we mnie smutek, ziębi rozpaloną krew i osiada mi w piersi niczym inny, gęstszy rodzaj napięcia. Ale przynajmniej opuściło mnie wrażenie, że nie mogę złapać tchu.

– Sera czasami ma problem z uspokojeniem serca i oddychaniem – rzekł Holland cicho… i zupełnie niepotrzebnie.

– Zauważyłem. – Nyktos dalej muskał delikatnie kciukiem moją szyję, a mnie aż skręciło z zażenowania. Pewnie pomyślał sobie… bogowie tylko wiedzą co.

Nie chciałam się dowiedzieć, co o tym sądził.

Poczuwszy, jak płonę rumieńcem, odsunęłam się, by uniknąć jego dotyku, i wpadłam na skraj podwyższenia. Dłoń Nyktosa zawisła w powietrzu na kilka sekund, po czym Pierwotny podwinął palce i opuścił rękę. Obróciłam się w stronę podestu i skupiłam wzrok na urzekająco pięknych tronach stworzonych z olbrzymich brył cienistego kamienia. Ich oparcia zostały wyrzeźbione na kształt wielkich, rozłożonych skrzydeł, których czubki stykały się, łącząc oba siedziska. Wytarłam zwilgotniałe dłonie w spodnie poznaczone plamami zaschniętej krwi.

– Jesteście pewni, że nikt inny nie wie, czym jest Sera? – zapytał Nyktos.

– Oprócz twojego ojca? Przepowiednię zna jeszcze Embris – odparła Penellaphe, mając na myśli Pierwotnego Mądrości, Lojalności i Obowiązku. Zebrałam się w sobie i spojrzałam na nich. Nie mogłam przegapić tak ważnej rozmowy z powodu mojego drobnego załamania. – Oraz Kolis. Ale żaden z nich nie wie nic ponadto.

Eter w oczach Nyktosa znów się wzburzył na wzmiankę o Kolisie, którego każdy śmiertelnik – w tym do niedawna ja – uważał za Pierwotnego Życia i Króla Bogów. Ale Kolis był kimś innym – prawdziwym Pierwotnym Śmierci. To on przybił bogów do Zapory otaczającej Dom Haidesu tylko po to, by przypomnieć Nyktosowi, że wszelkie życie można łatwo zgasić. A przynajmniej tak właśnie zakładałam. Wydawało mi się to logicznym wnioskiem, skoro to właśnie on wykradł żar prawdziwego Pierwotnego Życia, którym oryginalnie był Eythos – ojciec Nyktosa.

Powstrzymując dreszcze, pomyślałam o przepowiedni, którą podzieliła się z nami Penellaphe. Część o desperacji złotych koron mogła się wiązać z moim przodkiem, królem Roderickiem, i zawartą przez niego umową, która zapoczątkowała to wszystko. Ale boskie wizje przedstawiały jedynie różne możliwości i były…

– Przepowiednie są bezużyteczne i do dupy – mruknęłam pod nosem.

Penellaphe obróciła głowę w moją stronę i uniosła brew.

Skrzywiłam się.

– Wybacz, nie chciałam, żeby to zabrzmiało tak niegrzecznie.

– Jak w takim razie chciałaś, żeby zabrzmiało? – zaciekawił się Nyktos. Zgromiłam go wzrokiem. – Muszę jednak przyznać, że się z tobą zgadzam.

Przestałam sztyletować go wzrokiem, jakbym chciała faktycznie go dźgnąć.

– Rozumiem waszą irytację – rzekła Penellaphe z zakłopotaną miną. – Przepowiednie często są zagadką nawet dla ich odbiorców. Zdarza się też, że dana osoba poznaje tylko część proroctwa, na przykład jego początek lub koniec, a środek zostaje ujawniony komuś innemu. Ale niektóre wizje faktycznie się spełniają, zarówno w Ilizjum, jak i w świecie śmiertelników. Tylko trudno się o tym dowiedzieć od czasu zagłady bogów jasnowidzenia i śmierci ostatniej wyroczni.

– Bogów jasnowidzenia? – Nie słyszałam o nich wcześniej. Wiedziałam tylko o wyroczniach, rzadko spotykanych śmiertelnikach, którzy chodzili po świecie na długo przed moimi narodzinami i byli w stanie porozumiewać się z bogami bezpośrednio, bez konieczności wzywania ich.

– To byli bogowie zdolni dostrzegać rzeczy i prawdy ukryte przed innymi, dotyczące zarówno przeszłości, jak i przyszłości – wyjaśniła Penellaphe. – Mieszkali na górze Lotho i służyli na Dworze Embrisa. Rozmawiali z wyroczniami i byli jedynymi bogami, których Arae chętnie witały w swojej domenie.

– Nie jedynymi – poprawił ją łagodnie Holland.

Bogini zarumieniła się lekko, a mnie na chwilę rozproszyła myśl, że zdecydowanie coś ich łączyło.

– Matka Penellaphe była boginią jasnowidzenia – ciągnął Holland. – Dlatego udało jej się ujrzeć przepowiednię. Bowiem tylko ci bogowie i wyrocznie byli w stanie odebrać wizje wyśnione przez Przedwiecznych, czyli pierwszych Pierwotnych.

– Nie posiadam pozostałych zdolności mojej matki. Nie potrafię dostrzec, co jest ukryte, a co znane – dodała Penellaphe. – Nigdy też nie miałam żadnej innej wizji.

– Gdy Kolis ukradł żar życia, konsekwencje jego czynu okazały się katastrofalne. W fali uderzeniowej energii zginęły setki bogów – powiedział Nyktos. – Najbardziej ucierpieli bogowie jasnowidzenia. W zasadzie wszyscy ponieśli śmierć. Od tamtej pory w krainie śmiertelników nie narodziła się też żadna wyrocznia.

Na twarzy Penellaphe odmalował się żal.

– I z tego powodu wszystkie pozostałe wizje wyśnione przez Przedwiecznych są znane tylko im, a dla nas przepadły.

– Wyśnione? – Uniosłam brwi.

– Przepowiednie są snami Przedwiecznych – wyjaśniła bogini.

Zacisnęłam usta. Większość Przedwiecznych, innymi słowy najstarszych Pierwotnych, udała się na spoczynek do Arkadii.

– Och. Nie wiedziałam o tym.

– Nie sądzę, by ta informacja zmieniła opinię Sery na temat przepowiedni – rzekł cierpko Holland, a Nyktos parsknął oschłym śmiechem.

– Zapewne nie. – Penellaphe uśmiechnęła się, ale jej rozbawienie szybko się ulotniło. – Wielu bogom i śmiertelnikom nigdy nie dane było usłyszeć ani zobaczyć choćby jednej przepowiedni, ale kiedyś były one o wiele bardziej powszechne.

– A twoja wizja? – odezwałam się. – Wiesz, któremu Przedwiecznemu się przyśniła?

Penellaphe potrząsnęła głową.

– Odbiorcy przepowiedni nie posiadają takiej wiedzy.

Cóż za niespodzianka. Ale to i tak nie miało teraz znaczenia, bo Przedwieczni udali się do Arkadii wieki temu.

– Odłóżmy na razie na bok te przepowiednie. Kiedy przywróciłam Bele do życia, poddałam ją Ascendencji. – Ale ona, przynajmniej w teorii, nie stała się Pierwotną. Jej brązowe oczy nabrały srebrnej barwy, a bogowie z Krainy Cieni byli przekonani, że okaże się bardziej potężna, ale nikt nie wiedział do końca, jakie skutki będą miały te zmiany. – I wszyscy to poczuli, prawda?

– Tak – potwierdziła Penellaphe. – Nie była to równie silna fala jak w przypadku wkroczenia Pierwotnego do Arkadii, a Duchy Losu wyłaniają kogoś, by zajął jego miejsce, ale każdy bóg i Pierwotny wyczuł zaistniałą zmianę energii. Zwłaszcza Hanan. – Ze zmartwieniem zmarszczyła czoło. Hanan, jako Pierwotny Łowów i Niebiańskiej Sprawiedliwości, sprawował władzę na Dworze, w którym narodziła się Bele. – On ma świadomość, że ktoś osiągnął moc zdolną mu dorównać.

– Ale nic nie możemy na to poradzić. – Nyktos skrzyżował ręce na piersi.

– Nie – zgodziła się z nim łagodnie Penellaphe. – Nie możemy.

