Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
14 osób interesuje się tą książką
Jakie tajemnice z przeszłości mogą tłumaczyć dzisiejsze złe postępki? Dlaczego matka Eriki Falck wśród rupieci na strychu zachowała hitlerowski medal? To pytanie nie daje spokoju Erice, która postanawia odwiedzić emerytowanego nauczyciela historii, aby dowiedzieć się czegoś więcej o tym medalu. Jednak mężczyzna zachowuje się dziwnie, nie potrafi odpowiedzieć na jej pytania, a dwa dni później zostaje zamordowany.
Camilla Läckberg zręcznie splata współczesne wydarzenia z przejmującą opowieścią o losach młodej Szwedki żyjącej w pierwszej połowie lat czterdziestych ubiegłego stulecia. Szwecji udało się uniknąć losu sąsiedniej, okupowanej Norwegii, a społeczeństwo szwedzkie było podzielone na tych, którzy pomagali swoim pobratymcom, i tych, którzy sprzyjali niemieckim okupantom.
Saga kryminalna Camilli Läckberg osiągnęła światowy sukces czytelniczy. To nie tylko mroczne thrillery, ale również doskonałe powieści obyczajowe, znakomicie oddające klimat współczesnej szwedzkiej prowincji. Od lat zajmują czołowe miejsca na europejskich listach bestsellerów. Książki Läckberg przetłumaczono na ponad 35 języków. Jesienią 2011 roku rozpoczęły się zdjęcia do międzynarodowej produkcji filmowej „Morderstwa we Fjällbace”, osnutej na kanwie jej powieści.
Camilla Läckberg, jedna z najciekawszych szwedzkich pisarek, uznawana za mistrzynię skandynawskiego kryminału. Jest także autorką książeczki dla dzieci i dwóch książek kulinarnych.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 556
„Czy ta wojna nigdy się nie skończy?”.
Elsy gryzła ołówek, zastanawiając się, co jeszcze napisać. Jak ująć myśli o wojnie, której tu nie było, choć była stale obecna? Nigdy dotąd nie prowadziła pamiętnika i nie wiedziała, skąd jej przyszedł do głowy ten pomysł. Ale poczuła potrzebę zapisania swoich przemyśleń na temat tej niby normalnej, a mimo to dziwnej rzeczywistości. Prawie nie pamiętała czasów sprzed wojny. Miała dziewięć lat, gdy wojna wybuchła, teraz ma trzynaście, wkrótce skończy czternaście.
Z początku wojny nie było widać, można ją było wyczuć tylko w zachowaniu dorosłych. Podniecenie, z jakim śledzili wiadomości w gazetach i w radiu. Napięta sylwetka, uszy przy radiu w salonie, lęk, a jednocześnie ożywienie. Bo na świecie działy się bardzo ciekawe rzeczy, niebezpieczne, a zarazem podniecające. Poza tym życie toczyło się po staremu. Łodzie wypływały i wracały. Raz połów był dobry, raz zły. Na lądzie kobiety robiły to co zawsze, jak kiedyś ich matki i babki. Rodziły dzieci, robiły pranie i sprzątały domy. Naturalny, niekończący się bieg rzeczy. Wojna mogła zachwiać tym wszystkim, co tak dobrze znane. Towarzyszące jej napięcie wyczuwała już wcześniej. Teraz wojna była tuż-tuż.
– Elsy! – dobiegł z dołu głos matki.
Szybko zamknęła zeszyt i włożyła go do górnej szuflady stojącego pod oknem biureczka. Przesiedziała przy nim wiele godzin nad lekcjami, ale szkolne lata miała za sobą i biurko właściwie nie było już potrzebne. Wstała, wygładziła sukienkę i zeszła na dół.
– Elsy, mogłabyś mi pomóc przynieść wodę?
Twarz matki była szara ze zmęczenia. Całe lato przemieszkali w małym pomieszczeniu w suterenie, bo wszystkie pokoje wynajęli letnikom. Opłata za wynajem obejmowała również sprzątanie w pokojach, gotowanie i usługiwanie gościom, a tegoroczni byli szczególnie wymagający. Adwokat z Göteborga z żoną i trójką rozbry-kanych dzieciaków. Matka Elsy, Hilma, była na nogach od świtu do zmierzchu. Prała im, szykowała kanapki na wycieczki łodzią i sprzątała po nich. A przecież miała jeszcze własne gospodarstwo.
– Mama usiądzie na chwilę – powiedziała miękko Elsy, z wahaniem kładąc rękę na jej ramieniu.
Matka drgnęła. Nie miały w zwyczaju się dotykać. Ale po chwili położyła rękę na dłoni córki i pozwoliła się posadzić na krześle.
– W samą porę wyjechali. Co za wymagający ludzie. Może Hilma zechce… Czy Hilma mogłaby… Może by Hilma… – przedrzeźniała uprzejmy sposób wyrażania się gości, ale nagle zakryła usta ręką. Kto to widział okazywać państwu taki brak szacunku! Trzeba znać swoje miejsce.
– Musi mama być zmęczona. Trudno im dogodzić.
Elsy wlała resztkę wody do rondla i postawiła go na płycie. Do zagotowanej wody wsypała coś, co miało udawać kawę. Jedną filiżankę postawiła przed matką, drugą przed sobą.
– Zaraz pójdę po wodę, ale przedtem napijmy się kawy.
– Dobre z ciebie dziecko.
Hilma wypiła łyk lury. Przy uroczystych okazjach piła kawę ze spodka, trzymając w zębach kostkę cukru. Teraz trzeba było oszczędzać cukier. Zresztą substytut to nie to samo.
– Czy ojciec mówił, kiedy wróci do domu?
Elsy spuściła wzrok. W tych wojennych czasach to pytanie miało zupełnie inną wagę niż dawniej. Nie tak dawno storpedowano kuter „Öckerö”. Cała załoga zginęła2. Od tamtej pory każde pożegnanie przed wypłynięciem na morze mogło być ostatnim. Ale trzeba było pracować. Nie było wyboru. Ładunek musiał być dostarczony, a połów przywieziony na ląd. Taka była rzeczywistość, i w czasie wojny, i w czasie pokoju. Należało się cieszyć, że w ogóle zezwolono na utrzymanie lokalnych połączeń handlowych z Norwegią. Uchodziły za bezpieczniejsze od tak zwanych połączeń gwarantowanych poza blokadą3. Łodzie z Fjällbacki mogły nadal wypływać na połowy, choć ryb było mniej niż dawniej. Dało się to uzupełnić frachtem do portów Norwegii i z powrotem. Ojciec Elsy najczęściej przywoził z Norwegii lód, a przy odrobinie szczęścia miał ładunek również, kiedy płynął w tamtą stronę.
– Wolałabym jednak… – Hilma umilkła, a potem podjęła na nowo: – …wolałabym tylko, żeby był trochę ostrożniejszy.
– Kto? Ojciec? – spytała Elsy, chociaż dobrze wiedziała, kogo matka ma na myśli.
– Tak… – Hilma wypiła łyk i skrzywiła się. – Tym razem zabrał ze sobą chłopaka od doktora… To się nie może dobrze skończyć, tyle ci powiem.
– Axel jest odważny, a ojciec chce pomóc, na ile potrafi.
– Ale to niebezpieczne. – Hilma potrząsnęła głową. – Ten chłopak na pokładzie i ci jego przyjaciele… Boję się, że ściągnie nieszczęście na ojca i na tamtych.
