Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Książka zawiera kilkanaście opowiadań pisanych żywym językiem, często dialogiem; czytelnik z bliska więc patrzy na "parszywy świat" oczami narratora, któremu tania whisky pomaga nadzwyczaj trzeźwo go pokazywać. Ten świat to rzeczywistość prostych faktów, fizjologii, seksu i alkoholu. Groteskowa zabawa faktem, lapidarny styl i celność opisu świadczą o wysokiej randze literackiej Bukowskiego. Przykładem może być początkowy fragment opowiadania zatytułowanego "Jak być publikowanym":
Będąc przez całe życie pisarzem undergroundu, poznałem przedziwnych wydawców, ale najdziwniejszymi z nich byli H.R. Mulloch i jego żona Honeysuckle. Mulloch, były więzień i były złodziej diamentów, wydawał magazyn "Demise". Zacząłem wysyłać mu wiersze i wywiązała się między nami korespondencja. Twierdził, że moja poezja zniszczyła w nim zainteresowanie twórczością wszystkich pozostałych poetów. Odpisałem, że zniszczyła to zainteresowanie również we mnie. H.R. zaczął wspominać o możliwości wydania tomiku moich wierszy i napisałem: w porządku, świetnie, wydawaj. Wyjaśnił, że nie może płacić tantiem, są biedni jak myszy kościelne. Napisałem: w porządku, świetnie, zapomnij o tantiemach, jestem biedny jak ubogi krewny myszy kościelnej.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 259
Gorsi od szarańczy
– To bez sensu – powiedział. – Mam już dość malowania. Chodźmy stąd. Mam dość smrodu farb, już mi obrzydło bycie wielkim. Mam dość czekania na śmierć. Chodźmy stąd.
– Dokąd? – zapytała.
– Dokądkolwiek. Jeść, pić, widzieć.
– Jorg, co ja zrobię, gdy umrzesz?
– Będziesz jadła, spała, pieprzyła się, sikała, srała, ubierała się, włóczyła i narzekała.
– Potrzebuję poczucia bezpieczeństwa.
– Wszyscy go potrzebujemy.
– Chodzi mi o to, że nie jesteśmy małżeństwem. Nie będę nawet mogła odebrać pieniędzy z twojej polisy.
– Nie szkodzi, o to się nie martw. Poza tym ty przecież nie wierzysz w małżeństwo, Arlene.
Arlene siedziała w różowym fotelu, czytając popołudniową gazetę.
– Twierdzisz, że pięć tysięcy kobiet chce się z tobą przespać. Gdzie w tym jest miejsce dla mnie?
– Pięć tysięcy i jedna.
– Myślisz, że nie potrafię zdobyć innego mężczyzny?
– Nie, dla ciebie to żaden problem. Możesz zdobyć innego mężczyznę w ciągu trzech minut.
– Myślisz, że potrzebuję wielkiego malarza?
– Nie, nie potrzebujesz. Wystarczyłby dobry hydraulik.
– Oczywiście. Włóż płaszcz. Chodźmy stąd.
Zeszli schodami z poddasza. Wszędzie dokoła były tanie, pełne karaluchów pokoje, ale żaden z lokatorów nie sprawiał wrażenia przymierającego głodem: zawsze wydawało się, że gotują coś w dużych rondlach i siedzą, paląc papierosy, czyszcząc paznokcie, popijając piwo z puszek lub dzieląc się zawartością wysokiej niebieskiej butelki białego wina, wrzeszcząc na siebie lub śmiejąc się albo pierdząc, czkając, drapiąc się lub śpiąc przed telewizorem. Niewielu ludzi na świecie ma bardzo dużo forsy, ale oni im mniej jej mieli, tym lepiej wydawali się żyć. Sen, czysta pościel, jedzenie, picie i maść na hemoroidy były ich jedynymi potrzebami. Zawsze też zostawiali lekko uchylone drzwi.
– Głupcy – rzekł Jorg, gdy schodzili po schodach. – Przegadują całe swoje życie i zaśmiecają sobą moje.
– Och, Jorg – westchnęła Arlene. – Ty po prostu nie lubisz ludzi, prawda?
Jorg spojrzał na nią, unosząc brew; nie odpowiedział. Arlene reagowała na jego uczucia wobec mas w niezmienny sposób – jak gdyby niekochanie ludzi ujawniało niewybaczalną skazę na duszy. Świetnie jednak nadawała się do łóżka i – z reguły – była przyjemnym kompanem.
Dotarli do bulwaru i szli przed siebie – Jorg z rudosiwą brodą, połamanymi żółtymi zębami i cuchnącym oddechem, purpurowymi uszami, przerażonymi oczyma, w śmierdzącym, porwanym płaszczu i z laską z kości słoniowej. Najlepiej się czuł wtedy, gdy czuł się najgorzej.
– Cholera – zauważył. – Wszystko jest odrażające, dopóki nie skona.
Arlene kręciła tyłkiem, nie kryjąc się z tym, Jorg uderzał w chodnik laską i nawet słońce spojrzało w dół i cmoknęło z uznaniem. W końcu dotarli do starego obskurnego budynku, w którym mieszkał Serge. Jorg i Serge malowali od wielu lat, ale dopiero ostatnio ich prace zaczęły się sprzedawać za coś więcej niż marne grosze. Razem głodowali, a teraz z osobna stawali się sławni. Jorg i Arlene weszli do hotelu i zaczęli wchodzić po schodach. W korytarzach unosił się zapach jodyny i smażonego kurczaka. W jednym pokoju ktoś dawał się rżnąć i nie robił z tego żadnej tajemnicy. Wspięli się na poddasze i Arlene zapukała do drzwi. Otworzyły się i stanął w nich Serge.
– Tu jestem! – powiedział, po czym się zarumienił. – Och, przepraszam... wejdźcie.
– Co się z tobą, u licha, dzieje? – zapytał Jorg.
– Siadajcie. Myślałem, że to Lila...
– Bawisz się w chowanego z Lilą?
– To bez znaczenia.
– Serge, musisz pozbyć się tej dziewczyny, ona cię niszczy.
– Temperuje mi ołówki.
– Serge, ona jest dla ciebie za młoda.
– Ma 30 lat.
– A ty 60. To 30 lat różnicy.
– Trzydzieści lat to za dużo?
– Oczywiście.
– Co powiesz na dwadzieścia? – zapytał Serge, spoglądając na Arlene.
– To różnica możliwa do przyjęcia. Trzydzieści lat to nieprzyzwoite.
– Czemu nie weźmiecie sobie kobiet w waszym wieku? – zapytała Arlene.