Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Kobiety to już nawet nie osobny rozdział w życiu Charlesa Bukowskiego - to cała książka, której pierwsze zdania brzmią:
"Miałem pięćdziesiątkę na karku i od czterech lat nie byłem w łóżku z kobietą. Nie miałem żadnych przyjaciółek.
Kobiety widywałem jedynie na ulicy lub w innych miejscach publicznych, lecz patrzyłem na nie bez pożądania, z poczuciem, że nic z tego nie będzie. Onanizowałem się regularnie, ale myśl o jakimkolwiek związku z kobietą - nawet nie opartym na seksie - była mi obca."
Po czym następuje blisko trzysta stron poświęconych głównie opisom zbliżeń z imponującą liczbą partnerek. Kobiety pociągały autora z siłą, która pozbawia mężczyzn nie tylko rozsądku, ale i instynktu samozachowawczego. Czasem uważał je za modliszki, przystawał jednak na każde ryzyko, byle tylko dokonać kolejnego podboju. Nawet czytelnicy, których mogłaby razić nadmierna dosadność opisów, nie rozstaną się z tą książką w połowie.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 417
Przełożył Lesław Ludwig
Wydanie szóste
Tytuł oryginałuWomen
Copyright © 1978 by Charles Bukowski All rights reserved
For the Polish edition Copyright © 2011, Noir sur Blanc, Warszawa All rights reserved
ISBN 978-83-7392-354-6
Opracowanie redakcyjneAnna Brzezińska
KorektaElżbieta Jaroszuk Jolanta Rososińska
Projekt okładkiTomasz Lec
Zamówienia prosimy kierować: – telefonicznie: 800 42 10 40 (linia bezpłatna) – faksem: 12 430 00 96 (czynnym całą dobę) – e-mailem: [email protected] – księgarnia internetowa: www.noirsurblanc.pl
Oficyna Literacka Noir sur Blanc Sp. z o. o., 2011 ul. Frascati 18, 00-483 Warszawa
Konwersja do formatu EPUB:Legimi Sp z o.o.
Niejeden porządny facet wylądował przez kobietę pod mostem.
Miałem pięćdziesiątkę na karku i od czterech lat nie byłem w łóżku z kobietą. Nie miałem żadnych przyjaciółek. Kobiety widywałem jedynie na ulicy lub w innych miejscach publicznych, lecz patrzyłem na nie bez pożądania, z poczuciem, że nic z tego nie będzie. Onanizowałem się regularnie, ale myśl o jakimś związku z kobietą – nawet nieopartym na seksie – była mi obca. Miałem nieślubne dziecko, sześcioletnią córkę. Mieszkała z matką, a ja płaciłem alimenty. Dawno, dawno temu byłem żonaty. Miałem wówczas 35 lat, małżeństwo przetrwało dwa i pół roku. To ona się ze mną rozwiodła. Tylko raz w życiu byłem zakochany. Moja miłość zmarła z powodu przewlekłego alkoholizmu w wieku 48 lat. Ja miałem wtedy 38. Moja żona była ode mnie o 12 lat młodsza. Chyba też już nie żyje, chociaż nie mam pewności. Przez sześć lat po rozwodzie pisywała do mnie długie listy na Boże Narodzenie. Nigdy jej nie odpisałem.
Nie jestem pewien, kiedy po raz pierwszy ujrzałem Lydię Vance. Było to chyba jakieś sześć lat temu. Po dwunastu latach porzuciłem właśnie pracę na poczcie i próbowałem pisać. Byłem przerażony i piłem więcej niż zwykle. Pracowałem nad swoją pierwszą powieścią. Siedząc nad maszyną do pisania, wypijałem co wieczór pół litra whisky i dwanaście piw. Do bladego świtu paliłem tanie cygara, waliłem w maszynę, piłem i słuchałem muzyki klasycznej z radia. Postawiłem sobie za cel dziesięć stron dziennie, ale dopiero następnego dnia mogłem sprawdzić, ile naprawdę napisałem. Wstawałem rano, wymiotowałem i kierowałem się do frontowego pokoju, by zobaczyć, ile kartek leży na kanapie. Zawsze przekraczałem swój limit. Czasami było ich 17, 18, 23 lub 25. Rzecz jasna, fragmenty napisane w nocy trzeba było jeszcze poprawić albo wyrzucić do kosza. Napisanie mojej pierwszej powieści zajęło mi dwadzieścia jeden dni.
Właściciele domu, w którym wtedy mieszkałem, rozlokowali mnie od frontu, a sami rezydowali na tyłach budynku. Uważali mnie za wariata. Każdego ranka znajdowałem na ganku dużą brązową papierową torbę. Zawierała przeróżne wiktuały, zwykle były to pomidory, rzodkiewki, pomarańcze, zielone cebule, puszki zupy, czerwone cebule. Co drugą noc piłem z właścicielami piwo do 4, 5 nad ranem. On szybko odpadał, a ja i jego stara trzymaliśmy się za ręce i co jakiś czas całowaliśmy się. Przy drzwiach zawsze żegnałem ją głośnym całusem. Miała straszliwe zmarszczki, ale to przecież nie jej wina. Była katoliczką i słodko wyglądała w różowym kapelusiku, kiedy w niedzielny poranek wybierała się do kościoła.
Wydaje mi się, że Lydię Vance poznałem podczas mojego pierwszego wieczoru autorskiego – w księgarni Zwodzony Most na Kenmore Avenue. Znów byłem śmiertelnie przerażony. Czułem się lepszy, a mimo to strach ściskał mnie za gardło. Kiedy się tam zjawiłem, pozostały już tylko miejsca stojące. Peter, właściciel księgarni, który żył z czarną dziewczyną, miał przed sobą stertę banknotów.
– Kurwa – odezwał się do mnie – gdybym zawsze mógł zgromadzić taki tłum, miałbym dość forsy na kolejną podróż do Indii!
Na powitanie zgotowano mi owację. Jeśli chodzi o publiczne czytanie własnych wierszy, miałem za chwilę utracić dziewictwo.
Po półgodzinie czytania ogłosiłem przerwę. Byłem wciąż trzeźwy i czułem, jak z ciemności wpatrują się we mnie dziesiątki oczu. Kilka osób podeszło do mnie, żeby porozmawiać. Potem, w krótkiej chwili spokoju, zbliżyła się Lydia Vance. Siedziałem przy stole, popijając piwo. Położyła obie dłonie na krawędzi stołu, pochyliła głowę i spojrzała mi prosto w oczy. Miała długie brązowe włosy, dość długi, nieco spiczasty nos i lekkiego zeza. Promieniowała żywotnością – człowiek wiedział, że ona stoi obok. Poczułem silne fluidy, które nas połączyły. Te dobre, te odpychające i jeszcze jakieś trudne do określenia, błądzące bezładnie, ale jednak fluidy. Przyglądała mi się, a ja spojrzałem na nią. Miała na sobie zamszową kurtkę kowbojską z frędzlami wokół szyi. Jej piersi wyglądały naprawdę nieźle. Powiedziałem do niej:
– Mam ochotę zerwać te frędzle z twojej kurtki. Od tego moglibyśmy zacząć!
Odwróciła się na pięcie i odeszła. Moja odzywka nie zadziałała. Nigdy nie umiałem rozmawiać z kobietami. Ależ miała dupcię! Gdy się oddalała, wpatrzyłem się w ten jej krągły tyłek. Niebieskie dżinsy opinały go pieszczotliwie. Nie byłem w stanie oderwać od niego wzroku.
Zakończyłem drugą część wieczoru i zapomniałem o Lydii, tak jak o kobietach mijanych na ulicy. Wziąłem pieniądze, złożyłem autografy na kilku serwetkach i skrawkach papieru, wyszedłem i pojechałem do domu.