Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Na tom Fragmenty winem polamionego notatnika Charlesa Bukowskiego składają się utwory prozatorskie, które od ukazania się w podziemnych gazetkach, periodykach literackich, a nawet pismach pornograficznych nigdy potem nie zostały wydane drukiem. Wśród pomieszczonych w tomie tekstów na uwagę zasługują pierwsze i ostatnie opublikowane opowiadania pisarza, pierwsze i ostatnie eseje oraz przymiarki do - znanych z polskiego przekładu - Zapisków starego świntucha. Oprócz tego znajdziemy tu bardzo osobiste rozważania autora na ulubione tematy, rozmyślania o takich tuzach literatury, jak Ezra Pound i Ernest Hemingway, jak również minitraktaty estetyczne. Spod pozornie niedbałego stylu wyziera charakterystyczna dla Bukowskiego i jedyna w swoim rodzaju mieszanka chropawego liryzmu, autentyczności i poczucia humoru.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 360
Stary pijak,od którego odwróciło się szczęście
Papa Hemingway, A.E. Hotchner, Bantam Books, 335 stron z 16 stronami zdjęć, 1.25$
Jeśli jeszcze nie ma, to niedługo będzie więcej książek ukazujących Hemingwaya z przodu z tyłu z góry z dołu z boku i pod kątem, niż było – jest – książek o D.H. Lawrensie. Niektórzy zaostrzają apetyt tłumów na skandal, a tłumu przeważnie nie obchodzi, co dany człowiek stworzył, tylko co zrobił, jak to zrobił, z owłosioną klatką piersiową, z uchem obciętym dla kurwy, samobójstwo na rufie łódki, zmielony przez łopatki turbiny, homoseksualista; nieważne, cholera, co stworzył, tłum chce patrzeć na włosy na odbycie, zajrzeć pod pościel, do apteczki, do kosza z brudną bielizną. To tłum bezmyślnych padlinożerców, ale ten tłum KUPI takie rzeczy, tak jak ja kupiłem jedną, czyli tę książkę wydawnictwa Bantam. Najpierw to się oczywiście patrzy na zdjęcia. No i oczywiście staruszek nie wyglądał za dobrze. Czy tak się dzieje z człowiekiem, gdy pisze takie książki? Równie dobrze mógłby prowadzić lombard. Prawdziwa strawa dla miłośników skandali. Zwłaszcza dla tych, którzy sami nie potrafią napisać nic, co byłoby chociaż gówno warte, i potrzebują amortyzatora, podpórki, wymówki. Spójrzcie na nich – jak idą po schodkach rzymskiego koloseum w Nîmes, rok 1949. Hemingway wygląda jak artretyczny rabin, a Mary jak oślepła chórzystka. Ale są jeszcze gorsze zdjęcia, wielka uczta dla padlinożerców. Zajrzyjmy do jego historii, do biografii...
Hotchner poznał Hemingwaya na Kubie, rok 1948. Dokładnie w Hawanie, gdy na zlecenie „Cosmopolitan” nakłaniał, a raczej próbował nakłonić E.H. do napisania artykułu o „Przyszłości literatury” – artykuł nigdy nie powstał, ale Hotchner uczepił się Hema aż do jego samobójstwa, no i mamy tutaj różne kawałki zszyte do kupy, bo Hotch podążył za Papą do Hiszpanii, Paryża, na Kubę, do Key West, Ketchum i tak dalej. Są rozmowy, opisy i tak dalej. Z Hotchnera żaden wielki pisarz, wiadomo, ale ma dostatecznie dobry styl, żeby prowadzić czytelnika bez nadmiernych wybojów i zawiłości. Zaadaptował niektóre teksty Hema dla telewizji i kina. Innymi słowy, Hotch żył z Erniego, ale Ernie też żył. Hotchner często występował w roli agenta, targował się o tantiemy. Hem umiał dobierać sobie przyjaciół; nauczył się tego na samym początku i korzystał z tego do samego końca. Z drugiej jednak strony, przygarnął do siebie kilku potakiwaczy, wazeliniarzy, którzy doili go, nie dając w zamian nic, nawet w postaci charakteru albo szacunku. Te pijawki zżerają świat jak rak, potrafią przyssać się do mistrza, do czempiona, i jechać na jego grzbiecie, a Hem nie był pod tym względem wyjątkiem – przyspawali się do niego i na krzywy ryj zabrali w drogę. Czasem strząsał z siebie któregoś, ale zawsze pojawił się ktoś nowy na jego miejsce. Nazwisko Hema, jego wizerunek został rozdęty nieproporcjonalnie do talentu. Pewnego razu w Cuneo tłum go rozpoznał i rozszarpałby na strzępy, gdyby nie zainterweniował oddział wojska. Dzikie uwielbienie to choroba wywołana tym, że tłum nie ma szpiku w kościach, duszy, nic nie ma, więc szuka czegoś, czego można by się uczepić w tej pustce. Hem był ich bożyszczem. Twardzielem. Znał się na boksie, broni, wódzie, kobietach, wojnie. Poza tym pisał coś na boku, on coś napisał?, chodził na walki byków i łowił duże ryby. Kiedy przeszedł na stronę samobójstwa, dla nich to był koniec. Na moment. Bo potem pojawił się ktoś nowy. Nowy twardziel. Albo nowy van Gogh. Albo nowy Artaud. Albo nowy Céline. Albo nawet Genet. Jeden drink prowadzi do drugiego – niech trwają dobre czasy!
Na tym etapie życia Hemingwaya Hotchner poznał człowieka, który nie potrafił już pisać tak, jak pisał wczesny Hemingway. (Moja opinia). Za rzekę w cień drzew i Ruchomemu świętu brakuje oszczędnego Hemingwayowskiego stylu. Wraz ze stylem treść też wydaje się nieprzekonująca, rozrzedzona, nijaka. Trudno było przeczytać obie książki, bo mieliśmy większe oczekiwania. W Starym człowieku i morzu, który ogłupił tych od Nobla i wielu znanych mi ludzi, Hemingway, spisując własne porażki (moja opinia), próbował powrócić do swego depeszowego stylu wcześniejszych utworów. Odzyskał styl, to znaczy strukturę, bo treść znów zawiodła. Dla większości tych, którzy czytają literaturę, był to niezły comeback, ale dla tych, którzy nie tylko czytają, ale i piszą literaturę – oznaki były widoczne jak na dłoni: Hem jest skończony. Kumpel Avy Gardner, Gary’ego Coopera; podziwiany w Ameryce, uwielbiany w Hiszpanii w Paryżu na Kubie; spędzający noce z winem przy stole pełnym poderwanych kobiet mówił mówił mówił; zwykły stary pijak ględzący o przeszłości, od którego przy okazji odwróciło się szczęście, no bo dwa wypadki lotnicze i śmierć jego kumpla Coopera. Co za zgryz! Znał Tootsa Shora, Leonarda Lyonsa, Jimmy’ego Cannona, wszystkich wielkich. Mówił o tym, że mistrz musi w porę zejść z ringu. Mówił o Tedzie Williamsie, DiMagu. Miał ich całą listę. Pozostali szybko znikali ze sceny. Pierwszą myślą było, że ślepnie. Wykłócał się o forsę. No i te brudy. Jego słabnący umysł, rojący sobie różne rzeczy. Wślizgiwał się do szpitali pod fałszywym nazwiskiem; a raczej prawie go tam przyjmowali. Elektrowstrząsy. Świat zna tę historię. Strzelba. Ketchum, rok 1961, 61 lat. Nie tak dawno temu. Wydaje się, że Hemingway przestał żyć już znacznie wcześniej. Może to prawda.
Tragedia polega na tym, że zgodnie z amerykańskim imperatywem człowiek musi być zwycięzcą. Wszystko inne jest nie do przyjęcia. A gdy zwycięzca pada, niczego nie ratuje. Zwycięzca nie bierze nic. Hotchner tak kończy książkę: „Ernest miał rację: człowiek nie jest stworzony do porażek. Człowieka można zniszczyć, ale nie pokonać”.
Nie, Ernest nie miał racji: Człowiek jest stworzony do porażek. Człowieka można zniszczyć i pokonać. Dopóki Człowiek będzie się wdrapywał na najwyższy szczebel i nie wkalkuluje drogi w dół, będzie go można zniszczyć i pokonać i zniszczyć i zniszczyć i pokonać. Dopiero gdy nauczy się ratować, co się da, będzie mniej zniszczony i mniej pokonany. Nasza Hemingwayowska lekcja to lekcja o człowieku, który żył dobrze, ale źle; widział zwycięstwo jako jedyną drogę postępowania. Żył z wojny i walki, a kiedy zapomniał, jak się walczy, zrezygnował. Ale może zostawił nam chociaż wczesną twórczość, która okaże się nieśmiertelna? Może coś o poruszaniu muletą? Jakaś skaza. Kogo to obchodzi, cholera! Wypijmy za niego!