– Musimy robić, co się da, żeby pomóc Norwegom – cicho powiedziała Elsy. – A gdyby nas to spotkało? Też oczekiwalibyśmy od nich pomocy. Axel i jego przyjaciele robią wiele dobrego.
– Dość tego. Idziesz wreszcie po tę wodę? – burknęła Hilma, wstając, aby przy zlewie przetrzeć filiżankę.
Elsy nie czuła się urażona. Rozumiała, że matka burczy, bo się niepokoi. Rzuciła okiem na jej przedwcześnie zgarbione plecy, wzięła wiadro i poszła do studni.
Spacer sprawił Patrikowi przyjemność. Nawet go to zdziwiło. Od ładnych paru lat nie ćwiczył regularnie, ale gdyby teraz, podczas urlopu, codziennie chodził na długi spacer, może udałoby mu się pozbyć początków brzuszka. Erika pilnowała, żeby w domu nie było słodyczy. Dzięki temu on też zgubił parę kilogramów.
Minął stację benzynową OK/Q8 i szybkim krokiem szedł na południe. Zamierzał dojść do młyna i tam zawrócić. Maja wesoło paplała, siedząc przodem do kierunku jazdy. Uwielbiała spacery i witała się ze wszystkimi, wołając „hej” i uśmiechając się szeroko. Istne słoneczko, chociaż potrafiła być niezłym ziółkiem. To na pewno po Erice, pomyślał Patrik.
Szedł przed siebie, coraz bardziej zadowolony z życia. Wszystko zaczęło się świetnie układać. Nareszcie są z Eriką u siebie, sami. Nie miał nic przeciwko Annie i jej dzieciom, ale wielomiesięczne życie pod jednym dachem było trochę męczące. I jeszcze ta historia z matką. Martwił się tym. Czuł się, jakby tkwił między młotem a kowadłem. Rozumiał Erikę. Złościło ją, że matka wpada bez uprzedzenia i z miejsca zaczyna wygłaszać uwagi na temat ich sposobu prowadzenia domu i opieki nad Mają. Wolałby jednak, żeby Erika reagowała tak jak on, żeby udawała, że nie słyszy. Zresztą mogłaby okazać jego matce trochę więcej zrozumienia. Mieszkała sama, poza synem i jego rodziną nie ma tu nikogo. Siostra Patrika, Lotta, mieszkała w Göteborgu, i chociaż to nie drugi koniec świata, matka miała bliżej do nich. Poza tym bardzo im pomagała. Kilka razy została z Mają, dzięki czemu mógł pójść z Eriką do restauracji… Erika mogłaby częściej dostrzegać plusy.
– Patś, patś!
Maja z podnieceniem wskazała paluszkiem pasące się na łące koniki Rimfaxe. Patrik nie przepadał za tą rasą, ale gotów był przyznać, że konie fiordzkie są rzeczywiście bardzo ładne. A do tego wyglądają niegroźnie. Przystanęli na chwilę, żeby popatrzeć, i Patrik zanotował w pamięci, by następnym razem zabrać trochę jabłek albo marchewek. Gdy Maja napatrzyła się do syta, znów ruszył przed siebie. Pokonał ostatni odcinek drogi do młyna, a potem zawrócił do Fjällbacki.
Patrzył, jak zwykle z fascynacją, na wieżę kościoła wznoszącą się wyniośle nad szczytem wzgórza. I wtedy ujrzał znajomy samochód. Jechał bez koguta, nie na sygnale, więc sprawa chyba nie była pilna. A mimo to Patrik poczuł, że tętno mu przyśpiesza. Samochód zjeżdżał już ze szczytu, gdy Patrik dostrzegł za nim drugi. Zmarszczył czoło. Obydwa radiowozy, naraz. To musi być coś ważnego. Pomachał, gdy od samochodu dzieliło go tylko sto metrów. Samochód zwolnił i Patrik podszedł do siedzącego za kierownicą Martina. Maja z zachwytem machała rączkami. W jej świecie każde wydarzenie zapowiadało coś fajnego.
– Cześć, Hedström. Na spacerku z córeczką? – odezwał się Martin, kiwając ręką do Mai.
– Tak, trzeba dbać o formę… Co się stało, że jedziecie dwoma wozami?
Za nim zatrzymał się drugi samochód. Patrik kiwnął ręką Bertilowi i Göście.
– Cześć, jestem Paula Morales.
Patrik dopiero teraz dostrzegł, że obok Martina siedzi nieznajoma kobieta w policyjnym mundurze. Chwycił jej wyciągniętą rękę i przedstawił się.
– Dostaliśmy zgłoszenie o znalezieniu zwłok. Tu, niedaleko – odparł Martin.
– Podejrzewacie zabójstwo? – Patrik zmarszczył czoło.
Martin rozłożył ręce.
– Nic więcej nie wiemy. Dzwoniło dwóch chłopaków, że znaleźli nieboszczyka.
Stojący z tyłu samochód zatrąbił, Maja aż podskoczyła w wózku.
– Wiesz co – szybko powiedział Martin – nie mógłbyś wskoczyć do samochodu i jechać z nami? Jakoś nie za dobrze się czuję z… no wiesz, z kim… – Wskazał głową drugi samochód.
– Niby jak? – powiedział Patrik. – Jestem z małą… i formalnie rzecz biorąc, jestem na urlopie.
– Proszę. – Martin przekrzywił głowę. – Jedź z nami. Rzucisz tylko okiem, a potem was podwiozę do domu. Wózek zmieści się w bagażniku.
– A fotelik dla dziecka?
– Racja. No to przyjdź do nas. To niedaleko, zaraz za rogiem. Pierwsza przecznica w prawo, drugi dom po lewej stronie. Na skrzynce jest nazwisko Frankel.
Patrik wahał się chwilę. Po następnym klaksonie z drugiego samochodu podjął decyzję.
– Dobrze, przyjdę i rzucę okiem. Będziesz musiał się zająć Mają, gdy będę w środku. I ani słowa Erice. Dostanie szału, jeśli się dowie, że zabrałem Maję na akcję.
– Przyrzekam. – Martin mrugnął do niego. Machnął ręką Bertilowi i Göście, a potem wrzucił jedynkę. – Do zobaczenia.
– Okej – odparł Patrik, chociaż czuł, że będzie tego żałował.
Ciekawość wzięła jednak górę nad instynktem samozachowawczym. Odwrócił wózek i szybkim krokiem poszedł w kierunku Hamburgsund.
– Wszystkie sosnowe meble mają stąd wyjechać! – Anna wzięła się pod boki i zrobiła groźną minę.
– Ale co w nich złego? – spytał Dan, drapiąc się w głowę.
– Są brzydkie! Jeszcze jakieś pytania? – Anna nie mogła się powstrzymać od śmiechu. – Nie bądź taki przerażony, kochanie… Będę się jednak upierać, że nie ma nic brzydszego od tych mebli. A najgorsze jest łóżko. Poza tym nie chcę spać w łóżku, w którym spałeś z Pernillą. Ten sam dom od biedy może być, ale to samo łóżko… o nie!
– To potrafię jeszcze zrozumieć. Ale tyle nowych mebli naraz będzie dużo kosztować… – powiedział ze zmartwioną miną Dan.
Kiedy zostali parą, postanowił mimo wszystko zatrzymać dom, choć niełatwo było mu wiązać koniec z końcem.
– Mam jeszcze pieniądze od Eriki, ze spłaty domu po rodzicach. Lucas się do nich nie dobrał. Weźmiemy część i jeśli zechcesz, pojedziemy razem kupić trochę nowych rzeczy. Chyba że się nie boisz dać mi wolną rękę.
– Wierz mi, chętnie sobie daruję decydowanie, jakie meble kupić – odparł Dan. – Kupuj, co chcesz, byle to jakoś wyglądało. Ale dość już gadania. Chodź lepiej się całować.
Przyciągnął ją do siebie. Całowali się długo, mocno i jak zwykle dali się ponieść. Dan zaczął rozpinać Annie biustonosz, gdy ktoś wszedł do domu. Z przedpokoju było widać kuchnię, więc ten ktoś nie mógł mieć wątpliwości, co się tam odbywa.
– Kurde, migdalicie się w kuchni? Fuj, obrzydliwi jesteście! – Belinda przeleciała obok nich jak burza i pomknęła po schodach do swojego pokoju. Na ostatnim stopniu przystanęła i czerwona ze złości krzyknęła: – Wracam do mamy, jak najszybciej! Rozumiecie? Przynajmniej nie będę musiała bez przerwy patrzeć, jak sobie wpychacie języki do gardeł. Po prostu żenada! Obrzydliwość! Nie dociera do was?!
Buch! Drzwi pokoju Belindy trzasnęły. Usłyszeli, jak przekręca klucz w zamku. Chwilę później zaczęła grać muzyka, na cały regulator. Stojące przy zlewie talerze zadzwoniły do taktu.
– Ups – powiedział Dan i skrzywił się, patrząc w górę schodów.
– Właśnie, ups – powiedziała Anna, wydostając się z jego objęć. – Rozumiem, że niełatwo jej z tym wszystkim. – Chwyciła dzwoniące talerze i wstawiła je do zlewu.
– Niestety musi się pogodzić z tym, że w moim życiu pojawiła się kobieta – powiedział Dan ze złością.
– Ale spróbuj się postawić w jej sytuacji. Najpierw rozwodzicie się z Pernillą, potem przewija się przez ten dom – Anna ważyła słowa – pewna liczba dziewczyn, w końcu wprowadzam się ja z dwójką dzieci. Belinda ma dopiero siedemnaście lat. Samo to jest dla niej wystarczająco trudne. W dodatku musi się dostosować do trzech obcych osób w domu…
– Wiem, że masz rację… – Dan westchnął. – Ale nie mam pojęcia, jak postępować z nastolatką. Odpuścić? Nie poczuje się wtedy pozostawiona sama sobie? Czy upierać się przy swoim? Czy wtedy nie uzna, że się wcinam? Co mówi instrukcja obsługi?
Anna się roześmiała.
– Według mnie zaginęła już na porodówce. Postaraj się z nią porozmawiać. Jeśli ci zatrzaśnie drzwi przed nosem, przynajmniej będziesz wiedział, że próbowałeś. A potem spróbujesz jeszcze raz. I jeszcze raz. Ona się boi, że cię straci. Ciebie i prawo do bycia małą dziewczynką. Boi się, że skoro już się wprowadziliśmy, to zabierzemy jej wszystko. To wcale nie jest takie dziwne.
– Czym ja sobie zasłużyłem na taką mądrą kobietę? – spytał Dan, znów przytulając Annę.
– Nie wiem – odparła, przyciskając twarz do jego piersi. – Chyba ci się tylko wydaje, że jestem taka mąd-ra, bo porównujesz mnie ze swoimi poprzednimi podbojami…
– Słuchaj. – Dan zaśmiał się i mocno uścisnął Annę. – Nie bądź taka, bo zostawię to sosnowe łóżko.
– A chcesz, żebym została w tym domu?
– Okej. Wygrałaś. Umawiamy się, że łóżko już wyleciało.
Oboje się roześmiali. Potem zaczęli się całować. Na górze muzyka dudniła na cały regulator.
Martin podjechał pod dom i od razu zobaczył chłopców. Stali na uboczu ze skrzyżowanymi ramionami. Trzęśli się ze zdenerwowania. Martin spojrzał na ich pobladłe twarze i zobaczył, że im ulżyło, że wreszcie przyjechali.
– Jestem Martin Molin. – Wyciągnął rękę do chłopaka stojącego bliżej.
Przedstawił się, mamrocząc pod nosem: – Adam Andersson. – Drugi, stojący nieco z tyłu, machnął ręką i wyjaśnił z zawstydzeniem:
– Nie witam się. Wymiotowałem i wytarłem ręką…
Martin ze zrozumieniem kiwnął głową. Nie ma się czego wstydzić, on też tak reaguje na widok trupa.
– No jak, co się tu stało? – zwrócił się do Adama, który wydawał się bardziej opanowany. Był niższy od kolegi, na policzkach miał ostre wykwity trądziku, jasne, przydługie włosy.
– To było tak, że my… – Adam obejrzał się na Mattiasa. Mattias wzruszył ramionami, więc ciągnął dalej: – Pomyśleliśmy, że wejdziemy do środka się rozejrzeć. Wyglądało na to, że obaj wyjechali.
– Obaj? – spytał Martin. – Dwóch ich tutaj mieszka?
– Bracia – wtrącił Mattias. – Nie wiem, jak się nazywają, ale moja matka wie na pewno. Od początku czerwca opróżnia ich skrzynkę na listy. Jeden z nich zawsze wyjeżdża na lato, ale drugi zostaje. W tym roku nikt nie odbierał poczty, więc myśleliśmy, że… – Nie dokończył. Wpatrywał się w swoje buty. Na jednym z nich spostrzegł martwą muchę. Z obrzydzeniem potrząsnął nogą, żeby ją zrzucić. – Czy to on tam siedzi nieżywy? – spytał, podnosząc wzrok.
– W tej chwili wiemy mniej od was – odparł Martin. – Mówcie dalej. Postanowiliście się dostać do środka. I co dalej?
– Mattias odkrył, że jedno okno da się otworzyć, i wszedł pierwszy – powiedział Adam. – Potem wciąg-nął mnie. Kiedy zeskoczyliśmy na podłogę, coś nam zatrzeszczało pod butami, ale nie widzieliśmy co, bo było ciemno.
– Ciemno? – przerwał Martin. – Dlaczego ciemno?
Kątem oka zobaczył, że Gösta, Paula i Bertil przy-stanęli z tyłu i nasłuchują.
– Wszystkie rolety były spuszczone – cierpliwie wyjaśnił Adam. – Podciągnęliśmy roletę w tym oknie, przez które weszliśmy, i wtedy zobaczyliśmy, że na podłodze jest pełno martwych much. W dodatku strasznie śmierdziało.
– Koszmarnie – powtórzył Mattias. Znów zaczęło go mdlić.
– I co dalej? – ponaglał Martin.
– Weszliśmy do pokoju. Fotel przy biurku stał tyłem, nie widzieliśmy, czy ktoś tam siedzi. Tknęło mnie przeczucie… oglądało się CSI, prawda, więc ten smród i martwe muchy, i tak dalej… Nie trzeba być Einsteinem, żeby wydedukować, że ktoś tu umarł. Podszedłem do fotela, obróciłem… siedział w nim!
Mattias przypomniał sobie ten widok. Odwrócił się i zwymiotował na trawę. Otarł usta ręką i wyszeptał:
– Przepraszam.
– W porządku – powiedział Martin. – Każdemu się zdarza na widok trupa.
– Mnie nie – powiedział z wyższością Mellberg.
– Mnie też nie – lakonicznie stwierdził Gösta.
– Mnie też nigdy się nie przytrafiło – oświadczyła Paula.
Martin odwrócił się i rzucił im ostrzegawcze spoj-rzenie.
– Obrzydliwie wyglądał – skwapliwie dopowiedział Adam.
Mimo początkowego szoku wszystko to zaczęło mu chyba sprawiać pewną przyjemność. Mattiasem, który stał zgięty wpół za jego plecami, wstrząsały torsje. Wymiotował już samą żółcią.
– Czy ktoś mógłby odwieźć chłopaków do domu? – Martin zwrócił się do kolegów, ale do nikogo konkretnie. Zapadło milczenie, po chwili zgłosił się Gösta.
– Ja ich wezmę. Chodźcie, chłopcy, zawiozę was do domu.
– Mieszkamy tylko paręset metrów stąd – słabym głosem powiedział Mattias.
– No to was odprowadzę – powiedział Gösta i kiwnął na nich ręką.
Poszli za nim, powłócząc nogami w sposób charakterystyczny dla nastolatków. Na twarzy Mattiasa malował się wyraz ulgi, natomiast Adam był zawiedziony, że go ominą ciekawe wydarzenia.
Martin odprowadził ich wzrokiem aż do rogu, a potem powiedział tonem zdradzającym, że nie oczekuje zbyt wiele:
– Zobaczmy, co tu mamy.
Mellberg odchrząknął.
– Nie mam wprawdzie problemu z patrzeniem na trupy i tak dalej… naprawdę… tyle lat służby, więc niejedno widziałem, ale ktoś tu powinien zostać… na straży. Najlepiej będzie, jeśli wezmę na siebie ten obowiązek, jako szef, jako ten z największym doświadczeniem. – Znów odchrząknął.
Martin i Paula spojrzeli na siebie z rozbawieniem, ale Martin natychmiast zrobił poważną minę.
– Racja. Lepiej, żeby ktoś z twoim doświadczeniem miał oko na teren wokół domu, a my z Paulą wejdziemy do środka i się rozejrzymy.
– Właśnie… Pomyślałem, że tak będzie najlepiej. – Mellberg przez moment kołysał się na piętach, potem ociężale ruszył przez trawnik.
– To co, wchodzimy? – powiedział Martin. Paula kiwnęła głową.
– Ostrożnie – ostrzegł Martin przed drzwiami. – Nie wolno nam zatrzeć żadnych śladów, na wypadek gdyby się okazało, że śmierć nie nastąpiła z przyczyn naturalnych. Tylko się rozejrzymy, zanim przyjedzie ekipa techniczna.
– Pięć lat pracowałam w wydziale kryminalnym komendy okręgowej w Sztokholmie. Wiem, jak należy się zachowywać na domniemanym miejscu przestępstwa – powiedziała Paula bez złości.
– Przepraszam, nie wiedziałem – zawstydził się Martin, ale natychmiast skupił się na czekającym go zadaniu.
W domu panowała niesamowita cisza. Zakłócał ją tylko stukot butów o podłogę. Martin stał w przedpokoju i zastanawiał się, czy wydawałaby mu się równie upiorna, gdyby nie wiedział, że w domu jest trup. I doszedł do wniosku, że chyba nie.
– Tam – szepnął. Natychmiast sobie uprzytomnił, że przecież nie musi szeptać. Normalnym głosem, który odbił się echem od ścian, powtórzył: – Tam.
Paula szła zaraz za nim. Martin zrobił kilka kroków i otworzył drzwi pokoju, jak się domyślał, biblioteki. Dziwna woń, którą czuli już od progu, stała się jeszcze silniejsza. Chłopcy mówili prawdę. Na podłodze leżało mnóstwo much. Trzeszczały pod stopami, gdy wchodzili, najpierw on, potem Paula. Zapach był duszący, słodkawy, ale już nie tak nieznośny, jak zapewne był na początku.
– Nie ma wątpliwości, że ktoś tu umarł, i to dość dawno temu – powiedziała Paula. Oboje z Martinem wpatrywali się w przeciwległy róg pokoju.
– Rzeczywiście – powiedział Martin.
W ustach czuł ohydny posmak. Postanowił, że się nie da, i ostrożnie przeszedł środkiem, aż do siedzącego na fotelu trupa.
– Zostań tam. – Gestem nakazał Pauli, aby się zatrzymała przy drzwiach.
Nie poczuła się urażona. Im mniej osób zostawi ślady, tym lepiej.
– Wiesz, nie wygląda to na śmierć z przyczyn naturalnych – stwierdził.
Żółć podeszła mu do gardła. Starał się zwalczyć odruch wymiotny, przełykając ślinę i skupiając się na oględzinach. Sporych rozmiarów rana tłuczona po prawej stronie głowy nie pozostawiała wątpliwości, mimo ogólnie złego stanu zwłok. Człowiek siedzący na fotelu został brutalnie pozbawiony życia.
Martin odwrócił się powoli i wyszedł z pokoju. Paula za nim. Na dworze wziął kilka głębokich oddechów i w końcu przestało go mdlić. Wtedy zobaczył, że zza rogu wychodzi Patrik. Szedł żwirową ścieżką w ich kierunku.
– To morderstwo – powiedział Martin, gdy Patrik znalazł się w zasięgu jego głosu. – Trzeba ściągnąć Torbjörna z ekipą techniczną. W tej chwili nie mamy tu nic więcej do roboty.
– Okej – powiedział z posępną miną Patrik. – Może mógłbym… – Przerwał i spojrzał na siedzącą w wózku Maję.
– Wejdź sobie do środka, przypatrz się, ja przez ten czas popilnuję Mai – powiedział z zapałem Martin. Podszedł do Mai i wziął ją na ręce. – Chodź, malutka, pooglądamy kwiatki.
– Fiatki – powtórzyła radośnie Maja i pokazała palcem rabatkę.
– Byłaś z nim w środku? – spytał Patrik.
Paula skinęła głową.
– Niezbyt atrakcyjny widok. Chyba siedzi tak od późnej wiosny. W każdym razie tak mi się zdaje.
– Pracując w Sztokholmie, na pewno niejedno widziałaś.
– Trupów leżących równie długo nie tak znowu dużo.
– Wejdę i rzucę okiem. Właściwie to jestem na urlopie ojcowskim, ale…
Paula się uśmiechnęła.
– Domyślam się, że trudno ci wytrzymać bez pracy. Ale Martin nieźle sobie radzi, strzeże pozycji…
Z uśmiechem spojrzała w stronę rabatki: Martin przykucnął obok Mai i razem podziwiali kwitnące jeszcze kwiaty.
– On jest jak opoka. Pod każdym względem – powiedział Patrik i ruszył do domu.
Wrócił po kilku minutach.
– Jestem tego samego zdania co Martin. Raczej nie ma wątpliwości, pokaźna rana tłuczona na głowie.
– Żadnych podejrzanych śladów. – Mellberg, sapiąc, wyszedł zza rogu. – I jak to wygląda? Hedström, byłeś w środku? Przyjrzałeś się?
Wyczekująco patrzył na Patrika, a Patrik kiwnął głową.
– Nie ma wątpliwości, że to morderstwo. Zadzwo-nisz po ekipę kryminalistyczną?
– Oczywiście – nadął się Mellberg. – W końcu jestem szefem tego domu wariatów. A ty co tu robisz? – spytał. – Najpierw się upierałeś przy urlopie ojcowskim, a teraz, jak go masz, wyskakujesz jak diabeł z pudełka. – Zwrócił się do Pauli: – Nie rozumiem tych nowomodnych wymysłów. Faceci siedzą w domach i zmieniają pieluchy, a baby wkładają mundury.
Raptownie zawrócił i sadząc wielkimi krokami, podążył do samochodu, by przez telefon wezwać techników.
– Witamy w komisariacie w Tanumshede – sucho skomentował Patrik.
Paula uśmiechnęła się z rozbawieniem.
– To nic nowego. W policji jest pełno takich dinozaurów jak on. Gdybym miała się nimi przejmować, już dawno musiałabym się poddać.
– Dobrze, że tak do tego podchodzisz – zauważył Patrik. – Mellberg ma tę zaletę, że jest konsekwentny. Dyskryminuje wszystko i wszystkich.
– Bardzo pocieszające – zaśmiała się Paula.
– Z czego się śmiejecie? – spytał Martin. Nadal trzymał na ręku Maję.
– Z Mellberga – odparli jednocześnie.
– Co znowu?
– To samo co zawsze – Patrik wyciągnął ręce do Mai. – Ale będzie dobrze, bo Paula się nie przejmuje. Idziemy z małą do domu. Maja, zrób pa, pa.
Maja pomachała rączką i uśmiechnęła się, zwłaszcza do Martina. Martin aż się rozpromienił.
– Zabierasz mi dziewczynę? Hej, maleńka, miałem nadzieję, że coś będzie między nami… – Wysunął dolną wargę, robiąc zawiedzioną minę.
– Maja nie potrzebuje żadnych facetów poza swoim tatą, prawda, kochanie? – Patrik wtulił nos w szyjkę córeczki, a ona zapiszczała ze śmiechu. Posadził ją w wózku i pomachał kolegom. Czuł ulgę, że może ich zostawić i iść do domu, ale z drugiej strony wolałby zostać.
Zupełnie się pogubiła. Jaki dziś dzień, poniedziałek? Czy już wtorek? Britta chodziła tam i z powrotem po pokoju. Jakie to… denerwujące. Im bardziej próbowała się skupić, tym bardziej jej to umykało. W chwilach większej jasności wewnętrzny głos podpowiadał jej, że siłą woli mogłaby zmusić swój mózg do posłuchu. Jednocześnie miała świadomość, że jej mózg coraz bardziej się zmienia, rozpada się, traci zdolność pamiętania, zatrzymywania w pamięci chwil, wydarzeń, informacji i twarzy.
Poniedziałek. Tak, dziś jest poniedziałek. Wczoraj córki były u nich na niedzielnym obiedzie. To było wczoraj. Więc dziś jest poniedziałek. Na pewno. Zatrzymała się w pół kroku. Poczuła ulgę, odniosła małe zwycięstwo. Wie, jaki dzień był wczoraj.
Łzy cisnęły jej się do oczu. Przysiadła w rogu kanapy. Znajome obicie ze wzorem Josefa Franka sprawiało, że czuła się bezpieczna. Kupili tę kanapę razem z Hermanem. To znaczy ona wybierała, a on pomrukiwał z aprobatą. Z radością zgodziłby się na wszystko, byleby była szczęśliwa. Nawet gdyby zapragnęła pomarańczowej kanapy w zielone kropki. Herman, no właśnie… Gdzie on jest? Z niepokojem przebierała palcami po kwiatkach na obiciu. Przecież wie. To znaczy: w gruncie rzeczy wie. Miała przed oczami jego twarz i poruszające się usta, gdy wyraźnie mówił, dokąd idzie. Pamiętała nawet, że powtórzył to kilka razy. Ale sama informacja jej umknęła, tak jak przedtem dzień tygodnia, jakby z niej drwiła. Zdenerwowała się, chwyciła za oparcie. Musi sobie przypomnieć, tylko najpierw się skupi. Wpadła w panikę. Gdzie ten Herman? Długo go nie będzie? Chyba nie wyjechał, nie zostawił jej samej? A może ją porzucił? Co mówiły jego usta, które miała przed oczami? Musi się upewnić i sprawdzić, czy jego rzeczy są na miejscu. Raptownie wstała z kanapy i pobiegła na piętro. Paniczny strach pulsował i dzwonił jej w uszach. Co on mówił? Rzuciła okiem do szafy i uspokoiła się. Wszystkie rzeczy wiszą na swoim miejscu. Marynarki, swetry, koszule. Wszystko jest. Ale nadal nie wiedziała, gdzie jest Herman.
Rzuciła się na łóżko, skuliła jak małe dziecko i rozpłakała. Z każdą chwilą jej mózg ogarniała coraz większa pustka, twardy dysk życia się wymazywał. Nic nie mogła na to poradzić.
– Cześć. To był naprawdę długi spacer. Długo was nie było!
Erika wyszła im na spotkanie i dostała od Mai mokrego całusa.
– Tak… Zdaje się, że miałaś popracować? – Patrik nie patrzył jej w oczy.
– Miałam… – westchnęła. – Ale jakoś nie mogę ruszyć z miejsca. Gapię się tylko w ekran i wcinam irysy. Jak tak dalej pójdzie, zanim skończę książkę, dojdę do stu kilo. – Pomogła Patrikowi rozebrać Maję. – Nie mogłam już wytrzymać i trochę poczytałam pamiętniki mamy.
– Znalazłaś coś ciekawego? – spytał Patrik. Ulżyło mu, że nie musi odpowiadać na dalsze pytania o spacer.
– Czy ja wiem… to zwykłe zapiski z codziennego życia. Przeczytałam tylko kilka stron. Będę czytać etapami. – Erika weszła do kuchni i zmieniając temat, spytała: – Napijemy się herbaty?
– Z przyjemnością – odparł Patrik.
Rozwiesił ubrania, a potem poszedł za nią do kuchni i przyglądał się, jak nalewa wody i wyciąga torebki herbaty i filiżanki. Słychać było, jak Maja buszuje w zabawkach w salonie. Po kilku minutach Erika nalała do filiżanek gorącej herbaty i zasiedli przy kuchennym stole.
– No, wykrztuś to wreszcie – powiedziała, obserwując Patrika. Tak dobrze go znała. To umykające spojrzenie, nerwowe bębnienie palcami. Nie chciał albo nie miał odwagi jej o czymś powiedzieć.
– Ale co? – Zrobił niewinną minę.
– Nie rób wielkich oczu. O czym mi nie powiedziałeś?
Wypiła łyk herbaty i z rozbawieniem czekała, aż przestanie się wić i przejdzie do rzeczy.
– Taak…
– A dalej? – Erika nie mogłaby zaprzeczyć, że odczuwa niemal sadystyczną przyjemność, przyglądając się, jak się męczy.
– Coś się stało.
– Wróciliście oboje cali i zdrowi, więc co takiego się stało?
– No więc… – Patrik wypił łyk herbaty, by zyskać na czasie i wymyślić, jak to najlepiej przedstawić. – Szliśmy w stronę młyna Lerstena i akurat moi koledzy jechali na wezwanie. – Ostrożnie podniósł na nią wzrok. Erika uniosła brew. Czekała na ciąg dalszy. – Dostali meldunek o znalezieniu zwłok w domu gdzieś przy drodze na Hamburgsund i właśnie tam jechali.
– Ale jesteś na urlopie i ciebie to nie dotyczy. – Filiżanka Eriki zatrzymała się w połowie drogi do ust. – Chyba nie chcesz powiedzieć… – Spojrzała na niego z niedowierzaniem.
– Właśnie – odparł nieco piskliwie Patrik, nie podnosząc wzroku znad stołu.
– Zabrałeś Maję tam, gdzie znaleziono trupa! – Przyszpiliła go wzrokiem.
– Tak. Ale gdy wszedłem do środka, żeby się rozejrzeć, zajmował się nią Martin. Oglądali kwiatki.
Uśmiechnął się pojednawczo, ale odpowiedziało mu lodowate spojrzenie.
– Wszedłem do środka, żeby się rozejrzeć. – Głos również miała lodowaty. – Masz urlop ojcowski. Podkreślam: urlop. I podkreślam: ojcowski! Tak trudno powiedzieć: ja teraz nie pracuję?
– Ale ja tylko rzuciłem okiem – tłumaczył się bezradnie, bo wiedział, że Erika ma rację. Istotnie, jest na urlopie. Ojcowskim. Niech koledzy prowadzą ten interes. Poza tym nie powinien zabierać Mai na miejsce zbrodni.
W tym momencie uzmysłowił sobie, że Erika nie wie. Twarz przeszył mu mimowolny skurcz. Przełknął ślinę i dodał:
– To morderstwo.
– Morderstwo! – Jej głos przeszedł w falset. – Więc nie dość, że wziąłeś Maję tam, gdzie znaleziono zwłoki, to jeszcze były to zwłoki zamordowanego człowieka! – Potrząsnęła głową, jakby słowa, które próbowała wypowiedzieć, uwięzły jej w gardle.
– Ale nigdy więcej tego nie zrobię. – Patrik rozłożył ręce. – Niech oni to wyjaśniają. Ja mam wolne do stycznia i w tym czasie poświęcę się wyłącznie Mai, w stu procentach. Masz moje słowo.
– I lepiej, żeby tak było – odwarknęła Erika. Była taka zła, że najchętniej by nim potrząsnęła. Po chwili uspokoiła się, ciekawość zwyciężyła. – Gdzie to było? Wiadomo już, kim jest ofiara?
– Nie mam pojęcia. Duży biały dom, po lewej stronie, sto metrów od pierwszej przecznicy w prawo, za młynem.
Erika spojrzała na niego dziwnie.
– Duży biały dom z szarymi narożnikami?
Patrik pomyślał chwilę, a potem kiwnął głową.
– Tak, zgadza się. Na skrzynce na listy było nazwisko Frankel.
– Wiem, kto tam mieszka. Axel i Erik Franklowie. Erik Frankel to ten, któremu dałam do obejrzenia ten nazistowski medal.
Patrik oniemiał. Jak mógł o tym zapomnieć? W końcu nazwisko Frankel nie należy do najczęściej spotykanych.
Z salonu dobiegało wesołe trajkotanie Mai.
– Co za beznadziejny poniedziałek – westchnął Mell-berg, gdy Gösta wjechał do garażu i zaparkował.
– No – odparł Gösta, jak zawsze bardzo oszczędny w słowach.
Mellberg wszedł do budynku i zdążył tylko zarejestrować, że coś kudłatego zbliża się w szalonym tempie. Potem to coś rzuciło się na niego i próbowało lizać po twarzy.
– Zaraz, zaraz! Dość tego!
Z obrzydzeniem machnął rękami. Pies stulił uszy i poczłapał do Anniki. Przynajmniej tam był mile widziany. Mellberg, mamrocząc pod nosem, wierzchem dłoni starł psią ślinę. Gösta zmuszał się do zachowania powagi. Cała ta scena była tym zabawniejsza, że Mellbergowi przy okazji zsunęła się na bok pożyczka, uwita misternie jak gniazdo na czubku głowy. Ze złością poprawił fryzurę i nadal mrucząc do siebie, poszedł do swojego gabinetu.
Gösta, chichocząc cicho, także poszedł do swojego pokoju. Podskoczył ze zdumienia, gdy nagle usłyszał znajomy ryk:
– Ernst! Do mnie!
Rozejrzał się zaskoczony. Minął już jakiś czas, odkąd jego kolega Ernst Lundgren wyleciał z pracy, i nic mu nie było wiadomo, żeby mieli go przyjąć z powrotem.
Mellberg wrzasnął jeszcze raz:
– Ernst! Chodź tu natychmiast!
Gösta wyszedł na korytarz, żeby wyjaśnić tę zagadkę, i zobaczył, jak Mellberg, czerwony ze złości, pokazuje na coś leżącego na podłodze. W umyśle Gösty zrodziło się podejrzenie. Rzeczywiście, kundel przytelepał się jak na zamówienie. Ze wstydem zwiesił łeb.
– Ernst, co to jest?
Psisko próbowało udawać, że nie rozumie, ale kupa na środku gabinetu mówiła sama za siebie.
– Annika! – wrzasnął Mellberg.
Sekretarka przybiegła błyskawicznie.
– Ojej, widzę, że zdarzył się mały wypadek.
Rzuciła psu współczujące spojrzenie, a on z wdzięcznością podszedł bliżej.
– Ładny mi wypadek! Ernst narobił mi na podłogę.
Gösta nie mógł się już powstrzymać. Zaczął chichotać. Próbował przestać, ale śmiał się coraz głośniej. Udzieliło się to również Annice. W końcu oboje ryczeli ze śmiechu, aż im łzy ciekły po policzkach.
– Co się dzieje? – z zaciekawieniem spytał Martin. Za nim stała Paula.
– Ernst… – Gösta nie mógł złapać tchu. – Ernst… narobił na podłogę.
Martin nie od razu zrozumiał. Patrzył to na leżącą na środku gabinetu kupę, to na psa tulącego się do nóg Anniki. W końcu coś mu zaświtało.
– Dałeś… psu na imię Ernst? – spytał i również zaczął się śmiać.
Tylko Mellbergowi i Pauli nie udzielił się ten histeryczny napad. Mellberg wyglądał, jakby zaraz miało go rozsadzić od środka, natomiast Paula nie rozumiała, o co chodzi.
– Później ci wytłumaczę – powiedział do niej Martin, ocierając oczy. – Kurde, ale dowcip. Bertil, niezły z ciebie kawalarz – dodał.
– Ta… może i tak – odparł Bertil, uśmiechając się niechętnie. – Dość tego, Annika. Trzeba posprzątać i wracamy do pracy.
Chrząknął i usiadł za biurkiem. Pies wahał się chwilę, nie wiedząc, kogo wybrać: Annikę czy Bertila. W końcu uznał, że najgorsze minęło, i merdając ogonem, podążył za nowym panem.
Wszyscy spojrzeli na tę niezwykłą parę. Zastanawiali się, co też pies mógł zobaczyć w Bertilu Mellbergu. Im to coś umknęło.
Przez cały wieczór Eriki nie opuszczała myśl o Eriku Franklu. Nie znała go bliżej, ale obaj z bratem Axelem byli częścią Fjällbacki. Mówiło się o nich „synowie doktora”, chociaż od czasu, gdy ich ojciec był lekarzem we Fjällbace, minęło pięćdziesiąt lat, a czterdzieści, odkąd odszedł z tego świata.
Erika wróciła myślami do swojej wizyty w domu braci. Była tam tylko raz. Bracia, obaj kawalerowie, mieszkali razem w domu po rodzicach. Obaj pasjonowali się historią Niemiec i nazizmu, chociaż każdy na swój sposób. Erik uczył historii w gimnazjum. W wolnych chwilach kolekcjonował przedmioty z czasów Trzeciej Rzeszy. Nimi interesował się szczególnie. Axel, starszy z nich, o ile dobrze pamiętała, utrzymywał jakieś kontakty z Centrum Szymona Wiesenthala. Przypominała sobie również, że podczas wojny przytrafiło mu się coś złego.
Zadzwoniła wtedy do Erika Frankla, opowiedziała mu o swoim znalezisku i opisała medal, a potem spytała, czy mógłby jej pomóc zbadać jego pochodzenie, dowiedzieć się, jak trafił w ręce jej matki. Długo nie odpowiadał. Pomyślała nawet, że może się rozłączył. Kilka razy zawołała do słuchawki: halo. A potem dziwnym tonem powiedział, żeby przyniosła medal, to go obejrzy. Jej uwagę zwróciło najpierw to milczenie, a potem ton jego głosu. Nie wspomniała o tym Patrikowi. Pomyślała, że może się przesłyszała. Gdy do niego pojechała, nie zauważyła w jego zachowaniu niczego dziwnego. Był uprzejmy, zaprosił ją do biblioteki, i tam pokazała mu medal. Wziął go z dość obojętną miną i przyjrzał się dokładnie. Potem spytał, czy mógłby go zatrzymać na jakiś czas, żeby przeprowadzić badania. Erika kiwnęła głową. Ucieszyła się, że ktoś chce się tym zająć.
Pokazał jej również swoje zbiory. Z podziwem, a jednocześnie z przerażeniem oglądała przedmioty pochodzące z mrocznego, złego okresu w historii. Nie wytrzymała. Musiała spytać, jak ktoś, kto jest przeciwnikiem nazizmu i wszystkiego, co ten system uosabiał, może zbierać i otaczać się przedmiotami, które o nim przypominają. Zwlekał z odpowiedzią. W zamyśleniu chwycił czapkę z emblematem SS i obracając ją w rękach, wyraźnie zastanawiał się nad odpowiedzią.
– Nie mam zaufania do ludzkiej pamięci – odezwał się w końcu. – Bez takich przedmiotów, które można obejrzeć i dotknąć, bardzo łatwo zapominamy o tym, czego nie chcemy pamiętać. Zbieram to, co przypomina o przeszłości. Przy okazji nie dopuszczam, by te przedmioty dostawały się w ręce ludzi, którzy patrzą na nie inaczej, wzrokiem pełnym podziwu.
Erika skinęła głową. Rozumiała, a jednocześnie nie rozumiała. Na pożegnanie podali sobie ręce.
A teraz Erik Frankel nie żyje. Został zamordowany. Możliwe, że wkrótce po jej wizycie. Z tego, co niechętnie opowiedział Patrik, wynikało, że całe lato przesiedział martwy na fotelu.
Przypomniała sobie o szczególnej reakcji Erika, gdy mu opowiadała o medalu. Zwróciła się do siedzącego obok i skaczącego pilotem po kanałach Patrika:
– Nie wiesz, czy medal jeszcze tam jest?
Patrik się zdziwił.
– Nie pomyślałem o tym. Nie mam pojęcia. Ale nie zauważyłem żadnych śladów wskazujących na morderstwo na tle rabunkowym. Zresztą kogo by miał interesować stary nazistowski medal? Nie był to żaden unikat. Chodzi mi o to, że jest ich jeszcze sporo na świecie…
– No tak… – powiedziała Erika z ociąganiem. Nadal czuła się nieswojo. – A mógłbyś jutro zadzwonić do kolegów i poprosić, żeby się za nim rozejrzeli?
– No wiesz… – odparł. – Podejrzewam, że mają co innego do roboty. Spytamy jego brata. Poprosimy, żeby poszukał. Na pewno gdzieś u nich jest.
– A właśnie. Gdzie jest Axel Frankel? Dlaczego przez całe lato nie odkrył, że jego brat nie żyje?
Patrik wzruszył ramionami.
– Mam urlop ojcowski, nie pamiętasz? Zadzwoń, spytaj Mellberga.
– Cha, cha, bardzo śmieszne – odparła Erika z uśmiechem. Ale niepokój jej nie opuszczał. – Czy to nie dziwne, że Axel nie znalazł jego zwłok?
– Nie mówiłaś przypadkiem, że się dowiedziałaś, że wyjechał, kiedy u nich byłaś?
– Tak, Erik powiedział, że brat jest za granicą. Ale przecież to było w czerwcu.
– Dlaczego tak cię to dziwi? – Patrik znów spojrzał na telewizor. Właśnie miał się zacząć program Naresz-cie w domu4.
Erika sama nie wiedziała, co ją tak niepokoi, ale ciągle miała w uszach jego milczenie w słuchawce, a potem ten dziwny ton, gdy powiedział, żeby przyniosła medal. To na pewno miało jakiś związek z medalem. Próbowa-ła się skupić na umiejętnościach stolarskich Martina Timella, ale nie bardzo jej to wychodziło.
– Dziadku, szkoda, że tego nie widziałeś. Cholerny czarnuch próbował wepchnąć się do kolejki jakby nigdy nic. Już po pierwszym kopie padł jak kłoda. Potem, jak mu jeszcze skopałem jaja, to przez kwadrans jęczał i wił się na ziemi.
– Per, co chcesz osiągnąć w ten sposób? Pomijając to, że możesz zostać oskarżony o pobicie i skazany na poprawczak, dajesz przeciwnikom dodatkowy powód do mobilizacji przeciwko nam. Zamiast pomóc naszej sprawie, jeszcze umacniasz wrogów.
Frans z rezerwą spoglądał na wnuka. Chwilami nie miał pojęcia, co zrobić, żeby okiełznać tę burzę hormonów. Co taki piętnastolatek może wiedzieć? Chodzi w glanach, goli głowę na łyso i udaje twardziela, ale w gruncie rzeczy to strachliwe dziecko. Nie ma pojęcia ani o sprawie, ani o zasadach, jakie rządzą światem. Nie wie, jak pokierować swoimi niszczycielskimi odruchami, aby używając ich niczym grota włóczni, przebić strukturę społeczną.
Siedzieli obok siebie na schodach. Chłopak ze wstydem zwiesił głowę. Frans zdawał sobie sprawę, że utarł mu nosa. Wnuk chciał mu zaimponować. Ale on wyświadczyłby chłopakowi niedźwiedzią przysługę, gdyby mu nie uzmysłowił, jak działa zimny, twardy i nieprzejednany świat. W tej walce zwyciężają tylko najsilniejsi.
A przecież kochał tego chłopca i chciał go chronić przed złem. Objął wnuka. Uderzyło go, jaki jest drobny. Odziedziczył budowę po nim. Wysoki i chudy, wąski w ramionach. Żadne ćwiczenia tego nie zmienią.
– Najpierw zawsze powinieneś się zastanowić – powiedział Frans łagodniejszym tonem. – Pomyśleć, zanim coś zrobisz. Używać słów zamiast pięści. Do przemocy uciekać się tylko w ostateczności. – Mocniej ścisnął chłopaka za ramiona.
Per na moment przytulił się do niego, jak kiedyś, w dzieciństwie. Ale zaraz przypomniał sobie, że nie jest już dzieckiem i powinien się zachowywać jak mężczyzna. Najważniejsze dla niego, i dawniej, i teraz, było to, żeby dziadek był z niego dumny. Wyprostował się.
– Wiem, dziadku, ale wściekłem się, że się wpycha. Właśnie tacy są. Wszędzie się rozpychają. Myślą, że cały świat do nich należy, cała Szwecja. Tak mnie to… wkurzyło!
– Rozumiem. – Frans zabrał rękę z ramion wnuka i poklepał go po kolanie. – Ale proszę cię, żebyś się zawsze zastanowił, zanim coś zrobisz. Nie będę miał z ciebie żadnego pożytku, jeśli wylądujesz w więzieniu.
Przez całą drogę do Norwegii męczyła go choroba morska. Innym jakoś nie dokuczała. Przyzwyczaili się. Dorastali na morzu. Ojciec mawiał, że czują morze w nogach. Poruszali się pewnie po pokładzie, amortyzując huśtanie, i nigdy nie cierpieli na mdłości podchodzące z żołądka do gardła. Axel ciężko oparł się o reling. Najchętniej wychyliłby się i zwymiotował, ale uważał, że to poniżające, i nie chciał się narażać na docinki. Wiedział, że nie byłyby złośliwe, ale duma nie pozwalała mu znosić kpin rybaków. Wkrótce dopłyną na miejsce. Wystarczy, że znajdzie się na lądzie, a mdłości miną jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Wiedział o tym z doświadczenia. Nieraz pływał już na tej trasie.
– Widać ląd! – zawołał szyper Elof. – Za dziesięć minut będziemy na miejscu. – Stojąc przy sterze, rzucił Axelowi długie spojrzenie.
Axel podszedł do niego. Stary był ogorzały od słońca i wiatru, skórę miał pomarszczoną od wystawiania się na pogodę i niepogodę.
– Wszystko u ciebie w porządku? – spytał cicho, rozglądając się dokoła. Niemieckie jednostki zacumowane jedna przy drugiej w porcie Kristiansand przypominały o rzeczywistości. Niemcy podbili Norwegię. Szwecja na razie uniknęła tego losu, ale nikt nie wiedział, jak długo to potrwa. Na razie Szwedzi bacznie obserwowali, co się dzieje u sąsiadów z zachodu. Przyglądali się również poczynaniom Niemców w innych częściach Europy.
– Pilnujcie swoich spraw, ja przypilnuję swoich – odparł Axel. Zabrzmiało to bardziej szorstko, niż zamierzał, ale miał wyrzuty sumienia, że naraża załogę na ryzyko, które wolałby ponosić sam. Musiał sobie przypomnieć, że przecież nikogo do niczego nie zmusza. Gdy spytał, czy mógłby czasem popłynąć z nimi z… towarem, Elof z miejsca się zgodził. Nigdy nie musiał się tłumaczyć, co przewozi, a Elof nigdy nie pytał. Reszta załogi „Elfridy” też nie.
Zacumowali w porcie i przygotowali papiery do kontroli. Niemcy niczego nie zostawiali przypadkowi. Przed przystąpieniem do rozładunku musieli załatwić formalności. Kiedy to zrobili, zaczęli wyładowywać części maszyn. Oficjalnie to był ich ładunek. Norwegowie odbierali towar pod okiem Niemców stojących z bronią gotową do strzału. Axel czekał, aż zapadnie zmrok. Dopiero wtedy mógł wyładować swój towar. Najczęściej była to żywność. Żywność i informacje. Tym razem też tak było.
W pełnej napięcia ciszy zjedli obiad. Axel niecierpliwie wyczekiwał umówionej godziny. Wszyscy aż podskoczyli, gdy rozległo się ostrożne pukanie w szybę. Axel schylił się, wyjął deski z podłogi i zaczął wyładowywać drewniane paki. Ostrożnie, w milczeniu wynosili je na nabrzeże. Z pobliskiego baraku słyszeli głośną rozmowę Niemców. O tej porze sięgali już po mocniejsze trunki, więc okoliczności sprzyjały. Pijanych Niemców łatwiej było oszukać niż trzeźwych.
Krótkie „dziękuję” po norwesku i ładunek znikł w ciemnościach. Kolejny raz poszło gładko. Wszedł do nadbudówki z uczuciem ogromnej ulgi. Spojrzały na niego trzy pary oczu, ale nikt się nie odezwał. Elof tylko skinął głową, a potem odwrócił się, żeby nabić fajkę. Axel poczuł ogromną wdzięczność dla tych ludzi. Z takim samym spokojem stawiali czoło burzom i Niemcom. Już dawno zrozumieli, że nie da się zmienić kolei losu i życia. Człowiek robi, co może, i żyje, jak się da, a reszta jest w ręku Boga.
Axel poszedł się położyć. Był tak wyczerpany, że od razu zasnął, kołysany do snu lekkim bujaniem łodzi i plus-kaniem wody o kadłub. W baraku stojącym na nabrzeżu głosy Niemców wznosiły się i opadały. Po jakimś czasie zaczęli śpiewać, ale wtedy Axel już spał.
– No to co wiemy na tę chwilę?
Mellberg rozejrzał się po pokoju socjalnym. Kawa zaparzona, drożdżówki na stole, wszyscy obecni.
Paula odchrząknęła.
– Skontaktowałam się z bratem denata, Axelem. Dowiedziałam się, że pracuje w Paryżu i tam zawsze spędza lato. Już jest w drodze do domu. Gdy mu powiedziałam o śmierci brata, wydawał się załamany.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Kufry nazywano amerykańskimi, bo powszechnie używali ich Szwedzi emi-grujący do Ameryki (wszystkie przypisy tłumaczki). [wróć]
Łódź rybacka „Öckerö” została ostrzelana przez niemieckie lotnictwo w czerwcu 1942 roku. [wróć]
Kiedy w kwietniu 1940 roku hitlerowska armia wkroczyła na terytorium Danii i Norwegii, Szwecja została praktycznie odcięta od Zachodu, a więc również od wielu surowców, między innymi ropy naftowej. W cieśninie Skagerrak od Skagen w Danii aż po wybrzeże Norwegii Niemcy założyli blokadę minową. Patrolowały ją marynarka wojenna i lotnictwo. Z kolei Wielka Brytania utworzyła blokadę przeciw Niemcom i krajom okupowanym. Tym samym Szwecja znalazła się za podwójną blokadą, przez co stała się całkowicie zależna od Niemiec. Dopiero po długich negocjacjach ze stronami konfliktu Szwecja uzyskała zgodę na tak zwane połączenia gwarantowane, ale musiała się zgodzić, aby zarówno Niemcy, jak i Brytyjczycy kontrolowali szwedzkie statki wypływające poza blokadę. [wróć]
Nareszcie w domu – w oryginale Äntligen hemma – popularny w Szwecji program wnętrzarski nadawany od 1997 roku w komercyjnej telewizji TV4. Gospodarz programu, Martin Timell, demonstruje widzom swoje umiejętności stolarskie. [wróć]