Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Hematoi pochodzą ze związków bogów ze śmiertelnikami, a dziecko pary czystokrwistych posiada nadludzkie moce. Potomkowie Hematoi i śmiertelnika... cóż, nie za bardzo. Ci, będący półkrwi, mają dwa wyjścia: mogą zostać wyszkolonymi protektorami, którzy tropią i zabijają daimony, lub sługami w domach tych wyżej postawionych.
Uczniowie Przymierza muszą przestrzegać kilku zasad. Alex ma z tym wyraźny problem, zwłaszcza z najważniejszą z nich: związki pomiędzy tymi czystej krwi, a półkrwistymi są zakazane. Niestety, dziewczynie bardzo podoba się pewien niesamowicie przystojny Aiden. Uczucie, jakim go darzy, nie stanowi jednak jej największego problemu. Dużo trudniej jest pozostać przy życiu na tyle długo, by ukończyć szkołę Przymierza i stać się protektorem.
Jeśli zawiedzie, spotka ją los gorszy niż niewola czy śmierć: zostanie zmieniona w daimona i będzie ścigana przez Aidena, a to naprawdę byłoby do bani.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 352
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Dla Kathy
– wielu za Tobą tęskni i Cię kocha.
Rozdział 1
Otworzyłam oczy pod wpływem jakiegoś szóstego zmysłu, instynktownie szykując się do walki lub ucieczki. Parna aura Georgii i kurz pokrywający podłogę utrudniały oddychanie. Odkąd opuściłam Miami, w żadnym miejscu nie byłam bezpieczna. Opuszczona fabryka nie była wyjątkiem.
Przebywały w niej daimony.
Słyszałam je na niższym poziomie, gdy dokładnie przeszukiwały każde pomieszczenie, otwierając drzwi, po czym nimi trzaskając. Dźwięk ten sprawił, że wróciłam myślami kilka dni wstecz, kiedy stanęłam na progu pokoju, w którym spała mama i zastałam ją w objęciach jednego z tych potworów. Obok leżała rozbita donica z hibiskusem. Purpurowe płatki kwiatu rozsypały się po podłodze, mieszając się z jej krwią. Wspomnienie sprawiło, że rozbolał mnie brzuch, ale nie mogłam teraz o tym myśleć.
Poderwałam się z miejsca i stanęłam w wąskim korytarzu, nasłuchując, by policzyć przeciwników. Troje? Więcej? Zacisnęłam palce wokół wąskiej rączki łopatki ogrodowej. Uniosłam ją, przesunęłam palcami po ostrej, pokrytej tytanem krawędzi. Przypomniało mi to o tym, jak unicestwić te stworzenia.Daimony nie tolerowały tego pierwiastka. Poza ohydną metodą, jaką było obcięcie głowy, istniała jeszcze tylko jedna – tytan. Cenny metal, nazwany po Tytanach, był trujący dla uzależnionych od eteru[1].
Gdzieś w głębi budynku zgrzytnęła deska, po czym umilkła. Ciszę zmącił głęboki ryk, rozpoczynający się od cichego skomlenia, by przybrać mocny, przeraźliwy ton. Wrzask brzmiał nieludzko i przerażająco. Nic na tym świecie nie wydawało takich dźwięków, prócz daimona – i to w dodatku głodnego.
Kreatura była blisko.
Pobiegłam korytarzem, podeszwy starych butów sportowych uderzały o wysłużone deski. Szybkość miałam we krwi, na moich plecach podskakiwały brudne długie włosy. Skręciłam za róg, wiedząc, że pozostały mi jedynie sekundy…
Stęchłe powietrze zawirowało wokół, gdy daimon złapał mnie za koszulkę i rzucił na ścianę. W górę wzbiły się tynk i kurz. Kiedy próbowałam się podnieść, pod powiekami zatańczyły mi mroczki. Te bezduszne czarne otwory, w których powinny znajdować się oczy, zdawały się wgapiać we mnie, jakbym była kolejnym kuponem zniżkowym na żywność.
Daimon złapał mnie za ramię, więc zdałam się na instynkt. Obróciłam się, przez ułamek sekundy widząc zaskoczenie na bladej twarzy, gdy go kopnęłam. Stopa zetknęła się z bokiem jego głowy. Cios sprawił, że stworzenie poleciało na przeciwległą ścianę. Odwróciłam się i uderzyłam rękami. Zdezorientowanie zmieniło się w przerażenie, gdy daimon spojrzał na wbitą w swój brzuch ogrodową łopatkę. Nie miało znaczenia to, gdzie wycelowałam. Tytan zawsze zabijał te potwory.
Gardłowy pomruk wydostał się z jego ust, nim eksplodował w chmurę połyskującego błękitnego pyłu.
Nadal trzymając narzędzie, obróciłam się i pobiegłam, przeskakując po dwa stopnie naraz. Przemierzając podłogę, zignorowałam ból w biodrze. Miało mi się udać – musiało mi się udać. Byłabym superwkurzona w zaświatach, gdybym umarła w tej zapadłej dziurze jako dziewica.
– Dokąd tak pędzisz, mała półkrwista?
Zniosło mnie na bok, wpadłam na dużą stalową prasę. Obróciłam się, serce kołatało mi w piersi. Daimon pojawił się kilka metrów za mną. Podobnie jak ten na górze, wyglądał na dziwoląga. Miał otwartą paszczę, ukazując ostre, szpiczaste zęby, a czarne otwory zamiast oczu sprawiły, że przeszył mnie dreszcz. W dziurach na jego twarzy nie było widać światła czy życia, odznaczały się jedynie śmiercią. Miał zapadnięte policzki, cerę nienaturalnie bladą i nabrzmiałe żyły – każda wiła się na jego twarzy niczym atramentowy wąż. Naprawdę wyglądał jak postać z najgorszego koszmaru – przypominał demona. Jedynie półkrwiści przez chwilę mogli przejrzeć przez urok, a następnie władzę przejmowała magia żywiołów, pokazując, jak istota ta wyglądała wcześniej. Przyszedł mi na myśl Adonis – oszałamiający blondyn.
– Co tu robisz zupełnie sama? – zapytał głębokim, ponętnym głosem.
Odeszłam o krok, rozglądając się w poszukiwaniu wyjścia. Niedoszły Adonis zablokował mi drogę ucieczki. Wiedziałam, że nie mogłam długo tak stać. Daimony potrafiły kontrolować żywioły. Zginęłabym, gdyby uderzył we mnie powietrzem lub ogniem.
Roześmiał się, choć dźwięk ten pozbawiony był wesołości i życia.
– Może jeśli będziesz błagać i to mocno, pozwolę, by twoja śmierć była szybka. Prawdę mówiąc, półkrwiści mi nie służą. Czystokrwiści jednak… – jęknął z rozkoszą – …stanowią wykwintny posiłek. Ci półkrwi? Są bardziej jak fast food.
– Zbliż się o krok, a skończysz jak twój koleżka na górze. – Miałam nadzieję, że zabrzmiałam wystarczająco groźnie. Ale pewnie tak nie było. – Tylko spróbuj.
Uniósł brwi.
– Zaczynasz mnie wkurzać. Zabiłaś już dwóch z nas.
– Notujesz to, czy coś? – Serce przestało mi bić, gdy trzasnęła deska za moimi plecami. Odwróciłam się i zobaczyłam kobietę daimona, która podeszła, zmuszając mnie do przesunięcia się w kierunku mężczyzny.
Osaczali mnie, nie dając szans na ucieczkę. Gdzieś za maszynami odezwał się kolejny. Poczułam paniczny strach. Żołądek mocno mi się skurczył, a palce zadrżały na łopatce. Na bogów, było mi niedobrze.
Przywódca napierał na mnie.
– Wiesz, co z tobą zrobię?
Przełknęłam ślinę i uśmiechnęłam się.
– Bla, bla, bla. Zabijesz mnie. Bla, bla, bla. Wiem.
Wygłodniały wrzask kobiety zastępował jego odpowiedź. Najwyraźniej była bardzo spragniona pokarmu. Krążyła jak sęp, gotowa mnie rozszarpać. Zmrużyłam oczy. Najgłodniejsze zawsze były najgłupsze – najsłabsze w stadzie. Legenda głosiła, że to pierwszy kęs eteru – życiowej siły zawartej w naszej krwi – potrafił opętać czystokrwistych. Wystarczyło, że spróbowali, a przeistaczali się w uzależnione daimony. Istniała więc szansa, że ją pokonam. Ten drugi jednak… cóż, to zupełnie inna historia.
Zamarkowałam ruch w kierunku kobiety, która rzuciła się do mnie jak narkomanka do działki. Mężczyzna krzyknął, by się zatrzymała, ale było już za późno. Niczym olimpijska sprinterka pobiegłam w przeciwnym kierunku, zmierzając do wykopanych wcześniej drzwi. Na zewnątrz miałam większe szanse. Rozbudziła się we mnie niewielka popychająca do przodu nadzieja.
Stało się jednak najgorsze. Przede mną wyrosła ściana ognia, buchając z ławek i bijąc w powietrze przynajmniej na dwa i pół metra. Żywioł był prawdziwy. Nie stanowił iluzji. Żar parzył, płomienie trzeszczały, pochłaniając ściany.
Przeszedłszy przez ogień, pojawił się naprzeciw mnie ktoś wyglądający jak przystało na łowcę daimonów. Płomienie nie liznęły nawet jego spodni, nie zbrudziły koszuli. Nie naruszyły ani jednego ciemnego włoska na jego głowie.
Wpatrywał się we mnie tymi swoimi chłodnymi oczami o barwie zasnutego chmurami nieba.
To on – Aiden St. Delphi.
Nigdy nie zapomnę jego imienia czy twarzy. Pierwszy raz zobaczyłam go, gdy stał na arenie treningowej i to właśnie wtedy zrodziło się we mnie to absurdalne zauroczenie. Miałam czternaście lat, on siedemnaście. Jego czysta krew nie miała znaczenia, kiedy widziałam go gdzieś na terenie kampusu.
Obecność Aidena mogła oznaczać tylko jedno: przybyli protektorzy.
Chłopak popatrzył mi w oczy, po czym przeniósł wzrok ponad moim ramieniem.
– Padnij.
Nie musiał powtarzać. Rzuciłam się na ziemię jak profesjonalistka. Poczułam nad sobą żar uderzający w cel. Podłoga zadrżała przy mocnych konwulsjach kobiety daimona, powietrze rozdarł krzyk. Tylko tytan był w stanie zabić te stworzenia, choć wydawało mi się, że spalenie żywcem też mogło okazać się skuteczne.
Podniosłam się na łokciach i wyjrzałam przez zasłonę brudnych włosów, gdy Aiden opuścił rękę. Wraz z tym ruchem pojawiły się trzaski i ogień zniknął tak szybko, jak się pojawił. Krótką chwilę później w powietrzu unosił się jedynie dym i swąd spalonego drewna i ciała.
W pomieszczeniu pojawili się kolejni dwaj protektorzy. Rozpoznałam jednego z nich: Kain Poros, półkrwisty, jakiś rok starszy ode mnie. Trenowaliśmy kiedyś razem. Chłopak poruszał się z wdziękiem, którego wcześniej nie miał. Rzucił się na kobietę daimona i jednym płynnym ruchem wbił smukły sztylet w jej spalone ciało. Z niej również pozostał jedynie pył.
Drugi z protektorów wydawał się czystokrwisty, ale nigdy wcześniej go nie widziałam. Był wielki – jakby napakowany sterydami – i rozglądał się za daimonem, który czaił się gdzieś w tej starej fabryce, ale jeszcze się nie pokazał. Kiedy ujrzałam, że mimo masywnej sylwetki poruszał się z gracją, poczułam się marnie, zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że leżałam nadal na podłodze. Wstałam, czując, że zanika adrenalina, która niedawno tak gwałtownie napłynęła do moich żył.
Nagle w głowie rozgorzał ból, gdy mocno uderzyłam policzkiem o beton. Oszołomiona i zdezorientowana, doszłam po chwili do wniosku, że niedoszły Adonis musiał złapać mnie za nogi. Obróciłam się, ale kreatura chwyciła mnie za włosy i pociągnęła do tyłu. Wbiłam palce w skórę daimona, ale nie złagodziło to nacisku na moją szyję. Przez moment wydawało mi się, że zamierza urwać mi głowę, ale wbił ostre jak brzytwa zęby w moje ramię, rozrywając materiał i ciało. Krzyknęłam – a raczej wrzasnęłam.
Płonęłam – musiał mnie ktoś podpalić. Spalała się skóra, ostry ból promieniował do każdej komórki mojego ciała. Nawet jeśli byłam tylko półkrwi i nie miałam w sobie tyle eteru co czystokrwiści, daimon wysysał ze mnie energię. Nie pragnął jednak mojej posoki, połykał ją tylko po to, by pożywić się eterem. Poruszył się przyciągany do niego duch. Ból objął całe moje ciało.
