Faye. Marzenia z brązu - Camilla Läckberg - ebook

Faye. Marzenia z brązu ebook

Camilla Läckberg

3,5
39,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Choć były mąż Faye nie żyje, jej koszmar trwa dalej. Ojciec, który zbiegł z więzienia i jest na wolności, stanowi dla niej śmiertelne zagrożenie. Mężczyzna budzi w niej przerażenie, a niebezpieczeństwo zagraża nie tylko jej, ale też wszystkim, których kocha. Faye musi ochronić swoich najbliższych oraz swoje życiowe dzieło – firmę Revenge. Planując ostateczną zemstę, zbiera wokół siebie grupę nieustraszonych kobiet i sięga po pomoc jedynego mężczyzny, któremu ufa. Ale czy uda jej się pokonać ojca, który współpracuje z potężną, niebezpieczną organizacją przestępczą i jest groźniejszy niż kiedykolwiek wcześniej?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 307

Oceny
3,5 (2 oceny)
1
0
0
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



CZĘŚĆ I

Osiem mie­sięcy wcze­śniej

Z apar­ta­mentu w Grand Hotelu Faye spo­glą­dała na wody Strömmen. Przed zam­kiem cho­dzili grup­kami po nabrzeżu lekko ubrani ludzie. Poło­żyła dłoń na piersi i poczuła, jak wali jej serce. Czy kie­dy­kol­wiek biło aż tak szybko?

Gdy roz­le­gło się puka­nie, pod­sko­czyła.

– Kto tam? – zawo­łała. Jej głos zabrzmiał słabo, led­wie mogła go roz­po­znać.

Fakt, że w ogóle musiała o to pytać, tylko potę­go­wał w niej nie­po­kój.

– Alice – usły­szała w odpo­wie­dzi zna­jomy głos i ode­tchnęła. Tak jej ulżyło, że nie­mal zachi­cho­tała.

Drżącą ręką otwo­rzyła drzwi.

Przy­ja­ciółka, a zara­zem ważna part­nerka w fir­mie Faye, Revenge, weszła do środka i od razu udała się na obchód.

– A więc to tak sobie pomiesz­kuje ta lep­sza połowa…

– O tobie też raczej nie spo­sób powie­dzieć, żebyś miesz­kała w slum­sach, Alice.

Faye zaśmiała się, cho­ciaż serce wciąż waliło jej jak głu­pie.

– To w tym apar­ta­men­cie zatrzy­mują się na ogół Madonna i Beyoncé? – spy­tała Alice i usia­dła na dużej sofie, jed­nej z kilku. – Czy mają tu jesz­cze coś ele­gant­szego?

– Nie, to tutaj.

Faye się­gnęła po srebrny dzba­nek, który stał na dużej tacy wyła­do­wa­nej pysz­no­ściami na śnia­da­nie.

– A więc ponie­kąd wła­śnie wdy­cham resztki ich DNA… – odparła Alice naboż­nie.

Faye znów się zaśmiała.

– Przy­pusz­czam, że wywie­trzono je stąd już jakiś czas temu. I znik­nęły razem z innymi śla­dami pły­nów ustro­jo­wych. Musisz się zado­wo­lić moimi rod­ni­kami.

Podała Alice fili­żankę z kawą i pyta­jąco wska­zała na dzba­nu­szek z mle­kiem.

Przy­ja­ciółka pokrę­ciła głową.

– Nie, dzię­kuję. Wolę czarną. Tak czarną, jak czarny jest mój obecny kocha­nek.

Faye wyszcze­rzyła się i gdy sobie też nalała, usia­dła w fotelu naprze­ciwko Alice.

– Nie było to chyba zbyt poprawne poli­tycz­nie z two­jej strony… – zauwa­żyła.

Alice wzru­szyła ramio­nami. Zwa­żyw­szy na to, jak prze­czoł­gał ją roz­wód z Hen­ri­kiem, pre­zen­to­wała wyzwa­la­jący wręcz brak tro­ski o to, co inni myślą o jej życiu.

– Dla­czego chcia­łaś, żeby­śmy spo­tkały się tutaj, a nie w biu­rze? I czemu miesz­kasz w hotelu, a nie w swoim miesz­ka­niu?

Alice, jak zwy­kle, nie cere­gie­liła się.

Faye spu­ściła wzrok na dło­nie. Nie chciała obar­czać bli­skich swo­imi zmar­twie­niami, życie jed­nak nauczyło ją, że nikt nie jest mocny w poje­dynkę.

– Wczo­raj wie­czo­rem widzia­łam ojca. Kiedy sie­dzia­ły­śmy w Riche, sta­nął przed oknem i popa­trzył pro­sto na mnie. Potem znik­nął.

Wzdry­gnęła się na wspo­mnie­nie dzi­ko­ści jego oczu. Przez całe dzie­ciń­stwo czuła się mała i słaba, bo wie­działa, że gdy ojciec popa­trzy na nią lub na mamę w taki spo­sób, kary nie da się już unik­nąć i wkrótce zosta­nie wymie­rzona.

Alice z gło­śnym brzdę­kiem odsta­wiła fili­żankę na spodek.

– Jesteś pewna?

Faye przy­tak­nęła.

– Tak, nie­stety.

– Zauwa­ży­łam, że coś się stało. Zro­bi­łaś się mil­cząca i szybko wyszłaś. Ylva też się nad tym zasta­na­wiała.

– Tak, z nią też muszę poroz­ma­wiać.

Napo­tkała wzrok Alice.

– Kiedy wró­ci­łam do domu, zauwa­ży­łam ślady na drzwiach, jakby ktoś pró­bo­wał się tam wła­mać. Dla­tego prze­nio­słam się od razu do hotelu.

– Och, jejku. – Alice wycią­gnęła rękę i ści­snęła dłoń Faye. – To co teraz będzie z twoim wyjaz­dem do Włoch?

Faye aż poczuła gulę w gar­dle na samą myśl o pięk­nym domu w Ravi, gdzie cze­kały na nią córka i mama.

– Odwo­łam ten wyjazd. Nie mogę ryzy­ko­wać, że go do nich zapro­wa­dzę. Wie, że żyją, trzy­mał wczo­raj ich zdję­cie, to, które dałam Jac­kowi, zanim… umarł. Naj­wy­raź­niej mieli ze sobą kon­takt nawet po ucieczce z wię­zie­nia, Jack musiał mu je dać i teraz… Sama nie wiem. Muszę jed­nak zna­leźć sobie nowe miej­sce zamiesz­ka­nia. Jakiś dom. Jeśli pomi­nąć okres, gdy wynaj­mo­wa­łam pokój u Ker­stin, od chwili prze­pro­wadzki do Sztok­holmu nie miesz­ka­łam w domku jed­no­ro­dzin­nym.

– A czy nie byłoby bez­piecz­niej w cen­trum? W miesz­ka­niu?

Faye pokrę­ciła głową.

– Zbyt wiele osób się tu kręci. Dom będę mogła kon­tro­lo­wać, moni­to­ro­wać.

– Daj znać, jeśli będę mogła w czymś pomóc – odparła Alice i wstała z sofy. Dolała sobie kawy z dzbanka.

– Póź­niej z pew­no­ścią przyda mi się twoja pomoc. Sporo spraw muszę jed­nak naj­pierw sama poza­ła­twiać.

– Ale naprawdę myślisz, że zary­zy­kuje i coś ci zrobi? Naj­wy­raź­niej udało mu się uciec, to prawda, ale może po pro­stu gdzieś się zaszyje. I zostawi was w spo­koju.

Faye znów pokrę­ciła głową.

– Nie. Za dobrze go znam. Coś knuje. Po co ina­czej poka­zy­wałby mi to zdję­cie? Muszę być przy­go­to­wana.

Miała na rękach gęsią skórkę, jakby w ele­ganc­kim pokoju hote­lo­wym pano­wał prze­ciąg.

– A co z ryn­kiem ame­ry­kań­skim? Mamy wszystko prze­ło­żyć?

