Faye. Marzenia z brązu - Camilla Läckberg - ebook + audiobook

Faye. Marzenia z brązu ebook i audiobook

Camilla Läckberg

4,2
29,98 zł
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 29,98 zł

TYLKO U NAS!
Synchrobook® - 2 formaty w cenie 1

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym. Zamów dostęp do 2 formatów w stałej cenie, by naprzemiennie czytać i słuchać. Tak, jak lubisz.

DO 50% TANIEJ: JUŻ OD 7,59 ZŁ!
Aktywuj abonament i zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego, aby zamówić dowolny tytuł z Katalogu Klubowego nawet za pół ceny.

Dowiedz się więcej.

17 osób interesuje się tą książką

Opis

Choć były mąż Faye nie żyje, jej koszmar trwa dalej. Ojciec, który zbiegł z więzienia i jest na wolności, stanowi dla niej śmiertelne zagrożenie. Mężczyzna budzi w niej przerażenie, a niebezpieczeństwo zagraża nie tylko jej, ale też wszystkim, których kocha. Faye musi ochronić swoich najbliższych oraz swoje życiowe dzieło – firmę Revenge. Planując ostateczną zemstę, zbiera wokół siebie grupę nieustraszonych kobiet i sięga po pomoc jedynego mężczyzny, któremu ufa. Ale czy uda jej się pokonać ojca, który współpracuje z potężną, niebezpieczną organizacją przestępczą i jest groźniejszy niż kiedykolwiek wcześniej?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 307

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 9 godz. 14 min

Lektor: Joanna Jeżewska

Oceny
4,2 (123 oceny)
70
29
9
9
6
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Wiokan

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam
11
blackmagicwoman

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna. Jak zwykle. Polecam zaliczyć w odpowiedniej kolejności ;) Zawsze się zastanawiam, czy panowie też czytają książki Camilli...
11
Iwonajaskowiak

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna książka dla każdego czytelnika. Polecam serdecznie.
00
emmaemilka

Nie oderwiesz się od lektury

Po książkach Camilli mam ogromny niedosyt - chce więcej 🙏🙏🙏🙏
00
magdas261

Nie oderwiesz się od lektury

Kolejna świetna ksiazka, polecam całą serię
00

Popularność




CZĘŚĆ I

Osiem mie­sięcy wcze­śniej

Z apar­ta­mentu w Grand Hotelu Faye spo­glą­dała na wody Strömmen. Przed zam­kiem cho­dzili grup­kami po nabrzeżu lekko ubrani ludzie. Poło­żyła dłoń na piersi i poczuła, jak wali jej serce. Czy kie­dy­kol­wiek biło aż tak szybko?

Gdy roz­le­gło się puka­nie, pod­sko­czyła.

– Kto tam? – zawo­łała. Jej głos zabrzmiał słabo, led­wie mogła go roz­po­znać.

Fakt, że w ogóle musiała o to pytać, tylko potę­go­wał w niej nie­po­kój.

– Alice – usły­szała w odpo­wie­dzi zna­jomy głos i ode­tchnęła. Tak jej ulżyło, że nie­mal zachi­cho­tała.

Drżącą ręką otwo­rzyła drzwi.

Przy­ja­ciółka, a zara­zem ważna part­nerka w fir­mie Faye, Revenge, weszła do środka i od razu udała się na obchód.

– A więc to tak sobie pomiesz­kuje ta lep­sza połowa…

– O tobie też raczej nie spo­sób powie­dzieć, żebyś miesz­kała w slum­sach, Alice.

Faye zaśmiała się, cho­ciaż serce wciąż waliło jej jak głu­pie.

– To w tym apar­ta­men­cie zatrzy­mują się na ogół Madonna i Beyoncé? – spy­tała Alice i usia­dła na dużej sofie, jed­nej z kilku. – Czy mają tu jesz­cze coś ele­gant­szego?

– Nie, to tutaj.

Faye się­gnęła po srebrny dzba­nek, który stał na dużej tacy wyła­do­wa­nej pysz­no­ściami na śnia­da­nie.

– A więc ponie­kąd wła­śnie wdy­cham resztki ich DNA… – odparła Alice naboż­nie.

Faye znów się zaśmiała.

– Przy­pusz­czam, że wywie­trzono je stąd już jakiś czas temu. I znik­nęły razem z innymi śla­dami pły­nów ustro­jo­wych. Musisz się zado­wo­lić moimi rod­ni­kami.

Podała Alice fili­żankę z kawą i pyta­jąco wska­zała na dzba­nu­szek z mle­kiem.

Przy­ja­ciółka pokrę­ciła głową.

– Nie, dzię­kuję. Wolę czarną. Tak czarną, jak czarny jest mój obecny kocha­nek.

Faye wyszcze­rzyła się i gdy sobie też nalała, usia­dła w fotelu naprze­ciwko Alice.

– Nie było to chyba zbyt poprawne poli­tycz­nie z two­jej strony… – zauwa­żyła.

Alice wzru­szyła ramio­nami. Zwa­żyw­szy na to, jak prze­czoł­gał ją roz­wód z Hen­ri­kiem, pre­zen­to­wała wyzwa­la­jący wręcz brak tro­ski o to, co inni myślą o jej życiu.

– Dla­czego chcia­łaś, żeby­śmy spo­tkały się tutaj, a nie w biu­rze? I czemu miesz­kasz w hotelu, a nie w swoim miesz­ka­niu?

Alice, jak zwy­kle, nie cere­gie­liła się.

Faye spu­ściła wzrok na dło­nie. Nie chciała obar­czać bli­skich swo­imi zmar­twie­niami, życie jed­nak nauczyło ją, że nikt nie jest mocny w poje­dynkę.

– Wczo­raj wie­czo­rem widzia­łam ojca. Kiedy sie­dzia­ły­śmy w Riche, sta­nął przed oknem i popa­trzył pro­sto na mnie. Potem znik­nął.

Wzdry­gnęła się na wspo­mnie­nie dzi­ko­ści jego oczu. Przez całe dzie­ciń­stwo czuła się mała i słaba, bo wie­działa, że gdy ojciec popa­trzy na nią lub na mamę w taki spo­sób, kary nie da się już unik­nąć i wkrótce zosta­nie wymie­rzona.

Alice z gło­śnym brzdę­kiem odsta­wiła fili­żankę na spodek.

– Jesteś pewna?

Faye przy­tak­nęła.

– Tak, nie­stety.

– Zauwa­ży­łam, że coś się stało. Zro­bi­łaś się mil­cząca i szybko wyszłaś. Ylva też się nad tym zasta­na­wiała.

– Tak, z nią też muszę poroz­ma­wiać.

Napo­tkała wzrok Alice.

– Kiedy wró­ci­łam do domu, zauwa­ży­łam ślady na drzwiach, jakby ktoś pró­bo­wał się tam wła­mać. Dla­tego prze­nio­słam się od razu do hotelu.

– Och, jejku. – Alice wycią­gnęła rękę i ści­snęła dłoń Faye. – To co teraz będzie z twoim wyjaz­dem do Włoch?

Faye aż poczuła gulę w gar­dle na samą myśl o pięk­nym domu w Ravi, gdzie cze­kały na nią córka i mama.

– Odwo­łam ten wyjazd. Nie mogę ryzy­ko­wać, że go do nich zapro­wa­dzę. Wie, że żyją, trzy­mał wczo­raj ich zdję­cie, to, które dałam Jac­kowi, zanim… umarł. Naj­wy­raź­niej mieli ze sobą kon­takt nawet po ucieczce z wię­zie­nia, Jack musiał mu je dać i teraz… Sama nie wiem. Muszę jed­nak zna­leźć sobie nowe miej­sce zamiesz­ka­nia. Jakiś dom. Jeśli pomi­nąć okres, gdy wynaj­mo­wa­łam pokój u Ker­stin, od chwili prze­pro­wadzki do Sztok­holmu nie miesz­ka­łam w domku jed­no­ro­dzin­nym.

– A czy nie byłoby bez­piecz­niej w cen­trum? W miesz­ka­niu?

Faye pokrę­ciła głową.

– Zbyt wiele osób się tu kręci. Dom będę mogła kon­tro­lo­wać, moni­to­ro­wać.

– Daj znać, jeśli będę mogła w czymś pomóc – odparła Alice i wstała z sofy. Dolała sobie kawy z dzbanka.

– Póź­niej z pew­no­ścią przyda mi się twoja pomoc. Sporo spraw muszę jed­nak naj­pierw sama poza­ła­twiać.

– Ale naprawdę myślisz, że zary­zy­kuje i coś ci zrobi? Naj­wy­raź­niej udało mu się uciec, to prawda, ale może po pro­stu gdzieś się zaszyje. I zostawi was w spo­koju.

Faye znów pokrę­ciła głową.

– Nie. Za dobrze go znam. Coś knuje. Po co ina­czej poka­zy­wałby mi to zdję­cie? Muszę być przy­go­to­wana.

Miała na rękach gęsią skórkę, jakby w ele­ganc­kim pokoju hote­lo­wym pano­wał prze­ciąg.

– A co z ryn­kiem ame­ry­kań­skim? Mamy wszystko prze­ło­żyć?

– Nie. Jakoś to zała­twię. Zbyt ciężko nad tym pra­co­wa­ły­śmy, żeby podej­mo­wać ryzyko i cokol­wiek teraz prze­kła­dać. Jeśli wej­dziemy do Sta­nów, wpro­wa­dzimy Revenge do abso­lut­nie naj­wyż­szej ligi wśród marek kosme­tycz­nych, obie dobrze o tym wiemy. Nie pozwolę, żeby mój ojciec pokrzy­żo­wał nam te plany.

Faye objęła się ramio­nami, prze­ciąg jakby się nasi­lił. Czy to wina kli­ma­ty­za­cji?

– Mogła­byś tylko jak naj­szyb­ciej wzmoc­nić ochronę w biu­rze? Muszę się tam wybrać, może nawet jesz­cze dzi­siaj, tylko nieco póź­niej – cią­gnęła.

– Od razu się tym zajmę.

Alice wstała i mocno ją przy­tu­liła.

Faye wcią­gnęła w noz­drza dobrze sobie znane Cha­nel numer pięć. Alice zawsze lubiła kla­sykę.

Kiedy drzwi za przy­ja­ciółką się zamknęły, weszła do sypialni i po chwili waha­nia wzięła tele­fon. Nie była to roz­mowa, na którą cze­ka­łaby z nie­cier­pli­wo­ścią. Nie zno­siła okła­my­wać córki. Mamie będzie musiała powie­dzieć prawdę. Wie aż za dobrze, jakie nie­bez­pie­czeń­stwo sta­nowi jej były mąż, i utrzy­my­wa­nie jej w nie­świa­do­mo­ści byłoby nie w porządku.

Wes­tchnęła i zadzwo­niła przez Face­Time’a. Kiedy zoba­czyła na ekra­nie słodką buzię swo­jej córki, aż zakuło ją w sercu.

– Mamo! Kiedy wró­cisz do domu? Nary­so­wa­łam dla cie­bie obra­zek, dosta­niesz go, jak przy­je­dziesz!

– Skar­bie, kochana jesteś! Bar­dzo, ale to bar­dzo mi cie­bie bra­kuje, mój przy­jazd tro­chę się nie­stety opóźni, wypa­dło mi w pracy kilka spraw, muszę więc zostać i je zała­twić.

Zawie­dzione spoj­rze­nie Julienne wydało się jej aż nadto zna­jome. Po raz kolejny nie dotrzy­my­wała słowa. Bolało ją to tym bar­dziej, że dobrze widziała, jak córka z całej siły stara się wyglą­dać na nie­po­ru­szoną.

Julienne wzru­szyła ramio­nami.

– Rozu­miem.

– A jak się w ogóle mie­wasz?

– Pew­nie jak zwy­kle chcesz poroz­ma­wiać z bab­cią?

– Och, Julienne. W tej chwili jest to naprawdę bar­dzo ważne, ale następ­nym razem możemy…

– Jasne.

Twarz córki znik­nęła i zastą­piły ją pod­ska­ku­jące jasne ściany i ciemne meble – Julienne szła przez dom.

– Bab­ciu! – zawo­łała.

Póź­niej na ekra­nie poja­wiła się twarz star­szej kobiety.

– Mogła­byś się na chwilę gdzieś zaszyć? – spy­tała cicho Faye.

Matka przy­tak­nęła, a Faye śle­dziła przez tele­fon, jak idzie na pię­tro.

– Co się dzieje? – spy­tała póź­niej mama, lekko zdy­szana po tym, jak dziar­skim kro­kiem weszła po scho­dach. – Wystra­szy­łaś mnie.

Faye wzięła głę­boki wdech.

– Widzia­łam go wczo­raj. Tatę. I wydaje mi się, że pró­bo­wał się dostać do mojego miesz­ka­nia.

Matka gło­śno wcią­gnęła powie­trze.

– Göstę? Jesteś pewna?

O to pytała ją już Alice i Faye udzie­liła jej tej samej odpo­wie­dzi.

– Tak. Jestem tego pewna. I wie, że żyje­cie. Odwo­ła­łam więc podróż i na razie do was nie przy­lecę, nawet jeśli to cał­ko­wi­cie wyklu­czone, żeby ojciec wie­dział o domu w Ravi. Ale jeśli mnie śle­dzi, mogła­bym go tak do was zapro­wa­dzić.

Poczuła, jak łzy palą ją pod powie­kami, ale zebrała w sobie wszyst­kie siły, żeby je odpę­dzić.

– Bądź­cie teraz jesz­cze ostroż­niej­sze. A ja, rzecz jasna, posta­ram się zor­ga­ni­zo­wać wam jak naj­szyb­ciej dodat­kową ochronę. Nie zamie­rzam ryzy­ko­wać.

– Gdzie teraz jesteś?

Głos matki lekko drżał, a tele­fon trząsł się w jej ręce.

Ojciec Faye miał tę nie­sa­mo­witą zdol­ność: budził głę­boki, pier­wotny lęk. Obie dobrze wie­działy, do czego jest zdolny i jakie zło w nim się kryje.

– Prze­nio­słam się do Grandu. Ale roz­glą­dam się za jakimś nowym, bez­piecz­niej­szym lokum w Sztok­hol­mie.

– Uwa­żaj na sie­bie – popro­siła cicho mama, a Faye tylko ski­nęła głową.

Nie mogła pozwo­lić, żeby strach wziął nad nią górę. Nie chciała oddać ojcu tej wła­dzy. I musiała zacho­wać chłodną głowę, żeby zapla­no­wać kolejny krok. Uciekł, szu­kała go poli­cja, a to dawało jej pewną prze­wagę.

– Zaj­mij się Julienne. Kocham was – powie­działa i się roz­łą­czyła.

Została na łóżku. Po tym, co działo się przez ostat­nie lata, była już zmę­czona walką. Ale to będzie zmu­szona teraz zro­bić. Cze­kała ją walka o życie swoje i swo­jej rodziny. Pomy­ślała o tam­tym zdję­ciu, które poka­zała Jac­kowi i które zabrał. O jedy­nym zdję­ciu, na któ­rym była jej mama i Julienne. Faye ogar­nęło nagle pra­gnie­nie, żeby znów na nie popa­trzeć. Zro­biła je na plaży na Sycy­lii i oczami wyobraźni zoba­czyła, jak Julienne sie­dzi sku­lona na kola­nach u babci i patrzy w obiek­tyw, a jej dłu­gie jasne włosy są potar­gane po kąpieli w morzu. Teraz to zdję­cie miał ojciec.

Posta­no­wiła, że będzie wal­czyć za nie trzy aż do ostat­niej kro­pli krwi.

Znów wzięła do ręki tele­fon, wyszu­kała agen­cje nie­ru­cho­mo­ści, Sztok­holm. Pierw­sze, co wysko­czyło, jasno dawało do zro­zu­mie­nia w opi­sie, że firma spe­cja­li­zuje się przede wszyst­kim w eks­klu­zyw­nych miesz­ka­niach. Klik­nęła w numer podany na stro­nie i nie­długo póź­niej usły­szała męski głos.

– Dzień dobry, chcia­ła­bym kupić dom – powie­działa krótko.

– Oczy­wi­ście! Zaraz panią prze­łą­czę do jed­nego z naszych agen­tów.

Cze­ka­jąc, Faye się­gnęła po wodę mine­ralną sto­jącą na sto­liku noc­nym i upiła łyk, żeby spłu­kać gorzki posmak kawy.

– Peter Bladh, w czym mogę pomóc? – Jeśli sądzić po odgło­sach w tle, męż­czy­zna jechał samo­cho­dem.

– Nazy­wam się Faye Adel­heim i chcia­ła­bym kupić dom. Jak naj­szyb­ciej. Szu­kam cze­goś nad wodą, mak­sy­mal­nie pół godziny od cen­trum Sztok­holmu. Cena nie gra roli.

Na moment zapa­dła wypeł­niona dez­orien­ta­cją cisza.

– Mmm… Mam chyba coś takiego – powie­dział w końcu agent. – Dom na Lidingö, tuż nad wodą. Cena wywo­ław­cza to…

– Jak już mówi­łam – prze­rwała mu Faye – cena jest bez zna­cze­nia. Kiedy mogła­bym go obej­rzeć?

– A gdzie pani jest w tej chwili? – spy­tał agent.

Nale­żało zacho­wy­wać się jak zwy­kle, nie oka­zy­wać lęku. Cios pad­nie w swoim cza­sie, a wtedy musi być przy­go­to­wana.

– Miesz­kam w Grand Hotelu.

– Mogę panią ode­brać za dwa­dzie­ścia minut. Wcze­śniej zajadę tylko na moment do biura, żeby wziąć klu­cze i kody do tego domu.

– Świet­nie.

Po skoń­czo­nej roz­mo­wie Faye wstała i poszła pod prysz­nic. Miała teraz mnó­stwo rze­czy do zro­bie­nia. Musiała ochro­nić swoją rodzinę. Za wszelką cenę.

Dom zbu­do­wał przed pię­cioma laty szwedzki miliar­der. Teraz jed­nak zało­żył rodzinę, sprze­dał udziały w zna­nym przed­się­bior­stwie inwe­sty­cyj­nym i prze­niósł się do Nowego Jorku. Jak na finan­si­stę ma dobry smak, jeśli cho­dzi o urzą­dza­nie wnętrz, pomy­ślała Faye, roz­glą­da­jąc się po poko­jach. O ile była w tym w ogóle jaka­kol­wiek jego zasługa. Meble i wypo­sa­że­nie musiały kosz­to­wać miliony koron, a nie były przy tym wcale krzy­kli­wie wul­garne. Bez więk­szego trudu mogła sobie wyobra­zić, że tu zamieszka.

Pose­sję ota­czał wysoki mur, a solidna elek­tryczna brama bez­gło­śnie się otwo­rzyła, gdy pod­je­chali kabrio­le­tem agenta nie­ru­cho­mo­ści. Budy­nek miał trzy kon­dy­gna­cje i znaj­do­wał się na dal­szym brzegu Lidingö. Przez okno pano­ra­miczne wypeł­nia­jące jedną ścianę domu można było podzi­wiać wodę. Poni­żej roz­cią­gały się zadbany traw­nik, duży basen i piasz­czy­sta plaża.

Agent o imie­niu Peter sta­nął przy jed­nym z ogrom­nych okien. Kiedy Faye pospiesz­nie oglą­dała dom, on trzy­mał się na ubo­czu. Po morzu prze­pły­nął prom wożący ludzi po archi­pe­lagu i do brzegu dotarły deli­katne fale.

– Z zewnątrz nic nie widać. Okna są tak zro­bione, że może pani wyj­rzeć na dwór, ale nikt nie zaj­rzy do środka.

– Jak w pokoju prze­słu­chań.

Peter się zaśmiał. Na jego twa­rzy poja­wił się ładny, syme­tryczny uśmiech. Zęby miał białe i równe.

– Tak, jak w pokoju prze­słu­chań.

Sta­nęła obok niego i poczuła zapach per­fum. Męż­czy­zna był po trzy­dzie­stce, wysoki, o falo­wa­nych brą­zo­wych wło­sach zacze­sa­nych z prze­dział­kiem z boku. Uprzejmy, ale tak bez nad­ska­ki­wa­nia, pewny sie­bie, ale nie aro­gancki. Faye od razu przy­padł do gustu i jazda z nim samo­cho­dem oka­zała się cał­kiem przy­jemna.

Była prze­ko­nana, że jest sin­glem. W każ­dym razie nie miał obrączki na palcu. Ubie­rał się według wła­snego gustu, z prze­my­ślaną ele­gan­cją, w taki męski spo­sób, nie zwa­ża­jąc na to, co się może podo­bać jakiejś kobie­cie.

– Zabez­pie­cze­nia są tu top notch. Moni­to­ring, alarm połą­czony bez­po­śred­nio z Wadling Secu­rity. Sprze­da­jący przy­kłada dużą wagę do kwe­stii bez­pie­czeń­stwa. Sztok­holm nie jest już taki jak kie­dyś. Z pew­no­ścią wie pani o ist­nie­niu całych sza­jek wła­my­wa­czy, które spe­cja­li­zują się w ogra­bia­niu takich domów jak ten. Trzeba się więc przed nimi chro­nić.

Faye przy­tak­nęła ze wzro­kiem wbi­tym w umię­śnioną klatkę agenta, która wyraź­nie się odzna­czała pod jego obci­słą koszulą. Z całych sił musiała się powstrzy­my­wać, żeby nie obli­zać sobie ust.

To nie szajki wła­my­wa­czy przy­spa­rzały jej zmar­twień, tylko ojciec. I nie powstrzyma go nawet naj­lep­szy sys­tem bez­pie­czeń­stwa na świe­cie, jeśli spró­buje się do niej dobrać. Przy jed­nym z tych nie­licz­nych razy, gdy mama pró­bo­wała go zosta­wić i prze­nio­sła się z nią i Seba­stia­nem do schro­ni­ska dla ofiar prze­mocy, ojciec walił tam pię­ścią w drzwi już następ­nego poranka. Był jak pies goń­czy, zawsze za nimi tra­fił. Dzięki dobrym zabez­pie­cze­niom może jed­nak zyskać na cza­sie.

– I co pani myśli? – spy­tał Peter, kiedy cisza utrzy­my­wała się przez jakieś pół minuty.

Faye krótko ski­nęła głową.

– Są jacyś inni zain­te­re­so­wani?

– Był tutaj wczo­raj Mar­tin Lorent­zon, żeby obej­rzeć tę nie­ru­cho­mość.

Wie­działa, że współ­za­ło­ży­ciel Spo­tify ma głę­bo­kie kie­sze­nie po nie­sły­cha­nym wręcz suk­ce­sie, jaki odnio­sła jego firma. W takiej sytu­acji musiała się spie­szyć.

A dom był ide­alny. Będzie czuć się w nim tak bez­piecz­nie, jak to tylko moż­liwe w jej sytu­acji, miesz­kać sto­sun­kowo nie­da­leko cen­trum, a zara­zem zyska nie­zbędną pry­wat­ność. Nie będzie tu mieć cie­kaw­skich sąsia­dów, któ­rzy by się mie­szali – Östermalm z roku na rok sta­wał się pod tym wzglę­dem coraz gor­szy. Kie­dyś sądziła, że miesz­ka­nie na bez­oso­bo­wej, dys­kret­nej Lidingö nie jest dla niej. Teraz wła­śnie za to ceniła wyspę. I będzie w sta­nie zapew­nić wokół pose­sji tak rygo­ry­styczną ochronę, o jakiej w ści­słym cen­trum nie mogłaby nawet poma­rzyć.

– Dorzucę pięć milio­nów ponad żądaną kwotę. O ile tylko będę mogła się tu natych­miast wpro­wa­dzić.

– Nie powinno być z tym pro­blemu. Zadzwo­nię do sprze­da­ją­cego.

Zszedł po schod­kach, zosta­wia­jąc ją samą przy oknie. Chwilę póź­niej poja­wił się na traw­niku pro­wa­dzą­cym do piasz­czy­stej plaży, tele­fon miał przy­ci­śnięty do policzka. Faye stała na swoim miej­scu, czu­jąc się pew­nie ze świa­do­mo­ścią, że agent nie widzi jej przez tę szybę.

Znów się wzdry­gnęła. W związku z poja­wie­niem się ojca musiała zmie­nić plany. Nie pano­wała już nad sytu­acją. Czuła, że musi coś z tym zro­bić, znów prze­jąć kon­trolę. Żeby to się jed­nak udało, musiała się tro­chę odprę­żyć.

Oparła dłoń o szybę, drugą wsu­nęła sobie w majtki. Już była wil­gotna. Pie­ściła się ze wzro­kiem utkwio­nym w Pete­rze, w jego dobrze wytre­no­wa­nym ciele, syl­wetce ema­nu­ją­cej pew­no­ścią sie­bie. Wyobra­żała sobie ten wyrzeź­biony tors. Z pew­no­ścią ogo­lony. Z małymi twar­dymi sut­kami. Na orgazm nie musiała długo cze­kać. Zagry­zła wargi, stłu­miła jęk, który chciał się wydo­stać z jej gar­dła, i cała drżąc, zamknęła oczy.

Po chwili popra­wiła ubra­nie i usia­dła na kre­mo­wej sofie. Tętno się uspo­ko­iło. Wyjęła puder­niczkę Revenge ze swo­jej bir­kin Hermèsa i popra­wiła maki­jaż w małym lusterku. Potem roz­pięła suwak wewnętrz­nej kie­szonki i wycią­gnęła meda­lik. Teraz, kiedy nie miała już foto­gra­fii, tam go prze­cho­wy­wała. Otwo­rzyła wieczko i popa­trzyła na piękne małe zdję­cie przed­sta­wia­jące ją i Julienne, kiedy jej córka była naprawdę mała. Zro­biła je im foto­grafka Kate Gabor. Zawsze było to jej ulu­bione zdję­cie.

Chwilę póź­niej usły­szała na scho­dach kroki Petera, zatrza­snęła więc pospiesz­nie meda­lik i scho­wała wisio­rek do torebki.

Sta­nął przed nią.

– Prze­pra­szam, że to tyle trwało.

Uśmiech­nęła się.

– Nic nie szko­dzi. Podzi­wia­łam widoki.

Prze­le­ciała go wzro­kiem.

Odchrząk­nął, jego opa­lone policzki lekko się zaru­mie­niły.

– Roz­ma­wia­łem ze sprze­da­ją­cym, przy­jął pani ofertę. Kiedy jego żona usły­szała, że to pani chce kupić ich dom, popa­dła w eks­cy­ta­cję. Pro­siła mnie, żebym prze­ka­zał, że jest wielką fanką pani i pani pro­duk­tów. Zawsze używa Revenge.

– Kobieta ze sma­kiem.

Faye ruszyła z miej­sca, a Peter dał jej znać wypro­sto­waną ręką, żeby szła przo­dem. Gdy został przy drzwiach, żeby wstu­kać kod zamy­ka­jący dom i uzbroić alarm, Faye poszła dalej do samo­chodu, wsia­dła i zało­żyła oku­lary prze­ciw­sło­neczne. Agent zajął miej­sce za kie­row­nicą i uniósł klu­czyk z pilo­tem, tak że brama bez­gło­śnie się roz­su­nęła.

Kiedy odjeż­dżali, Faye przy­glą­dała się w lusterku wstecz­nym domowi, który wła­śnie kupiła. W innej rze­czy­wi­sto­ści Julienne mogłaby kie­dyś się tu z nią wpro­wa­dzić, na to jed­nak nie było szans. W oczach świata jej córka nie żyła. Cza­sem nawet jej samej wyda­wało się to na wskroś realne, Faye tak dobrze odgry­wała swoją rolę, że aż strach.

Nie miała jed­nak wyboru. Od zdjęć, które widziała na kom­pu­te­rze Jacka, włos jeżył się na gło­wie. Wysta­wił ich córkę na naj­więk­sze potwor­no­ści. Musiała ode­brać Julienne jej ojcu i dopil­no­wać, żeby ten już ni­gdy wię­cej jej nie skrzyw­dził.

Życiowe kłam­stwo było warun­kiem koniecz­nym, żeby jej córka mogła w ogóle żyć. Faye liczyła, że jakoś temu podoła, cza­sem jed­nak cię­żar zda­wał się ją przy­tła­czać.

Po raz ostatni rzu­ciła Pete­rowi zalotne spoj­rze­nie i wyszła z biura agen­cji nie­ru­cho­mo­ści przy Humlegårdsgatan. Pod­pi­sała wła­śnie umowę zakupu domu na Lidingö. W parku Humlegården miesz­kańcy Sztok­holmu roz­sie­dli się w prze­rwie na lunch, urzą­dza­jąc sobie na kocach pik­niki, albo leżeli na ple­cach na tra­wie. Słońce świe­ciło, grze­jąc ciemny asfalt, a nie­wiel­kie białe smugi chmur uno­siły się na nie­bie.

Faye kochała to mia­sto, odkąd przy­je­chała tu na stu­dia na Handelshögskolan. Wtedy zda­wało się jej ogromne. Teraz jawiło się jej jako dusząco małe. Miała wra­że­nie, że każda napo­ty­kana osoba została wysłana tu przez jej ojca.

Nastrój Faye zmie­nił się tak szybko, że zakrę­ciło się jej w gło­wie. Naj­pierw wszystko wyda­wało się z grub­sza takie samo jak zawsze, chwilę póź­niej przy­po­mi­nała sobie, że ojciec ją ściga, i nie­po­kój roz­dzie­rał ją ostrymi pazu­rami.

Skrę­ciła w lewo, w stronę Stu­re­plan i sie­dziby Revenge. Alice zadzwo­niła i zapew­niła, że jest tam już mak­sy­malna ochrona, mimo to Faye nie opusz­czało poczu­cie, że sporo ryzy­kuje. Ojciec z całą pew­no­ścią wie, gdzie jest jej biuro. Nie może jed­nak ukry­wać się po wsze czasy.

Recep­cjo­nistka uśmiech­nęła się wesoło i poma­chała. Kiedy Faye ją mijała, kątem oka dostrze­gła dwóch ochro­nia­rzy, po jed­nym z każ­dej strony wej­ścia, zda­wali się ponu­rzy i groźni. Goście cze­ka­jący na to, żeby ich wpusz­czono, w zacie­ka­wie­niu unie­śli brwi na jej widok. Była przy­zwy­cza­jona do posy­ła­nych jej spoj­rzeń. Zdą­żyła stać się już dobrze znana i w Szwe­cji, i poza jej gra­ni­cami.

Cza­sem z rado­ścią napa­wała się sławą, cza­sem ją ona przy­tła­czała. Zara­zem jed­nak była warun­kiem koniecz­nym jej suk­ce­sów. Legenda Faye. Zdra­dzo­nej kobiety, która wal­czyła o swoje. Ta prawda była cząstką jej samej, choć obraz został sta­ran­nie przez nią zaaran­żo­wany.

Faye prze­cią­gnęła kartę, minęła bramki i z poczu­ciem ulgi, że nie ściąga na sie­bie uwagi oto­cze­nia, szyb­kim kro­kiem poszła do windy. Była to jej twier­dza, bez­pieczna przy­stań. Sama to wszystko stwo­rzyła. Z niczego.

Naci­snęła przy­cisk w win­dzie, która wwio­zła ją potem lekko i deli­kat­nie na naj­wyż­sze pię­tro. Kiedy drzwi się otwo­rzyły, od razu skrę­ciła na prawo. Gabi­net Ylvy znaj­do­wał się w jed­nym rogu i przez ogromne okno roz­ta­czał się z niego osza­ła­mia­jący widok na mia­sto.

– Jezu, Faye – powie­działa Ylva, kiedy Faye do niej weszła.

Wstała i uści­snęła ją rów­nie długo i ser­decz­nie jak Alice kilka godzin wcze­śniej w apar­ta­men­cie w Gran­dzie. Tym razem Faye poczuła w noz­drzach Chloé. Ylva z czu­ło­ścią miała w zwy­czaju powta­rzać Alice, że Cha­nel numer pięć jest dobry dla eme­ry­tek.

– Pod­wyż­szy­ły­śmy poziom bez­pie­czeń­stwa do mak­si­mum – zapew­niła ją Ylva, po czym usia­dła na twar­dej i nie­wy­god­nej sofie sto­ją­cej w kącie prze­stron­nego gabi­netu.

– Nie mogę pojąć, dla­czego trzy­masz tu jesz­cze tego grata – skrzy­wiła się Faye. – Od sie­dze­nia na nim bolą mnie cztery litery. I jesz­cze kłuje.

Prze­je­chała dło­nią po obi­ciu, a drza­zgi jakby utkwiły jej w skó­rze.

– To pamiątka rodzinna. Przy­po­mina mi o tym, skąd pocho­dzę – odparła Ylva. – Opły­wa­nie w zbyt­nie luk­susy może źle się skoń­czyć.

– Moje cztery litery mają na ten temat inne zda­nie.

Przyj­rzała się uśmie­chowi Ylvy. Sio­strzeń­stwo. To te kobiety spo­tkała na swo­jej dro­dze, to one stały u jej boku, gdy przez to wszystko prze­cho­dziła. Nie tylko były jej przy­ja­ciół­kami, trak­to­wała je jak rodzinę.

Ylva i droga, jaką prze­szły do przy­jaźni, była – deli­kat­nie mówiąc – wybo­ista. Wszystko zaczęło się od tego, że Faye nakryła ją w łóżku ze swoim mężem. A potem Jac­kowi i Ylvie uro­dziło się jesz­cze dziecko – córka. Mię­dzy nią a Faye nie było jed­nak teraz ani odro­biny zło­ści. Jack wyki­wał je obie. A one się na nim zemściły.

Ylva pochy­liła się do Faye.

– Co teraz zro­bisz?

– Na począ­tek kupię dom, zresztą już to wła­śnie zro­bi­łam. W miesz­ka­niu nie czuję się bez­piecz­nie. Nie roz­ma­wia­łam jesz­cze z Ker­stin, więc nie wiem, czy będzie chciała zostać u sie­bie w miesz­ka­niu, czy prze­nie­sie się ze mną.

– Ile potrze­bu­jesz?

Ylva zaj­mo­wała się finan­sami firmy i samej Faye. Była praw­dziwą mistrzy­nią liczb, ogar­niała to wszystko w spo­sób, jaki dla Faye pozo­sta­wał nie­do­ści­gniony mimo świet­nych wyni­ków w Handelshögskolan. Któ­rej w grun­cie rze­czy nie ukoń­czyła. Cze­goś jed­nak nauczyła się przez te wszyst­kie lata, kiedy budo­wała swoje przed­się­bior­stwo: warto ota­czać się ludźmi, któ­rzy nas uzu­peł­niają.

– Osiem­dzie­siąt milio­nów.

– Ach, czyli innymi słowy, skromne gniazdko w oka­zyj­nej cenie.

– Tak jakby.

Faye się uśmiech­nęła. Suk­ces Revenge przy­niósł jej taką for­tunę, o jakiej nawet nie śniła, dora­sta­jąc w Fjällbace. Ale nie wszystko da się kupić za pie­nią­dze. W tym momen­cie z rado­ścią odda­łaby cały swój mają­tek, żeby tylko móc żyć bez­piecz­nie ze swo­imi bli­skimi.

– Zała­twię to. Masz ze sobą umowę?

Faye podała jej gustowną teczkę agen­cji nie­ru­cho­mo­ści, a Ylva wstała i poło­żyła ją na biurku. Potem znów usia­dła koło Faye i ujęła jej ręce.

– Jak się czu­jesz?

Wzrok był prze­ni­kliwy, nie chciał odpu­ścić.

Płacz pod­szedł Faye do gar­dła i musiała kilka razy prze­łknąć ślinę. Nie mogła się teraz zała­mać. Na coś takiego nie miała ani czasu, ani pie­nię­dzy.

– Bez­na­dziej­nie. Tak cał­ko­wi­cie szcze­rze, to bez­na­dziej­nie. Odwo­ła­łam wyjazd do Ravi i musia­łam okła­mać Julienne, zwa­la­jąc wszystko na pracę. Jej mina, kiedy to powie­dzia­łam… – Odchrząk­nęła, słowa nie chciały przejść jej przez gar­dło. Kilka razy głę­boko zaczerp­nęła powie­trza. – Ale mamie powie­dzia­łam o tym, co się dzieje. Nie sądzę, żeby ojciec wie­dział o domu we Wło­szech, ale nie ma co ryzy­ko­wać. Muszę szybko zna­leźć jak naj­lep­szych spe­ców od bez­pie­czeń­stwa i zapew­nić im ochronę.

– Korzy­stamy z usług Secur, są naj­lepsi. Porząd­nie roze­zna­łam się w tema­cie, zanim ich zatrud­ni­łam. Chcesz, żebym to za cie­bie zała­twiła?

– Nie, wolę sama z nimi poroz­ma­wiać. Daj mi tylko namiary, a się tym zajmę.

– Jasne. Już ci je prze­sy­łam.

Ylva wyjęła tele­fon i szybko w niego postu­kała. Potem znów wzięła Faye za rękę i mocno ją ści­snęła.

– Nie jesteś sama. Ni­gdy o tym nie zapo­mi­naj.

– Wiem.

Płacz znów uwiązł jej w gar­dle, ale po raz kolejny go prze­łknęła.

Kiedy wycho­dziła z gabi­netu Ylvy, zatrzy­mała się w progu i popa­trzyła na pano­ramę mia­sta. Sztok­holm. Taki piękny, a zara­zem tak zdra­dliwy. Gdzieś tam kryje się w nim jej ojciec. I nie odpu­ści, dopóki nie zoba­czy jej mar­twej.

Wie­lo­krot­nie tylko krok dzie­lił go od zabi­cia jej mamy, z powodu wście­kło­ści, jaką w sobie nosił. Wście­kło­ści, którą wyra­żał jedy­nie za pomocą twar­dych pię­ści. Krzyw­dząc innych i nisz­cząc. Faye mogła uwol­nić mamę od ojca, wyłącz­nie fin­gu­jąc jej śmierć i dopil­no­wu­jąc, żeby wina za to spa­dła na niego.

Od tam­tego czasu ojciec niczego bar­dziej nie pra­gnął, jak tylko się zemścić na Faye.

– Dzień dobry – przy­wi­tała się kobieta sie­dząca za kon­tu­arem recep­cji wyko­na­nym z ciem­nego dębu. Z wprawą uda­wała, że naj­mniej­szego wra­że­nia nie robi na niej to, kogo ma przed sobą. – Podać coś do picia?

– Nie, nie trzeba, dzię­kuję.

– Carl zaraz przyj­dzie.

W tym momen­cie poja­wił się męż­czy­zna po pięć­dzie­siątce. Wysoki, o sztyw­nej, wypro­sto­wa­nej syl­wetce. Bez trudu dało się zauwa­żyć, że to były woj­skowy, co na Faye podzia­łało uspo­ka­ja­jąco. Wycią­gnął do niej silną dłoń.

– Carl Novak.

Uścisk był mocny, ale nie domi­nu­jący.

– Faye Adel­heim.

Zapro­wa­dził ją do nad­spo­dzie­wa­nie dużego biura z wido­kiem na tłumy prze­cha­dza­jące się po Kungs­ga­tan. Secur musiało dobrze pro­spe­ro­wać.

– W czym mogę pani pomóc?

Zało­żyła nogę na nogę i zdjęła oku­lary prze­ciw­sło­neczne.

– Na początku chcia­ła­bym się upew­nić, że to, co powiem, nie opu­ści tego pokoju.

Się­gnęła do torebki i wycią­gnęła przy­go­to­wane zawczasu zobo­wią­za­nie do zacho­wa­nia pouf­no­ści. Poło­żyła je na biurku i prze­su­nęła w jego stronę.

– Pod­pi­sy­wa­li­ście już takie z Revenge, ale teraz cho­dzi o pry­watną sprawę.

Jeśli nawet zdzi­wiło to Carla, nie dał tego po sobie poznać. Prze­le­ciał wzro­kiem papier, wyjął dłu­go­pis z naj­wyż­szej szu­flady biurka i pod­pi­sał doku­ment wpraw­nym ruchem.

Faye zło­żyła kartkę i scho­wała ją do torebki.

Mimo że Carl pod­pi­sał zobo­wią­za­nie, całą sobą odczu­wała nie­chęć do wyja­wie­nia komuś kry­jówki mamy i Julienne. O tym, że te dwie w ogóle żyją, poza Faye wie­działy tylko Ker­stin, Alice i Ylva, jej naj­bliż­sze powier­niczki. Ojciec miał wpraw­dzie ich zdję­cie, ale w grun­cie rze­czy żad­nych dowo­dów. Jej były mąż został ska­zany za zamor­do­wa­nie Julienne, a ojciec za zabój­stwo jej matki. Jeśli prawda wyj­dzie na jaw, nie tylko będzie to ozna­czało jej upa­dek, trafi też do wię­zie­nia.

– Mam nie­ru­cho­mość w Ravi we Wło­szech. W domu miesz­kają dwie osoby, któ­rym chcia­ła­bym zapew­nić ochronę. A o ile dobrze rozu­miem, mają pań­stwo wydział zaj­mu­jący się ochroną mię­dzy­na­ro­dową.

Carl przy­tak­nął.

– Kiedy mie­li­by­śmy zacząć?

– Jak naj­szyb­ciej.

Odchy­lił się na krze­śle i się jej przyj­rzał.

– Czy tym oso­bom grozi jakieś nagłe nie­bez­pie­czeń­stwo?

– Tak. Chcia­ła­bym je wła­śnie ochro­nić przed pew­nym nagłym nie­bez­pie­czeń­stwem, które zagraża ich życiu. Wszel­kimi moż­li­wymi środ­kami. Pro­si­ła­bym, żeby zaan­ga­żo­wał pan do tego swo­ich naj­lep­szych ludzi.

– Oczy­wi­ście. Żeby móc chro­nić te osoby, musimy…

– Zapłacę, ile będzie trzeba. A osoby, któ­rym zleci pan zada­nie, będą musiały pod­pi­sać zobo­wią­za­nie do zacho­wa­nia pouf­no­ści. I jak już mówi­łam, mają to być pana zde­cy­do­wa­nie naj­lepsi ludzie.

Prze­je­chał dło­nią po gładko ogo­lo­nych policz­kach, nie spusz­cza­jąc z niej wzroku.

– Dys­kre­cja nie jest tu żad­nym pro­ble­mem. Wszy­scy nasi ope­ra­to­rzy mogą się poszczy­cić solid­nym doświad­cze­niem woj­sko­wym. Ma pani może zdję­cie tej nie­ru­cho­mo­ści, w któ­rej prze­by­wają obiekty?

Faye wzięła tele­fon i poszu­kała w mailach zdjęć z drona, które przy­słano jej przy oka­zji zakupu domu.

Podała mu tele­fon. Się­gnął po oku­lary do pracy przy kom­pu­te­rze, zało­żył je na czu­bek nosa i przyj­rzał się zdję­ciom.

W końcu opu­ścił tele­fon.

– Nie­ru­cho­mość jest duża, ale z tego, co udało mi się zauwa­żyć, dobrze zabez­pie­czona, nawet jeśli, rzecz jasna, musimy to spraw­dzić na miej­scu. Jak wygląda sprawa alar­mów?

– Wszystko jest zain­sta­lo­wane. Firma ochro­niar­ska, z którą współ­pra­cuję na połu­dniu, twier­dzi, że na rynku nie ma lep­szego sprzętu. Ale to nie wystar­czy. W każ­dym razie już nie. I dla­tego chcia­ła­bym zatrud­nić firmę, na któ­rej naprawdę mogę pole­gać.

Carl oddał jej tele­fon i zdjął oku­lary, sta­ran­nie zło­żył zausz­niki i poło­żył je na biurku.

– Poślę tam dwie osoby już dziś wie­czo­rem. W zależ­no­ści od tego, jak oce­nią sytu­ację, podej­miemy wspól­nie decy­zję o tym, ilu ope­ra­to­rów będzie potrzeb­nych. Może tak być?

– Oczy­wi­ście.

W kąci­kach ust Carla poja­wił się nie­wielki uśmiech, ale z jego oczu bił spo­kój.

– Te osoby będą bez­pieczne. Moi ludzie to żoł­nie­rze, nie­któ­rzy z nich są naj­le­piej wyszko­leni na świe­cie.

Faye przy­tak­nęła. Jej ramiona nieco opa­dły.

– Do tego kupi­łam dzi­siaj jesz­cze dom w Szwe­cji i muszę dopil­no­wać, żeby w nim też było bez­piecz­nie – dodała.

Agent nie­ru­cho­mo­ści Peter Bladh zapew­niał ją wpraw­dzie, że firma ochro­niar­ska, którą zatrud­nił były już wła­ści­ciel, to top notch, Faye nie mogła się jed­nak na to zdać. W rachubę nie wcho­dziło choćby naj­mniej­sze ryzyko.

– Zaj­miemy się tym zaraz po zakoń­cze­niu naszego spo­tka­nia – zapew­nił ją Carl, kiedy podała mu adres. – Naj­póź­niej dzi­siaj wie­czo­rem będzie już pani miała ochronę na miej­scu.

Faye odchy­liła się na krze­śle.

– Świet­nie. Potrze­buję jed­nak pomocy w jesz­cze jed­nej spra­wie, także do zała­twie­nia natych­miast, naj­le­piej już dzi­siaj.

Wyja­śniła Car­lowi, co ma na myśli, a on nie oka­zał naj­mniej­szych oznak zdzi­wie­nia. Kiwał tylko głową, kiedy Faye przed­sta­wiała mu swoje ocze­ki­wa­nia.

Poło­żony w lesie cmen­tarz Skogskyrkogården pięk­nie się pre­zen­to­wał nawet w sza­rej mgle. Faye lekko się trzę­sła, zmie­rza­jąc szyb­kim kro­kiem na grób. Stale oglą­dała się przez ramię. Cały czas nie opusz­czało jej prze­czu­cie, że ktoś ją obser­wuje, po dro­dze napo­ty­kała jed­nak tylko dziar­skich eme­ry­tów z laskami w dło­niach i matki z wóz­kami, które wybrały się tutaj na spa­cer i gawę­dziły, idąc obok sie­bie.

Jak zwy­kle odbiła w prawo, żeby omi­nąć sek­tor z dzie­cię­cymi gro­bami – te wszyst­kie misie i zde­cy­do­wa­nie zbyt mały odstęp mię­dzy datą naro­dzin a śmierci nie były na jej nerwy. Kiedy zbli­żyła się do grobu Chris, zwol­niła kroku. Wizy­tom tutaj towa­rzy­szył ból, ale pomimo to było miło odwie­dzić przy­ja­ciółkę. Dzi­siaj wypa­dały zresztą jej uro­dziny. A Faye nie chciała, żeby Chris kie­dy­kol­wiek była w taki dzień sama. Świat mógł się walić, a ona i tak by tu przy­szła, żeby posie­dzieć z Chris i cho­ciaż przez chwilę poczuć jej bli­skość.

Poznały się na stu­diach i przez długi czas były nie­roz­łączne. Faye z nikim nie bawiła się rów­nie dobrze, nie śmiała aż tyle i nikogo nie kochała aż tak bar­dzo jak Chris. Przy­ja­ciółka sta­no­wiła per­so­ni­fi­ka­cję rado­ści życia opa­ko­waną w ener­giczną oso­bo­wość. Dla­tego wciąż trudno było pojąć, że już nie żyje.

Przed śmier­cią Chris dane było doświad­czyć miło­ści, co zawsze sta­no­wiło dla Faye pewną pocie­chę w tych mrocz­nych momen­tach, gdy tak bar­dzo bra­ko­wało jej przy­ja­ciółki, że serce kra­jało się jej w piersi. Zanim rak ją zabrał, Chris wyszła za mąż za swo­jego uko­cha­nego Johana, dobrego czło­wieka i męż­czy­znę, który kochał ją w zdro­wiu i cho­ro­bie aż do końca.

Cza­sem Faye się zasta­na­wiała, czy jej kie­dy­kol­wiek będzie dane doświad­czyć takiej miło­ści. Wie­rzyła, że tak się sta­nie, kiedy poznała Jacka. On jed­nak zawiódł ją na wszel­kie wyobra­żalne spo­soby, na jakie tylko można kogoś zawieść. Teraz nie żył, a wcze­śniej został ska­zany na karę pozba­wie­nia wol­no­ści za zabój­stwo ich córki Julienne. Co do joty zgod­nie ze sta­ran­nie obmy­ślo­nym i wyko­na­nym pla­nem Faye.

Przez krótki czas przy­pusz­czała, że może znów znaj­dzie miłość, ale także została zdra­dzona. Ogra­ni­czała się więc teraz do krót­kich noc­nych scha­dzek z mło­dymi, dobrze wytre­no­wa­nymi męż­czy­znami, któ­rzy dawali jej w łóżku to, czego było jej trzeba, i nie wpusz­czała mię­dzy swoje nogi nikogo wię­cej.

Ukuc­nęła przy gro­bie. Tuż przy tablicy leżał piękny bukiet. Dzi­siaj jest Twój dzień. Choć teraz w zasa­dzie już wszyst­kie dni są Twoje. Zawsze będę Cię kochać! Johan

Ostroż­nie musnęła pal­cami odręcz­nie napi­sany bile­cik. Przed oczami sta­nęli jej Johan i Chris pod­czas ślubu, który odbył się zale­d­wie dzień przed śmier­cią Chris.

– Mnie też jej bra­kuje – powie­dział ktoś za nią i Faye aż pod­sko­czyła.

– Jak mnie zna­la­złaś?

Faye wstała, otrze­pała kolana z liści i igieł, po czym objęła Ker­stin. Wspa­niała, cudowna Ker­stin, która ura­to­wała ją, kiedy Faye zna­la­zła się na dnie. Zała­mana, zroz­pa­czona i biedna jak mysz kościelna wyna­jęła pod­da­sze w domu Ker­stin w Enskede i od tego czasu stały się sobie bar­dzo bli­skie.

– Nie było cię w biu­rze. A wiem prze­cież, że dzi­siaj są uro­dziny Chris. Posta­no­wi­łam zary­zy­ko­wać.

Faye otarła upartą łzę.

– Tak bym chciała, żeby tu z nami była. Roz­szar­pa­łaby mojego ojca gołymi rękami.

– Zaraz po tym, jak obcię­łaby mu jaja – zauwa­żyła trzeźwo Ker­stin i się roze­śmiała. Potem znów zro­biła się poważna. – Dzwo­niła twoja mama i powie­działa mi, co jej prze­ka­za­łaś. A w twoim miesz­ka­niu jest firma prze­pro­wadz­kowa i pakuje rze­czy.

– Prze­pra­szam, powin­nam była się do cie­bie ode­zwać, ale musia­łam naj­pierw zała­twić kilka spraw. Tak, prze­pro­wa­dzam się. Nie jestem już tam bez­pieczna, więc kupi­łam dom. Na Lidingö. Wła­śnie ode­bra­łam klu­cze. Sama możesz zde­cy­do­wać, czy chcesz dalej miesz­kać w swoim miesz­ka­niu, czy wolisz u mnie. Ale w tej chwili, jeśli mam być szczera, będzie dla cie­bie chyba bez­piecz­niej, jeśli zosta­niesz na Karlavägen.

– Zro­bię, jak uwa­żasz – powie­działa łagod­nie Ker­stin i pogła­skała ją po policzku.

Pod wie­loma wzglę­dami Faye odbie­rała to tak, jakby miała dwie matki. Jedną, z którą dora­stała. I Ker­stin. I wie­działa, że Ker­stin trak­tuje ją jak córkę.

– Pój­dziemy na ciastko do Del­se­liusa, żeby uczcić uro­dziny Chris? O ile masz czas? I jeśli jest to bez­pieczne?

Faye wzięła Ker­stin pod rękę.

– Czasu w zasa­dzie nie mam. I może nie jest to bez­pieczne. Ale w tej chwili ni­gdzie nie jestem w pełni bez­pieczna. A Chris chcia­łaby, żeby­śmy zja­dły za nią kilka tysięcy kalo­rii.

Kiedy szły pod rękę przez piękny cmen­tarz, Faye czuła się przez moment tak, jakby cię­żar na jej piersi zelżał. Roz­wiąże to. Razem to roz­wiążą.

— Ale szybko się z tym pani uwi­nęła!

Peter Baldh rozej­rzał się zdzi­wiony po domu. Firma prze­pro­wadz­kowa spa­ko­wała cały jej doby­tek w miesz­ka­niu, a potem roz­pa­ko­wała go tutaj w domu. Sporo rze­czy nie stało może jesz­cze we wła­ści­wych miej­scach, a mebli nie star­czyło na wypo­sa­że­nie całego domu, ale dało się tu w każ­dym razie zamiesz­kać. W tej chwili tylko to się dla Faye liczyło, reszta jej nie inte­re­so­wała.

Carl Novak dotrzy­mał danego słowa. Nowy sprzęt zabez­pie­cza­jący już zamon­to­wano. Pro­po­no­wał jej jesz­cze body­gu­arda, ale cho­ciaż Faye zda­wała sobie sprawę, że nie byłoby to wcale głu­pie, odmó­wiła. Żeby zre­ali­zo­wać swój plan, musi mieć sporo wol­no­ści. Była gotowa pod­jąć to ryzyko. Wie­działa jed­nak, że alarm włą­czy się w nocy przy naj­mniej­szym ruchu na jej działce i firma ochro­niar­ska w mgnie­niu oka znaj­dzie się na miej­scu. W domu urzą­dzono do tego safe room, gdzie w razie czego mogła zawsze bez­piecz­nie pocze­kać na pomoc. Ryzyko było więc osza­co­wane, nie szła na żywioł.

Przyj­rzała się Pete­rowi.

– Jestem kom­pe­tentną usłu­go­bior­czy­nią. Gotową słono zapła­cić za takie usługi.

Stali w prze­stron­nej kuchni z szaf­kami na wymiar, lśnią­cymi mar­mu­ro­wymi bla­tami i wypo­sa­że­niem Gag­ge­nau naj­wyż­szej klasy.

– Napije się pan kie­li­szek wina?

Wska­zała na butelkę, która stała odkor­ko­wana, żeby tru­nek się napo­wie­trzył.

Agent zawa­hał się, po czym wzru­szył sze­ro­kimi ramio­nami.

– Mogę chyba wró­cić do domu tak­sówką, a samo­chód ode­brać jutro?

Pyta­nie było z pod­tek­stem, Faye odpo­wie­działa, nale­wa­jąc wina do dwóch dużych kie­lisz­ków.

– Za dom! – powie­dział agent i uniósł swój.

– Za pro­wi­zję! – odparła Faye i upiła duży łyk dro­giego wina.

W ciszy się sobie przy­glą­dali, po czym Faye odsta­wiła naj­pierw swój kie­li­szek, a potem jego na szary mar­mu­rowy blat i zbli­żyła się o krok do Petera. Usta agenta sma­ko­wały dopiero co wypi­tym winem, ostroż­nie wsu­nęła mu język do ust. Kiedy spo­tkało się to z przy­chyl­nym przy­ję­ciem, poczuła roz­cho­dzące się z kro­cza cie­pło. Wyzwa­la­jąco było prze­stać myśleć i oddać się czy­stemu pożą­da­niu. Wszystko inne znik­nęło i cała jej uwaga sku­piła się na języku Petera sple­cio­nym z jej, a także coraz moc­niej­szym pul­so­wa­niu pomię­dzy nogami.

Jego dło­nie zaczęły ją pie­ścić. Zatrzy­mała się w poło­wie poca­łunku, wsko­czyła na brzeg stołu, dzięki czemu mogła objąć go nogami. Znów zaczęli się inten­syw­nie cało­wać i Peter przy­ci­snął się do niej. Kiedy poczuła dotyk jego dłoni na pier­siach, aż jęk­nęła.

Ścią­gnęła bluzkę i sta­nik, po czym zabrała się do roz­pi­na­nia jego koszuli. Wytre­no­wana klata Petera była gładko wyde­pi­lo­wana woskiem, nie został na niej choćby ślad owło­sie­nia, dokład­nie tak, jak to sobie wyobra­żała. Dzięki temu każdy, nawet naj­mniej­szy mię­sień był wyraź­nie widoczny pod skórą. Kiedy ujęła w palce jego sutki, cicho jęk­nął i lekko ugryzł ją w wargę. Faye zje­chała dłońmi niżej, mię­dzy jego nogi, i pod cien­kim mate­ria­łem spodni poczuła z rado­ścią, jak sztywny jest jego czło­nek.

– Nie tak szybko – powstrzy­mał ją zachry­płym gło­sem, ale ona zigno­ro­wała go i dalej pie­ściła jego męskość z coraz więk­szym naci­skiem.

Peter odsu­nął się i przed nią uklęk­nął. Nie spusz­cza­jąc z niej wzroku, ścią­gnął jej powoli raj­stopy i majtki; została w samej spód­nicy. Kiedy odrzu­cił ubra­nia na bok, pod­cią­gnął jej spód­nicę i roz­su­nął nogi. Miał wolną drogę. Faye napa­wała się uczu­ciem, że to, co zaraz nastąpi, jest jak nie­za­pi­sana karta. Nie znała tego męż­czy­zny, nie wie­działa, jaki jest w łóżku, a teraz, już za moment, będzie pie­ścić ją swoim języ­kiem.

Sekundę póź­niej poczuła deli­katny nacisk na łech­taczkę. Peter nie­spiesz­nie poru­szał języ­kiem, ale z deter­mi­na­cją, w spo­sób świad­czący o tym, że wie, co robi. Faye jesz­cze moc­niej roz­su­nęła nogi, żeby nic go nie hamo­wało. Peter z kolei zmie­nił nacisk, wyko­ny­wał okrężne ruchy, a ona poczuła się jesz­cze bar­dziej wil­gotna, niż była przed sekundą. Kiedy do liza­nia dołą­czył piesz­czoty pal­cami, nie dała już rady nad sobą zapa­no­wać. Chciała go poczuć w sobie, teraz, natych­miast.

Zła­pała go za głowę i przy­cią­gnęła do sie­bie. Jed­nym ruchem ścią­gnął spodnie i bok­serki, a póź­niej zdjął też skar­petki, ani na chwilę nie prze­sta­jąc jej cało­wać. W jego coraz bar­dziej zapal­czy­wych poca­łun­kach wyczuła wła­sny smak, co jesz­cze bar­dziej roz­pa­liło w niej pożą­da­nie. Ścią­gnęła spód­nicę i teraz już oboje byli nago. Jego penis oka­zał się więk­szy, niż się spo­dzie­wała, chwy­ciła go prawą ręką, co zostało nagro­dzone głę­bo­kim jękiem, gdy zaczęła poru­szać dło­nią w górę i w dół.

– Chcę cię wyru­chać – powie­dział cicho, odtrą­ca­jąc jej dłoń, a zara­zem ostroż­nie ją popy­cha­jąc, żeby poło­żyła się ple­cami na stole.

Gwał­tow­nym ruchem przy­cią­gnął ją do sie­bie, tak że jej pośladki zna­la­zły się na brzegu stołu, po czym znów roz­su­nął jej nogi. Nie spie­szył się, patrzył na nią z podzi­wem i pie­ścił jej piersi, napie­ra­jąc z wolna peni­sem na cipkę. Kiedy wresz­cie w nią wszedł, moc­niej zagry­zła wargę, potem się odprę­żyła, pozwa­la­jąc, żeby powoli w niej doszedł. Poru­szali się w zgod­nym ryt­mie, jakby wcze­śniej robili to już tysiące razy.

– Podzia­łaj tro­chę sama, chcę, żeby­śmy doszli jed­no­cze­śnie – wyszep­tał i patrzył z pożą­da­niem, jak posłusz­nie wsu­nęła dłoń mię­dzy nogi i zaczęła pocie­rać łech­taczkę.

Kiedy przy­spie­szył, zro­biła to samo. Orgazm nad­szedł nie­mal zbyt wcze­śnie.

– Teraz – wysa­pała, a on jesz­cze bar­dziej przy­spie­szył i wbił się głę­boko w jej trze­wia.

Odchy­liła głowę, gło­śno poję­ku­jąc, a on jesz­cze kilka razy mocno ją pchnął, z krzy­kiem chwy­cił jej bio­dra i przez chwilę w niej został. Potem opadł na nią i leżał tak na jej brzu­chu, aż ich pot się ze sobą wymie­szał.

Po kilku sekun­dach Peter oparł się na łok­ciach i uśmiech­nął łobu­zer­sko.

– Mam już jechać czy powtó­rzymy to jesz­cze?

Faye też się uśmiech­nęła.

– Napi­jemy się tro­chę wina. A póź­niej, tak sobie myślę, że weź­miesz mnie od tyłu.

Kiedy Peter już wyszedł, popa­trzyła przez okno, na tę nie­prze­nik­nioną ciem­ność, którą prze­ła­my­wały tylko poje­dyn­cze latar­nie. Naj­dłu­żej, jak to tylko moż­liwe, chciała od sie­bie odsu­nąć ten moment, gdy zosta­nie tu sama ze swoim stra­chem.

Faye sie­działa w fotelu przed oknem pano­ra­micz­nym, na pod­ło­kiet­niku stała fili­żanka espresso, a na kola­nach trzy­mała otwar­tego lap­topa. Powinna się sku­pić na Revenge. Na ojcu. Ale zamiast tego prze­glą­dała arty­kuły o szaj­kach prze­stęp­czych, o któ­rych wspo­mi­nał Peter, tych, które napa­dają zamoż­nych ludzi w ich domach. Naj­wy­raź­niej sta­ran­nie roz­pra­co­wy­wali ofiary przed wła­ma­niem. Ile czasu upły­nie, zanim zain­te­re­sują się jej domem?

Ode­rwała wzrok od ekranu i popa­trzyła na wodę w dole. Spę­dziła już pierw­szą noc w tym pię­ciu­set­me­tro­wym domu. Sama, bo Peter w końcu poje­chał do sie­bie.

Potrze­bo­wała chwili, żeby zorien­to­wać się, jak działa tu eks­pres do kawy – sre­brzy­sta maszyna wiel­ko­ści loko­mo­tywy paro­wej.

Padał deszcz. Niebo było szare i zle­wało się kolo­ry­stycz­nie z wodą.

W tej wła­śnie chwili tęsk­nota za Julienne zda­wała się nie do znie­sie­nia.

Upo­rała się z naj­waż­niej­szym i naj­pil­niej­szym zada­niem: zapew­niła bez­pie­czeń­stwo mamie i córce. Teraz musiała zająć się innymi kwe­stiami. Dzie­łem swo­jego życia. Nie zamie­rzała dopu­ścić, żeby ojciec sta­nął na dro­dze do reali­za­cji tego, co zapla­no­wała dla Revenge. Wszy­scy ciężko pra­co­wali, żeby jej impe­rium kosme­to­lo­giczne weszło na ame­ry­kań­ski rynek, zamysł był taki, że poleci do Nowego Jorku i oso­bi­ście pokie­ruje eks­pan­sją. Ale dopóki jej ojciec jest na wol­no­ści, coś takiego nie wcho­dzi w ogóle w rachubę.

Nie miała poję­cia, co ojciec może pla­no­wać, ale nie wąt­piła ani przez chwilę, że zechce się na niej zemścić. Poza tym, że ta świa­do­mość napa­wała ją lękiem, dopro­wa­dzała ją też do szału. Połowa życia upły­nęła jej na ucie­ka­niu przed nim, druga połowa na wyma­zy­wa­niu wszel­kich śla­dów, jakie na niej pozo­sta­wił, czy to fizycz­nych, czy to psy­chicz­nych. Wyda­wało się jej, że ma to już za sobą. Że jest wolna. Teraz wszystko sta­nęło pod zna­kiem zapy­ta­nia.

Kątem oka dostrze­gła jakiś ruch i się wzdry­gnęła, oka­zało się jed­nak, że to tylko łódź prze­pły­nęła po morzu. Wró­ciła myślami do sza­jek. Zali­czała się do grona naj­bo­gat­szych kobiet w Szwe­cji, już nawet nie wie­działa, na ile miliar­dów wyce­niany jest jej mają­tek. Prasa się o niej roz­pi­sy­wała, a jej nazwi­sko nie­ustan­nie zdo­biło pierw­sze strony tablo­idów. Miesz­kała sama, przez co – jak przy­pusz­czała – była wdzięcz­nym celem. Ale ist­niała też inna moż­li­wość: że te osoby, które – jak dobrze wie­działa – podą­żają jej tro­pem, zostały nasłane przez jej ojca. Dopóki nie roz­po­zna bli­żej czy­ha­ją­cego na nią zagro­że­nia, musi brać pod uwagę obie opcje.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki