Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
13 osób interesuje się tą książką
Policja w Tanumshede bada wypadek samochodowy. To, co wygląda na tragiczne zdarzenie, po kolejnym, podobnym wypadku zaczyna budzić podejrzenia. Policja ma pełne ręce roboty, tym bardziej że w mieście kręcony jest telewizyjny reality show. Obecność kamer podsyca tylko konflikt między „gwiazdami” a miejscową społecznością. Pogoń za zabójcą oraz problemy osobiste wywołują u Patrika Hedströma stres i frustrację. Tym silniejsze, że staje wobec największego dotąd wyzwania detektywistycznego w swojej karierze a przy okazji musi się zmierzyć z bolesną przeszłością.
Saga kryminalna Camilli Läckberg osiągnęła światowy sukces czytelniczy. To nie tylko mroczne thrillery, ale również doskonałe powieści obyczajowe, znakomicie oddające klimat współczesnej szwedzkiej prowincji. Od lat zajmują czołowe miejsca na europejskich listach bestsellerów. Książki Läckberg przetłumaczono na ponad 35 języków. Jesienią 2011 roku rozpoczęły się zdjęcia do międzynarodowej produkcji filmowej „Morderstwa we Fjällbace”, osnutej na kanwie jej powieści.
Camilla Läckberg, jedna z najciekawszych szwedzkich pisarek, uznawana za mistrzynię skandynawskiego kryminału. Jest także autorką książeczki dla dzieci i dwóch książek kulinarnych.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 445
Tytuł oryginału
OLYCKSFÅGELN
Redakcja
Grażyna Mastalerz
Projekt okładki
www.blacksheep-uk.com
Zdjęcie na okładce
www.shutterstock.com
Adaptacja okładki
Magda Kuc
Korekta
Maciej Korbasiński
OLYCKSFÅGELN (The Stranger)
Copyright © 2006 by Camilla Läckberg
Published by arrangement with Nordin Agency AB, Sweden.
All rights reserved.
Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Czarna Owca, 2020
Wydanie IV
Wszelkie prawa zastrzeżone. Niniejszy plik jest objęty ochroną prawa autorskiego i zabezpieczony znakiem wodnym (watermark).
Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku. Rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci bez zgody właściciela praw jest zabronione.
ISBN 978-83-8143-704-2
Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w systemie Zecer.
Dla Willego i Mei
W pamięci został mu zwłaszcza zapach jej perfum, tych ze lśniącej fioletowej buteleczki, którą trzymała w łazience. Słodki i duszny. Kiedyś, już będąc dorosły, szukał ich długo w perfumerii, aż w końcu znalazł. Na widok nazwy aż się zaśmiał: „Poison”.
Perfumowała nadgarstki, potem pocierała nimi szyję, a jeśli miała na sobie spódnicę, nawet kostki nóg.
Bardzo mu się to podobało. Delikatne, szczupłe nadgarstki, które pocierała jeden o drugi. Czekał, aż zapach rozejdzie się po pokoju, ogarnie go, a ona nachyli się i pocałuje go. Zawsze w usta i tak lekko, że czasem nie był pewien, czy przypadkiem mu się nie wydawało.
– Opiekuj się siostrą – mówiła zawsze, po czym wychodziła, a raczej wyfruwała przez drzwi.
Później nie mógł sobie przypomnieć, czy odpowiedział, czy tylko skinął głową.
Promienie wiosennego słońca wpadały przez okna komisariatu policji w Tanumshede, bezlitośnie odsłaniając brudne smugi na szybach. Bura powłoka była pozostałością po zimie. Patrik miał wrażenie, że i jego pokrywa. Zima była trudna. Posiadanie dziecka okazało się znacznie przyjemniejsze, ale i uciążliwsze, niż przypuszczał. Wprawdzie radzili sobie z małą dużo lepiej niż na początku, ale Erika nadal nie czuła się dobrze w roli gospodyni domowej. Świadomość tego nie opuszczała Patrika ani na chwilę. Dodatkowym obciążeniem stało się wszystko, co dotyczyło Anny.
Niewesołe myśli przerwało mu pukanie we framugę.
– Patriku, dostaliśmy zawiadomienie o wypadku samochodowym. Jeden pojazd, na drodze do Sannäs.
– Okej – odparł Patrik, wstając. – Czy to dziś powinna się pojawić w pracy następczyni Ernsta?
– Zgadza się – odpowiedziała Annika. – Ale nie ma jeszcze ósmej.
– W takim razie wezmę ze sobą Martina. Pomyślałem, że będę ją zabierać na wezwania, żeby szybciej się wdrożyła.
– Szkoda mi jej – powiedziała Annika.
– Bo będzie musiała jeździć ze mną? – spytał Patrik, udając obrażonego.
– No pewnie, przecież wiem, jak jeździsz… Mówiąc poważnie, nie będzie miała łatwo z Mellbergiem.
– Czytałem jej CV i przypuszczam, że lepiej poradzi sobie z nim niż ktokolwiek inny na jej miejscu. Sądząc po jej kwalifikacjach i świadectwach pracy, twarda dziewczyna z tej Hanny Kruse.
– W takim razie dziwię się, że szuka pracy akurat w Tanumshede…
– Chyba coś jest na rzeczy – zauważył Patrik, wkładając kurtkę. – Będę musiał ją spytać, czemu zniża się do takich amatorów jak my. Bo jeśli chce robić karierę w policji, to wjechała w ślepą uliczkę. – Mrugnął porozumiewawczo do Anniki, a ona lekko uderzyła go w ramię.
– E tam, nie to miałam na myśli.
– Wiem, chciałem się tylko podroczyć. Wiesz coś więcej o tym wypadku? Ranni? Ofiary?
– Według człowieka, który nas o tym zawiadomił, w samochodzie była tylko jedna osoba. Nie żyje.
– Cholera. Idę po Martina, pojedziemy zobaczyć. Na pewno niedługo wrócimy. Mogłabyś przez ten czas oprowadzić Hannę po komisariacie.
W tym momencie z recepcji dobiegł kobiecy głos.
– Halo, jest tu kto?
– To pewnie ona. – Annika pośpieszyła w tamtą stronę, a za nią Patrik, ciekaw nowej koleżanki.
Widok kobiety stojącej w recepcji zaskoczył go. Nie umiałby powiedzieć, czego się spodziewał, ale chyba osoby… potężniejszej postury, a już z pewnością nie tak ładnej blondynki. Podała rękę Patrikowi, potem Annice.
– Cześć, nazywam się Hanna Kruse. Od dziś u was pracuję.
Jej głos znacznie lepiej odpowiadał jego wyobrażeniom, był głęboki i dźwięczny. Uścisk jej ręki świadczył o tym, że wiele godzin spędziła na siłowni. Patrik musiał zweryfikować pierwsze wrażenie.
– Patrik Hedström. A to Annika Jansson, podpora naszego komisariatu…
Hanna uśmiechnęła się.
– Czyli, jak się domyślam, kobiecy przyczółek w świecie zdominowanym przez mężczyzn. Przynajmniej jak dotąd.
– Muszę przyznać, że bardzo się cieszę. Stworzymy przeciwwagę dla panoszącego się testosteronu – zaśmiała się Annika.
Patrik przerwał im pogaduszki.
– Dziewczyny, później będzie czas poznać się bliżej. Hanno, właśnie dostaliśmy zawiadomienie o wypadku samochodowym ze skutkiem śmiertelnym. Pomyślałem, że jeśli się zgodzisz, mogłabyś pojechać ze mną. W ten sposób weźmiesz się do pracy bez wstępów.
– Jestem za – odparła Hanna. – Muszę tylko gdzieś odstawić walizkę.
– Wstawię ją do twojego pokoju – odezwała się Annika. – Zwiedzanie komisariatu odłożymy na później.
– Dziękuję – Hanna pośpieszyła za Patrikiem. Już stał w drzwiach.
– No i jak ci się to podoba? – spytał, gdy wsiedli do samochodu i ruszyli w kierunku Sannäs.
– Podoba mi się, chociaż zawsze mam tremę, kiedy zaczynam pracę w nowym miejscu.
– Sądząc po twoim CV, pracowałaś już w wielu – zauważył Patrik.
– Tak, chciałam zdobyć jak najwięcej doświadczenia – odpowiedziała Hanna, z zaciekawieniem wyglądając przez okno. – Pracowałam w różnych miejscach w Szwecji, zarówno w mniejszych, jak i większych komisariatach. Wszystko po to, by mieć jak najwięcej praktyki.
– Dlaczego? – pytał dalej Patrik. – To znaczy, jaki masz w tym cel?
Hanna uśmiechnęła się. Uśmiech miała miły i jednocześnie wyrażający pełną determinację.
– Z czasem chciałabym oczywiście objąć stanowisko kierownicze. W jakimś większym komisariacie. Po to haruję, chodząc na najrozmaitsze kursy i poszerzając doświadczenie zawodowe.
– Wygląda na przepis na sukces – powiedział z uśmiechem Patrik. Poczuł się jednak trochę nieswojo w zderzeniu z takimi ambicjami. Do czegoś takiego nie był przyzwyczajony.
– Mam taką nadzieję – odparła Hanna, obserwując okolicę. – A ty? Od dawna pracujesz w Tanumshede?
– Właściwie od ukończenia Wyższej Szkoły Policyjnej – Patrik powiedział to z zażenowaniem, które jego samego rozzłościło.
– Ja bym tak nie mogła. Ale to znaczy, że dobrze ci się tutaj pracuje, prawda? Dla mnie to dobra wiadomość… – zaśmiała się, patrząc na niego.
– Można to tak ująć. Wynika to również z przyzwyczajenia i pewnego wygodnictwa. Jestem stąd i znam te strony jak własną kieszeń. Chociaż teraz nie mieszkam już w Tanumshede, tylko we Fjällbace.
– No właśnie, słyszałam, że jesteś mężem Eriki Falck! Uwielbiam jej książki! Mam na myśli te o tematyce kryminalnej, bo ze wstydem przyznam, że biografii nie czytałam…
– Nie ma się czego wstydzić. Sądząc po liczbie sprzedanych egzemplarzy, ostatnią książkę Eriki przeczytało chyba pół Szwecji, natomiast większość nawet nie słyszała, że Erika jest również autorką pięciu biografii szwedzkich pisarek. Najlepiej sprzedała się biografia Karin Boye, dwa tysiące egzemplarzy… A tak w ogóle nie jesteśmy małżeństwem. Jeszcze. Bierzemy ślub w Zielone Świątki!
– Gratuluję! Świetny termin na ślub.
– Miejmy nadzieję, że tak… Chociaż szczerze mówiąc, najchętniej zwiałbym do Las Vegas, żeby uniknąć tego całego zamieszania. Nie miałem pojęcia, że ślub to takie wielkie przedsięwzięcie.
Hanna zaśmiała się serdecznie.
– Wyobrażam sobie…
– Wyczytałem w twoich papierach, że jesteś mężatką. Nie miałaś ślubu kościelnego i wesela?
Po jej twarzy przemknął cień. Odwróciła wzrok i cicho, niemal niedosłyszalnie, powiedziała:
– Wzięliśmy tylko cywilny. Opowiem ci innym razem. Chyba jesteśmy na miejscu.
Ujrzeli leżący w rowie rozbity samochód. Dwaj strażacy rozcinali dach, ale robili to dość nieśpiesznie. Powód był oczywisty, o czym Patrik przekonał się, gdy spojrzał na przednie siedzenie.
Nie przypadkiem zebranie odbywało się u niego w domu, a nie w siedzibie gminy. Po wielomiesięcznym remoncie dom, zwany przez niego perłą, był wreszcie gotów. Można go było zwiedzać i podziwiać. Był to jeden z najstarszych i największych budynków w Grebbestad. Poprzednich właścicieli długo musiał przekonywać do sprzedaży. Najpierw lamentowali nad „rodzinnym gniazdem”, które powinni przekazać dzieciom i wnukom. Lament stopniowo przeszedł w mamrotanie, a potem, w miarę jak oferował coraz wyższą cenę, w pomruki zadowolenia. Durni prowincjusze. Nie połapali się, że gotów był zapłacić jeszcze więcej. Pewnie nigdy stąd nie wyjeżdżali i nie mieli pojęcia, ile co jest warte. Trzeba by pomieszkać w Sztokholmie, żeby zorientować się w zasadach panujących na rynku nieruchomości. Po sfinalizowaniu transakcji bez mrugnięcia okiem wydał kolejne dwa miliony na renowację. Z dumą pokazywał teraz dom członkom zarządu gminy.
– Schody sprowadziliśmy z Anglii. Harmonizują z pozostałymi detalami wnętrza. Niemało kosztowały. Firma produkuje tylko pięć takich kompletów schodów rocznie, ale jakość musi kosztować. Nawiązaliśmy również współpracę z muzeum regionalnym, żeby nie wprowadzić żadnego dysonansu stylistycznego. I mnie, i Vivece bardzo na tym zależało. Chodziło o to, żeby wiernie odtworzyć dawne wnętrza. Zachowaliśmy kilka egzemplarzy poprzedniego numeru „Rezydencji”, pokazali dokumentację naszego remontu. Ich fotograf powiedział, że tak gustownej renowacji jeszcze nie widział. Możecie sobie wziąć po egzemplarzu, żeby spokojnie przejrzeć w domu. Dodam tylko, że w „Rezydencjach” pokazują naprawdę ekskluzywne wnętrza, nie to co w „Pięknych Mieszkaniach”. Tam bryluje pospólstwo. – Zaśmiał się, aby zaznaczyć, jak absurdalne byłoby pokazywanie jego domu w takim piśmie. – Ale siadajmy już do stołu, zajmijmy się naszymi sprawami! – Erling W. Larson wskazał wielki stół. Gdy goście zwiedzali dom, jego żona nakryła do kawy. Teraz stała w milczeniu, czekając, aż wszyscy usiądą. Erling skinął jej głową z uznaniem. Prawdziwy skarb, świetna gospodyni i na dodatek zna swoje miejsce. Może niezbyt elokwentna, ale lepsza taka, która wie, kiedy milczeć, niż taka, która miele językiem nie w porę. – A więc jakie wam się nasuwają refleksje w związku z czekającym nas przełomowym wydarzeniem?
Viveka nalewała gościom kawę do delikatnych białych filiżanek.
– Moje stanowisko znasz – odezwał się Uno Brorsson, wrzucając do filiżanki cztery kostki cukru. Erling spojrzał na niego z niesmakiem. Nie miał zrozumienia dla mężczyzn, którzy nie dbają o sylwetkę ani o zdrowie. Sam co rano przebiegał dziesięć kilometrów. Zrobił sobie również kilka niewielkich liftingów, ale o tym wiedziała tylko Viveka.
– Istotnie – Erling powiedział to tonem nieco ostrzejszym, niż zamierzał. – Wyraziłeś swoje zdanie, ale skoro już wspólnie podjęliśmy decyzję, myślę, że najmądrzej będzie zjednoczyć siły, żeby wyciągnąć jak najwięcej korzyści. Nie ma co przedłużać dyskusji. Dziś przyjeżdża ekipa telewizyjna i uważam – znacie moje zdanie – że to najlepsze, co mogło spotkać nasz region. Wystarczy sobie przypomnieć, jaki rozkwit przeżyły miejscowości, z których nadawali poprzednie odcinki. Opinia publiczna zwróciła uwagę na Åmål po filmie Moodyssona, ale to nic w porównaniu z rozgłosem, jaki dała miastu produkcja reality show. A Fucking Töreboda uświadomił ludziom, że na mapie Szwecji istnieje taka miejscowość. A teraz, pomyślcie tylko, spora część Szwecji zasiądzie przed telewizorami, żeby śledzić Fucking Tanum! To naprawdę wyjątkowa szansa, żeby pokazać naszą dziurę od najlepszej strony!
– Od najlepszej strony! – prychnął Uno. – Gorzała, seks i głupie dupy. Tak właśnie chcecie pokazywać Tanumshede?
– Ja uważam, że to bardzo emocjonujące! – odezwała się piskliwym głosem Gunilla Kjellin. Patrzyła na Erlinga oczami błyszczącymi od nieskrywanego zachwytu. Była nim wprost oczarowana, wręcz zakochana, chociaż się do tego nie przyznawała. Erling był tego świadom i umiał korzystać z jej poparcia w sprawach, na których mu zależało.
– Posłuchajcie Gunilli! Tak powinniśmy podchodzić do tego projektu! Stoimy w obliczu pasjonującej przygody. To naprawdę wielka okazja. Powinniśmy być za nią wdzięczni, skorzystać z niej! – Głos Erlinga kipiał entuzjazmem. Świadomie posługiwał się tym głosem. Robił to już wtedy, gdy był szefem wielkiej firmy ubezpieczeniowej. Zarówno pracownicy, jak i zarząd słuchali z największą uwagą, co im miał do przekazania. Myśl o tamtych czasach budziła w nim nostalgię. Na szczęście wycofał się w samą porę. Zdążył podziękować i wziąć zasłużoną odprawę, zanim dziennikarze zwietrzyli krew i rozerwali jego kolegów na strzępy. Ciężko przeżył decyzję o przejściu na wcześniejszą emeryturę po zawale serca, ale okazało się, że była to najlepsza decyzja, jaką podjął. – Proszę się częstować ciastem. Z cukierni Elga. – Wskazał patery z ciastem drożdżowym i bułeczkami cynamonowymi. Goście sięgnęli po nie, ale gospodarz nie jadł. Zawał, który mu się przytrafił mimo diety i dbania o kondycję, jeszcze zwiększył jego motywację.
– A co będzie, jeśli powstaną jakieś szkody? Słyszałem, że w Töreboda pokryli straty powstałe podczas realizacji programu. Czy telewizja bierze pod uwagę taką ewentualność?
Erling z niecierpliwością prychnął w kierunku pytającego. Młody skarbnik gminy miał zwyczaj czepiać się drobiazgów, nie ogarniał natomiast całości, czyli the big picture, jak mawiał Erling. A w ogóle co on wie o finansach? Ledwie skończył trzydziestkę i pewnie przez całe życie nie widział na oczy takich pieniędzy, z jakimi Erling w latach pracy w ubezpieczeniach miał do czynienia na co dzień. Nie miał cierpliwości do księgowych. Zwracając się do skarbnika, Erika Bohlina, powiedział z naciskiem:
– Nie ma powodu zajmować się tym w tej chwili. Czeka nas wielki najazd turystów. W tej sytuacji kilka rozbitych szyb to żaden powód do zmartwienia. Poza tym spodziewam się, że policja utrzyma kontrolę nad sytuacją i pokaże, na co ją stać.
Spoglądał kolejno na wszystkich członków rady. Odkrył, że to bardzo skuteczne. Tym razem również się sprawdziło. Wszyscy spuścili wzrok, rezygnując z protestów. Okej, mieli szansę, decyzja została podjęta demokratycznie i jeszcze dziś do Tanumshede przyjadą autobusy z uczestnikami programu.
– Na pewno będzie dobrze – odezwał się Jörn Schuster. Jeszcze nie doszedł do siebie po tym, jak Erling odebrał mu stanowisko przewodniczącego zarządu gminy. Piastował je piętnaście lat.
Erling z kolei nie potrafił zrozumieć, dlaczego Jörn nadal chce pozostawać w zarządzie. On na jego miejscu po tak sromotnej porażce w głosowaniu wycofałby się z podkulonym ogonem. Ale skoro Jörnowi ta upokarzająca sytuacja nie przeszkadza, proszę bardzo. Obecność tego starego lisa, choćby znużonego i – dosłownie – bezzębnego, ma nawet pewne zalety: jego wierni zwolennicy zachowują spokój, jak długo Jörn może działać.
– No to bierzemy się do roboty. O pierwszej osobiście przyjmę ekipę telewizyjną, oczywiście będziecie mile widziani. Jeśli się nie zjawicie, widzimy się na czwartkowym zebraniu. – Wstał, dając sygnał, że zebranie skończone.
Uno, wychodząc, mruczał coś pod nosem, ale Erling był zdania, że udało mu się doprowadzić do zwarcia szeregów. Czuł, że to będzie sukces.
Zadowolony z siebie wyszedł na werandę i dla uczczenia zwycięstwa zapalił cygaro. Viveka w milczeniu sprzątała ze stołu.
– Da da da da – gaworzyła Maja, siedząc na krzesełku i zręcznie unikając łyżki. Erika dłuższą chwilę celowała do jej buzi. W końcu jej się udało, ale radość nie trwała długo. Maja postanowiła pokazać, że umie warczeć jak samochód. – Blllll – powiedziała z uczuciem, obryzgując kaszką twarz Eriki.
– Bachor cholerny – zmęczonej Erice wymknęły się słowa, których natychmiast pożałowała.
– Blllll – powtórzyła radośnie Maja. Reszta kaszki z jej buzi wylądowała na stole.
– Bachor olerny – powiedział Adrian, a starsza siostra natychmiast z gniewem go upomniała:
– Nie wolno przeklinać.
– Ale Ika przeklinała.
– Ale i tak nie wolno, prawda, ciociu? Prawda, że nie wolno? – Emma wzięła się pod boki i wyzywająco spojrzała na Erikę.
– Oczywiście, że nie wolno. Bardzo źle zrobiłam, Adrianku.
Emma, zadowolona z odpowiedzi, jadła dalej. Erika patrzyła na nią z czułością i niepokojem. Musiała szybko dorosnąć. Czasem odnosiła się do Adriana bardziej jak matka niż starsza siostra. Anna chyba tego nie widziała, ale dla Eriki było to oczywiste. Dobrze wiedziała, jak to jest, gdy wchodzi się w tę rolę w zbyt młodym wieku.
Ją samą znów to spotkało. Znowu jest mamą młodszej siostry, nie przestając być mamą Mai oraz zastępczą mamą Emmy i Adriana. Pozostanie nią, dopóki Anna nie otrząśnie się z odrętwienia. Sprzątając ze stołu, rzuciła okiem na piętro. Było cicho. Anna rzadko budziła się przed jedenastą, a Erika pozwalała jej spać. Nie wiedziała, co innego mogłaby zrobić.
– Nie chcę dziś iść do przedszkola – oznajmił Adrian, przybierając minę, która wyraźnie mówiła: „i lepiej nie próbuj mnie zmuszać”.
– Właśnie że pójdziesz – odezwała się Emma i znów wzięła się pod boki.
Zajęta wycieraniem ośmiomiesięcznej córeczki Erika postanowiła nie dopuścić do kłótni.
– Emmo, idź się ubrać. Adrianku, nie mam ochoty na takie rozmowy. Pójdziesz razem z Emmą do przedszkola, bez dyskusji.
Adrian otworzył buzię, żeby się sprzeciwić, ale ze spojrzenia ciotki wyczytał, że tego ranka lepiej posłuchać, i bardzo jak na niego potulnie wyszedł do przedpokoju.
– A teraz włóż tenisówki. – Erika postawiła przed nim tenisówki, ale Adrian potrząsnął głową.
– Nie umiem, włóż mi.
– Właśnie że umiesz. W przedszkolu sam wkładasz.
– Nie umiem. Jestem mały – dodał na wszelki wypadek.
Erika westchnęła i posadziła Maję, która ledwie dotknęła podłogi, pomknęła przez przedpokój. Wcześnie zaczęła raczkować. Zdążyła już osiągnąć mistrzostwo w tej dziedzinie.
– Maju, zatrzymaj się – powiedziała Erika, wkładając Adrianowi but. Maja postanowiła nie zwracać uwagi na mamę i wesoło ruszyła dalej. Erika poczuła, jak po krzyżu i spod pach spływają jej strużki potu.
– Mogę iść po Maję – ofiarowała się jak zawsze pomocna Emma. Brak odpowiedzi uznała za zachętę. Po chwili wróciła, niosąc Maję, która wyrywała się jak niesforny kociak. Poczerwieniała na buzi, co zapowiadało wybuch potężnej awantury. Erika pośpiesznie wzięła ją na ręce i lekko wypchnęła dzieci za drzwi, do samochodu. Nienawidziła takich poranków.
– No już, do samochodu, pośpieszcie się, bo znów się spóźnimy i pani Eva powie, co o nas myśli.
– Nie spodoba jej się to. – Emma z troską pokręciła głową.
– Masz rację – odparła Erika, przypinając Maję do fotelika.
– Ja chcę siedzieć z przodu – oznajmił Adrian, krzyżując ręce na piersi i przygotowując się do wojny. Erika straciła resztki cierpliwości.
– W tej chwili siadaj w foteliku! – wrzasnęła i z satysfakcją obserwowała, jak mały niemal frunie na fotelik. Emma usiadła na środku tylnego siedzenia i sama zapięła pasy. Erika gwałtownymi ruchami przypinała Adriana, gdy nagle poczuła na policzku rączkę.
– Wiesz, Ika, kocham cię – powiedział przymilnie.
Erika nie miała wątpliwości, że chce jej się przypodobać, ale to zawsze działało. Zrobiło jej się ciepło na sercu. Nachyliła się i dała mu siarczystego całusa.
Cofając na podjeździe, z niepokojem spojrzała w okno Anny. Roleta wciąż była opuszczona.
Jonna przyłożyła czoło do chłodnej szyby autobusu i obserwowała krajobraz. Wszystko było jej obojętne. Jak zwykle. Obciągnęła rękawy swetra, żeby zakryły dłonie. Jakiś czas temu stało się to jej natręctwem. Nie mogła zrozumieć, ani jak w to wszystko wdepnęła, ani dlaczego ludzi tak zafascynowało jej życie, jej codzienność. Tak zawsze odstaje, taka z niej pocięta, wewnętrznie połamana i samotna dziewczyna. Może właśnie dlatego przez kolejne tygodnie widzowie głosowali za tym, żeby pozostała w Domu. Bo w całym kraju jest mnóstwo takich dziewczyn jak ona. Rozpoznają w niej siebie, gdy wojuje z innymi uczestnikami, gdy potem płacze w łazience i tnie sobie żyletką ramiona. Gdy bije od niej bezsilność, a jednocześnie taka desperacja, że pozostali uczestnicy odsuwają się od niej jak od zadżumionej. Może właśnie dlatego.
– Boże, jak fajnie! Super, że dali nam jeszcze jedną szansę! – Barbie aż dyszała z przejęcia.
Jonna się nie odezwała. Mdliło ją od samego jej imienia, ale tabloidy były zachwycone. BBBarbie znakomicie nadawała się na tytuł, chociaż naprawdę nazywała się Lillemor Persson. Wygrzebała to jedna z gazet. Znalazła również jej stare zdjęcia, jeszcze z czasów, gdy była chudą, drobną, ciemnowłosą dziewczynką w za dużych okularach i w niczym nie przypominała dzisiejszej, napakowanej silikonem blond seksbomby. Jonna uśmiała się z tych zdjęć. Przynieśli im do Domu egzemplarz tej gazety. Barbie się popłakała, a potem spaliła gazetę.
– Spójrz, ile ludzi! – Wskazywała na tłum, w którego stronę zmierzali. – Wyobrażasz sobie? Przyszli dla nas! – Z podniecenia ledwo mogła usiedzieć.
Jonna rzuciła jej pogardliwe spojrzenie, nałożyła słuchawki empetrójki i zamknęła oczy.
Patrik powoli obchodził dookoła samochód. Stoczył się po stromym zboczu i w końcu zatrzymał na drzewie. Przód mocno się zgniótł, ale poza tym auto było nietknięte. Nie mogło jechać z wielką prędkością.
– Kierowca musiał mocno uderzyć o kierownicę. Przypuszczam, że to było przyczyną jego śmierci. – Hanna przykucnęła po stronie kierowcy.
– Wnioski zostawmy lekarzowi sądowemu – odezwał się Patrik. Zorientował się, że zabrzmiało to ostrzej, niż zamierzał, więc pośpiesznie dodał: – Chodzi mi tylko o to, że…
– W porządku – Hanna uspokajająco kiwnęła dłonią. – Niepotrzebnie to powiedziałam. Ograniczę się do obserwacji, bez wyciągania wniosków. Na razie – dodała.
Patrik obszedł samochód i przykucnął obok Hanny. Drzwi po stronie kierowcy były szeroko otwarte. On sam siedział przypięty do fotela, z głową opartą o kierownicę. Na głowie miał krew, spłynęła również na podłogę.
Z tyłu, za ich plecami, rozległ się trzask migawki. Jeden z członków ekipy kryminalistycznej robił dokumentację z miejsca wypadku.
– Zasłaniamy? – spytał, odwracając się, Patrik.
– Nie, większość potrzebnych zdjęć już zrobiliśmy, ale chcielibyśmy podnieść denata i zrobić kilka ujęć twarzy. Można? Zobaczyliście już wszystko, co trzeba?
– Jak uważasz, zobaczyliśmy? – Patrik podkreślił rolę koleżanki. Pomyślał, że nowemu jest zawsze trudniej, i postanowił jej pomóc.
– Wydaje mi się, że tak.
Odsunęli się, robiąc miejsce technikowi. Ostrożnie chwycił denata za ramiona i odchylił, opierając mu głowę o zagłówek. Dopiero teraz zobaczyli, że to kobieta. Ze względu na krótkie włosy i dość nieokreślony strój brali ją za mężczyznę, ale teraz było widać, że to kobieta, czterdziestokilkuletnia.
– To Marit – powiedział Patrik.
– Jaka Marit? – spytała Hanna.
– Prowadziła sklepik przy Affärsvägen, z herbatą, kawą, czekoladą i tak dalej.
– Miała rodzinę? – Patrik dosłyszał w głosie Hanny dziwny ton. Rzucił jej szybkie spojrzenie, ale nie dostrzegł nic szczególnego. Musiało mu się zdawać.
– Nie wiem. Trzeba będzie to ustalić.
Technik skończył i wycofał się. Patrik podszedł, Hanna za nim.