– Nie. Jakoś to zała­twię. Zbyt ciężko nad tym pra­co­wa­ły­śmy, żeby podej­mo­wać ryzyko i cokol­wiek teraz prze­kła­dać. Jeśli wej­dziemy do Sta­nów, wpro­wa­dzimy Revenge do abso­lut­nie naj­wyż­szej ligi wśród marek kosme­tycz­nych, obie dobrze o tym wiemy. Nie pozwolę, żeby mój ojciec pokrzy­żo­wał nam te plany.

Faye objęła się ramio­nami, prze­ciąg jakby się nasi­lił. Czy to wina kli­ma­ty­za­cji?

– Mogła­byś tylko jak naj­szyb­ciej wzmoc­nić ochronę w biu­rze? Muszę się tam wybrać, może nawet jesz­cze dzi­siaj, tylko nieco póź­niej – cią­gnęła.

– Od razu się tym zajmę.

Alice wstała i mocno ją przy­tu­liła.

Faye wcią­gnęła w noz­drza dobrze sobie znane Cha­nel numer pięć. Alice zawsze lubiła kla­sykę.

Kiedy drzwi za przy­ja­ciółką się zamknęły, weszła do sypialni i po chwili waha­nia wzięła tele­fon. Nie była to roz­mowa, na którą cze­ka­łaby z nie­cier­pli­wo­ścią. Nie zno­siła okła­my­wać córki. Mamie będzie musiała powie­dzieć prawdę. Wie aż za dobrze, jakie nie­bez­pie­czeń­stwo sta­nowi jej były mąż, i utrzy­my­wa­nie jej w nie­świa­do­mo­ści byłoby nie w porządku.

Wes­tchnęła i zadzwo­niła przez Face­Time’a. Kiedy zoba­czyła na ekra­nie słodką buzię swo­jej córki, aż zakuło ją w sercu.

– Mamo! Kiedy wró­cisz do domu? Nary­so­wa­łam dla cie­bie obra­zek, dosta­niesz go, jak przy­je­dziesz!

– Skar­bie, kochana jesteś! Bar­dzo, ale to bar­dzo mi cie­bie bra­kuje, mój przy­jazd tro­chę się nie­stety opóźni, wypa­dło mi w pracy kilka spraw, muszę więc zostać i je zała­twić.

Zawie­dzione spoj­rze­nie Julienne wydało się jej aż nadto zna­jome. Po raz kolejny nie dotrzy­my­wała słowa. Bolało ją to tym bar­dziej, że dobrze widziała, jak córka z całej siły stara się wyglą­dać na nie­po­ru­szoną.

Julienne wzru­szyła ramio­nami.

– Rozu­miem.

– A jak się w ogóle mie­wasz?

– Pew­nie jak zwy­kle chcesz poroz­ma­wiać z bab­cią?

– Och, Julienne. W tej chwili jest to naprawdę bar­dzo ważne, ale następ­nym razem możemy…

– Jasne.

Twarz córki znik­nęła i zastą­piły ją pod­ska­ku­jące jasne ściany i ciemne meble – Julienne szła przez dom.

– Bab­ciu! – zawo­łała.

Póź­niej na ekra­nie poja­wiła się twarz star­szej kobiety.

– Mogła­byś się na chwilę gdzieś zaszyć? – spy­tała cicho Faye.

Matka przy­tak­nęła, a Faye śle­dziła przez tele­fon, jak idzie na pię­tro.

– Co się dzieje? – spy­tała póź­niej mama, lekko zdy­szana po tym, jak dziar­skim kro­kiem weszła po scho­dach. – Wystra­szy­łaś mnie.

Faye wzięła głę­boki wdech.

– Widzia­łam go wczo­raj. Tatę. I wydaje mi się, że pró­bo­wał się dostać do mojego miesz­ka­nia.

Matka gło­śno wcią­gnęła powie­trze.

– Göstę? Jesteś pewna?

O to pytała ją już Alice i Faye udzie­liła jej tej samej odpo­wie­dzi.

– Tak. Jestem tego pewna. I wie, że żyje­cie. Odwo­ła­łam więc podróż i na razie do was nie przy­lecę, nawet jeśli to cał­ko­wi­cie wyklu­czone, żeby ojciec wie­dział o domu w Ravi. Ale jeśli mnie śle­dzi, mogła­bym go tak do was zapro­wa­dzić.

Poczuła, jak łzy palą ją pod powie­kami, ale zebrała w sobie wszyst­kie siły, żeby je odpę­dzić.

– Bądź­cie teraz jesz­cze ostroż­niej­sze. A ja, rzecz jasna, posta­ram się zor­ga­ni­zo­wać wam jak naj­szyb­ciej dodat­kową ochronę. Nie zamie­rzam ryzy­ko­wać.

– Gdzie teraz jesteś?

Głos matki lekko drżał, a tele­fon trząsł się w jej ręce.

Ojciec Faye miał tę nie­sa­mo­witą zdol­ność: budził głę­boki, pier­wotny lęk. Obie dobrze wie­działy, do czego jest zdolny i jakie zło w nim się kryje.

– Prze­nio­słam się do Grandu. Ale roz­glą­dam się za jakimś nowym, bez­piecz­niej­szym lokum w Sztok­hol­mie.

– Uwa­żaj na sie­bie – popro­siła cicho mama, a Faye tylko ski­nęła głową.

Nie mogła pozwo­lić, żeby strach wziął nad nią górę. Nie chciała oddać ojcu tej wła­dzy. I musiała zacho­wać chłodną głowę, żeby zapla­no­wać kolejny krok. Uciekł, szu­kała go poli­cja, a to dawało jej pewną prze­wagę.

– Zaj­mij się Julienne. Kocham was – powie­działa i się roz­łą­czyła.

Została na łóżku. Po tym, co działo się przez ostat­nie lata, była już zmę­czona walką. Ale to będzie zmu­szona teraz zro­bić. Cze­kała ją walka o życie swoje i swo­jej rodziny. Pomy­ślała o tam­tym zdję­ciu, które poka­zała Jac­kowi i które zabrał. O jedy­nym zdję­ciu, na któ­rym była jej mama i Julienne. Faye ogar­nęło nagle pra­gnie­nie, żeby znów na nie popa­trzeć. Zro­biła je na plaży na Sycy­lii i oczami wyobraźni zoba­czyła, jak Julienne sie­dzi sku­lona na kola­nach u babci i patrzy w obiek­tyw, a jej dłu­gie jasne włosy są potar­gane po kąpieli w morzu. Teraz to zdję­cie miał ojciec.

Posta­no­wiła, że będzie wal­czyć za nie trzy aż do ostat­niej kro­pli krwi.

Znów wzięła do ręki tele­fon, wyszu­kała agen­cje nie­ru­cho­mo­ści, Sztok­holm. Pierw­sze, co wysko­czyło, jasno dawało do zro­zu­mie­nia w opi­sie, że firma spe­cja­li­zuje się przede wszyst­kim w eks­klu­zyw­nych miesz­ka­niach. Klik­nęła w numer podany na stro­nie i nie­długo póź­niej usły­szała męski głos.

– Dzień dobry, chcia­ła­bym kupić dom – powie­działa krótko.

– Oczy­wi­ście! Zaraz panią prze­łą­czę do jed­nego z naszych agen­tów.

Cze­ka­jąc, Faye się­gnęła po wodę mine­ralną sto­jącą na sto­liku noc­nym i upiła łyk, żeby spłu­kać gorzki posmak kawy.

– Peter Bladh, w czym mogę pomóc? – Jeśli sądzić po odgło­sach w tle, męż­czy­zna jechał samo­cho­dem.

– Nazy­wam się Faye Adel­heim i chcia­ła­bym kupić dom. Jak naj­szyb­ciej. Szu­kam cze­goś nad wodą, mak­sy­mal­nie pół godziny od cen­trum Sztok­holmu. Cena nie gra roli.

Na moment zapa­dła wypeł­niona dez­orien­ta­cją cisza.

– Mmm… Mam chyba coś takiego – powie­dział w końcu agent. – Dom na Lidingö, tuż nad wodą. Cena wywo­ław­cza to…

– Jak już mówi­łam – prze­rwała mu Faye – cena jest bez zna­cze­nia. Kiedy mogła­bym go obej­rzeć?

– A gdzie pani jest w tej chwili? – spy­tał agent.

Nale­żało zacho­wy­wać się jak zwy­kle, nie oka­zy­wać lęku. Cios pad­nie w swoim cza­sie, a wtedy musi być przy­go­to­wana.

– Miesz­kam w Grand Hotelu.

– Mogę panią ode­brać za dwa­dzie­ścia minut. Wcze­śniej zajadę tylko na moment do biura, żeby wziąć klu­cze i kody do tego domu.

– Świet­nie.

Po skoń­czo­nej roz­mo­wie Faye wstała i poszła pod prysz­nic. Miała teraz mnó­stwo rze­czy do zro­bie­nia. Musiała ochro­nić swoją rodzinę. Za wszelką cenę.

Dom zbu­do­wał przed pię­cioma laty szwedzki miliar­der. Teraz jed­nak zało­żył rodzinę, sprze­dał udziały w zna­nym przed­się­bior­stwie inwe­sty­cyj­nym i prze­niósł się do Nowego Jorku. Jak na finan­si­stę ma dobry smak, jeśli cho­dzi o urzą­dza­nie wnętrz, pomy­ślała Faye, roz­glą­da­jąc się po poko­jach. O ile była w tym w ogóle jaka­kol­wiek jego zasługa. Meble i wypo­sa­że­nie musiały kosz­to­wać miliony koron, a nie były przy tym wcale krzy­kli­wie wul­garne. Bez więk­szego trudu mogła sobie wyobra­zić, że tu zamieszka.

Pose­sję ota­czał wysoki mur, a solidna elek­tryczna brama bez­gło­śnie się otwo­rzyła, gdy pod­je­chali kabrio­le­tem agenta nie­ru­cho­mo­ści. Budy­nek miał trzy kon­dy­gna­cje i znaj­do­wał się na dal­szym brzegu Lidingö. Przez okno pano­ra­miczne wypeł­nia­jące jedną ścianę domu można było podzi­wiać wodę. Poni­żej roz­cią­gały się zadbany traw­nik, duży basen i piasz­czy­sta plaża.

Agent o imie­niu Peter sta­nął przy jed­nym z ogrom­nych okien. Kiedy Faye pospiesz­nie oglą­dała dom, on trzy­mał się na ubo­czu. Po morzu prze­pły­nął prom wożący ludzi po archi­pe­lagu i do brzegu dotarły deli­katne fale.

– Z zewnątrz nic nie widać. Okna są tak zro­bione, że może pani wyj­rzeć na dwór, ale nikt nie zaj­rzy do środka.

– Jak w pokoju prze­słu­chań.

Peter się zaśmiał. Na jego twa­rzy poja­wił się ładny, syme­tryczny uśmiech. Zęby miał białe i równe.

– Tak, jak w pokoju prze­słu­chań.

Sta­nęła obok niego i poczuła zapach per­fum. Męż­czy­zna był po trzy­dzie­stce, wysoki, o falo­wa­nych brą­zo­wych wło­sach zacze­sa­nych z prze­dział­kiem z boku. Uprzejmy, ale tak bez nad­ska­ki­wa­nia, pewny sie­bie, ale nie aro­gancki. Faye od razu przy­padł do gustu i jazda z nim samo­cho­dem oka­zała się cał­kiem przy­jemna.

Była prze­ko­nana, że jest sin­glem. W każ­dym razie nie miał obrączki na palcu. Ubie­rał się według wła­snego gustu, z prze­my­ślaną ele­gan­cją, w taki męski spo­sób, nie zwa­ża­jąc na to, co się może podo­bać jakiejś kobie­cie.

– Zabez­pie­cze­nia są tu top notch. Moni­to­ring, alarm połą­czony bez­po­śred­nio z Wadling Secu­rity. Sprze­da­jący przy­kłada dużą wagę do kwe­stii bez­pie­czeń­stwa. Sztok­holm nie jest już taki jak kie­dyś. Z pew­no­ścią wie pani o ist­nie­niu całych sza­jek wła­my­wa­czy, które spe­cja­li­zują się w ogra­bia­niu takich domów jak ten. Trzeba się więc przed nimi chro­nić.

Faye przy­tak­nęła ze wzro­kiem wbi­tym w umię­śnioną klatkę agenta, która wyraź­nie się odzna­czała pod jego obci­słą koszulą. Z całych sił musiała się powstrzy­my­wać, żeby nie obli­zać sobie ust.

To nie szajki wła­my­wa­czy przy­spa­rzały jej zmar­twień, tylko ojciec. I nie powstrzyma go nawet naj­lep­szy sys­tem bez­pie­czeń­stwa na świe­cie, jeśli spró­buje się do niej dobrać. Przy jed­nym z tych nie­licz­nych razy, gdy mama pró­bo­wała go zosta­wić i prze­nio­sła się z nią i Seba­stia­nem do schro­ni­ska dla ofiar prze­mocy, ojciec walił tam pię­ścią w drzwi już następ­nego poranka. Był jak pies goń­czy, zawsze za nimi tra­fił. Dzięki dobrym zabez­pie­cze­niom może jed­nak zyskać na cza­sie.

– I co pani myśli? – spy­tał Peter, kiedy cisza utrzy­my­wała się przez jakieś pół minuty.

Faye krótko ski­nęła głową.

– Są jacyś inni zain­te­re­so­wani?

– Był tutaj wczo­raj Mar­tin Lorent­zon, żeby obej­rzeć tę nie­ru­cho­mość.

Wie­działa, że współ­za­ło­ży­ciel Spo­tify ma głę­bo­kie kie­sze­nie po nie­sły­cha­nym wręcz suk­ce­sie, jaki odnio­sła jego firma. W takiej sytu­acji musiała się spie­szyć.

A dom był ide­alny. Będzie czuć się w nim tak bez­piecz­nie, jak to tylko moż­liwe w jej sytu­acji, miesz­kać sto­sun­kowo nie­da­leko cen­trum, a zara­zem zyska nie­zbędną pry­wat­ność. Nie będzie tu mieć cie­kaw­skich sąsia­dów, któ­rzy by się mie­szali – Östermalm z roku na rok sta­wał się pod tym wzglę­dem coraz gor­szy. Kie­dyś sądziła, że miesz­ka­nie na bez­oso­bo­wej, dys­kret­nej Lidingö nie jest dla niej. Teraz wła­śnie za to ceniła wyspę. I będzie w sta­nie zapew­nić wokół pose­sji tak rygo­ry­styczną ochronę, o jakiej w ści­słym cen­trum nie mogłaby nawet poma­rzyć.

– Dorzucę pięć milio­nów ponad żądaną kwotę. O ile tylko będę mogła się tu natych­miast wpro­wa­dzić.

– Nie powinno być z tym pro­blemu. Zadzwo­nię do sprze­da­ją­cego.

Zszedł po schod­kach, zosta­wia­jąc ją samą przy oknie. Chwilę póź­niej poja­wił się na traw­niku pro­wa­dzą­cym do piasz­czy­stej plaży, tele­fon miał przy­ci­śnięty do policzka. Faye stała na swoim miej­scu, czu­jąc się pew­nie ze świa­do­mo­ścią, że agent nie widzi jej przez tę szybę.

Znów się wzdry­gnęła. W związku z poja­wie­niem się ojca musiała zmie­nić plany. Nie pano­wała już nad sytu­acją. Czuła, że musi coś z tym zro­bić, znów prze­jąć kon­trolę. Żeby to się jed­nak udało, musiała się tro­chę odprę­żyć.

Oparła dłoń o szybę, drugą wsu­nęła sobie w majtki. Już była wil­gotna. Pie­ściła się ze wzro­kiem utkwio­nym w Pete­rze, w jego dobrze wytre­no­wa­nym ciele, syl­wetce ema­nu­ją­cej pew­no­ścią sie­bie. Wyobra­żała sobie ten wyrzeź­biony tors. Z pew­no­ścią ogo­lony. Z małymi twar­dymi sut­kami. Na orgazm nie musiała długo cze­kać. Zagry­zła wargi, stłu­miła jęk, który chciał się wydo­stać z jej gar­dła, i cała drżąc, zamknęła oczy.

Po chwili popra­wiła ubra­nie i usia­dła na kre­mo­wej sofie. Tętno się uspo­ko­iło. Wyjęła puder­niczkę Revenge ze swo­jej bir­kin Hermèsa i popra­wiła maki­jaż w małym lusterku. Potem roz­pięła suwak wewnętrz­nej kie­szonki i wycią­gnęła meda­lik. Teraz, kiedy nie miała już foto­gra­fii, tam go prze­cho­wy­wała. Otwo­rzyła wieczko i popa­trzyła na piękne małe zdję­cie przed­sta­wia­jące ją i Julienne, kiedy jej córka była naprawdę mała. Zro­biła je im foto­grafka Kate Gabor. Zawsze było to jej ulu­bione zdję­cie.

Chwilę póź­niej usły­szała na scho­dach kroki Petera, zatrza­snęła więc pospiesz­nie meda­lik i scho­wała wisio­rek do torebki.

Sta­nął przed nią.

– Prze­pra­szam, że to tyle trwało.

Uśmiech­nęła się.

– Nic nie szko­dzi. Podzi­wia­łam widoki.

Prze­le­ciała go wzro­kiem.

Odchrząk­nął, jego opa­lone policzki lekko się zaru­mie­niły.

– Roz­ma­wia­łem ze sprze­da­ją­cym, przy­jął pani ofertę. Kiedy jego żona usły­szała, że to pani chce kupić ich dom, popa­dła w eks­cy­ta­cję. Pro­siła mnie, żebym prze­ka­zał, że jest wielką fanką pani i pani pro­duk­tów. Zawsze używa Revenge.

– Kobieta ze sma­kiem.

Faye ruszyła z miej­sca, a Peter dał jej znać wypro­sto­waną ręką, żeby szła przo­dem. Gdy został przy drzwiach, żeby wstu­kać kod zamy­ka­jący dom i uzbroić alarm, Faye poszła dalej do samo­chodu, wsia­dła i zało­żyła oku­lary prze­ciw­sło­neczne. Agent zajął miej­sce za kie­row­nicą i uniósł klu­czyk z pilo­tem, tak że brama bez­gło­śnie się roz­su­nęła.

Kiedy odjeż­dżali, Faye przy­glą­dała się w lusterku wstecz­nym domowi, który wła­śnie kupiła. W innej rze­czy­wi­sto­ści Julienne mogłaby kie­dyś się tu z nią wpro­wa­dzić, na to jed­nak nie było szans. W oczach świata jej córka nie żyła. Cza­sem nawet jej samej wyda­wało się to na wskroś realne, Faye tak dobrze odgry­wała swoją rolę, że aż strach.

Nie miała jed­nak wyboru. Od zdjęć, które widziała na kom­pu­te­rze Jacka, włos jeżył się na gło­wie. Wysta­wił ich córkę na naj­więk­sze potwor­no­ści. Musiała ode­brać Julienne jej ojcu i dopil­no­wać, żeby ten już ni­gdy wię­cej jej nie skrzyw­dził.

Życiowe kłam­stwo było warun­kiem koniecz­nym, żeby jej córka mogła w ogóle żyć. Faye liczyła, że jakoś temu podoła, cza­sem jed­nak cię­żar zda­wał się ją przy­tła­czać.

Po raz ostatni rzu­ciła Pete­rowi zalotne spoj­rze­nie i wyszła z biura agen­cji nie­ru­cho­mo­ści przy Humlegårdsgatan. Pod­pi­sała wła­śnie umowę zakupu domu na Lidingö. W parku Humlegården miesz­kańcy Sztok­holmu roz­sie­dli się w prze­rwie na lunch, urzą­dza­jąc sobie na kocach pik­niki, albo leżeli na ple­cach na tra­wie. Słońce świe­ciło, grze­jąc ciemny asfalt, a nie­wiel­kie białe smugi chmur uno­siły się na nie­bie.

Faye kochała to mia­sto, odkąd przy­je­chała tu na stu­dia na Handelshögskolan. Wtedy zda­wało się jej ogromne. Teraz jawiło się jej jako dusząco małe. Miała wra­że­nie, że każda napo­ty­kana osoba została wysłana tu przez jej ojca.

Nastrój Faye zmie­nił się tak szybko, że zakrę­ciło się jej w gło­wie. Naj­pierw wszystko wyda­wało się z grub­sza takie samo jak zawsze, chwilę póź­niej przy­po­mi­nała sobie, że ojciec ją ściga, i nie­po­kój roz­dzie­rał ją ostrymi pazu­rami.

Skrę­ciła w lewo, w stronę Stu­re­plan i sie­dziby Revenge. Alice zadzwo­niła i zapew­niła, że jest tam już mak­sy­malna ochrona, mimo to Faye nie opusz­czało poczu­cie, że sporo ryzy­kuje. Ojciec z całą pew­no­ścią wie, gdzie jest jej biuro. Nie może jed­nak ukry­wać się po wsze czasy.

Recep­cjo­nistka uśmiech­nęła się wesoło i poma­chała. Kiedy Faye ją mijała, kątem oka dostrze­gła dwóch ochro­nia­rzy, po jed­nym z każ­dej strony wej­ścia, zda­wali się ponu­rzy i groźni. Goście cze­ka­jący na to, żeby ich wpusz­czono, w zacie­ka­wie­niu unie­śli brwi na jej widok. Była przy­zwy­cza­jona do posy­ła­nych jej spoj­rzeń. Zdą­żyła stać się już dobrze znana i w Szwe­cji, i poza jej gra­ni­cami.

Cza­sem z rado­ścią napa­wała się sławą, cza­sem ją ona przy­tła­czała. Zara­zem jed­nak była warun­kiem koniecz­nym jej suk­ce­sów. Legenda Faye. Zdra­dzo­nej kobiety, która wal­czyła o swoje. Ta prawda była cząstką jej samej, choć obraz został sta­ran­nie przez nią zaaran­żo­wany.

Faye prze­cią­gnęła kartę, minęła bramki i z poczu­ciem ulgi, że nie ściąga na sie­bie uwagi oto­cze­nia, szyb­kim kro­kiem poszła do windy. Była to jej twier­dza, bez­pieczna przy­stań. Sama to wszystko stwo­rzyła. Z niczego.

Naci­snęła przy­cisk w win­dzie, która wwio­zła ją potem lekko i deli­kat­nie na naj­wyż­sze pię­tro. Kiedy drzwi się otwo­rzyły, od razu skrę­ciła na prawo. Gabi­net Ylvy znaj­do­wał się w jed­nym rogu i przez ogromne okno roz­ta­czał się z niego osza­ła­mia­jący widok na mia­sto.

– Jezu, Faye – powie­działa Ylva, kiedy Faye do niej weszła.

Wstała i uści­snęła ją rów­nie długo i ser­decz­nie jak Alice kilka godzin wcze­śniej w apar­ta­men­cie w Gran­dzie. Tym razem Faye poczuła w noz­drzach Chloé. Ylva z czu­ło­ścią miała w zwy­czaju powta­rzać Alice, że Cha­nel numer pięć jest dobry dla eme­ry­tek.

– Pod­wyż­szy­ły­śmy poziom bez­pie­czeń­stwa do mak­si­mum – zapew­niła ją Ylva, po czym usia­dła na twar­dej i nie­wy­god­nej sofie sto­ją­cej w kącie prze­stron­nego gabi­netu.

– Nie mogę pojąć, dla­czego trzy­masz tu jesz­cze tego grata – skrzy­wiła się Faye. – Od sie­dze­nia na nim bolą mnie cztery litery. I jesz­cze kłuje.

Prze­je­chała dło­nią po obi­ciu, a drza­zgi jakby utkwiły jej w skó­rze.

– To pamiątka rodzinna. Przy­po­mina mi o tym, skąd pocho­dzę – odparła Ylva. – Opły­wa­nie w zbyt­nie luk­susy może źle się skoń­czyć.

– Moje cztery litery mają na ten temat inne zda­nie.

