Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Charles Bukowski w nowym wydaniu!
Oddajemy do rąk Czytelników drugi tom poezji Charlesa Bukowskiego w nowej oprawie. Wiersze zamieszczone w tej antologii stanowią retrospektywny przegląd prawie dwudziestoletniego dorobku poetyckiego autora.
"W swoich najlepszych utworach poeta ujawnia temperament gawędziarza, zamiłowanie do snucia opowieści, zmysł obserwacji i umiejętność kreowania w kilku celnych słowach wyrazistych i wiarygodnych sylwetek. (...) W wierszach Bukowskiego, zwłaszcza zebranych w niniejszym tomie, odzywają się dwa impulsy: jeden, najbardziej może widoczny, to impuls beznamiętnej dokumentacji, rejestrowania przygodnego i nieposkładanego życia w całym jego szaleństwie, nieokiełznaniu i anarchii. Drugi to impuls wyobraźni, prowadzący Bukowskiego ku przygodom przypominającym poezję surrealistów, kiedy poeta oddaje się władzy wolnych skojarzeń i jej nieposkromionym siostrom: snom, wizjom, halucynacjom".
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 151
Wydanie drugie
Wiersze zawarte w pierwszych trzech częściach tej książki były pierwotnie opublikowane w trzech zbiorach, których nakłady od dawna są wyczerpane: It Catches My Heart in Its Hands (Loujon Press, 1963), Crucifix in a Deathhand (Loujon Press we współpracy z Lyle’em Stuartem, Inc., 1965) oraz At Terror Street and Agony Way (Black Sparrow Press, 1968). Autor składa podziękowania wydawcom tych zbiorów: Jonowi i Louise Webbom, Lyle’owi Stuartowi i Johnowi Martinowi.
Autor wyraża również wdzięczność National Endowment for the Arts za dotację, dzięki której powstały wiersze zamieszczone w ostatniej części książki.
Dla Steve’a Richmonda
Wstęp od autora
Wiersze zamieszczone w pierwszych trzech częściach książki pochodzą z lat 1955–1968; wiersze z części ostatniej są dziełem nowym, bo napisane zostały w latach 1972–1973. Czytelnicy mogą tu postawić pytanie: co stało się z okresem między 1969 a 1971? Czy może autor zniknął ze sceny, podobnie jak uczynił to w latach 1944–1954? Tym razem tak się jednak nie stało. Tom The Days Run Away Like Wild Horses Over the Hills (Dni uciekają jak dzikie konie) zawiera wiersze z lat 1968–1969, a także wybór wierszy z pięciu wczesnych broszurek, tych, które nie znalazły się w pierwszych trzech częściach tej książki. Mockingbird Wish Me Luck (Życz mi szczęścia, przedrzeźniaczu) obejmuje wiersze napisane między końcem 1969 a początkiem 1972 roku. W tomie niniejszym, moi drodzy krytycy, czytelnicy, przyjaciele, wrogowie, byłe i nowe kochanki, znalazło się to, co uważam za moje najlepsze – obok Days... i Mockingbird... – wiersze z dziewiętnastu lat pisania.
Każda część tej książki przywołuje szczególne wspomnienia. Z powodu It Catches My Heart in Its Hands (Moje serce uwięzione w tamtych rękach) zmuszony byłem udać się do Nowego Orleanu. Wydawca musiał bowiem sprawdzić, czy jestem porządnym człowiekiem. Złapałem więc na Union Station pociąg, a było to niedaleko oddziału poczty, w którym pracowałem dla Wuja Sama, rozsiadłem się w wagonie restauracyjnym i popijałem szkocką z wodą. Spieszyło mi się do Nowego Orleanu, gdzie miałem być oceniony i zmierzony przez ekskanciarza, właściciela zużytej prasy drukarskiej. Jon Webb sądził, że większość pisarzy (a poznał w swoim życiu paru niezłych osobników, między innymi Sherwooda Andersona, Faulknera i Hemingwaya) to po odejściu od maszyny do pisania wstrętni ludzie. Dotarłem na miejsce i spotkałem Jona i jego żonę Louise. Przez dwa tygodnie piliśmy i gawędzili. Potem Jon Webb powiedział do mnie: „Niezły z ciebie skurwiel, Bukowski, ale i tak wydam ci tę książkę”. Wyjechałem z Nowego Orleanu. Ale na tym się nie skończyło. Niedługo potem oni przyjechali do Los Angeles i razem z dwoma psami zamieszkali w zielonym hotelu w najbardziej obskurnej części miasta. Ponowne sprawdzanie Bukowskiego. Picie i gadanie. W końcu odjechali. A ja pozostałem skurwielem. Mnóstwo pożegnalnych gestów przy oknach pociągu. Płacz Louise. W ten sposób został wydany zbiór wierszy It Catches...
Wiersze składające się na tom Crucifix in a Deathhand (Krucyfiks w ręku śmierci) zostały napisane w Nowym Orleanie pewnego gorącego lirycznego miesiąca 1965 roku. Chodziłem wtedy po ulicach, zataczając się, nawet kiedy byłem trzeźwy, słuchałem bicia dzwonów kościelnych i zawodzenia rannych psów, sam byłem ranny... i tak dalej. Po wydaniu It Catches... popadłem w marazm i zastój. Jon i Louise zaciągnęli mnie znowu do Nowego Orleanu. Mieszkałem tuż obok nich z grubą, dobroduszną kobietą, której zmarły mąż był kiedyś bliski zdobycia mistrzostwa świata w boksie w wadze półciężkiej albo średniej. Nie pamiętam, w której. Co wieczór szedłem do Jona i Louise i piliśmy aż do rana przy małym stole w kuchni. Karaluchy biegały po ścianie naprzeciw nas (szczególnie lubiły krążyć koło gołej żarówki, która wystawała ze ściany), a my piliśmy i gawędzili.
Potem wracałem do siebie i budziłem się koło wpół do jedenastej z cholernym kacem. Ubierałem się i szedłem do Jona. Prasa znajdowała się w piwnicy i zanim zastukałem, zaglądałem przez okienko. Widziałem Jona, jak pełen spokoju i opanowania, bez śladu kaca, wpycha stronice Crucifix... do prasy, nucąc coś pod nosem.
„Masz dla mnie jakieś stare wiersze, Bukowski?”, pytał, ledwie zdążyłem wejść (trzeba było uważać – napychanie prasy wierszami szybko mogło się zamienić w dziennikarstwo).
Jeżeli nie miałem ze sobą garści wierszy, Jon dostawał szału. Nie był wtedy dla mnie wcale taki uprzejmy. Wracałem więc do siebie i zaczynałem stukać na maszynie. Wieczorem, jeżeli tylko przyniosłem mu plik wierszy, nastrój Jona się poprawiał.
Pisałem więc wiersze. Piliśmy z karaluchami. Mieszkanie było ciasne. Strony 5, 6, 7, 8 upychaliśmy w wannie i nikt nie mógł się kąpać. Strony 1, 2, 3, 4 wkładaliśmy do wielkiej skrzyni. Wkrótce nie było się gdzie ruszyć. Zewsząd otaczały nas dwumetrowe stosy kartek. Poruszaliśmy się między nimi bardzo ostrożnie. Wanna się przydała, ale łóżko zawadzało. Jon zbudował więc antresolę z kawałków drewna znalezionych na podwórzu. Jedynym wolnym miejscem była klatka schodowa i tam właśnie na materacu spali Jon i Louise. Łóżka zwyczajnie się pozbyli. Dzięki temu mogliśmy lepiej wykorzystać podłogę mieszkania i wszędzie porozkładaliśmy kartki. „Bukowski! Wszędzie tylko ten Bukowski! Ja chyba oszaleję!” – mówiła Louise. Karaluchy łaziły wkoło, my piliśmy, a prasa połykała wiersze. Dziwny to był czas. Tak powstał Crucifix...
Często chodziłem do Johna Thomasa i zostawałem u niego na noc. Łykaliśmy pigułki, pili i rozmawiali. To znaczy – John łykał pigułki, a ja łykałem i piłem. Rozmawialiśmy. John miał wtedy zwyczaj nagrywania wszystkiego na taśmę, nieważne, czy było to nudne, czy ciekawe, bezwartościowe czy użyteczne. Następnego dnia siadywaliśmy i słuchali swoich rozmów. Coś w tym było. Przynajmniej dla mnie. Uświadomiłem sobie bowiem, że kiedy się porządnie napiję, staję się głupi i arogancki i zaczynam pleść, co mi ślina na język przyniesie. Czasami robię to nawet bez picia.
Któregoś dnia w czasie jednej z takich sesji John poprosił mnie, abym przyniósł mu do przeczytania kilka swoich wierszy. I tak zrobiłem. Zostawiłem u niego te wiersze i zapomniałem o nich. Poszły gdzieś do śmieci. Minęło parę miesięcy. Któregoś dnia dzwoni do mnie Thomas. „Z tych wierszy, Bukowski, byłaby niezła książka”. „Jakich wierszy, John?”. Powiedział, że wpadła mu do ręki kaseta z moimi wierszami, którą nagraliśmy, i że przesłuchał ją jeszcze raz. „Musiałbym spisać je z taśmy, a z tym za dużo zachodu”, odrzekłem. „No to ja to zrobię za ciebie”. Zgodziłem się i wkrótce dostałem maszynopis.
Wpadał do nas wtedy pewien łysiejący młodzieniec z wysokim polerowanym czołem. Był bardzo skrupulatny i miły, miał delikatny uśmiech, który nigdy nie schodził mu z ust. Pracował jako szef biura handlowego, a także firmy dostawczej. Jego pasją było zbieranie książkowych białych kruków i dziwactw. Nazywał się John Martin. Do tamtego czasu wydał już parę moich wierszy na arkuszach. Wypisywał mi więc czeki, siedząc u mnie w kuchni, a ja popijałem piwo i podpisywałem arkusze. Tak zaczęła działać Black Sparrow Press, oficyna wydawnicza, która wkrótce miała się zająć wydawaniem pokaźnej porcji amerykańskiej poezji awangardowej. Oczywiście wtedy żaden z nas nic jeszcze o tym nie wiedział.
Pokazałem Johnowi Martinowi wiersze, które przepisał dla mnie Thomas. Była to precyzyjna, uważna robota. Pozostało tylko sprawdzić ortografię. John Martin zabrał wiersze do domu i zadzwonił do mnie po paru dniach. „Masz u mnie książkę. Sam ją wydam”. Tak odnalazły się moje prawie zaginione wiersze. Black Sparrow błyskawicznie złożył z nich książkę. Zatytułowałem ją At Terror Street and Agony Way (Na ulicy przerażenia w alei udręki).
Kiedy patrzę na te wiersze napisane w latach 1955–1973, muszę przyznać (z tego powodu lub innego), że najbardziej podobają mi się te ostatnie. I bardzo mnie to cieszy. Nie mam oczywiście pojęcia, jakiego rodzaju wiersze będę pisał w przyszłości, jeżeli w ogóle będę pisał. No bo skąd mam niby wiedzieć, jak długo jeszcze pożyję. Skoro jednak zacząłem pisać poezję tak późno, bo w wieku 35 lat, to żywię nadzieję, że dane mi będzie jeszcze parę dodatkowych lat, tak żeby było sprawiedliwie. Tymczasem będziecie musieli się zadowolić wierszami, które składają się na tę książkę.
Charles Bukowski
30 stycznia 1974
1
moje serce uwięzione w tamtych rękach (1955–1963)
połóż się
połóż i waruj
jak zwierzę
tragedia liści
obudziłem się w suchym powietrzu i paprocie umarły,
doniczkowe rośliny były żółte jak zboże;
moja kobieta odeszła
a puste butelki otaczały mnie jak pokrwawione trupy
i były równie bezużyteczne;
tylko słońce wydawało się dalej dobre,
kartka od gospodyni domu szeleściła swoim czystym
nienarzucającym się żółtym kolorem; to czego było teraz potrzeba
to dobrego komedianta w klasycznym stylu, błazna
z dowcipami o bezsensie bólu; ból jest bezsensowny
bo istnieje, to wszystko;
uważnie ogoliłem się starą brzytwą
ja, mężczyzna który kiedyś był młody i o którym
mówiono że jest geniuszem; ale
na tym polega tragedia liści,
zwiędłych paproci, uschłych roślin;
wszedłem do ciemnej sieni,
stała tam gospodyni domu
złorzecząca ostateczna,
wysłała mnie do wszystkich diabłów,
machała tłustymi spoconymi rękami
wrzeszczała
domagała się żebym zapłacił za mieszkanie
bo świat zawiódł nas
oboje.
do kurwy która ukradła moje wiersze
niektórzy twierdzą że nie powinno się pisać w wierszu
o tym czego się żałuje,
że trzeba uciec w abstrakcję, i jest w tym jakiś sens,
ale na boga:
zabrałaś mi 12 wierszy a ja nie używam kalki i
masz też moje
obrazy, te najlepsze; dobija mnie to:
czy próbujesz mnie zmiażdżyć jak cała reszta?
dlaczego nie wzięłaś pieniędzy? zwykle to robicie
przeszukujecie kieszenie śpiących pijanych portek którym niedobrze w kącie.
następnym razem zabierz moją lewą rękę albo pięćdziesięciodolarówkę
ale zostaw wiersze:
nie jestem Szekspirem
może nigdy więcej
nie będzie już moich wierszy, abstrakcyjnych lub nie;
będą pieniądze kurwy pijacy
aż do samego wybuchu bomby,
bo jak powiedział Bóg
zakładając nogę na nogę:
widzę że stworzyłem wielu poetów
lecz tak niewiele
poezji.
sytuacja na świecieoglądana z okna na 3 piętrze
obserwuję dziewczynę ubraną w
cienki zielony sweter, niebieskie krótkie spodenki i długie czarne pończochy;
ma na sobie jakiś naszyjnik
jej piersi są małe, biedactwo,
ogląda swoje paznokcie
a jej brudny biały pies wącha trawę
biegając wkoło jak pomylony;
jest tam też gołąb który krąży
i wytęża swój zanikający mózg wielkości pchły,
siedzę nad nimi, mam na sobie tylko majtki
i trzydniową brodę, nalewam sobie piwa i czekam
aż wydarzy się coś literackiego albo symfonicznego;
nie przestają się kręcić, dziewczyna w mundurku jakiejś katolickiej szkoły
pcha wózek ze starym chudym facetem który przeżywa
swoją ostatnią zimę;
gdzieś daleko stąd rozciągają się Alpy i statki
płyną po morzach;
piętrzą się stosy bomb wodorowych i atomowych,
są na tyle wielkie by wysadzić pięćdziesiąt światów z Marsem na dokładkę,
a oni chodzą w tę i z powrotem,
dziewczyna kręci pośladkami,
wzgórza Hollywood stoją jak stały
pełne pijaków szaleńców i
par całujących się w limuzynach,
wszystko na nic: che sera, sera;
brudny biały pies nie może się wysrać
dziewczyna rzuca ostatnie spojrzenie na paznokcie
i ruszając pośladkami
dochodzi do podwórza
ciągnie za sobą psa z zatwardzeniem (jakoś się nie zmartwiła),
a mnie zostawia sam na sam z mało symfonicznym gołębiem.
sądząc po tym co widzę nie warto się przejmować:
bomby nigdy nie wybuchną.
Nakładem wydawnictwa Noir sur Blanc ukazały się następujące książki Charlesa Bukowskiego:
NAJPIĘKNIEJSZA DZIEWCZYNA W MIEŚCIE2014
SZMIRA2014
NOCE WANILIOWYCH MYSZY2014
KOBIETY2014
KŁOPOTY TO MĘSKA SPECJALNOŚĆ2014
FAKTOTUM2014
LISTONOSZ2015
Z SZYNKĄ RAZ!2015
FRAGMENTY WINEM POPLAMIONEGO NOTATNIKA2015
HISTORIE O ZWYKŁYM SZALEŃSTWIE2015
HOLLYWOOD2016
NA POŁUDNIE OD NIGDZIE2016
ZAPISKI STAREGO ŚWINTUCHA2016
O PISANIU2016
MIŁOŚĆ TO PIEKIELNY PIES2017
O KOTACH2017
Z OBŁĘDU ODSIAĆ SŁOWO, WERS, DROGĘ2018
O MIŁOŚCI2018
O PICIU2020
NO WŁAŹ!2021