Flow. Stan przepływu - Mihaly Csikszentmihalyi - ebook

Flow. Stan przepływu ebook

Csikszentmihalyi Mihaly

4,5

12 osób interesuje się tą książką

Opis

Poznaj teorię przepływu, czyli specyficznego stanu umysłu, w którym czujemy się najszczęśliwsi.

Dlaczego tak wielu z nas czuje, że jakość ich życia jest niewystarczająca? Dlaczego tak często dyskretnie towarzyszy nam pustka? Jak doświadczać własnego życia, czując głębokie zadowolenie i wewnętrzny spokój, w świecie, w którym wydaje się to niemożliwe?

Mihaly Csikszentmihalyi to węgiersko-amerykański psycholog, który przez lata szukał odpowiedzi na te pytania. W tej książce przedstawia sformułowaną na ich podstawie teorię przepływu, czyli specyficznego stanu umysłu, w którym czujemy się najszczęśliwsi. Pokazuje też na przykładach, jak ona działa w praktyce. Wszyscy badani – niezależnie od wykonywanego zawodu, pochodzenia czy wieku – doświadczali w swoim życiu zjawiska przepływu, co więcej, opisywali je w niemal identyczny sposób.

Dzięki tej książce zrozumiesz, na czym polega istota „optymalnego doświadczenia” oraz dlaczego niektórzy ludzie bezskutecznie walczą ze złym samopoczuciem, choć osiągają w życiu to, czego chcieli, i dowiesz się, jak odnaleźć radość w pozornie beznadziejnych sytuacjach.

„Uczucia dotyczące nas samych oraz radość, jaką czerpiemy z życia, wynikają bezpośrednio ze sposobu, w jaki nasz umysł filtruje i interpretuje codzienne doświadczenia. Nasze poczucie szczęścia zależy od wewnętrznej harmonii, nie od tego, czy potrafimy kontrolować siły napędzające wszechświat”.

Mihaly Csikszentmihalyi (1934-2021) – węgiersko-amerykański profesor psychologii, ceniony wykładowca, założyciel Quality of Life Research Center – organizacji non profit prowadzącej badania z dziedziny psychologii pozytywnej. Wyjątkowe osiągnięcia naukowe Csikszentmihalyiego zapewniły mu miejsce wśród czołowych przedstawicieli tego nurtu, a praktyczne zastosowanie sformułowanej przez niego teorii flow (przepływu) przyczyniło się do poprawy jakości życia wielu ludzi.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 526

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (44 oceny)
27
11
5
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Jakub1970

Nie oderwiesz się od lektury

Książka jest przystępnym wprowadzeniem do koncepcji flow, czyli stanu świadomości, w którym człowiek osiąga najwyższy poziom satysfakcji i kreatywności, i uczy, jak go osiągać i utrzymywać.
20
PiotRead

Nie oderwiesz się od lektury

Doskonała.
10
Jolanda777

Nie oderwiesz się od lektury

Cenna i wartościowa wiedza, napisana prostym językiem. Warta przeczytania
00

Popularność




Recenzje

Ta książka nie mogła się poja­wić w lep­szym momen­cie. Prze­pływ przy­po­mina nam, że najlep­szym spo­so­bem, by czuć się i funk­cjo­no­wać lepiej, jest spoj­rze­nie w głąb sie­bie… To inspi­ru­jąca i war­to­ściowa lek­tura. – Delia O’Hara, „Chi­cago Sun-Times”

Mihaly Csik­szent­mi­ha­lyi opi­suje odkry­cia naukowe doty­czące ludz­kiej natury, które odzwier­cie­dlają życiowe doświad­cze­nia każ­dego z nas. Prze­pływ to wni­kliwe, prze­ło­mowe dzieło. – Howard Gard­ner

Pełna pasji, prze­ko­nu­jąca obrona (…) inte­lek­tu­al­nego i emo­cjo­nal­nego zaan­ga­żo­wa­nia w przy­jem­ność – dla dobra spo­łe­czeń­stwa, a także jed­no­stek. – Booklist

Nowa­tor­skie spoj­rze­nie na to, co nas moty­wuje. – „New­sweek”

W naszych cza­sach rzadko można tra­fić na książkę, w któ­rej psy­cho­lo­gia, filo­zo­fia i huma­ni­styka prze­pla­tają się w tak płynny i pomy­słowy spo­sób. W swoim dziele Csik­szent­mi­ha­lyi odpo­wiada na pyta­nie, na które pozor­nie nie ma odpo­wie­dzi: „Czym jest szczę­ście?”. Robi to sub­tel­nie i zaj­mu­jąco (…). Pro­wo­kuje do reflek­sji. – Jerome L. Sin­ger

Mihaly Csik­szent­mi­ha­lyi ma obse­sję na punk­cie szczę­ścia. – Richard Fla­ste, „The New York Times Maga­zine”

Ogromny krok naprzód w stronę przede­fi­nio­wa­nia ludz­kiej pod­mio­to­wo­ści. Poucza­jąca książka dla spe­cja­li­stów i laików w każ­dej dzie­dzi­nie życia sta­no­wiąca ważny wkład w popu­larną wie­dzę na temat pozy­tyw­nego cha­rak­teru naj­waż­niej­szych ludz­kich dążeń. – dr Harville Hen­drix, autor książkiZdo­bę­dziesz miłość, jakiej pra­gniesz

Recepta na szczę­ście w naszym obo­jęt­nym wszech­świe­cie. – „Mira­bella”

Dla Isa­belli, Marka i Chri­sto­phera

Przedmowa

Przed­mowa

W niniej­szej książce pra­gnę w przy­stępny spo­sób przed­sta­wić czy­tel­ni­kowi rezul­taty kil­ku­dzie­się­ciu lat badań nad pozy­tyw­nymi aspek­tami ludz­kiego doświad­cze­nia – rado­ścią, kre­atyw­no­ścią oraz pro­ce­sem cał­ko­wi­tego zaan­ga­żo­wa­nia w życie, który nazy­wam prze­pły­wem (ang. flow). To dość ryzy­kowne zada­nie, ponie­waż odcho­dząc od sty­li­stycz­nych wymo­gów prozy aka­de­mic­kiej, łatwo byłoby potrak­to­wać ten temat nie­dbale lub nazbyt entu­zja­stycz­nie. Książka ta nie jest jed­nak popu­lar­nym porad­ni­kiem zawie­ra­ją­cym nie­za­wodne wska­zówki doty­czące tego, jak być szczę­śli­wym. Napi­sa­nie takiego pod­ręcz­nika byłoby nie­moż­liwe. Każdy czło­wiek two­rzy bowiem wła­sną wizję szczę­śli­wego życia, a uni­wer­salna recepta na szczę­ście nie ist­nieje. W książce tej sta­ram się więc zapre­zen­to­wać ogólne zasady oraz kon­kretne przy­kłady ich reali­za­cji – histo­rie ludzi, któ­rzy wyko­rzy­stali opi­sane spo­soby postę­po­wa­nia, by prze­kształ­cić swoją nudną i bez­sen­sowną egzy­sten­cję w życie pełne rado­ści. Nie obie­cuję łatwych roz­wią­zań, ale czy­tel­nicy, któ­rym zależy na zmia­nie, z pew­no­ścią znajdą tu wystar­cza­jąco dużo infor­ma­cji, aby przejść od teo­rii do prak­tyki.

Aby uczy­nić książkę jak naj­bar­dziej przej­rzy­stą i przy­ja­zną, zre­zy­gno­wa­łem z przy­pi­sów dol­nych, odnie­sień biblio­gra­ficz­nych w tek­ście oraz innych roz­wią­zań wła­ści­wych lite­ra­tu­rze nauko­wej1. Sta­ra­łem się przed­sta­wić wyniki i inter­pre­ta­cje badań psy­cho­lo­gicz­nych w taki spo­sób, by każdy wykształ­cony czy­tel­nik mógł je oce­nić i zasto­so­wać we wła­snym życiu, nie­za­leż­nie od rodzaju czy ilo­ści posia­da­nej spe­cja­li­stycz­nej wie­dzy.

Z myślą o oso­bach bar­dziej zain­te­re­so­wa­nych źró­dłami nauko­wymi, na któ­rych opie­ram swoje wnio­ski, zamie­ści­łem na końcu książki obszerne przy­pisy. Nie odsy­łają one do kon­kret­nych badań, lecz do miej­sca w tek­ście, w któ­rym oma­wiam dane zagad­nie­nie. Na przy­kład poję­cie szczę­ścia poja­wia się już na pięt­na­stej stro­nie książki. Chcąc dowie­dzieć się, z jakich dzieł zaczerp­ną­łem poszcze­gólne stwier­dze­nia, czy­tel­nik może zaj­rzeć do sek­cji przy­pi­sów roz­po­czy­na­ją­cej się na s. 421. W adno­ta­cji do strony pięt­na­stej znaj­dują się obja­śnie­nia doty­czące kon­cep­cji szczę­ścia według Ary­sto­te­lesa oraz współ­cze­snych badań na ten temat, wraz z odpo­wied­nimi infor­ma­cjami biblio­gra­ficz­nymi. Przy­pisy te można czy­tać jako drugą, mocno skró­coną i bar­dziej naukową wer­sję ory­gi­nal­nego tek­stu.

Na początku każ­dej książki wypada wyra­zić podzię­ko­wa­nia wszyst­kim oso­bom, które przy­czy­niły się do jej napi­sa­nia. W tym wypadku jest to nie­moż­liwe, ponie­waż lista nazwisk musia­łaby być nie­mal rów­nie długa, jak sama książka. Pra­gnę jed­nak sko­rzy­stać z tej oka­zji, by podzię­ko­wać kilku oso­bom, któ­rym jestem szcze­gól­nie wdzięczny. Przede wszyst­kim dzię­kuję Isa­belli, która jako żona i przy­ja­ciółka wzbo­gaca moje życie od ponad ćwierć wieku, a jako wni­kliwa redak­torka pomo­gła nadać osta­teczny kształt tej pracy. Dzię­kuję także naszym synom, Mar­kowi i Chri­sto­phe­rowi, od któ­rych nauczy­łem się praw­do­po­dob­nie rów­nie dużo, jak oni ode mnie. Podzię­ko­wa­nia należą się także Jaco­bowi Get­zel­sowi, mojemu dotych­cza­so­wemu i przy­szłemu men­to­rowi. Spo­śród przy­ja­ciół i współ­pra­cow­ni­ków chciał­bym wyróż­nić: Donalda Camp­bella, Howarda Gard­nera, Jean Hamil­ton, Phi­lipa Hef­nera, Hiro­aki Ima­murę, Davida Kip­pera, Douga Kle­ibera, Geo­rge’a Kle­ina, Fau­sta Mas­si­mi­niego, Eli­sa­beth Noelle-Neu­mann, Jerome’a Sin­gera, Jamesa Sti­glera oraz Briana Sut­ton-Smi­tha – wszy­scy oni nie szczę­dzili mi pomocy, inspi­ra­cji i słów zachęty.

Spo­śród moich byłych stu­den­tów i współ­pra­cow­ni­ków naj­więk­szy wpływ na bada­nia i kon­cep­cje przed­sta­wione w niniej­szej książce wywarli: Ronald Graef, Robert Kubey, Reed Lar­son, Jean Naka­mura, Kevin Rathunde, Rick Robin­son, Ikuya Sato, Sam Wha­len oraz Maria Wong. John Brock­man i Richard P. Kot wspie­rali mnie swoim pro­fe­sjo­na­li­zmem od początku do końca pracy nad książką. Wresz­cie pra­gnę podzię­ko­wać Fun­da­cji Spen­cera za zapew­nie­nie mi w ostat­nich dzie­się­ciu latach środ­ków finan­so­wych nie­zbęd­nych do zebra­nia i prze­ana­li­zo­wa­nia danych. Jestem szcze­gól­nie wdzięczny jej byłemu pre­ze­sowi H. Tho­ma­sowi Jame­sowi, obec­nemu pre­ze­sowi Law­rence’owi A. Cre­mi­nowi i wice­pre­ze­sce Marion Fal­det. Oczy­wi­ście żadna z wyżej wymie­nio­nych osób nie ponosi odpo­wie­dzial­no­ści za błędy i nie­ści­sło­ści, które mogły poja­wić się w książce – pozo­stają one wyłącz­nie moim nie­do­pa­trze­niem.

Chi­cago, marzec 1990

1. O szczęściu na nowo

1

O szczę­ściu na nowo

Wstęp

Dwa tysiące trzy­sta lat temu Ary­sto­te­les doszedł do wnio­sku, że ludzie, zarówno męż­czyźni, jak i kobiety, ponad wszystko poszu­kują szczę­ścia2. Jest ono dla nas war­to­ścią samo w sobie; wszyst­kie inne cele, do któ­rych dążymy – zdro­wie, piękno, bogac­two czy wła­dza – mają zna­cze­nie tylko dla­tego, że spo­dzie­wamy się, iż osią­ga­jąc je, sta­niemy się szczę­śliwi. Od cza­sów Ary­sto­te­lesa wiele się zmie­niło. Nasz poziom zro­zu­mie­nia wszech­świata i ato­mów prze­szedł wszel­kie ocze­ki­wa­nia. W porów­na­niu ze współ­cze­snym czło­wie­kiem wypo­sa­żo­nym w wie­dzę, która daje siłę i wła­dzę, greccy bogo­wie przy­po­mi­nają bez­radne dzieci. A jed­nak nasze podej­ście do naj­waż­niej­szej sprawy nie ule­gło w ciągu wie­ków więk­szym zmia­nom. Nie rozu­miemy, czym jest szczę­ście, podob­nie jak nie rozu­miał tego Ary­sto­te­les. Można by nawet powie­dzieć, że nie poczy­ni­li­śmy żad­nych postę­pów w ucze­niu się, jak osią­gnąć ten pożą­dany przez nas błogi stan.

Obec­nie jeste­śmy zdrowsi i żyjemy dłu­żej, a nawet naj­mniej zamożni z nas mają dostęp do luk­su­sów, o jakich kil­ka­dzie­siąt lat temu nikt nie śmiał marzyć (w pałacu Króla Słońce nie było wielu łazie­nek, wła­ści­ciele śre­dnio­wiecz­nych mająt­ków rzadko posia­dali krze­sła, a żaden rzym­ski cesarz nie mógł włą­czyć tele­wi­zora, aby ode­gnać nudę)3; możemy też korzy­stać z ogrom­nego dorobku nauko­wego ludz­ko­ści. Pomimo tego współ­cze­śni ludzie czę­sto czują, że mar­nują swoje życie, a zamiast pełni szczę­ścia nie­ustan­nie doświad­czają lęku i znu­dze­nia.

Czy takie jest nasze prze­zna­cze­nie? Czy mamy pozo­stać nie­speł­nieni? Czy każdy czło­wiek zawsze będzie pra­gnął cze­goś wię­cej, niż może mieć? A może nie­ustanne poczu­cie nie­za­do­wo­le­nia, które czę­sto zatruwa nawet naj­wspa­nial­sze chwile naszego życia, wynika z tego, że szu­kamy szczę­ścia w nie­wła­ści­wych miej­scach? Celem tej książki jest wyko­rzy­sta­nie pew­nych narzę­dzi sto­so­wa­nych we współ­cze­snej psy­cho­lo­gii do reflek­sji nad odwiecz­nym pyta­niem: kiedy ludzie czują się naj­bar­dziej szczę­śliwi? Jeśli uda nam się odna­leźć na nie odpo­wiedź, być może wresz­cie nauczymy się ukła­dać sobie życie tak, by szczę­ście odgry­wało w nim więk­szą rolę.

Dwa­dzie­ścia pięć lat przed roz­po­czę­ciem pracy nad tą książką doko­na­łem pew­nego odkry­cia, uświa­do­mi­łem to sobie jed­nak dopiero po upły­wie ćwierć wieku. Nazy­wa­nie mojego wnio­sku odkry­ciem może być nieco mylące, gdyż doty­czy on sprawy zna­nej ludziom od zara­nia dzie­jów. A jed­nak słowo to wydaje się wła­ściwe, ponie­waż zwró­ci­łem uwagę na dobrze znany fakt, który nie został wcze­śniej opi­sany ani wyja­śniony w ramach odpo­wied­niej dzie­dziny nauko­wej – w tym wypadku psy­cho­lo­gii. Poświę­ci­łem więc ćwierć wieku na bada­nie tego ulot­nego zja­wi­ska.

„Odkry­łem” mia­no­wi­cie, że szczę­ście nie jest czymś, co się wyda­rza. Nie jest ono wyni­kiem sprzy­ja­ją­cego losu ani dzie­łem przy­padku. Nie można go kupić za pie­nią­dze ani uzy­skać dzięki posia­da­nej wła­dzy. Nie zależy też ono od zewnętrz­nych wyda­rzeń, lecz jest efek­tem tego, jak te wyda­rze­nia inter­pre­tu­jemy. To stan, na który każdy z nas musi sam się przy­go­to­wać, a gdy już go osią­gnie – dbać o niego i go chro­nić. Osoby, które nauczą się kon­tro­lo­wać swoje wewnętrzne doświad­cze­nia, będą mogły decy­do­wać o jako­ści wła­snego życia – a jest to zdol­ność, która w naj­więk­szym stop­niu umoż­li­wia zbli­że­nie się do pełni szczę­ścia.

Nie można jed­nak osią­gnąć szczę­ścia, poszu­ku­jąc go świa­do­mie. Jak pisał John Stu­art Mill, „ci tylko są szczę­śliwi (…), któ­rych myśli są skie­ro­wane ku jakie­muś przed­mio­towi innemu, niż ich wła­sna szczę­śli­wość”4. Szczę­ście przy­cho­dzi nie wtedy, kiedy sta­ramy się je zna­leźć, lecz gdy anga­żu­jemy się bez reszty w każdy – zarówno dobry, jak i zły – aspekt naszego życia. Austriacki psy­cho­log Vik­tor Frankl pod­su­mo­wał to pięk­nie w przed­mo­wie do książki Czło­wiek w poszu­ki­wa­niu sensu:

Nie goń­cie za suk­ce­sem – im bar­dziej ku niemu dąży­cie, czy­niąc z niego swój jedyny cel, tym czę­ściej on was omija. Do suk­cesu bowiem, tak jak do szczę­ścia, nie można dążyć; musi on z cze­goś wyni­kać i wystę­puje jedy­nie jako nie­za­mie­rzony rezul­tat naszego zaan­ga­żo­wa­nia w dzieło więk­sze i waż­niej­sze od nas samych5.

Jak więc możemy osią­gnąć ten nie­uchwytny cel, do któ­rego nie można dotrzeć bez­po­śred­nio? Bada­nia, które prze­pro­wa­dzi­łem w ostat­nich dwu­dzie­stu pię­ciu latach, prze­ko­nały mnie, że jest na to spo­sób. To okrężna droga, która roz­po­czyna się od zyska­nia kon­troli nad swoją świa­do­mo­ścią.

Nasze prze­ko­na­nia na temat wła­snego życia są wyni­kiem dzia­ła­nia wielu sił decy­du­ją­cych o kształ­cie naszego doświad­cze­nia. Każda z nich wpływa na to, czy czu­jemy się dobrze, czy źle. Więk­szość tych sił pozo­staje poza naszą kon­trolą. Nie mamy wiel­kiego wpływu na to, jak wyglą­damy, jaki mamy tem­pe­ra­ment i jak jest zbu­do­wane nasze ciało. Nie możemy – przy­naj­mniej na razie – decy­do­wać o swoim wzro­ście i zdol­no­ściach inte­lek­tu­al­nych. Nie możemy wybrać sobie rodzi­ców ani daty naro­dzin; nikt z nas nie decy­duje o tym, czy pod­czas jego życia na świe­cie wybuch­nie wojna albo nastąpi kry­zys. Infor­ma­cje zapi­sane w naszych genach, siła gra­wi­ta­cji, pyłki uno­szące się w powie­trzu, epoka, w któ­rej się rodzimy – wszystko to oraz nie­skoń­cze­nie wiele innych oko­licz­no­ści decy­duje o tym, co widzimy, jak się czu­jemy i co robimy. Nie ma więc nic zaska­ku­ją­cego w prze­ko­na­niu, że naszym losem rzą­dzą przede wszyst­kim czyn­niki zewnętrzne.

Wszy­scy jed­nak doświad­czy­li­śmy chwil, w któ­rych zamiast pod­da­wać się dzia­ła­niu ano­ni­mo­wych mocy, czu­jemy, że mamy kon­trolę nad swo­imi poczy­na­niami i jeste­śmy panami wła­snego losu. W tych rzad­kich momen­tach towa­rzy­szy nam rado­sne pod­nie­ce­nie, głę­bo­kie poczu­cie zado­wo­le­nia, które pie­lę­gnu­jemy przez długi czas i które w naszej pamięci staje się punk­tem odnie­sie­nia mówią­cym, jak powinno wyglą­dać nasze życie.

Ten wła­śnie stan nazy­wam opty­mal­nym doświad­cze­niem (ang. opti­mal expe­rience). Tak czuje się żeglarz trzy­ma­jący kurs, gdy podmu­chy wia­tru roz­wie­wają mu włosy, a łódź ska­cze na falach jak źre­bak – kiedy żagle, kadłub, wiatr i morze nucą wspólną melo­dię, która współ­gra z tęt­nem krwi w jego żyłach. Tak czuje się malarz, gdy mię­dzy kolo­rami na płót­nie zaczyna nara­stać magne­tyczne napię­cie i przed oczami zdu­mio­nego twórcy rodzi się nowa, żywa forma. To także uczu­cie towa­rzy­szące ojcu w chwili, gdy dziecko pierw­szy raz odpo­wiada uśmie­chem na jego uśmiech. Co cie­kawe, takie emo­cje wystę­pują nie tylko w sprzy­ja­ją­cych oko­licz­no­ściach zewnętrz­nych. Ludzie, któ­rzy prze­trwali obozy kon­cen­tra­cyjne lub znaj­do­wali się w sytu­acji śmier­tel­nego zagro­że­nia, czę­sto wspo­mi­nają, że pośród cier­pie­nia doświad­czali nie­zwy­kłych unie­sień będą­cych reak­cjami na takie pro­ste zda­rze­nia, jak śpiew ptaka usły­szany w lesie, pora­dze­nie sobie z trud­nym zada­niem lub podzie­le­nie się skórką chleba z przy­ja­cie­lem.

W prze­ci­wień­stwie do tego, co zwy­kle myślimy, takie momenty – naj­lep­sze chwile naszego życia – nie zda­rzają się, gdy pozo­sta­jemy bierni i zre­lak­so­wani, choć także one mogą być niezwy­kle przy­jemne, jeśli bar­dzo sta­ra­li­śmy się ich doświad­czyć. Naj­wspa­nial­sze chwile zwy­kle nastę­pują, kiedy nasze ciało lub umysł są napięte do gra­nic moż­li­wo­ści, podej­mu­jąc dobro­wolny wysi­łek w celu osią­gnię­cia cze­goś trud­nego lub war­to­ścio­wego. Opty­malne doświad­cze­nie jest więc czymś, co sami wywo­łu­jemy. Dla dziecka może to być umiesz­cze­nie drżącą rączką ostat­niego klocka na samo­dziel­nie zbu­do­wa­nej wyso­kiej wieży; dla pły­waka – próba pobi­cia wła­snego rekordu życio­wego; dla skrzypka – opa­no­wa­nie do per­fek­cji skom­pli­ko­wa­nego pasażu. Przed każ­dym z nas stoją tysiące moż­li­wo­ści, wyzwań umoż­li­wia­ją­cych prze­kra­cza­nie sie­bie.

Podobne doświad­cze­nia nie zawsze są przy­jemne. Pod­czas tego naj­waż­niej­szego wyścigu pły­wak zapewne zma­gał się z bólem mię­śni, być może zabra­kło mu tchu i na mecie nie­mal mdlał ze zmę­cze­nia – a jed­nak były to naj­lep­sze chwile jego życia. Prze­ję­cie kon­troli nad wła­snym życiem ni­gdy nie jest łatwe, a cza­sami bywa bole­sne. W dłuż­szej per­spek­ty­wie opty­malne doświad­cze­nia skła­dają się jed­nak na poczu­cie, że panu­jemy nad swoim losem, a nawet uczest­ni­czymy w decy­do­wa­niu o tre­ści naszego życia – to zaś jest naj­bliż­sze szczę­ściu w jego powszech­nym rozu­mie­niu.

W ramach swo­ich badań sta­ra­łem się jak naj­le­piej zro­zu­mieć, co – i dla­czego – czu­jemy w chwi­lach naj­więk­szego zado­wo­le­nia. Na początku zapro­si­łem do roz­mowy kil­ku­set „eks­per­tów” – arty­stów, spor­tow­ców, muzy­ków, mistrzów sza­cho­wych i chi­rur­gów – a więc ludzi, któ­rzy przy­naj­mniej na pozór zaj­mują się w życiu dokład­nie tym, co ich inte­re­suje. Na pod­sta­wie ich opo­wie­ści o tym, jak się czują, wyko­nu­jąc swoją pracę, opra­co­wa­łem teo­rię opty­mal­nego doświad­cze­nia opartą na kon­cep­cji prze­pływu – stanu, w któ­rym jeste­śmy tak zaan­ga­żo­wani w dzia­ła­nie, że nic innego nie ma dla nas zna­cze­nia6. Doświad­cze­nie to jest tak przy­jemne, że dążymy do niego nawet wiel­kim kosz­tem – dla samej satys­fak­cji z pod­ję­cia dzia­ła­nia.

Korzy­sta­jąc z tego modelu teo­re­tycz­nego, mój zespół badaw­czy z Uni­ver­sity of Chi­cago, a póź­niej naukowcy na całym świe­cie, prze­pro­wa­dzili wywiady z tysią­cami osób wio­dą­cych różny tryb życia. Bada­nia te wyka­zały, że opty­malne doświad­cze­nia są opi­sy­wane w ten sam spo­sób przez kobiety i męż­czyzn, ludzi mło­dych i sta­rych, nie­za­leż­nie od róż­nic kul­tu­ro­wych. Doświad­cze­nie prze­pływu nie jest wła­ściwe tylko boga­tym eli­tom z kra­jów uprze­my­sło­wio­nych. Tymi samymi sło­wami mówią o nim star­sze kobiety z Korei, doro­śli z Taj­lan­dii i Indii, nasto­latki z Tokio, paste­rze z ple­mie­nia Nawaho, rol­nicy z wło­skich Alp i pra­cow­nicy pro­duk­cyjni z Chi­cago.

Począt­kowo zbie­ra­li­śmy dane za pomocą wywia­dów i kwe­stio­na­riu­szy. Aby uzy­skać więk­szą dokład­ność badań, z cza­sem opra­co­wa­li­śmy nową metodę mie­rze­nia jako­ści subiek­tyw­nych prze­żyć, zwaną zbie­ra­niem pró­bek doświad­cze­nia (ang. expe­rience sam­pling method, ESM)7. Uczest­nicy badań pro­wa­dzo­nych tą tech­niką przez tydzień noszą przy sobie pager oraz zapi­sują swoje uczu­cia i myśli w chwili, gdy urzą­dze­nie emi­tuje sygnał dźwię­kowy. Pager jest uru­cha­miany za pomocą nadaj­nika radio­wego około ośmiu razy dzien­nie o przy­pad­ko­wych porach. Na koniec tygo­dnia od każ­dego uczest­nika badań uzy­sku­jemy spra­woz­da­nie z życia skła­da­jące się z opisu losowo wybra­nych chwil. Do tej pory zebra­li­śmy ponad sto tysięcy takich „pró­bek” ludz­kiego doświad­cze­nia z róż­nych stron świata. Wnio­ski przed­sta­wione w tej książce są oparte na zgro­ma­dzo­nych wła­śnie w taki spo­sób danych.

Bada­nia nad prze­pły­wem, które roz­po­czą­łem na Uni­ver­sity of Chi­cago, są obec­nie pro­wa­dzone na całym świe­cie. Zaj­mują się nimi naukowcy w Kana­dzie, Niem­czech, Wło­szech, Japo­nii i Austra­lii. Do tej pory naj­wię­cej danych poza Chi­cago zebrano w Insty­tu­cie Psy­cho­lo­gii na Wydziale Medycz­nym na Uni­ver­sity of Milan. Kon­cep­cja prze­pływu oka­zała się przy­datna dla psy­cho­lo­gów pro­wa­dzą­cych bada­nia nad poczu­ciem szczę­ścia, zado­wo­le­niem z życia i moty­wa­cją wewnętrzną; socjo­lo­gów, któ­rzy postrze­gają stan prze­pływu jako prze­ci­wień­stwo ano­mii i alie­na­cji; antro­po­lo­gów zain­te­re­so­wa­nych rytu­ałami i zja­wi­skiem zbio­ro­wej eks­cy­ta­cji. Niektó­rzy bada­cze korzy­stali z tej teo­rii, podej­mu­jąc próby zro­zu­mie­nia ewo­lu­cji ludz­ko­ści, inni – obja­śnia­jąc istotę doświad­czeń reli­gij­nych.

Prze­pływ nie jest jed­nak wyłącz­nie teo­rią aka­de­micką. Zale­d­wie kilka lat po jej ogło­sze­niu kon­cep­cję tę zaczęto wyko­rzy­sty­wać w prak­tyce. Może ona wska­zać odpo­wied­nią drogę wszyst­kim tym, któ­rzy dążą do poprawy jako­ści życia. Stała się już inspi­ra­cją do stwo­rze­nia eks­pe­ry­men­tal­nych pro­gra­mów naucza­nia w szko­łach, szko­leń dla kadry kie­row­ni­czej, a także pro­duk­tów i usług zwią­za­nych ze spę­dza­niem wol­nego czasu. Zja­wi­sko prze­pływu było i jest wyko­rzy­sty­wane do wpro­wa­dza­nia nowych prak­tyk w psy­cho­te­ra­pii kli­nicz­nej, reso­cja­li­za­cji mło­do­cia­nych prze­stęp­ców, orga­ni­za­cji zajęć w domach spo­koj­nej sta­ro­ści, pro­jek­to­wa­nia wystaw w muze­ach oraz tera­pii zaję­cio­wej dla osób z nie­peł­no­spraw­no­ściami. Wszystko to wyda­rzyło się w ciągu kil­ku­na­stu lat od publi­ka­cji w cza­so­pi­smach nauko­wych pierw­szych arty­ku­łów doty­czą­cych prze­pływu. Wiele wska­zuje na to, że w kolej­nych latach zna­cze­nie tej teo­rii i zasięg jej oddzia­ły­wa­nia jesz­cze się zwięk­szą8.