Przyj­rzała się uśmie­chowi Ylvy. Sio­strzeń­stwo. To te kobiety spo­tkała na swo­jej dro­dze, to one stały u jej boku, gdy przez to wszystko prze­cho­dziła. Nie tylko były jej przy­ja­ciół­kami, trak­to­wała je jak rodzinę.

Ylva i droga, jaką prze­szły do przy­jaźni, była – deli­kat­nie mówiąc – wybo­ista. Wszystko zaczęło się od tego, że Faye nakryła ją w łóżku ze swoim mężem. A potem Jac­kowi i Ylvie uro­dziło się jesz­cze dziecko – córka. Mię­dzy nią a Faye nie było jed­nak teraz ani odro­biny zło­ści. Jack wyki­wał je obie. A one się na nim zemściły.

Ylva pochy­liła się do Faye.

– Co teraz zro­bisz?

– Na począ­tek kupię dom, zresztą już to wła­śnie zro­bi­łam. W miesz­ka­niu nie czuję się bez­piecz­nie. Nie roz­ma­wia­łam jesz­cze z Ker­stin, więc nie wiem, czy będzie chciała zostać u sie­bie w miesz­ka­niu, czy prze­nie­sie się ze mną.

– Ile potrze­bu­jesz?

Ylva zaj­mo­wała się finan­sami firmy i samej Faye. Była praw­dziwą mistrzy­nią liczb, ogar­niała to wszystko w spo­sób, jaki dla Faye pozo­sta­wał nie­do­ści­gniony mimo świet­nych wyni­ków w Handelshögskolan. Któ­rej w grun­cie rze­czy nie ukoń­czyła. Cze­goś jed­nak nauczyła się przez te wszyst­kie lata, kiedy budo­wała swoje przed­się­bior­stwo: warto ota­czać się ludźmi, któ­rzy nas uzu­peł­niają.

– Osiem­dzie­siąt milio­nów.

– Ach, czyli innymi słowy, skromne gniazdko w oka­zyj­nej cenie.

– Tak jakby.

Faye się uśmiech­nęła. Suk­ces Revenge przy­niósł jej taką for­tunę, o jakiej nawet nie śniła, dora­sta­jąc w Fjällbace. Ale nie wszystko da się kupić za pie­nią­dze. W tym momen­cie z rado­ścią odda­łaby cały swój mają­tek, żeby tylko móc żyć bez­piecz­nie ze swo­imi bli­skimi.

– Zała­twię to. Masz ze sobą umowę?

Faye podała jej gustowną teczkę agen­cji nie­ru­cho­mo­ści, a Ylva wstała i poło­żyła ją na biurku. Potem znów usia­dła koło Faye i ujęła jej ręce.

– Jak się czu­jesz?

Wzrok był prze­ni­kliwy, nie chciał odpu­ścić.

Płacz pod­szedł Faye do gar­dła i musiała kilka razy prze­łknąć ślinę. Nie mogła się teraz zała­mać. Na coś takiego nie miała ani czasu, ani pie­nię­dzy.

– Bez­na­dziej­nie. Tak cał­ko­wi­cie szcze­rze, to bez­na­dziej­nie. Odwo­ła­łam wyjazd do Ravi i musia­łam okła­mać Julienne, zwa­la­jąc wszystko na pracę. Jej mina, kiedy to powie­dzia­łam… – Odchrząk­nęła, słowa nie chciały przejść jej przez gar­dło. Kilka razy głę­boko zaczerp­nęła powie­trza. – Ale mamie powie­dzia­łam o tym, co się dzieje. Nie sądzę, żeby ojciec wie­dział o domu we Wło­szech, ale nie ma co ryzy­ko­wać. Muszę szybko zna­leźć jak naj­lep­szych spe­ców od bez­pie­czeń­stwa i zapew­nić im ochronę.

– Korzy­stamy z usług Secur, są naj­lepsi. Porząd­nie roze­zna­łam się w tema­cie, zanim ich zatrud­ni­łam. Chcesz, żebym to za cie­bie zała­twiła?

– Nie, wolę sama z nimi poroz­ma­wiać. Daj mi tylko namiary, a się tym zajmę.

– Jasne. Już ci je prze­sy­łam.

Ylva wyjęła tele­fon i szybko w niego postu­kała. Potem znów wzięła Faye za rękę i mocno ją ści­snęła.

– Nie jesteś sama. Ni­gdy o tym nie zapo­mi­naj.

– Wiem.

Płacz znów uwiązł jej w gar­dle, ale po raz kolejny go prze­łknęła.

Kiedy wycho­dziła z gabi­netu Ylvy, zatrzy­mała się w progu i popa­trzyła na pano­ramę mia­sta. Sztok­holm. Taki piękny, a zara­zem tak zdra­dliwy. Gdzieś tam kryje się w nim jej ojciec. I nie odpu­ści, dopóki nie zoba­czy jej mar­twej.

Wie­lo­krot­nie tylko krok dzie­lił go od zabi­cia jej mamy, z powodu wście­kło­ści, jaką w sobie nosił. Wście­kło­ści, którą wyra­żał jedy­nie za pomocą twar­dych pię­ści. Krzyw­dząc innych i nisz­cząc. Faye mogła uwol­nić mamę od ojca, wyłącz­nie fin­gu­jąc jej śmierć i dopil­no­wu­jąc, żeby wina za to spa­dła na niego.

Od tam­tego czasu ojciec niczego bar­dziej nie pra­gnął, jak tylko się zemścić na Faye.

– Dzień dobry – przy­wi­tała się kobieta sie­dząca za kon­tu­arem recep­cji wyko­na­nym z ciem­nego dębu. Z wprawą uda­wała, że naj­mniej­szego wra­że­nia nie robi na niej to, kogo ma przed sobą. – Podać coś do picia?

– Nie, nie trzeba, dzię­kuję.

– Carl zaraz przyj­dzie.

W tym momen­cie poja­wił się męż­czy­zna po pięć­dzie­siątce. Wysoki, o sztyw­nej, wypro­sto­wa­nej syl­wetce. Bez trudu dało się zauwa­żyć, że to były woj­skowy, co na Faye podzia­łało uspo­ka­ja­jąco. Wycią­gnął do niej silną dłoń.

– Carl Novak.

Uścisk był mocny, ale nie domi­nu­jący.

– Faye Adel­heim.

Zapro­wa­dził ją do nad­spo­dzie­wa­nie dużego biura z wido­kiem na tłumy prze­cha­dza­jące się po Kungs­ga­tan. Secur musiało dobrze pro­spe­ro­wać.

– W czym mogę pani pomóc?

Zało­żyła nogę na nogę i zdjęła oku­lary prze­ciw­sło­neczne.

– Na początku chcia­ła­bym się upew­nić, że to, co powiem, nie opu­ści tego pokoju.

Się­gnęła do torebki i wycią­gnęła przy­go­to­wane zawczasu zobo­wią­za­nie do zacho­wa­nia pouf­no­ści. Poło­żyła je na biurku i prze­su­nęła w jego stronę.

– Pod­pi­sy­wa­li­ście już takie z Revenge, ale teraz cho­dzi o pry­watną sprawę.

Jeśli nawet zdzi­wiło to Carla, nie dał tego po sobie poznać. Prze­le­ciał wzro­kiem papier, wyjął dłu­go­pis z naj­wyż­szej szu­flady biurka i pod­pi­sał doku­ment wpraw­nym ruchem.

Faye zło­żyła kartkę i scho­wała ją do torebki.

Mimo że Carl pod­pi­sał zobo­wią­za­nie, całą sobą odczu­wała nie­chęć do wyja­wie­nia komuś kry­jówki mamy i Julienne. O tym, że te dwie w ogóle żyją, poza Faye wie­działy tylko Ker­stin, Alice i Ylva, jej naj­bliż­sze powier­niczki. Ojciec miał wpraw­dzie ich zdję­cie, ale w grun­cie rze­czy żad­nych dowo­dów. Jej były mąż został ska­zany za zamor­do­wa­nie Julienne, a ojciec za zabój­stwo jej matki. Jeśli prawda wyj­dzie na jaw, nie tylko będzie to ozna­czało jej upa­dek, trafi też do wię­zie­nia.

– Mam nie­ru­cho­mość w Ravi we Wło­szech. W domu miesz­kają dwie osoby, któ­rym chcia­ła­bym zapew­nić ochronę. A o ile dobrze rozu­miem, mają pań­stwo wydział zaj­mu­jący się ochroną mię­dzy­na­ro­dową.

Carl przy­tak­nął.

– Kiedy mie­li­by­śmy zacząć?

– Jak naj­szyb­ciej.

Odchy­lił się na krze­śle i się jej przyj­rzał.

– Czy tym oso­bom grozi jakieś nagłe nie­bez­pie­czeń­stwo?

– Tak. Chcia­ła­bym je wła­śnie ochro­nić przed pew­nym nagłym nie­bez­pie­czeń­stwem, które zagraża ich życiu. Wszel­kimi moż­li­wymi środ­kami. Pro­si­ła­bym, żeby zaan­ga­żo­wał pan do tego swo­ich naj­lep­szych ludzi.

– Oczy­wi­ście. Żeby móc chro­nić te osoby, musimy…

– Zapłacę, ile będzie trzeba. A osoby, któ­rym zleci pan zada­nie, będą musiały pod­pi­sać zobo­wią­za­nie do zacho­wa­nia pouf­no­ści. I jak już mówi­łam, mają to być pana zde­cy­do­wa­nie naj­lepsi ludzie.

Prze­je­chał dło­nią po gładko ogo­lo­nych policz­kach, nie spusz­cza­jąc z niej wzroku.

– Dys­kre­cja nie jest tu żad­nym pro­ble­mem. Wszy­scy nasi ope­ra­to­rzy mogą się poszczy­cić solid­nym doświad­cze­niem woj­sko­wym. Ma pani może zdję­cie tej nie­ru­cho­mo­ści, w któ­rej prze­by­wają obiekty?

Faye wzięła tele­fon i poszu­kała w mailach zdjęć z drona, które przy­słano jej przy oka­zji zakupu domu.

Podała mu tele­fon. Się­gnął po oku­lary do pracy przy kom­pu­te­rze, zało­żył je na czu­bek nosa i przyj­rzał się zdję­ciom.

W końcu opu­ścił tele­fon.

– Nie­ru­cho­mość jest duża, ale z tego, co udało mi się zauwa­żyć, dobrze zabez­pie­czona, nawet jeśli, rzecz jasna, musimy to spraw­dzić na miej­scu. Jak wygląda sprawa alar­mów?

– Wszystko jest zain­sta­lo­wane. Firma ochro­niar­ska, z którą współ­pra­cuję na połu­dniu, twier­dzi, że na rynku nie ma lep­szego sprzętu. Ale to nie wystar­czy. W każ­dym razie już nie. I dla­tego chcia­ła­bym zatrud­nić firmę, na któ­rej naprawdę mogę pole­gać.

Carl oddał jej tele­fon i zdjął oku­lary, sta­ran­nie zło­żył zausz­niki i poło­żył je na biurku.

– Poślę tam dwie osoby już dziś wie­czo­rem. W zależ­no­ści od tego, jak oce­nią sytu­ację, podej­miemy wspól­nie decy­zję o tym, ilu ope­ra­to­rów będzie potrzeb­nych. Może tak być?

– Oczy­wi­ście.

W kąci­kach ust Carla poja­wił się nie­wielki uśmiech, ale z jego oczu bił spo­kój.

– Te osoby będą bez­pieczne. Moi ludzie to żoł­nie­rze, nie­któ­rzy z nich są naj­le­piej wyszko­leni na świe­cie.

Faye przy­tak­nęła. Jej ramiona nieco opa­dły.

– Do tego kupi­łam dzi­siaj jesz­cze dom w Szwe­cji i muszę dopil­no­wać, żeby w nim też było bez­piecz­nie – dodała.

Agent nie­ru­cho­mo­ści Peter Bladh zapew­niał ją wpraw­dzie, że firma ochro­niar­ska, którą zatrud­nił były już wła­ści­ciel, to top notch, Faye nie mogła się jed­nak na to zdać. W rachubę nie wcho­dziło choćby naj­mniej­sze ryzyko.

– Zaj­miemy się tym zaraz po zakoń­cze­niu naszego spo­tka­nia – zapew­nił ją Carl, kiedy podała mu adres. – Naj­póź­niej dzi­siaj wie­czo­rem będzie już pani miała ochronę na miej­scu.

Faye odchy­liła się na krze­śle.

– Świet­nie. Potrze­buję jed­nak pomocy w jesz­cze jed­nej spra­wie, także do zała­twie­nia natych­miast, naj­le­piej już dzi­siaj.

Wyja­śniła Car­lowi, co ma na myśli, a on nie oka­zał naj­mniej­szych oznak zdzi­wie­nia. Kiwał tylko głową, kiedy Faye przed­sta­wiała mu swoje ocze­ki­wa­nia.

Poło­żony w lesie cmen­tarz Skogskyrkogården pięk­nie się pre­zen­to­wał nawet w sza­rej mgle. Faye lekko się trzę­sła, zmie­rza­jąc szyb­kim kro­kiem na grób. Stale oglą­dała się przez ramię. Cały czas nie opusz­czało jej prze­czu­cie, że ktoś ją obser­wuje, po dro­dze napo­ty­kała jed­nak tylko dziar­skich eme­ry­tów z laskami w dło­niach i matki z wóz­kami, które wybrały się tutaj na spa­cer i gawę­dziły, idąc obok sie­bie.

Jak zwy­kle odbiła w prawo, żeby omi­nąć sek­tor z dzie­cię­cymi gro­bami – te wszyst­kie misie i zde­cy­do­wa­nie zbyt mały odstęp mię­dzy datą naro­dzin a śmierci nie były na jej nerwy. Kiedy zbli­żyła się do grobu Chris, zwol­niła kroku. Wizy­tom tutaj towa­rzy­szył ból, ale pomimo to było miło odwie­dzić przy­ja­ciółkę. Dzi­siaj wypa­dały zresztą jej uro­dziny. A Faye nie chciała, żeby Chris kie­dy­kol­wiek była w taki dzień sama. Świat mógł się walić, a ona i tak by tu przy­szła, żeby posie­dzieć z Chris i cho­ciaż przez chwilę poczuć jej bli­skość.

Poznały się na stu­diach i przez długi czas były nie­roz­łączne. Faye z nikim nie bawiła się rów­nie dobrze, nie śmiała aż tyle i nikogo nie kochała aż tak bar­dzo jak Chris. Przy­ja­ciółka sta­no­wiła per­so­ni­fi­ka­cję rado­ści życia opa­ko­waną w ener­giczną oso­bo­wość. Dla­tego wciąż trudno było pojąć, że już nie żyje.

Przed śmier­cią Chris dane było doświad­czyć miło­ści, co zawsze sta­no­wiło dla Faye pewną pocie­chę w tych mrocz­nych momen­tach, gdy tak bar­dzo bra­ko­wało jej przy­ja­ciółki, że serce kra­jało się jej w piersi. Zanim rak ją zabrał, Chris wyszła za mąż za swo­jego uko­cha­nego Johana, dobrego czło­wieka i męż­czy­znę, który kochał ją w zdro­wiu i cho­ro­bie aż do końca.

Cza­sem Faye się zasta­na­wiała, czy jej kie­dy­kol­wiek będzie dane doświad­czyć takiej miło­ści. Wie­rzyła, że tak się sta­nie, kiedy poznała Jacka. On jed­nak zawiódł ją na wszel­kie wyobra­żalne spo­soby, na jakie tylko można kogoś zawieść. Teraz nie żył, a wcze­śniej został ska­zany na karę pozba­wie­nia wol­no­ści za zabój­stwo ich córki Julienne. Co do joty zgod­nie ze sta­ran­nie obmy­ślo­nym i wyko­na­nym pla­nem Faye.

Przez krótki czas przy­pusz­czała, że może znów znaj­dzie miłość, ale także została zdra­dzona. Ogra­ni­czała się więc teraz do krót­kich noc­nych scha­dzek z mło­dymi, dobrze wytre­no­wa­nymi męż­czy­znami, któ­rzy dawali jej w łóżku to, czego było jej trzeba, i nie wpusz­czała mię­dzy swoje nogi nikogo wię­cej.

Ukuc­nęła przy gro­bie. Tuż przy tablicy leżał piękny bukiet. Dzi­siaj jest Twój dzień. Choć teraz w zasa­dzie już wszyst­kie dni są Twoje. Zawsze będę Cię kochać! Johan

Ostroż­nie musnęła pal­cami odręcz­nie napi­sany bile­cik. Przed oczami sta­nęli jej Johan i Chris pod­czas ślubu, który odbył się zale­d­wie dzień przed śmier­cią Chris.

– Mnie też jej bra­kuje – powie­dział ktoś za nią i Faye aż pod­sko­czyła.

– Jak mnie zna­la­złaś?

Faye wstała, otrze­pała kolana z liści i igieł, po czym objęła Ker­stin. Wspa­niała, cudowna Ker­stin, która ura­to­wała ją, kiedy Faye zna­la­zła się na dnie. Zała­mana, zroz­pa­czona i biedna jak mysz kościelna wyna­jęła pod­da­sze w domu Ker­stin w Enskede i od tego czasu stały się sobie bar­dzo bli­skie.

– Nie było cię w biu­rze. A wiem prze­cież, że dzi­siaj są uro­dziny Chris. Posta­no­wi­łam zary­zy­ko­wać.

Faye otarła upartą łzę.

– Tak bym chciała, żeby tu z nami była. Roz­szar­pa­łaby mojego ojca gołymi rękami.

– Zaraz po tym, jak obcię­łaby mu jaja – zauwa­żyła trzeźwo Ker­stin i się roze­śmiała. Potem znów zro­biła się poważna. – Dzwo­niła twoja mama i powie­działa mi, co jej prze­ka­za­łaś. A w twoim miesz­ka­niu jest firma prze­pro­wadz­kowa i pakuje rze­czy.

– Prze­pra­szam, powin­nam była się do cie­bie ode­zwać, ale musia­łam naj­pierw zała­twić kilka spraw. Tak, prze­pro­wa­dzam się. Nie jestem już tam bez­pieczna, więc kupi­łam dom. Na Lidingö. Wła­śnie ode­bra­łam klu­cze. Sama możesz zde­cy­do­wać, czy chcesz dalej miesz­kać w swoim miesz­ka­niu, czy wolisz u mnie. Ale w tej chwili, jeśli mam być szczera, będzie dla cie­bie chyba bez­piecz­niej, jeśli zosta­niesz na Karlavägen.

– Zro­bię, jak uwa­żasz – powie­działa łagod­nie Ker­stin i pogła­skała ją po policzku.

Pod wie­loma wzglę­dami Faye odbie­rała to tak, jakby miała dwie matki. Jedną, z którą dora­stała. I Ker­stin. I wie­działa, że Ker­stin trak­tuje ją jak córkę.

– Pój­dziemy na ciastko do Del­se­liusa, żeby uczcić uro­dziny Chris? O ile masz czas? I jeśli jest to bez­pieczne?

Faye wzięła Ker­stin pod rękę.

– Czasu w zasa­dzie nie mam. I może nie jest to bez­pieczne. Ale w tej chwili ni­gdzie nie jestem w pełni bez­pieczna. A Chris chcia­łaby, żeby­śmy zja­dły za nią kilka tysięcy kalo­rii.

Kiedy szły pod rękę przez piękny cmen­tarz, Faye czuła się przez moment tak, jakby cię­żar na jej piersi zelżał. Roz­wiąże to. Razem to roz­wiążą.

— Ale szybko się z tym pani uwi­nęła!

Peter Baldh rozej­rzał się zdzi­wiony po domu. Firma prze­pro­wadz­kowa spa­ko­wała cały jej doby­tek w miesz­ka­niu, a potem roz­pa­ko­wała go tutaj w domu. Sporo rze­czy nie stało może jesz­cze we wła­ści­wych miej­scach, a mebli nie star­czyło na wypo­sa­że­nie całego domu, ale dało się tu w każ­dym razie zamiesz­kać. W tej chwili tylko to się dla Faye liczyło, reszta jej nie inte­re­so­wała.

Carl Novak dotrzy­mał danego słowa. Nowy sprzęt zabez­pie­cza­jący już zamon­to­wano. Pro­po­no­wał jej jesz­cze body­gu­arda, ale cho­ciaż Faye zda­wała sobie sprawę, że nie byłoby to wcale głu­pie, odmó­wiła. Żeby zre­ali­zo­wać swój plan, musi mieć sporo wol­no­ści. Była gotowa pod­jąć to ryzyko. Wie­działa jed­nak, że alarm włą­czy się w nocy przy naj­mniej­szym ruchu na jej działce i firma ochro­niar­ska w mgnie­niu oka znaj­dzie się na miej­scu. W domu urzą­dzono do tego safe room, gdzie w razie czego mogła zawsze bez­piecz­nie pocze­kać na pomoc. Ryzyko było więc osza­co­wane, nie szła na żywioł.

Przyj­rzała się Pete­rowi.

– Jestem kom­pe­tentną usłu­go­bior­czy­nią. Gotową słono zapła­cić za takie usługi.

Stali w prze­stron­nej kuchni z szaf­kami na wymiar, lśnią­cymi mar­mu­ro­wymi bla­tami i wypo­sa­że­niem Gag­ge­nau naj­wyż­szej klasy.

– Napije się pan kie­li­szek wina?

Wska­zała na butelkę, która stała odkor­ko­wana, żeby tru­nek się napo­wie­trzył.

Agent zawa­hał się, po czym wzru­szył sze­ro­kimi ramio­nami.

– Mogę chyba wró­cić do domu tak­sówką, a samo­chód ode­brać jutro?

Pyta­nie było z pod­tek­stem, Faye odpo­wie­działa, nale­wa­jąc wina do dwóch dużych kie­lisz­ków.

– Za dom! – powie­dział agent i uniósł swój.

– Za pro­wi­zję! – odparła Faye i upiła duży łyk dro­giego wina.

W ciszy się sobie przy­glą­dali, po czym Faye odsta­wiła naj­pierw swój kie­li­szek, a potem jego na szary mar­mu­rowy blat i zbli­żyła się o krok do Petera. Usta agenta sma­ko­wały dopiero co wypi­tym winem, ostroż­nie wsu­nęła mu język do ust. Kiedy spo­tkało się to z przy­chyl­nym przy­ję­ciem, poczuła roz­cho­dzące się z kro­cza cie­pło. Wyzwa­la­jąco było prze­stać myśleć i oddać się czy­stemu pożą­da­niu. Wszystko inne znik­nęło i cała jej uwaga sku­piła się na języku Petera sple­cio­nym z jej, a także coraz moc­niej­szym pul­so­wa­niu pomię­dzy nogami.

Jego dło­nie zaczęły ją pie­ścić. Zatrzy­mała się w poło­wie poca­łunku, wsko­czyła na brzeg stołu, dzięki czemu mogła objąć go nogami. Znów zaczęli się inten­syw­nie cało­wać i Peter przy­ci­snął się do niej. Kiedy poczuła dotyk jego dłoni na pier­siach, aż jęk­nęła.

Ścią­gnęła bluzkę i sta­nik, po czym zabrała się do roz­pi­na­nia jego koszuli. Wytre­no­wana klata Petera była gładko wyde­pi­lo­wana woskiem, nie został na niej choćby ślad owło­sie­nia, dokład­nie tak, jak to sobie wyobra­żała. Dzięki temu każdy, nawet naj­mniej­szy mię­sień był wyraź­nie widoczny pod skórą. Kiedy ujęła w palce jego sutki, cicho jęk­nął i lekko ugryzł ją w wargę. Faye zje­chała dłońmi niżej, mię­dzy jego nogi, i pod cien­kim mate­ria­łem spodni poczuła z rado­ścią, jak sztywny jest jego czło­nek.

– Nie tak szybko – powstrzy­mał ją zachry­płym gło­sem, ale ona zigno­ro­wała go i dalej pie­ściła jego męskość z coraz więk­szym naci­skiem.

Peter odsu­nął się i przed nią uklęk­nął. Nie spusz­cza­jąc z niej wzroku, ścią­gnął jej powoli raj­stopy i majtki; została w samej spód­nicy. Kiedy odrzu­cił ubra­nia na bok, pod­cią­gnął jej spód­nicę i roz­su­nął nogi. Miał wolną drogę. Faye napa­wała się uczu­ciem, że to, co zaraz nastąpi, jest jak nie­za­pi­sana karta. Nie znała tego męż­czy­zny, nie wie­działa, jaki jest w łóżku, a teraz, już za moment, będzie pie­ścić ją swoim języ­kiem.

Sekundę póź­niej poczuła deli­katny nacisk na łech­taczkę. Peter nie­spiesz­nie poru­szał języ­kiem, ale z deter­mi­na­cją, w spo­sób świad­czący o tym, że wie, co robi. Faye jesz­cze moc­niej roz­su­nęła nogi, żeby nic go nie hamo­wało. Peter z kolei zmie­nił nacisk, wyko­ny­wał okrężne ruchy, a ona poczuła się jesz­cze bar­dziej wil­gotna, niż była przed sekundą. Kiedy do liza­nia dołą­czył piesz­czoty pal­cami, nie dała już rady nad sobą zapa­no­wać. Chciała go poczuć w sobie, teraz, natych­miast.

Zła­pała go za głowę i przy­cią­gnęła do sie­bie. Jed­nym ruchem ścią­gnął spodnie i bok­serki, a póź­niej zdjął też skar­petki, ani na chwilę nie prze­sta­jąc jej cało­wać. W jego coraz bar­dziej zapal­czy­wych poca­łun­kach wyczuła wła­sny smak, co jesz­cze bar­dziej roz­pa­liło w niej pożą­da­nie. Ścią­gnęła spód­nicę i teraz już oboje byli nago. Jego penis oka­zał się więk­szy, niż się spo­dzie­wała, chwy­ciła go prawą ręką, co zostało nagro­dzone głę­bo­kim jękiem, gdy zaczęła poru­szać dło­nią w górę i w dół.

– Chcę cię wyru­chać – powie­dział cicho, odtrą­ca­jąc jej dłoń, a zara­zem ostroż­nie ją popy­cha­jąc, żeby poło­żyła się ple­cami na stole.

Gwał­tow­nym ruchem przy­cią­gnął ją do sie­bie, tak że jej pośladki zna­la­zły się na brzegu stołu, po czym znów roz­su­nął jej nogi. Nie spie­szył się, patrzył na nią z podzi­wem i pie­ścił jej piersi, napie­ra­jąc z wolna peni­sem na cipkę. Kiedy wresz­cie w nią wszedł, moc­niej zagry­zła wargę, potem się odprę­żyła, pozwa­la­jąc, żeby powoli w niej doszedł. Poru­szali się w zgod­nym ryt­mie, jakby wcze­śniej robili to już tysiące razy.

– Podzia­łaj tro­chę sama, chcę, żeby­śmy doszli jed­no­cze­śnie – wyszep­tał i patrzył z pożą­da­niem, jak posłusz­nie wsu­nęła dłoń mię­dzy nogi i zaczęła pocie­rać łech­taczkę.

Kiedy przy­spie­szył, zro­biła to samo. Orgazm nad­szedł nie­mal zbyt wcze­śnie.

– Teraz – wysa­pała, a on jesz­cze bar­dziej przy­spie­szył i wbił się głę­boko w jej trze­wia.

Odchy­liła głowę, gło­śno poję­ku­jąc, a on jesz­cze kilka razy mocno ją pchnął, z krzy­kiem chwy­cił jej bio­dra i przez chwilę w niej został. Potem opadł na nią i leżał tak na jej brzu­chu, aż ich pot się ze sobą wymie­szał.

Po kilku sekun­dach Peter oparł się na łok­ciach i uśmiech­nął łobu­zer­sko.

– Mam już jechać czy powtó­rzymy to jesz­cze?

Faye też się uśmiech­nęła.

– Napi­jemy się tro­chę wina. A póź­niej, tak sobie myślę, że weź­miesz mnie od tyłu.

Kiedy Peter już wyszedł, popa­trzyła przez okno, na tę nie­prze­nik­nioną ciem­ność, którą prze­ła­my­wały tylko poje­dyn­cze latar­nie. Naj­dłu­żej, jak to tylko moż­liwe, chciała od sie­bie odsu­nąć ten moment, gdy zosta­nie tu sama ze swoim stra­chem.

Faye sie­działa w fotelu przed oknem pano­ra­micz­nym, na pod­ło­kiet­niku stała fili­żanka espresso, a na kola­nach trzy­mała otwar­tego lap­topa. Powinna się sku­pić na Revenge. Na ojcu. Ale zamiast tego prze­glą­dała arty­kuły o szaj­kach prze­stęp­czych, o któ­rych wspo­mi­nał Peter, tych, które napa­dają zamoż­nych ludzi w ich domach. Naj­wy­raź­niej sta­ran­nie roz­pra­co­wy­wali ofiary przed wła­ma­niem. Ile czasu upły­nie, zanim zain­te­re­sują się jej domem?

Ode­rwała wzrok od ekranu i popa­trzyła na wodę w dole. Spę­dziła już pierw­szą noc w tym pię­ciu­set­me­tro­wym domu. Sama, bo Peter w końcu poje­chał do sie­bie.

Potrze­bo­wała chwili, żeby zorien­to­wać się, jak działa tu eks­pres do kawy – sre­brzy­sta maszyna wiel­ko­ści loko­mo­tywy paro­wej.

Padał deszcz. Niebo było szare i zle­wało się kolo­ry­stycz­nie z wodą.

W tej wła­śnie chwili tęsk­nota za Julienne zda­wała się nie do znie­sie­nia.

Upo­rała się z naj­waż­niej­szym i naj­pil­niej­szym zada­niem: zapew­niła bez­pie­czeń­stwo mamie i córce. Teraz musiała zająć się innymi kwe­stiami. Dzie­łem swo­jego życia. Nie zamie­rzała dopu­ścić, żeby ojciec sta­nął na dro­dze do reali­za­cji tego, co zapla­no­wała dla Revenge. Wszy­scy ciężko pra­co­wali, żeby jej impe­rium kosme­to­lo­giczne weszło na ame­ry­kań­ski rynek, zamysł był taki, że poleci do Nowego Jorku i oso­bi­ście pokie­ruje eks­pan­sją. Ale dopóki jej ojciec jest na wol­no­ści, coś takiego nie wcho­dzi w ogóle w rachubę.

Nie miała poję­cia, co ojciec może pla­no­wać, ale nie wąt­piła ani przez chwilę, że zechce się na niej zemścić. Poza tym, że ta świa­do­mość napa­wała ją lękiem, dopro­wa­dzała ją też do szału. Połowa życia upły­nęła jej na ucie­ka­niu przed nim, druga połowa na wyma­zy­wa­niu wszel­kich śla­dów, jakie na niej pozo­sta­wił, czy to fizycz­nych, czy to psy­chicz­nych. Wyda­wało się jej, że ma to już za sobą. Że jest wolna. Teraz wszystko sta­nęło pod zna­kiem zapy­ta­nia.

Kątem oka dostrze­gła jakiś ruch i się wzdry­gnęła, oka­zało się jed­nak, że to tylko łódź prze­pły­nęła po morzu. Wró­ciła myślami do sza­jek. Zali­czała się do grona naj­bo­gat­szych kobiet w Szwe­cji, już nawet nie wie­działa, na ile miliar­dów wyce­niany jest jej mają­tek. Prasa się o niej roz­pi­sy­wała, a jej nazwi­sko nie­ustan­nie zdo­biło pierw­sze strony tablo­idów. Miesz­kała sama, przez co – jak przy­pusz­czała – była wdzięcz­nym celem. Ale ist­niała też inna moż­li­wość: że te osoby, które – jak dobrze wie­działa – podą­żają jej tro­pem, zostały nasłane przez jej ojca. Dopóki nie roz­po­zna bli­żej czy­ha­ją­cego na nią zagro­że­nia, musi brać pod uwagę obie opcje.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki