Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Szósta część rewelacyjnej sagi o Fjällbace!
We Fjällbace w tajemniczych okolicznościach ginie mężczyzna. Cztery miesiące później przypadkowy spacerowicz natrafia na jego zwłoki w skutym lodem jeziorze. Sprawa komplikuje się jeszcze bardziej, kiedy znajomy zmarłego, pisarz Christian Thydell, zaczyna dostawać anonimowe pogróżki. Zaniepokojony zwierza się Erice Falck, a ona pokazuje jeden z listów Patrikowi. Patrik jest przekonany, że Christianowi grozi niebezpieczeństwo. Ktoś szczerze go nienawidzi i nie zawaha się spełnić groźby. Kiedy znalezione zostają zwłoki kolejnego mężczyzny, policja doszukuje się wspólnego wątku, a trop prowadzi w przeszłość...
Saga kryminalna Camilli Läckberg osiągnęła światowy sukces czytelniczy. To nie tylko mroczne thrillery, ale również doskonałe powieści obyczajowe, znakomicie oddające klimat współczesnej szwedzkiej prowincji. Od lat zajmują czołowe miejsca na europejskich listach bestsellerów. Książki Läckberg przetłumaczono na ponad 35 języków. Jesienią 2011 roku rozpoczęły się zdjęcia do międzynarodowej produkcji filmowej „Morderstwa we Fjällbace”, osnutej na kanwie jej powieści.
Camilla Läckberg, jedna z najciekawszych szwedzkich pisarek, uznawana za mistrzynię skandynawskiego kryminału. Jest także autorką książeczki dla dzieci i dwóch książek kulinarnych.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 477
Tytuł oryginału: SJÖJUNGFRUN
Redakcja: Grażyna Mastalerz
Cover layout © HarperCollins Publishers 2011
Cover photography © Lee Gibbons
Adaptacja okładki: Panczakiewicz Art.Design
Korekta: Maciej Korbasiński
Sjöjungfrun
Copyright © 2008 Camilla Läckberg
Published by arrangement with Nordin Agency AB, Sweden.
All rights reserved.
Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Czarna Owca, 2019
Wszelkie prawa zastrzeżone. Niniejszy plik jest objęty ochroną prawa autorskiego i zabezpieczony znakiem wodnym (watermark).
Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku.
Rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci bez zgody właściciela praw jest zabronione.
Wydanie III
ISBN: 978-83-8143-311-2
Wydawnictwo Czarna Owca Sp. z o.o. ul. Wspólna 35 lok. 5, 00-519 Warszawa www.czarnaowca.pl Redakcja: tel. 22 616 29 20; e-mail: [email protected] Dział handlowy: tel. 22 616 29 36; e-mail: [email protected] Sklep internetowy: tel. 22 616 12 72; e-mail: [email protected]
Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w systemie Zecer.
Dla Martina
„I wanna stand with you on a mountain”
Wiedział, że wcześniej czy później wszystko wyjdzie na jaw. Czegoś takiego nie da się ukryć. Każde słowo przybliżało go do tego, co się wtedy stało. To było zbyt straszne, żeby o tym mówić. Od wielu lat starał się wyprzeć z pamięci to wspomnienie.
Już nie mógł dłużej uciekać. Starał się iść jak najszybciej. W płucach czuł chłód porannego powietrza, serce waliło mu w piersi. Nie chciał tam iść, ale musiał, więc postanowił, że zdecyduje przypadek. Jeśli kogoś zastanie, opowie, a jeśli nikogo nie będzie, pójdzie do pracy jak gdyby nigdy nic.
Zapukał i drzwi się otworzyły. Wszedł, mrużąc oczy, żeby lepiej widzieć w półmroku. Spodziewał się kogoś innego.
Jej długie włosy kołysały się miarowo na plecach, gdy prowadziła go do pokoju obok. Zaczął mówić, pytać o coś. W głowie miał kłębowisko myśli. Nic się nie zgadzało. Niby wszystko było w porządku, a jednak nie było.
Nagle umilkł. Coś uderzyło go w brzuch z taką siłą, że urwał w pół słowa. Spojrzał w dół. Z rany, z której wyjęto nóż, popłynęła strużka krwi. Jeszcze jeden cios i znów ból zadany przez obracające się w jego ciele ostrze.
Zdał sobie sprawę, że to już koniec, choć jeszcze tak wiele zostało do zrobienia, do zobaczenia i przeżycia. Ale była w tym jakaś sprawiedliwość. Nie zasłużył na dobre życie i miłość, którą dostał. Nie po tym, co zrobił.
Ból odebrał mu świadomość, nóż znieruchomiał, i wtedy przyszła woda. Kołysanie łodzi. Otuliły go zimne morskie fale, ale wtedy już nic nie czuł.
Ostatnie, co zapamiętał, to jej włosy. Długie, ciemne.
– To już trzy miesiące! Dlaczego nie potraficie go znaleźć?
Patrik Hedström spojrzał na siedzącą przed nim kobietę. Za każdym kolejnym razem stwierdzał, że jest coraz bardziej zmęczona i wyczerpana. Przychodziła do komisariatu w Tanumshede co tydzień. W każdą środę od początku listopada, odkąd jej mąż zaginął.
– Przecież wiesz, że robimy, co się da.
W milczeniu skinęła głową. Ręce oparte na kolanach drżały. Spojrzała na niego oczami pełnymi łez. Nie po raz pierwszy.
– On już nie wróci, prawda? – spytała drżącym głosem. Patrik chciałby wstać zza biurka i przytulić ją, ale wiedział, że musi się zachowywać jak profesjonalista, choćby instynkt opiekuńczy podpowiadał mu co innego. Przez chwilę się zastanawiał, co odpowiedzieć, potem nabrał powietrza do płuc.
– Nie, chyba nie.
Cia Kjellner nie pytała więcej. Widocznie jego słowa utwierdziły ją w tym, co i tak wiedziała. Jej mąż już nie wróci do domu. Trzeciego listopada o wpół do siódmej rano Magnus wstał, wziął prysznic, ubrał się, pomachał wychodzącym dzieciom, potem żonie. Krótko po ósmej widziano, jak wychodził z domu do pracy, do Tanumsfönster1. Nie wiadomo, co się z nim potem stało. Nie dotarł do kolegi, z którym miał jechać do pracy. Zaginął gdzieś między własnym domem koło stadionu a domem kolegi w pobliżu pola do minigolfa.
Patrik i jego współpracownicy prześwietlili całe jego życie, rozesłali zawiadomienie o zaginięciu, przesłuchali ponad pięćdziesiąt osób, zarówno kolegów z pracy, jak i krewnych i przyjaciół. Szukali ewentualnych długów, przed którymi mógłby uciekać, kochanek, defraudacji, czegokolwiek, co by tłumaczyło, dlaczego stateczny facet po czterdziestce, mąż i ojciec dwojga nastolatków, pewnego dnia nagle zniknął. Nic nie znaleźli. Nic też nie wskazywało na to, żeby wyjechał za granicę. Ze wspólnego małżeńskiego konta nie podjęto żadnych pieniędzy. Magnus Kjellner zamienił się w widmo.
Patrik odprowadził Cię do wyjścia i delikatnie zapukał do pokoju Pauli Morales.
– Proszę – usłyszał. Wszedł i zamknął drzwi za sobą.
– Znowu jego żona?
– Tak. – Patrik westchnął i usiadł na krześle przed jej biurkiem. Oparł nogi na blacie, ale szybko je zdjął, widząc jej wściekłe spojrzenie.
– Myślisz, że nie żyje?
– Na to wygląda – odparł. Pierwszy raz powiedział głośno to, czego zaczął się obawiać już w pierwszych dniach po zaginięciu Kjellnera. – Wszystko sprawdziliśmy. Żaden z najczęstszych powodów zniknięcia nie wchodzi w rachubę. Facet wyszedł z domu i… nie ma!
– Ale trupa też nie ma.
– To prawda – przyznał. – Ale gdzie mielibyśmy go szukać? Przecież nie da się przeszukać całego morskiego dna ani lasów w okolicy Fjällbacki. Można tylko cierpliwie czekać, w nadziei, że ktoś go znajdzie. Żywego albo martwego. Naprawdę nie wiem, co robić. Ani co odpowiadać tej kobiecie, gdy co tydzień przychodzi pytać o postępy.
– To jej sposób na radzenie sobie z sytuacją. Dzięki temu ma poczucie, że coś robi w tej sprawie, zamiast siedzieć w domu i czekać. Ja na jej miejscu już bym zwariowała. – Paula zerknęła na zdjęcie stojące przy komputerze.
– Wiem, ale nie ułatwia mi to zadania – odparł Patrik.
– Pewnie, że nie.
Zapadła cisza. Po chwili Patrik wstał.
– Miejmy nadzieję, że facet tak czy inaczej się znajdzie.
– Tak – powiedziała Paula z tą samą rezygnacją.
– Grubas.
– A ty to niby nie?! – Anna spojrzała na siostrę i wskazała na jej brzuch.
Erika Falck stanęła bokiem do lustra, jak Anna, i musiała jej przyznać rację. Ale wielgachna. Wyglądała, jakby się składała głównie z brzucha. Kawałeczek Eriki dodano tylko dla pozoru. I tak się czuła. W ciąży z Mają była wręcz gibka, nie to co teraz, ale tym razem ma w brzuchu dwa maluchy.
– Naprawdę ci nie zazdroszczę – powiedziała Anna z tą samą co zawsze brutalną szczerością.
– Bardzo ci dziękuję. – Erika szturchnęła ją brzuchem, Anna odpowiedziała tym samym. W rezultacie obie straciły równowagę i zaczęły wymachiwać rękami w powietrzu, żeby nie upaść. Śmiały się tak, że musiały usiąść na podłodze.
– To jakiś żart! – powiedziała Erika, wycierając łzy z kącików oczu. – Kto to widział, żeby tak wyglądać. Wyglądam jak skrzyżowanie Barbapapy2 z tym gościem ze skeczu Monty Pythona, który pęka z przejedzenia po zjedzeniu miętowego ciasteczka.
– Bardzo ci jestem wdzięczna za te bliźniaki. Przy tobie czuję się jak sylfida.
– Bardzo proszę – odparła Erika. Spróbowała wstać, ale bez powodzenia.
– Poczekaj, pomogę ci – powiedziała Anna, ale i ją pokonało prawo ciążenia i ciężko klapnęła na pupę. Spojrzały na siebie ze zrozumieniem i jednym głosem zawołały: – Dan!
– Co się stało? – dobiegło z parteru.
– Nie możemy wstać! – odpowiedziała Anna.
– Co takiego? – Słyszały, jak wchodzi po schodach i kieruje się do sypialni.
– Co wy wyprawiacie? – spytał, patrząc z rozbawieniem na swoją partnerkę i jej siostrę siedzące na podłodze przed lustrem.
– Nie możemy wstać – oświadczyła z godnością Erika i wyciągnęła do niego rękę.
– Poczekajcie, pojadę po wózek widłowy. – Dan udał, że chce wyjść i zejść na dół.
– No wiesz… – powiedziała Erika. Anna pokładała się ze śmiechu.
– Okej, może jakoś sobie poradzę. – Chwycił Erikę za rękę i pociągnął. – Raz, dwa!
– Daruj sobie okrzyki. – Erika wstała z wysiłkiem.
– Kurczę, ale gruba jesteś – jęknął Dan.
Erika szturchnęła go w ramię.
– Słyszałam to ze sto razy, i nie tylko od ciebie. Mógłbyś w końcu przestać gadać i pomóc swojej grubasce?
– Bardzo chętnie. – Dan postawił na nogi Annę i przy okazji dał jej soczystego całusa w usta.
– Dalibyście spokój. – Erika szturchnęła Dana w bok.
– Jesteśmy bardzo spokojni. – Dan dał Annie jeszcze jednego całusa.
– Przejdźmy może do celu mojej wizyty. – Erika podeszła do szafy siostry.
– Nie wiem, skąd ci przyszło do głowy, że mogę ci pomóc. – Anna przykolebała się za Eriką. – Raczej nie mam nic, w co byś weszła.
– I co ja pocznę? – Erika przesuwała kolejne wieszaki. – Christian ma dziś imprezę z okazji wydania książki, a na mnie wchodzi już tylko indiański namiot Mai.
– No dobrze, może coś wymyślimy. Spodnie masz całkiem fajne. Zdaje się, że mam bluzkę, w którą może się zmieścisz. W każdym razie na mnie była trochę za duża.
Anna wyciągnęła z szafy fioletową haftowaną tunikę. Erika zdjęła T-shirt i z pomocą Anny wciągnęła tunikę przez głowę. Naciąganie jej na brzuch przypominało nabijanie kiszki, ale w końcu się udało. Erika odwróciła się i spojrzała krytycznie na swoje odbicie w lustrze.
– Wyglądasz świetnie – powiedziała Anna. Erika mruknęła coś w odpowiedzi. Przy jej gabarytach ten komplement wydawał się mocno nie na miejscu, ale uznała, że wygląda wystarczająco dobrze. Niemal elegancko.
– Może być – powiedziała i zaczęła ściągać tunikę. Musiała się jednak poddać i skorzystać z pomocy siostry.
– Gdzie ten bankiet? – spytała Anna. Wygładziła tunikę i powiesiła na wieszaku.
– W Stora Hotellet.
– To ładnie ze strony wydawnictwa, że organizuje przyjęcie dla debiutanta – zauważyła Anna i weszła na schody.
– Są zachwyceni jego książką. Zainteresowanie księgarń jest wręcz niezwykłe jak na debiutancką powieść. Z tego, co słyszałam od wydawcy, recenzje w prasie też będą przychylne.
– A co ty myślisz? Musiała ci się podobać, inaczej byś jej nie poleciła wydawnictwu, ale czy naprawdę jest taka dobra?
– To jest… – Erika schodziła w dół za siostrą. Musiała się zastanowić – …magiczna opowieść. Mroczna i piękna, niepokojąca i mocna. Magiczna. To najtrafniejsze określenie.
– Christian musi być przeszczęśliwy.
– No tak. – Mówiąc to, Erika przeciągała słowa. Weszła do kuchni i, jakby była u siebie, zaczęła ładować maszynkę do kawy. – Myślę, że tak. Ale… – Przerwała, odmierzyła kawę i wsypała do papierowego filtra. – Bardzo się ucieszył, kiedy przyjęli książkę, ale mam wrażenie, że pisanie poruszyło w nim jakieś struny. Trudno powiedzieć, nie znam go aż tak dobrze i nie wiem, dlaczego poprosił o pomoc właśnie mnie, ale oczywiście zgodziłam się. Nie piszę wprawdzie powieści, ale w końcu mam jakieś doświadczenie w redagowaniu tekstów. Z początku wszystko szło znakomicie. Christian był bardzo otwarty, przyjmował moje propozycje. Ale pod koniec, gdy chciałam omówić z nim pewne kwestie, wycofał się. Nie umiem sobie tego wytłumaczyć. Jest trochę ekscentryczny, to chyba to.
– W takim razie znalazł sobie odpowiednie zajęcie – zauważyła z poważną miną Anna.
Erika odwróciła się do siostry.
– Czyli nie dość, że jestem gruba, to jeszcze ekscentryczna? Tak mam to rozumieć?
– Dodaj jeszcze: roztargniona. – Anna kiwnęła głową, wskazując na maszynkę do kawy, którą Erika właśnie włączyła. – Przydałoby się nalać wody.
Maszynka stęknęła na potwierdzenie. Erika wyłączyła ją, rzucając siostrze ponure spojrzenie.
Wszystko robiła mechanicznie. Opłukała talerze i sztućce, wstawiła do zmywarki, resztki jedzenia wyjęła ze zlewu, wyczyściła go szczotką i płynem do zmywania. Zmoczyła ściereczkę, wycisnęła i starła okruchy ze stołu.
– Mamo, mogę iść do Sandry? – Elin weszła do kuchni z wyzywającą miną piętnastolatki, która z góry wie, że usłyszy odmowę.
– Przecież wiesz, że nie. Wieczorem przychodzą dziadkowie.
– Często przychodzą. Dlaczego zawsze muszę być wtedy w domu? – mówiła głośno, jękliwie. Cia znosiła to z trudem.
– Chcą się spotkać z tobą i z Ludvigiem. Rozumiesz chyba, że byłoby im przykro, gdyby was nie zastali.
– Ale to takie nudne! Babcia zawsze zaczyna płakać, a dziadek każe jej przestać. Chcę do Sandry. Wszyscy tam będą.
– Chyba przesadzasz –`powiedziała Cia, płucząc ściereczkę. Wycisnęła ją i powiesiła na kranie. – Nie wydaje mi się, żeby wszyscy mieli przyjść. Pójdziesz innym razem, gdy nie będzie dziadków.
– Tata by mnie puścił.
Cii aż tchu zabrakło. Już nie miała siły zmagać się z uporem córki i jej humorami. Magnus wiedziałby, jak zareagować w takiej sytuacji. Umiałby sobie poradzić z Elin. Cia czuła, że nie potrafi, że sama nie da rady.
– Ale taty nie ma.
– A gdzie jest? – krzyknęła Elin i zaczęła płakać. – Uciekł z domu? Pewnie miał już dość ciebie i twojego zrzędzenia. Ty… babo wstrętna!
W głowie Cii nastała cisza. Wszystko ucichło, zamieniając się w szarą mgłę.
– Tata nie żyje. – Słyszała własny głos, jakby dochodził z daleka, jakby mówił ktoś inny.
Elin patrzyła na nią.
– Nie żyje – powtórzyła Cia. Czuła się dziwnie spokojna, jakby obserwowała tę scenę z boku.
– Kłamiesz – odparła Elin. Dyszała, jak po bardzo długim biegu.
– Nie kłamię. Policja podejrzewa, że tata nie żyje, i jestem przekonana, że tak jest. – Usłyszała, jak wypowiada te słowa, i wtedy dotarło do niej, że to prawda. Przedtem odrzucała tę myśl, czepiała się nadziei. Ale prawda jest taka, że Magnus nie żyje.
– Skąd możesz wiedzieć? A policja skąd?
– Bo tata by nas nigdy nie zostawił.
Elin potrząsnęła głową, jakby nie chciała dopuścić do siebie tej myśli, ale matka widziała, że córka również to wie. Magnus nigdy by nie odszedł tak po prostu.
Podeszła do córki i objęła ją. Elin najpierw się opierała. Po chwili poddała się i poczuła jak mała dziewczynka. Płakała coraz rozpaczliwiej, a matka głaskała ją po głowie.
– Cicho, kochanie – uspokajała. Rozpacz córki ją zmobilizowała. – Idź sobie do Sandry. Wytłumaczę cię przed dziadkami.
Uzmysłowiła sobie, że odtąd wszelkie decyzje będą należały wyłącznie do niej.
Christian Thydell spojrzał na swoje odbicie w lustrze. Chwilami nie wiedział, co myśleć o własnym wyglądzie. Miał czterdzieści lat. Przeleciały mu jakoś te lata. Mężczyzna w lustrze był nie tylko dojrzały – miał nawet na skroniach trochę siwych włosów.
– Ależ jesteś elegancki. – Christian drgnął, gdy Sanna wychynęła mu zza pleców i objęła go w pasie.
– Przestraszyłaś mnie. Nie skradaj się tak. – Uwolnił się z jej objęć i odwrócił, ale zdążył jeszcze zobaczyć w lustrze zawiedzioną minę żony.
– Przepraszam. – Usiadła na łóżku.
– Ty też ładnie wyglądasz – powiedział. Poczuł się winny tym bardziej, że aż się rozpromieniła, słysząc ten niewyszukany komplement. Poczuł, jak ogarnia go złość. Nie znosił, gdy zachowywała się jak szczeniak merdający ogonem na łaskawy znak pana. Była od niego dziesięć lat młodsza, ale chwilami miał wrażenie, jakby to było dwadzieścia lat.
– Możesz mi zawiązać krawat? – Podszedł do Sanny. Wstała i z wprawą zawiązała węzeł. Od razu wyszedł idealnie. Cofnęła się o krok, by ocenić swoje dzieło.
– Zrobisz furorę.
– Mhm… – mruknął, nie wiedząc, co odpowiedzieć.
– Mamo! Nils mnie bije! – Melker wpadł do pokoju, jakby ścigała go wataha wilków, i lepkimi rączkami chwycił najbliższą rzecz kojarzącą mu się z bezpieczeństwem. Okazały się nią nogi Christiana.
– Cholera! – Christian szorstko oderwał od siebie pięciolatka, ale było za późno. Na obu nogawkach na wysokości kolan miał wyraźne plamy od keczupu. Walczył ze sobą. Chciał zachować spokój, a to ostatnio przychodziło mu z trudem.
– Mogłabyś przynajmniej dopilnować dzieciaki! – syknął i zaczął ostentacyjnie rozpinać spodnie, żeby się przebrać.
– Na pewno uda mi się usunąć te plamy – powiedziała Sanna, odganiając synka. Melker ruszył do łóżka rodziców.
– Niby jak? Przecież mam tam być za godzinę. Muszę się przebrać.
– Ale… – Sanna była bliska płaczu.
– Zajmij się lepiej dziećmi.
Zamrugała, każde słowo było jak cios. W milczeniu złapała Melkera i popychając go przed sobą, wyszła.
Christian usiadł ciężko na łóżku i kątem oka spojrzał w lustro. Zobaczył mężczyznę z zaciętym wyrazem twarzy, w marynarce, koszuli z krawatem i kalesonach. Przygarbionego, jakby na jego barkach spoczywały problemy całego świata. Wyprostował się i wypiął pierś. Od razu lepiej.
To jego wieczór. Nikt mu tego nie odbierze.
– Jest coś nowego? – Gösta Flygare zwrócił się do Patrika, który właśnie wszedł do pokoju socjalnego, i w pytającym geście uniósł dzbanek z kawą.
Patrik skinął głową na znak, że chętnie się napije. W tej samej chwili przydreptał Ernst. Zorientował się, że będą pić kawę. Ułożył się pod stołem w nadziei, że skapnie mu coś, co da się szybko zlizać.
– Masz. – Gösta postawił filiżankę przed Patrikiem i usiadł naprzeciwko. – Coś blado wyglądasz – zauważył, przyglądając się młodszemu koledze.
Patrik wzruszył ramionami.
– Trochę jestem zmęczony, i tyle. Maja ostatnio źle sypia, w dodatku przechodzi okres buntu. Erika jest wyczerpana, co zrozumiałe. Trochę za dużo tego dobrego.
– A będzie jeszcze więcej – stwierdził sucho Gösta.
Patrik roześmiał się.
– Figlarz z ciebie, Gösta. Rzeczywiście, będzie jeszcze więcej.
– Czyli nie masz nic nowego w sprawie Magnusa Kjellnera? – Gösta dyskretnie wsunął ciasteczko pod stół. Ernst przyjął to radosnym waleniem ogonem o stopy Patrika.
– Nie, nic – odparł Patrik. Wypił łyk kawy.
– Widziałem, że znów tu była.
– Tak, dopiero co rozmawiałem o tym z Paulą. Wygląda to na jakiś rytuał czy rodzaj natręctwa. Oczywiście nie ma w tym nic dziwnego. Trudno sobie poradzić z faktem, że mąż po prostu zniknął.
– Może należy przesłuchać więcej osób? – powiedział Gösta, ukradkiem wsuwając pod stół następne ciasteczko.
– Ciekawe kogo. – Patrik zdawał sobie sprawę, że w jego słowach słychać irytację. – Przesłuchaliśmy jego najbliższych, kolegów z pracy i przyjaciół, odwiedziliśmy wszystkich sąsiadów, rozwiesiliśmy plakaty i daliśmy ogłoszenia do gazet z prośbą o zgłaszanie się na policję. Co jeszcze możemy zrobić?
– Mówisz to z rezygnacją, to do ciebie niepodobne.
– Wiem. I jeśli masz jakąś propozycję, chętnie posłucham. – Patrik natychmiast pożałował szorstkiego tonu, ale Gösta nie wydawał się urażony. – To okropne, co powiem – dodał łagodniej – ale jestem pewien, że dowiemy się, co się stało, dopiero wtedy, gdy znajdziemy zwłoki. Mogę się założyć, że nie zniknął dobrowolnie, a jeśli będziemy mieli trupa, będzie przynajmniej jakiś trop.
– Masz rację. Paskudna myśl, że trzeba czekać, aż morze go wyrzuci albo ktoś go znajdzie w lesie. Mam takie same odczucia. Koszmarna sprawa…
– …nie wiedzieć, co się stało. To miałeś na myśli? – Patrik przesunął stopy. Spociły mu się od ciepłego psiego zadka.
– Tak. Postaw się w jej sytuacji. Wyobraź sobie, że nie wiesz, gdzie się podział ukochany człowiek. Tak samo jest z rodzicami, którym zaginęły dzieci. Jest taka amerykańska strona internetowa o zaginionych dzieciach. Same zdjęcia i rysopisy poszukiwanych. Koszmar, mówię ci.
– Ja bym tego nie przeżył – odparł Patrik. Stanęła mu przed oczami jego psotna córeczka. Sama myśl, że mógłby ją stracić, była nie do zniesienia.
Zapadła cisza, którą przerwał wesoły głos Anniki:
– O czym rozmawiacie? Strasznie grobowy nastrój. – Weszła i usiadła przy stole, a chwilę później pojawił się najmłodszy funkcjonariusz w komisariacie, Martin Molin. Zwabiły go głosy i zapach kawy. Był na urlopie ojcowskim, ale pracował na pół etatu i korzystał z każdej okazji, żeby się zobaczyć z kolegami i porozmawiać z dorosłymi.
– Rozmawialiśmy o Magnusie Kjellnerze. – Patrik powiedział to tak, żeby nie było wątpliwości, że właśnie skończyli. Zmienił temat.
– Jak tam malutka?
– Dostaliśmy wczoraj nowe zdjęcia. – Annika sięgnęła do kieszeni swetra. – Patrzcie, jak urosła. – Położyła zdjęcia na stole. Patrik i Gösta zaczęli oglądać. Martin obejrzał je rano, zaraz po przyjściu do pracy.
– Ale fajna dziewuszka – powiedział Patrik.
Annika kiwnęła głową.
– Skończyła dziesięć miesięcy.
– Kiedy po nią jedziecie? – spytał Gösta z prawdziwym zainteresowaniem. Zdawał sobie sprawę, że przyczynił się do decyzji Anniki i jej męża o adopcji, i sam czuł się jakoś związany z małą.
– Dostajemy sprzeczne informacje – odparła Annika. Zebrała zdjęcia i włożyła do kieszeni. – Myślę, że za parę miesięcy.
– Pewnie wam się dłuży to oczekiwanie. – Patrik wstał i wstawił filiżankę do zmywarki.
– Tak. A z drugiej strony… Sprawa ruszyła z miejsca, mała jest, czeka.
– Zgadza się – powiedział Gösta. Odruchowo położył dłoń na ręce Anniki i równie szybko ją cofnął. – Muszę popracować. Nie mam czasu na pogaduszki – mruknął zmieszany. Wstał i powoli wyszedł.
Koledzy patrzyli za nim rozbawieni.
– Christian! – Szefowa wydawnictwa podeszła i wzięła go w mocno wyperfumowane objęcia.
Christian wstrzymał oddech, żeby nie czuć słodkiego zapachu. Gaby von Rosen nie sprawiała wrażenia osoby niepozornej. Bynajmniej. Cechował ją nadmiar: zbyt bujna fryzura, za mocny makijaż i sposób ubierania się, który, delikatnie rzecz ujmując, można było określić jako rzucający się w oczy. Miała na sobie jaskraworóżową garsonkę, w klapie żakietu olbrzymią zieloną różę z materiału, i jak zwykle niebezpiecznie wysokie szpilki. Ale mimo jej dość niepoważnego wyglądu nie było człowieka, który by nie czuł respektu wobec szefowej nowego, prężnie działającego wydawnictwa. Miała trzydzieści lat doświadczenia w branży i intelekt równie ostry jak język. Kto raz popełnił błąd i nie docenił jej jako przeciwniczki, nigdy tego nie powtarzał.
– Ależ się cieszę! – Gaby promieniała, trzymając go na odległość wyciągniętego ramienia.
Christian tylko skinął głową, próbując odetchnąć w chmurze perfum.
– Lars Erik i Ulla Lena z tutejszego hotelu wykonali fantastyczną robotę – kontynuowała. – Przemili ludzie! Bufet jest naprawdę wspaniały. Doskonałe miejsce na lansowanie twojej znakomitej książki. Jak się z tym czujesz?
Christian ostrożnie zrobił krok w tył.
– Nadal nie mogę w to uwierzyć. Tak długo myślałem o tej książce i teraz… właśnie… teraz tu stoję. – Zerknął na sterty książek leżące na stole przy wejściu. Czytał na nich swoje nazwisko i tytuł: Syrenka. Poczuł ssanie w żołądku, gdy dotarło do niego, że to się dzieje naprawdę.
– A więc będzie tak – powiedziała Gaby i pociągnęła go za rękaw. Christian bezwolnie podążył za nią. – Zaczniemy od spotkania z dziennikarzami, niech sobie spokojnie z tobą porozmawiają. Bardzo jesteśmy zadowoleni, że stawili się tak licznie. Są dziennikarze z „Göteborgs-Posten”, „Göteborgs-Tidningen”, „Bohusläningen” i „Strömstads Tidning”3. Wprawdzie żadna z tych gazet nie ma zasięgu ogólnokrajowego, ale rekompensuje to dzisiejsza entuzjastyczna recenzja w „Svenska Dagbladet”.
– Jaka recenzja? – spytał Christian.
Gaby zaciągnęła go na niewielki podest z boku sceny, gdzie miał się spotkać z prasą.
– Później się dowiesz – powiedziała Gaby i posadziła go na krześle pod ścianą.
Usiłował odzyskać panowanie nad sytuacją, ale miał wrażenie, jakby został wessany do wirówki, z której nie może się wydostać. Wrażenie było tym silniejsze, że Gaby wyszła. Po sali krzątała się obsługa, nakrywając do stołów. Nikt nie zwracał na niego uwagi. Pozwolił sobie przymknąć powieki. Myślał o książce, o Syrence, i godzinach spędzonych przy komputerze. Setkach, tysiącach godzin. Pomyślał o niej, o Syrence. Przerwał mu jakiś głos.
– Pan Christian Thydell, prawda?
Christian podniósł wzrok. Stał przed nim mężczyzna z wyciągniętą dłonią, wyraźnie czekając, że poda mu swoją. Christian wstał i potrząsnął jego ręką.
– Birger Jansson, „Strömstads Tidning”. – Postawił na podłodze dużą torbę z aparatem fotograficznym.
– Witam serdecznie. Proszę usiąść – powiedział Christian. Nie bardzo wiedział, jak się zachować. Rozejrzał się za Gaby, ale tylko mignęło mu przy wejściu coś różowego.
– Nieźle się wysadzili. – Birger Jansson rozejrzał się po sali.
– No tak – odparł Christian.
Zapadło milczenie. Obaj poruszyli się niespokojnie.
– Zaczynamy? Czy czekamy na resztę?
Christian spojrzał na niego niepewnie. Skąd miałby wiedzieć? Jeszcze nigdy tego nie robił. Jansson najwyraźniej uznał jego wahanie za zgodę. Postawił na stole magnetofon i włączył.
– A więc – spojrzał na Christiana wyczekująco. – To pańska pierwsza powieść.
Christian nie wiedział, czy powinien coś powiedzieć, czy wystarczy potwierdzić. Chrząknął.
– Tak, rzeczywiście.
– Bardzo mi się podobała. – Birger Jansson powiedział to szorstkim tonem, który przeczył jego słowom.
– Dziękuję.
– Co pan chciał przekazać czytelnikowi? – Jansson zerknął na magnetofon. Chciał sprawdzić, czy działa.
– Przekazać? Sam nie wiem. To historia, którą długo w sobie nosiłem i która domagała się opisania.
– Jest bardzo mroczna. Powiedziałbym nawet, ponura – powiedział Birger, obserwując Christiana, jakby chciał zajrzeć do najgłębszych zakamarków jego umysłu. – Czy tak postrzega pan nasze społeczeństwo?
– Nie powiedziałbym, żeby o to mi chodziło – odparł Christian. Zastanawiał się gorączkowo nad jakąś inteligentną odpowiedzią. Nie traktował swego pisania w ten sposób. Opowieść tkwiła w nim bardzo długo, w końcu musiał ją przelać na papier. Czy miał coś do powiedzenia na temat społeczeństwa? Nawet o tym nie pomyślał.
Uratowała go Gaby, zjawiając się wraz z grupą dziennikarzy. Birger Jansson wyłączył magnetofon, wszyscy zaczęli się witać, a potem usiedli przy stole. Trwało to chwilę. Christian skorzystał z okazji, żeby pozbierać myśli.
Gaby spróbowała skupić na sobie uwagę zebranych.
– Witam państwa na spotkaniu z Christianem Thydellem, nową gwiazdą na pisarskim firmamencie. Nasza oficyna jest dumna z wydania Syrenki. Jesteśmy przekonani, że ta powieść to początek długiej, wspaniałej kariery literackiej. Christian jeszcze nie zapoznał się z recenzjami. Otóż informuję cię z wielką radością, że dostałeś znakomite recenzje w dzisiejszych gazetach: „Svenskan”, „Dagens Nyheter” i „Arbetarbladet”4, by wymienić tylko niektóre. Pozwolą państwo, że przeczytam kilka ważniejszych fragmentów.
Wyjęła okulary i sięgnęła po leżący przed nią na stole plik kartek. Tu i ówdzie od białego tła odcinały się różowe podkreślenia.
– „Autor włada językiem w sposób mistrzowski, ukazując bezradność przeciętnego człowieka, a jednocześnie nie tracąc z oczu szerszego kontekstu” – to recenzja „Svenskan” – zaznaczyła i kiwnęła głową do Christiana, szukając następnej kartki. – „Jest to lektura sprawiająca jednocześnie przyjemność i ból, pozbawiona ozdobników proza Christiana Thydella obnaża bowiem złudzenia społeczeństwa co do demokracji i bezpieczeństwa socjalnego. Tnie słowami jak nożem, przebijając się przez ciało i sumienie. Gorączkowo czytamy dalej, niczym fakir pragnący dojmującego, a przecież oczyszczającego bólu”. To „Dagens Nyheter” – powiedziała, zdejmując okulary i podając plik Christianowi.
Przyjął te słowa z niedowierzaniem. Słyszał, co mówiła, i z przyjemnością słuchał pochwał, ale tak naprawdę nie rozumiał, o czym mowa. Przecież on tylko napisał o niej, opowiedział jej historię. Wydobył z siebie słowa o tym, co było nią, co podziałało jak wybuch, po którym chwilami czuł w głowie totalną pustkę. Wcale nie miał zamiaru wypowiadać się na temat społeczeństwa, chciał tylko opowiedzieć o niej.
Słowa sprzeciwu uwięzły mu w gardle. I tak nikt nie zrozumie. Może i dobrze, bo nie umiałby tego wytłumaczyć.
– To fantastycznie – powiedział, zdając sobie sprawę z banalności tych słów.
Posypały się pytania, kolejne pochwały i refleksje na temat jego książki. Czuł, że nie potrafi udzielić żadnej rozsądnej odpowiedzi. Jak opisać coś, co bez reszty wypełniało jego życie? Co było nie tylko opowieścią, ale dzięki czemu przetrwał. I cierpiał. Bardzo się starał odpowiadać jasno, w sposób przemyślany. Najwyraźniej nieźle mu szło, bo Gaby kilkakrotnie z aprobatą kiwnęła głową.
Gdy minęła godzina przeznaczona na spotkanie z prasą, Christian czuł w głowie absolutną pustkę i chciał tylko jednego: iść do domu. Musiał jednak zostać w pięknej jadalni Stora Hotellet. Zaczerpnął tchu, przygotowując się na przyjęcie gości. Uśmiechał się, ale uśmiech kosztował go więcej, niż można było przypuszczać.
– Mogłabyś się dziś nie upijać? – syknął Erik Lind do żony, tak, żeby nie słyszeli tego inni goście tłoczący się przy wejściu.
– A ty mógłbyś dzisiaj trzymać ręce przy sobie? – odparła Louise normalnym głosem.
– Nie wiem, o co ci chodzi – powiedział Erik. – Poza tym mogłabyś mówić ciszej.
Louise spojrzała zimno na męża. Przystojny, nie da się zaprzeczyć. Dawniej jego uroda działała na nią. Poznali się jeszcze na studiach i wiele koleżanek zazdrościło jej, że złapała Erika Linda. Od tamtej pory pomału, stopniowo tracił jej miłość, szacunek i zaufanie. Można powiedzieć: przepieprzył. Nie z nią, skądże znowu. Nie miał najmniejszych problemów z nawiązywaniem stosunków pozamałżeńskich.
– Cześć, wy też jesteście? Jak miło! – Cecilia Jansdotter przecisnęła się przez tłum i przywitała się, całując Louise w policzek. Była jej fryzjerką, a od roku również kochanką Erika. Oboje byli oczywiście przekonani, że Louise o tym nie wie.
– Cześć, Cecilio. – Louise uśmiechnęła się. Miła dziewczyna. Zresztą gdyby miała żywić urazę do wszystkich kobiet, które spały z jej mężem, musiałaby się wyprowadzić z Fjällbacki. Poza tym dawno przestała się tym przejmować. Ma córki. I fantastyczny wynalazek w postaci wina w kartonie. Na co jej jeszcze Erik?
– Jakie to ekscytujące, że mamy we Fjällbace jeszcze jednego pisarza! Najpierw Erika Falck, teraz Christian… – Cecilia prawie podskakiwała z podniecenia. – Czytaliście jego książkę?
– Ja czytam tylko gazety finansowe – powiedział Erik.
Louise przewróciła oczami. Cały Erik, kokietuje tym, że nie czyta książek.
– Mam nadzieję, że dostaniemy egzemplarz – powiedziała, owijając się szczelnie płaszczem. Niechby wreszcie ruszyła się ta kolejka, chciałaby już znaleźć się w cieple.
– Tak, w naszej rodzinie to Louise czyta książki. Nie ma w końcu wiele do roboty, skoro nie pracuje. Prawda, kochanie?
Louise wzruszyła ramionami. Uszczypliwa uwaga męża spłynęła po niej. Nie chciało jej się przypominać mu, że to on nalegał, żeby została w domu, dopóki dziewczynki nie podrosną. I że od rana do wieczora dba, żeby dom funkcjonował jak dobrze naoliwiona maszyna. On uważał to za oczywistość.
Porozmawiali jeszcze chwilę, powoli posuwając się naprzód. W końcu mogli wejść i powiesić płaszcze, a potem zejść po schodkach do jadalni.
Louise skierowała się do baru, czując na plecach wzrok Erika.
– Żebyś się tylko nie przemęczyła – powiedział Patrik i pocałował Erikę. Erika wyszła, dźwigając przed sobą wielki brzuch.
Maja zapiszczała na widok wychodzącej mamy, ale uspokoiła się, gdy Patrik posadził ją przed telewizorem. Właśnie pokazała się czołówka z zielonym smokiem, zwiastun Bolibompy5. Od paru miesięcy była kapryśna i uparta, miała napady złości i wyrażała kategoryczny sprzeciw lepiej niż niejedna diwa. Patrik nawet to rozumiał. Z pewnością działało na nią panujące w domu napięcie. Nastrój oczekiwania mieszał się z niepokojem przed pojawieniem się rodzeństwa. Bliźniaki. Dobry Boże. Wprawdzie wiedzieli o tym od pierwszego badania USG w osiemnastym tygodniu, ale Patrik nie mógł się oswoić z tą myślą. Czasem się zastanawiał, jak sobie poradzą. Jedno niemowlę to wyzwanie, a co dopiero dwoje? Jak sobie poradzić z karmieniem, usypianiem i tak dalej? Trzeba będzie kupić nowy samochód, taki, w którym się zmieści trójka dzieci i wózki. A to tylko jeden przykład.
Patrik siedział przy Mai na kanapie i tępym wzrokiem patrzył przed siebie. Ostatnio czuł się bardzo zmęczony, jakby już nie miał skąd czerpać sił. Czasem ledwo mógł się zwlec z łóżka. Może nie ma w tym nic dziwnego. Do domowych kłopotów, ciąży i zmęczenia Eriki i buntującej się Mai doszły problemy w pracy. Od czasu gdy poznał Erikę, prowadził kilka trudnych śledztw w sprawie morderstwa. Sporo kosztowały go również nieustające walki z szefem, Bertilem Mellbergiem.
A teraz jeszcze zaginięcie Magnusa Kjellnera. Patrik był przekonany, że musiało mu się stać coś złego, choć nie był pewien, czy przemawia przez niego doświadczenie, czy przeczucie. Wypadek czy zbrodnia, nie wiadomo, ale gotów był się założyć, że Magnus Kjellner nie żyje. Środowe spotkania z jego żoną, która z tygodnia na tydzień wyglądała na coraz bardziej zmarnowaną i udręczoną, wiele go kosztowały. Wiedział, że zrobili wszystko, by go znaleźć, ale ciągle miał przed oczami jej twarz.
– Tata! – z rozmyślań wyrwał go niewyobrażalnie głośny okrzyk Mai. Wskazała palcem na ekran telewizora. Patrik od razu orientował się, o co chodzi. Musiał błądzić myślami dłużej, niż sądził, bo Bolibompa już się skończyła. Zastąpił ją program dla dorosłych, który nie interesował jego córeczki.
– Tata zaraz to załatwi – powiedział, unosząc ręce w uspokajającym geście. – Może być Pippi? Co ty na to?
Znał odpowiedź. Od pewnego czasu Pippi była ulubienicą Mai. Wyjął kasetę z filmem o Pippi na morzach i oceanach, usiadł obok córeczki i objął ją ramieniem. Przylgnęła do niego jak pluszowa zabawka. Pięć minut później spał.
Christian aż się spocił. Gaby właśnie mu oznajmiła, że zaraz wchodzi na scenę. Nie wszystkie miejsca na sali były zajęte, ale przy stolikach siedziało około sześćdziesięciu czekających na niego gości. Przed nimi stały talerze z jedzeniem i szklanki z piwem lub kieliszki z winem. Christian nie był w stanie przełknąć niczego poza winem. Właśnie pił trzeci kieliszek, chociaż wiedział, że nie powinien. Byłoby niedobrze, gdyby bełkotał do mikrofonu podczas wywiadów, ale bez wina nie dałby rady. Rozglądał się po sali, gdy nagle poczuł czyjąś dłoń na przedramieniu.
– Cześć, jak się czujesz? Masz tremę? – Erika spojrzała na niego z niepokojem.
– Trochę – przyznał i poczuł ulgę, że może to komuś powiedzieć.
– Znam to – powiedziała Erika. – Pierwsze wystąpienie przed publicznością miałam w Sztokholmie podczas imprezy dla debiutujących pisarzy. Myślałam, że będą musieli mnie zeskrobywać z podłogi. A potem kompletnie nie pamiętałam, co mówiłam, stojąc na scenie.
– Mam wrażenie, że mnie też przydałaby się skrobaczka – powiedział Christian, przesuwając dłonią po szyi. Pomyślał o listach i poczuł, że wpada w panikę. Zachwiał się. Erika przytrzymała go i tylko dzięki temu się nie przewrócił.
– Uważaj – powiedziała. – Widzę, że wypiłeś trochę na wzmocnienie, ale już nie pij. – Delikatnie wyjęła mu kieliszek z ręki i odstawiła na najbliższy stół. – Zobaczysz, będzie dobrze. Gaby zacznie od przedstawienia ciebie i twojej książki, potem ja zadam ci kilka pytań. Już je przedyskutowaliśmy. Zaufaj mi. Jedyny problem to jak mnie wtaszczycie na scenę.
Roześmiała się, Christian jej zawtórował. Może nie do końca szczerze i nieco za głośno, ale podziałało. Napięcie trochę puściło, mógł odetchnąć. Odpędził od siebie myśl o listach. Ta sprawa nie powinna mu teraz zaprzątać głowy. Wystarczy, że w książce oddał głos Syrence.
– Cześć, kochanie. – Sanna przyłączyła się do nich. Oczy jej błyszczały, gdy rozglądała się po sali.
Christian zdawał sobie sprawę, że to dla niej wielka chwila. Chyba nawet większa niż dla niego.
– Świetnie wyglądasz – powiedział. Przez chwilę rozkoszowała się pochwałą.
Rzeczywiście, świetnie wyglądała. Christian zdawał sobie sprawę, jakie miał szczęście, że ją poznał. Nie był dla niej dobry. Musiała wiele znieść, więcej, niż zniósłby ktokolwiek inny. To nie jej wina, że nie potrafiła zapełnić pustki, którą odczuwa. Pewnie nikt by nie potrafił. Objął ją ramieniem i pocałował w głowę.
– Ale jesteście śliczni! – Gaby przeszła obok, stukając głośno obcasami. – Christianie, dostałeś kwiaty.
Spojrzał na wiązankę, którą trzymała w ręku. Piękną, prostą, z samych białych lilii.
Sięgnął po przyczepioną do niej białą kopertę. Ręka trzęsła mu się tak, że nie mógł jej otworzyć, ledwie świadom zdumionych spojrzeń stojących obok kobiet.
Zawartość była równie zwyczajna. Biały bilecik, a na nim słowa napisane czarnym atramentem. To samo ozdobne pismo co w listach. Przez chwilę patrzył na zapisane linijki, potem pociemniało mu w oczach.
Była taka piękna, nigdy nie widział nic piękniejszego. Na dodatek pięknie pachniała. Długie włosy nosiła zaczesane do tyłu, przytrzymywała je białą wstążką. Lśniły tak, że musiał zmrużyć oczy. Niepewnie zrobił krok w jej kierunku, nie wiedząc, czy wolno mu uczestniczyć w tym pięknie. Otworzyła ramiona, podbiegł do niej, zostawiając za sobą mrok i zło. Otuliła go biel, światło, zapach kwiatów i jedwabiste włosy dotykające jego policzka.
– Teraz ty jesteś moją mamą? – spytał, odrywając się od niej niechętnie i cofając o krok. – Na pewno? – Ciągle mu się wydawało, że zaraz ktoś wejdzie i zepsuje wszystko, mówiąc szorstko, że wszystko to mu się przyśniło. Że ktoś tak cudowny nie mógłby być matką kogoś takiego jak on.
Ale nikt nie przyszedł, nikt nic takiego nie powiedział. Za to ona znów skinęła głową, a wtedy już nic nie mogło go powstrzymać. Rzucił się jej w ramiona, jakby miał w nich zostać na zawsze. Gdzieś w jego głowie próbowały się przebić inne obrazy, zapachy i dźwięki, ale przyćmił je zapach kwiatów i szelest jej garsonki. Odepchnął je od siebie, zmusił, żeby zniknęły, żeby zostało tylko to coś nowego, fantastycznego. Nie do wiary.
Podniósł wzrok na swoją nową mamę i poczuł, że ze szczęścia serce bije mu dwa razy szybciej. Wzięła go za rękę, by go zabrać, a on bez protestu poszedł z nią.
– Słyszałem, że mieliście wczoraj niezłe przedstawienie. Jak ten Christian mógł się tak zachować? Żeby się upić przy takiej okazji? – Kenneth Bengtsson zjawił się w biurze dość późno, po trudnym przedpołudniu w domu. Położył kurtkę na kanapie, ale widząc pełne dezaprobaty spojrzenie Erika, powiesił ją na wieszaku w przedpokoju.
– Rzeczywiście, żałosne zakończenie wieczoru – odparł Erik. – Z drugiej strony Louise najwyraźniej miała zamiar iść na całość, więc przynajmniej to mnie ominęło.
– Aż tak źle? – spytał Kenneth, patrząc na Erika, który nie miał w zwyczaju zwierzać się ze swoich problemów. Zawsze tak było, i w dzieciństwie, i potem, gdy dorośli. Erik zachowywał się tak, jakby robił Kennethowi łaskę, zadając się z nim. Gdyby nie to, że Kenneth naprawdę miał mu coś do zaoferowania, o żadnej przyjaźni nie byłoby mowy. Już kiedyś tak było, gdy Erik studiował na uniwersytecie i pracował w Göteborgu, a Kenneth został we Fjällbace i otworzył niewielkie biuro rachunkowe. Z czasem zaczęło się cieszyć większym wzięciem.
Kenneth miał pewien talent. Zdawał sobie sprawę, że nie jest ani szczególnie przystojny, ani uroczy, i nie łudził się, że poziomem inteligencji wyrasta ponad przeciętność. Ale miał szczególny talent do żonglowania liczbami. Sporządzając bilanse, dryblował sumami, jakby był Davidem Beckhamem księgowości. Ta biegłość w połączeniu z umiejętnością zjednywania sobie pracowników urzędu podatkowego sprawiła, że po raz pierwszy stał się dla Erika kimś arcyważnym. I oczywistym partnerem, gdy Erik postanowił działać na niezwykle zyskownym rynku budowlanym na zachodnim wybrzeżu. Pokazał Kennethowi wyraźnie, gdzie jego miejsce: Kenneth został właścicielem tylko jednej trzeciej firmy, nie połowy, do czego miałby prawo z uwagi na swój wkład. Ale Kennethowi to nie przeszkadzało. Nie zależało mu na bogactwie ani na władzy. Wystarczało mu, że robi to, co umie, i że jest wspólnikiem Erika.
– Naprawdę sam już nie wiem, co zrobić z Louise – powiedział Erik, wstając z krzesła. – Gdyby nie dzieci… – Potrząsnął głową i włożył płaszcz.
Kenneth ze zrozumieniem kiwnął głową. Wiedział, o co mu chodzi. Przecież nie o dzieci. Przed rozwodem z Louise powstrzymywała go tylko świadomość, że musiałby jej oddać połowę majątku i dochodów firmy.
– Wychodzę na nieco dłuższy lunch. Nie będzie mnie jakiś czas.
– Okej – odparł Kenneth. A jakże, dłuższy lunch.
– Zastałam Christiana? – Erika stała na schodkach przed domem Thydellów.
Sanna zawahała się, ale odsunęła się od drzwi, żeby ją wpuścić.
– Jest na górze, w swoim pokoju. Siedzi przed komputerem i gapi się w ekran.
– Mogę do niego iść?
Sanna kiwnęła głową.
– Proszę. Gdy ja do niego mówię, nic nie dociera. Może tobie się uda.
Erika spojrzała na nią badawczo, bo powiedziała to gorzkim tonem. Była wyraźnie zmęczona, ale było w tym coś jeszcze, coś, czego Erika nie potrafiła nazwać.
– Zobaczę, co się da zrobić. – Z trudem weszła po schodach, podtrzymując ręką brzuch. Niby niewielki wysiłek, a czuła się, jakby wyciśnięto z niej ostatnie soki.
– Cześć. – Ostrożnie zapukała w otwarte drzwi. Christian odwrócił się na fotelu. Ekran komputera był czarny. – Nieźle nas wczoraj wystraszyłeś – powiedziała, siadając na fotelu stojącym w rogu.
– To tylko małe przemęczenie – odparł Christian. Miał głębokie cienie wokół oczu, dłonie lekko mu drżały. – Poza tym martwi mnie ta historia z Magnusem.
– Na pewno nic innego? – Wyszło nieco ostrzej, niż zamierzała. – Wczoraj to znalazłam i zabrałam ze sobą. – Pogrzebała w kieszeni i wyjęła bilecik, który doczepiono do wiązanki białych lilii. – Musiałeś zgubić.
Christian spojrzał na bilecik.
– Zabierz to.
– Co tu jest napisane? Co to znaczy? – Spojrzała na niego z troską. Zaczęła go już uważać za przyjaciela.
Milczał. Erika powtórzyła, tym razem łagodniej:
– Christianie, co to znaczy? Wczoraj zareagowałeś bardzo mocno, więc nie wmawiaj mi, że to tylko przemęczenie.
Wciąż nie odpowiadał. Ciszę przerwał głos Sanny od drzwi:
– Opowiedz o listach.
Stojąc na progu, czekała na odpowiedź męża. Jeszcze przez chwilę panowała cisza. W końcu Christian z westchnieniem sięgnął do dolnej szuflady i rzucił na biurko plik listów.
– Dostaję je od jakiegoś czasu.
Erika ostrożnie przejrzała listy. Białe arkusze zapisane czarnym atramentem. Bez wątpienia ten sam charakter pisma co na bileciku, który ze sobą przyniosła. Również słowa wydawały się znajome. Sformułowania inne, ale temat ten sam. Chwyciła list leżący na wierzchu i głośno odczytała:
„Ona idzie obok ciebie, podąża za tobą. Nie masz prawa rozporządzać swoim życiem. To jej prawo”. – Ze zdumieniem spojrzała na Christiana znad kartki. – O co chodzi? Rozumiesz coś z tego?
– Nie – odparł szybko i zdecydowanie. – Nie mam pojęcia. Nic mi nie wiadomo o tym, żeby ktoś mi źle życzył. I nie wiem, kim jest o n a. Trzeba było je wyrzucić – powiedział, sięgając po listy, ale Erika nie wyciągnęła ręki, żeby mu je oddać.
– Powinieneś to zgłosić na policję.
Christian potrząsnął głową.
– To nie ma sensu. Ktoś bawi się moim kosztem.
– To nie wygląda na żart. A ty nie wyglądasz na rozbawionego.
– To samo mu mówiłam – wtrąciła Sanna. – To okropne, mam na myśli dzieci i w ogóle. A jeśli to jakiś chory człowiek… – Patrzyła na Christiana. Erika domyśliła się, że nie po raz pierwszy o tym rozmawiają.
Christian znów potrząsnął głową.
– Nie zamierzam z tego robić żadnej sprawy.
– Kiedy to się zaczęło? Mniej więcej.
– Gdy zacząłeś pisać książkę – powiedziała Sanna. Mąż rzucił jej gniewne spojrzenie.
– No tak, mniej więcej wtedy – przyznał. – Półtora roku temu.
– Może jest jakiś związek? Opisałeś prawdziwą osobę albo zdarzenie? Kogoś, kto mógłby się poczuć zagrożony? – Erika wpatrywała się w Christiana, a on wydawał się bardzo zakłopotany. Wyraźnie mu się to nie podobało.
– Nie, to czysta fikcja – powiedział, po czym zacisnął usta. – Nikt nie mógł się poczuć zagrożony. Sama czytałaś. Czy to wygląda na autobiografię?
– Nie powiedziałabym. – Erika wzruszyła ramionami. – Ale sama wiem, że człowiek chętnie wplata do tekstu własne doświadczenia, zarówno świadomie, jak i nieświadomie.
– Mówię przecież, że nie – wybuchnął Christian, odsuwając krzesło i wstając
Erika pomyślała, że pora iść. Próbowała podnieść się z fotela, ale prawa fizyki były przeciw, więc tylko wydusiła kilka stęknięć. Twarz Christiana złagodniała. Wyciągnął rękę, żeby jej pomóc.
– Widocznie jakiś wariat usłyszał, że piszę książkę, i zaczęły mu przychodzić do głowy głupie myśli. I tyle – powiedział już spokojniej.
Erika nie uwierzyła, że to cała prawda, ale to było tylko wrażenie. Szła do samochodu z nadzieją, że Christian nie zauważy, że w szufladzie zostało pięć listów zamiast sześciu. Jeden wsunęła do torebki. Nawet się zdziwiła, że zdobyła się na coś takiego. Ale skoro Christian nie chce mówić, sama będzie musiała poszperać. Wydźwięk listów był groźny, jej przyjacielowi mogło grozić niebezpieczeństwo.
– Musiałaś odwołać klientkę? – Erik złapał zębami sutek Cecilii. Cecilia jęknęła i wyciągnęła się na łóżku. Salon fryzjerski znajdował się w wygodnej odległości od jej mieszkania, na parterze.
– Podobałoby ci się, gdybym zaczęła odwoływać klientki, żeby mieć czas dla ciebie, prawda? Skąd ci przyszło do głowy, że jesteś taki ważny?
– A jest coś ważniejszego od tego? – Przesunął językiem po jej piersi. Nie mogła już dłużej czekać, pociągnęła go na siebie.
Gdy było po wszystkim, leżała z głową opartą na jego ramieniu. Kilka twardych włosków łaskotało ją w policzek.
– Dziwnie się poczułam, kiedy wczoraj wpadłam na Louise. I na ciebie.
– Mhm. – Erik zamknął oczy. Nie miał ochoty rozmawiać z kochanką o żonie ani o swoim małżeństwie.
– Przecież ja ją lubię. – Skubała włosy na jego piersi. – I gdyby wiedziała…
– Ale nie wie – ostro przerwał Erik, podnosząc się na łóżku. – I się nie dowie.
Cecilia skierowała na niego wzrok. Erik już wiedział, dokąd ich zaprowadzi ta dyskusja.
– Prędzej czy później musi się dowiedzieć.
Erik westchnął w duchu. Że też zawsze musi dojść do rozmowy o tym, co będzie dalej, o przyszłości. Spuścił nogi na podłogę i zaczął się ubierać.
– Już idziesz? – spytała z rozżaloną miną, która go rozzłościła jeszcze bardziej.
– Mam dużo pracy – odparł i zapiął koszulę. Wiedział, że pachnie seksem. Trudno, weźmie prysznic w biurze. Na wszelki wypadek trzymał tam zmianę bielizny.
– Więc to tak?
Cecilia prawie usiadła na łóżku. Musiał spojrzeć na jej nagie ciało. Sterczące piersi. Duże, ciemne sutki stwardniały od panującego w pokoju chłodu. Szybko zmienił zdanie. Właściwie nie śpieszy mu się do biura, można by to powtórzyć, czemu nie. Teraz pewnie będzie musiał przekonywać, namawiać, ale napięcie wzbierające w ciele podpowiadało mu, że warto się postarać. Usiadł na łóżku, pogłaskał ją po policzku, spojrzał czule i równie czule powiedział:
– Cecilia.
Mówił dalej, a słowa spływały mu z ust tak samo łatwo jak zawsze. W odpowiedzi przytuliła się do niego. Przez koszulę poczuł dotyk jej piersi. Wtedy rozpiął koszulę.
Po późnym lunchu w restauracji Källaren Patrik zaparkował samochód przed niskim, białym budynkiem, który z pewnością nie miałby szans na nagrodę za projekt architektoniczny, po czym wszedł do komisariatu.
– Masz gościa – powiedziała Annika, patrząc znad okularów.
– Kto to?
– Nie wiem, ale bardzo ładna. Może trochę pękata, ale myślę, że ci się spodoba.
– O czym ty mówisz? – spytał Patrik, dziwiąc się, skąd u Anniki takie stręczycielskie zapędy wobec szczęśliwie żonatego kolegi.
– Sam się przekonasz, siedzi w twoim pokoju. – Annika mrugnęła znacząco.
Patrik poszedł do siebie i stanął w drzwiach.
– Cześć, kochanie, a co ty tu robisz?
Erika siedziała na fotelu dla gości, z roztargnieniem przeglądając gazetkę policyjną.
– Co tak późno? – Nie odpowiedziała na jego pytanie. – Tak wygląda wyczerpująca praca policjanta?
Patrik tylko prychnął. Erika uwielbiała się z nim droczyć.
– Więc co tu robisz? – spytał, siadając na swoim fotelu. Pochylił się i spojrzał na żonę. Znów do niego dotarło, jaka jest piękna. Przypomniał sobie, jak po raz pierwszy przyszła do komisariatu w związku z zabójstwem przyjaciółki, Alexandry Wijkner, i pomyślał, że od tamtej pory jeszcze wypiękniała. Czasami zapominał o tym, przytłoczony codziennością: pracą, odwożeniem i odbieraniem z przedszkola, zakupami i wieczorami na kanapie przed telewizorem. Ale co jakiś czas uświadamiał sobie z całą siłą, że wcale mu nie spowszedniała ta miłość. Patrzył na siedzącą przed nim Erikę z dwójką ich wspólnych dzieci w brzuchu. Zimowe promienie słońca wpadały przez okno, podkreślając jasność jej włosów, i wiedział, że zapamięta tę chwilę do końca życia.
Nie usłyszał, co powiedziała, i poprosił o powtórzenie.
– Mówiłam, że przed południem byłam u Christiana, żeby z nim porozmawiać.
– I co z nim?
– W porządku, chociaż jest trochę roztrzęsiony. Ale… – Zagryzła wargę.
– Ale co? Może z nerwów po prostu za dużo wypił.
– To nie wszystko. – Sięgnęła po foliową torebkę i podała Patrikowi bilecik i list. – Bilecik dostał wczoraj, z wiązanką kwiatów. A list jest jednym z sześciu, jakie przyszły w ciągu ostatniego półtora roku.
Patrik spojrzał na nią przeciągle. Chciał otworzyć torebkę.
– Będzie lepiej, jeśli przeczytasz bez wyjmowania. Dotykał ich Christian i ja, nie potrzeba więcej odcisków palców.
Znów spojrzał przeciągle, ale posłuchał i odczytał bilecik i list przez folię.
– Jak to rozumiesz? – Pochyliła się do przodu, ale zaraz musiała się wyprostować, bo krzesło zachybotało się pod nią.
– Pogróżki, choć nie wprost.
– Też tak uważam. Jestem pewna, że Christian również, chociaż próbuje to bagatelizować. Nie chce tego pokazać policji.
– A to…? – Patrik podniósł do góry foliową torebkę.
– Ojej, musiałam zabrać przez pomyłkę. Gapa ze mnie. – Przekrzywiła głowę, starając się wyglądać czarująco, ale nie dał się nabrać.
– Ukradłaś je Christianowi?
– Zaraz ukradłaś. Pożyczyłam na chwilę.
– I co ja mam zrobić z tymi… pożyczonymi materiałami? – spytał Patrik, choć znał odpowiedź.
– Najwyraźniej ktoś grozi Christianowi, i on się boi. Widać było, że tak jest. Traktuje to poważnie. Nie rozumiem, dlaczego nie chce tego zgłosić na policję, ale może mógłbyś dyskretnie sprawdzić, czy da się coś stwierdzić na podstawie listu albo bileciku? – Mówiła tonem tak proszącym, że Patrik wiedział, że musi się poddać. W takich sytuacjach bywała naprawdę niemożliwa, nie raz tego doświadczył.
– Okej, okej. – Podniósł ręce do góry. – Poddaję się. Sprawdzę, czy uda się coś ustalić, ale na pewno nie natychmiast.
Uśmiechnęła się.
– Dziękuję ci, kochanie.
– A teraz idź do domu i odpocznij trochę – powiedział, nachylając się, by ją pocałować.
Kiedy wyszła, zamyślił się. Skubał torebkę z kartką i listem. Miał wrażenie, że jego głowa przestała pracować, ale coś się w niej jednak poruszyło. Christian i Magnus byli przyjaciółmi. Może tu… Odpędził tę myśl, ale uparcie wracała. Spojrzał na fotografię wiszącą na przeciwległej ścianie. Czyżby był jakiś związek?
Bertil Mellberg szedł, pchając przed sobą wózek. Siedział w nim Leo, jak zwykle wesoły i zadowolony. Od czasu do czasu pokazywał w uśmiechu dwa dolne zęby. Ernst został w komisariacie, ale zazwyczaj szedł grzecznie obok wózka, pilnując, żeby nic się nie stało małemu, który również dla niego stał się najważniejszy na świecie. Dla Mellberga był najważniejszy bezsprzecznie.
Mellberg nigdy nie przypuszczał, że można mieć tyle uczucia dla drugiego człowieka. Leo chwycił go za serce od pierwszej chwili, gdy go zobaczył po porodzie i jako pierwszy wziął na ręce. Babcia małego też go zawojowała, ale na pierwszym miejscu był Leo.
Niechętnie zawrócił do komisariatu. Plan był taki, że Paula zajmie się małym w porze lunchu, by jej partnerka Johanna mogła załatwić kilka spraw. Okazało się jednak, że Paula musi pilnie pojechać z interwencją do kobiety, której były mąż postanowił spuścić łomot. Mellberg zgłosił się na ochotnika, powiedział, że chętnie pójdzie z Leo na spacer. A teraz wcale nie miał ochoty go oddawać. Zazdrościł Pauli, że wkrótce pójdzie na urlop wychowawczy. Nie miałby nic przeciwko temu, żeby trochę zwolnić i mieć więcej czasu dla Lea. Może to dobry pomysł? Jako dobry szef i lider powinien dać podwładnym szansę rozwoju. W dodatku chłopiec potrzebuje silnego męskiego wzorca, w końcu ma dwie matki i żadnych szans na ojca. Należałoby zadbać, żeby mógł brać wzór z solidnego, niezawodnego mężczyzny. Na przykład takiego jak on.
Przytrzymał biodrem ciężkie drzwi komisariatu i pociągnął za sobą wózek. Annika rozjaśniła się na ich widok. Mellberg puchł z dumy.
– Proszę, proszę, było się na spacerku – powiedziała, pomagając mu wciągać wózek.
– Właśnie. Dziewczyny potrzebowały pomocy przy małym – odparł Mellberg i zaczął ostrożnie rozbierać dziecko.
Annika obserwowała go z rozbawieniem. Czas cudów jeszcze się nie skończył.
– Chodź, malutki, sprawdzimy, czy mama już jest. – Mellberg wziął chłopca na ręce.
– Paula jeszcze nie wróciła – odparła Annika, siadając z powrotem za biurkiem.
– Trudno, jeszcze chwilę będziesz musiał się pomęczyć z dziadkiem – stwierdził z zadowoleniem Mellberg i z Leo na ręku poszedł do pokoju socjalnego.
To był pomysł dziewczyn. Gdy kilka miesięcy temu wprowadził się do Rity, zaproponowały, żeby dla małego został dziadkiem Bertilem. Wymawiał te słowa przy każdej okazji, żeby się nimi nacieszyć. Dziadek Bertil.
Ludvig miał urodziny i Cia udawała, że wszystko jest jak zwykle. Trzynaście lat. Sporo czasu minęło od tamtego dnia w szpitalu, gdy zaśmiewała się z niezwykłego, wręcz zabawnego podobieństwa synka do ojca. Z biegiem lat to podobieństwo wcale nie zmalało, wprost przeciwnie. Dlatego gdy ostatnio wpadła w naprawdę głęboki dołek, niemal nie mogła patrzeć na syna, na to połączenie piwnych oczu z blond włosami, które już na początku lata stawały się prawie białe. Ludvig był tak samo zbudowany i poruszał się tak jak ojciec. Był tak samo wysoki i chudy, ramiona też wydawały się podobne, gdy ją obejmował. I dłonie, nawet dłonie mieli takie same.
Cia próbowała chwiejną ręką wypisać imię syna na torcie śmietanowym. Kolejna cecha wspólna ojca i syna. Magnus był w stanie zjeść cały tort, a i tak nic mu się nie odkładało na brzuchu. Jej wystarczyło spojrzeć na bułeczkę cynamonową, by przytyć pół kilo. Za to teraz była szczupła, taka, jak zawsze marzyła. Od zaginięcia Magnusa kilogramy same z niej spadały. Każdy kęs rósł jej w ustach, a ciągły ucisk w żołądku pozwalał jeść tylko malutkie porcje. Przestała dbać o wygląd, nie patrzyła w lustro. Po co, skoro Magnusa nie ma.
Czasami myślała, że wolałaby, żeby umarł na jej oczach, dostał zawału albo został potrącony przez samochód. Cokolwiek, byleby wreszcie mieć pewność, zająć się pogrzebem, postępowaniem spadkowym i innymi praktycznymi sprawami, jak się zwykle robi po czyjejś śmierci. Bolałoby, byłaby w żałobie, która z czasem przeszłaby w ćmiącą świadomość straty i serdeczne wspomnienie.
Teraz nie miała nic, tylko wielką pustkę. Nie było Magnusa, nie było też powodu do przeżywania żałoby, żeby móc zacząć żyć dalej. Nie była nawet w stanie pracować i nie wiedziała, jak długo jeszcze będzie na zwolnieniu.
Spojrzała na tort. Polewa się nie udała. Z nieregularnych kupek marcepana nie dało się nic odczytać, jakby wyssały z niej resztki sił. Oparła się o lodówkę i z płaczem osunęła na podłogę.
– Mamo, nie płacz. – Poczuła dłoń na ramieniu. Dłoń Magnusa. Nie, Ludviga. Już nie panowała nad tym, co się działo wokół. Chciałaby dać sobie spokój ze wszystkim i rozpłynąć się w mroku, przyjemnym i ciepłym. Otuliłby ją na zawsze. Spojrzała przez łzy na piwne oczy i jasne włosy syna i wiedziała, że nie wolno jej się poddać.
– Tort – powiedziała z płaczem, próbując wstać. Ludvig podparł ją i delikatnie wyjął jej z ręki wyciskacz do polewy.
– Ja to zrobię, mamo. Odpocznij, ja dokończę.
Pogłaskał ją po policzku. Trzynaście lat, ale już nie dziecko. Był teraz jak jego ojciec, jak Magnus, jej opoka. Zdawała sobie sprawę, że nie powinna na to pozwolić, że jest jeszcze za młody, ale zabrakło jej sił i z wdzięcznością przyjęła tę zamianę ról.
Wytarła łzy rękawem, a Ludvig nożem zdjął zbite kupki polewy z tortu. Wychodząc z kuchni, widziała, jak syn w skupieniu próbuje wypisać pierwszą literę swego imienia. L jak Ludvig.
– Jesteś moim małym, ślicznym chłopcem, wiesz? – powiedziała matka, przytulając go delikatnie.
W odpowiedzi tylko skinął głową. Pewnie, że wie. Jest ślicznym chłopcem mamusi. Od kiedy zabrali go do siebie, wciąż to powtarzała, ale nadal nie miał dość. Czasem przypominał sobie, jak było kiedyś. Mrok i samotność. Ale wystarczyło, że spojrzał na cudne zjawisko, które zostało jego matką, żeby przeszłość znikła, ustąpiła i rozproszyła się. Jakby jej nigdy nie było.
Właśnie się wykąpał, matka zawinęła go w zielony płaszcz kąpielowy w żółte kwiatki.
– Czy moje kochanie ma ochotę na lody?
– Rozpaskudzasz go – odezwał się ojciec od drzwi.
– A co w tym złego? – odparła.
Chłopiec skulił się w szlafroku i naciągnął kaptur, chowając się przed nieprzyjemnym tonem słów odbijających się od kafelków. Przed mrokiem, który znów wypłynął na wierzch.
– Mówię tylko, że nie wyjdzie mu to na dobre.
– Chcesz przez to powiedzieć, że nie wiem, jak wychowywać naszego syna? – Mierzyła ojca pociemniałym, przepastnym spojrzeniem, jakby go chciała unicestwić. I jak zwykle jej złość sprawiła, że gniew ojca stopniał, a on sam skurczył się, gdy wstała i ruszyła w jego stronę. Zrobił się całkiem malutki. Malutki tata.
– Pewnie wiesz lepiej – mruknął i poszedł sobie, ze wzrokiem utkwionym w podłogę. Dobiegł ich odgłos wkładania butów i zamykania drzwi. Ojciec znów poszedł na spacer.
– Nie zwracajmy na niego uwagi – szepnęła mu do ucha przez kaptur. – Tylko my się kochamy. Tylko my.
Przywarł do niej jak małe zwierzątko, pozwalając się utulić.
– Tylko my – szepnął.
– Nie! Nie sce! – krzyczała Maja, wykorzystując niemal w całości swój skromny zasób słów, gdy w piątkowy poranek Patrik chciał ją zostawić u opiekunki, Ewy. Wrzeszcząc, kurczowo trzymała się jego nogawek. W końcu musiał odczepiać jej paluszki po kolei, po jednym. Serce mu się ściskało na widok jej wyciągniętych rączek, gdy opiekunka ją zabierała. Idąc do samochodu, wciąż miał w uszach głosik wołający z płaczem: Tata! Przez dłuższą chwilę siedział w samochodzie z kluczykami w ręku, patrząc tępo przed siebie. Tak było już od dwóch miesięcy, zapewne była to jeszcze jedna reakcja na ciążę Eriki.
Do niego należało codzienne toczenie porannej bitwy. Sam się zgłosił. Erice byłoby za ciężko ubierać i rozbierać Maję, a schylanie się i zawiązywanie jej bucików w ogóle nie wchodziło w grę. Zatem nie było innego wyjścia. Niemniej było to bardzo męczące i zaczynało się jeszcze w domu. Przy ubieraniu Maja wiła się jak piskorz. Patrik wstydził się przyznać, ale czasem ze zdenerwowania przytrzymywał ją tak szorstko, że wrzeszczała na całe gardło. Czuł się potem podle.
Zmęczony przesunął ręką po oczach, odetchnął głęboko i uruchomił silnik. Ale zamiast jechać do Tanumshede, pod wpływem impulsu skręcił w stronę willowego osiedla za Kullen. Zaparkował przed domem Kjellnerów i niepewnie podszedł do drzwi. Powinien właściwie uprzedzić, że przyjedzie, ale skoro już tu jest… Mocno uderzył pięścią w białe, drewniane drzwi, na których nadal wisiał świąteczny wianuszek. Nikt nie pomyślał, żeby go zdjąć albo zamienić na coś innego.
Z domu nie dochodziły żadne odgłosy, zapukał jeszcze raz. Może nikogo nie ma? Ale po chwili usłyszał kroki. Cia otworzyła i na jego widok wyraźnie się spięła. Pośpiesznie potrząsnął głową.
– Nie, nie, ja nie w tej sprawie – powiedział. Oboje dobrze wiedzieli, co miał na myśli. Opuściła ramiona i odsunęła się od drzwi, wpuszczając go do środka.
Patrik zdjął buty i powiesił kurtkę na jednym z nielicznych haczyków niezajętych przez młodzieżowe kurtki.
– Pomyślałem, że zajrzę, żeby porozmawiać – odezwał się niepewnie, zastanawiając się, jak przedstawić swoje niepoparte niczym rozważania.
Cia skinęła głową i poszła do kuchni, w prawo. Patrik ruszył za nią. Już tu był, i to kilka razy. W pierwszych dniach po zniknięciu Magnusa siedzieli przy sosnowym stole kuchennym, powtarzając raz po raz wszystko po kolei. Pytał o prywatne sprawy, które powinny takie pozostać, ale przestały nimi być z chwilą, gdy Magnus Kjellner wyszedł z domu, by już nie wrócić.
Dom wyglądał tak jak przedtem. Przyjemnie, zwyczajnie, lekki nieład z mnóstwem śladów nieuważnych nastolatków. Ale ostatnim razem mieli jeszcze nadzieję. Teraz Patrik wyczuwał nastrój rezygnacji. Również kiedy patrzył na Cię.
– Zostało mi trochę tortu. Ludvig miał wczoraj urodziny – powiedziała niechętnie. Wstała i wyjęła z lodówki ćwierć tortu śmietanowego. Patrik chciał protestować, ale już zaczęła stawiać na stole talerzyki i łyżeczki, więc pogodził się z tym, że na śniadanie będzie jadł tort.
– Ile lat skończył? – Postarał się ukroić jak najmniejszy kawałek.
– Trzynaście – odparła. Na jej twarzy błysnął uśmiech i sobie również nałożyła kawałek. Patrik pomyślał, że powinna zjeść więcej. W ostatnich miesiącach bardzo schudła.
– Cudowny wiek. Albo i nie – stwierdził Patrik, zdając sobie sprawę, że zabrzmiało to dość sztucznie. Tort rósł mu w ustach.
– Jest taki podobny do taty – powiedziała Cia. Jej łyżeczka zadzwoniła o talerzyk. Odłożyła ją i spojrzała na Patrika. – O co chodzi?
Chrząknął.
– Może błądzę jak dziecko we mgle, ale wiem, że zależy ci, żeby zrobić wszystko, co się da, więc wybacz, jeśli…
– Powiedz, o co chodzi – przerwała.
– Widzisz, zastanawiam się nad jedną rzeczą. Magnus przyjaźnił się z Christianem Thydellem. Skąd się znali?
Cia spojrzała na niego ze zdziwieniem, ale nie spytała o nic. Zaczęła się zastanawiać.
– A wiesz, że nie wiem. Wydaje mi się, że poznali się wkrótce po tym, jak Christian i Sanna się tu wprowadzili. Ona jest stąd. To musiało być jakieś siedem lat temu. Tak, zgadza się, bo wkrótce potem Sanna zaszła w ciążę, a Melker ma teraz pięć lat. Pamiętam, że pomyśleliśmy, że szybko się uwinęli.
– Czyli poznali się przez ciebie i Sannę?
– Nie. Sanna jest ode mnie młodsza o dziesięć lat, więc wcześniej się ze sobą nie zadawałyśmy. Szczerze mówiąc, nie pamiętam, jak to było. Poza tym, że Magnus zaproponował, żeby ich zaprosić na kolację. Od tamtego czasu często się spotykaliśmy. Nie mamy z Sanną zbyt wiele wspólnego, ale to miła dziewczyna, a Elin i Ludvig lubią podokazywać z ich chłopcami. Zresztą zdecydowanie wolę Christiana od innych kolegów Magnusa.
– Kogo masz na myśli?
– Jego kolegów z dzieciństwa, Erika Linda i Kennetha Bengtssona. Z nimi i z ich żonami spotykałam się wyłącznie ze względu na Magnusa. Wydają mi się kompletnie różni od nas.
– A Magnus i Christian? Blisko się przyjaźnili?
Cia uśmiechnęła się.
– Christian chyba nie ma bliskich przyjaciół. Wydaje się dość nietowarzyski i zamknięty w sobie. Ale przy Magnusie zachowywał się zupełnie inaczej. Mój mąż tak działał na ludzi. Wszyscy go lubili. Przy nim się rozluźniali. – Przełknęła ślinę. Patrik zdał sobie sprawę, że mówiła o mężu tak, jakby już nie żył. – A dlaczego pytasz o Christiana? Chyba nic złego się nie stało? – dodała z niepokojem.
– Nie, skąd, nic z tych rzeczy.
– Słyszałam, co się stało podczas imprezy. Miałam zaproszenie, ale nie poszłam. Czułabym się dziwnie bez Magnusa. Mam nadzieję, że Christian nie ma mi tego za złe.
– Nie sądzę – odparł Patrik. – Okazuje się natomiast, że od roku dostaje listy z pogróżkami. Może to zupełnie bez sensu, ale spytam cię. Czy Magnus też coś takiego dostawał? Znali się przecież, może jest jakiś związek.
– Listy z pogróżkami? I ty myślisz, że bym ci nie powiedziała? Dlaczego miałabym to ukrywać, jeśli mogłoby pomóc ustalić, co się z nim stało? – mówiła podniesionym głosem.
– Jestem przekonany, że powiedziałabyś, gdybyś wiedziała – wtrącił Patrik. – Ale mogłoby się zdarzyć, że Magnus nie wspomniałby o tym, żeby cię nie niepokoić.
– To skąd miałabym wiedzieć?
– Z mojego doświadczenia wynika, że żony wyczuwają takie rzeczy, więc niekoniecznie trzeba mówić. Przynajmniej w przypadku mojej żony tak jest.
Cia uśmiechnęła się.
– Masz rację. To prawda. Wiedziałabym, gdyby Magnusowi coś ciążyło. Ale on był pogodny, jak zawsze. Był człowiekiem niezwykle solidnym, niezawodnym, życzliwym i wesołym. Czasem doprowadzał mnie tym do pasji. Próbowałam go nawet prowokować, kiedy sama byłam nie w humorze albo byłam rozdrażniona. Nigdy mi się nie udało. Magnus po prostu taki był. Gdyby coś go zaniepokoiło, od razu by mi o tym powiedział. Gdyby zaś tego nie zrobił, co mało prawdopodobne, na pewno bym to zauważyła. Wiedział o mnie wszystko, a ja wiedziałam wszystko o nim. Znaliśmy się na wylot. – Mówiła bardzo zdecydowanie i na pewno tak myślała. A jednak Patrik miał wątpliwości. Człowiek nigdy nie wie wszystkiego o drugim człowieku. Nawet o tym ukochanym, z którym żyje na co dzień.
– Wybacz mi, może uznasz, że posuwam się za daleko, ale mógłbym się u was rozejrzeć? Żeby stworzyć sobie wyraźniejszy obraz Magnusa, dowiedzieć się, kim był. – Zrobiło mu się nieprzyjemnie z powodu tego sformułowania, chociaż już wcześniej rozmawiali o Magnusie jak o zmarłym.
Cia się nie odezwała i, wskazując na drzwi, powiedziała:
– Rozglądaj się, ile chcesz. Naprawdę. Możecie robić, co wam się podoba, i pytać, o co chcecie, bylebyście go tylko znaleźli. – Gwałtownym ruchem starła łzę wierzchem dłoni.
Patrik domyślił się, że chciałaby zostać sama, i korzystając z okazji, wstał od stołu. Zaczął od salonu. Wyglądał jak salony w tysiącach szwedzkich mieszkań. Duża granatowa kanapa z Ikei, regał na książki Billy z wbudowanym oświetleniem. Płaski telewizor na ławie z jasnego drewna, takiego samego jak ława przed kanapą. Niewielkie ozdoby i pamiątki z podróży, zdjęcia dzieci na ścianach. Patrik podszedł do dużej, oprawionej fotografii ślubnej wiszącej nad kanapą. Nie był to bynajmniej tradycyjny, sztywny portret państwa młodych. Magnus, we fraku, leżał na boku na trawie, głowę podparł ręką. Za nim, w strojnej sukni ślubnej, stała Cia, opierając stopę na leżącym mężu.
– Nasi rodzice o mało nie padli ze zgorszenia na widok tej fotografii – odezwała się zza jego pleców Cia. Odwrócił się.
– No cóż… nietypowa. – Spojrzał jeszcze raz. Wprawdzie od kiedy sprowadził się do Fjällbacki, kilka razy spotkał Magnusa, ale poprzestali na zwykłej wymianie uprzejmości. Patrząc teraz na otwartą, pogodną twarz Magnusa, czuł, że polubiłby go.
– Mogę pójść na górę? – spytał. Cia stała w drzwiach. Tylko skinęła głową.
Przy schodach również wisiało sporo zdjęć. Patrik przystanął, żeby się im przyjrzeć. Pokazywały wydarzenia rodzinne i codzienne radości. Widać było wyraźnie, że Magnus Kjellner był bardzo dumny ze swoich dzieci. Patrika poruszyło zwłaszcza jedno zdjęcie, z wakacji: w środku uśmiechnięty Magnus, obejmujący Elin i Ludviga. Promieniał takim szczęściem, że Patrik nie mógł patrzeć spokojnie. Odwrócił się i poszedł na piętro.
Dwa pierwsze pokoje należały do dzieci. Pokój Ludviga był zaskakująco schludny. Żadnych ubrań na podłodze, łóżko posłane, na biurku pojemniki na długopisy i inne przybory ustawione w równe rzędy. Widać było, że interesuje się sportem. Na honorowym miejscu nad łóżkiem wisiała koszulka narodowej drużyny piłkarskiej z autografem Zlatana6. Poza tym głównie zdjęcia piłkarzy IFK Göteborg.
– Ludvig i Magnus starali się jak najczęściej jeździć na ich mecze.
Patrik drgnął. Znów go zaskoczyła. Widocznie posiadła umiejętność lekkiego, bezgłośnego poruszania się, bo nie słyszał, jak wchodziła po schodach.
– Jaki porządnicki.
– Jak jego tata. U nas w domu to raczej Magnus sprzątał i robił porządki. Ja nie bardzo o to dbam. Zajrzyj do pokoju obok. Przekonasz się, które dziecko ma to po mnie.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Tanumsfönster – naprawdę istniejąca firma produkująca okna i przeszklone drzwi (wszystkie przypisy tłumaczki). [wróć]
Barbapapa – postać z francuskiej kreskówki i książki dla dzieci z lat siedemdziesiątych. [wróć]
Wszystkie tytuły autentyczne. [wróć]
„Svenskan” – potoczne określenie „Svenska Dagbladet”. Wszystkie trzy są największymi gazetami porannymi o zasięgu ogólnokrajowym. [wróć]