Zarys teorii przepływu

Do tej pory powstało wiele arty­ku­łów i ksią­żek doty­czą­cych prze­pływu skie­ro­wa­nych do spe­cja­li­stów. W tej książce bada­nia nad opty­mal­nym doświad­cze­niem oraz ich oddzia­ły­wa­nie na życie poszcze­gól­nych ludzi pre­zen­to­wane są po raz pierw­szy dużej i zróż­ni­co­wa­nej gru­pie czy­tel­ni­ków. Nie jest to jed­nak porad­nik. Na księ­gar­nia­nych pół­kach można dziś zna­leźć dosłow­nie tysiące publi­ka­cji, które wyja­śniają, jak stać się boga­tym, zdo­być wła­dzę i miłość lub schud­nąć. Podob­nie jak książki kuchar­skie, tego typu porad­niki mówią nam, jak osią­gnąć jeden ści­śle okre­ślony cel – nie­wielu ludzi postę­puje jed­nak według zawar­tych w nich wska­zó­wek. A nawet jeśli rady te byłyby nie­za­wodne, co by się stało, gdyby pilny czy­tel­nik zamie­nił się w szczu­płego, kocha­nego i wpły­wo­wego milio­nera? Zazwy­czaj w takich sytu­acjach dana osoba wraca do punktu wyj­ścia – two­rzy sobie nową listę życzeń i jest rów­nie nie­za­do­wo­lona ze swo­jego życia, jak wcze­śniej. Ludzie osią­gają zado­wo­le­nie nie wtedy, kiedy chudną lub się bogacą, lecz kiedy dobrze się czują w swoim życiu. W pogoni za szczę­ściem nie liczą się cząst­kowe roz­wią­za­nia.

Mimo naj­lep­szych inten­cji auto­rów żadna książka nie da nam goto­wej recepty na bycie szczę­śli­wymi. Ponie­waż opty­malne doświad­cze­nie zależy od zdol­no­ści kon­tro­lo­wa­nia tego, co w danej chwili dzieje się w naszej świa­do­mo­ści, każdy musi się nauczyć szczę­ścia samo­dziel­nie, wkła­da­jąc w to wysi­łek i uru­cha­mia­jąc wła­sne pokłady kre­atyw­no­ści. Książka może jed­nak przed­sta­wić przy­kłady tego, jak można uczy­nić życie bar­dziej rado­snym oraz upo­rząd­ko­wać je w ramach okre­ślo­nej teo­rii nauko­wej, dając tym samym czy­tel­ni­kowi punkt wyj­ścia do reflek­sji i oso­bi­stych wnio­sków – wła­śnie to jest celem niniej­szej publi­ka­cji.

Zamiast przed­sta­wiać spis wła­ści­wych i niewła­ści­wych dzia­łań, lek­tura ta ma być podróżą przez kró­le­stwo umy­słu, po któ­rym prze­wod­ni­kiem jest nauka. Jak wszyst­kie war­to­ściowe przy­gody, ta także nie będzie łatwa. Bez odro­biny inte­lek­tu­al­nego wysiłku, zaan­ga­żo­wa­nia w reflek­sję i uważ­nej ana­lizy wła­snych doświad­czeń czy­tel­nik nie zyska zbyt wiele na tej lek­tu­rze.

W Prze­pły­wie zba­damy pro­ces osią­ga­nia szczę­ścia poprzez przej­mo­wa­nie kon­troli nad wła­snym życiem wewnętrz­nym. Zaczniemy od zasta­no­wie­nia się, jak działa świa­do­mość i jak można ją kon­tro­lo­wać (roz­dział 2), ponie­waż tylko jeśli zro­zu­miemy spo­sób kształ­to­wa­nia się subiek­tyw­nych prze­żyć, będziemy mogli nad nimi zapa­no­wać. Wszystko, czego doświad­czamy – radość czy cier­pie­nie, zacie­ka­wie­nie czy nuda – jest repre­zen­to­wane w umy­śle jako infor­ma­cja. Jeśli potra­fimy te infor­ma­cje kon­tro­lo­wać, możemy decy­do­wać o jako­ści naszego życia.

Opty­malny stan doświad­cze­nia wewnętrz­nego to taki, w któ­rym w świa­do­mo­ści panuje porzą­dek. Dzieje się tak, kiedy ener­gia psy­chiczna – lub uwaga – jest inwe­sto­wana w reali­styczne cele, a umie­jęt­no­ści są dosto­so­wane do moż­li­wo­ści dzia­ła­nia. Dąże­nie do celu porząd­kuje świa­do­mość, ponie­waż musimy skon­cen­tro­wać uwagę na bie­żą­cym zada­niu i na pewien czas zapo­mnieć o wszyst­kim innym. Ludzie uwa­żają takie okresy walki z prze­ciw­no­ściami za naj­lep­szy czas w swoim życiu (roz­dział 3). Osoba, która prze­jęła kon­trolę nad swoją ener­gią psy­chiczną, a następ­nie zain­we­sto­wała ją w dąże­nie do świa­do­mie wybra­nych celów, z pew­no­ścią sta­nie się doj­rzal­sza i cie­kaw­sza9. Roz­wi­ja­jąc swoje zdol­no­ści i podej­mu­jąc trudne wyzwa­nia, możemy nie­ustan­nie sta­wać się coraz bar­dziej nie­zwy­kłymi ludźmi.

Aby zro­zu­mieć, dla­czego nie­które czyn­no­ści spra­wiają nam więk­szą przy­jem­ność niż inne, przyj­rzymy się warun­kom doświad­cze­nia prze­pływu (roz­dział 4). Flow (po pol­sku prze­pływ, ale także wzno­sze­nie się, uno­sze­nie i poru­sza­nie bez wysiłku) to słowo, któ­rym uczest­nicy naszych badań opi­sują swój stan umy­słu w chwi­lach, gdy w ich świa­do­mo­ści panują porzą­dek i har­mo­nia, a oni chcą kon­ty­nu­ować to, co robią, dla czy­stej satys­fak­cji z wyko­ny­wa­nia danej czyn­no­ści. Reflek­sja nad niektó­rymi zaję­ciami, które pro­wa­dzą do osią­gnię­cia tego stanu umy­słu – takimi jak upra­wia­nie sportu, udział w grach, two­rze­nie sztuki i roz­wi­ja­nie zain­te­re­so­wań – pomoże nam zro­zu­mieć, co uszczę­śli­wia ludzi.

Nie tylko zabawa i sztuka pod­no­szą jakość życia. Aby prze­jąć kon­trolę nad tym, co dzieje się w naszym umy­śle, mamy do dys­po­zy­cji nie­mal nie­skoń­czoną liczbę moż­li­wo­ści doświad­cza­nia zado­wo­le­nia – możemy na przy­kład korzy­stać z umie­jęt­no­ści fizycz­nych i zmy­sło­wych pod­czas bie­ga­nia, słu­cha­nia muzyki czy upra­wia­nia jogi (roz­dział 5) albo roz­wi­jać umie­jęt­no­ści myśle­nia sym­bo­licz­nego przez czy­ta­nie poezji i pism filo­zo­ficz­nych lub roz­wią­zy­wa­nie zadań mate­ma­tycz­nych (roz­dział 6).

Więk­szość ludzi spę­dza prze­wa­ża­jącą część swo­jego życia na pracy i inte­rak­cjach z innymi, szcze­gól­nie z człon­kami rodziny. Dla­tego tak ważne jest naucze­nie się, jak prze­kształ­cać pracę zawo­dową w dzia­ła­nia wywo­łu­jące stan prze­pływu (roz­dział 7), a także myśle­nie o spo­so­bach nawią­zy­wa­nia bar­dziej satys­fak­cjo­nu­ją­cych rela­cji z rodzi­cami, mał­żon­kami, dziećmi i przy­ja­ciółmi (roz­dział 8).

W życiu wielu ludzi zda­rzają się tra­giczne wypadki; nawet ci, któ­rym los na ogół sprzyja, doświad­czają róż­nych stre­su­ją­cych zda­rzeń. Takie sytu­acje nie zawsze jed­nak zmniej­szają subiek­tywne poczu­cie szczę­ścia. O tym, czy przy­kre wyda­rze­nie przy­nie­sie nam korzyść, czy uczyni nas nie­szczę­śli­wymi, decy­duje nasza reak­cja na stres. Roz­dział 9 poświę­cony jest spo­so­bom, dzięki któ­rym ludzie potra­fią cie­szyć się życiem mimo prze­ciw­no­ści losu.

Na koniec zajmę się tym, w jaki spo­sób można łączyć wszyst­kie doświad­cze­nia w zna­czący wzo­rzec (roz­dział 10). Kiedy to się udaje, a dana osoba czuje, że ma kon­trolę nad wła­snym życiem i że to życie ma sens, niczego wię­cej jej nie potrzeba. To, że nie jest szczu­pła, bogata i że nie ma wła­dzy nad świa­tem, prze­staje mieć zna­cze­nie. Fala rosną­cych ocze­ki­wań opada; nie­speł­nione potrzeby nie zatru­wają myśli. Nawet naj­ba­nal­niej­sze doświad­cze­nia stają się przy­jemne.

Niniej­sza książka poka­zuje, co jest potrzebne do osią­gnię­cia opi­sa­nych wyżej celów. Jak kon­tro­lo­wać świa­do­mość? Jak ją upo­rząd­ko­wać, aby czer­pać przy­jem­ność z naszych doświad­czeń? Jak stać się inte­re­su­ją­cym czło­wie­kiem? I wresz­cie – jak two­rzyć sens wła­snego życia? Droga do osią­gnię­cia tych celów wydaje się w teo­rii sto­sun­kowo pro­sta, lecz w prak­tyce oka­zuje się nie­ła­twa. Zasady postę­po­wa­nia są wystar­cza­jąco jasne, by każdy mógł je zasto­so­wać. W nas samych i w naszym oto­cze­niu działa jed­nak wiele sił, które mogą nam w tym prze­szka­dzać. Przy­po­mina to tro­chę próby stra­ce­nia na wadze: każdy wie, jak to zro­bić, każdy chce to zro­bić, a mimo to dla wielu osób oka­zuje się to nie­mal nie­moż­liwe. W przy­padku dąże­nia do szczę­ścia stawka jest jed­nak wyż­sza. Nie cho­dzi tylko o zrzu­ce­nie kilku zbęd­nych kilo­gra­mów. To raczej kwe­stia wyko­rzy­sta­nia szansy na war­to­ściowe życie.

Zanim poznamy warunki osią­gnię­cia opty­mal­nego doświad­cze­nia prze­pływu, musimy przyj­rzeć się pokrótce nie­któ­rym prze­szko­dom, które stają nam na dro­dze do speł­nie­nia. Są one nie­od­łączną czę­ścią ludz­kiego losu. W sta­rych opo­wie­ściach boha­ter, zanim mógł żyć długo i szczę­śli­wie, musiał poko­nać groźne smoki i nie­go­dzi­wych cza­row­ni­ków. Meta­forę tę można zasto­so­wać także do bada­nia psy­chiki. Według mnie główną przy­czyną, dla któ­rej tak trudno nam osią­gnąć szczę­ście, jest to, że – w prze­ci­wień­stwie do mitów stwo­rzo­nych przez ludzi, by dodać sobie otu­chy – świat nie powstał po to, aby odpo­wia­dać na nasze potrzeby. Fru­stra­cja jest nie­ro­ze­rwal­nie zwią­zana z naszym życiem. Kiedy zaś zda­rzy się, że nasze potrzeby zostaną tym­cza­sowo zaspo­ko­jone, natych­miast zaczy­namy chcieć wię­cej. To prze­wle­kłe nie­za­do­wo­le­nie jest drugą prze­szkodą na dro­dze do pełni szczę­ścia.

Aby poko­nać te prze­szkody, każda kul­tura z cza­sem two­rzy sobie narzę­dzia ochronne – reli­gię, filo­zo­fię, sztukę, udo­god­nie­nia – które bro­nią nas przed cha­osem. Poma­gają nam one wie­rzyć, że mamy kon­trolę nad tym, co się wyda­rza, i dostar­czają powo­dów do zado­wo­le­nia z wła­snego losu. Ich sku­tecz­ność jest jed­nak krót­ko­trwała; po upły­wie kilku wie­ków, a cza­sami zale­d­wie po kil­ku­dzie­się­ciu latach, reli­gie i wie­rze­nia tracą na zna­cze­niu i nie dają już takiego ducho­wego opar­cia jak wcze­śniej.

Kiedy ludzie pró­bują osią­gnąć szczę­ście samo­dziel­nie, bez wspar­cia, jakie mogliby czer­pać z wiary, zwy­kle sta­rają się jak naj­czę­ściej doświad­czać przy­jem­no­ści, które są bio­lo­gicz­nie zapro­gra­mo­wane w ich genach albo uznane za atrak­cyjne przez spo­łe­czeń­stwo. Głów­nymi celami stają się bogac­two, wła­dza i seks, które nadają kie­ru­nek ludz­kim dzia­ła­niom. W ten spo­sób nie można jed­nak popra­wić jako­ści swo­jego życia. Tylko bez­po­śred­nia kon­trola doświad­cze­nia, zdol­ność do czer­pa­nia rado­ści tu i teraz ze wszyst­kiego, co robimy, może poko­nać prze­szkody na dro­dze do speł­nie­nia.

Źródła niezadowolenia

Jak wspo­mnia­łem, pod­sta­wową przy­czynę, dla któ­rej tak trudno nam osią­gnąć szczę­ście, sta­nowi to, że wszech­świat nie został zapro­jek­to­wany z myślą o wygo­dzie ludzi. Kosmos jest ogromny i nie­zmie­rzony, a jego więk­sza część pozo­staje nie­przy­jem­nie pusta i zimna. Docho­dzi w nim do gwał­tow­nych zda­rzeń – co pewien czas wybu­cha gwiazda, obra­ca­jąc w pył wszystko, co znaj­duje się w pro­mie­niu milio­nów kilo­me­trów. Nie­liczne pla­nety, któ­rych pole gra­wi­ta­cyjne nie poła­ma­łoby nam kości, oto­czone są opa­rami tru­ją­cych gazów. Nawet Zie­mia, która cza­sami spra­wia wra­że­nie siel­skiej i malow­ni­czej, nie jest wcale tak przy­ja­zna. Aby prze­trwać na jej powierzchni, męż­czyźni i kobiety przez miliony lat musieli wal­czyć z lodem, ogniem, powo­dziami, dzi­kimi zwie­rzę­tami oraz nie­wi­docz­nymi gołym okiem mikro­or­ga­ni­zmami, które poja­wiają się nie wia­domo skąd, aby nas zgła­dzić.

Wydaje się, że za każ­dym razem, kiedy uni­kamy jakie­goś nie­bez­pie­czeń­stwa, na hory­zon­cie poja­wia się nowe zagro­że­nie. Gdy tylko wynaj­du­jemy nową sub­stan­cję, jej pro­dukty uboczne zaczy­nają zatru­wać śro­do­wi­sko. Na prze­strzeni epok powsta­wała broń, która miała zapew­niać bez­pie­czeń­stwo, ale w rezul­ta­cie obra­cała się prze­ciwko swoim twór­com. Kiedy udaje się opa­no­wać jedną cho­robę, inna staje się jesz­cze więk­szą plagą; a jeśli śmier­tel­ność na chwilę maleje, naszym prze­kleń­stwem staje się wizja prze­lud­nie­nia. Czte­rej posępni jeźdźcy Apo­ka­lipsy zawsze krążą w pobliżu. Zie­mia może być naszym jedy­nym domem, jest to jed­nak dom usiany minami, które tylko cze­kają, by wybuch­nąć.

Z mate­ma­tycz­nego punktu widze­nia wszech­świat nie jest dzie­łem przy­padku. Ruchy gwiazd oraz prze­miany ener­gii, które się w nim odby­wają, można dość pre­cy­zyj­nie prze­wi­dzieć i wyja­śnić. Pro­cesy zacho­dzące w przy­ro­dzie nie biorą jed­nak pod uwagę ludz­kich pra­gnień. Są głu­che i ślepe na nasze potrzeby – w tym sen­sie są przy­pad­kowe, w prze­ci­wień­stwie do porządku, który pró­bu­jemy usta­no­wić, dążąc do reali­za­cji naszych celów. Mete­oryt lecący w stronę Nowego Jorku może być posłuszny wszel­kim pra­wom wszech­świata, lecz dla nas będzie sta­no­wił poważny pro­blem. Wirus ata­ku­jący orga­nizm Mozarta zacho­wał się natu­ral­nie dla sie­bie, nie bacząc na to, jaką stratę przy­nie­sie ludz­ko­ści śmierć geniu­sza. Jak powie­dział John Henry Hol­mes, „wszech­świat nie jest do nas nasta­wiony ani wrogo, ani przy­jaź­nie. Jest po pro­stu obo­jętny”.

Chaos to jedno z naj­star­szych pojęć mito­lo­gicz­nych i reli­gij­nych. Jest ono raczej obce fizyce i bio­lo­gii, ponie­waż zgod­nie z pra­wami nauki wszyst­kie zda­rze­nia w kosmo­sie są ide­al­nie logiczne. Mate­ma­tyczna teo­ria cha­osu sta­nowi próbę opisu regu­lar­nych zasad tego, co pozor­nie wydaje się cał­ko­wi­cie przy­pad­kowe. W psy­cho­lo­gii i innych naukach huma­ni­stycz­nych chaos ma jed­nak odmienne zna­cze­nie, ponie­waż jeśli za punkt wyj­ścia uznamy ludz­kie cele i pra­gnie­nia, doj­dziemy do wnio­sku, że w kosmo­sie panuje nie­opi­sany nie­ład10.

Jako jed­nostki nie możemy zmie­nić spo­sobu, w jaki poru­sza się wszech­świat. W ciągu naszego życia nie wywie­ramy nie­mal żad­nego wpływu na siły, które prze­szka­dzają nam w osią­gnię­ciu dobro­stanu. Ważne jest, by robić wszystko, co w naszej mocy, aby zapo­biec woj­nie ato­mo­wej, wal­czyć z nie­spra­wie­dli­wo­ścią spo­łeczną, eli­mi­no­wać głód i cho­roby. Nie należy jed­nak ocze­ki­wać, że wysi­łek wkła­dany w zmianę warun­ków zewnętrz­nych natych­mia­stowo poprawi jakość naszego życia. Jak pisał John Stu­art Mill, „poło­że­nie ludz­ko­ści nie może popra­wić się znacz­nie, dopóki nie zajdą wiel­kie zmiany u samych pod­staw jej umy­sło­wo­ści”11.

Uczu­cia doty­czące nas samych oraz radość, jaką czer­piemy z życia, wyni­kają bez­po­śred­nio ze spo­sobu, w jaki nasz umysł fil­truje i inter­pre­tuje codzienne doświad­cze­nia. Nasze poczu­cie szczę­ścia zależy od wewnętrz­nej har­mo­nii, nie od tego, czy potra­fimy kon­tro­lo­wać siły napę­dza­jące wszech­świat. Z pew­no­ścią powin­ni­śmy się uczyć, jak pano­wać nad śro­do­wi­skiem zewnętrz­nym, ponie­waż od tego może zale­żeć nasze prze­trwa­nie. Nie wpły­nie to jed­nak ani tro­chę na nasze poczu­cie wła­snej war­to­ści ani nie zmieni naszego doświad­cze­nia świata jako miej­sca, w któ­rym panuje chaos. Aby tego doko­nać, musimy nauczyć się pano­wać nad wła­sną świa­do­mo­ścią.

Każdy z nas ma pewne ogólne wyobra­że­nie tego, co chciałby osią­gnąć przed śmier­cią. Miarą jako­ści naszego życia jest to, jak bar­dzo zbli­żymy się do tego celu. Jeśli pozo­staje on poza naszym zasię­giem, ogar­nia nas poczu­cie roz­ża­le­nia lub zre­zy­gno­wa­nia; jeżeli zre­ali­zu­jemy go cho­ciaż czę­ściowo, czu­jemy się szczę­śliwi i zado­wo­leni.

Więk­szość ludzi ma pro­ste cele życiowe: prze­żyć, pozo­sta­wić po sobie dzieci, które także prze­żyją, oraz doko­nać tego w moż­li­wie godny i kom­for­towy spo­sób. W fawe­lach, bied­nych dziel­ni­cach miast Ame­ryki Połu­dnio­wej, w dotknię­tych suszą regio­nach Afryki, wśród milio­nów Azja­tów, któ­rzy muszą codzien­nie zma­gać się z pro­ble­mem głodu, nie można liczyć na wiele wię­cej.

Gdy tylko zostają zapew­nione pod­sta­wowe warunki prze­trwa­nia, sama dostęp­ność wystar­cza­ją­cej ilo­ści pokarmu czy wygod­nego schro­nie­nia prze­staje nas zado­wa­lać. Poja­wiają się wów­czas nowe potrzeby i pra­gnie­nia12. Życie w dostatku oraz posia­da­nie wła­dzy powo­dują, że nasze ocze­ki­wa­nia wciąż rosną. Kiedy zwięk­sza się poziom bogac­twa i wygód, poczu­cie dobro­stanu, które chcie­li­śmy dzięki nim osią­gnąć, coraz bar­dziej się oddala. Gdy dzie­sięć tysięcy kucha­rzy szy­ko­wało nowe potrawy dla króla Cyrusa II Wiel­kiego, pozo­stali miesz­kańcy Per­sji nie­mal przy­mie­rali gło­dem. Obec­nie każda rodzina w tzw. pierw­szym świe­cie ma dostęp do prze­pi­sów z prze­róż­nych miejsc świata i może odtwa­rzać uczty daw­nych impe­ra­to­rów. Czy jed­nak dzięki temu jeste­śmy bar­dziej zado­wo­leni z życia13?

Para­doks rosną­cych ocze­ki­wań uczy nas, że poprawa jako­ści życia może być zada­niem nie­moż­li­wym do wyko­na­nia. W naszych dąże­niach do coraz więk­szych celów nie ma jed­nak nic złego, dopóki cie­szy nas poko­ny­wa­nie prze­szkód na dro­dze do ich speł­nie­nia. Pro­blem poja­wia się wtedy, gdy ludzie tak bar­dzo kon­cen­trują się na tym, co chcą uzy­skać, że prze­stają czer­pać przy­jem­ność z tu i teraz. Kiedy tak się dzieje, tracą szansę na osią­gnię­cie życio­wego speł­nie­nia.

Cho­ciaż wyniki badań suge­rują, że więk­szość z nas wpada w pułapkę rosną­cych ocze­ki­wań i fru­stra­cji, wiele osób znaj­duje spo­soby, by z niej uciec. Są to ludzie, któ­rym – nie­za­leż­nie od warun­ków mate­rial­nych – udaje się pod­no­sić jakość wła­snego życia; któ­rzy są zado­wo­leni, a dodat­kowo potra­fią uszczę­śli­wiać innych wokół sie­bie.

Takie osoby pro­wa­dzą barwne życie, są otwarte na róż­no­rodne doświad­cze­nia, wciąż uczą się nowych rze­czy, mają silne więzi i rela­cje z innymi ludźmi oraz śro­do­wi­skiem, w któ­rym żyją. Czer­pią radość ze wszyst­kiego, co robią, nawet jeśli są to zaję­cia trudne lub mono­tonne; bar­dzo rzadko się nudzą i potra­fią zaak­cep­to­wać wszystko, co im się przy­tra­fia. Ich naj­moc­niej­szą stroną jest praw­do­po­dob­nie to, że mają kon­trolę nad wła­snym życiem14. Z dal­szej czę­ści książki dowiemy się, jak osią­gają ten stan. Zanim jed­nak do tego przej­dziemy, musimy przyj­rzeć się pew­nym stra­te­giom two­rzo­nym przez lata w celu ochrony przed cha­osem, a także przy­czy­nom, dla któ­rych takie zewnętrzne sys­temy obronne czę­sto oka­zują się nie­sku­teczne.

Ochronna rola kultury

W toku ewo­lu­cji naszego gatunku, gdy poszcze­gólne grupy ludzi stop­niowo zyski­wały świa­do­mość wła­snego osa­mot­nie­nia w kosmo­sie oraz nie­pew­nego losu, powsta­wały mity i wie­rze­nia, które miały prze­kształ­cić nie­prze­wi­dy­walne, nisz­czy­ciel­skie siły wszech­świata w zja­wi­ska moż­liwe do kon­tro­lo­wa­nia, a przy­naj­mniej bar­dziej zro­zu­miałe. Jedną z pod­sta­wo­wych funk­cji każ­dej kul­tury jest ochrona jej człon­ków przed cha­osem, dawa­nie im poczu­cia, że ich życie ma zna­cze­nie i że zakoń­czy się suk­ce­sem15. Każdy czło­wiek – Eski­mos, myśliwy z doliny Ama­zonki, Chiń­czyk, India­nin z ple­mie­nia Nawaho, Abo­ry­gen z Austra­lii czy nowo­jor­czyk – jest prze­ko­nany, że żyje w cen­trum wszech­świata i przy­słu­gują mu spe­cjalne prawa będące prze­pustką do przy­szło­ści16. Bez takiej wiary we wła­sną uprzy­wi­le­jo­waną pozy­cję na Ziemi trudno byłoby sta­wiać czoła codzien­nym trud­no­ściom.

Tak wła­śnie powinno być. Cza­sami jed­nak poczu­cie, że zna­leź­li­śmy bez­pieczny kąt w przy­ja­znym wszech­świe­cie, bywa nie­bez­pieczne. Bez­kry­tyczne prze­ko­na­nie o ochron­nej mocy mitów kul­tu­ro­wych może pro­wa­dzić do rów­nie wiel­kiego roz­cza­ro­wa­nia, gdy mity te zawo­dzą. Dzieje się tak, kiedy przed­sta­wi­ciele danej kul­tury dzięki serii pomyśl­nych wyda­rzeń odno­szą wra­że­nie, że rze­czy­wi­ście zna­leźli spo­sób na kon­tro­lo­wa­nie sił natury. W takich oko­licz­no­ściach wiara w to, że są oni naro­dem wybra­nym, który nie musi się już oba­wiać poważ­nych nie­po­wo­dzeń, staje się logiczna. Rzy­mia­nie osią­gnęli ten etap po kilku wie­kach wła­da­nia base­nem Morza Śród­ziem­nego, Chiń­czycy byli pewni swo­jej nie­za­prze­czal­nej potęgi aż do najazdu Mon­go­łów, a Azte­ko­wie – do nadej­ścia Hisz­pa­nów.

Kul­tu­rowa pycha i nie­za­chwiane prze­ko­na­nie, że coś nam się należy od świata, z natury nie­wraż­li­wego na ludz­kie potrzeby, zwy­kle są źró­dłem kło­po­tów. Nie­uza­sad­nione poczu­cie bez­pie­czeń­stwa wcze­śniej czy póź­niej przy­nosi gorz­kie roz­cza­ro­wa­nie. Kiedy ludzie zaczy­nają wie­rzyć, że postęp jest nie­unik­niony, a życie – łatwe, dostrze­ga­jąc pierw­sze oznaki prze­ciw­no­ści losu, szybko tracą odwagę i deter­mi­na­cję. Gdy uświa­da­miają sobie, że to, w co wie­rzyli, nie jest prawdą, porzu­cają wiarę we wszystko, czego do tej pory się nauczyli. Pozba­wieni wspar­cia, jakie dawały im war­to­ści kul­tu­rowe, pogrą­żają się w apa­tii i nie­po­koju.

Obec­nie nie­trudno zaob­ser­wo­wać wokół nas prze­jawy takiego roz­cza­ro­wa­nia. Te naj­bar­dziej oczy­wi­ste wiążą się z wszech­ogar­nia­ją­cym poczu­ciem zobo­jęt­nie­nia, które towa­rzy­szy wielu ludziom. Tych naprawdę szczę­śli­wych jest bar­dzo nie­wielu. Ile znasz osób, które cie­szą się tym, co robią; są ogól­nie zado­wo­lone ze swo­jego życia; nie żałują prze­szło­ści i z praw­dziwą ufno­ścią patrzą w przy­szłość? Dwa tysiące trzy­sta lat temu zapa­lona w dzień latar­nia nie pomo­gła Dio­ge­ne­sowi zna­leźć praw­dzi­wego czło­wieka. Gdyby filo­zof powró­cił i pró­bo­wał dzi­siaj szu­kać czło­wieka szczę­śli­wego, miałby zapewne jesz­cze więk­sze trud­no­ści.

Wszech­obecne poczu­cie nie­za­do­wo­le­nia nie jest spo­wo­do­wane bez­po­śred­nio czyn­ni­kami zewnętrz­nymi. W prze­ci­wień­stwie do wielu innych współ­cze­snych naro­dów, my, Ame­ry­ka­nie, nie możemy zrzu­cać swo­ich pro­ble­mów na karb nie­sprzy­ja­ją­cego śro­do­wi­ska, powszech­nego ubó­stwa czy oku­pa­cji przez armię nie­przy­ja­ciela. Korze­nie naszej fru­stra­cji tkwią w naszym wnę­trzu i każdy z nas musi je roz­plą­tać wła­snymi siłami. Ochronne ele­menty kul­tury, które były sku­teczne w prze­szło­ści – porzą­dek sta­no­wiony przez reli­gię, patrio­tyzm, tra­dy­cje etniczne, zwy­czaje prak­ty­ko­wane przez okre­ślone klasy spo­łeczne – obec­nie, wobec rosną­cej liczby ludzi odczu­wa­ją­cych dzia­ła­nie panu­ją­cego wokół bez­względ­nego cha­osu, nie speł­niają już swo­jej funk­cji.

Brak wewnętrz­nego porządku prze­ja­wia się w postaci subiek­tyw­nie postrze­ga­nego stanu nazy­wa­nego lękiem onto­lo­gicz­nym lub egzy­sten­cjal­nym17. Zasad­ni­czo jest to strach przed ist­nie­niem; poczu­cie, że życie nie ma sensu, więc nie warto go kon­ty­nu­ować. Wszystko wydaje się pozba­wione zna­cze­nia18. W umy­słach ostat­nich kilku poko­leń dodat­ko­wym zagro­że­niem dla reali­za­cji marzeń stało się widmo wojny ato­mo­wej. Odwieczna walka ludz­ko­ści o prze­trwa­nie zdaje się bez­ce­lowa. Jeste­śmy tylko zapo­mnia­nymi dro­bin­kami uno­szą­cymi się bez­wład­nie w próżni. Z każ­dym mija­ją­cym rokiem panu­jący we wszech­świe­cie chaos ogrom­nieje w naszych wyobra­że­niach.

Gdy z peł­nych nadziei, nie­do­świad­czo­nych mło­dych ludzi sta­jemy się trzeźwo myślą­cymi doro­słymi, każ­dego z nas nur­tuje pyta­nie: Czy to już wszystko? Dzie­ciń­stwo bywa bole­sne, wiek doj­rze­wa­nia przy­nosi poczu­cie zagu­bie­nia – więk­szość z nas jed­nak ocze­kuje, że gdy doro­śniemy, wszystko się ułoży. We wcze­snej doro­sło­ści przy­szłość wciąż jawi się nam obie­cu­jąco i mamy nadzieję na reali­za­cję swo­ich celów. W końcu jed­nak, patrząc w łazien­kowe lustro, dostrze­gamy pierw­sze siwe włosy i uświa­da­miamy sobie, że nad­mia­rowe kilo­gramy nie znikną; nasz wzrok stop­niowo się pogar­sza, a kolejne czę­ści ciała zaczyna prze­szy­wać tajem­ni­czy ból. Te sub­telne oznaki naszej śmier­tel­no­ści są jak kel­ne­rzy, któ­rzy nakry­wają stoły do śnia­da­nia, cho­ciaż gość wciąż spo­żywa kola­cję. Przy­po­mi­nają: „Twój czas się koń­czy, musisz się zbie­rać”. Zazwy­czaj nie czu­jemy się na to gotowi. Myślimy: „Zaraz, zaraz, to prze­cież nie­moż­liwe. Nawet nie zaczą­łem żyć. Gdzie są pie­nią­dze, które pla­no­wa­łem zaro­bić? Gdzie szczę­śliwe chwile, któ­rych mia­łem zaznać?”.

Natu­ralną kon­se­kwen­cją takiego myśle­nia jest wra­że­nie, że zosta­li­śmy oszu­kani. Od naj­młod­szych lat uczy­li­śmy się wie­rzyć, że łaskawy los się nami zaopie­kuje. Wszy­scy mówili nam, iż mamy ogromne szczę­ście żyć w naj­bo­gat­szym pań­stwie świata w erze naj­więk­szych osią­gnięć nauko­wych w dzie­jach ludz­ko­ści; korzy­stać na co dzień z zaawan­so­wa­nych tech­no­lo­gii; być pod ochroną naj­mą­drzej­szej kon­sty­tu­cji. Nic więc dziw­nego, że spo­dzie­wa­li­śmy się wieść życie bogat­sze i bar­dziej zna­czące niż kto­kol­wiek wcze­śniej. Jeśli nasi dziad­ko­wie, żyjący w absur­dal­nie pry­mi­tyw­nych cza­sach, potra­fili odczu­wać radość, to my tym bar­dziej powin­ni­śmy być szczę­śliwi! Tak mówili nam naukowcy i duchowni na ambo­nach, potwier­dzały to tysiące tele­wi­zyj­nych reklam cele­bru­ją­cych dobre życie. A jed­nak, pomimo tych wszyst­kich zapew­nień, wcze­śniej czy póź­niej budzimy się zupeł­nie sami, z prze­ko­na­niem, że nie ma spo­sobu, by nasz pełen dobro­bytu, wysoko roz­wi­nięty świat zapew­nił nam poczu­cie szczę­ścia.

Kiedy taka myśl poja­wia się w naszej świa­do­mo­ści, reagu­jemy bar­dzo róż­nie. Nie­któ­rzy sta­rają się ją igno­ro­wać, dążąc do kolej­nych rze­czy mają­cych uczy­nić ich życie lep­szym: posia­da­nia więk­szego domu i samo­chodu, awan­so­wa­nia w pracy, pro­wa­dze­nia bar­dziej wystaw­nego stylu życia. Podej­mują ten wysi­łek, by osią­gnąć satys­fak­cję, jakiej do tej pory nie zaznali. Cza­sami takie roz­wią­za­nie się spraw­dza, ponie­waż dana osoba tak bar­dzo anga­żuje się w walkę, że nie ma czasu dostrzec, iż wcale nie zbliża się do swo­jego celu. Jeśli jed­nak poświęci czas na reflek­sję, poczu­cie roz­cza­ro­wa­nia wraca – z każ­dym kolej­nym suk­ce­sem staje się jasne, że pie­nią­dze, wła­dza, pozy­cja spo­łeczna i stan posia­da­nia nie mają naj­mniej­szego wpływu na jakość życia.

Inni posta­na­wiają zwal­czać nie­po­ko­jące objawy. Jeśli pierw­sze sygnały ostrze­gaw­cze wysyła im ciało, zaczy­nają sto­so­wać diety, cho­dzą na siłow­nię lub aero­bik, kupują sprzęt do ćwi­czeń bądź decy­dują się na ope­ra­cję pla­styczną. Jeżeli pro­ble­mem jest to, że nikt nie zwraca na nich uwagi, czy­tają książki o spo­so­bach zdo­by­wa­nia wła­dzy lub przy­ja­ciół albo biorą udział w kur­sach aser­tyw­no­ści i uma­wiają się na biz­ne­sowe lun­che. Po pew­nym cza­sie jed­nak oka­zuje się, że takie cząst­kowe roz­wią­za­nia rów­nież nie są sku­teczne. Nie­za­leż­nie od tego, ile ener­gii poświę­cimy na dba­nie o swoje ciało, ono osta­tecz­nie i tak nas zawie­dzie. Jeżeli uczymy się aser­tyw­no­ści, możemy mimo­wol­nie zra­zić do sie­bie przy­ja­ciół i zna­jo­mych. Jeśli nato­miast zbyt wiele czasu spę­dzamy z nowo pozna­nymi oso­bami, możemy nara­zić na szwank swoje rela­cje z mał­żon­kiem i rodziną. W życiu jest tak dużo spraw, a tak mało czasu, by zająć się nimi wszyst­kimi.

Nie­któ­rzy z nas, znie­chę­ceni darem­nymi pró­bami spro­sta­nia wszyst­kim moż­li­wym wyma­ga­niom, pod­dają się i usu­wają w cień. Idąc za radą Kan­dyda, rezy­gnują ze świata i „upra­wiają swoje ogródki”. Poszu­kują łagod­nych form ucieczki od docze­sno­ści – zaj­mują się na przy­kład nie­szko­dli­wym hobby albo kom­ple­tują kolek­cję abs­trak­cyj­nych obra­zów lub por­ce­la­no­wych figu­rek. Cza­sami zatra­cają się w nałogu, zwa­bieni przy­jem­no­ścią picia alko­holu lub nie­zwy­kło­ścią alter­na­tyw­nej rze­czy­wi­sto­ści, w któ­rej można się zna­leźć pod wpły­wem nar­ko­ty­ków. Choć wyszu­kane i kosz­towne roz­rywki na jakiś czas odwra­cają naszą uwagę od pod­sta­wo­wego pyta­nia: „Czy to już wszystko?”, nie­wielu z nas może powie­dzieć, że dzięki nim zna­la­zło sens w życiu.

Tra­dy­cyj­nie zagad­nie­niem egzy­sten­cji naj­bar­dziej bez­po­śred­nio zaj­muje się reli­gia. Coraz wię­cej osób roz­cza­ro­wa­nych życiem powraca do niej, wybie­ra­jąc jedno ze stan­dar­do­wych wyznań lub bar­dziej ezo­te­ryczne wschod­nie warianty ducho­wo­ści19. Reli­gia jest jed­nak tylko tym­cza­so­wym spo­so­bem na poszu­ki­wa­nie sensu w życiu; nie sta­nowi osta­tecz­nego roz­wią­za­nia pro­blemu. W nie­któ­rych epo­kach histo­rycz­nych reli­gie prze­ko­nu­jąco wyja­śniały, co jest nie w porządku z ludzką egzy­sten­cją i dawały wia­ry­godne odpo­wie­dzi na nur­tu­jące ludz­kość pyta­nia. Od IV do VIII wieku naszej ery w Euro­pie roz­prze­strze­niło się chrze­ści­jań­stwo, na Bli­skim Wscho­dzie powstał islam, a Azję opa­no­wał bud­dyzm. Przez setki lat cele pro­po­no­wane przez reli­gie były dla ludzi wystar­cza­jąco atrak­cyjne, by poświę­cić życie na ich reali­za­cję. Obec­nie jed­nak trud­niej jest zaak­cep­to­wać reli­gijny świa­to­po­gląd jako bez­sprzecz­nie słuszny. Forma, w jakiej reli­gie przed­sta­wiają swoje prawdy – mity, obja­wie­nia, święte księgi – w epoce racjo­na­li­zmu i roz­woju nauki nie wzbu­dza już wiary, nawet jeśli treść tych prawd pozo­staje nie­zmienna. Być może pew­nego dnia doj­dzie do powsta­nia nowej reli­gii. Tym­cza­sem ludzie szu­ka­jący pocie­sze­nia w ist­nie­ją­cych kościo­łach czę­sto oku­pują spo­kój umy­słu mil­czącą zgodą na igno­ro­wa­nie ogromu naszej wie­dzy o funk­cjo­no­wa­niu świata.

Dowody na to, że żadne z wymie­nio­nych roz­wią­zań nie spraw­dza się we współ­cze­snym świe­cie, są nie­za­prze­czalne. Osią­gnąw­szy szczyt mate­rial­nego dobro­bytu, nasze spo­łe­czeń­stwo cierpi z powodu prze­róż­nych dziw­nych nie­szczęść. Dzięki zyskom z han­dlu nie­le­gal­nymi, sil­nie uza­leż­nia­ją­cymi nar­ko­ty­kami bogacą się mor­dercy i ter­ro­ry­ści. Moż­liwe, że w nie­da­le­kiej przy­szło­ści będzie nami rzą­dzić elita skła­da­jąca się z byłych dile­rów nar­ko­ty­ko­wych, któ­rzy szybko zyskują bogac­two i wła­dzę kosz­tem pra­wo­rząd­nych oby­wa­teli. A jeśli cho­dzi o nasze życie sek­su­alne, odrzu­ce­nie „moral­nej hipo­kry­zji” pro­wa­dzi do wza­jem­nego zara­ża­nia się śmier­cio­no­śnymi wiru­sami.

Pewne trendy spo­łeczne bywają tak nie­po­ko­jące, że mamy skłon­ność do „wyłą­cza­nia się”, gdy sły­szymy naj­now­sze dane. Stra­te­gia cho­wa­nia głowy w pia­sek w celu unik­nię­cia złych wia­do­mo­ści nie przy­nosi jed­nak dobrych rezul­ta­tów; lepiej jest sta­wić czoła fak­tom, aby zacho­wać ostroż­ność i unik­nąć losu wielu uwzględ­nio­nych w sta­ty­sty­kach pokrzyw­dzo­nych. Oczy­wi­ście ist­nieją także dane, które mogą popra­wiać nam nastrój: na przy­kład w ciągu ostat­nich trzy­dzie­stu lat pię­cio­krot­nie zwięk­szyła się liczba urzą­dzeń elek­trycz­nych w naszych domach. Inne fakty są jed­nak prze­ra­ża­jące. W roku 1984 w Sta­nach Zjed­no­czo­nych trzy­dzie­ści cztery miliony ludzi żyły poni­żej gra­nicy ubó­stwa (defi­nio­wa­nej jako roczny dochód w wyso­ko­ści 10 609 dola­rów lub mniej na czte­ro­oso­bową rodzinę) – liczba ta pra­wie się nie zmie­niła przez ostat­nie dzie­się­cio­le­cia.

Współ­czyn­nik bru­tal­nych prze­stępstw – mor­derstw, gwał­tów, roz­bo­jów i napa­ści – przy­pa­da­ją­cych na miesz­kańca Sta­nów Zjed­no­czo­nych od roku 1960 do 1986 wzrósł o ponad 300%. W roku 1978 doszło do 1 085 500 takich prze­stępstw, a w roku 1986 ich liczba wyno­siła 1 488 140. Wskaź­nik zabójstw jest o około 1000% wyż­szy niż w innych kra­jach uprze­my­sło­wio­nych, takich jak Kanada, Nor­we­gia czy Fran­cja. W tym samym okre­sie liczba roz­wo­dów wzro­sła o nie­mal 400%, z 31 na 1000 mał­żeństw w roku 1950 do 121 na 1000 w roku 1984. W ciągu tych dwu­dzie­stu pię­ciu lat potro­iła się zacho­ro­wal­ność na cho­roby wene­ryczne; w roku 1960 odno­to­wano 259 000, a w 1984 – pra­wie 900 000 przy­pad­ków rze­żączki. Wciąż nie wiemy, jak wiel­kie żniwo zbie­rze nie­dawna plaga, epi­de­mia AIDS, zanim zosta­nie opa­no­wana20.

Trzy- a nawet czte­ro­krotny wzrost liczby pato­lo­gii spo­łecz­nych w ciągu życia ostat­niego poko­le­nia doty­czy zadzi­wia­jąco wielu obsza­rów życia. Na przy­kład w roku 1955 w Sta­nach Zjed­no­czo­nych odno­to­wano 1 700 000 przy­pad­ków hospi­ta­li­za­cji pacjen­tów psy­chia­trycz­nych; do roku 1975 liczba ta wzro­sła do 6 400 000. Praw­do­po­dob­nie nie­przy­pad­kowo podobne dane ilu­strują naszą naro­dową para­noję: w latach 1975–1985 budżet przy­zna­wany Depar­ta­men­towi Obrony wzrósł z 87,9 do 284,7 miliarda dola­rów, co ozna­cza ponad trzy­krotny przy­rost fun­du­szy. Co prawda budżet Depar­ta­mentu Edu­ka­cji w tym samym okre­sie także się potroił – w roku 1985 wyno­sił on jed­nak „zale­d­wie” 17,4 miliarda dola­rów. Jeśli cho­dzi o przy­zna­wa­nie środ­ków finan­so­wych, potęga mie­cza wciąż jest około szes­na­sto­krot­nie więk­sza od siły pióra.

Przy­szłość też nie wygląda różowo. Współ­cze­śni nasto­lat­ko­wie wyka­zują objawy apa­tii nęka­ją­cej star­sze poko­le­nia, cza­sami nawet w bar­dziej nasi­lo­nej postaci. Obec­nie coraz mniej mło­dych ludzi dora­sta w rodzi­nach, w któ­rych oboje rodzi­ców anga­żuje się w wycho­wy­wa­nie dzieci. W roku 1960 tylko jedno na dzie­się­cioro nasto­lat­ków miesz­kało z tylko jed­nym rodzi­cem. W roku 1980 ta liczba się podwo­iła, a w 1990 można się spo­dzie­wać jej potro­je­nia21. W roku 1982 w Sta­nach Zjed­no­czo­nych było 80 tysięcy mło­do­cia­nych prze­stęp­ców – mło­dzieży w wieku śred­nio 15 lat, która tra­fiła do róż­nych aresz­tów i zakła­dów wycho­waw­czych. Sta­ty­styki doty­czące zaży­wa­nia nar­ko­ty­ków, zapa­dal­no­ści na cho­roby wene­ryczne, ucie­czek z domu i ciąż poza­mał­żeń­skich rów­nież są ponure, a przy tym praw­do­po­dob­nie zani­żone. W okre­sie od 1950 do 1980 roku liczba samo­bójstw popeł­nia­nych przez nasto­latki wzro­sła o ponad 300%, szcze­gól­nie wśród bia­łych chłop­ców z bogat­szych domów. W roku 1985 zano­to­wano 29 253 samo­bójstw; 1339 z nich popeł­nili biali chłopcy w wieku od 15 do 19 lat. Liczba samo­bójstw popeł­nia­nych przez białe dziew­czyny z tej samej grupy wie­ko­wej była czte­ro­krot­nie niż­sza, a czar­no­skó­rzy chłopcy w podob­nym wieku popeł­niali samo­bójstwa dzie­sięć razy rza­dziej (byli nato­miast naj­częst­szymi ofia­rami zabójstw)22. Wresz­cie, poziom wie­dzy w całych Sta­nach Zjed­no­czo­nych stop­niowo się obniża. Na przy­kład prze­ciętny wynik egza­minu matu­ral­nego z mate­ma­tyki w roku 1967 wyno­sił 466, a w roku 1984 – 426 punk­tów. Podobne wyniki ucznio­wie uzy­skali w testach umie­jęt­no­ści wer­bal­nych. Tego typu ponure sta­ty­styki można cyto­wać bez końca.

Dla­czego wła­śnie teraz, gdy osią­gnę­li­śmy sto­pień postępu, o jakim nawet nam się nie śniło, czu­jemy się bar­dziej bez­radni wobec życia niż nasi przod­ko­wie żyjący w dużo trud­niej­szych warun­kach? Odpo­wiedź wydaje się jasna: cho­ciaż ludz­kość tysiąc­krot­nie zwięk­szyła swoje zasoby mate­rialne, nie doko­nała więk­szych postę­pów w zakre­sie radze­nia sobie z wła­snymi doświad­cze­niami.

Powtórna nauka doświadczania

Nie ma innego wyj­ścia z tej trud­nej sytu­acji niż wzię­cie spraw we wła­sne ręce. Skoro war­to­ści i insty­tu­cje nie dają nam już takiego opar­cia jak daw­niej, każdy z nas musi wyko­rzy­stać wszel­kie dostępne środki, aby nadać swo­jemu życiu sens i czer­pać z niego radość. Psy­cho­lo­gia dostar­cza nam jed­nego z naj­waż­niej­szych narzę­dzi, które mogą nam w tym pomóc. Do nie­dawna głów­nym osią­gnię­ciem tej nauki było odkry­cie, w jaki spo­sób wyda­rze­nia z prze­szło­ści oddzia­łują na nasze teraź­niej­sze zacho­wa­nia. Uświa­do­miło nam ono, że nie­ra­cjo­nalne postę­po­wa­nie doro­słych ludzi czę­sto wynika z ich dzie­cię­cych fru­stra­cji. Psy­cho­lo­gię można wyko­rzy­stać także do innych celów, na przy­kład do zna­le­zie­nia odpo­wie­dzi na pod­sta­wowe pyta­nie: Skoro jeste­śmy tym, kim jeste­śmy, i mamy okre­ślone kom­pleksy czy zaha­mo­wa­nia, to co możemy zro­bić, aby nasza przy­szłość była lep­sza?

Aby poko­nać towa­rzy­szące nam obec­nie nie­po­kój i spadki nastroju, musimy się stać nie­za­leżni od śro­do­wi­ska spo­łecz­nego w takim stop­niu, by nasze reak­cje nie były moty­wo­wane wyłącz­nie poten­cjal­nymi nagro­dami i karami ze strony oto­cze­nia. Chcąc osią­gnąć taką auto­no­mię, dana osoba musi się nauczyć nagra­dzać samą sie­bie. Musi roz­wi­nąć umie­jęt­ność znaj­do­wa­nia sobie celów i czer­pa­nia zado­wo­le­nia z życia nie­za­leżnie od zewnętrz­nych oko­licz­no­ści. Wyzwa­nie to jest zarówno łatwiej­sze, jak i trud­niej­sze, niż się wydaje. Łatwiej­sze, ponie­waż zdol­ność do jego reali­za­cji zależy w cało­ści od woli osoby, która się go podej­muje; trud­niej­sze, ponie­waż wymaga od nas dys­cy­pliny i wytrwa­ło­ści, które – szcze­gól­nie w obec­nych cza­sach – są rzad­kim zja­wi­skiem. Przede wszyst­kim zaś uzy­ska­nie kon­troli nas wła­snymi doświad­cze­niami wiąże się z rady­kalną zmianą podej­ścia do tego, co jest dla nas ważne, a co nie.

Dora­stamy w prze­ko­na­niu, że naj­waż­niej­sze zda­rze­nia w naszym życiu nastą­pią w przy­szło­ści. Rodzice uczą dzieci, że jeśli przy­swoją sobie dobre nawyki, ich doro­słe życie będzie lep­sze. Nauczy­ciele zapew­niają uczniów, że nudne lek­cje przy­da­dzą im się póź­niej, gdy będą szu­kać zatrud­nie­nia. Wice­pre­zes firmy nama­wia począt­ku­ją­cych pra­cow­ni­ków do cier­pli­wo­ści i wytę­żo­nej pracy, by pew­nego dnia mogli awan­so­wać na sta­no­wi­sko kie­row­ni­cze. Kiedy zaś koń­czy się długa walka o awans, poja­wia się wizja zło­tych lat życia na eme­ry­tu­rze. Jak mawiał Ralph Waldo Emer­son: „Zawsze chcemy żyć, ale ni­gdy nie żyjemy naprawdę”. Zakła­damy, że to, co najlep­sze, nie może dziać się teraz, ale dopiero nadej­dzie.

Oczy­wi­ście cze­ka­nie na nagrodę za nasz wysi­łek jest w pew­nym stop­niu nie­unik­nione. Jak zauwa­żył Sig­mund Freud i wielu innych, cywi­li­za­cja powstaje w wyniku tłu­mie­nia pra­gnień jed­no­stek. Utrzy­ma­nie porządku spo­łecz­nego i zło­żony podział pracy byłyby nie­moż­liwe, gdyby człon­ko­wie spo­łe­czeń­stwa nie byli zmu­szeni do przyj­mo­wa­nia nawy­ków i zdo­by­wa­nia umie­jęt­no­ści wyma­ga­nych przez daną kul­turę, czy im się to podoba, czy nie. Nie da się unik­nąć socja­li­za­cji – pro­cesu prze­kształ­ca­nia ludz­kiego orga­ni­zmu w osobę, która sku­tecz­nie funk­cjo­nuje w okre­ślo­nym sys­te­mie spo­łecz­nym23. Jego istotą jest uza­leż­nie­nie ludzi od kon­troli spo­łecz­nej, naucze­nie ich prze­wi­dy­wal­nych reak­cji na nagrody i kary. Socja­li­za­cja jest naj­sku­tecz­niej­sza, gdy ludzie tak bar­dzo utoż­sa­miają się z porząd­kiem spo­łecz­nym, że nie potra­fią sobie wyobra­zić zła­ma­nia jakiej­kol­wiek obo­wią­zu­ją­cej w nim zasady.

Spo­łe­czeń­stwo skła­nia nas do pracy na rzecz swo­ich celów przy udziale sil­nych sprzy­mie­rzeń­ców: naszych potrzeb bio­lo­gicz­nych i uwa­run­ko­wań gene­tycz­nych. Przy­kła­dowo, wszyst­kie środki kon­troli spo­łecz­nej w grun­cie rze­czy opie­rają się na stwa­rza­niu zagro­że­nia dla instynktu prze­trwa­nia. Miesz­kańcy oku­po­wa­nego kraju są posłuszni najeźdź­com, ponie­waż chcą prze­żyć. Jesz­cze cał­kiem nie­dawno prawo, nawet w cywi­li­zo­wa­nych pań­stwach (takich jak Wielka Bry­ta­nia), było egze­kwo­wane dzięki groź­bom kar chło­sty, oka­le­cze­nia lub śmierci.

Jeśli zaś sys­temy spo­łeczne nie stra­szą nas bole­snymi karami za nie­po­słu­szeń­stwo, zachę­cają do akcep­ta­cji norm, ofe­ru­jąc przy­jem­ność. Obiet­nica „dobrego życia” będą­cego nagrodą za ciężką pracę i prze­strze­ga­nie prawa odwo­łuje się do naszych pra­gnień zapi­sa­nych w genach. Prak­tycz­nie każda potrzeba, która stała się czę­ścią ludz­kiej natury – od seksu po agre­sję, od pra­gnie­nia bez­pie­czeń­stwa do umie­jęt­no­ści przyj­mo­wa­nia zmian – była wyko­rzy­sty­wana jako źró­dło kon­troli spo­łecznej przez poli­ty­ków, kościoły, kor­po­ra­cje i agen­cje rekla­mowe. W XVI wieku suł­tani obie­cy­wali rekru­tom do armii turec­kiej nagrodę w postaci moż­li­wo­ści gwał­ce­nia kobiet na pod­bi­tych tery­to­riach; współ­cze­sne pla­katy wer­bun­kowe ofe­rują mło­dym ludziom szansę na „zwie­dza­nie świata”24.

Ważne jest, aby­śmy uświa­do­mili sobie, że dąże­nie do przy­jem­no­ści jest odru­chową reak­cją zapi­saną w naszych genach w celu umoż­li­wie­nia prze­trwa­nia gatunku, a nie osią­ga­nia oso­bi­stych korzy­ści. Przy­jem­ność, którą czer­piemy z jedze­nia, jest sku­tecz­nym spo­so­bem, by nakło­nić nas do regu­lar­nego dostar­cza­nia ciału potrzeb­nego pokarmu. Przy­jem­ność pły­nąca z aktu sek­su­al­nego sta­nowi rów­nie prak­tyczną metodę gene­tycz­nego pro­gra­mo­wa­nia ciała na repro­duk­cję, a więc i zapew­nie­nie cią­gło­ści ist­nie­nia okre­ślo­nych genów. Kiedy czło­wiek odczuwa fizyczny pociąg do osoby prze­ciw­nej płci, zwy­kle wyobraża sobie – o ile w ogóle o tym myśli – że pożą­da­nie sta­nowi wyraz jego oso­bi­stych upodo­bań i zamia­rów. W rze­czy­wi­sto­ści jed­nak takie zain­te­re­so­wa­nie drugą osobą jest zazwy­czaj wyni­kiem mani­pu­la­cji ze strony nie­wi­dzial­nego kodu gene­tycz­nego, który ma wobec nas swoje plany25. Jeśli więc jest to odruch oparty wyłącz­nie na reak­cjach fizycz­nych, nasze wła­sne świa­dome zamiary odgry­wają tu zale­d­wie mini­malną rolę. Nie ma niczego złego w podą­ża­niu za tym, co pod­po­wia­dają nam geny, ani w cie­sze­niu się przy­jem­no­ścią, jaką nam to daje. Musimy jed­nak mieć świa­do­mość, że są to bio­lo­giczne popędy, i zacho­wać nad nimi pewną kon­trolę, aby móc reali­zo­wać inne cele, które uzna­jemy za waż­niej­sze.

Pro­blem polega na tym, że ostat­nio modne stało się uwa­ża­nie wszyst­kich naszych wewnętrz­nych odczuć za praw­dziwy głos natury. Wielu współ­cze­snych ludzi polega wyłącz­nie na swo­ich instynk­tach. Jeśli coś jest przy­jemne, natu­ralne i spon­ta­niczne, musi być także wła­ściwe. Kiedy jed­nak podą­żamy bez­kry­tycz­nie za wska­zów­kami gene­tycz­nymi i instruk­cjami spo­łe­czeń­stwa, rezy­gnu­jemy z kon­troli nad wła­sną świa­do­mo­ścią i sta­jemy się bez­rad­nymi mario­net­kami, któ­rymi ste­rują bez­oso­bowe siły. Osoba, która nie potrafi się powstrzy­mać od jedze­nia lub odmó­wić sobie alko­holu bądź nie­ustan­nie myśli o sek­sie, nie może swo­bod­nie kie­ro­wać swoją ener­gią psy­chiczną.

„Wyzwo­lone” poglądy na ludzką naturę, zakła­da­jące akcep­ta­cję i popar­cie dla wszyst­kich naszych instynk­tów czy popę­dów, pro­wa­dzą do raczej kon­ser­wa­tyw­nych reak­cji. Współ­cze­sny „realizm” w dużej mie­rze oka­zuje się zale­d­wie kolejną odmianą daw­nego fata­li­zmu: ludzie czują się zwol­nieni z odpo­wie­dzial­no­ści, ponie­waż jest to „zgodne z naturą”. Tym­cza­sem z natury rodzimy się pozba­wieni wie­dzy. Czy to ozna­cza, że nie powin­ni­śmy się uczyć? Nie­któ­rzy ludzie z natury wytwa­rzają ponad­prze­ciętną ilość andro­ge­nów, co powo­duje, że stają się nad­mier­nie agre­sywni. Czy jed­nak należy pozwo­lić im swo­bod­nie sto­so­wać prze­moc? Nie możemy zaprze­czyć natu­rze, ale z pew­no­ścią powin­ni­śmy się sta­rać ją ulep­szyć.

Pod­po­rząd­ko­wa­nie się pro­gra­mowi gene­tycz­nemu może się oka­zać nie­bez­pieczne, ponie­waż czyni nas bez­bron­nymi. Osoba, która w razie koniecz­no­ści nie potrafi się sprze­ci­wić instruk­cjom wysy­ła­nym przez geny, zawsze jest nara­żona na zra­nie­nie. Zamiast decy­do­wać o swo­ich dzia­ła­niach zmie­rza­ją­cych do reali­za­cji oso­bi­stych zamia­rów, musi pod­dać się temu, co pod­po­wiada jej ciało (nawet jeśli nie jest to wła­ściwe). Aby osią­gnąć zdrową nie­za­leż­ność od spo­łe­czeń­stwa, powin­ni­śmy przede wszyst­kim prze­jąć kon­trolę nad wła­snymi instynk­tow­nymi popę­dami, ponie­waż dopóki reagu­jemy prze­wi­dy­wal­nie na to, co wydaje nam się dobre lub złe, inni mogą łatwo wyko­rzy­stać nasze pre­dy­lek­cje do wła­snych celów.

Osoba w pełni zso­cja­li­zo­wana to ktoś, kto pożąda jedy­nie tych nagród, które inni wokół niej uznali za atrak­cyjne i które są odpo­wie­dzią na gene­tycz­nie zapro­gra­mo­wane ludz­kie pra­gnie­nia. Taki czło­wiek może zetknąć się z tysią­cami poten­cjal­nie wzbo­ga­ca­ją­cych doświad­czeń, ale nie zdoła ich dostrzec, ponie­waż nie są tym, czego pra­gnie. Dla niego nie jest istotne to, co posiada w danej chwili, lecz to, co może zdo­być, jeśli będzie postę­po­wać zgod­nie z ocze­ki­wa­niami innych. Uwi­kłany w pułapkę kon­troli spo­łecz­nej wciąż sięga po nagrodę, która zawsze mu umyka. W zło­żo­nym spo­łe­czeń­stwie w socja­li­za­cję zaan­ga­żo­wa­nych jest wiele wpły­wo­wych grup, któ­rych cele cza­sami wydają się sprzeczne. Z jed­nej strony ofi­cjalne insty­tu­cje, takie jak szkoły, kościoły i banki, sta­rają się uczy­nić z nas odpo­wie­dzial­nych oby­wa­teli skłon­nych ciężko pra­co­wać i oszczę­dzać pie­nią­dze. Z dru­giej strony jeste­śmy nie­ustan­nie kuszeni przez sprze­daw­ców, pro­du­cen­tów i twór­ców reklam do wyda­wa­nia naszych zarob­ków na pro­dukty, które mają im przy­nieść jak naj­więk­sze zyski. Wresz­cie, ist­nieje nie­ofi­cjalny sys­tem zaka­za­nych przy­jem­no­ści, napę­dzany przez hazar­dzi­stów, alfon­sów i dile­rów nar­ko­ty­ków, który działa podob­nie do ofi­cjal­nych insty­tu­cji i obie­cuje nagrodę w postaci roz­pu­sty za pie­nią­dze. Komu­ni­katy wysy­łane przez te trzy grupy są bar­dzo różne, ale pro­wa­dzą do tego samego rezul­tatu. Spra­wiają, że sta­jemy się zależni od sys­temu spo­łecz­nego, który wyko­rzy­stuje naszą ener­gię do wła­snych celów.

Nie ulega wąt­pli­wo­ści, że aby prze­trwać – szcze­gól­nie w zło­żo­nym spo­łe­czeń­stwie – należy pra­co­wać na rzecz zewnętrz­nych celów i odkła­dać w cza­sie przyj­mo­wa­nie nagród za nasz wysi­łek. Nie musimy jed­nak sta­wać się mario­net­kami poru­sza­nymi przez zasady sys­temu kon­troli spo­łecz­nej. Roz­wią­za­niem tego pro­blemu jest stop­niowe unie­za­leż­nia­nie się od spo­łecz­nych nagród i naucze­nie się, jak zastę­po­wać je takimi, które sami możemy sobie zapew­nić. Nie ozna­cza to, że powin­ni­śmy porzu­cić wszel­kie cele uzna­wane za słuszne przez nasze spo­łe­czeń­stwo. Warto jed­nak opra­co­wać listę wła­snych dążeń, które będziemy reali­zo­wać dodat­kowo lub zamiast tych pro­po­no­wa­nych nam przez innych ludzi.

Naj­waż­niej­szym kro­kiem na dro­dze do unie­za­leż­nie­nia się od kon­troli spo­łecz­nej jest zdo­by­cie umie­jęt­no­ści dostrze­ga­nia nagród w zwy­kłych, codzien­nych zda­rze­niach. Jeśli nauczymy się czer­pać radość i poczu­cie sensu z bie­żą­cego stru­mie­nia doświad­czeń – z samego pro­cesu życia – auto­ma­tycz­nie pozbę­dziemy się brze­mie­nia bycia kon­tro­lo­wa­nym przez spo­łe­czeń­stwo. Kiedy nagrody, które otrzy­mu­jemy, prze­stają być zależne od sił zewnętrz­nych, odzy­sku­jemy siłę i poczu­cie kon­troli. Nie musimy już wal­czyć o osią­gnię­cie celów, które zawsze zda­wały się odda­lać w coraz bar­dziej odle­głą przy­szłość, ani na koniec każ­dego nud­nego dnia mieć nadziei, że być może jutro wyda­rzy się coś dobrego. Zamiast wciąż sta­rać się o nagrodę będącą tuż poza gra­nicą naszego zasięgu, zaczy­namy się­gać po praw­dziwe nagrody od życia. Wyzwo­le­nie się spod kon­troli spo­łecz­nej nie polega jed­nak na podą­ża­niu ślepo za wła­snymi instynk­tow­nymi pra­gnie­niami. Musimy unie­za­leż­nić się także od naka­zów ciała i prze­jąć kon­trolę nad tym, co dzieje się w naszym umy­śle. Cier­pie­nie i przy­jem­ność poja­wiają się i ist­nieją tylko w świa­do­mo­ści. Jeśli pozo­sta­jemy posłuszni warun­ko­wa­nym spo­łecz­nie sche­ma­tom dzia­ła­nia na zasa­dzie bodziec–reak­cja, wyko­rzy­stu­ją­cym nasze bio­lo­giczne skłon­no­ści, pod­da­jemy się kon­troli z zewnątrz. Dopóki atrak­cyjna reklama wzbu­dza w nas pra­gnie­nie zakupu danego pro­duktu, a zagnie­wana mina szefa psuje nam dzień, dopóty nie jeste­śmy w sta­nie decy­do­wać o tre­ści naszego doświad­cze­nia. Ponie­waż doświad­czamy rze­czy­wi­sto­ści, możemy ją zmie­niać na tyle, na ile potra­fimy wpły­nąć na swoją świa­do­mość, i w ten spo­sób wyzwo­lić się od zagro­żeń i pokus czy­ha­ją­cych na nas w świe­cie zewnętrz­nym. „Nie same rze­czy by­naj­mniej, ale mnie­ma­nia o rze­czach budzą w ludziach nie­po­kój” – napi­sał dawno temu Epik­tet26. Z kolei wielki cesarz Marek Aure­liusz napi­sał: „Jeżeli cię trapi coś zewnętrz­nego, to nie to ci dolega, ale twój wła­sny sąd o tym. A ten zmie­nić – już jest w twej mocy”27.

Drogi do wyzwolenia

Drogi do wyzwo­le­nia28

Pro­sta prawda mówiąca, że kon­trola wła­snej świa­do­mo­ści29 okre­śla jakość życia, była znana od bar­dzo dawna – dowo­dzą tego wcze­sne zapisy ludz­kiej myśli, takie jak rada wyroczni del­fic­kiej: „Poznaj sie­bie”. Do podob­nych wnio­sków doszedł Ary­sto­te­les. Jego kon­cep­cja „cno­tli­wych dzia­łań duszy”, roz­wi­jana przez sta­ro­żyt­nych filo­zo­fów sto­ic­kich, sta­nowi zapo­wiedź wielu stwier­dzeń zawar­tych w tej książce. Zakony chrze­ści­jań­skie opra­co­wały różne sku­teczne metody ucze­nia się kon­troli nad ludz­kimi myślami i pra­gnie­niami. Ignacy Loy­ola obja­śniał je w swo­ich słyn­nych Ćwi­cze­niach duchow­nych. Ostat­nią wielką próbą wyzwo­le­nia świa­do­mo­ści spod domi­na­cji impul­sów i kon­troli spo­łecz­nej była psy­cho­ana­liza. Jak zauwa­żył Freud, dwaj tyrani wal­czący o kon­trolę nad naszym umy­słem to id i super­ego. To pierw­sze pod­lega wła­dzy genów, dru­gie – spo­łe­czeń­stwa; oba zaś repre­zen­tują Innego. W opo­zy­cji do nich stoi ego, które ozna­cza praw­dziwe indy­wi­du­alne potrzeby osoby zwią­za­nej z okre­ślo­nym śro­do­wi­skiem.

Na Wscho­dzie powstało wiele wyra­fi­no­wa­nych tech­nik osią­ga­nia kon­troli nad świa­do­mo­ścią. Cho­ciaż róż­nią się one mię­dzy sobą pod wie­loma wzglę­dami, prak­tyka jogi w Indiach, tao­istyczne podej­ście do życia wypra­co­wane w Chi­nach oraz odmiany bud­dy­zmu zen dążą do uwol­nie­nia świa­do­mo­ści od wpływu sił zewnętrz­nych – zarówno tych bio­lo­gicz­nych, jak i spo­łecz­nych. Jogin zmu­sza więc swój umysł do igno­ro­wa­nia bólu, jaki zwy­kli ludzie nie­uchron­nie dopu­ści­liby do swo­jej świa­do­mo­ści; potrafi także zlek­ce­wa­żyć sygnały ciała ozna­cza­jące głód czy pod­nie­ce­nie sek­su­alne, któ­rym więk­szość ludzi nie zdo­ła­łaby się oprzeć. Ten sam efekt można osią­gnąć na wiele spo­so­bów, na przy­kład dzięki ści­słej dys­cy­pli­nie umy­słu wła­ści­wej dla jogi lub zale­ca­nemu przez filo­zo­fię zen kul­ty­wo­wa­niu nie­ustan­nej spon­ta­nicz­no­ści. Zamie­rzony rezul­tat jest jed­nak iden­tyczny. Cho­dzi o uwol­nie­nie życia wewnętrz­nego z jed­nej strony od cha­osu, a z dru­giej – od sztyw­nego uwa­run­ko­wa­nia przez bio­lo­giczne pra­gnie­nia. To z kolei pro­wa­dzi do nie­za­leż­no­ści od kon­troli spo­łecz­nej, która wyko­rzy­stuje oba te czyn­niki.

Jeśli jed­nak prawdą jest, że ludzie od tysięcy lat wie­dzą, jak stać się wol­nym i prze­jąć kon­trolę nad wła­snym życiem, dla­czego jako ludz­kość nie poczy­ni­li­śmy żad­nych postę­pów w tym kie­runku? Dla­czego w obli­czu cha­osu, który prze­szka­dza nam osią­gnąć szczę­ście, jeste­śmy tak samo, a może nawet bar­dziej bez­radni niż nasi przod­ko­wie? Ist­nieją przy­naj­mniej dwa prze­ko­nu­jące wyja­śnie­nia naszej porażki. Po pierw­sze, wie­dza – lub mądrość – potrzebna do uwol­nie­nia wła­snej świa­do­mo­ści nie kumu­luje się. Nie można jej stre­ścić we wzo­rze mate­ma­tycz­nym; nie da się opa­no­wać jej pamię­ciowo, a póź­niej sto­so­wać w prak­tyce. Podob­nie jak inne zło­żone kom­pe­ten­cje, na przy­kład doj­rzałe poglądy poli­tyczne lub wysu­bli­mo­wany zmysł este­tyczny, wie­dzę tę każda jed­nostka i każde poko­le­nie zdo­bywa przez doświad­cza­nie, metodą prób i błę­dów. Kon­trola nad świa­do­mo­ścią nie należy do pro­stych zdol­no­ści poznaw­czych. Podob­nie jak inte­li­gen­cja, wymaga ona zaan­ga­żo­wa­nia uczuć i woli. Nie wystar­czy wie­dzieć, jak to się robi; trzeba wytrwale ćwi­czyć, tak jak spor­towcy i muzycy, któ­rych suk­ces nie zależy tylko od opa­no­wa­nia teo­rii. Regu­larne ćwi­cze­nia ni­gdy nie są łatwe. W dzie­dzi­nach pole­ga­ją­cych na prze­kła­da­niu teo­re­tycz­nej wie­dzy na świat mate­rialny, takich jak fizyka czy gene­tyka, postęp jest sto­sun­kowo szybki. Kiedy jed­nak teo­rię trzeba wyko­rzy­stać do zmiany naszych nawy­ków i pra­gnień, zmiany nastę­pują dużo wol­niej i bywają bole­sne30.

Po dru­gie, wie­dza o tym, jak kon­tro­lo­wać świa­do­mość, zmie­nia się wraz z kon­tek­stem kul­tu­ro­wym. Mądrość chrze­ści­jań­skich i muzuł­mań­skich misty­ków, wiel­kich jogi­nów czy mistrzów zen mogła spraw­dzać się w ich epo­kach – i zapewne byłoby tak rów­nież w naszym przy­padku, gdy­by­śmy żyli w tam­tych cza­sach i kul­tu­rach. Te same sys­temy myśle­nia prze­nie­sione do współ­cze­snej Kali­for­nii tracą jed­nak sporo ze swo­jej ory­gi­nal­nej mocy. Zawie­rają one ele­menty wła­ściwe pier­wot­nym kon­tek­stom, a kiedy te nie są oddzie­lone od spraw naj­waż­niej­szych, ścieżka do wol­no­ści zara­sta chwa­stami. Rytu­alna forma wygrywa z tre­ścią, a czło­wiek poszu­ku­jący sensu wraca do punktu wyj­ścia.

Kon­troli nad świa­do­mo­ścią nie można zin­sty­tu­cjo­na­li­zo­wać. Jeśli sta­nie się ona czę­ścią zasad i norm spo­łecz­nych, przesta­nie być tak sku­teczna, jak wynika to z pier­wot­nych zało­żeń. Nie­stety, ludzie bar­dzo szybko popa­dają w rutynę. Jesz­cze za życia Freuda jego dąże­nia do wyzwo­le­nia ego zostały prze­kształ­cone w poważną ide­olo­gię i dopro­wa­dziły do powsta­nia ści­śle zde­fi­nio­wa­nej pro­fe­sji. Karl Marx miał nawet mniej szczę­ścia: jego próby uwol­nie­nia świa­do­mo­ści od wyzy­sku eko­no­micz­nego wkrótce dopro­wa­dziły do powsta­nia sys­temu repre­sji, któ­rych ten biedny filo­zof nie byłby w sta­nie pojąć. Jak zauwa­żył Fio­dor Dosto­jew­ski, gdyby Chry­stus ze swoim prze­sła­niem wol­no­ści powró­cił na świat w śre­dnio­wie­czu, zostałby ponow­nie ukrzy­żo­wany przez przy­wód­ców tego samego Kościoła, któ­rego świa­towa potęga powstała w Jego imię.

W każ­dej nowej epoce – a może w każ­dym poko­le­niu lub nawet co kilka lat, skoro warunki, w jakich żyjemy zmie­niają się tak szybko – konieczne staje się prze­my­śle­nie i sfor­mu­ło­wa­nie na nowo spo­so­bów osią­ga­nia auto­no­mii przez świa­do­mość. Wcze­sne chrze­ści­jań­stwo pomo­gło masom wyzwo­lić się spod pano­wa­nia skost­nia­łego impe­rial­nego reżimu oraz ide­olo­gii, która nada­wała zna­cze­nie tylko życiu osób boga­tych i wpły­wo­wych. Refor­ma­cja uwol­niła wielu ludzi od poli­tycz­nego i ide­olo­gicz­nego wyzy­sku ze strony Kościoła rzym­sko­ka­to­lic­kiego. Filo­zo­fo­wie i mężo­wie stanu piszący kon­sty­tu­cję Sta­nów Zjed­no­czo­nych Ame­ryki sprze­ci­wiali się kon­troli usta­no­wio­nej przez kró­lów, papieży i ary­sto­kra­cję. Kiedy w dzie­więt­na­sto­wiecz­nej prze­my­sło­wej Euro­pie nie­ludz­kie warunki pracy w fabry­kach stały się dla robot­ni­ków naj­więk­szą prze­szkodą w swo­bod­nym kie­ro­wa­niu wła­snym losem, prze­sła­nie Marksa zyskało szcze­gólne zna­cze­nie. Znacz­nie sub­tel­niej­sze, lecz rów­nie repre­syjne środki kon­troli spo­łecz­nej w miesz­czań­skim Wied­niu spo­wo­do­wały, że Freu­dow­ska wizja wyzwo­le­nia oka­zała się atrak­cyjna dla umy­słów spę­ta­nych zewnętrz­nymi nor­mami. Wnio­ski pły­nące z Ewan­ge­lii oraz roz­wa­żań Mar­cina Lutra, auto­rów ame­ry­kań­skiej kon­sty­tu­cji, Marksa i Freuda to tylko kilka przy­kła­dów ilu­stru­ją­cych liczne podej­mo­wane przez ludzi Zachodu próby zwięk­sza­nia poczu­cia szczę­ścia przez zwięk­sza­nie wol­no­ści jed­nostki. Kon­cep­cje te na zawsze pozo­staną ważne i uży­teczne, mimo że nie­które z nich wypa­czono, sto­su­jąc je w prak­tyce. Z pew­no­ścią jed­nak nie przed­sta­wiają one wyczer­pu­ją­cych roz­wią­zań oma­wia­nych tu pro­ble­mów.

Ponie­waż wciąż powra­camy do naj­waż­niej­szego pyta­nia o to, jak zyskać wła­dzę nad wła­snym życiem, warto przyj­rzeć się współ­cze­snym teo­riom na ten temat. W jaki spo­sób wie­dza ta może nam pomóc uwol­nić się od wła­snych lęków i obaw, a w kon­se­kwen­cji wyzwo­lić się spod kon­troli spo­łe­czeń­stwa i samo­dziel­nie decy­do­wać o tym, które z ofe­ro­wa­nych przez nie nagród są dla nas istotne? Jak zasu­ge­ro­wa­łem powy­żej, powin­ni­śmy dążyć do prze­ję­cia kon­troli nad wła­sną świa­do­mo­ścią, co z kolei umoż­liwi nam kon­tro­lo­wa­nie jako­ści doświad­cza­nia. Każdy naj­mniej­szy krok w tym kie­runku uczyni nasze życie bogat­szym, bar­dziej rado­snym i zna­czą­cym. Zanim jed­nak zaczniemy pozna­wać spo­soby na poprawę jako­ści naszych doświad­czeń, przyj­rzyjmy się pokrótce temu, jak działa świa­do­mość i co wła­ści­wie ozna­cza „doświad­cza­nie”. Uzbro­jeni w tę wie­dzę, będziemy z więk­szą łatwo­ścią dążyć do oso­bi­stego wyzwo­le­nia.

2. Anatomia świadomości

2

Ana­to­mia świa­do­mo­ści

W pew­nych epo­kach histo­rycz­nych w okre­ślo­nych kul­tu­rach uzna­wano za oczy­wi­stość, że czło­wiek nie jest w pełni czło­wiekiem, jeśli nie nauczył się kon­tro­lo­wać swo­ich myśli i uczuć. W Chi­nach cza­sów Kon­fu­cju­sza, w sta­ro­żyt­nej Spar­cie, w Rzy­mie w okre­sie Repu­bliki, w pierw­szych osa­dach w Nowej Anglii i wśród bry­tyj­skiej ary­sto­kra­cji epoki wik­to­riań­skiej obo­wią­zy­wały surowe zasady naka­zu­jące powścią­gli­wość w wyra­ża­niu emo­cji. Jeśli ktoś pozwa­lał sobie na uża­la­nie się lub dzia­łał instynk­tow­nie, zamiast kie­ro­wać się roz­sąd­kiem, prze­sta­wał być uzna­wany za członka spo­łecz­no­ści. W innych epo­kach, na przy­kład obec­nie, zdol­ność do pano­wa­nia nad sobą nie cie­szy się wiel­kim powa­ża­niem. Osoby, które pró­bują to robić, są uwa­żane za nieco śmieszne, „spięte” lub „sztywne”. Nie­za­leż­nie jed­nak od obo­wią­zu­ją­cej mody, wydaje się, że ludzie, któ­rzy sta­rają się uzy­skać kon­trolę nad wła­sną świa­do­mo­ścią31, wiodą szczę­śliw­sze życie.

Oczy­wi­ście, aby osią­gnąć kon­trolę nad świa­do­mo­ścią, konieczne jest zro­zu­mie­nie zasad jej funk­cjo­no­wa­nia. W niniej­szym roz­dziale zaj­miemy się wła­śnie tym zagad­nie­niem. Na począ­tek pozbądźmy się wszel­kich podej­rzeń, że mówiąc o świa­do­mo­ści, mamy na myśli jakiś tajem­ni­czy pro­ces. Należy bowiem wyja­śnić, iż – jak każdy inny wymiar ludz­kiego zacho­wa­nia – jest ona wyni­kiem pro­cesów bio­lo­gicz­nych. Ist­nieje tylko dzięki nie­praw­do­po­dob­nej zło­żo­no­ści układu ner­wo­wego, który z kolei jest zbu­do­wany zgod­nie z instruk­cjami zawar­tymi w biał­kach znaj­du­ją­cych się w chro­mo­so­mach. Jed­no­cze­śnie trzeba zazna­czyć, że dzia­ła­nie świa­do­mo­ści nie jest w pełni kon­tro­lo­wane przez pro­cesy bio­lo­giczne – pod wie­loma waż­nymi wzglę­dami, które oma­wiam poni­żej, kie­ruje ona sama sobą. Innymi słowy, świa­do­mość wykształ­ciła zdol­ność do prze­ła­my­wa­nia instruk­cji gene­tycz­nych i usta­la­nia wła­snego, nie­za­leż­nego spo­sobu funk­cjo­no­wa­nia.

Funk­cją świa­do­mo­ści jest takie przed­sta­wia­nie wia­do­mo­ści o tym, co się dzieje na zewnątrz i wewnątrz orga­ni­zmu, aby ciało mogło doko­nać ich oceny i dzia­łać na jej pod­sta­wie. W tym sen­sie świa­do­mość funk­cjo­nuje jako oczysz­czal­nia dla doznań, wra­żeń, uczuć i pomy­słów, która nadaje prio­ry­tety róż­nym infor­ma­cjom. Gdyby jej nie było, wciąż wie­dzie­li­by­śmy, co się dzieje, ale nasze reak­cje byłyby odru­chowe i instynk­towne. Dzięki świa­do­mo­ści możemy roz­waż­nie oce­nić sygnały wysy­łane nam przez zmy­sły i odpo­wied­nio na nie odpo­wie­dzieć. Potra­fimy też two­rzyć infor­ma­cje, które wcze­śniej nie ist­niały – to świa­do­mość spra­wia, że śnimy, wymy­ślamy kłam­stwa, piszemy piękne wier­sze lub opra­co­wu­jemy teo­rie naukowe.

W wyniku nie­zli­czo­nych mrocz­nych wie­ków ewo­lu­cji ludzki układ ner­wowy stał się tak zło­żony, że obec­nie potrafi wpły­wać na swoje wła­sne stany, co spra­wia, iż jest on w pew­nym stop­niu nie­za­leżny od infor­ma­cji zapi­sa­nych w genach i warun­ków śro­do­wi­sko­wych. Czło­wiek może sam sie­bie uczy­nić szczę­śli­wym lub nieszczę­śli­wym, bez względu na to, co dzieje się „na zewnątrz”, zmie­nia­jąc jedy­nie stan swo­jej świa­do­mo­ści. Wszy­scy znamy osoby, które potra­fią zamie­nić bez­na­dziejne sytu­acje w eks­cy­tu­jące wyzwa­nia, wyko­rzy­stu­jąc siłę swo­jej oso­bo­wo­ści. Taka zdol­ność do trwa­nia we wła­snych zamia­rach mimo prze­szkód i nie­po­wo­dzeń jest zaletą, którą naj­bar­dziej cenimy w innych ludziach. I słusz­nie – jest to praw­do­po­dob­nie naj­waż­niej­sza nie tylko dla przetrwa­nia, lecz także dla cie­sze­nia się życiem cecha.

Aby roz­wi­jać tę umie­jęt­ność, musimy zna­leźć spo­soby na takie kie­ro­wa­nie świa­do­mo­ścią, by móc kon­tro­lo­wać wła­sne myśli i uczu­cia. Nie należy ocze­ki­wać, że można to osią­gnąć, idąc na skróty. Nie­któ­rzy ludzie mają skłon­ność do mówie­nia o świa­do­mo­ści w spo­sób mistyczny i spo­dzie­wają się po niej cudów, któ­rych nie da się doko­nać. Takie osoby chcą wie­rzyć, że w rze­czy­wi­sto­ści ducho­wej wszystko jest moż­liwe. Inni z kolei przy­pi­sują sobie moc kon­tak­to­wa­nia się z bytami z prze­szło­ści i roz­ma­wia­nia z duchami albo doko­nują tajem­ni­czych aktów postrze­ga­nia poza­zmy­sło­wego. Jeśli ich opo­wie­ści nie są zwy­kłym oszu­stwem, zazwy­czaj oka­zują się samo­okła­my­wa­niem – czyli kłam­stwem, które nad­mier­nie wyczu­lony umysł wma­wia sam sobie.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

1. W pol­skim wyda­niu przy­pisy dolne pocho­dzą od tłu­maczki i redak­cji (przyp. red.). [wróć]

2. Poglądy Ary­sto­te­lesa na szczę­ście zostały naj­bar­dziej zro­zu­miale opi­sane w księ­dze 1 oraz roz­dzia­łach 9 i 10 księgi 9 Etyki niko­ma­chej­skiej (Ary­sto­te­les 2012). Współ­cze­sne bada­nia nad zja­wi­skiem szczę­ścia pro­wa­dzone przez psy­cho­lo­gów i przed­sta­wi­cieli innych nauk spo­łecz­nych roz­po­częły się sto­sun­kowo późno, ale w ostat­nich latach temat ten jest trak­to­wany coraz poważ­niej. Jedną z pierw­szych i wciąż bar­dzo waż­nych prac w tej dzie­dzi­nie jest książka Nor­mana Brad­burna The struc­ture of psy­cho­lo­gi­cal well-being (Brad­burn 1969), w któ­rej autor wyka­zał, że stany szczę­ścia i nieszczę­ścia są od sie­bie nie­za­leżne; mówiąc ina­czej, to, że dana osoba jest szczę­śliwa, nie ozna­cza, że nie może być jed­no­cze­śnie nieszczę­śliwa. Ruut Veen­ho­ven, socjo­log z Era­smus Uni­ver­sity w Rot­ter­da­mie w Holan­dii opu­bli­ko­wał sko­ro­widz Data­book of hap­pi­ness, w któ­rym stre­ścił wyniki 245 badań prze­pro­wa­dzo­nych w 32 kra­jach w latach 1911–1975 (Veen­ho­ven 1984). Fun­da­cja Archi­me­desa w Toronto w Kana­dzie rów­nież posta­wiła sobie za cel śle­dze­nie badań doty­czą­cych ludz­kiego szczę­ścia i dobro­stanu; pierw­szy kata­log biblio­gra­ficzny poświę­cony tej tema­tyce powstał w 1988 roku. W roku 1987 psy­cho­log spo­łeczny z Oks­fordu Michael Argyle wydał książkę pod tytu­łem Psy­cho­lo­gia szczę­ścia (Argyle 2004). Innym boga­tym zbio­rem myśli i badań na ten temat jest praca Stracka, Argyle’a i Schwartza (1990). [wróć]

3. Rze­telne opisy warun­ków codzien­nego życia w daw­nych wie­kach można zna­leźć w serii pod redak­cją Phi­lippe’a Ariesa i Geo­r­gesa Duby’ego zaty­tu­ło­wa­nej A history of pri­vate life. Tom pierw­szy, From pagan Rome to Byzan­tium pod redak­cją Paula Veyne’a uka­zał się w Sta­nach Zjed­no­czo­nych w 1987. Podobną serią jest The struc­ture of eve­ry­day life Fer­nanda Brau­dela, któ­rej pierw­szy tom wydano w języku angiel­skim w roku 1981. Zmiany zwią­zane z urzą­dza­niem wnętrz opi­sują Emma­nuel Le Roy Ladu­rie (2014) oraz Mihaly Csik­szent­mi­ha­lyi i Eugene Roch­berg-Hal­ton (1981). [wróć]

4. Mill 1931, s. 99. [wróć]

5. Frankl 2017, s. 17. [wróć]

6. Moja praca naukowa nad opty­mal­nym doświad­cze­niem zaczęła się od dok­to­ratu, któ­rego czę­ścią było bada­nie mło­dych arty­stów pod­czas malo­wa­nia. Nie­które wnio­ski z tego bada­nia zostały omó­wione w książce The Cre­ative Vision (Get­zels i Csik­szent­mi­ha­lyi 1976). Od tam­tej pory powstało kil­ka­dzie­siąt arty­ku­łów nauko­wych na ten temat. Pierw­szą książką, w któ­rej opi­sa­łem bez­po­śred­nio doświad­cze­nie prze­pływu, była Bey­ond Bore­dom and Anxiety (Csik­szent­mi­ha­lyi 1975). Pod­su­mo­wa­nie wyni­ków badań nad doświad­cze­niem prze­pływu zostało opu­bli­ko­wane w tomie Opti­mal expe­rience: Psy­cho­lo­gi­cal stu­dies of flow in con­scio­usness (Csik­szent­mi­ha­lyi i Csik­szent­mi­ha­lyi 1988). [wróć]

7. Tech­nikę tę zasto­so­wa­łem po raz pierw­szy w roku 1976 pod­czas bada­nia z udzia­łem doro­słych osób pra­cu­ją­cych; pierw­sza publi­ka­cja wyni­ków badań pro­wa­dzo­nych tą metodą doty­czyła nasto­lat­ków (Csik­szent­mi­ha­lyi, Lar­son i Pre­scott 1977). Szcze­gó­łowy opis metody znaj­duje się w pra­cach Csik­szent­mi­ha­lyiego i Lar­sona (1984, 1987). [wróć]

8. Zasto­so­wa­nia kon­cep­cji prze­pływu opi­sano w pierw­szym roz­dziale książki Opti­mal Expe­rience (Opty­malne doświad­cze­nie, Csik­szent­mi­ha­lyi i Csik­szent­mi­ha­lyi 1988). [wróć]

9. Począw­szy od Ary­sto­te­lesa, filo­zo­fo­wie pró­bu­jący wyja­śnić ludz­kie zacho­wa­nie zakła­dali, że dzia­ła­nia są moty­wo­wane celami. Współ­cze­sna psy­cho­lo­gia poka­zuje jed­nak, że więk­szość tego, co robimy, można wyja­śnić dużo pro­ściej, czę­sto odwo­łu­jąc się do przy­czyn nie­świa­do­mych. W rezul­ta­cie zna­cze­nie celów w kie­ro­wa­niu naszym zacho­wa­niem zostało przez wielu bada­czy pod­wa­żone. Do wyjąt­ków należą Alfred Adler (1956), który uwa­żał, że ludzie two­rzą hie­rar­chie celów, poma­ga­ją­cych im podej­mo­wać życiowe decy­zje; oraz ame­ry­kań­scy psy­cho­lo­go­wie Gor­don All­port (1955) i Abra­ham Maslow (2004), któ­rzy twier­dzili, że kiedy pod­sta­wowe potrzeby są zaspo­ko­jone, naszymi dzia­ła­niami zaczy­nają kie­ro­wać cele. Zna­cze­nie celów uznała na nowo także psy­cho­lo­gia poznaw­cza, w ramach któ­rej bada­cze tacy jak Geo­rge A. Mil­ler, Eugene Galan­ter i Karl H. Pri­bram (1960), Geo­rge Man­dler (1975), Ulric Neis­ser (1976) oraz Robert N. Emde (1980) uży­wali tego poję­cia, aby wyja­śnić pro­cesy podej­mo­wa­nia decy­zji i regu­la­cji zacho­wa­nia. Nie twier­dzę, że więk­szość ludzi przez więk­szość czasu postę­puje w okre­ślony spo­sób, ponie­waż stara się osią­gnąć swoje cele. Uwa­żam jed­nak, że dopiero wtedy, gdy to robimy, doświad­czamy poczu­cia kon­troli, które nie poja­wia się, jeśli zacho­wa­nie nie jest moty­wo­wane świa­do­mie obra­nymi celami (zob. Csik­szent­mi­ha­lyi 1989). [wróć]

10. Czy­tel­ni­kowi może się wydać dziwne to, że w książce doty­czą­cej opty­mal­nego doświad­cze­nia zaj­muję się cha­osem panu­ją­cym we wszech­świe­cie. Robię to dla­tego, że war­to­ści życia nie można zro­zu­mieć bez odwo­ły­wa­nia się do egzy­sten­cjal­nych pro­ble­mów i zagro­żeń. Od czasu, gdy trzy­dzie­ści pięć wie­ków temu zostało napi­sane pierw­sze dzieło lite­rac­kie, Epos o Gil­ga­me­szu (Stil­ler 2011), tra­dy­cją jest nawią­zy­wa­nie do histo­rii upadku czło­wieka przed zapro­po­no­wa­niem spo­so­bów poprawy jego losu. Za naj­lep­szy pier­wo­wzór takiej kom­po­zy­cji dzieła można uznać Boską kome­dię Dan­tego Ali­ghieri. Czy­tel­nik musi bowiem przejść przez wrota pie­kieł („per me si va nell’eterno dolore”), zanim będzie mógł kon­tem­plo­wać roz­wią­za­nia życio­wych kło­po­tów. Podą­żam za tymi zna­ko­mi­tymi przy­kła­dami nie przez wzgląd na tra­dy­cję, lecz dla­tego, że jest to uza­sad­nione psy­cho­lo­gicz­nie. [wróć]

11. Mill 1931, s. 146. [wróć]

12. Naj­bar­dziej znany model rela­cji mię­dzy potrze­bami niż­szego rzędu, takimi jak potrzeba prze­trwa­nia i bez­pie­czeń­stwa, a wyż­szymi celami, do któ­rych należy samo­re­ali­za­cja, zapro­po­no­wał Maslow (1971, 2004). [wróć]

13. Według wielu auto­rów prze­wle­kły brak zado­wo­le­nia ze sta­tus quo jest cechą współ­cze­sno­ści. Arche­typ nowo­cze­snego czło­wieka, Faust Goethego, otrzy­mał wła­dzę od dia­bła pod warun­kiem, że ni­gdy nie będzie zado­wo­lony z tego, co ma. Dobre współ­cze­sne podej­ście do tego motywu można zna­leźć u Mar­shalla H. Ber­mana (1982). Bar­dziej praw­do­po­dobne jest jed­nak to, że tęsk­nota za czymś wię­cej, niż posia­damy, sta­nowi uni­wer­salną ludzką cechę, zwią­zaną zapewne z roz­wo­jem świa­do­mo­ści.