Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Charles Bukowski w nowym wydaniu!
Pod koniec życia Charles Bukowski dał się namówić na spisywanie dziennika. Wiedział, że jest nieuleczalnie chory i zbliża się jego czas. W nieregularnie prowadzonych zapisach dokumentuje codzienne wydarzenia i dzieli się refleksjami na temat swojego życia, pisania, sławy oraz ogólnymi spostrzeżeniami społecznymi i egzystencjalnymi. W tym „boksowaniu się ze śmiercią” – jak sam mawiał – jest szczery, bezpośredni i całkowicie wolny, bo już niczego nie musi. Znakomitym dopełnieniem tekstu są rysunki Roberta Crumba, znanego amerykańskiego twórcy komiksów, który po latach wspominał Bukowskiego: „To był bardzo trudny człowiek na żywo, ale na papierze wypadał świetnie”.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 135
28.08.1991
23:28
Udany dzień na wyścigach, obstawiałem niemal bezbłędnie.
Ale i tak ogarnia człowieka nuda, mimo że wygrywa. Te chwile czekania na kolejną gonitwę, życie wycieka w przestrzeń. Ludzie pokryci są szarością, jak gdyby ktoś po nich deptał. Ale jestem tu z nimi. Bo i gdzie indziej miałbym pójść? Do Muzeum Sztuki? Pajacować cały dzień w domu, bawiąc się w pisarza? Jeszcze by mi przyszło do głowy, żeby założyć szaliczek. Pamiętam jednego poetę, który nosił się jak menel. Rozdarta koszula, zarzygane spodnie, kłaki włażące do oczu, rozplątane sznurowadła, ale długi szal trzymał w czystości. To miało sygnalizować, że był poetą. A jego poezjowanie? Cóż, to przemilczmy...
Wróciłem do domu, wlazłem do basenu, potem uzdrowisko. Moja dusza jest w niebezpieczeństwie. Zawsze była.
Siedzieliśmy z Lindą[1] na kanapie, dobro nocy zagarniało nieboskłon, kiedy usłyszeliśmy pukanie do drzwi. Linda wstała zobaczyć.
– Lepiej tu podejdź, Hank[2]...
Podszedłem do drzwi, boso, w szlafroku. Młody blondyn, młoda gruba dziewczyna i jeszcze jedna – taka ni to gruba, ni to szczupła.
– Chcą twój autograf.
– Nie przyjmuję ludzi do siebie – rzekłem do nich.
– My chcielibyśmy tylko pana autograf – tłumaczył blondyn. – Obiecujemy, że potem nie będziemy już przeszkadzać.
Zaczął chichotać i drapać się po głowie. Dziewczyny gapiły się bez wyrazu.
– Ale nikt z was nie ma papieru ani niczego do pisania.
– O – zorientował się blondyn, zdejmując rękę z głowy. – Wrócimy z książką! Może w bardziej odpowiednim momencie...
Szlafrok. Gołe stopy. Może dzieciak wziął mnie za ekscentryka. Może właśnie nim byłem.
– Nie przyłaźcie z rana – rzuciłem do nich.
Patrzyłem za nimi, jak oddalają się od domu, po czym zamknąłem drzwi...
A teraz siedzę tu na piętrze i piszę o nich. Z takimi nie należy się zbytnio cackać, inaczej oblezą cię jak mrówy. Mam za sobą okropne doświadczenia przy blokowaniu tych drzwi. Tylu z nich myśli, że jakimś cudem zaproszę ich do środka i do białego rana będę z nimi pić. Wolę pić sam. Zadaniem pisarza jest pisać. Pisarz nie jest winien niczego więcej oprócz dostępu do tego, co przelał na papier. Co gorsza, wielu z tych, co pukają, wcale nie czyta – oni po prostu coś tam o tobie usłyszeli. Czytelnik, a zarazem najlepszy sort człowieka to ten, który nagradza mnie tym, że nie muszę na nią albo na niego patrzeć.
29.08.1991
22:55
Mozolny dziś dzień na wyścigach, moje przeklęte życie dyndające na haku. Jestem tam codziennie. Nie widziałem, żeby ktoś był tam codziennie, poza pracownikami. Najpewniej na coś choruję. Saroyan stracił głowę na wyścigach, Fante[3] przy pokerze, Dostojewski przy ruletce. I wcale nie jest to kwestia forsy, chyba że ci się skończy. Miałem kiedyś kumpla hazardzistę, który mawiał: „Nie obchodzi mnie, czy wygram, czy nie, ja po prostu chcę grać”. Mam więcej szacunku dla pieniędzy; miałem ich bardzo niewiele przez większość życia. Wiem, co to ławka w parku albo pukanie gospodarza. Z pieniędzmi są tylko dwa problemy: albo masz ich za dużo, albo masz ich za mało.
Cóż, zapewne zawsze znajdzie się coś, czym zechcemy podręczyć samych siebie. A na wyścigach ma się okazję poczuć innych ludzi, mrok ich desperacji oraz to, jak łatwo potrafią rezygnować. Tłum na wyścigach to świat w pigułce, życie rozbijane o śmierć i przegraną. Koniec końców nie ma tu wygranych – pragniemy jedynie ulgi, chwili wytchnienia. (Kuźwa, przypaliłem sobie palce papierosem, kiedy dumałem nad tą bezsensownością. To mnie obudziło, wyrwało z tego sartre’owskiego stanu!) Cholera, trzeba nam humoru, trzeba nam śmiechu. Kiedyś więcej się śmiałem, kiedyś w ogóle wszystkiego robiłem więcej, oprócz pisania. Teraz nic, tylko piszę i piszę, i piszę – im jestem starszy, tym więcej piszę, tańcując ze śmiercią. Niezły szoł. I sądzę, że to, co piszę, jest w porządku. Jednego dnia powiedzą: „Bukowski nie żyje” i wówczas naprawdę mnie odkryją, i powieszą na ohydnych jasnych lampach. Mam to w dupie. Nieśmiertelność to idiotyczny wymysł śmiertelnika. Widzicie, co wyścigi robią człowiekowi? Sprawiają, że kolejne zdania płyną. Grzmot i fart. Śpiew ostatniego niebieskiego ptaka. Wszystko, co piszę, brzmi dobrze, bo ja ryzykuję, kiedy piszę. Inni są zbyt ostrożni. Studiują, nauczają i przegrywają. Zachowawczość sprawia, że nie mogą rozpalić w sobie ognia.
Czuję się lepiej tu, na drugim piętrze, z moim kumplem macintoshem.
A w radiu leci Mahler, płynie na pełnym luzie, śmiało podejmując ryzyko, człowiek czasem tak musi. Powoli narasta moc. Dziękuję ci, panie Mahler, jestem twoim dozgonnym dłużnikiem.
Za dużo palę, za dużo piję, ale pisać nie mogę za dużo, to po prostu wciąż przychodzi, a ja wołam o więcej i to nadjeżdża, mieszając się z Mahlerem. Czasem świadomie siebie zatrzymuję. Mówię sobie: daj sobie chwilę, idź pospać albo popatrz na 9 kotów, albo posiedź z żoną na kanapie. Tylko siedzisz na wyścigach albo przed macintoshem. I wtedy przestaję, wciskam hamulec, parkuję to cholerstwo. Dostaję czasem listy od ludzi, którzy piszą mi, że moje pisanie pomogło im ciągnąć dalej. Mnie też pomogło. Pisanie, róże i 9 kotów.
Mam tutaj mały balkon; przez otwarte drzwi widzę stąd światła samochodów na Harbor Freeway wiodącej na południe. Ten ciąg świateł nie ma końca. Ci wszyscy ludzie. Co oni robią? O czym myślą? Wszyscy umrzemy, wszyscy co do jednego, co za cyrk! Już sam ten fakt powinien wzbudzać w nas miłość do siebie nawzajem, ale tak się nie dzieje. Jesteśmy udręczeni i przygnieceni codziennymi bzdetami, bez reszty zżarci przez błahostki.
Właśnie tak, panie Mahler! Załatwiłeś mi cudowny wieczór. Dalej, sukinsynu! No, dalej!
Przypisy