Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
13 osób interesuje się tą książką
Avery Morgansten chce uwolnić się od wspomnień o wydarzeniach, jakie przed pięciu laty rozegrały się na przyjęciu z okazji Halloween i które położyły się mrocznym cieniem na jej życiu. Dlatego wyjeżdża na uczelnię oddaloną tysiące kilometrów od domu. Teraz myśli tylko o tym, by punktualnie zjawiać się na zajęciach, nie zwracać na siebie uwagi i pilnuje, żeby bransoletka na jej lewym nadgarstku zawsze była na swoim miejscu. Może, jeśli będzie sprzyjało jej szczęście, znajdzie nawet przyjaciół.
Dziewczyna z trudem osiągnęła równowagę i ma jasną wizję przyszłości – żadnych związków. Niestety, już pierwszego dnia na uczelni Avery wpada na Camerona – chłopaka, którego trudno tak po prostu zignorować.
Romans obyczajowy Jennifer L. Armentrout (autorki bestsellerowych powieści fantasy) wydany wcześniej pod pseudonimem J.Lynn.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 455
Tytuł oryginału: Wait for You
Redakcja: Beata Kostrzewska
Redaktor prowadzący: Agata Then
Redakcja techniczna: Sylwia Rogowska-Kusz
Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski
Korekta: Agata Łojek, Barbara Milanowska (Lingventa)
Projekt okładki © by Brian Moore
Zdjęcie na okładce © Evgeniia Siiankovskaia/Getty Images
© 2013 by Jennifer L. Armentrout
© for this edition by MUZA SA, Warszawa 2023
© for the Polish translation by Paweł Wolak
ISBN 978-83-287-2736-6
Wydawnictwo Akurat
Wydanie I
Warszawa 2023
–fragment–
Wszystkim, którzy czytają teraz tę książkę.
Bez Was nic nie byłoby możliwe.
Jesteście tak zarąbiści, że aż spadają kapcie.
Dwie rzeczy sprawiają, że trzęsę się ze strachu jak galareta. Po pierwsze, bardzo się boję, że pewnego razu obudzę się w środku nocy i zobaczę przed sobą ducha, który przybliży do mnie przezroczystą twarz. To raczej mało prawdopodobne, ale na samą myśl zalewa mnie zimny pot. Po drugie, mam duszę na ramieniu, kiedy trzeba wejść do wypełnionej po brzegi sali, w której już zaczęły się lekcje.
Właśnie dlatego potwornie nie lubię się spóźniać.
Nienawidzę, kiedy ludzie odwracają się i wbijają we mnie oburzone spojrzenia. Robią tak za każdym razem, gdy pojawiam się na zajęciach minutę po ich rozpoczęciu.
Właśnie dlatego w weekend siedziałam w internecie i starannie planowałam drogę z mojego mieszkania w University Heights na parking dla studentów. W niedzielę dwa razy przejechałam całą trasę na próbę, bo chciałam mieć pewność, że Google nie wyprowadzi mnie w pole.
Miałam do pokonania dokładnie kilometr i dziewięćset metrów.
Pięć minut jazdy samochodem.
Wyruszyłam kwadrans wcześniej, żeby dotrzeć na miejsce dziesięć minut przed zajęciami, które zaczynały się o dziewiątej.
Nie wzięłam jednak pod uwagę, że przed znakiem stopu zrobi się półtorakilometrowy korek. Dlaczego nikomu nie przyszło do głowy, żeby na tym skrzyżowaniu postawić sygnalizację świetlną? No tak, w starych, zabytkowych miasteczkach nie robi się takich rzeczy. Nie przewidziałam również, że na parkingu nie będzie już wolnego miejsca. Musiałam zatrzymać się przed dworcem kolejowym i stracić sporo cennego czasu na poszukiwanie ćwierćdolarówek, które trzeba było wrzucić do parkometru.
Kiedy stanęłam przed gmachem nauk ścisłych imienia Roberta Byrda, w mojej głowie rozległ się głos mamy:
Jeśli chcesz studiować na drugim końcu kraju, to przynajmniej zakwateruj się w akademiku. Mają tam akademiki, prawda?
Z trudem łapałam oddech, bo właśnie wbiegłam na najbardziej strome i najbardziej nieprzyjazne wzgórze, z jakim kiedykolwiek miałam do czynienia.
Rzecz jasna nie zamieszkałam w akademiku, bo wiedziałam, że wcześniej czy później rodzice złożą mi niezapowiedzianą wizytę. Zaczną gadać i będą mnie oceniać, a tego wolałam oszczędzić niewinnym współlokatorom. Raczej wolałabym zrobić sobie krzywdę, niż znaleźć się w podobnej sytuacji. Z trudem zgromadzone oszczędności wydałam więc na wynajęcie w okolicach kampusu mieszkania z dwiema sypialniami.
Pan i pani Morgansten byli z tego powodu bardzo niezadowoleni.
Ale ja skakałam z radości.
Teraz jednak trochę żałowałam tego małego aktu rebelii. Był koniec sierpnia i na zewnątrz wciąż panował wilgotny upał. Kiedy weszłam do klimatyzowanego gmachu z cegły, było już jedenaście po dziewiątej, a kurs astronomii odbywał się w sali na pierwszym piętrze. Dlaczego w ogóle zapisałam się na astronomię?