– Tylko osoby obecne wtedy w komnacie wiedzą, że dokonałaś Ascendencji Bele. – Nyktos spojrzał na mnie. – W dodatku ani Hanan, ani żaden inny Pierwotny nie wie o wszystkim, co zrobił mój ojciec, gdy ukrył żar życia w krwi rodu Mierelów.

Poczułam, jak przewraca mi się w żołądku na wspomnienie jeszcze większego szoku i ciosu, który na mnie spadł. Nie wiedziałam, jak pogodzić się z faktem, że przeżyłam niezliczone życia, których nawet nie pamiętałam. Że byłam Sotorią, miłością Kolisa… jego obsesją… a zarazem przyczyną całej tej historii.

Kiedyś byłam przekonana, że opowieści o śmiertelnej dziewczynie, która tak się wystraszyła na widok istoty z Ilizjum, że spadła z Klifów Smutku, stanowiły wyłącznie osobliwą legendę. Ale Sotoria żyła naprawdę. I to właśnie Kolis przeraził ją do tego stopnia, że skończyło się to jej śmiercią.

Jakim cudem mogłam nią być? Przecież nie uciekałam przed nikim i niczym… może z wyjątkiem węży. Byłam waleczna. Byłam…

Jesteś wojowniczką, Serapheno – powiedział mi kiedyś Holland. Zawsze nią byłaś. Tak jak ona musiała się nauczyć, jak się nią stać.

Na bogów.

Przycisnęłam palce do skroni. Wiedziałam, że Eythos i Keella, Pierwotna Odrodzenia, zrobili to, co uważali za najlepsze rozwiązanie. Złapali duszę Sotorii, zanim trafiła do Doliny, dzięki czemu Kolis nie mógł jej wskrzesić. Ich czyn zapoczątkował cykl ponownych narodzin, który dobiegł końca dopiero wtedy, gdy ja przyszłam na świat. Tylko że to było kolejne pogwałcenie jej praw. Kolejny raz, gdy została pozbawiona wyboru. Nie ja. Może i miałyśmy tę samą duszę, ale nie byłam nią. Byłam…

Jesteś tylko naczyniem, które byłoby puste, gdyby nie żar życia, jaki w sobie nosisz.

Słowa Nyktosa brzmiały okrutnie, ale były prawdziwe. Od chwili mojego przyjścia na świat byłam jedynie białym płótnem, gotowym, by stać się tym, czego zapragnie Pierwotny Śmierci. A potem używanym do dowolnych celów wyznaczanych przez moją matkę.

Usiadłam na skraju podwyższenia, walcząc z napięciem, które usiłowało znów ścisnąć moją klatkę piersiową.

– Widziałam Kolisa. Nie tak dawno.

Nyktos gwałtownie obrócił głowę w moją stronę.

Odchrząknęłam. Nie byłam w stanie sobie przypomnieć, czy już mu o tym mówiłam.

– Znalazłam się wśród widzów, gdy przybył do Świątyni Słońca na Rytuał. Stałam z tyłu i miałam zakrytą twarz, ale jestem gotowa przysiąc, że spojrzał prosto na mnie. – Z trudem przełknęłam ślinę. – Czy wyglądam jak ona? Jak Sotoria?

Penellaphe przyłożyła dłoń do ciała nad dekoltem swojej szarobeżowej sukni.

– Gdybyś wyglądała jak ona, a Kolis by cię zobaczył, na pewno od razu by cię pojmał.

Roztrzęsiona wypuściłam powietrze z płuc. Mój oddech utworzył mglisty obłok w komnacie, w której nagle zapanował przejmujący chłód. Zaalarmowana zerknęłam na Nyktosa.

Jego skóra stała się cieńsza, a pod nią pojawiły się głębokie, mroczne cienie, które przypominały mi, jaka była prawdziwa postać Pierwotnego Śmierci. Jego ciało tworzyło kalejdoskop najczarniejszej nocy i blasku księżyca. Do tego wyrastały mu skrzydła podobne do drakeńskich, tyle że stworzone ze stałego eteru – czystej mocy.

Teraz wyglądał tak, jakby za chwilę znów miał rozpętać piekło pierwotnej energii.

– Sotoria nigdy nie należała do niego – powiedział. – To samo dotyczy Serapheny.

Seraphena.

Mogłam zliczyć na palcach jednej ręki osoby, które zwracały się do mnie moim pełnym imieniem. I żadna z nich nie wymawiała go w taki sposób. Jakby było modlitwą i osądem.

– Nie mam pojęcia, jak Sotoria wyglądała w swoim pierwszym życiu – przyznał po dłuższej chwili Holland. – Nie śledziłem linii jej losu, dopóki Eythos nie zjawił się, by zapytać, czy możemy cokolwiek zrobić w sprawie zdrady jego brata. Wiem tylko, że przy każdych ponownych narodzinach miała inną twarz. Wydaje mi się, że Kolis mógł wyczuć w tobie ślady eteru i uznać cię za bożka – dziecko śmiertelnika i boga. Albo boginię rozpoczynającą Selekcję.

Powoli pokiwałam głową, usiłując wypchnąć z niej myśli o Sotorii. Musiałam. Tych wszystkich rewelacji było stanowczo zbyt wiele.

– Ale to, co zrobiłam, już przyciągnęło uwagę bogów. Nie możemy udawać, że nic się nie stało.

– Jestem tego świadomy – oznajmił chłodno Nyktos. – Spodziewam się, że zjawi się u nas sporo niechcianych gości.

– Jako jego małżonka miałabyś zapewnioną ochronę. Przynajmniej w pewnym stopniu – rzekła do mnie Penellaphe, spoglądając na Nyktosa. – Natomiast zanim do tego dojdzie, każdy Pierwotny, a nawet bóg, może cię skrzywdzić. W dodatku, w razie gdybyś próbowała dochodzić sprawiedliwości, nikt by cię raczej nie poparł. – Bogini posłała mi współczujący uśmiech. – Polityka naszych Dworów jest dość archaiczna.

Innymi słowy – bezwzględna i pozbawiona skrupułów.

– Z drugiej strony koronacja również niesie ze sobą zagrożenia – ciągnęła Penellaphe. – Na ceremonię zapewne przybędzie większość bogów i Pierwotnych ze wszystkich dziewięciu Dworów, także tutejszego. Oczywiście powinni dostosować się do zwyczaju, który zakazuje… konfliktów podczas podobnych uroczystości. Ale jak wiesz, wielu z nich lubi przekraczać granice.

– O tak… – mruknął Nyktos.

Bogini wykrzywiła usta.

– Kolis zazwyczaj nie zjawia się osobiście podczas takich okazji, ale…

– Ale ma świadomość, że coś tu jest. Na pewno nie umknęło wam, że już nasłał na nas swoje dakkai i drakena. – Nyktos wwiercił się surowym wzrokiem w Hollanda, a Arae uniósł ciemną brew. – Nie postawił nogi w Krainie Cieni, odkąd zdradził mojego ojca, ale to nie oznacza, że nie może tego zrobić. Zakładam, że nawet jeśli wiesz, czy podlega jakimś ograniczeniom w tej kwestii, nie będziesz w stanie mi tego powiedzieć.

– Niestety masz rację – potwierdził jego przypuszczenia Holland, a ja zaczęłam się zastanawiać, czy posiadanie wiedzy, którą nie można się było podzielić, wywoływało większą frustrację niż jej brak.

Biorąc pod uwagę to, jaką irytację obecnie czułam, zapewne nie.

Temperatura w komnacie wracała do normalności, ale mimo to poczułam na skórze zimny dreszcz na myśl o zbliżających się wydarzeniach.

– Co się stanie, jeśli Kolis zjawi się w Krainie Cieni?

– Potrafi być nieprzewidywalny, ale nie jest głupcem – powiedział Nyktos. – Jeśli przybędzie na mój Dwór i twoją koronację, nie zrobi niczego na oczach wszystkich innych bogów i Pierwotnych. Choć podlegli mu Pierwotni wiedzą, jaki jest naprawdę, on sam uważa się za prawowitego i sprawiedliwego Króla Bogów i lubi podtrzymywać taki wizerunek.

– Ale co będzie, jeśli… – zaczęłam.

– Nie pozwolę, by tknął cię choćby palcem – przyrzekł Nyktos z ogniem w oczach.

Serce podskoczyło mi w piersi. Było mi miło, że złożył taką obietnicę, ale wiedziałam, że wynikała ona z faktu, że nosiłam w sobie żar życia, a Nyktos był przyzwoity. Opiekuńczy. Dobry.

– Dziękuję, ale nie martwię się o to, co się stanie ze mną.

Nyktos zacisnął zęby.

– Oczywiście, że nie.

Zignorowałam go.

– Co zrobi Kolis, jeśli się zorientuje, że ukrywasz na swoim Dworze osobę z żarem życia? – zapytałam. – Albo jeśli odkryje, że mam w sobie duszę Sotorii? Jak ukarze Krainę Cieni? W jaki sposób skrzywdzi jej mieszkańców? Chcę wiedzieć, ile będzie cię kosztowała moja obecność tutaj.

– Nic – odparł z naciskiem Pierwotny, a cienie pod jego skórą znów pociemniały.

– Akurat – mruknęłam. Srebrne tęczówki Nyktosa przybrały barwę stali. – Nie musisz ukrywać przede mną prawdy. Przecież nie przestraszę się na tyle, żeby spaść z jakiegoś pieprzonego okolicznego klifu.

Holland westchnął.

– Dobrze wiedzieć – odparł oschle Nyktos. – Ale bardziej się obawiam, że pobiegłabyś prosto w przeciwną stronę.

Uniosłam podbródek.

– Nie rozumiem, o czym mówisz.

– Akurat – sparodiował mnie, a ja zmrużyłam oczy. Miał rację. Doskonale wiedziałam, co chciał przez to powiedzieć.

Ale to nie było teraz ważne.

– Kolis zdaje sobie sprawę, że w Krainie Cieni znajduje się coś, co ma moc tworzenia życia – wtrąciła Penellaphe, ignorując wściekłe spojrzenie, które posłał jej Pierwotny. – Ale Nyktos mówi prawdę – on nie jest głupcem. Wysłał tu dakkai jako ostrzeżenie. By dać wam znać, że o tym wie.

– Ale to było po tym, jak przywróciłam życie Gemmie – rzekłam. Gemma była jedną z trzecich córek, które wraz z trzecimi synami oddawano podczas Rytuału. Ci Wybrani służyli Pierwotnemu Życia i członkom jego Dworu. Tradycję tę kultywowano i szanowano we wszystkich królestwach w świecie śmiertelników.

Ale pod rządami Kolisa ten zwyczaj przekształcił się w najgorszy koszmar.

Gemma była jedną z niewielu Wybranych, których Nyktosowi udało się dzięki pomocy Bele i innych bogów wykraść z Dworu Kolisa i zapewnić im schronienie w Krainie Cieni. Podarował im azyl. Namiastkę spokoju.

A już samo moje istnienie zagrażało tym rzeczom.

Gemma nie podzieliła się ze mną wieloma szczegółami dotyczącymi czasu, który spędziła u Kolisa, ale wcale nie musiała tego robić, bo i bez tego domyślałam się, że rola jego faworyty nie mogła oznaczać nic przyjemnego. To, co jej uczyniono, było na tyle okrutne, że gdy zobaczyła w Lethe jednego z bogów należących do Dworu Dalos, wpadła w panikę. Przerażona, że zostanie odesłana z powrotem, uciekła do Umierającego Lasu, gdzie czekała ją pewna śmierć.

– Natomiast w żaden sposób nie zareagował na to, co zrobiłam z Bele – zauważyłam. Po czym dodałam: – O ile mi wiadomo.

– Wydaje mi się, że wstrzymał się z reakcją tylko dlatego, że go to zaskoczyło. – Penellaphe się zamyśliła. – Ani on, ani nikt inny się tego nie spodziewał. – Zerknęła na Nyktosa. – Nie wezwał cię jeszcze do siebie?

– Nie.

– Naprawdę? – zapytałam natarczywie.

Nyktos skinął głową.

– Mogę jedynie opóźnić wizytę, gdy mnie wzywa, nie zaś całkowicie odmówić.

– Podejrzewam, że Kolis działa teraz ostrożnie – uznała Penellaphe. – I zapewne jest niezwykle ciekawy, co też w zasadzie kryje się w Krainie Cieni i jak to możliwe, że przetrwały jakieś okruchy żaru życia. A także jak mógłby wykorzystać tę moc do własnych celów.

– Pewnie chciałby jej użyć do swojego wynaturzonego projektu, polegającego na tworzeniu ideału nowego życia – dopowiedział Holland.

Nyktos spojrzał na niego przenikliwie.

– Wiesz, co robi Wybranym, którzy znikają? Czym są jego Upiory?

– Wiem, że to, co nazywa Upiorami, nie jest jedyną potworną imitacją życia, jaką zdołał stworzyć. – Holland spojrzał na Pierwotnego swoimi ciemnymi oczami. – Ty również zdążyłeś już zobaczyć jego dzieło na własne oczy. Niektórzy bogowie z jego Dworu mnożą te stwory w świecie śmiertelników.

Nyktos zmarszczył brwi, po czym zerknął na mnie.

– Twoja krawcowa.

Dopiero po chwili przypomniałam sobie, że mówił o kobiecie pracującej dla mojej matki.

– Andreia Joanis? – Zanim odnalazłam jej zwłoki w domu na Kamiennym Wzgórzu, dzielnicy przy Morzu Wełnistym, zauważyłam w okolicy boga Madisa. Żyły krawcowej były poczerniałe i odznaczały się pod jej skórą, jakby wypełniał je atrament, zaś jej oczy… zostały wypalone. Nyktos, który śledził Madisa tamtej nocy, również trafił do jej domu i uznał ją za martwą. A potem ona… – To wyglądało, jakby wróciła do życia. Usiadła i otworzyła usta. Wyrosły jej cztery kły, których na pewno wcześniej u niej nie widziałam.

Holland wywarczał jakieś krótkie, gardłowe słowo w języku, którego nie rozpoznałam, po czym obrócił głowę i splunął na posadzkę.

Uniosłam wysoko brwi.

– Słucham?

– Kraven? – Nyktos zmrużył oczy, jakby zrozumiał to, co powiedział Duch Losu.

Holland pokiwał głową.

– Taki stwór powstaje, gdy ktoś ukradnie śmiertelnikowi całą jego życiową siłę, czyli krew, a ten ubytek nie zostanie uzupełniony. To, kim ten człowiek był wcześniej, przestaje mieć znaczenie. Jeśli padnie ofiarą takiego czynu, jego ciało i umysł gniją, a on sam zmienia się w pozbawione moralności monstrum kierowane nieopanowaną żądzą krwi. Tym właśnie są Kraveni.

Nyktos zamarł w bezruchu.

– Zabójstwo śmiertelnika podczas pożywiania jest zakazane od początku dziejów.

– Właśnie z powodu tego rezultatu – odparł Holland. – Chodzi o równowagę.

Wyrzuciłam ręce w powietrze.

– Co, u diaska, przemiana śmiertelników w takie stwory ma wspólnego z równowagą?

– Polega to na tym, że utracone życie zostaje przywrócone śmiertelnikowi, aby przypominać bogom, że ich niezdolność do opanowania niesie ze sobą konsekwencje. Zachowywanie równowagi nie zawsze jest równie proste jak w przypadku, gdy Pierwotny Życia zdecyduje się kogoś wskrzesić. – Holland utkwił we mnie wzrok. Surowy. Wszystkowiedzący. – Wtedy obowiązuje zasada życia za życie. Ktoś je zyskuje, ktoś inny traci.

Wzięłam gwałtowny wdech, czując, jak w żołądku tworzy mi się ziejąca dziura.

– Tamtej nocy, gdy ożywiłam lady Marisol, zmarł we śnie mój ojczym, król Lasanii. – Wtedy nawet nie przyszło mi do głowy, że to mogło mieć coś wspólnego z moim czynem. – Na bogów. To ja go zabiłam?

– Nie – wtrącił Nyktos, piorunując Hollanda wzrokiem. – Nie zabiłaś go.

Zagapiłam się na niego. Jak mógł być tego taki pewny? Bo moim zdaniem brzmiało to właśnie tak, jakbym doprowadziła do śmierci króla Lasanii.

– Nie zrobiłaś tego świadomie – rzekł Holland. – Ale czas lady Marisol nastał, a ty zainterweniowałaś i zaburzyłaś równowagę. Trzeba było ją przywrócić.

– Kto to robi? – odezwałam się stanowczo. – Kto decyduje, w jaki sposób należy przywrócić równowagę?

Holland odwzajemnił moje spojrzenie.

Zesztywniałam.

– Ty?

– Nie on sam – odpowiedział Nyktos – tylko wszystkie Duchy Losu. Są czymś w rodzaju… służb porządkowych całego wszechświata.

Nie miałam pojęcia, co na to odrzec. Albo co powinnam czuć… oprócz wyrzutów sumienia. A to mi się należało, bo choć król Ernald nie był najlepszym władcą, nie był też zły. Ale tak naprawdę nie czułam nic oprócz ulotnego szoku i odrobiny wstydu. Tak jak wtedy, gdy zabijałam ze świadomością, że później wcale nie będzie mnie to gnębić.

A to mnie niepokoiło.

To była cecha potwora.

Nie mogłam jednak zastanawiać się teraz nad tą kwestią zbyt dogłębnie, bo Marisol nie była jedyną wskrzeszoną przeze mnie osobą.

– Co się dzieje wtedy, gdy do życia zostaje przywrócony bóg? Czy równowaga nakazuje, by inny bóg umarł w zamian?

– Na szczęście nie – odparł Nyktos. – Ta zasada dotyczy jedynie śmiertelników.

– Nie wydaje mi się to specjalnie sprawiedliwe – mruknęłam. Oczywiście czułam ulgę, że nie posłałam do grobu jakiegoś boga, ale za to zdawałam sobie teraz sprawę, że kiedy zwróciłam życie Gemmie, skazałam na śmierć kolejnego nieznanego mi człowieka. – Dobrze byłoby to wiedzieć od samego początku.

Holland zmierzył mnie wzrokiem.

– Czy gdybyś to wiedziała, postąpiłabyś inaczej?

Zacisnęłam usta. Nie byłam w stanie mu odpowiedzieć.

– Dostałaś potwierdzenie tego, co wiedziałaś już wcześniej. Przyswajanie niektórych lekcji zawsze jest bolesne. – Holland uśmiechnął się smutno i łagodnie. I, na szczęście, krótko. – W każdym razie gdyby ta Andreia nie została zabita, wyszłaby ze swojego domu i zaatakowała pierwszą osobę na swojej drodze, nieważne, czy byłby to mężczyzna, kobieta czy dziecko.

– Madis jej to zrobił? – zapytał Nyktos.

– Wydaje mi się, że Madis próbował… naprawić to, co zostawił po sobie któryś z tworów Kolisa. – Holland lekko pochylił głowę. – To wszystko, co mogę wam powiedzieć o tych sprawach. Sam nie wiem o wiele więcej, ale ujawnienie tych ostatnich szczegółów mogłoby zostać uznane za interwencję.

– A on już stąpa po kruchym lodzie – przypomniała Penellaphe nam obojgu, ale głównie Nyktosowi, który spoglądał teraz gniewnie na Ducha Losu. – W każdym razie w tej chwili projekty Kolisa nie są naszym największym zmartwieniem i nie powinny być też waszym.

Nie byłam pewna, czy się z tym zgadzam.

– Pytałaś, co Kolis byłby gotów uczynić, by przejąć żar życia. Znalazłby sposób, by ci go zabrać. Może nawet nie zastosowałby do tego swoich najokrutniejszych metod. – Lśniące niebieskie oczy bogini przygasły i nabrały udręczonego wyrazu. – Ale gdyby zdał sobie sprawę, kim kiedyś byłaś, nie powstrzymałby się przed niczym, by cię zdobyć.

– Penellaphe – rzekł ostrzegawczo Nyktos.

– Taka jest prawda – powiedziała bogini, obracając się ku niemu. – Nie możesz tego przed nią ukrywać. Możesz nawet nie mieć takiej szansy.

– Nie masz pojęcia, do czego jestem zdolny, jeśli zajdzie konieczność – odparował Nyktos.

– Owszem – odparła Penellaphe nieco łagodniej. – Ale wiem dokładnie, do czego jest zdolny Kolis. I ty również. Obróciłby całą Krainę Cieni w zgliszcza, byle tylko zdobyć swoją graecę.

W starym języku Pierwotnych słowo graeca oznaczało życie. Aios powiedziała mi jednak, że miało też drugie znaczenie – miłość.

Usłyszałam je po raz pierwszy z ust Gemmy, która wyjawiła nam, że Kolis często wspominał o swojej graece. Wydawało jej się, że miało to coś wspólnego z jego tajemniczym projektem, po którym Wybrani znikający na jakiś czas wracali odmienieni i nie do końca normalni. Zimni. Bezduszni. Głodni.

Z trudem powstrzymałam dreszcz.

– A co zrobiłby Nyktosowi, gdyby on próbował mnie przed nim ochronić?

Pierwotny obrócił się w moją stronę.

– Nie musisz zaprzątać sobie tym głowy.

– Chyba nie mówisz poważnie! – wykrzyknęłam. – Mówimy o tej samej osobie, która zamordowała twoich rodziców. Która przybiła bogów do twojej Zapory, żeby przypomnieć ci, że wszelkie życie jest nietrwałe.

– Nie martw się, nie zapomniałem o tym. – W oczach Nyktosa znów rozjarzyły się jasne smugi eteru. – To, co Kolis zrobi lub czego nie zrobi, niczego nie zmienia. Poradzę sobie z nim.

Potrząsnęłam głową, czując narastającą frustrację.

– Przecież on może cię zabić…

– Nie, nie może – przerwał mi Holland. Spojrzałam na niego gwałtownie. – Jak już mówiłem, zawsze musi zostać zachowana równowaga. We wszystkim, nawet wśród Pierwotnych. Życie nie może istnieć bez śmierci i nie powinny one być jednym i tym samym.

– Chwileczkę. – Opuściłam dłonie na kolana. – Chodzi ci o coś takiego jak… Pierwotny zarówno Życia, jak i Śmierci? Czy to w ogóle możliwe? Bo mówiłeś, że coś takiego nie powinno istnieć. A nie, że nie może.

– Wszystko jest możliwe – odparł Holland. – Nawet to, co niemożliwe.

Wbiłam w niego wzrok, modląc się o cierpliwość.

– To było niezwykle pomocne wyjaśnienie. Dziękuję bardzo.

Duch Losu parsknął śmiechem.

– Chodziło mu o to, że Pierwotny Życia i Śmierci z założenia nie powinien istnieć – rzekł Nyktos. – Bo to nie do pomyślenia, by oba rodzaje żaru płonęły w jednej istocie. Ale gdyby do tego doszło… – Roześmiał się krótko i uniósł ciemne brwi. – Moc, jaką miałby taki Pierwotny, byłaby dosłownie absolutna. Mógłby z równą łatwością tworzyć światy i je niszczyć.

– Kogoś takiego nie dałoby się w żaden sposób powstrzymać – dodał Holland. – Nie byłoby równowagi. Dlatego Duchy Losu już dawno temu dopilnowały, by te dwie potęgi pozostały rozdzielone. A gdyby zabrakło żaru jednej z nich, to by doprowadziło do zagłady wszystkich światów. I nie mam tu na myśli powolnej śmierci takiej jak ta, którą niesie Zgnilizna. Mówię o natychmiastowym i całkowitym końcu. Kolis nie jest w stanie poddać żadnego boga Ascendencji, by ten mógł zastąpić poleg­łego Pierwotnego, co oznacza, że gdyby zabił Nyktosa, sprowadziłby zgubę na samego siebie. I na szczęście zdaje sobie z tego sprawę.

Tyle że ja zrobiłam coś takiego z Bele. Dałam jej moc, by mogła zastąpić Hanana, gdyby ten zginął.

Niemniej jednak świadomość, że Kolis nie zabije Nyktosa, przyniosła mi ulgę. Z drugiej strony, czy mogliśmy mieć jakąkolwiek pewność, co Kolis zrobi albo czego nie zrobi? Nie powinniśmy nic zakładać, bo fałszywy król nie wydawał się najbardziej racjonalnym Pierwotnym.

Zalała mnie fala frustracji.

– Czego on w ogóle chce? Jaki ma cel w tworzeniu tych namiastek życia?

Holland prychnął.

– Dobre pytanie.

– Pewnie takie, na które znasz odpowiedź, ale nie możesz się nią z nami podzielić? – rzekłam uszczypliwie.

– Tak się składa, że tego akurat nie wiem – odparł. – Duchy Losu nie mają wglądu do cudzych myśli.

Duchy Losu, jak się okazało, wcale nie były zbyt pomocne.

– Kolis chce rządzić. Wszystkim. Zarówno Ilizjum, jak i światem śmiertelników – odpowiedział Nyktos. – Chce, by królestwa w krainie ludzi zostały zastąpione tutejszymi Dworami. W ten sposób cała władza znalazłaby się w jego rękach, a także służących mu pochlebców, zaś śmiertelnikom pokazałoby się, gdzie jest ich miejsce. Które według niego znajduje się na samym dole hierarchii, u stóp potężniejszych istot. Podejrzewam, że te wynaturzone namiastki życia, które tworzy, mają mu pomóc w osiągnięciu tego celu.

Czyli Kolis budował armię złożoną ze śmiertelników opętanych głodem? Wytrącona z równowagi, ścisnęłam kolana tak mocno, aż poczułam pod palcami ich kości.

– To niemożliwe.

Holland otworzył usta.

– Jeśli zaraz powiesz, że wszystko jest możliwe, nawet to, co niemożliwe, to zacznę krzyczeć – ostrzegłam go. Duch Losu zacisnął wargi. – Śmiertelnicy nie poddadzą się tak łatwo, nawet ci najbardziej lojalni wobec bogów. Jeśli Kolis będzie musiał pokonać cały świat, to co mu zostanie do rządzenia, gdy już zwycięży?

– To nie byłoby proste zadanie i najprawdopodobniej skończyłoby się niewyobrażalną rzezią – oznajmił Nyktos. – Gdyby do tego doszło, Kolis stałby się władcą królestwa kości.

– Ale czy ta świadomość go powstrzyma? – zapytała cicho Penellaphe. – Czy powstrzymała go wcześniej?

Nie.

Ale Kolis tak czy inaczej nie miał dostać tego, czego pragnął. Nie po mojej śmierci. Tak jak powiedział Nyktos, mógłby rządzić jedynie królestwem kości.

Nie mogłam dłużej usiedzieć w miejscu, więc wstałam i sięgnęłam po sztylet z cienistego kamienia, oddany mi wcześniej przez Nyktosa. Sekundę później zdałam sobie sprawę, że zostawiłam broń w gabinecie Pierwotnego. Obróciłam się do Hollanda.

– Ile czasu zostanie śmiertelnikom? – Z trudem przełknęłam ślinę. – Kiedy już umrę?

– Nie umrzesz – oznajmił Nyktos z takim przekonaniem, jakby miał na to jakiś wpływ.

A przecież to nie była prawda.

– Umrze – rzekł cicho Holland. – Taki właśnie czeka ją los bez miłości tego, który mógłby ją poddać Ascendencji. Miłości, której nie da się zignorować. Miłości, która musi zostać uznana. – Spojrzał na Nyktosa. – A ty…

– Tak, tak, słyszeliśmy cię za pierwszym razem – warknęłam. Pierwotny przeczesał palcami włosy.

– Wcale nie – odparł Holland. – Nie słyszałaś jeszcze, dlaczego w obecnej chwili on nie jest w stanie cię ocalić. – Przekrzywił głowę, zerkając na Nyktosa. – Czyż nie, Wasza Wysokość?

Pierwotny skrzyżował z nim wzrok i powietrze zgęstniało od napięcia.

– Nie, nie słyszała.

Z jego twarzy nie dało się nic wyczytać. Poczułam kiełkujący we mnie niepokój.

– O czym wy mówicie?

W skroni Nyktosa zapulsował mięsień.

– Nie potrafię kochać – wycedził przez zaciśnięte zęby, wciąż spoglądając na Hollanda. – Dopilnowałem, by miłość nigdy nie stała się słabością, którą ktoś mógłby wykorzystać przeciwko mnie.

Coś mi podpowiadało, że to nie było wyłącznie gołosłowne stwierdzenie.

– W jaki sposób?

– Przy pomocy Maii – odparł. Maia była Pierwotną Miłości, Piękna i Płodności. – Poprosiłem ją, by usunęła moją kardię.

Zszokowana Penellaphe gwałtownie wciągnęła powietrze i otworzyła szeroko oczy.

– Na Duchy Losu – szepnęła. – Nie znam nikogo, kto poważyłby się na coś takiego.

Najwyraźniej umknęło mi coś ważnego. Miałam też już dość ciągłego zadawania pytań.

– Czym jest kardia?

– To cząstka duszy. Iskra, z którą rodzą się i umierają wszystkie żywe istoty. Pozwala im dogłębnie i bezinteresownie kochać tych, z którymi nie łączą ich więzy krwi. – Penellaphe przełknęła ślinę. – To musiało być niewyobrażalnie bolesne – naprawdę utracić w ten sposób zdolność do miłości.

– To była zaledwie mała niedogodność – mruknął Nyktos, wyraźnie niezadowolony z tego tematu, a ja…

Byłam zszokowana.

Wydawało mi się, że on nigdy nie pozwoli sobie nikogo pokochać, bo postrzegał miłość jako słabość i potencjalną broń, którą ktoś mógł­by wykorzystać przeciwko niemu… właśnie tak, jak ja próbowałam to zrobić. Nie miałam pojęcia, że był prawdziwie niezdolny do tego uczucia.

Byłam oszołomiona, gdy usłyszałam, że uczynił sobie coś takiego, choć rozumiałam jego powody. Po tym wszystkim, co wycierpiał… Ale nie byłam przekonana, czy rzeczywiście dopiął swego, bo przecież…

– Troszczysz się o innych – powiedziałam zdezorientowana, potrząsając głową. – Wiem, że tak jest. Jak więc…?

– Troska i miłość to dwa zupełnie inne uczucia – odparł Nyktos. – Wciąż jestem zdolny do przejmowania się losem innych. Po prostu moja kardia nie może już mną kierować. Można by pomyśleć, że wszyscy Pierwotni podejmą takie środki zapobiegawcze, czyż nie?

– Tak. Zwłaszcza Kolis – mruknęłam, przesuwając dłonią po klatce piersiowej, w której leżały uśpione okruchy żaru. Ale moje serce ściskało się z żalu wobec Nyktosa. Zerknęłam na Hollanda, który stał teraz w milczeniu, i przeszyła mnie irytacja. – A ty nie mogłeś mi dać żadnej wskazówki, że wszystko, czego mnie uczyłeś, było tak naprawdę bezcelowe?

– Jak już mówiłem, moje słowa i czyny podlegają ograniczeniom – rzekł cicho Duch Losu. – Wtedy było tak samo.

Wiedziałam o tym, bo przecież zdążył mi już wyjaśnić reguły. Ale i tak mnie to denerwowało. Odchrząknęłam.

– Wracając do mojego pytania: jak długo zdoła przetrwać świat śmiertelników?

– Trudno powiedzieć – odparł Holland. – Niszczycielska siła określana przez was jako Zgnilizna zmieniła Krainę Cieni w jałowe pustkowie, które widziałaś na własne oczy. Reszta Ilizjum powinna mieć więcej szczęścia. Zaraza dopiero zaczęła się rozpełzać po innych terenach. Dlatego w Ilizjum nie dojdzie zbyt prędko do naprawdę katastrofalnych zniszczeń. Natomiast świat śmiertelników będzie miał… rok? Może dwa albo trzy, jeśli dobrze pójdzie. Ale nie będzie łatwo przetrwać taki kataklizm.

Poza tym to, co nadeszłoby później, byłoby jeszcze gorsze.

Mój umysł wypełniło wspomnienie Couperów, całej rodziny leżącej na łóżku, jak musieli to wcześniej robić wiele razy. Zanim sami wybrali koniec, już umierali powolną śmiercią z głodu. Wiedziałam, że jeśli Zgnilizna pochłonie wszystkie uprawy, a potem żywy inwentarz, setki tysięcy zginą tak jak oni. Nastanie klęska głodu, a choroby wyniszczą królestwa, gdy doprowadzą do wojen i coraz większej przemocy.

Głęboko w mojej klatce piersiowej wybuchła panika, gdy pomyślałam o ludności Lasanii – mojej przybranej siostrze Ezrze, Marisol i Paniach Miłosierdzia, które robiły wszystko, co w ich mocy, by dzieci nie padły ofiarą najgorszych degeneratów. Potem pomyślałam o rodzinie Masseyów i o innych ciężko pracujących mężczyznach i kobietach z pozostałych królestw. Tak wielu nie miałoby żadnych szans na przeżycie. Żadnych.

– Nie możemy ostrzec ludzi? – zapytałam Hollanda, czując, jak ścis­ka mi się serce. – Może wtedy Ezra mogłaby…

– Królowa Ezmeria już zaczęła wprowadzać w Lasanii niezwykle potrzebne zmiany – przerwał mi Holland.

Gwałtownie wciągnęłam powietrze.

– Królowa?

Duch Losu skinął głową, uśmiechając się lekko z sympatią.

– Wzięła ślub? – wyszeptałam z nadzieją. – Z Marisol?

– Tak. Wstąpiła na tron niedługo po twoim odejściu do Krainy Cieni.

Zacisnęłam powieki, czując zalewającą mnie falę ulgi. Ezra zrobiła to, o co ją poprosiłam. Przejęła władzę od mojej matki. Na bogów, wiele bym dała, by zobaczyć wtedy minę Calliphe. Wyrwał mi się zdławiony śmiech. Zdałam sobie sprawę, że Nyktos obserwuje mnie na swój uważny, intensywny sposób, więc otworzyłam oczy.

– Jak to zrobiła? Czy moja…? – Urwałam. Żadna z tych rzeczy nie miała w tej chwili znaczenia. – Muszę ją ostrzec.

– Nie sądzę, by to był dobry pomysł – odezwał się Nyktos.

– Nie pytałam cię o zdanie – odgryzłam się, zanim zdołałam się powstrzymać.

Pierwotny dalej wpatrywał się we mnie, w ogóle niezrażony moją odpowiedzią.

– Czasami lepiej jest nie wiedzieć, że nadchodzi koniec albo kiedy to może się zdarzyć – poradziła Penellaphe.

– Przecież przed chwilą sama wspominałaś, że wiedza to potęga – wytknęłam.

– Czasami – uściśliła. – Ale nie wtedy, gdy doprowadza jedynie do większej krzywdy i bólu.

– A także strachu. – Holland zniżył głos tak samo jak wtedy, gdy pocieszał mnie po mojej pierwszej lekcji u Mistrzyń Jadeitu. Poruszyłam się niespokojnie w miejscu. – Prawda im nie pomoże. Wywoła wyłącznie panikę.

Jeśli czegoś się w życiu nauczyłam, to tego, że znajomość prawdy dawała człowiekowi wybór. Ja także poznałam nareszcie prawdę o wielu rzeczach, co oznaczało, że czekało mnie podjęcie licznych decyzji. Ukryć się pod cudzą ochroną? Zignorować zagładę grożącą światu śmiertelników, a ostatecznie również Ilizjum? Żyć bez celu, dopóki nie dopadnie mnie śmierć?

Czy walczyć?

Zerknęłam na Hollanda. Obserwował mnie w taki sposób, jakby zaraz miał mi wręczyć sztylet, byśmy odbyli kolejny trening.

– Jest coś jeszcze – dodała Penellaphe. – Być może zdołam trochę ci pomóc. Przynajmniej… tymczasowo. – Przełknęła ślinę i spojrzała na mnie. – Jeśli ktoś odkryje, co w sobie masz, może spróbować cię uprowadzić. Niekoniecznie musi to być Kolis. Istnieje sposób, by temu zapobiec.

– Naprawdę?

– Masz na myśli jakiś czar? – domyślił się Nyktos, przekrzywiając głowę. – Nigdy nie słyszałem o żadnym zaklęciu, które można by rzucić na osobę, aby zapobiec jej porwaniu.

– A skąd miałbyś o nim usłyszeć? Jesteś Pierwotnym Śmierci. – Penellaphe posłała mu uśmiech. – Za to ja jestem nie tylko boginią lojalności i obowiązku, ale także mądrości.

– Co oznacza – rzekł Nyktos, powoli szczerząc zęby – że wiesz więcej niż ja, więc powinienem się zamknąć i słuchać mądrzejszych od siebie?

Oczy Penellaphe zamigotały w blasku gwiazd.

– Otóż to.

Parę minut później przycupnęłam na podwyższeniu, a mężczyzna, którego widziałam wcześniej u boku Penellaphe przed wejściem do sali tronowej, malował na mojej skórze.

Przysiadł koło mnie i z pochyloną głową czarnym atramentem tworzył na mojej ręce ciąg grubych, nierozpoznawalnych znaków. Grzywa włosów zasłaniała mu twarz. Zaczął od mojej prawej strony i rysował symbole w taki sposób, że otaczały mój nadgarstek. Ukończył już prawie trzy linie.

Gdy odchyliłam się do tyłu i zmrużyłam oczy, znaki zaczęły mi przypominać pewien kształt.

Wyglądały jak kajdany.

– Czy ten tusz zniknie? – zapytałam.

– Zrobi się niewidoczny, gdy tylko skończę – odparł mężczyzna. Delikatny jak piórko dotyk jego pędzelka łaskotał mi skórę. Wiedziałam o nim tylko tyle, że był viktorem – nie do końca śmiertelnikiem, urodzonym po to, aby chronić kogoś ważnego albo osobę zwiastującą wielką zmianę. – Ale Pierwotni i niektórzy potężniejsi bogowie i tak będą w stanie wyczuć czar.

Skoro już mówiliśmy o Pierwotnych…

Zerknęłam na Nyktosa, który stał za mężczyzną. Blisko.

Zbyt blisko.

Praktycznie dyszał mu w kark.

– W jaki sposób działa to zaklęcie? – zapytał.

– Uniemożliwi uprowadzenie Serapheny wbrew jej woli z miejsca, w którym czar został rzucony – wyjaśnił mężczyzna, przekrzywiając głowę, by dokończyć kolejną linię. Zmarszczki na ogorzałej twarzy dodawały jego przystojnym rysom odrobinę szorstkości. – Jeśli ktoś będzie chciał ją stąd zabrać, zaklęcie go porazi.

Uniosłam brew.

– Czym?

– Wstrząsem energii tak bolesnym, jak bezpośredni cios eterem w pierś – odpowiedział. – Taka siła powali na ziemię nawet Pierwotnego. I będzie razić go dalej, jeśli wstanie, żeby spróbować ponownie.

– Jak miło.

Mężczyzna spojrzał na mnie swoimi wyraziście niebieskimi oczami i wyszczerzył zęby.

– W jaki sposób poznałeś ten czar? – drążył Nyktos.

– Widziałem kiedyś, jak rzucał go pewien bóg z Równin Thyia – wyznał mężczyzna. Mówił o Dworze Pierwotnej Keelli. – Nie wiedziałem jednak, co robił dla śmiertelnika, na którego skórze malował. Penellaphe rozpoznała symbole i ich znaczenie. Każdy z nich jest znakiem ochrony, czerpiącym moc z esencji.

Zastanawiałam się, czy przypominały czar rzucony przez Nyktosa w Lasanii, mający zapewnić bezpieczeństwo mojej rodzinie.

Potem uderzyła mnie myśl, że zapewne właśnie ktoś taki jak ten mężczyzna – inny viktor – podzielił się z władcami Lasanii informacją, jak można zabić Pierwotnego. W końcu zwykli śmiertelnicy nie posiadali takiej wiedzy, za to teoria, że ktoś znający sekret Eythosa pokierował członkami mojego rodu, miała sens.

– Ten czar chroni cię wyłącznie przed porwaniem. – Mężczyzna opuścił moją prawą rękę na moje kolana, po czym podniósł lewą. – I można go zdjąć tylko w jeden sposób. Jeśli dobrowolnie zgodzisz się odejść.

Skinęłam głową i przeniosłam wzrok z Nyktosa na Hollanda, który stał kilka kroków dalej, zwrócony do nas plecami, jakby udawał, że nie wie, co właśnie robimy, choć przecież to musiał być powód, dla którego on i Penellaphe przybyli tu z tym człowiekiem.

– Dziękuję ci za twoją pomoc, Wardzie – rzekłam, przypomniawszy sobie, że tak zwróciła się do niego Penellaphe przed wejściem do sali.

– Ward to moje nazwisko – odparł. – Na imię mam Vikter.

Parsknęłam krótkim, ostrym śmiechem.

– Jesteś viktorem o imieniu Vikter?

– Jest oryginalnym viktorem – oznajmiła bogini, siadając obok mnie na podwyższeniu. – Pierwszym z nich.

– Och. – Przygryzłam wargę. – A zatem oni wszyscy zostali nazwani po tobie?

– Na to wygląda.

– Vikter nie jest tym zachwycony – dodała Penellaphe.

Mężczyzna się uśmiechnął.

– To trochę utrudnia komunikację na górze Lotho, gdy przebywa tam akurat wielu viktorów, a ktoś woła mnie po imieniu – wyjaśnił. Nyktos uśmiechnął się kpiąco za jego plecami. – Zdarza się, że innym zajmuje trochę czasu, by zapomnieć, kim się stali, i przypomnieć sobie, kim byli przed odrodzeniem.

– Innym? – Obserwowałam, jak zanurza pędzelek w buteleczce z atramentem ustawionej na swoim kolanie. Nie miałam pojęcia, jakim cudem kałamarz jeszcze nie spadł na podłogę. – Czy ty pamiętasz życia, które wiodłeś?

– Pamiętam wszystko.

– To dlatego, że był pierwszy – wyjaśniła Penellaphe. – Duchy Losu dopiero później zorientowały się, że viktorom będzie łatwiej, jeśli nie będą w stanie sobie przypomnieć swoich poprzednich wcieleń.

Zagapiłam się na Viktera, trochę osłupiała. Nie potrafiłam sobie wyobrazić przeżycia i posiadania wspomnień z kilkudziesięciu, a może nawet setek żyć – wszystkich tych doświadczeń, a także ludzi spotkanych, kochanych i utraconych.

A jednak ze mną najwyraźniej było podobnie.

Spróbowałam wziąć głębszy wdech i moja klatka piersiowa uniosła się gwałtownie. Ledwie mi się udało.

Nyktos stanął obok Viktera, przyglądając mi się uważnie, a ja nabrałam pewności, że odbierał moje uczucia.

Odchrząknęłam.

– W jaki sposób stałeś się pierwszym viktorem?

Vikter zachichotał ochryple.

– To długa, zagmatwana historia, która wcale nie jest aż tak ciekawa, jak mogłoby ci się wydawać.

– Vikter jest zdecydowanie zbyt skromny – wtrąciła Penellaphe. – Ocalił życie kogoś bardzo ważnego i zapłacił za to wysoką cenę. Duchy Losu zdecydowały się go za to wynagrodzić, a później zdały sobie sprawę, że mogą w ten sposób nieść pomoc, nie naruszając przy tym równowagi.

Vikter milczał, a ja zaczęłam się zastanawiać, czy on również uważał, że decyzja Duchów Losu była dla niego nagrodą. Owszem, stał się w pewnym sensie nieśmiertelny, ale tak mnóstwo żyć i śmierci oznaczało również doświadczanie niezliczonych strat.

– Proszę bardzo – powiedział Vikter, opuszczając moją dłoń, by spoczęła obok drugiej. Znaki wymalowane jego ręką były piękne, ale chłód i tak zmroził mi skórę, bo z wyglądu naprawdę przypominały kajdany. – Skończyłem.

Gdy tylko się odezwał, poczułam ostre mrowienie i błysnęło światło. Wciągnęłam powietrze, gdy srebrzysty blask zalał moje nadgarstki. Znaki rozjarzyły się po kolei, aż wszystkie zalśniły wokół moich rąk. Światło zapulsowało dwukrotnie, po czym zniknęło.

Na mojej skórze nie pozostał żaden ślad atramentu.

Spojrzałam na Viktera, a potem na Nyktosa, który skrzyżował ze mną wzrok.

– Nie widzę już zaklęcia. Ale… ale je czuję.

– Doskonale. – Vikter podniósł się z klęczek.

– Dziękuję – powiedziałam, dotykając swoich rąk. Wydawały mi się całkowicie normalne.

– Tak. – Nyktos stanął w miejscu, gdzie przed chwilą siedział Vikter. – Dziękujemy ci za pomoc.

– Cała przyjemność po mojej stronie. – Vikter skłonił się Pierwotnemu, a potem mnie. – Uważaj na siebie.

– Ty również – odparłam.

Vikter uśmiechnął się i w kącikach jego oczu pojawiły się zmarszczki. Patrzyłam na niego, gdy się obracał i chował atrament i pędzelek do sakiewki.

– Zaczekam na korytarzu.

Penellaphe skinęła głową i wstała, a ja odprowadziłam viktora wzrokiem do wyjścia.

– My też nie powinniśmy zbyt długo zwlekać. – Bogini zerknęła na szare niebo. – Bo to by mogło…

– …zostać uznane za ingerencję – dokończył Nyktos, prostując ramiona. – Dziękuję, że mimo ryzyka odpowiedzieliście na nasze wezwanie.

Zsunęłam się z podwyższenia i stanęłam obok niego. Penellaphe pochyliła nieco głowę.

– Żałuję, że nie jesteśmy w stanie zrobić nic więcej. – Spojrzała na mnie ze współczuciem malującym się na jej pięknej, delikatnej twarzy. – Naprawdę.

– Zrobiliście wystarczająco wiele. – Skrzyżowałam ręce na piersi. – Dziękuję.

Penellaphe podeszła do Nyktosa, chwyciła go za ręce i odprowadziła na bok. Gdy podniosła na niego wzrok, jej szafirowe oczy zalśniły w blasku gwiazd. Poczułam na skórze piekące ukłucie zazdrości. Ona mogła dotykać Nyktosa z taką swobodą, tak łatwo…

– Sero.

Świadoma, że Nyktos obserwował uważnie Penellaphe podczas rozmowy z nią, obróciłam się do Hollanda, który w końcu znów się do mnie zbliżył. Natychmiast ścisnęło mnie w gardle. Królewski Gwardzista czy Duch Losu, Holland był jedną z niewielu osób w moim życiu, które mnie… znały.

Uśmiechnął się, ale niepewnie. Boleśnie.

– Mam nadzieję, że nie jesteś na mnie bardzo wściekła za to, że cię oszukiwałem. Nie mogłem powiedzieć ci prawdy.

– Rozumiem.

Na jego obliczu, które nigdy nie zdradzało żadnych oznak starzenia, odmalowało się powątpiewanie.

– Mówisz szczerze? Nie jesteś na mnie zła?

Z ust wyrwał mi się krótki śmiech. Najwyraźniej Holland znał mnie aż za dobrze.

– Czy jestem zła, że nie wiedziałam, jak wygląda prawda? Oczywiście. Czy jestem wściekła na ciebie? – Wzruszyłam ramionami. – W tej chwili mam o wiele większe powody do gniewu.

– Niestety. – Na długą chwilę zapadła między nami cisza. – Nie poddawaj się, Sero.

– Nie poddaję się. – Nie kłamałam. Głównie dlatego, że nie byłam do końca pewna, o której sprawie teraz mówiliśmy.

– To dobrze. – Holland zniżył głos i nie miałam pewności, czy Nyktos usłyszał jego następne słowa, bo Penellaphe pokierowała go jeszcze dalej w stronę drzwi. – Ta nić, która oderwała się od wszystkich sposobów, w jakie może potoczyć się twoje życie, była nieoczekiwana. Nieprzewidywalna. Los nigdy nie jest na stałe zapisany we krwi i w kościach. Może być równie zmienny jak twoje myśli i serce. – Urwał, zerknąwszy na Nyktosa. – Jak jego serce.

Poczułam zabarwione goryczą rozbawienie, ale śmiech zamarł mi na ustach.

– Jasne. Los może być równie niezrównoważony jak czyjeś serce i umysł. – Słowa drapały mnie w gardle. – Ale nie w tym przypadku. Nie kiedy w grę wchodzi jego serce. Dobrze o tym wiesz.

– Miłość jest potężna, Serapheno. – Holland uniósł dłoń i musnął mój policzek. Jego dotyk przyniósł ze sobą odrobinę energii, której nigdy wcześniej nie doświadczyłam. – Potężniejsza, niż potrafią to sobie wyobrazić nawet Arae.

Zmarszczyłam brwi. Nie wątpiłam, że miłość miała wielką, cudowną moc, ale przecież Nyktos fizycznie usunął z siebie cząstkę, która umożliwiała mu odczuwanie jej. Dlatego nie miałam pojęcia, o co chodziło Hollandowi.

Co zdarzało mi się w przeszłości w miarę często.

Odetchnęłam, czując, jak drżą mi wargi.

– Czy jeszcze cię kiedyś zobaczę?

– Nie mogę ci odpowiedzieć na to pytanie – odrzekł Duch Losu. Gdy otworzyłam usta, dodał szybko: – Ale powiem ci za to coś, o czym już wiesz. Wszystkie twoje treningi i przygotowania, na których spędziłaś całe życie, nie poszły na marne. – Utkwił we mnie swoje ciemne, błyszczące oczy. – Jesteś jego słabością.

Stań się jego słabością.

Rozkochaj go w sobie.

A potem go zabij.

Nie Nyktosa.

Kolisa.

Byłam bronią, która miała za zadanie zniszczyć fałszywego Króla Bogów. To było moje prawdziwe przeznaczenie. Nie wiedziałam jednak, co to oznaczało – czy Kolis rozpozna we mnie Sotorię, dzięki czemu będę jego słabością od samego początku, czy też to, że ukryta we mnie dusza miała mi ułatwić uwiedzenie go.

Poczułam ucisk w żołądku i gwałtowne mdłości. Na samą myśl o rozkochiwaniu w sobie Kolisa zbierało mi się na wymioty. Nie… nie chciałam tego robić.

– Co o tym wszystkim sądzisz?

Wzdrygnęłam się na dźwięk głosu Nyktosa. Byłam tak skupiona na innych rzeczach, że nawet nie zauważyłam, gdy zaczął mnie prowadzić w stronę swojego gabinetu.

Naprawdę powinnam zwracać więcej uwagi na to, co się dzieje wokół mnie.

Odgarnęłam z twarzy przyklapnięte kosmyki i spojrzałam na Pierwotnego. Znów poczułam w brzuchu dziwne doznania, ale tym razem z zupełnie innego powodu.

Nyktos zatrzymał się przed zamkniętymi drzwiami. W swoich czarnych spodniach i luźnej, niezatkniętej za pasek białej koszuli przypominał mi… Asha. Nieco bardziej szorstkiego, lecz mimo to wciąż oszałamiającego. Wyczuwałam jego dzikość, buzującą pod pozorami spokoju.

Ale teraz był Nyktosem. Nie Ashem. Już nigdy nim dla mnie nie będzie.

– Mam mętlik w głowie – przyznałam.

Miałam wiele do przemyślenia – Kolisa, jego twory oraz kierujące nim motywy; Nyktosa i to, co uczynił ze swoją kardią; Ezrę, jej małżeństwo z Marisol i objęcie tronu. Siebie samą i świadomość, że niechcący spowodowałam śmierć mojego przybranego ojca. A także to, co miało nadejść, Hollanda i słowa, którymi podzielił się ze mną przed pożegnaniem.

Nyktos wciąż spoglądał na mnie, mijając puste półki okalające ściany. Zastanawiałam się, czy kiedykolwiek znajdowały się na nich jakieś przedmioty. Pamiątki. Drobiazgi budzące wspomnienia. Pierwotny usiadł na skraju kanapy, nie spuszczając ze mnie wzroku. Dziwnie było się znaleźć w takiej pozycji, że to ja patrzyłam na niego z góry.

– Nie potrafię sobie nawet wyobrazić, co musi się dziać w twojej głowie – rzekł w końcu. – Ale przeszłaś od gniewu do… smutku. Gorzkiej, cierpkiej rozpaczy.

Spojrzałam na niego wściekle, napinając ramiona.

– Nie odczytuj moich emocji.

– Trudno mi tego uniknąć. Promieniujesz nimi bardzo silnie – przypomniał mi. – I często. Zwłaszcza przed chwilą w sali tronowej.

– W takim razie musisz się nauczyć, jak je blokować.

Na jego ustach pojawił się blady uśmiech, który jednak prędko zniknął, a moje serce znów ścisnęło się na myśl, co Nyktos ze sobą zrobił.

– Jak dawno kazałeś sobie usunąć tę… kardię? – zapytałam.

– Jakiś czas temu.

Zmierzyłam go wzrokiem.

– Co to oznacza? Możesz trochę doprecyzować?

– Jakiś czas temu – powtórzył.

– Unikasz odpowiedzi.

– Bo kwestia, kiedy to zrobiłem, tak naprawdę nie ma znaczenia. Liczy się tylko fakt, że do tego doszło.

Zagapiłam się na niego, niepewna, dlaczego tak się wykręcał.

– Nikt inny o tym nie wie? Tylko Maia?

Nyktos skinął głową.

– Ona i Nektas. I żadne z nich nigdy nikomu nie zdradzi tej tajemnicy.

Nie poznałam do tej pory Pierwotnej Miłości, Piękna i Płodności, więc nie mogłam za nią ręczyć, ale ponieważ wiedziałam, jaka więź łączyła Nyktosa i Nektasa, nie miałam wątpliwości, że draken będzie milczał aż po grób.

– Czy to bolało? I nie mów, że to była tylko mała niedogodność, bo jestem pewna, że to nieprawda.

Nyktos milczał przez kilka chwil.

– Kardia jest zaledwie maleńką częścią duszy. Nieuchwytną i niematerialną. Można by się spodziewać, że coś niewidocznego nie może sprawić wiele bólu, a jednak miałem wrażenie, jakby dakkai rozszarpał mi szponami i kłami klatkę piersiową, a potem wydarł z niej serce – rzekł w końcu beznamiętnie. – Prawie straciłem przytomność. Gdybym był wtedy osłabiony, zapewne pogrążyłbym się w stazie, czyli głębokim śnie, w który zapadają bogowie i Pierwotni.

Przerażona przycisnęłam do piersi dłoń zaciśniętą w pięść.

– Dlaczego to zrobiłeś? – zapytałam, chociaż już znałam odpowiedź.

– Widziałem, co miłość zrobiła z moim wujem, a jej utrata z moim ojcem – powiedział. – Nie zamierzałem powtórzyć żadnego z tych błędów ani narazić nikogo na niebezpieczeństwo z powodu moich uczuć.

Poczułam gulę w gardle i udało mi się odezwać dopiero po chwili.

– Przykro mi.

Nyktos wygiął szyję najpierw w jedną, a potem w drugą stronę.

– Niepotrzebnie. Nie potrafię kochać, ale przez to bardziej troszczę się o innych. I wierzę, że przejmowanie się losem wielu jest znacznie ważniejsze niż miłość do tylko jednej osoby.

– Masz… masz rację – wyszeptałam. W pewnym sensie troska i życzliwość nieskażone miłością były czystsze. Mimo to wciąż czułam smutek. Czy każdy nie powinien mieć w życiu szansy, by kogoś pokochać? By się dowiedzieć, jakie to uczucie?

Każdy. Oprócz Kolisa.

I Taviusa.

Oni na to nie zasługiwali.

– O czym rozmawiałaś z Hollandem? – zapytał Nyktos.

– O niczym ważnym. – Zdecydowanie nie zamierzałam mu nic powtarzać. Zerknęłam na biurko i potarłam nadgarstki. Wciąż miałam świadomość spowijającego je zaklęcia. Wąska lampa rzucała światło na pusty blat. Minęło kilka chwil. Czułam na sobie wzrok Nyktosa. Wiedziałam, że mnie obserwował i zapewne widział zbyt dużo. – Co teraz zrobimy?

– To bardzo obszerne pytanie – odparł, odetchnąwszy głęboko. – Na razie wciąż będziemy postępować zgodnie z planem. Ale jestem pewien, że w tym czasie zjawią się u nas goście.

– Niechciani?

Nyktos skinął głową.

– Bogowie, a może nawet Pierwotni. Będą zaciekawieni tym, co poczuli, gdy poddałaś Bele Ascendencji.

Zacisnęłam usta i zaczęłam wędrować wzdłuż pustych półek.

– Zgaduję, że chcesz, bym pozostała w ukryciu?

– Wiem, że tego nie lubisz.

Prychnęłam.

– Co mnie zdradziło?

– Mnie również wcale to nie cieszy – powiedział, a ja posłałam mu powątpiewające spojrzenie. Nyktos ściągnął brwi. – Wiem, że nie zdołamy ukrywać cię wiecznie i w końcu ktoś cię zobaczy. Ale nawet mimo zaklęcia dobrze by było dotrwać przynajmniej do koronacji, zanim do tego dojdzie.

– A jeśli nam się nie uda?

– Nikogo nie nabierzemy, że twoje przybycie do Krainy Cieni, aby zostać moją małżonką, i te fale mocy, które rozeszły się po świecie, nie łączą się ze sobą. Zwłaszcza że ta nieznana moc objawiła się najpierw w krainie śmiertelników – powiedział, mając na myśli wskrzeszenie Marisol. – I dlatego, że gdy inni poznają cię osobiście, wyczują w tobie aurę eteru. Gdyby nie doszło do Ascendencji Bele, może założyliby, że znalaz­łem sobie bożka. Ale teraz będą się naprawdę wnikliwie zastanawiać, czym w zasadzie jesteś.

* * *

koniec darmowego fragmentuzapraszamy do zakupu pełnej wersji

Wydawnictwo Akurat

imprint MUZA SA

ul. Sienna 73

00-833 Warszawa

tel. +4822 6211775

e-mail: [email protected]

Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl

Wersja elektroniczna: MAGRAF sp.j., Bydgoszcz