Nagle daimon zabrał usta.
– Czym ty jesteś? – szepnął bełkotliwie.
Nie było czasu, by zastanawiać się nad tym pytaniem. Daimon został ode mnie odciągnięty, przez co osunęłam się do przodu. Zwinęłam się w zakrwawioną kulkę, popiskując jak ranne zwierzę, zupełnie nie przypominając człowieka. Pierwszy raz zostałam naznaczona – po raz pierwszy pił ze mnie wróg.
Przez ciche jęki, które wydawałam, usłyszałam chrzęst, następnie dzikie wrzaski, ale ból zaatakował moje zmysły. Zaczął wycofywać się z palców, przesuwając się do wnętrza, gdzie wciąż płonął ogień. Próbowałam oddychać, ale cholera…
Jakieś dłonie ostrożnie odwróciły mnie na plecy, odciągając moją rękę od ramienia.
Popatrzyłam na Aidena.
– Żyjesz? Alexandrio? Odezwij się, proszę.
– Alex – wydusiłam. – Nazywają mnie Alex.
Usłyszałam ciche parsknięcie śmiechem.
– Okej. Dobrze. Możesz wstać, Alex?
Wydawało mi się, że przytaknęłam. Przeszywały mnie fale żaru, ale ból osłabł i teraz tylko pulsował.
– Naprawdę mocno… się przyssał.
Aiden objął mnie i pomógł się podnieść. Zachwiałam się, gdy odsunął mi włosy i przyjrzał ranie.
– Daj sobie kilka minut. Ból ustąpi.
Uniosłam głowę i się rozejrzałam. Kain i ten drugi protektor, marszcząc brwi, wpatrywali się w niemal identyczne kupki błękitnego pyłu. Czystokrwisty spojrzał na nas.
– To chyba wszystkie.
Aiden skinął głową.
– Musimy ruszać, Alex. Natychmiast. Powinniśmy wracać do Przymierza.
Przymierza? Nie do końca kontrolując swoje emocje, obróciłam się do chłopaka ubranego w czarny uniform protektora. Na chwilę wróciło dawne zauroczenie. Aiden wyglądał dostojnie, ale wściekłość szybko zagłuszyła głupie uczucie.
W mój ratunek zaangażowano Przymierze? Gdzie, u licha, się podziewali, gdy jedna z tych kreatur wdarła się do naszego domu?
Chłopak podszedł o krok, ale go nie widziałam – znów zobaczyłam ciało martwej matki. Ostatnie, co dostrzegła na tej ziemi, to paskudną gębę demona, a ostatnie, co czuła… Zadrżałam, przypominając sobie rozrywający ból, gdy byłam przez niego naznaczana.
Aiden zbliżył się do mnie o kolejny krok. Zareagowałam wiedziona gniewem i cierpieniem. Rzuciłam się na niego, używając niećwiczonego od lat stylu. Proste kopniaki i ciosy to jedno, ale gwałtowny atak był czymś, co ledwie umiałam.
St. Delphi złapał moją rękę i obrócił mnie w drugą stronę. Sekundę później przyszpilił moje ramiona, ale ból i smutek rozprzestrzeniały się w moim wnętrzu, przysłaniając zdrowy rozsądek. Pochyliłam się, zamierzając stworzyć na tyle przestrzeni, by wyprowadzić mocny kop w tył.
– Przestań – ostrzegł protektor zwodniczo miękkim głosem. – Nie chcę cię skrzywdzić.
Oddychałam szybko i nierówno. Czułam, jak ciepła krew spływała po szyi, mieszając się z potem. Walczyłam, choć kręciło mi się w głowie, a to, że Aiden trzymał mnie z taką łatwością, tylko podsycało moją furię.
– Wow! – krzyknął z boku Kain. – Alex, przecież nas znasz! Nie pamiętasz mnie? Nie zrobimy ci krzywdy.
– Zamknij się! – Wyrwałam się Aidenowi i zrobiłam też unik przed Kainem i Panem Sterydem. Żaden nie spodziewał się mojej ucieczki, więc to właśnie zrobiłam.
Dotarłam do drzwi prowadzących do fabryki, uchyliłam się przed jakąś złamaną belką i wybiegłam na zewnątrz. Stopy poniosły mnie na znajdujące się po drugiej stronie ulicy pole. W głowie miałam całkowity chaos. Dlaczego uciekałam? Czyż od ataku w Miami nie próbowałam wrócić do Przymierza?
Moje ciało nie za bardzo się na to zgadzało, ale biegłam przez wysokie chwasty i kłujące krzewy. Za plecami słyszałam ciężkie kroki, które z każdą chwilą się zbliżały. Nieco rozmazało mi się przed oczami, serce kołatało jak oszalałe. Byłam zdezorientowana, więc…
Wpadło na mnie twarde ciało, wyciskając powietrze z płuc. Upadłam w plątaninie rąk i nóg. W jakiś sposób Aidenowi udało się nas obrócić, więc przyjął na siebie siłę upadku. Wylądowałam na nim, zostałam tak przez chwilę, nim mnie zrzucił, przyszpilając jednocześnie do kłującej trawy.
Rozgorzały we mnie panika i wściekłość.
– Teraz? Gdzie byłeś tydzień temu? Gdzie było Przymierze, gdy zabijano moją matkę? Gdzie byłeś?
Aiden się cofnął, wytrzeszczając oczy.
– Przykro mi. Nie…
Jego przeprosiny jeszcze bardziej mnie rozsierdziły. Miałam ochotę go skrzywdzić. Chciałam, by mnie puścił. Chciałam… Chciałam… Nie wiedziałam, o co właściwie mi chodziło, ale nie mogłam przestać krzyczeć, drapać i kopać. Znieruchomiałam dopiero wtedy, kiedy Aiden przycisnął do mnie swoją wysoką, szczupłą sylwetkę. Nie potrafiłam się ruszyć przez tę jego bliskość.
Nie dzielił nas nawet centymetr. Czułam twarde mięśnie jego brzucha, usta chłopaka znajdowały się milimetry od moich. Nagle przyszło mi do głowy coś szalonego. Zastanawiało mnie, czy jego wargi smakowały tak dobrze, jak wyglądały… ponieważ miał je nieziemskie.
Była to jednak niewłaściwa myśl. Musiałam zwariować – co stanowiło jedyne wyjaśnienie moich rozważań i czynów. Tego, jak wpatrywałam się w jego usta i desperackiego pragnienia, by mnie pocałował – a wszystko było złe z tak wielu powodów. Poza tym, że właśnie próbowałam go skrzywdzić, wyglądałam okropnie. Miałam brudną twarz, nie kąpałam się od tygodnia, byłam więc pewna, że śmierdziałam. Ohyda.
Ale kiedy opuścił głowę, naprawdę sądziłam, że mnie pocałuje. Cała spięłam się w ekscytacji, jakbym czekała na swój pierwszy pocałunek, a przecież całowałam się wcześniej. Było ich wielu, ale żaden nie był nim.
I nie był czystokrwistym.
Aiden poruszył się i jeszcze mocniej do mnie przywarł. Odetchnęłam mocno, myśli pędziły milion kilometrów na sekundę, podsuwając niezbyt pomocne wizje. Chłopak uniósł prawą rękę do mojego czoła. W mojej głowie zawył alarm.
Aiden pospiesznie wyszeptał urok, zbyt nagląco, bym zrozumiała słowa.
Sukin…
Pochłonęła mnie pozbawiona myśli i czucia ciemność. Nie mogłam walczyć z taką siłą, więc bez słowa protestu zapadłam się w mętną głębię.
Ciąg dalszy w wersji pełnej
[1] Eter (fr. éther z gr. αἰθήρ, d. αἰθέρος) – w filozofii przyrody piąty z żywiołów (przyp. tłum.).
Tytuł oryginału: HALF-BLOOD
HALF-BLOOD © 2011 by Jennifer L. Armentrout
Copyright for the Polish edition © 2019 by Grupa Wydawnicza FILIA, 2023
Wszelkie prawa zastrzeżone
Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiek formie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwem nośników elektronicznych.
Wydanie II, Poznań 2023
Projekt okładki: © Hang Le
Przekład: Katarzyna Agnieszka Dyrek
Redakcja, korekta, skład i łamanie: Editio
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej:
„DARKHART”
Dariusz Nowacki
eISBN: 978-83-8280-587-1
Grupa Wydawnicza Filia Sp. z o.o.
ul. Kleeberga 2
61-615 Poznań
wydawnictwofilia.pl