Być może dlatego, że na samą myśl o kolejnych zajęciach z biologii robiło mi się niedobrze? Tak, to chyba dobre wytłumaczenie.
Wbiegłam na górę po szerokich schodach, z impetem otworzyłam dwuskrzydłowe drzwi i wpadłam prosto na ścianę. Zatoczyłam się do tyłu, wymachując przy tym rękami jak nawalony strażnik przepuszczający dzieci na zebrze. Z ramienia zsunęła mi się wypchana po brzegi torba i poczułam, że przechylam się na bok. Włosy opadły mi na oczy, właściwie kasztanowa kurtyna całkowicie przesłoniła mi widok, i się zachwiałam.
O Boże, za chwilę upadnę i nic nie da się z tym zrobić. W wyobraźni zobaczyłam, jak lecę w dół i skręcam sobie kark. To byłoby takie żałosne…
Nagle w pasie mocno chwyciło mnie czyjeś silne ramię i udało mi się odzyskać równowagę. Torba runęła na lśniącą podłogę i wypadły z niej bardzo drogie podręczniki oraz długopisy. Moje cudowne długopisy! Przybory do pisania potoczyły się we wszystkich kierunkach. Sekundę później znowu zostałam przyparta do ściany.
Ściana była dziwnie ciepła.
I zaczęła się śmiać.
– O kurczę – rozległ się nagle głęboki głos. – Nic ci się nie stało?
Okazało się, że ściana wcale nie jest ścianą, tylko jakimś facetem. Serce zamarło mi z przerażenia i po sekundzie poczułam w klatce piersiowej tak ogromny ciężar, że nie byłam w stanie nic powiedzieć ani w jakikolwiek sposób zareagować. Czas cofnął się o pięć lat. Kompletnie mnie zatkało i nie mogłam wykonać żadnego ruchu. Również boleśnie ścisnęło mnie w żołądku, jakbym dostała pięścią w brzuch. W końcu wypuściłam powietrze i poczułam mrowienie w karku. Stężały mi wszystkie mięśnie.
– Hej – zagaił nieznajomy łagodniejszym, lekko zatroskanym głosem. – Wszystko w porządku?
Z wielkim trudem zaczerpnęłam tchu. Chodziło o to, żeby oddychać, po prostu oddychać. Wdech. Wydech. Ćwiczyłam to przez ostatnie pięć lat. Nie byłam już czternastoletnią dziewczynką i wyjechałam stamtąd, żeby znaleźć się tutaj, w zupełnie innej części kraju.
Mężczyzna dotknął dwoma palcami mojego podbródka, czym zmusił mnie, żebym podniosła głowę. Zobaczyłam wpatrującą się we mnie parę olśniewająco błękitnych oczu okolonych czarnymi, gęstymi rzęsami. Ciemnobłękitna barwa była wyjątkowo głęboka i intensywna. Na dodatek tak mocno kontrastowała z czernią źrenic, że miałam wątpliwości, czy jest prawdziwa.
Właśnie w tym momencie zrozumiałam, co się dzieje.
Ten facet mnie obejmował. Nigdy wcześniej nie wydarzyło się nic podobnego, nie licząc tego jednego razu, ale to nie miało przecież żadnego znaczenia. Przylgnęliśmy do siebie. Stykały się nasze uda i klatki piersiowe. Wyglądało to tak, jakbyśmy razem tańczyli. Kiedy poczułam lekki zapach jego wody po goleniu, moje zmysły zaczęły wariować. O kurczę… To był przyjemny i luksusowy aromat, przywodził na myśl…
Nagle ogarnął mnie gniew. Dobrze znałam to uczucie – w tym momencie pomogło mi odsunąć na bok panikę oraz dezorientację. Desperacko się go uchwyciłam i wreszcie udało mi się odzyskać głos.
– Proszę. Mnie. Puścić.
Niebieskooki mężczyzna od razu mnie posłuchał. Nie byłam jednak przygotowana na to, że nagle stracę punkt oparcia, więc znowu się zachwiałam. Na szczęście zanim potknęłam się o torbę, udało mi się odzyskać równowagę. Dysząc tak ciężko, jakbym właśnie przebiegła półtora kilometra, odgarnęłam opadające na twarz grube kosmyki włosów, żeby wreszcie lepiej się przyjrzeć Błękitnookiemu.
Jezus Maria… On był naprawdę…
Cholernie przystojny, i to w sposób, który sprawia, że dziewczyny są gotowe robić strasznie głupie rzeczy. Wysoki, wyższy ode mnie przynajmniej o głowę. Do tego szeroki w barach, ale wąski w pasie. Miał ciało sportowca i wyglądał jak zawodowy pływak. Na czoło opadały mu falujące ciemne włosy, które niemal dotykały jego czarnych brwi. Całości dopełniały wydatne kości policzkowe i pełne, wyraziste usta. Ten facet został stworzony po to, żeby dziewczyny mogły się ślinić na jego widok. A jeszcze te szafirowe oczy… Ja cię kręcę…
Kto by pomyślał, że w Shepherdstown ukrywa się takie ciacho?
A ja właśnie na nie wpadłam. Dosłownie. Jak miło.
– Przepraszam. Spieszyłam się na zajęcia. Jest już po czasie, a ja…
Uniósł lekko kąciki ust, po czym uklęknął i zaczął zbierać moje rzeczy z podłogi. Przez ułamek sekundy chciałam się rozpłakać. Ścisnęło mnie w gardle i poczułam, jak do oczu napływają mi łzy. Byłam naprawdę spóźniona i wiedziałam, że pierwszego dnia zajęć nie mogę wejść do sali o tej porze. Kompletna porażka.
Pochyliłam się i włosy znowu zasłoniły mi twarz.
– Nie musisz mi pomagać – burknęłam, zbierając długopisy.
– To żaden problem – powiedział, sięgając po kartkę. Po chwili podniósł wzrok i na mnie spojrzał. – Wstęp do astronomii? Ja też tam idę.
Super. Okazało się, że przez cały semestr będę musiała patrzeć na kolesia, którego prawie zabiłam, wpadając na niego w drzwiach.
– Przeze mnie się spóźniłeś – bąknęłam bez sensu. – Bardzo mi przykro.
Oddał mi wszystkie książki i przybory do pisania. Schowałam je do torby, ale on ciągle stał i się nie ruszał.
– Nic się nie stało. – Na twarzy chłopaka pojawił się filuterny uśmieszek. Co ciekawe, na lewym policzku zrobił mu się dołeczek, a na prawym nie. – Jestem przyzwyczajony do tego, że dziewczyny rzucają mi się w ramiona.
Nerwowo zamrugałam, niepewna, czy słuch mnie nie myli. Przecież ten błękitnooki przystojniak nie mógł powiedzieć czegoś tak głupiego.
Niestety to powiedział i, co gorsza, nie miał zamiaru na tym kończyć.
– Jak do tej pory żadna nie próbowała mi jednak wskoczyć na plecy. Nawet mi się podobało.
Poczułam, jak zalewa mnie rumieniec.
– Nie próbowałam wskoczyć ci na plecy – warknęłam – ani tym bardziej rzucać ci się w ramiona.
– Naprawdę? – zapytał, cały czas prowokacyjnie się uśmiechając. – Wielka szkoda. To mogłoby być najlepsze otwarcie roku akademickiego w historii.
Nie wiedziałam, jak zareagować, więc tylko stałam, przyciskając ciężką torbę do piersi. W domu faceci w ogóle ze mną nie flirtowali. W liceum większość z nich nie miała nawet śmiałości, żeby spojrzeć w moim kierunku, a ci, którzy to robili, wcale nie próbowali mnie podrywać.
Nieznajomy opuścił wzrok i spojrzał na kartkę, którą ciągle trzymał w ręku.
– Avery Morgansten?
Serce podskoczyło mi z wrażenia.
– Skąd wiesz, jak się nazywam?
Przekrzywił głowę i jeszcze bardziej się wyszczerzył.
– Bo masz to wydrukowane na planie zajęć.
– Aha… – Odgarnęłam niesforne kosmyki z rozpalonej twarzy, po czym zabrałam mu papier i schowałam do torby. Przez dłuższą chwilę męczyłam się z paskiem i czułam, że robi się coraz bardziej niezręcznie.
– Nazywam się Cameron Hamilton – przestawił się Błękitnooki – ale wszyscy mówią na mnie Cam.
Cam. Powtórzyłam w myślach jego imię i uznałam, że jest całkiem ładne.
– Dziękuję za pomoc, Cam.
Schylił się, żeby podnieść z podłogi czarny plecak, którego wcześniej nie zauważyłam. Ciemne włosy opadły mu na czoło i kiedy się wyprostował, odrzucił je na bok.
– No dobra, najwyższy czas na wielkie wejście.
Stałam bez ruchu, jakby moje stopy wrosły w podłogę. Cam się odwrócił i zrobił kilka kroków w stronę zamkniętych drzwi do sali 205. Sięgnął do klamki, po czym spojrzał przez ramię, wyraźnie na mnie czekając.
Nie byłam w stanie się ruszyć i nie miało to nic wspólnego z faktem, że przed chwilą z impetem wpadłam na prawdopodobnie najseksowniejszego faceta na kampusie. Nie mogłam tak po prostu wejść do sali i pozwolić, żeby wszyscy się na mnie gapili. Przez ostatnie pięć lat, niezależnie od tego, dokąd się udałam, zawsze byłam w centrum zainteresowania i miałam tego serdecznie dość. Na moim czole pojawiły się kropelki potu i poczułam, że ściska mnie w żołądku. Zrobiłam krok do tyłu, żeby znaleźć się dalej od drzwi i od Cama.
Zmarszczył brwi, a na jego przystojnej twarzy pojawiło się zdziwienie.
– Idziesz w złym kierunku, moja droga.
Miałam wrażenie, że przez połowę życia szłam w złym kierunku.
– Nie mogę.
– Czego nie możesz? – zapytał i nieznacznie ruszył w moją stronę.
W tym momencie rzuciłam się do ucieczki. Po prostu odwróciłam się na pięcie i pobiegłam tak szybko, jakbym brała udział w wyścigu po ostatni kubek kawy na świecie. Kiedy dopadłam do feralnych drzwi, usłyszałam, jak Cam woła mnie po imieniu, ale nawet się nie zatrzymałam.
Gdy zbiegałam po schodach, czułam, że mam rozpaloną twarz, a kiedy wyszłam z budynku, brakowało mi tchu w piersi. Przebierałam jednak nogami tak długo, aż dotarłam do ławki stojącej przed znajdującą się naprzeciwko biblioteką. Poranne słońce wydawało się zbyt ostre. Podniosłam głowę i mocno zacisnęłam powieki.
O Jezu…
Nie ma to jak zrobić świetne pierwsze wrażenie w nowym mieście, na nowej uczelni… w nowym życiu. Przeprowadziłam się ponad półtora tysiąca kilometrów, żeby zacząć od nowa, i wystarczyło raptem kilka minut, żebym wszystko koncertowo schrzaniła.
W tym momencie miałam dwie możliwości: albo sobie odpuścić i po prostu zapomnieć o katastrofalnej próbie wzięcia udziału w pierwszych zajęciach nowego roku akademickiego, albo wrócić do domu, położyć się do łóżka i zagrzebać pod kołdrą. Kusiło mnie, by wybrać tę drugą opcję, ale uznałam, że to nie w moim stylu.
Gdybym zawsze uciekała i chowała głowę w piasek, nigdy nie dotrwałabym do końca szkoły średniej.
Dotknęłam lewego nadgarstka, żeby sprawdzić, czy nadal jest na nim szeroka srebrna bransoletka. Musiałam przyznać, że ze skończeniem ogólniaka było naprawdę trudno.
Rodzice nieźle się wkurzyli, kiedy ich poinformowałam, że mam zamiar studiować na uniwersytecie na drugim końcu kraju. Gdyby chodziło o Harvard, Yale albo Sweet Briar, ich reakcja byłaby zupełnie inna. Ale uczelnia niezrzeszona w Lidze Bluszczowej[1]? Co za wstyd. Oni w ogóle nie rozumieli, o co mi chodzi. Nigdy niczego nie rozumieli. Za żadne skarby nie chciałam studiować na uczelni, którą sami skończyli, albo na takiej, którą najczęściej wybierali dla swoich dzieci członkowie miejscowego country clubu.
Postanowiłam uczyć się tam, gdzie nie zobaczę tak dobrze mi znanych szyderczych uśmieszków ani nie usłyszę szeptów pełnych jadu, który wciąż sączył się z ust niektórych ludzi. Wybrałam miejsce, gdzie nikt nie znał mojej historii albo powtarzanych w nieskończoność rozmaitych wersji tego, co się stało. Było ich tyle, że czasami sama miałam wątpliwości, czy dobrze zapamiętałam wydarzenia, do których doszło podczas Halloween pięć lat temu.
Tutaj nie miało to jednak żadnego znaczenia. Nikt mnie nie znał i niczego nie podejrzewał. Nikt nie wiedział, co się kryje pod srebrną bransoletką, w letnie dni zasłaniającą to, co zwykle chowałam pod długim rękawem.
Przyjazd tutaj był moją własną decyzją i czułam, że postąpiłam słusznie.
Gdy rodzice zagrozili, że odetną mnie od środków zgromadzonych na moim funduszu powierniczym, uznałam to za żart. Miałam własne pieniądze. Takie, nad którymi nie mieli kontroli, odkąd skończyłam osiemnaście lat. Pieniądze, które sama zarobiłam. Mama i tata uznali, że po raz kolejny sprawiam im zawód, jednak gdybym została w Teksasie i miała do czynienia z tym samym towarzystwem, już bym nie żyła.
Zerknęłam na telefon, żeby sprawdzić, która godzina, po czym wstałam z ławki i zarzuciłam torbę na ramię. Przynajmniej nie spóźnię się na zajęcia z historii.
Kurs miał się odbyć w Whitehall, czyli budynku nauk społecznych położonym u stóp wzgórza, na które wcześniej się wspięłam. Przecięłam parking leżący na tyłach gmachu Roberta Byrda i przeszłam na drugą stronę ruchliwej ulicy. Wokół mnie kręcili się studenci. Spacerowali parami lub w większych grupach i widać było, że się znają. Nie czułam się jednak wykluczona, tylko napawałam się wolnością związaną z faktem, że idę na zajęcia przez nikogo nierozpoznana.
Starałam się zapomnieć o spektakularnej porażce, którą poniosłam wcześnie rano. Weszłam do budynku i ruszyłam w prawo, w stronę schodów. Na piętrze kłębił się tłum studentów czekających, aż będą mogli wejść do sali. Wyminęłam roześmiane grupki młodych ludzi, starając się nie wpaść na tych, którzy wyglądali na jeszcze nie w pełni obudzonych. Znalazłam wolne miejsce naprzeciwko drzwi wejściowych i usiadłam po turecku, opierając się o ścianę. Przesunęłam dłońmi po dżinsach, podekscytowana tym, że zaraz zaczną się zajęcia z historii. Większość moich kolegów uznałaby wstępny kurs z tego przedmiotu za straszne nudy, ale dla mnie były to pierwsze zajęcia kierunkowe.
Jeśli dopisze mi szczęście, to za pięć lat będę pracowała w jakimś cichym, chłodnym gmachu mieszczącym muzeum albo bibliotekę i katalogowała starożytne teksty lub inne artefakty. Zdawałam sobie sprawę, że nie jest to najbardziej prestiżowe zajęcie na świecie, ale uznałam, że dla mnie idealne.
Znacznie lepsze niż to, czym chciałam się wcześniej zajmować. Kiedyś marzyłam, że zostanę zawodową tancerką w Nowym Jorku.
Jeszcze jedna rzecz, którą sprawiłam mamie zawód. Te wszystkie pieniądze wyrzucone na lekcje baletu, na które uczęszczałam, od kiedy nauczyłam się chodzić aż do ukończenia czternastu lat…
Trzeba jednak przyznać, że tęskniłam za uspokajającym wpływem, jaki miał na mnie taniec. Nie mogłam się jednak zmusić do powrotu.
– Dziewczyno, dlaczego siedzisz na podłodze?
Podniosłam głowę i zobaczyłam roześmianą twarz Jacoba Masseya. Był chłopięco przystojny, a jego cera miała ładny karmelowy odcień. Na jego widok również się uśmiechnęłam. Poznaliśmy się w zeszłym tygodniu podczas zajęć wprowadzających dla pierwszaków i zaczęliśmy się kumplować. Okazało się, że będziemy chodzić razem nie tylko na historię, lecz także na sztukę we wtorki i czwartki. Jacob był bardzo towarzyski i od razu mi się spodobał.
Miał na sobie drogo wyglądające dżinsy. Przyjrzałam im się uważniej i doszłam do wniosku, że były naprawdę dobrze dopasowane.
– Tutaj jest całkiem wygodnie. Siadaj.
– Nie, dzięki. Nie chcę sobie ubrudzić mojego szlachetnego tyłka. – Oparł się biodrem o ścianę i wyszczerzył zęby. – Chwileczkę. A co ty tutaj właściwie robisz? Wydawało mi się, że masz zajęcia o dziewiątej.
– Pamiętasz to? – W zeszłym tygodniu pokazaliśmy sobie plany, ale trwało to raptem ułamek sekundy.
– Mam świetną pamięć do rzeczy, które są dla mnie całkowicie bezużyteczne – wyjaśnił i puścił mi oko.
Zaniosłam się śmiechem.
– Dobrze wiedzieć.
– Już poszłaś na wagary? Niegrzeczna dziewczynka.
Skrzywiłam się i pokręciłam głową.
– Tak, ale tylko dlatego, że byłam spóźniona. Nienawidzę wchodzić do sali po rozpoczęciu zajęć, więc astronomię zacznę dopiero od przyszłej środy, jeśli wcześniej nie rzucę jej w diabły.
– Chcesz zrezygnować? Nie bądź głupia. Astronomia to bułka z masłem. Sam bym się zapisał, ale miejsca skończyły się dosłownie w dwie sekundy, bo zajęli je ci cholerni studenci z wyższych lat.
– No cóż, ja tak bardzo się spieszyłam, że prawie zabiłam kolesia, który szedł sobie spokojnie korytarzem. Okazało się, że jesteśmy w tej samej grupie.
– Co takiego? – W ciemnych oczach Jacoba pojawił się błysk zainteresowania. Schylił się, żeby usiąść obok mnie, ale w ostatniej chwili zmienił zdanie, bo zobaczył kogoś znajomego. – Poczekaj chwilę, Avery. – Zaczął machać rękami i podskakiwać. – Hej, Brittany! Chodź tu do nas!
Niska blondynka zatrzymała się w pół kroku na środku korytarza, po czym odwróciła w naszą stronę. Lekko się zaczerwieniła, ale kiedy dostrzegła pajacującego Jacoba, na jej twarzy pojawił się uśmiech i od razu podeszła.
– Chciałem ci przedstawić moją koleżankę Avery – powiedział, posyłając jej promienny uśmiech. – Avery, to Brittany. Poznajcie się.
– Cześć – rzuciła, lekko poruszając ręką na powitanie.
– Cześć – przywitałam się i również do niej odmachałam.
– Avery zaraz opowie, jak prawie zabiła jakiegoś faceta. Pomyślałem, że też chcesz to usłyszeć.
Skrzywiłam się, ale w brązowych oczach dziewczyny pojawiło się szczere zainteresowanie. Spojrzała na mnie i zagaiła z uśmiechem:
– Proszę, powiedz, co się stało.
– No cóż, może trochę przesadzam. – Głośno westchnęłam. – Wcale nikogo prawie nie zabiłam, ale było blisko i ze wstydu chciałam się zapaść pod ziemię.
– Takie historie są najlepsze – wtrącił Jacob i uklęknął obok mnie.
Brittany wybuchnęła śmiechem.
– To prawda.
– Dawaj, nie daj się prosić.
Założyłam luźny kosmyk włosów za ucho i ściszyłam głos, żeby nie wszyscy słyszeli, jak doszło do mojego upokorzenia.
– Byłam już spóźniona na astronomię. Z impetem przeszłam przez dwuskrzydłowe drzwi na pierwszym piętrze i zupełnie zapomniałam, że należy patrzeć przed siebie. Po chwili staranowałam jakiegoś biedaka, który stał na korytarzu.
– Ojej!
Brittany zrobiła współczującą minę.
– Naprawdę było słabo. Prawie go przewróciłam, a torba spadła mi na podłogę. Wypadły z niej książki i długopisy. Totalna porażka.
Oczy Jacoba zaświeciły się radośnie.
– Był przystojny?
– Co takiego?
– Pytam, czy był przystojny – powtórzył i wygładził dłonią krótko przystrzyżone włosy. – Bo jeśli tak, to powinnaś wykorzystać sytuację. To świetna okazja, by przełamać lody. Mogliście się w sobie szaleńczo zakochać, a potem opowiadałabyś wszystkim, jak rzuciłaś się na niego, zanim on rzucił się na ciebie.
– O Boże. – Poczułam, że znowu płoną mi policzki. – No tak, był całkiem przystojny.
– O nie… – jęknęła Brittany, która chyba jako jedyna rozumiała, że cała sytuacja jest jeszcze bardziej zawstydzająca, bo facet to niezłe ciacho. Najwidoczniej trzeba mieć waginę, żeby to pojąć, bo Jacob wyglądał na coraz bardziej podekscytowanego.
– Dobra, powiedz w takim razie, jak wyglądał ten przystojniak. Przydałyby się jakieś szczegóły.
W głębi serca wcale nie miałam ochoty o tym mówić, bo na samą myśl o Camie poczułam się niekomfortowo na tysiąc różnych sposobów.
– Uhm… No cóż, był wysoki i chyba nieźle zbudowany.
– Skąd wiesz, że był nieźle zbudowany? Dotykałaś go?
Zaniosłam się śmiechem, a Brittany pokręciła głową.
– Słuchaj, Jacob, wpadłam na niego z niezłym impetem. A on mocno mnie złapał. Wcale nie chciałam go dotykać, ale wydaje mi się, że ma fajne ciało. – Wzruszyłam ramionami. – Do tego ciemne, falujące włosy. Dłuższe od twoich, lekko poczochrane, ale w taki…
– O kurczę, dziewczyno, próbujesz powiedzieć, że ten koleś wyglądał jak seksowny abnegat? Taki, który doskonale wie, że jest zabójczo przystojny, ale ma to gdzieś? Jeśli tak, to ja też chciałbym na niego wpaść.
Brittany zaniosła się chichotem.
– Uwielbiam takie fryzury.
Zrobiło mi się gorąco i zaczęłam się zastanawiać, jak bardzo to widać.
– Dobrze to opisałeś. Był naprawdę atrakcyjny i miał tak niebieskie oczy, że…
– Poczekaj. – Brittany wydała stłumiony okrzyk i rozszerzyły się jej źrenice. – Tak niebieskie, że wyglądały na sztuczne? Czy do tego naprawdę ładnie pachniał? Wiem, że to brzmi trochę dziwnie, ale proszę, bądź ze mną szczera.
To rzeczywiście było dziwne, ale też trochę śmieszne.
– Wszystko się zgadza – potwierdziłam.
– Ja cię kręcę. – Brittany wybuchnęła głośnym śmiechem. – Przedstawił ci się?
Zaczęłam się niepokoić, bo Jacob też zrobił minę, jakby wiedział, co się święci.
– Tak, a co?
Brittany dała mu kuksańca w bok i zniżyła głos.
– To był Cameron Hamilton?
Z wrażenia opadła mi szczęka.
– Tak! – Jej ramiona trzęsły się od śmiechu. – A więc staranowałaś Camerona!
Jacob wcale się nie uśmiechnął, tylko wbił we mnie zdumione spojrzenie.
– Teraz jestem cholernie zazdrosny. Oddałbym lewe jądro, żeby wpaść na tego kolesia.
Chciałam się roześmiać, ale mnie zatkało.
– O Jezu – wykrztusiłam po chwili. – To brzmi naprawdę poważnie.
– Bo Cameron Hamilton to poważna sprawa, Avery. Nie wiesz tego, bo nie jesteś stąd – wyjaśnił Jacob.
– Ty też dopiero zacząłeś studia. Skąd go znasz? – zapytałam, bo Cam wyglądał na starszego. Musiał być przynajmniej na trzecim, może nawet na czwartym roku.
– Na kampusie wszyscy go znają – odpowiedział Jacob.
– Przecież jesteś tutaj zaledwie od tygodnia!
Znowu się wyszczerzył.
– Ale bywałem w wielu różnych miejscach.
Roześmiałam się i pokręciłam głową.
– Nic z tego nie rozumiem. To prawda, że jest przystojny, ale… co z tego?
– Chodziłam z nim do szkoły – wtrąciła Brittany, zerkając przez ramię. – Jest dwa lata starszy ode mnie, był prawdziwą gwiazdą ogólniaka. Wszyscy marzyli o tym, żeby się z nim kumplować lub choćby znaleźć się w jego towarzystwie. Tutaj jest w zasadzie tak samo.
Poczułam rosnące zaciekawienie, chociaż to, co właśnie powiedziała dziewczyna, przypomniało mi o kimś innym.
– Jesteście stąd?
– Nie. Przyjechaliśmy spod Morgantown, a konkretnie z okolic Fort Hill. Nie wiem, dlaczego on wybrał tę uczelnię, a nie Uniwersytet Wirginii Zachodniej. Ja chciałam wyjechać z rodzinnych stron, żeby nie kisić się w starym towarzystwie.
To było dla mnie całkiem zrozumiałe.
– Tak więc Cameron jest znany na całym kampusie. – Jacob klasnął w dłonie. – Mieszka poza akademikiem i rzekomo urządza najlepsze imprezy w mieście.
– W szkole średniej cieszył się reputacją uwodziciela – wtrąciła Brittany. – Dobrze sobie na nią zapracował. Nie zrozum mnie źle, to naprawdę spoko koleś. Jest bardzo miły i bardzo zabawny, ale kiedyś zajmował się głównie zaliczaniem kolejnych lasek. Od tamtej pory chyba trochę się ustatkował, jednak podejrzewam, że nadal ciągnie wilka do lasu…
– Okej. – Zaczęłam się bawić bransoletką. – Dobrze wiedzieć, chociaż nie ma to dla mnie większego znaczenia. Ja tylko wpadłam na niego na korytarzu i na tym kończy się moja wiedza o Camie.
– O Camie?
Brittany zamrugała, wyraźnie zaskoczona.
– Tak, a co?
Ściągnęła brwi i spojrzała na mnie z zainteresowaniem.
– Obcy ludzie mówią na niego Cameron. Tylko znajomi używają zdrobnienia.
– Aha. – Zmarszczyłam czoło. – Powiedział mi, że ludzie zwracają się do niego Cam, więc nawet się nad tym nie zastanawiałam.
Brittany nic nie powiedziała, a ja nie mogłam zrozumieć, o co w tym wszystkim chodzi. Cam, Cameron – czy jakkolwiek chciał, żeby na niego mówiono – był po prostu grzeczny po tym, jak się na niego władowałam. To, że lubił imprezować i kiedyś uchodził za playboya, nie miało dla mnie większego znaczenia. Wiedziałam, że z tego powodu powinnam trzymać się od niego z daleka.
W tym momencie otworzyły się drzwi i na korytarz wysypali się studenci. Nasza mała grupka czekała, aż zrobi się pusto, i dopiero wtedy weszliśmy do sali. Wybraliśmy trzy miejsca z przodu. Jacob usiadł między mną a Brittany. Kiedy wyciągnęłam z torby gigantyczny kołonotatnik na pięć przedmiotów, którym można by kogoś zabić, chłopak złapał mnie za ramię.
Spojrzał tak, jakby coś kombinował, a w jego oczach pojawił się błysk szaleństwa.
– Nie możesz wypisać się z astronomii. Masz chodzić na te zajęcia przez cały semestr, a ja będę żył twoim życiem i przynajmniej trzy razy w tygodniu słuchał relacji na temat Cama.
Lekko się zaśmiałam.
– Nie zamierzam się wypisywać – powiedziałam, choć w głębi serca miałam na to ochotę. – Jednak wątpię, żeby było co opowiadać. Nie sądzę, żebym jeszcze kiedykolwiek rozmawiała z Camem.
Jacob puścił moją rękę, po czym odchylił się na krześle i zmierzył mnie wzrokiem.
– Nigdy nie mów nigdy, Avery.
Na szczęście reszta dnia nie obfitowała w tak wiele emocjonujących wydarzeń jak poranek. Nie zwaliłam już z nóg żadnego niewinnie wyglądającego przystojniaka ani nie zrobiłam niczego upokarzającego. Podczas lunchu musiałam jeszcze raz wszystko opowiedzieć, żeby sprawić przyjemność Jacobowi. Mimo to cieszyłam się, że zarówno on, jak i Brittany mają przerwę w tym samym czasie. Wcześniej myślałam, że spędzę większość dnia w samotności, ale byłam zadowolona, że mogę pogadać z ludźmi… w moim wieku.
Z życiem towarzyskim jest chyba podobnie jak z jazdą na rowerze. Pewnych rzeczy się nie zapomina.
Poza zbytecznymi radami, które dawał mi Jacob, na przykład sugerując, że następnym razem powinnam celowo władować się w Cama, nie było żadnych krępujących momentów. Pod koniec dnia na dobre zapomniałam, że istnieje ktoś taki jak ten facet.
Przed opuszczeniem kampusu poszłam jeszcze do kwestury, żeby odebrać wniosek o pracę dla studenta. Nie potrzebowałam pieniędzy, ale chciałam się czymś zająć, żeby nie mieć za dużo czasu na rozmyślania o przeszłości. Mój grafik był wypełniony po brzegi – wzięłam osiemnaście godzin zajęć kursowych w tygodniu – wiedziałam jednak, że i tak zostanie mi mnóstwo wolnego czasu. Praca na uczelni wydawała się dobrym rozwiązaniem, ale okazało się, że brakuje wakatów i zostałam wpisana na listę rezerwową.
Teren kampusu był naprawdę ładny i miał w sobie wiele staroświeckiego uroku. Panował tu spokój, co odróżniało to miejsce od rozległych kampusów należących do wielkich uniwersytetów. Uczelnia leżała między Potomakiem a zabytkowym miasteczkiem Shepherdstown. Wyglądała jak na pocztówce. Między bardziej nowoczesnymi budynkami stały stare gmachy ozdobione spiczastymi wieżami. Wszędzie rosły drzewa, powietrze było świeże i czyste, a w każde miejsce można było dojść na piechotę. Przy ładnej pogodzie nie musiałam brać samochodu, tylko mogłam się przespacerować albo zaparkować po zachodniej stronie kampusu, gdzie nie było parkometrów.
Podałam swoje dane i dopisałam się do listy chętnych, po czym ruszyłam szybkim krokiem w stronę samochodu, ciesząc się powiewami ciepłego wiatru. W odróżnieniu od poranka, kiedy bardzo się spieszyłam, teraz mogłam się rozejrzeć i popatrzeć na budynki stojące przy ulicy prowadzącej do dworca kolejowego. Na werandach trzech sąsiadujących ze sobą domów siedzieli młodzi faceci. Wyglądało to tak, jakby znajdowały się tutaj siedziby korporacji studenckich.
Jeden z chłopaków, ten, który trzymał w ręku piwo, podniósł głowę i uśmiechnął się do mnie. W tym momencie z otwartych drzwi wyleciała piłka i uderzyła go w plecy. Posypały się przekleństwa.
Tak, to musiała być jakaś korporacja.
Poczułam, jak sztywnieje mi kręgosłup, i przyspieszyłam kroku, żeby jak najprędzej znaleźć się daleko stąd. Doszłam do skrzyżowania, ale zbyt szybko weszłam na jezdnię i prawie potrącił mnie srebrny pick-up. To był jeden z tych większych modeli, możliwe, że toyota tundra. Auto wjechało nagle w wąską uliczkę, którą musiałam przejść. Serce zamarło mi z wrażenia. Kierowca mocno wcisnął hamulec i zablokował mi drogę.
Zrobiłam krok do tyłu na krawężnik. Nie wiedziałam, co jest grane. Czy zaraz zostanę skrzyczana?
Od strony pasażera zsunęła się przyciemniana szyba. Kiedy zobaczyłam, kto siedzi w środku, ugięły się pode mną kolana.
Zza kierownicy szczerzył się do mnie Cameron Hamilton. Na głowie miał czapeczkę baseballową odwróconą daszkiem do tyłu, spod której wystawały kosmyki ciemnych włosów. Od razu zauważyłam, że nie założył koszulki i od pasa w górę jest całkiem nagi. Jego tors zrobił na mnie spore wrażenie. Ten koleś miał pięknie wyrzeźbione mięśnie. I tatuaż. Po prawej stronie jego klatki piersiowej płonęło słońce, którego jaskrawe pomarańczowoczerwone promienie wpełzały aż na ramiona.
– Avery Morgansten. Znowu się spotykamy.
Był ostatnią osobą, którą chciałam teraz zobaczyć. Prześladował mnie najgorszy możliwy pech.
– Cameron Hamilton… Cześć.
Przechylił się i położył ramię na kierownicy. W tym momencie zauważyłam, że ma również całkiem ładne bicepsy.
– Musimy przestać spotykać się w ten sposób.
To akurat prawda, więc trudno mi było się z nim nie zgodzić. Powinnam oderwać wzrok od jego bicepsów… umięśnionego torsu… i tatuażu. Nie sądziłam, że słońce może być takie… seksowne. O cholera. Robiło się niezręcznie.
– Wcześniej ty na mnie wpadłaś, a teraz ja prawie cię przejechałem – ciągnął Cameron. – Czuję, że niedługo wydarzy się między nami jakaś katastrofa.
Nie wiedziałam, jak zareagować na to, co właśnie powiedział. Miałam sucho w ustach i nie mogłam zebrać myśli.
– Dokąd idziesz?
– Do mojego auta – wykrztusiłam z trudem. – Zaraz skończy mi się opłacony czas postoju.
Nie do końca byłam szczera. Rano nie żałowałam ćwierćdolarówek, bo bałam się, że dostanę mandat, ale Cam nie musiał tego wiedzieć.
– Więc… – wydukałam.
– Wskakuj do środka, moja droga. Mogę cię podwieźć.
Krew odpłynęła mi z twarzy do innych części ciała. Uznałam, że to dziwne, i poczułam dezorientację.
– Nie, nie ma takiej potrzeby. Zaparkowałam niedaleko stąd.
Znowu się uśmiechnął, a w policzku pojawił mu się dołeczek.
– Żaden kłopot. Chciałem jakoś zrekompensować to, że prawie cię przejechałem.
– Dzięki, ale…
– Hej! Cam! – Z werandy wyskoczył koleś z piwem i podbiegł w naszą stronę. Obrzucił mnie szybkim spojrzeniem i zapytał: – Co tu robisz, stary?
Kto by pomyślał. Uratował mnie koleś z korporacji.
Cam nie oderwał ode mnie wzroku, ale z jego twarzy zniknął uśmiech.
– Nic ciekawego, Kevin. Po prostu próbuję pogadać.
Pomachałam mu na pożegnanie, po czym szybko wyminęłam Kevina i przeszłam przez ulicę przed maską samochodu. Nie odwróciłam się, ale czułam na sobie wzrok Camerona. Przez te wszystkie lata wykształciłam w sobie szczególny talent i wiedziałam, kiedy ktoś się na mnie patrzy, chociaż tego nie widzę.
Zmusiłam się, żeby nie rzucić się do biegu, bo uznałam, że uciekanie drugi raz w ciągu jednego dnia na oczach tego samego kolesia przekracza dopuszczalne normy dziwaczności. Nawet jak na moje standardy.
Nie zdawałam sobie jednak sprawy, że wstrzymuję oddech – aż do momentu, kiedy wsiadłam do swojego samochodu i włączyłam silnik.
Jezus Maria.
Oparłam głowę o kierownicę i głośno jęknęłam. Niedługo wydarzy się jakaś katastrofa? Tak, to całkiem możliwe.
* * *
koniec darmowego fragmentuzapraszamy do zakupu pełnej wersji
[1] Lista obejmująca osiem prywatnych uniwersytetów badawczych w północno-wschodnich Stanach Zjednoczonych, uznawanych za najlepsze szkoły na świecie (przyp. red.).
Wydawnictwo Akurat
imprint MUZA SA
ul. Sienna 73
00-833 Warszawa
tel. +4822 6211775
e-mail: [email protected]
Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl
Wersja elektroniczna: MAGRAF sp.j., Bydgoszcz