– Tylko ostrożnie, niczego nie ruszaj – powiedział odruchowo i jeszcze zanim odpowiedziała, zaczął się tłumaczyć. – Przepraszam, ciągle zapominam, że chociaż u nas jesteś nowa, to w zawodzie nie. Proszę o wyrozumiałość.
– Nie przesadzaj – zaśmiała się. – Nie jestem przewrażliwiona na swoim punkcie.
Patrik zaśmiał się z ulgą. Dotychczas nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo przyzwyczaił się pracować z osobami, które dobrze zna, wie, jak się zachowują i myślą. Zastrzyk świeżej krwi bardzo się przyda. Poza tym każdy będzie lepszy od Ernsta. To istny cud, że w końcu go wylali po tej samowolce zeszłej jesieni.
– Co tu widzisz? – spytał Patrik, nachylając się nad twarzą Marit.
– Nie tyle widzę, ile czuję. – Hanna wciągnęła powietrze. – Cuchnie wódą. W chwili wypadku musiała być kompletnie pijana.
– Na to wygląda – odpowiedział Patrik z wahaniem. Marszcząc czoło, zajrzał do samochodu. Nie zobaczył nic szczególnego. Jakiś papierek po słodyczach na podłodze, pusta plastikowa butelka po coli, kartka, jakby wyrwana z książki, a po stronie pasażera pusta butelka po wódce.
– Nie wygląda to na zbyt skomplikowaną sprawę. Jedna ofiara śmiertelna w wypadku spowodowanym po pijanemu. – Hanna cofnęła się, gotowa do odjazdu.
Obok stała karetka, miała zabrać zwłoki. Nie dało się zrobić nic więcej.
Patrik przyjrzał się z bliska twarzy ofiary, szczególnie ranom. Coś mu się nie zgadzało.
– Czy mogę jej zetrzeć krew z twarzy? – spytał jednego z techników, zajętego pakowaniem sprzętu.
– Oczywiście, nie widzę przeszkód, zrobiliśmy już zdjęcia. Proszę, tu jest szmatka. – Podał mu kawałek białego materiału. Patrik skinął głową. Delikatnie, niemal czule starł krew, głównie z rany na czole. Palcami wskazującymi zamknął jej oczy i wycierał dalej. Miała na twarzy sporo skaleczeń i sińców od uderzenia o kierownicę. Samochód był stary, bez poduszki powietrznej. – Mógłbyś zrobić jeszcze kilka zdjęć? – zwrócił się do technika, który dał mu szmatkę. Mężczyzna kiwnął głową i chwycił aparat. Szybko zrobił kilka dodatkowych ujęć i pytająco spojrzał na Patrika.
– Wystarczy – powiedział Patrik, podchodząc do Hanny. Wyglądała na zdziwioną.
– Co tam zobaczyłeś? – spytała.
– Sam nie wiem – odparł szczerze. – Jest coś… nie wiem… – Machnął ręką. – Na pewno nic takiego. Wracamy, niech tamci skończą.
Wsiedli do samochodu i odjechali w kierunku Tanumshede. Przez całą drogę w aucie panowała szczególna cisza. Patrik próbował sobie coś przypomnieć, ale nie potrafił sobie uzmysłowić co.
Bertil Mellberg był w wyjątkowo dobrym nastroju. Tak lekko na sercu było mu tylko wtedy, gdy spędzał czas z Simonem, synem, o którego istnieniu przez piętnaście lat nie miał pojęcia. Niestety syn rzadko go odwiedzał. Dobrze, że w ogóle udało im się nawiązać jaki taki kontakt. Niezbyt oczywisty ani serdeczny, raczej podskórny, ale jednak.
Ten niewytłumaczalnie dobry nastrój ogarnął go w związku z czymś, co mu się przydarzyło w ostatnią sobotę. Po wielomiesięcznych namowach Stena – jedynego przyjaciela, a raczej kolegi – zgodził się towarzyszyć mu na potańcówce w Munkedal. Wprawdzie uważał się za dobrego tancerza, ale od dawna nie chodził na tańce. Zwłaszcza na tego rodzaju zabawy. Kojarzyły mu się ze strojami ludowymi i przytupami. Sten, stały bywalec takich imprez, przekonał go w końcu, że grają tam muzykę, którą ich pokolenie ceni. A w dodatku to świetna okazja do podrywu.
– Siedzą jak na grzędzie i tylko na to czekają – przekonywał.
Nie dało się zaprzeczyć, brzmiało to zachęcająco. Zwłaszcza że w ostatnich latach wokół Mellberga kobiet było jakby mniej. Przydałoby się sprawdzić swoją męskość. Jego wątpliwości wynikały raczej z tego, że domyślał się, jaki typ kobiet tam przychodzi. Zdesperowane babsztyle, szukające nie tyle przygodnego partnera do łóżka, ile kandydata na męża – z dobrą emeryturą. W końcu przypomniał sobie, że świetnie sobie radzi z babami prącymi do ołtarza, i uznał, że spokojnie może wyruszyć na łów. Na wszelki wypadek włożył najlepszy garnitur i wypachnił się tu i ówdzie. Sten wpadł po niego i razem wypili po łyku na wzmocnienie. Nie musieli się pilnować, Sten załatwił podwózkę. Mellberg i tak nie miał zwyczaju się pilnować, ale byłoby niedobrze, gdyby go zatrzymali za jazdę po pijaku. Po incydencie z Ernstem kierownictwo uważnie mu się przygląda, trzeba się pilnować. A w każdym razie stwarzać pozory. Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal…
Przygotował się dobrze. Ale wchodząc do sali, nie miał wielkich oczekiwań. Zabawa trwała w najlepsze. Jego przewidywania spełniły się o tyle, że wszystkie kobiety były w jego wieku. Całkowicie zgadzał się w tej sprawie z Uffem Lundellem: kto by chciał iść do łóżka z kobietą w średnim wieku, z pomarszczonym, zwiotczałym ciałem, kiedy dookoła tyle młodego towaru. Z drugiej strony Mellberg musiał przyznać, że na tym froncie Uffe ma nad nim przewagę, wynikającą oczywiście wyłącznie z tego, że jest gwiazdą rocka. Cholerna niesprawiedliwość.
Już miał wyjść, żeby się pokrzepić, gdy ktoś się do niego odezwał.
– Co za miejsce! A już się martwiłam, że jestem stara.
– No właśnie, wcale nie miałem ochoty tu przychodzić – odparł, zerkając na stojącą obok kobietę.
– To tak jak ja. Bodil mnie tu zaciągnęła – wskazała koleżankę. Uwijała się na parkiecie, aż pot z niej spływał.
– A mnie Sten – odparł Mellberg, również wskazując palcem na parkiet.
– Mam na imię Rose-Marie – powiedziała, wyciągając dłoń.
– Bertil – odpowiedział Mellberg.
Ich dłonie zetknęły się i w tej samej chwili w jego sześćdziesięciotrzyletnim życiu nastąpiła zasadnicza zmiana. Niektóre kobiety budziły w nim pociąg fizyczny, żądzę, ale w żadnej nie był zakochany. Teraz spadło to na niego z tym większą siłą. Przyglądał jej się z zadziwieniem. Stała przed nim pogodnie uśmiechnięta kobieta w okolicach sześćdziesiątki, dość pulchna, o krótko ostrzyżonych włosach ufarbowanych na żywy, rudy odcień. Ale tak naprawdę widział tylko jej błękitne oczy. Patrzyły na niego z ciekawością. Czuł, że zaraz utonie w tych oczach, zupełnie tak, jak piszą w kioskowych romansach.
Wieczór minął aż nazbyt szybko. Tańczyli ze sobą, rozmawiali, przynosił jej coś do picia, podstawiał krzesło, czyli robił to, co nie należało do jego zwyczajowego repertuaru. Cały wieczór był niezwykły.
Po rozstaniu poczuł pustkę. Musi się z nią spotkać. Siedząc w swoim gabinecie w poniedziałkowy poranek, czuł się jak uczniak. Trzymał przed sobą jej wizytówkę z dopisanym numerem telefonu.
Zaczerpnął tchu i wybrał numer.
Znowu się pokłóciły, kolejny raz. Nie wiadomo który. Ich kłótnie zbyt często przeradzały się w wymianę słownych ciosów. Każda broniła własnego stanowiska. Kerstin chciała się ujawnić, a Marit zachować wszystko w tajemnicy.
– Wstydzisz się mnie? Naszego związku? – krzyczała Kerstin. Marit, jak wiele razy wcześniej, odwróciła wzrok, żeby nie patrzeć jej w oczy. Na tym właśnie polegał problem. Kochały się, a Marit się tego wstydziła.
Początkowo Kerstin wmawiała sobie, że to nie ma znaczenia. Najważniejsze, że się spotkały. Że choć obie zostały mocno poturbowane przez życie i ludzi, którzy ranili je do żywego, spotkały się i zeszły. Co za różnica, jakiej płci jest człowiek, którego się kocha? Albo co ludzie o tym myślą i mówią? Marit miała na ten temat inne zdanie. Nie była gotowa zmierzyć się z osądem czy też przesądami otoczenia. Wolała ciągnąć to, co trwało od czterech lat, czyli żyć pod jednym dachem jak kochająca się para i udawać, że są tylko koleżankami, które z oszczędności i wygody dzielą się kosztami mieszkania.
– Dlaczego tak się przejmujesz, co ludzie powiedzą? – pytała Kerstin podczas wczorajszej kłótni. Marit płakała, jak zawsze, gdy się poróżniły. Kerstin jak zwykle jeszcze bardziej to rozzłościło. Otaczający je mur tajemnicy budził w niej furię, którą dodatkowo wzmagały łzy Marit. Była na siebie wściekła, że doprowadziła Marit do łez, wściekła również na świat i okoliczności, które ją pchały do ranienia ukochanej osoby.
– Pomyśl, jak by się czuła Sofie, gdyby się wydało!
– Sofie jest dużo twardsza, niż ci się zdaje! Przestań się nią zasłaniać, to zwykłe tchórzostwo!
– Akurat. Twarda piętnastolatka, która nic sobie nie robi z tego, że się z nią drażnią, mówiąc, że jej matka to lesba. Nie rozumiesz, jakie by jej urządzili piekło w szkole? Nie mogę jej tego zrobić! – mówiła Marit. Twarz wykrzywiał jej płacz.
– Naprawdę wierzysz, że Sofie się nie domyśla? Myślisz, że daje się nabrać, kiedy jest u nas, a ty wprowadzasz się do pokoju gościnnego i odgrywamy przed nią dziwaczne przedstawienie? Już dawno się połapała, o co chodzi! Na jej miejscu wstydziłabym się raczej za matkę, która woli żyć w kłamstwie, byle ludzie nic nie powiedzieli! To dopiero wstyd!
Od krzyku głos jej się załamał. Marit spojrzała na nią tym swoim wzrokiem zranionego zwierzęcia. Kerstin tego nienawidziła. Wiedziała, co teraz będzie. I rzeczywiście: Marit zerwała się i z płaczem włożyła kurtkę.
– A uciekaj sobie! Zawsze tak robisz! Zjeżdżaj, tylko więcej nie wracaj!
Trzasnęły drzwi. Kerstin usiadła przy kuchennym stole. Oddychała szybko, jak po biegu. W pewnym sensie naprawdę biegła. Biegła, chcąc dogonić życie, którego pragnęła dla nich obu, a przeszkodą był strach Marit. Po raz pierwszy rzeczywiście myślała to, co powiedziała w gniewie. Czuła, że dłużej nie da rady.
Następnego ranka poczuła jednak głęboki, szarpiący niepokój. Całą noc przesiedziała, czekając, aż drzwi się otworzą i usłyszy znajome kroki. Uściska ją, pocieszy i poprosi o wybaczenie. Ale Marit nie wróciła. Nie było kluczyków od jej samochodu, sprawdziła to jeszcze w nocy. Gdzie ona może być? Czy coś się stało? Może pojechała do byłego męża, ojca Sofie? A może do matki, do Oslo?
Trzęsącymi się rękami chwyciła słuchawkę, żeby dzwonić do wszystkich.
– Jaki wpływ na turystykę w gminie Tanum będą miały te transmisje? Jak pan sądzi? – Reporter z gazety „Bohusläningen” trzymał notes i długopis, gotów do notowania.
– Ogromny. Przez pięć tygodni będą nadawać codziennie po pół godziny. Takiej promocji ten region jeszcze nigdy nie miał! – Erling promieniał. Przed gminnym domem ludowym zebrała się spora gromadka gapiów. Czekali na autobus z uczestnikami programu. W większości młodzież. Ledwo mogli ustać w miejscu z podniecenia – zaraz na żywo zobaczą swoich idoli.
– A jeśli skutek będzie odwrotny? Chodzi mi o to, że poprzednie edycje programu kojarzyły się raczej z awanturami, seksem i pijaństwem. Chyba nie w ten sposób chcecie przyciągnąć turystów?
Erling spojrzał na reportera z irytacją. Dlaczego ludzie muszą z góry odnosić się do wszystkiego tak niechętnie! Najpierw dopiekł mu zarząd gminy, teraz jeszcze miejscowa prasa zacznie szukać dziury w całym.
– Zna pan powiedzenie: nieważne, jak mówią, byle po nazwisku? Mówiąc otwarcie, na tle całej Szwecji w Tanumshede pędzimy dość nędzny żywot. W związku z programem Fucking Tanum to się zmieni.
– Może i tak… – zaczął reporter, ale zniecierpliwiony Erling mu przerwał.
– Przepraszam, ale nie mam więcej czasu. Muszę wystąpić w roli komitetu powitalnego. – Odwrócił się na pięcie i ruszył w stronę parkującego autobusu. Tłoczyła się już przy nim młodzież, czekając na otwarcie drzwi. Ten widok upewnił go, że tego właśnie im trzeba. Wreszcie Tanumshede znajdzie się na ustach całej Szwecji.
Drzwi się otworzyły. Jako pierwszy wysiadł mężczyzna, około czterdziestoletni. Sądząc po zawiedzionych spojrzeniach nastolatków, na pewno nie był uczestnikiem programu. Erling nie oglądał żadnego z wcześniejszych odcinków i zupełnie nie wiedział, ani kogo, ani czego się spodziewać.
– Erling W. Larson – wyciągnął dłoń i uśmiechnął się ujmująco. Trzask migawek.
– Fredrik Rehn – odpowiedział mężczyzna, chwytając wyciągniętą dłoń. – Rozmawialiśmy przez telefon, jestem producentem tego cyrku.
Teraz już obaj się uśmiechali.
– Witam serdecznie w Tanumshede. W imieniu naszej miejscowości chcę podkreślić, że cieszymy się i jesteśmy dumni, że możemy was gościć. Mamy nadzieję, że wasz pobyt u nas okaże się prawdziwie ekscytujący.
– Pięknie dziękujemy. Wiążemy duże oczekiwania z nową edycją naszego programu. Dwie poprzednie pokazały, że ten format cieszy się powodzeniem. Spodziewamy się owocnej współpracy. Nie będziemy już przedłużać napięcia – powiedział Fredrik i wyszczerzył do oczekującej publiczności zdumiewająco białe zęby. – Oto oni. Uczestnicy Fucking Tanum: Barbie i Jonna z Big Brothera, Calle z Robinsona, Tina z Baru, Uffe z Robinsona i wreszcie Mehmet z Farmy.
Wyszli kolejno z autobusu. Zrobił się zupełny kociokwik. Ludzie krzyczeli, machali rękami i tłoczyli się, próbując ich dotykać albo prosząc o autograf. Kamerzyści uwijali się, filmując wszystko. Erling z zadowoleniem, ale i zdumieniem obserwował entuzjazm, z jakim tłum zareagował na przyjazd uczestników programu. Nasunęła mu się nieunikniona refleksja: co się dzieje z tą młodzieżą? Dlaczego gromada szczeniaków i obdartusów wywołuje tak histeryczną reakcję? Ale to nieważne, nie musi tego rozumieć. Najważniejsze, żeby jak najlepiej wykorzystać to, że dzięki programowi Tanumshede znajdzie się w centrum uwagi. Jeśli wszystko zakończy się sukcesem, zostanie obwołany dobroczyńcą swojej miejscowości. Będzie to efekt uboczny, skądinąd bardzo przyjemny.
– Już wystarczy, na razie kończymy. Będziecie mieli jeszcze niejedną okazję spotkać się z uczestnikami. W końcu będą tu mieszkać całe pięć tygodni. – Fredrik odpędzał gromadę tłoczącą się przy autobusie. – Powinni się teraz rozgościć i odpocząć. A w przyszłym tygodniu pamiętajcie o włączeniu telewizorów. Start w poniedziałek o dziewiętnastej! – Podniósł do góry oba kciuki i znów wyszczerzył zęby w nienaturalnym uśmiechu.
Ludzie zaczęli się powoli rozchodzić. Większość skierowała się do budynku szkoły średniej, ale nieduża grupka najwyraźniej uznała, że trafiła się znakomita okazja, żeby się zerwać z lekcji, i ruszyła w kierunku domu towarowego Hedemyrs.
– Dobrze się zapowiada, bez dwóch zdań – powiedział Fredrik, obejmując Barbie i Jonnę. – Co wy na to, dziewczyny? Będzie jazda? Jesteście gotowe?
– Jasne – powiedziała Barbie. Oczy jej błyszczały. Atmosfera powitania sprawiła, że zalała ją adrenalina. Z podniecenia aż podskakiwała.
– A ty, Jonna? Jak się czujesz?
– Dobrze – mruknęła. – Chciałabym się rozpakować i tak dalej.
– Zaraz to załatwimy, skarbie – Fredrik uścisnął ją mocniej. – Najważniejsze, żebyście były zadowolone.
– Kwatery przygotowane? – spytał Erlinga.
– A jakże. – Erling wskazał palcem na starawy czerwony budynek stojący zaledwie pięćdziesiąt metrów dalej. – Zamieszkacie w domu kultury. Wstawiliśmy łóżka i tak dalej, na pewno wam się spodoba.
– Whatever, mogę spać gdziekolwiek, byle była gorzała – powiedział Mehmet z Farmy. Pozostali zaśmiali się i pokiwali głowami. Zgodzili się wziąć udział w programie ze względu na darmowy alkohol i okazję do częstych kontaktów seksualnych, jaką stwarzała telewizyjna sława.
– Możesz być o to spokojny, Mehmet – z uśmiechem powiedział Fredrik. – Będzie dobrze zaopatrzony bar. I kilka skrzynek piwa. Zapasy będziemy uzupełniać na bieżąco. Wiesz, jak o was dbamy. – Zrobił ruch, jakby tym razem chciał objąć Mehmeta i Uffego, ale zręcznie się wywinęli. Już dawno uznali go za pospolitego pedzia, a przecież nie będą się czulić do cioty. Niech wie. Z drugiej strony nie wolno przesadzić, trzeba dobrze żyć z producentem. Tak im poradzili uczestnicy poprzednich edycji. Producent decyduje, kto dostanie więcej czasu antenowego, kto mniej, a liczy się tylko ten czas. Bez znaczenia jest, czy się potem rzyga, sika na podłogę, czy ogólnie daje plamę.
Erling nie miał o tym bladego pojęcia. Nigdy nie słyszał o barmanach celebrytach ani o tym, jak trzeba się ześwinić, żeby utrzymać się w reality show i pozostać w świetle kamer. Interesował go tylko rozwój gminy Tanum i sława, którą sam jako sprawca tego rozkwitu zdobędzie.
Anna wyszła ze swego pokoju, gdy Erika była już po lunchu. Było po pierwszej, ale Anna wyglądała, jakby nie zmrużyła oka. Zawsze była szczupła, ostatnio jednak schudła tak bardzo, że Erika na jej widok musiała się opanować, by nie okazać przerażenia.
– Która godzina? – spytała drżącym głosem Anna. Opadła na stojące przy stole krzesło i wzięła z ręki Eriki filiżankę kawy.
– Kwadrans po pierwszej.
– Da da – odezwała się zachwycona Maja, wymachując rączkami, aby zwrócić na siebie uwagę. Anna nawet tego nie zauważyła.
– Spałam do pierwszej! Dlaczego mnie nie obudziłaś? – zapytała, popijając gorącą kawę.
– Nie wiedziałam, czybyś chciała. Chyba potrzebujesz snu – ostrożnie odparła Erika, siadając przy stole.
Ich wzajemne relacje wyglądały tak, że Erika zawsze musiała uważać, co mówi. Wszystko to, co miało związek z Lucasem, nie zmieniło sytuacji na lepsze, a fakt, że znów mieszkały pod jednym dachem, sprawił, że obie wpadły w dawne koleiny, z których tak bardzo chciały się wydostać. Erika automatycznie przyjęła rolę matki, podczas gdy Anna była rozdarta między potrzebą zdania się na siostrę a chęcią zbuntowania się. Od kilku miesięcy panowało między nimi napięcie. W powietrzu wisiały niewypowiedziane słowa, które kiedyś, w odpowiedniej chwili, wreszcie padną. Na razie Anna nie umiała się otrząsnąć z szoku, a Erika chodziła koło niej na palcach, w obawie, że zrobi lub powie coś niestosownego.
– Co z dziećmi? Bez problemu pojechały do przedszkola?
– Tak, wszystko w porządku. – Erika celowo pominęła scenę, jaką zrobił jej Adrian. Anna nie miała teraz cierpliwości do dzieci. Większość obowiązków domowych spadała na Erikę, a gdy dzieci zaczynały się kłócić, Anna po prostu wychodziła, zostawiając załatwienie sprawy Erice. Kręciła się po domu, bez powodzenia próbując odzyskać energię, która wcześniej utrzymywała ją w pionie. Erika obserwowała ją z głębokim niepokojem. –Anno, tylko się nie denerwuj, ale może byś z kimś porozmawiała? Przecież dostałyśmy namiar na znakomitego psychologa. Sądzę, że…
Anna przerwała jej szorstko:
– Nie. Już mówiłam. Sama muszę sobie z tym poradzić. To moja wina, zamordowałam człowieka. Nie mogę się żalić przed zupełnie obcą osobą, sama muszę sobie z tym dać radę. – Palce zbielały jej od ściskania filiżanki.
– Anno, wiem, rozmawiałyśmy o tym tysiące razy, ale powtórzę: nie zamordowałaś Lucasa. Zabiłaś go we własnej obronie, a broniłaś nie tylko siebie, także dzieci. Nikt w to nie wątpi. Przecież zostałaś całkowicie uniewinniona. Anno, on by cię zabił, nie miałaś wyboru.
Po twarzy Anny przeszedł skurcz. Maja zaczęła popiskiwać, wyczuwała napięcie.
– Nie – mam – już – siły – o – tym – rozmawiać – powiedziała Anna przez zęby. – Idę na górę, położę się. Odbierzesz dzieci? – Wstała, zostawiając Erikę w kuchni.
– Odbiorę – odpowiedziała. Łzy paliły ją pod powiekami. Dłużej tego nie wytrzyma. Trzeba wreszcie coś z tym zrobić.
Przyszedł jej do głowy pewien pomysł. Podniosła słuchawkę i wybrała numer. Przynajmniej spróbuje.
Hanna poszła zainstalować się w swoim pokoju, Patrik do Martina Molina. Delikatnie zapukał do drzwi jego niewielkiego pokoju.
– Proszę.
Wszedł i jak zwykle usiadł na krześle przed biurkiem. Często ze sobą pracowali.
– Słyszałem, że pojechaliście do wypadku samochodowego. Jakieś ofiary?
– Tak, zginęła kobieta, która prowadziła. Tylko jeden samochód. Rozpoznałem ją. To Marit, właścicielka sklepiku przy Affärsvägen.
– Kurczę. Jaka niepotrzebna śmierć. Co się stało? Chciała wyminąć sarnę, czy co?
Patrik zawahał się.
– Na miejscu była ekipa kryminalistyczna. Ostateczną odpowiedź przyniesie raport plus protokół z sekcji zwłok. Ale w samochodzie cuchnęło wódką.
– Kurczę – powtórzył Martin. – Innymi słowy, prowadziła po pijanemu. Nie przypominam sobie, żebyśmy ją kiedykolwiek zatrzymali za jazdę w stanie nietrzeźwym. Może to był pierwszy raz, a może nigdy nie wpadła.
– Mogło tak być – powiedział z wahaniem Patrik.
– Ale? – Martin splótł ręce na karku. Rude włosy odcinały się ostro od białych dłoni. – Słyszę, że coś cię trapi. Znam cię na tyle, że wiem, kiedy coś jest nie tak.
– Sam nie wiem – odparł Patrik. – Nic konkretnego. Miałem wrażenie, że coś się… nie zgadza, chociaż nie potrafię powiedzieć co.
– Twoje wrażenia zazwyczaj się sprawdzają. – Martin w zamyśleniu bujał się na krześle. – Musimy poczekać na ekspertyzę. Będziemy wiedzieli więcej po sekcji zwłok i po raporcie techników. Może się wyjaśni, co cię niepokoi.
– Masz rację. – Patrik podrapał się w głowę. – Tylko… nie, masz rację, nie ma co się wdawać w domysły. Trzeba się skupić na tym, co można zrobić teraz. Niestety oznacza to, że trzeba jechać i zawiadomić najbliższych. Nie wiesz, czy Marit miała jakąś rodzinę?
Martin zmarszczył czoło.
– Wiem, że ma nastoletnią córkę i mieszka z przyjaciółką. Coś tam ludzie o tym gadali, ale sam nie wiem…
Patrik westchnął.
– Trzeba tam pojechać i się rozejrzeć.
Już po kilku minutach zapukali do drzwi mieszkania Marit. Sprawdzili w książce telefonicznej i okazało się, że mieszkała w bloku stojącym kilkaset metrów od komisariatu. Obaj ciężko oddychali. Takich zadań nienawidzili najbardziej. Usłyszeli kroki i wtedy dotarło do nich, że o tej porze zastanie kogoś w domu wcale nie jest takie oczywiste.
Otworzyła im kobieta. Od razu się domyśliła, o co chodzi. Dało się to wyczytać z bladości jej twarzy i postawy: biła od niej rezygnacja.
– Mamy niestety niedobre wiadomości. Marit Kaspersen miała wypadek… zginęła – powiedział cicho Patrik.
Kobieta nie poruszyła się, jakby skamieniała w jednej pozycji, jakby mózg nie przekazywał żadnych sygnałów do mięśni. Musiała przetrawić tę informację.
– Napijecie się kawy? – powiedziała w końcu i nie czekając na odpowiedź, sztywnym krokiem poszła do kuchni.
– Może chciałaby pani, żeby przyjechał ktoś z rodziny? – spytał Martin.
Sprawiała wrażenie, jakby była w szoku. Cały czas odgarniała za uszy ciemne, ostrzyżone na pazia włosy. Była bardzo szczupła, miała na sobie dżinsy i charakterystyczny norweski sweter w piękny skomplikowany wzór, z ozdobnymi srebrnymi zapinkami.
Potrząsnęła głową.
– Nie mam nikogo. Nikogo poza… Marit. I Sofie. Ale ona jest u ojca.
– Sofie to córka Marit, tak? – spytał Patrik. Potrząsnął głową w odpowiedzi na pytający gest Kerstin: podniosła do góry karton mleka, wcześniej nalawszy kawy do filiżanek.
– Tak, ma piętnaście lat. W tym tygodniu jest u ojca. Jeden tydzień spędza u nas, jeden u niego, we Fjällbace.
– Byłyście bliskimi przyjaciółkami, prawda? – Patrik czuł się niezręcznie, formułując pytanie w ten sposób, ale nie wiedział, jak podejść do tego tematu. Czekając na odpowiedź, wypił łyk kawy. Dobra. Mocna, taka, jaką lubi.
Krzywy uśmieszek Kerstin wskazywał na to, że rozumie, o co mu chodzi. Oczy zaszły jej łzami.
– Byłyśmy przyjaciółkami, gdy Sofie mieszkała u nas, a kochankami, gdy mieszkała u ojca. O to właśnie… – Głos jej się załamał, łzy spłynęły po policzkach. Przez chwilę płakała. Wreszcie zapanowała nad głosem i mówiła dalej: – O to właśnie pokłóciłyśmy się wczoraj wieczorem. Marit chciała nadal tkwić w tej szafie, a ja się dusiłam i chciałam wyjść. Zasłaniała się dobrem Sofie, ale to była zwykła wymówka. Bała się, że będą nas obgadywać, wytykać palcami. Tłumaczyłam jej, że i tak to robią, a gdybyśmy się ujawniły, z czasem gadanie by się skończyło. Marit nie chciała słuchać. Tyle lat wiodła żywot przeciętnej pani Svensson, zamężnej, dzieciatej, z własnym domem, urlopem w przyczepie i tak dalej. Spychała w podświadomość myśl, że odczuwa pociąg do kobiet. Ale gdy się poznałyśmy, nagle wszystkie kawałki układanki znalazły się na swoim miejscu. W każdym razie tak to ujęła. Wyciągnęła wnioski, odeszła od męża i wprowadziła się do mnie. Ale nie miała odwagi pójść dalej i właśnie o to się pokłóciłyśmy. – Sięgnęła po serwetkę i głośno wytarła nos.
– O której wyszła? – spytał Patrik.
– Po ósmej. Jakiś kwadrans po. Domyśliłam się, że coś się musiało stać, bo nie wyszłaby na całą noc. Ale człowiek wzdraga się przed dzwonieniem na policję. Łudziłam się, że może do kogoś pojechała albo po prostu spaceruje. Sama nie wiem, co myślałam. Zanim przyszliście, chciałam dzwonić po szpitalach, a gdyby jej tam nie było, zadzwoniłabym do was.
Znów wytarła nos. Widać było, że targa nią żal i ból i że robi sobie wyrzuty. Patrik chciał powiedzieć coś, co mogłoby je złagodzić, a tymczasem musiał jeszcze pogorszyć sytuację.
Odchrząknął. Chwilę się wahał, a potem powiedział:
– Podejrzewamy, że w chwili wypadku była pod wpływem alkoholu. Czy miała z tym jakiś problem?
Wypił łyk kawy. Wolałby być gdzie indziej, daleko od tej kuchni, od tych pytań i tego żalu. Kerstin spojrzała na niego zdziwiona.
– Marit w ogóle nie brała do ust alkoholu. W każdym razie od kiedy ją znam, czyli od przeszło czterech lat. Mówiła, że nie lubi smaku wódki. Nawet cydru nie piła.
Patrik znacząco spojrzał na Martina. Kolejny dziwny szczegół, kolejny po nieuchwytnym uczuciu, jakie miał od chwili, kiedy obejrzał miejsce wypadku.
– Jest pani pewna?
Głupie pytanie, przecież już odpowiedziała, ale nie może być żadnych niejasności.
– Absolutnie! Nigdy nie widziałam, żeby piła wódkę, wino czy piwo albo coś w tym rodzaju. A żeby miała się upić i potem siąść za kierownicę? To niemożliwe. Nie rozumiem… – Była wyraźnie speszona, wodziła wzrokiem od Patrika do Martina. To się nie trzyma kupy, Marit nie piła, i tyle.
– Gdzie możemy znaleźć jej córkę? Ma pani adres jej byłego męża? – Martin wyjął notes i długopis.
– Mieszka we Fjällbace, gdzieś w Kullen. Tu jest dokładny adres. – Sięgnęła po karteczkę przyczepioną do wiszącej na ścianie tablicy i podała Martinowi. Była tak zbita z tropu, że na chwilę przestała płakać.
– Na pewno pani nie chce, żebyśmy kogoś do pani ściągnęli? – spytał Patrik, wstając.
– Nie. Wolę zostać sama.
– Dobrze, ale w razie czego proszę dzwonić. – Patrik zostawił jej wizytówkę. Za drzwiami, zanim się zatrzasnęły, obejrzał się za siebie. Kerstin nadal siedziała nieruchomo przy kuchennym stole.
– Annika! Przyjechała już ta nowa? – Mellberg wrzeszczał na cały korytarz.
– Tak! – zawołała Annika, nie wychodząc z recepcji.
– A gdzie jest? – wrzeszczał dalej Mellberg.
– Tu jestem – usłyszał kobiecy głos. Hanna wyszła na korytarz.
– Aha. Jeśli nie jest pani zbyt zajęta, może pani przyjdzie się przedstawić – powiedział kwaśno. – Jest taki zwyczaj, że w nowym miejscu pracy najpierw idzie się przywitać z szefem.
– Bardzo przepraszam – odpowiedziała Hanna, podchodząc do Mellberga z wyciągniętą dłonią. – Rano, zaraz jak przyszłam, Patrik Hedström zabrał mnie na wezwanie do wypadku. Dopiero co wróciłam. Właśnie miałam do pana iść. Przede wszystkim chcę powiedzieć, że słyszałam wiele dobrego o tym komisariacie. Należy wam się wielkie uznanie za dochodzenia w sprawie morderstw. Mówią, że skoro niewielki komisariat poradził sobie tak znakomicie, musi mieć fantastyczne kierownictwo.
Uścisnęła mu dłoń. Mellberg spojrzał na nią podejrzliwie. Może się zgrywa. Patrzyła na niego z powagą, więc postanowił łyknąć pochwałę. Może nie będzie źle i dziewczyna w mundurze też się nada. Poza tym jest na co popatrzeć. Jak dla niego trochę za chuda, ale całkiem niezła. Chociaż po porannej rozmowie telefonicznej, bardzo miłej, musiał przyznać, że widok ładnej kobiety już tak na niego nie działa. Sam się zdziwił. Myślami pomknął do Rose-Marie i jej miłego głosu, gdy z radością przyjęła jego zaproszenie na obiad.
– Nie będziemy sterczeć na korytarzu – powiedział, niechętnie porzucając myśl o Rose-Marie. – Chodźmy porozmawiać do mojego gabinetu.
Hanna poszła za nim.
– Widzę, że już pani zdążyła zabrać się do roboty.
– Tak. Jak już powiedziałam, pojechałam z komisarzem Hedströmem do wypadku samochodowego. Jeden samochód, niestety ofiara śmiertelna.
– Cóż, zdarza się.
– Wstępnie oceniamy, że piła alkohol. Aż biła od niej woń wódki.
– Czy Patrik wspominał, że już zatrzymywał tę osobę po spożyciu alkoholu?
– Nie. Nawiasem mówiąc, znał tę kobietę. To właścicielka sklepiku przy Affärsvägen. Marit, zdaje się.
– A to dopiero… – powiedział Mellberg i w zamyśleniu podrapał się w „pożyczkę” na czubku głowy. – Marit? Nigdy bym nie pomyślał. – Odchrząknął. – Mam nadzieję, że nie musiała pani zacząć pracy w nowym miejscu od zawiadamiania jej najbliższych.
– Nie. – Hanna wbiła wzrok we własne buty. – Patrik pojechał z trochę młodszym, rudym facetem.
– Z Martinem Molinem – wyjaśnił Mellberg. – Czy Patrik was sobie nie przedstawił?
– Nie, pewnie zapomniał. Podejrzewam, że myślał tylko o tym, co go czeka.
– Hmm… – mruknął Mellberg. Milczeli dłuższą chwilę. Znów odchrząknął. – No cóż, w takim razie witamy w komisariacie policji w Tanumshede. Mam nadzieję, że dobrze się pani będzie u nas czuła. Ma pani gdzie mieszkać?
– Wynajęliśmy z Larsem, moim mężem, dom na wprost kościoła. Wprowadziliśmy się tydzień temu. Jest umeblowany, ale chcielibyśmy go urządzić po swojemu, żeby było przytulnie.
– A mąż? Czym się zajmuje? Też znalazł tu pracę?
– Jeszcze nie – Hanna odwróciła wzrok, niespokojnie przebierając złożonymi na kolanach rękami.
Mellberg prychnął w myślach. Takie buty. Fajny mąż. Bezrobotny palant, pozwala się utrzymywać żonie.
– Lars jest psychologiem – powiedziała Hanna, jakby odgadując jego myśli. – Szuka pracy, ale okazuje się, że na tutejszym rynku nie ma zbyt wielkiego zapotrzebowania na psychologów. Na razie, dopóki czegoś nie znajdzie, pisze pracę naukową. Kilka godzin tygodniowo ma też być do dyspozycji uczestników programu Fucking Tanum.
– Ach tak? – powiedział Mellberg tonem wskazującym na to, że zajęcie jej męża już go nie interesuje. – A więc jeszcze raz serdecznie witamy. – Wstał na znak, że wymiana uprzejmości skończona, może już iść.
– Dziękuję – odpowiedziała.
– Proszę zamknąć za sobą drzwi – powiedział Mellberg. Przez chwilę wydawało mu się, że uśmiechnęła się z rozbawieniem. E, nie, na pewno mu się zdawało. Wyrażała się z takim szacunkiem i o nim, i jego pracy. Jakoś tak ładnie to wyraziła. A on zna się na ludziach i potrafi ocenić, czy są szczerzy, czy nie. Hanna jest zdecydowanie szczera.
– Jak poszło? – chwilę później szeptem spytała Annika, wchodząc do pokoju Hanny.
– I owszem – odparła Hanna, uśmiechając się z rozbawieniem, czyli robiąc to, czego wolał nie widzieć Mellberg. – Ale ma… charakterek – dodała, potrząsając głową.
– Charakterek. Można i tak to nazwać – powiedziała ze śmiechem Annika. – Chyba sobie z nim poradzisz. Tylko nie daj sobą pomiatać, bo zginiesz.
– Miałam już w życiu do czynienia z niejednym Mellbergiem. Wiem, jak postępować z takimi typami – odrzekła tonem niepozostawiającym wątpliwości. – Trochę pochlebstw, udajemy, że postępujemy dokładnie tak, jak powiedział, a potem działamy zgodnie z własnym przekonaniem. Jeśli osiągniemy pożądany skutek, będzie udawał, że od początku był to jego pomysł. Mam rację?
– Trafiłaś w sedno. Właśnie tak wygląda praca pod kierownictwem Bertila Mellberga – zaśmiała się Annika i wróciła do swojego biurka w recepcji. Nie musi się martwić o tę dziewczynę. Twardzielka, nie da sobie w kaszę dmuchać. W dodatku sprytna. Przyjemnie będzie patrzeć, jak radzi sobie z Mellbergiem.
Dan sprzątał po dziewczynkach. Był przygnębiony. Jak zwykle ich pokoje wyglądały, jakby przeszedł przez nie huragan. Wiedział, że powinien pilnować, aby same po sobie sprzątały, ale czas, który z nimi spędzał, był tak cenny. Przyjeżdżały co drugi weekend. Starał się wykorzystywać ich pobyt co do minuty, nie marnować go na zrzędzenie i awantury. Zdawał sobie sprawę, że to błąd. Powinien podejść do obowiązków wychowawczych odpowiedzialnie i nie zrzucać ich na Pernillę, ale weekendy były takie krótkie, a lata mijały w zatrważającym tempie. Belinda skończyła już szesnaście lat, była prawie dorosła. Dziesięcioletnia Malin i siedmioletnia Lisen rosły tak szybko, że chwilami za tym nie nadążał. Od rozwodu minęły trzy lata, ale poczucie winy nadal leżało mu kamieniem na piersi. Gdyby nie jego fatalny błąd, dom, w którym teraz sprząta po dzieciach, nie musiałby być tak pusty. Może błędem było również zachowanie domu w Falkeliden. Pernilla przeprowadziła się z córkami do Munkedal, żeby mieszkać blisko swojej rodziny. Dan nie chciał, żeby dziewczynki odczuły, że straciły rodzinny dom. Dlatego tyrał i oszczędzał, żeby córki miały do czego wracać, gdy przyjeżdżały do niego co drugi weekend. W końcu zrozumiał, że dłużej nie da rady. Koszty utrzymania domu zaczęły go przerastać. Najdalej za pół roku trzeba będzie podjąć decyzję. Ciężko usiadł na łóżku Malin i oparł głowę na dłoniach.
Rozmyślania przerwał mu dzwonek telefonu. Sięgnął po leżącą na łóżku słuchawkę.
– Słucham…
…A, cześć Erika…
…No tak, ciężko mi trochę. Dziewczynki wyjechały wczoraj wieczorem…
…Tak, wiem, że za tydzień znów przyjadą, ale wydaje mi się, że to tak długo… A u ciebie? Co cię gnębi?
Słuchał uważnie. Zmarszczka na jego czole się pogłębiała.
– Aż tak źle? Mogę ci jakoś pomóc?
Słuchał jeszcze chwilę, a potem powiedział z wahaniem:
– Może i mógłbym. Oczywiście. Jeśli sądzisz, że to coś pomoże.
…Okej, już jadę.
Rozłączył się i siedział jeszcze chwilę, myśląc o tym, co usłyszał. Nie miał pewności, czy będzie umiał, ale skoro Erika prosi o pomoc, to nie ma się nad czym zastanawiać. Kiedyś, dawno temu, byli parą, a od wielu lat bliskimi przyjaciółmi. Erika bardzo mu pomogła, kiedy rozwodził się z Pernillą. Byłby gotów zrobić dla niej wszystko. Zaprzyjaźnił się również z Patrikiem i często u nich bywał.
Narzucił kurtkę i wsiadł do samochodu. Potrzebował zaledwie kilku minut.
Otworzyła, gdy tylko zapukał.
– Cześć, wchodź – powiedziała i uściskała go.
– Cześć, gdzie Maja? – Szukał wzrokiem ulubienicy. Z przyjemnością wyobrażał sobie, że odwzajemnia jego uczucie.
– Śpi. Sorry. – Erika zaśmiała się. Wiedziała, że w wyścigu o względy Dana córeczka wyprzedziła ją o kilka długości.
– Trudno, muszę sobie poradzić bez słodkiego zapachu jej szyjki.
– Nie martw się, niedługo się obudzi. Chodźmy do salonu. Anna jest na górze.
– Myślisz, że to dobry pomysł? – zaniepokoił się Dan. – Może nie będzie miała ochoty, rozzłości się?
– Tylko mi nie mów, że wielki facet trzęsie się ze strachu przed drobną kobietką – zaśmiała się Erika. Dan istotnie miał imponującą posturę. – Co bynajmniej nie znaczy, że chciałabym znów usłyszeć od Marii, że według niej jesteś bardzo podobny do Dolpha Lundgrena. Na twoim miejscu nie powoływałabym się na jej opinię, zważywszy na to, że myślała, że EType to imię i nazwisko.
– Ale ja naprawdę jestem do niego podobny, zobacz! – Dan przybrał dość nienaturalną pozę, potem się zaśmiał. – Pewnie masz rację. Zresztą czas wyrywania panienek mam już za sobą. Musiałem odreagować…
– Oboje z Patrikiem marzymy o chwili, gdy przyprowadzisz dziewczynę, z którą da się porozmawiać.
– Chodzi ci o to, żeby poziomem intelektualnym dorównywała lokatorom tego domostwa… À propos, co słychać w Paradise Hotel? Czy twoi ulubieni uczestnicy utrzymali się w programie, czy odpadli? Kto będzie w finale? Jako wierny widz mogłabyś uaktualnić moje informacje o tym nader kulturalnym programie, stanowiącym prawdziwe wyzwanie dla spragnionych wiedzy umysłów. A Patrik mógłby mi opowiedzieć o sytuacji w szwedzkiej lidze piłkarskiej. To przecież wyższa matematyka.
– Ha, ha, ha… Trafiony, zatopiony. – Erika uderzyła go lekko po ręku. – Idź na górę, pomóż trochę. Może wreszcie będę miała z ciebie jakiś pożytek.
– Pewna jesteś, że Patrik wie, co robi? Chyba powinienem z nim pogadać o tym, czy ślub z tobą to mądry pomysł. – Dan był już w połowie schodów.
– Bardzo śmieszne… No już, zasuwaj.
Gdy dotarł na górę, śmiech uwiązł mu w gardle. Nie widział Anny, odkąd zamieszkała z dziećmi u Eriki i Patrika. Śledził w gazetach jej tragedię, jak cała Szwecja, ale za każdym razem, gdy odwiedzał Erikę, Anna gdzieś się zaszywała, najczęściej w sypialni. Siedziała tam niemal bez przerwy.
Delikatnie zapukał do drzwi. Cisza. Zapukał jeszcze raz.
– Halo, Anno? To ja, Dan. Mogę wejść?
Nadal cisza. Stał niezdecydowany. Czuł się niezręcznie, ale przecież obiecał Erice, że spróbuje pomóc. Zaczerpnął powietrza do płuc i otworzył drzwi. Anna leżała na łóżku. Widział, że nie śpi. Wpatrywała się w sufit niewidzącym wzrokiem, ręce splotła na brzuchu. Nawet nie spojrzała w jego kierunku. Przysiadł na brzegu łóżka. Nadal żadnej reakcji.
– Co u ciebie? Jak się czujesz?
– A jak ci się zdaje? – Anna nie odrywała wzroku od sufitu.
– Że marnie. Erika się o ciebie martwi.
– Erika zawsze się o mnie martwi – powiedziała Anna.
Dan uśmiechnął się.
– To prawda. Trochę nadopiekuńcza, co?
– Co najmniej – odparła Anna i spojrzała na niego.
– Ale chce dobrze. Teraz martwi się bardziej niż zazwyczaj.
– Rozumiem to. – Anna westchnęła ciężko. – Nie umiem sobie z tym poradzić. Zeszła ze mnie cała energia. Nic nie czuję, kompletnie. Nie jest mi smutno. Ani wesoło. Nic nie czuję.
– Rozmawiałaś z kimś?
– Chodzi ci o psychologa albo kogoś w tym rodzaju? Erika stale mnie o to zamęcza. Nie mogę się zdobyć, żeby porozmawiać z obcym człowiekiem. O Lucasie, o sobie. Po prostu nie dam rady.
– A może – powiedział z wahaniem Dan i poruszył się – może chciałabyś ze mną porozmawiać? Nie znamy się za dobrze, ale nie jestem całkiem obcy. – Umilkł, czekając na odpowiedź. Patrząc na jej wychudzoną postać i zaszczuty wzrok, poczuł, że budzi się w nim instynkt opiekuńczy. Taka była podobna i jednocześnie taka niepodobna do Eriki. Przepełniona lękiem, delikatniejsza wersja siostry.
– Sama nie wiem – odparła. – Nie wiedziałabym, od czego zacząć…
– To może zacznijmy od spaceru. Jeśli będziesz chciała rozmawiać, to porozmawiamy, a jeśli nie – tylko się przejdziemy. Może być? – słychać było, że mu zależy.
Anna podniosła się powoli, usiadła. Siedziała dłuższą chwilę, odwrócona do niego tyłem. Potem wstała. – Dobrze, chodźmy na spacer. Tylko spacer.
– Dobrze. – Dan kiwnął głową i wyszedł pierwszy na schody. Rzucił okiem w kierunku kuchni. Erika tłukła garnkami. – Idziemy się przejść – zawołał i kątem oka dostrzegł, że Erika stara się nie pokazać po sobie, jakie to wydarzenie. – Na dworze jest chłodno, lepiej włóż kurtkę – zwrócił się do Anny.
Posłuchała go i narzuciła beżową budrysówkę, a wokół szyi owinęła wielki kremowy szal.
– Gotowa? – spytał, zdając sobie sprawę, że jego pytanie ma drugie dno.
– Chyba tak – odparła cicho Anna i wyszła za nim na wiosenne słońce.
– Uważasz, że można się do tego przyzwyczaić? – odezwał się Martin, kiedy jechali do Fjällbacki.
– Nie – krótko odparł Patrik. – Przynajmniej mam nadzieję. Gdybym się przyzwyczaił, to musiałbym zmienić zawód.
Zakręt w Långsjö pokonał ze zdecydowanie za dużą prędkością. Martin jak zwykle kurczowo trzymał się uchwytu nad drzwiami. Zanotował, że musi uprzedzić tę nową, żeby unikała jeżdżenia z Patrikiem. Chociaż może już jest za późno, przecież rano pojechała z nim do wypadku. Już doświadczyła ryzyka na granicy śmierci.
– Jaka ona jest? – spytał Martin.
– Kto? – Patrik był rozkojarzony bardziej niż zwykle.
– Ta nowa, Hanna Kruse.
– Chyba w porządku – odpowiedział Patrik.
– Ale?
– Co ale? – Patrik spojrzał na Martina, a on jeszcze mocniej ścisnął uchwyt.
– Cholera, patrz na drogę. Miałem wrażenie, że chciałeś powiedzieć coś więcej.
– Czy ja wiem – odparł z ociąganiem Patrik, ale już nie odrywał oczu od drogi. Martinowi ulżyło. – Nie jestem przyzwyczajony do tak cholernie ambitnych ludzi.
– Co masz na myśli? – zaśmiał się Martin, starając się ukryć, że poczuł się nieco dotknięty.
– Nie obrażaj się. Nie sugeruję, że nie masz ambicji. Ale Hanna jest, jak by to określić, nadambitna!
– Nadambitna – powtórzył z powątpiewaniem Martin. – Masz wątpliwości, bo wydaje ci się nadambitna… A dokładniej? Co w tym złego, że dziewczyna jest nadambitna? Chyba nie jesteś z tych, co uważają, że dziewczyny nie nadają się do policji?
Patrik znów odwrócił wzrok od drogi i z największym zdziwieniem spojrzał na Martina.
– Co ty? Nie znasz mnie? Masz mnie za męskiego szowinistę? Ja szowinistą. A moja kobieta zarabia dwa razy tyle co ja… Chodzi mi tylko o to… daj spokój, sam się przekonasz.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki