Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Idziesz do więzienia i Kobiety bez litości to kwintesencja kryminalnych opowiadań, w których sekrety i zdrada prowadzą do makabrycznej zemsty. To Camilla Läckberg jaką wszyscy uwielbiamy!
Idziesz do więzienia
Czworo młodych ludzi świętuje Nowy Rok w luksusowej willi nad jeziorem pod Sztokholmem. To najlepsi przyjaciele, podobnie jak ich rodzice, którzy urządzają przyjęcie w willi obok. Mają oni wszystko, ale noszą też swoje mroczne tajemnice, których nikomu nie zdradzili. Nawet sobie nawzajem. Kiedy gra w Monopoly się kończy, a stawka wzrasta, sekrety powoli zaczynają wychodzić na jaw i odsłania się skomplikowany plan…
Kobiety bez litości
Ingrid zrezygnowała z kariery, aby wesprzeć męża. Niedługo potem dowiaduje się, że ten ma romans. Birgitta pomija wizyty lekarskie. W ten sposób nikt nie odkryje siniaków, które zostawia jej mąż. Victoria porzuciła swoje życie w Rosji, aby poślubić mężczyznę poznanego przez internet. Tylko on nie jest taki, jak sobie wyobrażała.
Wszystkie te kobiety postanawiają wziąć sprawy w swoje ręce. Czy jedynym wyjściem będzie zbrodnia doskonała?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 174
Dla Meji i Polly
Z radia płyną dźwięki Walk Like an Egyptian. Liv Andréasson lubi ten utwór.
Taksówkarz, od którego czuć potem i który ma małe czerwone pryszcze na karku, kołysze się w rytm muzyki. Od czasu do czasu zerka na nią we wstecznym lusterku, a ona za każdym razem odwraca wzrok.
W porządku, myśli Liv. Wybaczam ci, że śmierdzisz potem i że choć jestem ze trzydzieści lat od ciebie młodsza, oblizałeś wargi, kiedy zobaczyłeś, jak wychodzę z klatki schodowej.
Cztery lata wcześniej taksówkarz z firmy Taxi Stockholm uratował jej życie i dlatego jest jej wierna. W przeciwieństwie do swoich przyjaciół nigdy nie jeździ Uberem.
Mężczyzna znów szuka kontaktu wzrokowego.
Liv odwraca głowę, patrzy na miasto.
Za szybą przesuwa się ciemny, ośnieżony Sztokholm.
Zimowe ulice, zimowa kraina.
Ludzie na zewnątrz są ciepło ubrani, opatuleni grubymi puchowymi kurtkami, które nałożyli na eleganckie ubrania. Para ich oddechów unosi się w świetle ulicznych latarni.
Walk Like an Egyptian się kończy i zdyszany prezenter informuje, że niedługo zostanie tylko sześć godzin starego roku. Zaczęła się szykować po południu w kawalerce przy Valhallavägen. Tak właściwie Liv mieszka w domu z rodzicami. Kawalerkę wynajęła potajemnie przez ogłoszenie na Blocket. Ma ją od trzech miesięcy, a będzie miała jeszcze przez kolejne trzy. Właścicielka wyjechała na Bali, żeby odnaleźć siebie. Liv bywa w tym mieszkaniu tak często, jak może. Jeździ tam prosto po szkole. Okłamuje rodziców, że nocuje u przyjaciół. I że odrabia prace domowe, musi się uczyć. Choć tego lata będzie zdawać maturę.
Nigdy jej nie kusiło, żeby pokazać komuś swoją kryjówkę. Owszem, jest taka osoba, którą chciałaby tam zaprosić. Ale wie, że nigdy do tego nie dojdzie. Taksówka skręca, jedzie przez tunel i po chwili rozpościera się przed nimi Söderström. Po drugiej stronie lśnią tysiące świateł miasta. Samochód podskakuje, gdy wjeżdżają na most Danvik. Liv sięga po torebkę, wyjmuje butelkę Sprite’a z wódką i upija łyk. Grzebie w torebce. Znajduje tabletkę, która luzem leży w wewnętrznej kieszonce, i wkłada ją do ust. Tabletka spoczywa na języku i Liv czuje znajomy gorzki smak.
– Miałaś dobry rok? – pyta ją taksówkarz.
– Taki sobie. Moja matka umarła dwa tygodnie temu.
Ostatnio to kłamstwo przychodzi jej bardzo naturalnie. Pierwszy raz skłamała na temat matki na imprezie jakiś rok temu. Nagle te słowa po prostu padły z jej ust i gdy zobaczyła, jak zszokowały chłopaka, z którym rozmawiała, pojawiło się w niej wyzwalające uczucie, niemal odurzające. W oczach Liv to było tak, jakby jej matka nie istniała. Bo gdyby nie istniała, nie mogłaby też jej zawieść.
Oczy mężczyzny się rozszerzają. Liv czuje przyjemne, rozlewające się po ciele ciepło. Wytrąciła taksówkarza z równowagi. Wygląda, jakby nie wiedział, co powiedzieć. Szuka słów, próbuje wymyślić coś pocieszającego, ale na koniec zadowala się wymamrotaniem:
– Przykro mi.
– Nie byłyśmy ze sobą szczególnie blisko.
Okolica za oknami samochodu staje się coraz bardziej znajoma. To tutaj się wychowała, w Skurusundet pod Sztokholmem. Rodzina Liv przeprowadziła się tu z Örebro, kiedy dziewczyna miała cztery lata. Wielkie wille są zwrócone w stronę wąskiej cieśniny. Te najpiękniejsze mają oczywiście działki nad samą wodą. Kiedy jest się na łodzi, panoramiczne okna zmieniają się w akwaria, przez które widać życie bogatych ludzi. Liv o tym wie. Jej rodzina mieszka w jednym z takich akwariów. O tej porze po uliczkach poruszają się tylko taksówki, SUV-y, a sportowe wozy stoją zaparkowane na podjazdach albo w garażach. W większości domów światła są pogaszone. Mieszkańcy Skurusundet zazwyczaj obchodzą Nowy Rok za granicą. W Chamonix, na Seszelach, w Sankt Anton albo na Malediwach. O tej porze roku oglądanie wrzutek na Instagramie jest dla Liv jak podróż dookoła świata.
Taksówkarz zatrzymuje wóz. Liv podaje mu kartę, wstukuje PIN i w milczeniu płaci. Wysiada i poprawia krótką sukienkę.
Wieje zimny wiatr i przeszywa ją dreszcz. Jej obcasy mają jedenaście i pół centymetra i sprawiają, że jej nogi wydają się jeszcze szczuplejsze i dłuższe. Ma nadzieję, że szczuplejsze i dłuższe niż Martiny. Choć są najlepszymi przyjaciółkami, wciąż we wszystkim rywalizują. Zawsze tak było, ale zawsze też mogły na siebie liczyć. Ich relacje są bardzo skomplikowane.
Przechodzi przez zamarzniętą kałużę na podjeździe, ślizga się i klnie. To takie typowe dla niej. Natychmiast podnosi wzrok na dom, by sprawdzić, czy nikt jej nie widział, a równocześnie chwyta się poręczy, by nie pośliznąć się na którymś z trzech stopni. Dzwoni do drzwi.
Natychmiast się otwierają.
– Wcześnie przyszłaś – mówi Max ubrany w spodnie od smokingu i koszulę. Na jego szyi wisi niezawiązana muszka. Nie jest przyzwyczajona, by go widzieć w takim wydaniu. Max zwykle chodzi w skórzanej kurtce, T-shircie i przetartych dżinsach. Jakoś uchodzi mu to wśród wszystkich tych swetrów i pastelowych koszul, w które ubierają się inni koledzy z klasy. – Właśnie się przebierałem – dodaje i ją przepuszcza.
Liv próbuje coś wyczytać z jego głosu. Cieszy się czy chciał jeszcze trochę pobyć sam? Z Maxem jest dziwnie. Czasem potrafi przejrzeć go na wskroś, rozumie każdą komórkę w jego ciele. A innym razem wydaje się obcy, jest tak, jakby właściwie nie mówili tym samym językiem. Chociaż znają się od dzieciństwa. Jego spojrzenie przesuwa się po jej czarnej krótkiej sukience. Ale chłopak nic nie mówi. Jego spojrzenie też nie. Tylko rejestruje.
Liv wchodzi za nim do środka. Dom jest trzypiętrowy. Jeden z największych i najbardziej luksusowych w Skuru. Parter to jedno wielkie pomieszczenie z widokiem na ciemną cieśninę, i to tutaj będą witać nowy rok. Jedna część pomieszczenia to otwarta kuchnia z olbrzymią wysepką i stołem na co najmniej dwanaście osób, w drugiej zaś stoją dwie gigantyczne sofy Svenskt Tenn obite klasyczną tkaniną projektowaną przez Josefa Franka. Jest jak ogromna sala pełna najdroższych klasycznych mebli i rodzinnych pamiątek, przy których te z Bukowskis zbladłyby z zazdrości. Pomieszczenie jest w oczywisty sposób tak urządzone, by imponowało gościom.
Ojciec Maxa pracuje w banku na ważnym, dyrektorskim stanowisku, jego matka jest gospodynią domową. Ale określenie „gospodyni domowa” wprowadza w błąd. Kobieta nie zajmuje się przecież prowadzeniem domu. Nie opiekowała się też dziećmi, kiedy były mniejsze i wszystkie wciąż mieszkały w domu. Do takich rzeczy mają służbę. Max jest najmłodszy z czworga rodzeństwa i tylko on wciąż tu mieszka.
Pod wielkim panoramicznym oknem stoi stół przyozdobiony małymi eksplozjami brokatu i złota. Nad nim na kryształowym żyrandolu wisi szarfa z napisem „Szczęśliwego Nowego Roku!”. Na marmurowej płycie kuchennej wysepki stoją cztery wiaderka z lodem, z których wystają szyjki butelek. Choć będą świętować tylko we czworo, ustawiono tu co najmniej czterdzieści kieliszków do wina i szampana.
– Jak pięknie wszystko przygotowałeś – śmieje się Liv. – Ale po co tyle kieliszków?
– Żeby nie trzeba było pić dwa razy z tego samego.
– No to jutro będzie dużo zmywania.
– Nie mój problem. – Max wzrusza ramionami.
Liv opiera się plecami o wysepkę. Przesuwa opuszkami palców po ramieniu, skóra reaguje i całe jej ciało przenika dreszcz. W pierwszej chwili myśli, że to z zimna, potem dociera do niej, że to tabletka musiała już zacząć działać.
– Wypijmy po szocie, czekając na pozostałych – mówi Max i podchodzi do przeszklonej szafki z wbudowanym oświetleniem. Wyjmuje dwa kieliszki, stawia je na marmurowej płycie obok Liv, wyciąga z wiaderka z lodem oszronioną butelkę wódki Absolut. Trochę alkoholu mu się rozlewa. Przesuwa palcem po kroplach i wsuwa go do ust. Krzywi się. Jeszcze raz przesuwa palcem po rozlanej wódce i wyciąga palec do Liv. Dziewczyna go oblizuje. Szybko. Właściwie ma ochotę troszkę dłużej trzymać go w ustach, ale nie ma śmiałości. W milczeniu unoszą kieliszki, odchylają do tyłu głowy i piją.
Oboje parskają i odstawiają kieliszki.
– Twoi rodzice już przyszli. Starzy imprezują, jakby nie było jutra – mówi Max.
Tym razem Liv wyraźnie słyszy pogardę w jego głosie. Max pokazuje jej, żeby podeszła z nim do okna. Wskazuje na sąsiedni dom. Liv natychmiast rozpoznaje swoją matkę, jej długie rozpuszczone rude włosy opadające na plecy. Stoi i rozmawia z ojcem Maxa. Liv naliczyła osiem osób. Tam wśród nich jest mężczyzna, który cztery lata temu wbrew jej woli pozbawił ją dziewictwa. Nie widziała go od jakiegoś czasu i mimowolnie się wzdryga. Przed jej oczami na chwilę pojawia się obraz i nagle czuje na ciele lodowate zimno. Szybko zerka w stronę Maxa, żeby sprawdzić, czy coś zauważył, ale on wciąż wpatruje się uparcie w sąsiedni dom. Właściwie Liv chciałaby wskazać na tego mężczyznę i powiedzieć: „On mnie zgwałcił”, ale zaciska usta. Nigdy o tym nikomu nie powiedziała. I jak zareagowałby Max? Może poczułby do niej obrzydzenie. Pewnie tak.
– Możesz mi zrobić drinka? – pyta Liv i ciągnie go za rękę w stronę alkoholi.
– Czego chcesz się napić?
– Zaskocz mnie.
– Wydaje ci się, że jestem jakimś napalonym barmanem? – pyta z kamienną twarzą Max.
A potem się uśmiecha. Wrzuca do dwóch szklanek lód, wlewa do nich mnóstwo alkoholu i uzupełnia odrobiną napoju. Podaje jednego drinka Liv. Wznoszą toast. Przeplatają prawe ręce i śmieją się przy tym tak bardzo, że większość alkoholu wylewa się na podłogę i ich ubrania.
Śmieją się jeszcze bardziej.
Ale nagle Max poważnieje i się odsuwa. Liv się obraca. Martina i Anton stoją i na nich patrzą. Martina spogląda to na Maxa, to na Liv. Rozbieganym wzrokiem. Niespokojnie. Ale nie ze złością. Raczej ze zdumieniem.
Zdążyła już zdjąć kurtkę, a pod nią ma sukienkę z cekinami. Czarne buty na wysokich obcasach. Prawdopodobnie zamieściła już na Instagramie kilka zdjęć swojej kreacji. Jej blond włosy opadają jak wodospad na ramiona i na plecy. Jeśli jest zazdrosna, to tego nie pokazuje.
Anton stoi obok niej. Ma włosy zaczesane do tyłu. Jest ubrany w smoking. Lakierki wyglądają, jakby były za duże. Podchodzi do Liv, a tymczasem Max całuje Martinę. Gdy Liv ginie w objęciach ogromnego Antona pachnącego calvinem kleinem, widzi, jak Max odchyla Martinę jak na jakimś starym hollywoodzkim filmie i teatralnie ją całuje.
– Kurwa, ale będziemy się dziś fajnie bawić – mówi Martina, a potem ciągnie za sobą Liv do łazienki. Bez żadnego zażenowania podciąga sukienkę, zsuwa do kolan czarne koronkowe majtki i siada na muszli. Liv opiera się plecami o jedną z dwóch umywalek.
Martina to jej najlepsza przyjaciółka i Liv ją kocha. Chociaż nie widują się już po szkole, odkąd Liv wynajmuje to mieszkanie w Gärdet. Właściwie powinna powiedzieć o tym Martinie. Ale chciała mieć coś, co będzie należeć tylko do niej. Miejsce, gdzie będzie mogła pobyć sama. I nie jest pewna, czy Martina by to zrozumiała. Ani czy potrafiłaby dochować tajemnicy.
Martina coś papla. Liv słyszy, ale nie słucha. Ktoś puka do drzwi.
Głos Maxa.
– To ja.
– Poczekaj chwilę – mówi Martina. Wstaje, podciąga majtki i poprawia sukienkę. Sprawdza makijaż przed lustrem, a potem kiwa głową do Liv, która otwiera drzwi. Liv zostawia Martinę i Maxa samych i gdy wraca do salonu, dobiega ją dźwięk zamykanych drzwi i przekręcanego zamka.
W miejscu, gdzie jeszcze kilka minut temu Max wsunął jej palec do ust, stoi teraz Anton. Trzyma w ręce telefon i nagle słychać trzask z głośników. Ryk muzyki wypełnia cały pokój z każdej strony. Anton coś mówi, jego usta się poruszają, ale muzyka – Liv wydaje się, że to Rihanna – zagłusza wszystko. Chłopak ścisza, wsuwa telefon do kieszeni spodni od smokingu i wychodzi jej naprzeciw.
– Cholera, ale ładnie wyglądasz – mówi. – Jak modelka.
Anton próbuje brzmieć swobodnie, jakby był pewny siebie, ale Liv wie, że się denerwuje. Jego szyja robi się czerwona. Sięga po drinka.
– Ty też.
Liv lubi Antona. Jest jednym z najpopularniejszych chłopaków w szkole w Skuru, pewnie dlatego, że kumpluje się z Maxem. Żyje w cieniu Maxa, tak jak Liv od pierwszych klas podstawówki żyje w cieniu Martiny. Gdy tylko Max i Martina wrócą, uwaga Antona skupi się na przyjacielu, a wtedy zacznie się puszyć i jak zwykle dowcipkować o dekolcie Liv albo poprosi ją w żartach, żeby mu obciągnęła.
Liv nie ma mu tego za złe. Anton musi zapewnić rozrywkę Maxowi. Przez cały czas być trochę gorszy od niego, równocześnie stawiając Maxa na piedestale. To jego zadanie.
Anton stoi przy oknie i Liv mu się przygląda. Jest przystojny, ale całkowicie brakuje mu aury Maxa, tej oczywistości, którą albo się ma, albo się jej nie ma. Teraz spogląda w stronę swojego domu, gdzie impreza ich rodziców trwa w najlepsze. Ubrany na biało mężczyzna chodzi między gośćmi i serwuje minikanapki; niemal słychać brzęk kieliszków do szampana.
– Myślisz, że dobrze się bawią? – pyta go Liv.
– Przed chwilą tam byłem, wiem, że nie. Przeglądają się w sobie nawzajem jak w lustrze. Opowiadają o własnych sukcesach. Rozmawiają o swoich firmach, samochodach, podróżach i innych rzeczach, które nic nie znaczą. Plotkują o tym, jacy nieszczęśliwi są inni albo jakiego mają pecha. Przecież wiesz, jacy oni są. A my pewnego dnia będziemy dokładnie tacy jak oni. Tak właściwie to strasznie żałosne.
– Naprawdę myślisz, że za kilka lat będziemy jak oni? Tak samo puści? – pyta Liv.
Anton się śmieje.
– Założę się, że dwadzieścia lat temu tak samo mówili o naszych dziadkach. Właściwie to chore, od jak dawna trwa ta przyjaźń między naszymi rodzinami.
Liv patrzy, jak mężczyzna, który ją zgwałcił, sięga w stronę tacy i wkłada do ust tartinkę. Myśli o jego ustach, jego zębach, doskonale zna ich dotyk.
– Co się stało? – pyta Anton.
Przygląda się jej czujnie.
Liv się otrząsa.
– Nic.
– Przez chwilę strasznie dziwnie wyglądałaś. Upiłaś się?
Liv kiwa głową.
– Tak, to musi być to. Piłam już wcześniej, kiedy się podkręcałam.
– Twoi rodzice nic nie zauważyli?
Zaraz wygada się o mieszkaniu, ale w ostatniej chwili gryzie się w język.
– Mam w pokoju kilka pochowanych butelek.
Anton się uśmiecha i podchodzi do zlewu. Odkręca kran i wyjmuje szklankę z szafki. Chwilę odczekuje, sprawdza palcem temperaturę, zanim ją napełnia. Nieraz podawał jej wodę, kiedy za dużo wypiła, wie, że Liv lubi, żeby była lodowata. Podaje jej szklankę, a ona z wdzięcznością ją przyjmuje. Lubi, kiedy Anton jest miły i troskliwy.
Pijąc, myśli o Maxie i Martinie, którzy zamknęli się w toalecie. Pewnie uprawiają seks. Według Martiny często to robią. Dwa, trzy razy dziennie. Może Max, który wcześniej wsuwał palec w jej usta, ma go teraz w ustach Martiny. Ślina ich obu się miesza. Za sprawą Maxa.
Cztery lata wcześniej, niemal co do dnia, tamten mężczyzna zgwałcił ją po raz pierwszy. W bagażniku swojego BMW X6. Kiedy szła chodnikiem do domu po meczu unihokeja, podjechał i zaproponował, że ją podwiezie. Jednak zamiast od razu odstawić ją do domu, spytał, czy może najpierw coś załatwić. Skręcił w leśną drogę prowadzącą na zmrożoną, położoną na uboczu plażę. Zatrzymał wóz. Wyciągnął do niej rękę, najpierw musnął jej ramię, przesunął dłoń na piersi, a potem w dół, między nogi. Miał rozchylone usta. Nagle ją puścił, otworzył drzwi samochodu i powoli go obszedł. Nacisnął klamkę po jej stronie, wypuścił ją i delikatnie poprowadził po zamarzniętej trawie, otworzył bagażnik i powiedział, żeby położyła się w środku. Nogi zwisały jej poza bagażnik. Niezdarnie ściągnął jej spodnie od dresu i majtki. Nie protestowała, leżała jak sparaliżowana, kiedy w nią wszedł.
Tego samego dnia wieczorem włożyła grubą kurtkę i wymknęła się, gdy jej rodzice spali. Próbowała zrozumieć, co się właściwie stało, czy naprawdę została zgwałcona. Nie powiedziała przecież „nie”. Nie próbowała go bić, kopać czy ugryźć. Była po prostu całkowicie sparaliżowana. I dlaczego był taki pewien, że ona o niczym nikomu nie powie?
Bez konkretnego planu zmierzała w stronę centrum miasta. Opuściła bezpieczną dzielnicę willową. Szła długimi ścieżkami rowerowymi i spacerowymi, mijała osiedla szeregowców, centra handlowe i piękne kamienice z przełomu XIX i XX wieku. Oszołomiona, wędrowała przez ciemność i chłód. Nic nie czuła, o niczym nie myślała. Albo raczej wciąż myślała o tym samym. Co tak właściwie się wydarzyło. Nawet nie zauważyła, kiedy minęły dwie godziny, i nagle zatrzymała się na moście Danvik. Przez chwilę spoglądała w ciemność w dole, a potem wspięła się na balustradę. Ruch był bardzo słaby, prawie żaden. Nagle jednak za jej plecami zahamował samochód. Usłyszała pisk opon. Odwróciła głowę. Na boku wozu widniał napis „Taxi Stockholm”. Prowadziła kobieta. Była niska, pulchna i wyglądała jak prawdziwa gosposia.
– Nie rób tego! – krzyknęła. – Na litość boską, nie rób tego!
Liv nie odpowiedziała, odwróciła się z powrotem w stronę mroku. Kobieta się uspokoiła. Kiedy znów się odezwała, jej głos nie był już tak udręczony i rozpaczliwy. Zbliżała się powoli, lekko przygarbiona.
– Kochanie moje, proszę cię, nie skacz. Cokolwiek się stało, na pewno będzie lepiej. Pomyśl o tym, że masz rodzinę, która cię kocha. Całe życie przed tobą.
Liv powoli odwróciła się w jej stronę. Kobieta płakała, jej policzki zaczerwieniły się od mrozu i wiatru. W błagalnym geście wyciągnęła rękę. Liv do dziś nie wie, dlaczego ujęła dłoń kobiety i zeszła z balustrady.
Kobieta ją przytuliła, a potem odwiozła do domu.
– Wiesz, o której będzie jedzenie?
Liv otrząsa się z zamyślenia i wspomnienie kobiety, która uratowała jej wtedy życie, rozpuszcza się jak tabletka musująca. Anton się jej przygląda. Liv uświadamia sobie nagle, że strasznie mocno ściska pustą szklankę. Odstawia ją.
– Wydaje mi się, że firma cateringowa ma być około dziewiątej.
– Już jestem głodny.
Anton głaszcze się ręką po brzuchu jak małe dziecko. Liv się uśmiecha, a on wkłada rękę do kieszeni i wyjmuje komórkę.
– Kto by dał radę tyle czekać. Zamówię jedzenie z Foodora – mówi jakby do siebie. – Właśnie tak. Jakiś zasapany mały Hindus będzie musiał przywieźć mi pizzę na rowerze.
Liv przestaje go słuchać, podchodzi do szafki stojącej pod wiszącym na ścianie telewizorem na drugim końcu ogromnego salonu. Otwiera szuflady. Przeszukuje je. Co będą robić przez sześć godzin? Oczywiście pić. Jeść. Ale ma ochotę porobić coś jeszcze. Na jednej z półek znajduje starą grę Monopoly. Wyciąga ją. Podnosi wieko, sprawdza, czy są elementy. Nie myśląc o tym, co powiedzą pozostali, idzie w stronę zestawu wypoczynkowego, wyjmuje na stół planszę i metaliczne pionki.
Max patrzy na planszę do Monopoly rozłożoną na stoliku. Mimowolnie się wzdryga. Jeszcze przed chwilą ten wieczór wydawał mu się taki obiecujący, ale teraz szybko się rozgląda, by się upewnić, czy pozostali nie zauważyli jego zmiany nastroju.
Kiedy miał dziesięć lat, po takim wieczorze spędzonym na graniu doszło do ostatecznego rozłamu w jego rodzinie. Może się wydawać, że Johan, najstarszy brat Maxa, który pracuje w banku w Londynie, wciąż do niej należy; najważniejsze jest to, żeby zachować pozory idealnego rodzinnego życia, wszystko inne ma drugorzędne znaczenie. Ale po jednym z takich wieczorów spędzonych na graniu w Monopoly, osiem lat temu, Johan ostatecznie zerwał kontakty z ojcem. Po tym, jak go uderzył. Nad okiem. To było tak, jakby całe emocje z czasów dzieciństwa wezbrały wtedy w Johanie.
Rozpętał się chaos. Johan wybiegł z domu; to był jasny letni wieczór. Matka Maxa dała ojcu opakowanie mrożonego groszku, żeby przyłożył je sobie do oka. Ojciec zdrowym okiem przyjrzał się rodzinie i poinformował wszystkich, że żadnemu z nich już nigdy nie wolno rozmawiać z Johanem. Matka, Max i pozostała dwójka rodzeństwa go posłuchali, podporządkowali się. Milczeli.
Tak jak zawsze.
Choć Max jest zły, że Johan zniknął, wie, że brat zrobił to dla niego. Że to była próba ochronienia siebie i Maxa.
Od tego czasu w domu nie wspomina się o Johanie.
Ale ojciec nie wie, że Johan dzwoni do Maxa dwa razy w roku. W jego urodziny, dziewiętnastego czerwca, i w sylwestra.
Max zastanawia się, czy dziś wieczorem też zadzwoni.
Ma taką nadzieję, ale nigdy nie wiadomo.
Wsuwa dwa palce między szyję a kołnierz koszuli i poprawia go. Przełyka. Martina się uparła, żeby nosił muszkę. Właściwie wydaje mu się to śmieszne. Jest ich przecież tylko czworo, sami przyjaciele, którzy znają się od urodzenia, ale Martina chce, żeby wszystko wyglądało idealnie w jej mediach społecznościowych. Niedługo będzie chciała wyciągnąć go na taras od strony cieśniny i zmusi go, żeby z nią pozował.
– Cztery – woła Martina i unosi swój pionek, samochód wyścigowy. Przesuwa go i trafia na plac Norrmalmstorg. – Kupuję.
Anton bierze do ręki komórkę leżącą na blacie stołu i wpatruje się w nią poirytowany.
– Pieprzony durny Hindus. Pobłądził. To takie trudne dostarczyć pizzę hawajską? Nic dziwnego, że rozwozisz żarcie rowerem, ty pieprzona małpo – mówi do wyświetlacza.
Nikt nie reaguje. Przywykli do fochów Antona.
– Patrzcie tylko – wścieka się chłopak. Unosi telefon i pokazuje im wyświetlacz. – Teraz się zatrzymał, pewnie się rozgląda, ma w dupie, że dowiezie mi zimną pizzę. W każdym razie ci rozwoziciele z Foodora nie mają pojęcia, czym jest uczciwa praca. Powinienem napisać mail do jego szefa, żeby go wylali. Powiemy, że próbował dobierać się do Liv. Problem w tym, że nikt nie uwierzy, że nie chciała być obmacywana. Wszyscy ze Skuru wiedzą, jaka z niej dziwka.
Śmieje się i szuka spojrzenia Maxa.
Ten uśmiecha się przez sekundę, potem rozsiada się wygodniej na sofie i ziewa.
Liv macha ręką w stronę Antona, jakby chciała mu przyłożyć, ale on się uchyla. Kiedy znów siada, jej sukienka naciąga się na udach i unosi, i Max widzi jej czarne majtki. Po chwili zmusza się, żeby odwrócić wzrok.
– To okropnie nudne, musimy podnieść stawkę – oświadcza.
Pozostali natychmiast milkną, jakby ktoś wyłączył światło.
– Co masz na myśli? – pyta Liv.
– Te drukowane pieniądze są nic niewarte – mówi Max. Odstawia drinka, bierze garść banknotów do gry i rozrzuca je po dywanie. – Nie jesteśmy przecież dziećmi. Prawda? Zrobimy tak: wymyślimy własne zasady. Kiedy ktoś trafi na ulicę, która należy do kogoś innego, będzie mógł albo zapłacić…
– Albo co…? – pyta z wyczekiwaniem w głosie Anton.
– Albo wybrać: prawda czy wyzwanie.
Martina kiwa głową, Liv też.
– Patrzcie na Liv. – Anton szczerzy zęby. – Na samą myśl o odrobinie bliskości zaczyna dyszeć. Lepiej połóżmy plastikowy worek na dywanie, inaczej się zniszczy.
Martina się śmieje, Liv udaje, że tego nie słyszała. Ale coś Maxowi mówi, że Liv nie podobają się te docinki. Tylko co Max ma z tym zrobić? Jeśli sprawia jej to przykrość, to powinna sama o tym powiedzieć Antonowi. Tak jak przed chwilą stwierdzili, przecież nie są już dziećmi.
Teraz kolej Martiny. Dziewczyna rzuca kostkami. Vasagatan; należy do Antona.
– Prawda – mówi Martina.
Anton rozsiada się wygodnie, popija drinka i się jej przygląda.
– Z iloma facetami spałaś?
Martina przewraca oczami, zerka zaniepokojona na Maxa.
– Nie obchodzi mnie to – mówi chłopak.
Mówi to poważnie, naprawdę się tym nie przejmuje. Sam spał tylko z trzema dziewczynami, choć zwykle mówi, że było ich około pięćdziesięciu.
– Nie mam ochoty na to odpowiadać.
– Daj spokój, jesteś grzeczną dziewczynką – mówi Anton i dopija drinka. W szklance grzechoczą kostki lodu. – Założę się, że nie było ich więcej niż pięciu.
– Z siedmioma.
Max sięga po kostki. Potrząsa nimi i rzuca. Toczą się po stole, zatrzymują się. Czwórka i trójka. Bierze swoje żelazko i przesuwa je o siedem ulic do przodu. Trafia na Odengatan.
– Płacisz? – pyta go Martina.
Max się zastanawia. Spogląda na stertę pieniędzy do gry, kręci głową.
– Zapomnij. Prawda.
– Kogo ze swojego rodzeństwa najbardziej lubisz?
Max marszczy nos.
– Co masz na myśli?
– Siedzicie we czworo w jednym pokoju. Wchodzi facet z pistoletem. Pyta, których dwoje ma zastrzelić.
Liv i Anton przyglądają mu się wyczekująco.
– Porąbane pytanie.
Max nie potrafi nic na to poradzić, wspomnienie wraca jak film. Pięść Johana trafia ojca w oko. Ojciec przewraca się z krzykiem, wymachuje rękoma. Johan stoi nad nim, znów unosi pięść, ale się powstrzymuje. Odchrząkuje. Ślina ląduje na policzku ojca.
Już go nie tkniesz, rozumiesz?
Max patrzy przed siebie pustym wzrokiem.
– Johana – mówi cicho. Jedynego, który kiedykolwiek go chronił.
Wstaje, podchodzi do kuchennej wysepki i bierze jedno z wiaderek z lodem. Stawia je na stoliku przy sofie.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki