Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Opowiadania z tego tomu stanowią kwintesencję twórczości Bukowskiego; z bezwzględną szczerością, bez upiększania opisuje w nich jedyny świat, w którym czuł się swojsko - i on, i wytwory jego literackiej wyobraźni - świat pijaków, dziwek, rozmaitych wykolejeńcow i outsiderów.
„Jego proza, jak stwierdził, zawierała wszystko: Coś dla rewolucjonistów, coś dla reakcjonistów, coś dla miłośników dramatu, nawet coś dla intelektualistów, a mimo to była zrozumiała. Dla ‘klasy robotniczej’ zachodniego świata stała się nawet czymś w rodzaju Ewangelii. Słowem objawionym.”
Artur Żmijewski. "Elle", 1997, nr 7
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 341
Narodziny, żywot i upadek gazety podziemnej
Z początku było kilka spotkań u Joe Hyansa, ale zwykle przychodziłem zalany, więc niewiele pamiętam z powstania „Otwartej Cipy”, gazety podziemnej, i dopiero później mówili mi, co się działo. A raczej, co wyrabiałem.
Hyans: – Powiedziałeś, że wyrzucisz wszystkich na ulicę i że zaczniesz od tego kaleki na wózku. Wtedy on się rozpłakał i ludzie zaczęli wychodzić. Walnąłeś jednego faceta w głowę butelką.
Cherry (żona Hyansa): – Za nic nie chciałeś iść do domu i wypiłeś całą butelkę whisky i powtarzałeś, że wyruchasz mnie przy biblioteczce.
– I co, zrobiłem to?
– Nie.
– Aha, no to następnym razem.
Hyans: – Posłuchaj, Bukowski, próbujemy się jakoś zorganizować, a ty przychodzisz i to rozpirzasz. Jesteś najwstrętniejszym moczymordą, jakiego w życiu widziałem!
– Dobra, kładę na to lachę. Pierdolę. Kogo obchodzi jakaś gazeta?
– O nie, chcemy, żebyś pisał felieton. Uważamy, że jesteś najlepszym pisarzem w Los Angeles.
Podniosłem rękę ze szklanką.
– To skurwysyńska obraza! Nie przyszedłem tu, żeby mnie obrażano!
– No dobrze, to może najlepszym w całej Kalifornii.
– No masz, znowu mnie obrażasz!
– W każdym razie chcemy, żebyś pisał felieton.
– Jestem poetą.
– A jaka jest różnica między poezją a prozą?
– Poezja mówi za dużo w zbyt krótkim czasie, proza mówi za mało i za długo się ciągnie.
– Chcemy felieton do „Otwartej Cipy”.
– Nalej mi jeszcze i masz załatwione.
Hyans nalał. Zgodziłem się. Dopiłem i poszedłem do swojej nory, myśląc, że robię błąd. Miałem prawie pięćdziesiąt lat, a skumałem się z tymi długowłosymi, brodatymi gówniarzami. O Boże, wdechowo, ojczulku, wdechowo! Wojna to gówno. Wojna to piekło. Chuj, no to nie walcz. Wiem o tym wszystkim od pięćdziesięciu lat. Mnie to tak nie rajcowało. A, no i nie zapomnij o marysi. O działeczce. W dechę, serdeńko!
W domu znalazłem pół kwarty, cztery puszki piwa, wypiłem i napisałem pierwszy artykuł. Był o kurwie ważącej sto trzydzieści pięć kilo, którą wyjebałem kiedyś w Filadelfii. Dobry artykuł. Poprawiłem literówki, zwaliłem gruchę i poszedłem spać...
Zaczęło się na parterze w dwupiętrowym domu wynajmowanym przez Hyansa. Przyszło paru półdupnych ochotników, stawiano pierwsze kroki i wszyscy byli zaaferowani oprócz mnie. Lustrowałem dziewczyny, szukając dobrej dupy, ale wszystkie wyglądały i zachowywały się jednakowo – dziewiętnaście lat, blond włosy z czarnymi odrostami, mały tyłek, małe cycki, przejęte, zajęte i zarozumiałe nie wiedzieć czemu. Ilekroć dotykałem którejś moimi pijanymi łapami, zachowywała się dość spokojnie. Dość.
– Posłuchaj, dziadku, jedyne, co chcemy, żeby się podniosło, to flaga Północnego Wietnamu!
– A tam, i tak ci pewnie capi z pizdy!
– Och, ty stary świntuchu. Ale jesteś... obrzydliwy!
Potem wychodziły, kręcąc do mnie tymi swoimi pysznymi krąglusimi dupeczkami, ściskając w ręku zamiast malinowej główki mojego interesu jakiś smarkaty tekst o gliniarzach, którzy obcesowo traktują dzieciaki na Bulwarze Zachodzącego Słońca i zabierają im batony. Oto ja, największy żyjący poeta po Audenie, a nie mogę nawet wyruchać psa w dupę...
Gazeta zbytnio się rozrosła. Albo raczej Cherry zaczęło martwić moje wylegiwanie się po pijaku na kanapie i łypanie na jej pięcioletnią córeczkę. Sprawy zaszły za daleko, kiedy mała zaczęła mi siadać na kolanach, wiercipięta, mówiąc:
– Lubię cię, Bukowski. Porozmawiaj ze mną. Przyniosę ci drugie piwo.
– Tylko wracaj migiem, słonko!
Cherry: – Słuchaj, Bukowski, ty stary zboczeńcu...
– Cherry, dzieci mnie uwielbiają, nic na to nie poradzę.
Dziewczynka, Zaza, przybiegła z piwem i wpakowała mi się na kolana. Otworzyłem piwo.
– Lubię cię, Bukowski. Opowiedz mi coś.
– Dobrze, dziecino. Dawno, dawno temu był sobie starszy facet i mała dziewczynka, którzy zabłądzili w lesie...
Cherry: – Posłuchaj, ty stary zboczeńcu...
– Ej, ej, Cherry! Ale ty masz brudne myśli!
Pobiegła na piętro szukać Hyansa, który akurat robił kupę.
– Joe, Joe! Musimy przenieść redakcję gdzie indziej! Mówię poważnie...!
Znaleźli pusty budynek od ulicy, dwa piętra, i pewnej nocy, pijąc portwajn, przyświecałem Hyansowi latarką, a on włamał się do aparatu w budce telefonicznej przy tym budynku i tak pozamieniał druty, żeby mieć numer za darmochę. Mniej więcej w tym samym czasie jedyna poza naszą gazeta podziemna w Los Angeles – „Wolna Prasa” – oskarżyła go o kradzież listy ich stałych czytelników. Wiedziałem oczywiście, że Joe ma zasady moralne, skrupuły i ideały – dlatego rzucił robotę w wielkomiejskiej gazecie. Dlatego rzucił robotę w tej drugiej podziemnej gazecie. Joe był kimś na podobieństwo Chrystusa. Powaga.
– Trzymaj porządnie tę latarkę...
Rano u mnie w domu zabrzęczał telefon. Dzwonił mój przyjaciel Mongo Gigant od Wiecznego Odlotu.
– Hank?
– Co?
– Cherry była u mnie wczoraj.
– No i?
– Miała tę listę czytelników. Była bardzo zdenerwowana. Chciała, żebym ją gdzieś ukrył. Powiedziała, że Jensen węszy. Schowałem tę listę w piwnicy pod plikiem szkiców, które Jimmy Karzeł narysował przed śmiercią.
– Zerżnąłeś ją?
– Po co? Sama skóra i kości. Posiekałaby mnie żebrami, jakbym ją dymał.
– A zerżnąłeś Jimmy’ego, chociaż ważył tyle co duży pies.
– Ale on miał osobowość.
– Ta?
– No ta.
Rozłączyłem się...