Franca - Wojciech Burdelak - ebook

Franca ebook

Wojciech Burdelak

0,0

Opis

„FRANCA”

     Opowiada historię topowej modelki, która zostaje uprowadzona przez psychopatę. Kobieta jest bardzo charakterną osobą, która ma szczególny dar zrażania wszystkich do siebie. Jej chłopak wynajmuje byłego policjanta, aby odnalazł zaginioną, chociaż do końca nie jest pewny, czy ona na pewno została porwana, gdyż przed jej zniknięciem pokłócili się i zerwali ze sobą. Oprócz niego nikt się nie przejmuje jej zniknięciem.

     Psychopata nie żąda okupu i nie kontaktuje się z rodziną porwanej, ale za to znęca się nad kobietą i próbuje złamać ją fizycznie oraz psychicznie. Okazuje się jednak, że trafił na równego sobie przeciwnika. Torturuje ją i co chwila przekracza kolejne granice. Wynajęty mężczyzna, który próbuje trafić na trop bohaterki namierza miejsce, gdzie jest przetrzymywana. Uwalnia ją, ale okazuje się, że kobieta nie chce wzywać policji i koniecznie chce się zemścić. Wspólnie odnajdują mieszkanie porywacza i wtedy policjant stwierdza, że zrobił już swoje i odchodzi. Kobieta zabija napastnika i podpala dom. Wraca do narzeczonego i żąda od niego adresu policjanta, któremu zawdzięcza ocalenie. Odwiedza go i oznajmia mu, że chce być z nim, gdyż go kocha. Zostaje odtrącona, więc mści się, zabijając swojego wybawcę. Na koniec dowiadujemy się, że to bohaterka zleciła swoje uprowadzenie, aby przeżyć coś ekscytującego, gdyż ma poważne problemy psychiczne.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 534

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Wojciech

Burdelak

Franca

„Charakter miała cudny, jak przeklęta żmija

Jadem pluła na boki, kąsać tylko chciała

Świat był dla niej mały, ludzi nie znosiła

A dla siebie była królową bez mała

Buta z pychą, jej siostry, bratem poniżanie

Lecz życie sprawdzić zechciało,

Dokąd sięgnąć zdoła i czemu podoła

Gdy wyzwanie dłoń swoją złoży na jej głowie

Zadanie nieliche sobie wyznaczyła,

Nie będąc świadomą co przyszłość szykuje

Ból wraz z poniżeniem nagle się zjawiły

I porwały nieszczęsną w wartką nurtu rzekę”.

1.

Deszcz padał niemalże od samego rana. Nie był może zbyt intensywny, ale za to niezwykle zdeterminowany, aby to co było w powietrzu znalazło się jak najszybciej na ziemi. Od nadmiaru wody dosłownie w każdej nierówności terenu powstały już spore kałuże. Kratki wpustowe mozolnie odprowadzały deszczówkę, ale miały problemy z przepustowością. Warszawa dawno nie została obdarowana tak hojnie przez matkę naturę. Zasnute ciemnymi, ciężkimi chmurami niebo nie dawało szans, że wkrótce coś się zmieni. Wszędzie jak okiem sięgnąć ciągnęły się tabuny obłoków. Tak to przynajmniej wynikało z obserwacji człowieka stojącego praktycznie w bezruchu. Tkwił w tym miejscu od prawie godziny. Gdyby nie zdobycze cywilizacji, które rezolutni twórcy wymyślili i umieścili w telefonach, to nigdy by nie uwierzył, że to się zaraz zakończy. Mężczyzna, trzymał parasol nad głową i kilkukrotnie już trochę nieporadnie z racji, że używał tylko jednej ręki skorzystał z kilku aplikacji pogodowych i wszystkie informowały, że za jakieś półgodziny przestanie padać. Oczywiste było, że wszystkie one nie mogły się mylić.

Wiał wiatr ze wschodu, a więc to stamtąd należało spodziewać się rozpogodzenia. Mężczyzna nie miał z tego miejsca wglądu w cały nieboskłon, ponieważ wszędzie pięły się w górę ściany mniejszych lub większych budynków. Ufał technologii, ale gdzieś z tyłu głowy tliła się myśl, że to raczej nie może być możliwe, aby po tak krótkim czasie pogoda miała się diametralnie zmienić. Był perfekcjonistą i lubił mieć wszystko pod kontrolą, dlatego tak go irytowało, że nie ma wpływu na pogodę. Stał tutaj od ponad dwóch godzin. Gdyby nie rozłożony i trzymany w prawej dłoni parasol przemókłby do przysłowiowej suchej nitki. Oczywiście mógł pójść na skróty i pojawić się tutaj dziesięć minut przed końcem, ale uznał, że to za duże ryzyko. Zawsze należało się liczyć z trudnymi do przewidzenia wydarzeniami, które sprawiłyby, że impreza uległaby skróceniu.

Obiekt jego zainteresowań znajdował się w budynku po drugiej stronie ulicy, a on sam miał już serdecznie dosyć tak deszczu, jak i czekania. Nie mógł jednak, ot tak po prostu wejść sobie do środka i spędzić tam czas,w którym trwało wydarzenie. Po pierwsze nie miał zaproszenia, a po drugie mógłby zostać zapamiętany, a tego nie chciał. Czas wlókł się niemiłosiernie, a on już bardzo pragnął przystąpić do realizacji swojego planu.

Mężczyzna raz jeszcze zerknął w niebo i ciężko westchnął. Wysunął lewą rękę przed siebie, aby rękaw koszuli podciągnął się nieco i odsłonił zegarek. Spojrzał na tarczę i uśmiechnął z zadowoleniem oraz nieskrywaną ulgą. Nareszcie jego męczarnie związane z nieproduktywnym czekaniem dobiegły końca.

- Za dziesięć minut powinna skończyć – wyszeptał. Spojrzał w lewo, a później w prawo, sprawdzając czy nie nadjeżdża jakiś pojazd, a gdy upewnił się, że jest bezpiecznie ruszył spokojnym krokiem w stronę budynku naprzeciwko. W zamieszaniu jakie zawsze na końcu towarzyszy tego rodzaju imprezom na pewno nie zostanie zauważony ani też nikt nie wpadnie na pomysł, aby żądać od niego zaproszenia. Zanim otworzył drzwi, aby wejść do środka zamknął parasol, rozejrzał się i po kilku sekundach zastanowienia podjął decyzję, gdzie powinien go zostawić. Oparł go o ścianę, zaraz za wysokim krzakiem rosnącym obok wejścia. Gdy odchodził rączka parasola obróciła się ukazując wygrawerowane inicjały: „SK”.

- Dobrze, Doruś! Tak, trzymaj, kochanie. – Przystojny, zbliżający się do trzydziestki mężczyzna był wyraźnie zachwycony młodą, zjawiskowo wręcz piękną kobietą, która akurat przechodziła obok niego. Uniósł oba kciuki ku górze i uśmiechnął triumfalnie. – Jeszcze tylko dziesięć minutek i będzie koniec. Jesteś najlepsza, moje ty kochanie i pięknie wyglądasz w tej bieliźnie. Pamiętaj o tym.

- Spadaj, Julian! – kobieta fuknęła, gdy tylko usłyszała te słowa i spojrzała na rozmówcę niemalże z odrazą. Ten człowiek działał jej na nerwy, a dziś jej granica tolerancji dla niego była bardzo cienka i krucha. Pieprzony adorator! Kto go tu w ogóle wpuścił? To było miejsce dla osób, które współtworzyły to wydarzenie, a nie dla jakichś łachmytów z zewnątrz.

Ten, którego nazwała Julian, na moment zdusił uśmiech, ale po sekundzie pozwolił mu na powrót zagościć na twarzy, gdyż tej kobiecie był gotów wybaczyć naprawdę wiele. Nie zdążył jednak nic z tym zrobić, gdyż ujrzał tylko tylne części ciała Doroty opakowane w bardzo seksowny strój, które zlustrował z zadowoleniem. Jej perfekcyjna figura zawsze robiła na nim wielkie wrażenie, i tak było również tym razem. Kilka sekund później zniknęła za drzwiami damskiej garderoby, gdzie wstęp miały tylko modelki oraz spece od kostiumów i charakteryzacji. Jakiś mężczyzna przeszedł korytarzem spoglądając ciekawie w jego stronę, ale on nie zwrócił na ten fakt najmniejszej uwagi. Gdyby zwrócił, to wiedziałby, że to ten sam mężczyzna, który wcześniej czekał na nich nieopodal wejścia do budynku i nawet poprosił Dorotę o autograf. Nie otrzymał go i w dodatku został wzorcowo wręcz spławiony. Jedyne co do niego dotarło to zapach fatalnej wody kolońskiej, której ten ktoś używał.

Julian odwrócił się plecami do drzwi, na których wisiała tabliczka „OSOBNIKOM Z JAJAMI WSTĘP WZBRONIONY”.

i skupił uwagę na fragmencie wybiegu, który z tego miejsca był dostępny jego oczom. Chwilę patrzył w tę stronę, ale mignęła mu tylko jedna modelka i to tak szybko, że nie zdążył jej się dokładniej przyjrzeć. Zawiedziony tym faktem przekręcił głowę, odszukał najbliższe krzesło i usiadł na nim ostrożnie. Zdusił grymas uśmiechu i westchnął ciężko. Zaczeka tu na wybrankę swego serca, która jeszcze raz, a może dwa wyjdzie z garderoby i ruszy w stronę wybiegu. Gdzieś w tle rozbrzmiewała niezbyt głośna, subtelna muzyka, która w zamyśle miała pasować do dzisiejszego pokazu.

Po drugiej stronie korytarza wisiało sporych rozmiarów lustro. Zwykła próżność nakazała mu spojrzeć. Zobaczył przystojnego mężczyznę o chłopięcej twarzy i zamyślonych, piwnych oczach. Nie był narcystycznym typem, ale wiedział doskonale, że jest przystojny. Podobał się kobietom, to również nie umknęło jego uwadze, choć miał problemy z określeniem, czy one bardziej lubiły jego pieniądze, czy powaby atrakcyjnego ciała. Odruchowo poruszył górną wargą, tak, że jego delikatny, wypielęgnowany wąsik ruszył kilkukrotnie w górę i w dół. Był wysokim brunetem i tak do końca nie był pewny, czy ten dodatek pod nosem nie jest trochę... – przez moment szukał odpowiedniego określenia – gogusiowaty. Zaśmiał się w duchu z tego określenia i odwrócił wzrok od lustra.

- Moja Dorcia ma dzisiaj gorszy dzień – powiedział szeptem do siebie, próbując ją w ten sposób usprawiedliwić. Byli ze sobą już jakiś czas i czuł się za nią odpowiedzialny. Bardzo pragnął, aby ich związek był typowym, ale tak nie było. Ona miała trudny charakter, a on znowu był ugodowy i to chyba aż za bardzo. Dał się pozbaść, ale nie miał nic przeciwko temu. – Do końca pokazu nie będę jej wchodził w paradę – dodał i zamknął oczy. Udam, że śpię, żeby jej nie prowokować, a kiedy to się już skończy spróbuję ją jakoś udobruchać. Kolacja w dobrej, ekskluzywnej restauracji zwykle czyniła cuda. Dorota lubi dobrze zjeść. Zresztą, kto nie lubi?

- A w dupę z tym wszystkim! – Dorota Palicka warknęła wściekle pod nosem, gdy tylko zamknęła drzwi za sobą. Gdyby tylko było można to zaklęłaby głośno, a może nawet splunęła, tak była naładowana negatywną energią. Nie była tu jednak sama i gdy tylko odwróciła się plecami do drzwi natknęła się na kilka ciekawskich par oczu wpatrzonych w jej osobę. Błyskawicznie przekonała się, że nie ma w nich ani krzty życzliwości, więc na jej twarzy pojawił się inny grymas. Coś co inni nazywali manią wielkości, a ona miarą własnej wartości.

Wszystko ją dzisiaj irytowało, niemalże od samego rana. Kiedy tylko budzik zadzwonił o siódmej, wiedziała już, że to nie będzie dobry dzień. Dzisiaj był dzień pokazu strojów kąpielowych, a tego akurat nienawidziła. Uwielbiała pokazywać się w futrach, powłóczystych sukniach, kapeluszach i wszystkim, co dodawało kobiecości. Majtek, staników i innego rodzaju bielizny po prostu nie cierpiała eksponować na pokazach. Czuła się wówczas, jakby była niemalże nago. Równie dobrze bielizna, którą na siebie wkładała mogłaby być uszyta z przezroczystej folii. W takich chwilach rozumiała, co niegdyś czuli niewolnicy wystawiani na aukcjach na sprzedaż.

- Jak tam pani Doroto? Publiczność na poziomie, czy może przyszli tylko popatrzeć na cycki i tyłki? – spytała próbując żartować specjalistka od charakteryzacji. Kobieta, która z racji wieku mogłaby być jej matką czekała w miejscu, które Dorota powinna szybko zająć.

- Jak zawsze. – Odetchnęła i spojrzała na kobietę, która jej zdaniem zadała głupie pytanie. Nienawidziła bezsensownych pytań, bo w jej mniemaniu mogli je zadawać tylko głupcy, a ona gardziła głupcami. – A jak niby ma być? Na widowni prawie sami napaleni faceci, reszta to pewnie lesby. Wszyscy się na ciebie gapią i wzrokiem ci ściągają gacie i górę. Nie ma tam nikogo, kto by był zainteresowany najnowszymi trendami. Po prostu rzygać się chce na to wszystko.

Usiadła na obrotowym krześle posadowionym przed dużym lustrem i spojrzała na swoje odbicie. Nie spodobało jej się to co zobaczyła. Na sali, gdzie znajdował się wybieg było naprawdę gorąco, a ona miała zawsze skłonności do nadmiernego pocenia. Antyperspirant, którego używała pomagał tylko w pachwinach. Nie mogła go jednak użyć na twarzy i dlatego pot zmył nieco tuszu w kącikach oczu, co sprawiło, że nie tylko nie wyglądała profesjonalnie, ale wręcz żałośnie. Mogła mieć tylko nadzieję, że stało się to po tym jak już wracała do garderoby. Ten głupiec Julian powinien był jej zwrócić na ten fakt uwagę, ale pewnie nie zauważył albo nie chciał robić przykrości. Widziały to jednak zapewne inne dziewczyny, a to już było niedobre. Pieprze te głupie dziewuchy! warknęła w myślach.

W tym zawodzie wszystko działo się w ekspresowym wręcz tempie. Na wybiegu zawsze powinien ktoś być i spacerować, kręcąc tyłkiem, uśmiechając przy tym kretyńsko, a przecież ilość dziewczyn była ograniczona. Musiały się naprawdę śpieszyć, aby zrobić swoje i błyskawicznie zmienić strój, dlatego uznała, że trzeba trochę pogonić tę rozgadaną babę.

- Nie przesadza pani? – Niska, tęga makijażystka przypomniała jej w ten sposób po co się tu znalazła. – Wszystko bym oddała, aby być na pani miejscu.

- Nie pieprz mi tu dziewucho, tylko rób swoje, bo stracisz robotę! – warknęła i sięgnęła po szklankę z wodą. Szybko się jednak opamiętała, a swój wybuch postanowiła przeistoczyć w żart. Upiła łyka, przejechała językiem po ustach i już nieco spokojniejszym tonem dodała: – Zamiast ust powinnaś mi raczej pomalować brodawki na czerwono, żeby się lepiej prezentowały. A jak ty masz w ogóle na imię? Bo jakieś masz, prawda?

- Marysia, znaczy Maria i... Przepraszam, pani Doroto... ale jak to, brodawki? – Makijażystka stała w pozycji wyczekującej i nie bardzo wiedziała, co powinna zrobić. Nie rozumiała czy to był żart, czy może jakaś zboczona fanaberia. Dorota Palicka była tu gwiazdą i do tego jeszcze bardzo rozkapryszoną oraz niesłychanie wredną. Lepiej było z nią nie zadzierać. Niejedna z dziewczyn straciła już przez nią pracę.

- Dobra, już dobra. Rób swoje, Mario. – Palicka pokręciła głową wyraźnie zniesmaczona tępotą kobiety.

- Oczywiście, proszę pani.

- I nie waż się dotknąć moich cycków – dodała zdejmując stanik i sięgając po kolejny z kolekcji. Majtki oczywiście zmieni za parawanem. Choć miała doskonałą figurę, której niejedna mogła jej pozazdrościć, to jednak nie lubiła paradować nago przed obcymi ludźmi.

- Co proszę? – Maria nadal nie do końca rozumiała, a bała się ponownie strzelić gafę dopytując.

- Nie, nic, spokojnie. – Uniosła wyprostowaną dłoń na wysokość twarzy w powszechnie rozpoznawalnym geście – STOP. – A z tymi brodawkami to ja żartowałam. Rób swoje i lepiej się pośpiesz.

Dorota nie poczekała już na reakcję adresatki swoich słów, tylko uśmiechnęła się delikatnie – a właściwie złośliwie – po czym rozparła wygodnie na krześle i zamknęła oczy. Niech ta głupia baba zrobi swoje, aby mogła ponownie wyjść na wybieg. I tak w ogóle, to kto wpadł na ten kretyński pomysł, aby do każdego stroju robić nowy makijaż?

- Ładny tatuaż, pani Doroto. – kobieta skomentowała na widok małej, czerwonej różyczki, którą Dorota miała wytatuowaną na lewym nadgarstku. Chciała się przypodobać i choć trochę poprawić atmosferę.

- Oczywiście, że ładny. Brzydkiego bym sobie przecież nie zrobiła – odparła złośliwie. Miała w tym momencie zamknięte oczy, dlatego nie dostrzegła, ale chyba usłyszała cichutkie westchnienie. Głupia cipa, dodała w myślach. Czuła delikatne muśnięcia w różnych miejscach twarzy i zastanawiała się, jak długo jeszcze.

- Już, proszę pani, gotowe – głos sponad głowy oznajmił koniec przysłowiowej przerwy. Komunikat został zakończony lekkim sapnięciem, które mogło coś znaczyć, ale nie musiało.

Palicka otworzyła oczy, przekręciła się na obrotowym krześle i zerknęła na swoje odbicie w lustrze. Pokiwała głową z uznaniem. Ta dziewucha może nie należała do najmądrzejszych, ale na pewno znała się na swoim fachu. Ten makijaż podobał jej się bardziej od poprzedniego. Był niewątpliwie subtelny i delikatniejszy, ale przy tym podkreślał to, co potrzeba. Poprzednie dziewczyny nie popisały się, ale za to ta odwaliła kawał solidnej roboty. W końcu wiek w tym przypadku szedł w parze z doświadczeniem. Szkoda tylko, że za kilka minut to wszystko zniknie. Postanowiła zapamiętać sobie tę Marię, czy może Marysię i poprosić, żeby ją obsługiwała, gdy znowu przyjdzie odwiedzić ten przybytek.

- No i dobrze – szepnęła zadowolona i wstała z krzesła. Posłała kobiecie przelotny uśmieszek, który miał być zamiennikiem dla słowa: dziękuję.

- Brodawek nie ruszałam... proszę pani. – Maria czuła, że jej klientka jest zadowolona, ale nie do końca wiedziała, czy dobrze zrobiła próbując teraz żartować.

Palicka odruchowo spojrzała w dół na swoje piersi. W tym momencie uzmysłowiła sobie, że nie założyła stanika. Nadal trzymała go w lewej dłoni. Założyła go błyskawicznie i odwróciła plecami sugerując, aby kobieta pomogła jej zapiąć haftki.

- Gdzie gacie... yyy... – Zamierzała zakończyć pytanie imieniem, ale stwierdziła, że już go nie pamięta. – Jak ty masz na imię? – dodała w pośpiechu.

- Już mówiłam, że Maria, proszę pani, a majteczki od kompletu są tutaj. – Trzymała dolną część stroju kąpielowego dwoma palcami, jak gdyby miała do czynienia z czymś bardzo cennym albo budzącym odrazę.

Palicka przyjrzała się przez chwilę jej twarzy. Niekształtna, niemal okrągła facjata, wąskie, małe usta, mięsisty nos. Wszystko w jej wizerunku było złe, wręcz fatalne. Figury nawet nie zamierzała oceniać. Nie rozumiała tylko, dlaczego ktoś taki, kto potrafi czynić cuda pomadką i innymi akcesoriami do makijażu, nie próbuje poprawiać swojej urody. Czy ta kobieta nie patrzyła w lustro, nie była świadoma jak wygląda, czy może było jej to obojętne? Ktoś taki nie pasował do tego świata. Nawet nie zauważyła, kiedy otrzymała od podświadomości bodziec do pokazania na co ją stać.

- Powinnaś coś z tym zrobić – powiedziała złośliwie i złożyła usta w podkówkę, co miało potwierdzić jej negatywne wrażenia. Była ciekawa reakcji, sposobu w jaki ta baba będzie się tłumaczyła. Lubiła obserwować ludzi, wręcz cieszyła się ich nieudolnymi tłumaczeniami.

- Z czym? – Maria ponownie nie pojęła o co chodzi. Mogła oczywiście zignorować tą wredną modelkę i odejść, gdzieś w bok, ale czuła, że to oznaczałoby kłopoty.

- Z czym? – Palicka powtórzyła z niedowierzaniem. – Z tą swoją twarzą, kobietko. Wygląda okropnie.

- Ale jak to? – zapytała nieśmiało, bo jeszcze się łudziła, że może jest to jakiś rodzaj chorego żartu albo czegoś innego, czego znaczenia jeszcze nie pojmowała.

- Jesteś brzydka, słyszysz? Nie pasujesz do nas. Obniżasz nam średnią, ha, ha. – Zaśmiała się rubasznie zapominając, że nie są tu same.

Palicka przesadziła z tym śmiechem. W jednej chwili, wszystkie kobiety, które znajdowały się pomieszczeniu spojrzały w jej stronę. Niektóre pokiwały głowami zniesmaczone takim zachowaniem. Jednak kilka sekund później wszystkie powróciły do swoich zajęć. W tym miejscu nie było nikogo, kto by nie wiedział, że z Palicką lepiej nie zadzierać.

- Ale ja, że niby, co... – Twarz kobiety zrobiła się kredowo biała, a w oczach pojawiła się wilgoć. Otworzyła usta, aby coś powiedzieć, ale nie zdążyła.

- Dorota, dawaj! Teraz twoja kolej! – ktoś zawołał od drzwi.

Natychmiast się odwróciła i zakończyła tłumaczenia, które i tak nie miały większego znaczenia. Ta baba była tępa, jak... spróbowała znaleźć porównanie, ale na nic nie wpadła. Musiała już iść, a jeszcze nie zmieniła dolnej części. Wiedziała, że to chodzi o nią. Z całej grupy jeszcze tylko jedna dziewczyna miała tak samo na imię, ale tamta była akurat na zewnątrz. Zaklęła bezgłośnie pod nosem, wyrwała tej kretynce, która stała z rozdziawionymi ustami bieliznę z ręki i pobiegła za najbliższy parawan.

Dwadzieścia minut później wychodziła z garderoby na korytarz licząc, że nie natknie się na tego palanta Juliana, który ubzdurał sobie w tym swoim malutkim móżdżku, że jest jego dziewczyną. Przespali się kilka razy, ot i wszystko. Owszem miał kilka pozytywnych cech, które w nim ceniła, ale nie na tyle, aby coś do niego czuć. W głowie na sekundę pojawiła się lista jego zalet: był przystojny – tego nie można mu było zarzucić – szarmancki, wykształcony, no i niewątpliwie bogaty. W tym przypadku jednak pieniądze nie odgrywały istotnej roli, gdyż ona miała ich równie dużo albo i więcej. Kilka lat spędzonych na wybiegach, występy w reklamach i kontrakty we Francji zapełniły jej konto siedmiocyfrowymi sumami. Nie była głupia, więc powierzyła swoje aktywa specowi od finansów, który obiecywał krociowe zyski. Nie zamierzała w tym szambie tkwić bez końca. Miała 23 lata, a czas biegł nieubłaganie. W dodatku wszystkie młodsze dziewczyny, którym się mniej poszczęściło czekały tylko, kiedy powinie jej się noga, aby natychmiast zająć jej miejsce. Świat mody, był jak pole bitwy, jak preria pełna drapieżników.

- Wreszcie, Doruś – Ten, na którego liczyła, że go tu nie zastanie rozłożył szeroko ręce i uśmiechnął, jak gdyby był najszczęśliwszym z ludzi.

- A ty co tu? – spojrzała wyraźnie zniesmaczona. Znowu będzie próbował ją adorować i prawić te swoje kretyńskie komplementy, których tak nie cierpiała. Poza tym była zmęczona i jedyne czego pragnęła, to znaleźć się jak najprędzej w swoim mieszkaniu, położyć do łóżka (sama) i zasnąć. – Powinieneś pojechać do domu. Nie potrzebuję niańki, jestem dorosła.

- Jak mógłbym cię zostawić? Czekałem na moją Dorotkę. Cierpliwie czekałem. – Zrobił krok w jej stronę, ale zatrzymał się przeczuwając chyba, że wybranka jego serca nie jest w najlepszym nastroju. – Dostanę chociaż buziaka w nagrodę? – Pomimo wątpliwości zrobił z ust dziubek i czekał.

- Pieprz się, Julian! – niemalże krzyknęła i dodała do tego grymas, który powinien starczyć za wszystko. Rozejrzała się, czy nikt nie patrzy i zrobiła krok w tył. Włożyła rękę do torebki i wyciągnęła paczkę papierosów.

- Proszę. – Julian natychmiast złożył usta, aby przybrały naturalny kształt i przystawił zapaloną zapalniczkę.

- Nie dziękuję – szepnęła, po czym zaciągnęła się dymem.

- Oj, coś nie mamy humorku – bardziej stwierdził niż zapytał i ponownie się uśmiechnął.

Dorota obserwowała go poprzez chmurę dymu, która pomiędzy nimi zawisła. Tym razem, jak jej się zdało powiedział to z politowaniem. – Nie zawsze muszę mieć humor – stwierdziła wypuszczając kłąb dymu.

- Ale ja wiem, co mojej Dorci poprawi humorek.

- Jest tylko jedna rzecz, która poprawi mi humor – rzekła głośno, a w myślach szybko dokończyła. – Jak się ode mnie odpieprzysz, kretynie.

- Jaka?

- Jak mi znikniesz z oczu – odpowiedziała, zaciągnęła się i dmuchnęła mu dymem w twarz.

- Nie chcesz rozmawiać, to tylko powiedz, zrozumiem, ale nie obrażaj mnie, na Boga! – Machnął ręką przed nosem, po czym cofnął się o krok i patrzył na nią urażony.

- Wreszcie pojąłeś, bystrzaku. Jak ty w ogóle dałeś radę skończyć studia? – Zdmuchnęła z czoła kosmyk włosów, który zsunął się na wysokości prawego oka. Opadł jednak z powrotem, co tylko spotęgowało jej ledwo tłumioną furię.

- Co cię ugryzło, dziewczyno? – dopytał, choć tak naprawdę nie interesował go powód. Miał dobre intencje i pewne plany na dzisiejszy wieczór, ale widział, że wali głową w mur. Znowu miała ten swój atak wścieklizny.

- Nic mnie nie ugryzło. Jestem dla ciebie wyrozumiała, tak jak zawsze. – Na jej twarzy zagościł cyniczny uśmieszek.

- Ty, wyrozumiała? – Zmrużył lekko oczy i głęboko odetchnął. – Ty chyba nawet nie wiesz, co to słowo oznacza?

- Dokładnie, ty mały fiutku. Jestem cholernie wyrozumiała i doskonale wiem, o czym mówię.

- O Boże, Doroto? Czemu… przepraszam, dlaczego taka dla mnie jesteś?

- Taka?

- Wredna. Na rękach bym cię nosił, a ty…

- Ja wredna? – Zgasiła niedopałek na niewielkim talerzyku, który stał na stoliku, tuż obok. Zrobiła to w nieco teatralny sposób.

- Dorota, dlaczego?

- A spadaj, fiucie! Myślisz, że jesteś mi potrzebny do szczęścia?! Przyczepiłeś się do mnie jak rzep do psiego ogona. Do niczego się człowieku nie nadajesz. Nawet w łóżku jesteś beznadziejny. Nawet w głupim łóżku! – wykrzyczała mu to niemalże w twarz, po czym spojrzała na boki sprawdzając, czy są sami.

- Boże słodki, ty jesteś chora – powiedział to najspokojniej jak tylko potrafił, choć w środku się w nim gotowało. Wypuścił ciężko powietrze z płuc i pokręcił głową z politowaniem. – Boże, Dorota... Nienawidzę cię i kocham zarazem. Traktujesz mnie jak śmiecia, a ja bym ci wszystko oddał. Nie chcesz mnie, to trudno, chociaż boli. Boli to jak cholera. – Podniósł rękę, jak gdyby chciał dotknąć jej twarzy, opuścił ją jednak czym prędzej, gdy nie dostrzegł nawet śladu zachęty z jej strony. – A więc dobrze. Usunę się z twojego życia i obiecuję, że już mnie więcej nie spotkasz, chyba, że sama poprosisz o spotkanie. Raz ci jeszcze pomogę, gdyby cię kiedyś coś złego spotkało, ale to wszystko. Zwykle są trzy życzenia, ale ty masz tylko jedno. Rozsądnie więc wybierz w przyszłości swoje ostatnie życzenie, bo reamaku nie będzie. – Wiedział, że nie zabrzmiało to zbyt dobrze, ale tak właśnie myślał w tym momencie. Drżącą ze zdenerwowania ręką wyjął z kieszeni paczkę papierosów i tym razem to on zapalił. Nie spytał czy ona też ma ochotę ani tym bardziej o zgodę.

Dorota uśmiechnęła się kpiąco, a jej spojrzenie było skierowane, gdzieś poza niego, jak gdyby był przezroczysty i nic dla niej nie znaczył. Musiała jednak jeszcze o coś zapytać, co było bardzo ważne.

- Miałeś coś dla mnie zrobić, pamiętasz? – Spojrzała mu teraz prosto w oczy. – Tak się umówiliśmy. Jeśli jesteś taki honorowy, jak twierdzisz, to dotrzymaj słowa.

- Tak, pamiętam – odpowiedział i wypuścił nieco teatralnie dym przez nos.

- No i co?

- Trudno było znaleźć odpowiedniego człowieka, ale w końcu chyba mi się udało. Nie wiem jednak, czy ten ktoś się nie rozmyśli. Trudno powiedzieć.

- To kiedy? – Z jednej strony chciała wiedzieć, a jednocześnie wolała, aby pozostało to tajemnicą.

- Nie wiem. To już nie ode mnie zależy – powiedział szeptem, jak gdyby bał się reakcji. Kiedy jakiś czas temu wyskoczyła z tym tematem uznał, że z nikim nie będzie rozmawiać, a jej prośbę uznał za chorą fanaberię. Nikt nie mógł być aż tak perwersyjny, wręcz zboczony, aby prosić o coś takiego. Później jednak zmienił zdanie i postanowił zrobić, co kazała. Trochę teraz ponaginał fakty, bo po prostu inaczej nie potrafił.

- Kurwa, nawet tak prostej rzeczy nie byłeś w stanie tak do końca załatwić! – Oddychała mocno przez nos, jak byk na corridzie, który szykuje się do wściekłej szarży na torreadora. – No to dobra jełopie, zrobimy inaczej! Zostaw mnie w spokoju! Mam dosyć ciebie, tego twojego kretyńskiego uśmieszku i tego wszystkiego co związane z tym wszystkim! Mówię również o modzie, jakbyś nie zrozumiał. Odchodzę, uciekam, robię sobie przerwę! Nie ma mnie dla nikogo, a zwłaszcza dla ciebie! Muszę odpocząć od tego całego chujostwa! Wyjadę,gdzieś daleko, gdzie nikt mnie nie namierzy i, i...

- Dorota, ty nie mówisz poważnie i przestań przeklinać.

- Bo co, jełopie? Chcesz się zabawić w moją matkę albo babcię?

- To ci nie przystoi. Damy się tak nie zachowują – stwierdził wyraźnie oburzony.

- Nie?! Damy mówisz, że tak nie mówią?! To uzmysłów sobie wreszcie, że ja nie jestem żadną pierdoloną damą!

Mężczyzna, który ubzdurał sobie, że są parą, patrzył teraz na nią z politowaniem, wymieszanym z dziwną, trudną do określenia ciekawością. Dla niej to było jak prowokacja. Nie powinien tak na nią patrzyć, a zwłaszcza teraz, gdy była tak cholernie wściekła. Postanowiła, że taki brak szacunku należy jak najszybciej odpowiednio uhonorować.

- Panie Julianie Kosma, spierdalaj, pan! – Krzyknęła mu w twarz, opluwając przy tym jej dolną część.

Zaskoczony cofnął gwałtownie głowę, sięgnął do kieszeni marynarki i wytarł chusteczką twarz. Poczuł się odarty z godności, a właściwie to bardziej, jak człowiek drugiej, niższej kategorii. Ta kobieta odzierała go z męskiej dumy, o honorze nie wspominając. Teraz już nie był zły. Było mu już tylko zwyczajnie przykro. Wiedział już co zrobi. Wróci do domu i upije się do nieprzytomności, a jutro, gdy się ocknie, to spróbuje sobie przypomnieć, czy to mu się tylko śniło, czy wydarzyło się naprawdę. Odwrócił się na pięcie i ruszył w kierunku wyjścia. Po zrobieniu kilku kroków odwrócił lekko głowę i powiedział głośno: – Do widzenia, pani Doroto.

- Nareszcie! – krzyknęła za nim, po to tylko, aby utwierdzić go w przekonaniu, że jest u niej spalony.

Poczuła olbrzymią satysfakcję, że wreszcie pozbyła się kłopotu. Chwilę jeszcze stała nieruchomo, zastanawiając się, jak jutro spławi Juliana. Znała go na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że nie odpuści. Dziś da jej spokój, ale jak wytrzeźwieje, to spróbuje pogadać przez telefon. Najprościej by było ignorować jego próby, ale ileż można wysłuchiwać tej samej melodii ustawionej jako dzwonek w telefonie. Po chwili namysłu postanowiła, że pójdzie do salonu i zgłosi Juliana numer jako nękający. Już oni coś wymyślą. Zadowolona z własnej pomysłowości ruszyła w ślady Juliana. Wychodząc z budynku modliła się w duchu, aby go nie spotkać. Mógł przecież czekać w samochodzie licząc, że już jej przeszło.

- Nic mi nie przeszło! – rzuciła nerwowo pod nosem i rozejrzała się wokół. Samochodu Juliana nie było, ale za to w oddali pojawiła się taksówka.

Podeszła do krawędzi jezdni i pomachała. Na szczęście w aucie nie było pasażerów. Kierujący zauważył jej gest i podjechał do miejsca, gdzie stała. Kilka sekund później siedziała już z tyłu, przepinając się regulaminowo pasem.

- Dokąd? – Kierowca był konkretny i nie zadawał zbędnych pytań.

- A skąd mam niby wiedzieć! – krzyknęła, ale natychmiast się opanowała. Zamiast przeprosić za swój wybuch podniosła jedynie dłoń w przepraszającym geście.

- Czyli? – kierowca zachował stoicki spokój.

Dorota nie była w tej chwili w nastroju do dyskusji o pogodzie ani o polityce, czy o tym podobnych bzdurach. Kierowcy zwykle co chwila zerkali w lusterko i przyglądali się jej z nieskrywaną ciekawością. O próbach zagadywania nie wspominając.

- Niech mnie pan zawiezie do jakiejś fajnej knajpki. Muszę się koniecznie napić. – Nie musiała tego dodawać, ale jakoś tak samo przyszło, jak gdyby szukała dla siebie usprawiedliwienia. Kobiety rzadko miewają takie pragnienia, ale taksówkarze słyną z tego, że wiele już widzieli i że nic ich nie dziwi.

- Oczywiście, proszę pani – odpowiedział bezemocjonalnie i powoli ruszył z miejsca.

- Muszę odreagować, rozumie pan. – Ponownie coś jej kazało spróbować tłumaczeń.

- Taa, jasne. – kierowca podsumował zdawkowo i zerknął w wewnętrzne lusterko. Dorota natychmiast poczuła się atakowana.

- Ma pan coś przeciwko?! I co się pan tak na mnie gapi?! Mam coś kurwa na twarzy?!

W odpowiedzi zobaczyła jedynie wzruszenie ramion, a wzrok taksówkarza powrócił na przestrzeń przed maską samochodu. Nie miała pojęcia, czy chce ją w ten sposób obrazić, czy może ten gest nie ma znaczenia. Z przekory jednak zapytała: – Panie, coś się panu nie widzi, do cholery?

- Szanowna, pani,ja naprawdę jestem już cholernie zmęczony i nie chce mi się prowadzić tego rodzaju dyskusji, a poza tym... – Pociągnął nosem i ostro skręcił w prawo. Samochodem zarzuciło gwałtownie i można było odnieść wrażenie, że zrobił to specjalnie. – W dupie mam, co tam pani będzie robić i jakie są tego powody. To pani życie i pani problemy, a ja mam dosyć swoich, żeby jeszcze panią się przejmować.

Kilka minut później samochód podjechał pod lokal, w którym jeszcze nigdy nie była. Szyld i wejście sugerowało, że lokal należy do tych na poziomie. Pomyślała, że zostawi tam majątek, ale to akurat nie było problemem.

- 32 złote, 40 groszy. W zaokrągleniu 32 złote, proszę panią. – Taksówkarz odwrócił się i wyciągnął rękę w jej stronę.

- Tak, tak, oczywiście – powiedziała to bardziej do siebie niż do mężczyzny i zaczęła nerwowo grzebać w torebce. Wyszukała portmonetkę i na chwilę znieruchomiała. O czymś myślała, po czym wyjęła banknot dwustuzłotowy i machnęła nim mężczyźnie niemalże przed nosem.

- Nie będę miał wydać. – Zerknął do saszetki, którą nosił na pasku na brzuchu. – Nie ma pani drobniej?

- To też pan nie wydaje. Okej? Poczeka pan za mną tutaj, bo nie chcę później czekać pół godziny na taksówkę, a potem odwiezie mnie do domu. Tyle starczy? Może być?

- Starczy, oczywiście, że starczy. – Taksówkarz wyglądał teraz na wniebowziętego.

- Nie wiem ile mi zejdzie – zagadała wysiadając. – Najwyżej coś tam jeszcze panu dołożę.

- Spokojnie, mnie się nie nigdzie śpieszy.

- I oby nie przyszło panu do głowy, żeby mnie oszukać i spierdzielić. Nie ze mną takie numery. Zapamiętałam pana numer boczny – rzuciła zamykając drzwi.

2.

Metalowe drzwi otworzyły się z hukiem, gdy masywne skrzydło z impetem uderzyło o ścianę. Dorota Palicka podskoczyła instynktownie i całkowicie zdezorientowana, ale i przestraszona spojrzała w kierunku wejścia. Chwilę wpatrywała się w pusty oczodół futryny, ale autora zamieszania nie ujrzała. Pusta przestrzeń wyglądała irracjonalnie. Przecież ktoś musiał te drzwi otworzyć – przeciąg raczej nie wchodził w rachubę? Same z siebie nie uczyniłyby tego, potrzebowały czyjejś ręki, a sprawca tego zamieszania powinien w tej chwili być dostępny dla jej zmysłu wzroku. Oczywiście mógł to zrobić i ukryć się za ścianą, ale po co? W tym czasie, gdy przeprowadzała w głowie prywatne śledztwo drzwi z leciutkim skrzypieniem zaczęły powracać na swoje miejsce. Widok przestrzeni w sąsiednim pomieszczeniu zawężał się stopniowo, aż wreszcie zupełnie znikł. Delikatne kliknięcie oznajmiło jej, że pomieszczenie, w którym przebywała jest znowu zamknięte.

Podejrzewała, a właściwie wręcz była pewna, że zaraz coś się wydarzy. Jej kwatera – miejsce,gdzie się znajdowała – była jasno oświetlona, ale ona nie miała głowy do tego, aby przyjrzeć się wnętrzu. Stała nieruchomo z ramionami opuszczonymi wzdłuż boków i niemalże jak zahipnotyzowana wpatrywała się w brązowy kolor drzwi. Coś kazało jej patrzeć w tę stronę, a ona zwykła zawierzać głosowi rozsądku lub podświadomości. Wierzyła w instynkt oraz tak zwany szósty zmysł, a więc posłusznie patrzyła, jednocześnie pilnie nasłuchując. Trwała w tym stanie próbując dociec, co sprawiło, że się tutaj znalazła. Pamiętała pokaz, rozstanie z Julianem i drinka, którego zamówiła w pubie. Dalej była już tylko nicość. Jeżeli jej pamięć można było porównać do szkolnej tablicy, to mogła przyjąć, że ktoś, kto nie był specjalnie wysoki wytarł część informacji, aż do miejsca, do którego mógł, a właściwie zdołał sięgnąć.

Czas biegł niezwykle wolno. Czuła łoskot bijącego w piersiach serca, które zachowywało się teraz jak zegar odmierzający upływ czasu. Oddychała powoli, próbując w ten sposób uspokoić ciało i umysł. Zmysły miała stępione i wszystko co wokół wydawało się sztuczne i bez wyrazu. Już raz się czuła podobnie, gdy kilka lat temu dała się namówić na jakiś narkotyk, którego nazwy już nie pamiętała. Czy była szansa, że tym razem stało się podobnie? Ten dylemat postanowiła odłożyć na później, teraz czekała na coś, co powinno się wydarzyć w bliższej lub dalszej przyszłości.

Jej cierpliwość została wreszcie nagrodzona. Mosiężna klamka skierowała się w dół, a skrzydło drzwi zaczęło się ponownie odchylać w jej stronę. Tym razem miała pewność, że zobaczy, kto za tym stoi. Teraz dopiero zwróciła uwagę na fakt, że wokół unosił się dziwny zapach. Mieszanka wilgoci i czegoś jeszcze, co trudno było zidentyfikować. Być może była to pleśń, ale nie do końca. To pachniało, jak grzybnia, jak odpady biologiczne, które ktoś zapomniał wyrzucić lub celowo zmagazynował w jakimś celu.

Niespodziewanie coś zaszurało za jej plecami. Zaskoczyło ją to i zaciekawiło, więc odruchowo przekręciła głowę. Jej spojrzenie natrafiło na pustkę. Rozbieganym wzrokiem szukała czegoś nietypowego. Słyszała doskonale, że coś się wydarzyło, gdzieś z tyłu, ale sprawcy tego zamieszania nie potrafiła dostrzec. To było podobne do trzepotu skrzydeł, ale nie dałaby sobie za to ręki obciąć. Dobrych kilka sekund jeszcze trwało nim powróciła do poprzedniej pozycji i skierowała wzrok w stronę drzwi. To co zobaczyła wręcz ją zaszokowało. Musiała teraz wyglądać komicznie z tymi oczami wybałuszonymi z ciekawości, ale i totalnego zaskoczenia. Wcześniej próbowała sobie wyobrazić, kim jest, a właściwie kim będzie ten tajemniczy ktoś, który zamierzał wejść do środka lub tylko wiedziony ciekawością rzucić na nią okiem. Teraz wszystko stało się jasne i już doskonale widziała jak wygląda tajemniczy wizytator, ale zupełnie nie była przygotowana na coś takiego.

W wejściu tkwił, a właściwie siedział mężczyzna. Nie byłoby w tym być może nic dziwnego, gdyby nie fakt, że przedmiot, na którym siedział to był wózek inwalidzki. Ten człowiek mógł mieć około czterdziestu lat i nie wyglądał na okaz zdrowia. Ból na jego twarzy wymalował bruzdy, które świadczyły, że zmaga się z chorobą, a ona dzierży pałeczkę zwycięstwa. Włosy, które kiedyś były blond koloru teraz zdecydowanie zmierzały ku siwiźnie. Nogi miał przykryte niewielkim kocykiem w pomarańczową kratę, na którym spoczywała lewa ręka. Prawa natomiast ściskała coś co było umieszczone na oparciu, ponad prawym kołem. To wyglądało jak joystick i zapewne służyło do sterowania tym nietypowym pojazdem. Mężczyzna wpatrywał się w nią, ale jednocześnie wyglądał tak, jak gdyby jej nie dostrzegał.

- Witaj, nazywam się Dorota Palicka – przedstawiła się, ale nie wywarła tym żadnego wrażenia na mężczyźnie.

Obserwowała go i prawdę mówiąc nadal była zaszokowana, że widzi kogoś na wózku inwalidzkim. Nie rozumiała dlaczego jest tak zaskoczona tym faktem. Nie raz przecież i nie dziesięć miała do czynienia z różnymi akcjami charytatywnymi, na które spędzano tabuny kalek albo ludzi upośledzonych. Szczególnie ci drudzy budzili w niej odrazę. Uśmiechała się wtedy do nich i mówiła jakieś w jej mniemaniu kretyńskie słowa, że dobrze, iż tu są, i tym podobne. Była uprzejma, bo organizatorzy dobrze za to płacili, ale tak naprawdę gardziła nimi wszystkimi. Być może właśnie, dlatego teraz tak się czuła, gdyż wiedziała, że ten człowiek nie znalazł się tutaj przypadkowo. Jaki jednak jest powód jego przybycia mogła tylko zgadywać, a ona nienawidziła zgadywanek.

Wózek powoli wtoczył się do środka i zatrzymał kilka metrów od niej. Pasażer, a właściwie kierowca tego wehikułu miał kilkudniowy zarost, co dopiero teraz zauważyła. Pachniał potem, a właściwie to śmierdział niczym ktoś, kto od tygodnia nie brał kąpieli. Dorota aż wzdrygnęła się z odrazą.

- Jesteśmy straceni – mężczyzna wyszeptał, ale na tyle głośno aby usłyszała. Oczy miał zaszklone i zaczerwienione, jak gdyby zbierało mu się na płacz albo płakał, zanim tu trafił.

- Jak to? – również wyszeptała, nieświadomie próbując dostosować się, a właściwie dostroić do mężczyzny.

- Zostaliśmy porwani. To koniec. – Pokręcił głową na boki, a później zatoczył wózkiem koło, wokół własnej osi.

- Kto nas porwał? – dopytała niejako z urzędu. Przede wszystkim to jeszcze nie nabrała pewności, że padła ofiarą kidnapingu, a poza tym nawet gdyby tak było, to nie miałoby dla niej znaczenia kto, a raczej dlaczego? Przecież dopiero co odzyskała świadomość i nadal nie wiedziała jak się tu znalazła, gdzie jest ani tym bardziej jak się stąd wydostać. A tutaj takie oświadczenie od schorowanego człowieka, który być może bredził. Odruchowo spojrzała w górę zatrzymując na moment wzrok na kloszu lampy przymocowanej do sufitu. W tym czasie z oczywistych względów straciła z oczu chorego mężczyznę. Zamyśliła się tracąc kontakt z rzeczywistością.

- On nas zabije. To pewne, że tak. Zrobi to, tak, tak – mężczyzna wypowiedział te słowa takim tonem, jakby był nauczycielem, który poucza ucznia. – Śmierć i tylko śmierć nas tu czeka.

To sprawiło, że przypomniała sobie,gdzie jest, więc ponownie spojrzała na mężczyznę. Wózek stał teraz odwrócony do niej tyłem, dlatego nie widziała twarzy rozmówcy. Dała by sobie jednak rękę obciąć, że wychwyciła w ostatnim zdaniu nutkę cynizmu lub nawet drwinę.

- Czy on tu jest? Ten porywacz jest tutaj? Znaczy,gdzieś blisko? – Tym razem zależało jej na odpowiedzi. Atmosfera stawała się dziwna, wręcz złowroga, choć prawdę powiedziawszy trąciła kiepskim horrorem. Z tym, że wcześniej oglądała tego rodzaju filmy z perspektywy widza, a teraz najwyraźniej była postacią pierwszoplanową. – Ten, co nas niby porwał, jest tu?

- Śmierć nam pisana – padły złowróżbne słowa.

- Śmierć... nam... pisana? – powtórzyła, niejako sylabizując zasłyszane zdanie. Zabrzmiało to jak pytanie, ale ona pragnęła tylko potwierdzenia, że to co usłyszała było prawdziwe.

- Tak i nic ani nikt nas nie uratuje. Módl się jeśli potrafisz, bo on już się zbliża i zaraz tutaj będzie. – Słowa były przytłumione i przerywane głośnym sapaniem, jak gdyby ten kaleka miał problemy z oddychaniem. Wcześniej nie zwróciła na ten fakt uwagi albo dopiero teraz mężczyzna, który dzielił z nią wspólny los zaczął mieć tego rodzaju problemy.

- Kim ty jesteś, biedaku? – Zrobiło jej się go żal, choć zawsze wychodziła z założenia, że kalecyludziepowinni usunąć się w przysłowiowy cień i nie przeszkadzać młodym i zdrowym elementom społeczeństwa prowadzić normalny tryb życia.

- Poznałaś już Markiza?

- Jakiego znów Markiza? – Zrobiła duże oczy. – Jesteś pierwszą osobą, którą tu widzę. O kim mówisz?

- No o nim – Wskazał głową w swoją prawą stronę.

Podążyła spojrzeniem we wskazanym kierunku. Zrobiła to akurat w momencie, gdy niewielki ptak wylądował na posadzce. Podskakiwał nieco chaotycznie i dziobał betonową płaszczyznę, jak gdyby nie miał nic lepszego do roboty.

- A co mnie obchodzi jakiś ptak, człowieku! – Zareagowała nerwowo. – Mało to ptaków na świecie? Teraz jest, a za moment sobie poleci, gdzie zechce.

- Ten jest wyjątkowy.

- Dobrze, niech i tak będzie. A więc to jest ten Markiz. A co w nim takiego wyjątkowego?

- To jego ptak. Jak zobaczysz Markiza, to wiedz, że zaraz zobaczysz jego.

- Porywacza?

- Tak, ale to nieistotne. Ważne jest to, że on najpierw zabije mnie. Tak, tak, właśnie mnie. Później tamtą kobietę... – Głowa mężczyzny zaczęła nieznacznie podrygiwać. – A ty będziesz musiała na to patrzeć. – Westchnął ciężko i po chwili kontynuował. – Będzie dużo krwi, mnóstwo krwi, gdy on podetnie nam gardła. Nigdy wcześniej nie widziałaś tyle bólu i tyle krwi.

Padły złowrogie słowa, a wózek zaczął jechać w kierunku wyjścia. Toczył się powoli, a ona tylko odprowadzała go wzrokiem. Zanim zebrała myśli, wyjechał z pomieszczenia i zdecydowanie skręcił w prawo. Ten fakt zaskoczył ją, a jednocześnie sprawił, że ponownie zaczęła przytomnie myśleć.

- Ej, ty! – zawołała i po chwili powtórzyła zawołanie. Kilkanaście sekund później, gdy nie doczekała się odpowiedzi zawołała raz jeszcze, ale tym razem wściekła, że została zignorowana. – Ty, ty cholerny kaleko!? Co tu jest grane?! Co tu się do diaska dzieje? – krzyczała zamiast zwyczajnie ruszyć się z miejsca i pogonić za mężczyzną, dogonić go i zrobić cokolwiek. Wszystko wokół było jakieś takie nienaturalne niczym sen, ale ona wiedziała, że nie śni. Tak oczywista rzecz jak pogoń przerastała jednak teraz jej możliwości i prawdę mówiąc w ogóle o czymś takim nie pomyślała.

- Zaśnij teraz, a gdy się obudzisz wszystko będzie już prostsze. – Dobiegły zza załomu przytłumione słowa, które były jak zapowiedź czegoś znaczącego, co dopiero ma nastąpić.

- Obudź się wreszcie! Halo, suko!... Pobudka! – męski głos zabrzmiał w pomieszczeniu z siłą zbliżoną do głośnego krzyku.

Dorota Palicka, topowa modelka na krajowej scenie, będąca właśnie u szczytu kariery, z trudem uniosła powieki, ale jej wzrok natychmiast zmierzył się z intensywnym światłem, które ją oślepiło w wyniku czego, odruchowo z powrotem je opuściła. Nie miała bladego pojęcia, gdzie jest ani tym bardziej co się wydarzyło jakiś czas temu. Coś sprawiło, że znalazła się w sytuacji, której zupełnie nie rozumiała. Nie potrafiła skupić myśli, aby przywołać jakiekolwiek wspomnienie z przeszłości. Wiedziała kim jest, ale zrozumienie tego co się dzieje, przerastało jej możliwości intelektualne. Wiedziała tylko jedno, leżała na czymś twardym i ktoś na nią krzyczał, a ona bardzo tego nie lubiła. Uniosła nieco powieki, tworząc niewielką szparkę, aby przyzwyczaić wzrok do nowych warunków. Przez moment zastanawiała się, czy może powinna udawać nieprzytomną albo śpiącą. Jednak epitety jakie usłyszała podziałały na nią jak płachta na byka.

- Suko, suko, suko – powtarzała szeptem. – Suko? – zapytała tym razem głośniej i zmarszczyła twarz, jak gdyby dopiero teraz pojęła co znaczy to słowo. – Ty to... ty do mnie to mówisz? – Potrząsnęła głową, aby w ten sposób otrzeźwić umysł i już szerzej otworzyła oczy. Zobaczyła zarys postaci – czyli, że był ktoś, kto wypowiedział słowa – ale nadal nie miała pewności czy tamte zwroty były skierowane pod jej adresem. Mogła tu przecież być jeszcze jakaś inna kobieta?

Co by jednak nie było, nie tolerowała takiego zachowania. Podniosła się z trudem – podpierając rękami – jak gdyby ktoś jej załadował sto kilogramów na plecy. Wyprostowała się i ściągnęła łopatki, kręcąc przy tym barkami niewielkie kółka. To miało pomóc rozmasować nieco górną partię ciała. Zamierzała rozejrzeć się wokół, aby sprawdzić, czy oprócz niej i tego kogoś, kto wyglądał na faceta, jest ktoś jeszcze, ale nie zdążyła. Coś zaszurało i silny cios w lewy policzek odrzucił jej głowę w przeciwną stronę oraz sprawił, że znowu zamknęła oczy i syknęła z bólu. Zachwiała się i odruchowo zacisnęła zęby. Część twarzy paliła żywym ogniem, nie pozwalając skupić myśli na niczym konkretnym.

- A jest tu ktoś jeszcze, szmato? – Do jej uszu dotarły szybko wypowiedziane słowa, choć miały pewien problem z dotarciem do jej świadomości.

Głowa Doroty powoli wróciła do poprzedniej pozycji. Na powrót uniosła powieki, tylko po to, aby ujrzeć, że ten, który wymierzył jej niespodziewany cios, cofnął się o kilka kroków. Chyba nigdy wcześniej nikt jej nie uderzył – przynajmniej nie pamiętała o takim incydencie – a zwłaszcza ktoś taki, o kim nic nie wiedziała. Natychmiast w głowie pojawiło się wspomnienie szkolnej bójki, w której uczestniczyła, gdy była w szóstej klasie. Jedna z dziewczyn, z innej klasy próbowała jej coś udowodnić, ale nie dała rady. Wiele ją to wówczas kosztowało, pod postacią otarć na naskórku i zadrapań, ale sam fakt, że przeciwniczka ani razu jej nie uderzyła wydał jej się wówczas czymś, co zasługiwało niemalże na medal. Kolejne co jej przyszło do głowy, to stwierdzenie, że umysł ludzki potrafi funkcjonować naprawdę szybko, gdy zajdzie taka potrzeba. To co teraz robiła trwało w przysłowiowym mgnieniu oka, a ona jeszcze znajdowała czas na mało istotne wspomnienia z dzieciństwa. Skupiła się jednak na zadaniu, które sobie podświadomie zafundowała. To przecież było jak wezwanie do boju. W jednej chwili zapomniała o bólu, wpuszczając w to miejsce furię, która zawsze w podobnych sytuacjach przejmowała nad nią władzę.

- Ty skur… – nim dokończyła, zerwała się z miejsca, w którym stała i ruszyła z wystawionymi, jak szpony ptaka paznokciami w stronę, gdzie stał ten, którego należało nauczyć dobrych manier. Gdy uniosła ręce coś zdzwoniło, ale nie zwróciła na to uwagi.

Nie wiedziała jaki dystans udało jej się przebyć, gdy nagle jej wyprawa została przerwana, aż tak niemożliwie silnym szarpnięciem za lewą rękę, iż upadła z impetem na podłogę. Pomimo tego, że nadal nie czuła się w pełni sobą, a umysł funkcjonował na połowie mocy natychmiast zrozumiała, że właśnie szarpnęła czymś (zapewne liną), czym była do czegoś przywiązana. Świadomość, że ktoś mógłby, że zechciał ograniczać jej wolność, jeszcze dodało oliwy do ognia. Natychmiast przekręciła ciało, uklękła i wsparła się na dłoniach. Na ułamek sekundy spojrzała na swoją lewą rękę. Na nadgarstku miała założoną jedną z dwu obręczy policyjnych kajdanek, a sąsiednia była zatrzaśnięta na ogniwie łańcucha.

Prawdę mówiąc, to nigdy nie widziała z bliska takich gadżetów i nawet nie miała pewności, czy istnieją inne kajdanki niż policyjne. Wiedziała tylko, co to jest i do czego służy. Druga obręcz była zatrzaśnięta na oczku metalowego łańcucha. Ten zaś leżał, jak gdyby nigdy nic na podłodze i ciągnął się,gdzieś za jej plecy. – Zapłacisz mi za to, gnoju! – warknęła i raz jeszcze ponowiła atak. Ponowne szarpnięcie uświadomiło jej, że to przecież nie ma sensu. W dodatku za drugim razem poczuła, jak obręcz zdarła jej kawałek skóry na nadgarstku wywołując w tym miejscu ostre szczypanie. Zerknęła na moment w tę stronę. Na szczęście wytatuowana różyczka nie doznała uszczerbku. Poraniony naskórek się zagoi, ale z tatuażem na pewno byłoby gorzej. Nie wiadomo, czy dałoby się odtworzyć to, co zafundowała sobie miesiąc temu i z czego była taka dumna. Szybko wyrzuciła z głowy rozważania o ozdobie na skórze. Miała przecież teraz ważniejsze rzeczy do zrobienia.

Tym razem na szczęście nie upadła. Widocznie podświadomie była na to przygotowana i dlatego jej ciało zachowało równowagę. Stanęła wyprostowana i złapała się na tym, że dyszy ciężko, jak gdyby przebiegła kilka kilometrów. Wreszcie miała okazję przyjrzeć się człowiekowi, który zapewne stał za tym, że się tu znalazła.

Miała przed sobą kogoś, kto był średniego wzrostu i szczupłej budowy ciała. Czarna kominiarka nasunięta na twarz uniemożliwiała rozpoznanie rysów twarzy. W materiale znajdowały się zaledwie dwa otwory na oczy. W dodatku okulary przeciwsłoneczne zakrywały to, co według przysłowia było zwierciadłem duszy. I dobrze, stwierdziła. Nie była w nastroju do lustrowania jego spojrzenia. Błyskawicznie uznała, że nie ma też znaczenia, jakiego koloru są jego oczy, gdy ona sama miała poważne problemy. To był szczegół niewarty uwagi w tym momencie. Zapewne za jakiś czas będzie miała okazję zobaczyć więcej.

Niższej części stroju poświęciła jednak trochę więcej uwagi. Obszerny, jak gdyby za duży o kilka rozmiarów pomarańczowy sweter maskował budowę ciała, a nawet płeć, gdyż sięgał kilkanaście centymetrów poniżej krocza. Właśnie złapała się na tym, że nie jest w stu procentach pewna, co do płci osobnika, przed którym stała. Gdyby ta część ubrania była krótsza to na podstawie wypukłości charakterystycznej dla tej męskiej części ciała mogłaby wyciągnąć oczywiste wnioski. Brak nierówności na wysokości piersi też niczego nie wyjaśniał. To przecież mogła być kobieta z małym biustem. Nawet tych kilka słów, które usłyszała nie pozwalały na ustalenie w stu procentach, czy ma do czynienia z mężczyzną. Dorota pomyślała, że pierwsza myśl jest najlepsza i dlatego przyjęła, że to musi być facet.

Wpatrywali się w siebie przez kilkanaście sekund. Powoli docierało do niej to, co powinno być oczywiste od samego początku. Została porwana, a ten, kto tego dokonał stał dwa metry przed nią. Gdyby nie osłaniał twarzy to zapewne ujrzałaby jego usta wykrzywione w ironicznym uśmieszku. Była wściekła, choć instynkt podpowiadał, że raczej powinna się bać. Czas płynął, a żadne z nich nie wypowiedziało ani słowa. Czuła, że to ona powinna zacząć, że on na to czeka. Otworzyła usta i bez zastanowienia palnęła pierwsze, co jej przyszło do głowy: - Jesteś mężczyzną?

- Na pewno nie kobietą – odpowiedź padła niemal zaraz po jej pytaniu.

Rozumiała, że ma do czynienia z bystrzakiem. Palnęła cholerne, wręcz kretyńskie pytanie, na które na pewno nie był przygotowany, a on nie potrzebował ani sekundy do namysłu.

- Ale chyba nie pedałem? – ponownie jej się wymsknęło.

Boże święty, pomyślała. Co ją mogło obchodzić jakiej orientacji seksualnej jest ten facet. Niech będzie sobie nawet zoofilem. Miała to zwyczajnie, gdzieś. Uznała, że widocznie nie jest dzisiaj w szczytowej formie intelektualnej. Powinna się skupić i zapytać o coś istotnego. To było proste, ale tylko w teorii. Ona, która miała zawsze ciętą ripostę do każdej sytuacji teraz odczuwała niemoc, której nie potrafiła przełamać. Po chwili dotarło do niej, że nie usłyszała odpowiedzi. – Pytałam o coś. – W ten sposób ponagliła mężczyznę.

- Nie, nie jestem gejem. – Odpowiedź została wypowiedziana powoli i spokojnie, jak gdyby miała przed sobą nauczyciela, a ona była niezbyt ogarniętą uczennicą.

- To dobrze, nie lubię gejów. – Wyjaśniła nie wiadomo po co swój stosunek do homoseksualistów.

- Wisi mi to – odparł oschle i pomachał ręką jak wahadłem.

Teraz dopiero zauważyła w jego ręku plastikową butelkę z wodą mineralną. Natychmiast poczuła suchość w gardle. Mężczyzna, jak gdyby czytał jej w myślach, gdyż sekundę później butelka zawisła pół metra od jej twarzy, a ten, który wykonał ten gest ruchem głowy pokazał, że to dla niej. Wzięła ją, odkręciła i wypiła łapczywie kilka łyków wody gazowanej. Po kilku sekundach beknęła głośno, ale nie przeprosiła. Ten gnój nie zasługiwał na to, aby była dla niego miła lub grzeczna. Opuściła rękę trzymającą butelkę, ale tak, aby nie uronić ani kropli.

- Co mi dałeś? – zapytała ponownie o mało istotną rzecz. – Że plotę od rzeczy?

- Słucham? O co pytasz, kotku?

- Nie jestem dla ciebie żadnym kotkiem, świrze! – Wybuchnęła. – A pytam, czym mnie uśpiłeś, że nadal coś czuję i jestem otumaniona?!

- Czy to ma znaczenie? – wypuścił głośno powietrze przez nos, co zabrzmiało, jakby z niej szydził.

Spuściła wzrok i spojrzała na swoją lewą dłoń, jak gdyby chciała sprawdzić, czy nie przewidziało jej się z tymi kajdankami. Oczywiście nadal tam tkwiły ograniczając jej wolność. Obręcz tkwiła kilka centymetrów poniżej tatuażu. Do głowy natychmiast napłynęła kretyńska wręcz myśl, że jej czerwona różyczka nie powinna znaleźć się w takim towarzystwie. Odwróciła głowę i spojrzała za siebie. Drugi koniec łańcucha był przypięty kłódką do metalowego kółka, które wystawało ze ściany na wysokości jej twarzy. Przyjrzała się uważniej kłódce. Ku jej zaskoczeniu zauważyła, że nie należała do standardowych modeli, a była otwierana i zamykana na szyfr. Cztery bębenki wystające z boku sugerowały – jak szybko policzyła w pamięci – że przy ogromnym pechu miałaby 9999 prób, aby złamać kod. To było ze strony mężczyzny niedopatrzenie, czy może lekceważenie jej możliwości intelektualnych?

Przestała się interesować kłódką i przyjrzała się łańcuchowi, który ograniczał jej ruchy. Nie był tak długi jak pierwotnie myślała (chociaż tak naprawdę to nie zastanawiała się nad takim niuansem). Był, co oczywiste metalowy i miał nie więcej jak trzy i pół, może cztery metry. Jej spojrzenie powędrowało ku innym przedmiotom. Pod ścianą na podłodze leżał rozłożony gruby koc, a tuż obok stało czerwone, plastikowe wiadro. Nie domyśliła się do czego służy, dopóki nie zwróciła uwagi na leżącą na kocu rolkę papieru toaletowego. Natychmiast zrobiło jej się niedobrze, gdy pomyślała, że miałaby się w to wypróżniać, a on później wynosiłby to co tam zostawiła. Z powrotem odwróciła głowę i spojrzała na mężczyznę. Nadal tu był i nadal się w nią wpatrywał.

- Dla mnie ma – przypomniała sobie, że zadała pytanie, na które nie usłyszała konkretnej odpowiedzi.

- To samo, co teraz.

- W tej wodzie też coś było, znaczy jest? Nie wyczułam. Znowu mnie usypiasz? Po co? Chcesz mnie zgwałcić? – Tak naprawdę nie chciała tego wiedzieć, a on ponownie, jak gdyby odczytywał jej myśli, zmienił temat.

- To dobrze, że zapoznałaś się ze swoim nowym mieszkaniem, to dobrze – stwierdził i głośno westchnął, jak gdyby poczuł ulgę, że tę część spotkania ma już za sobą.

Teraz dopiero wychwyciła, że ma miły w brzmieniu głos, chociaż to określenie w tej sytuacji było nie na miejscu. Okazało się oczywiste, że jej oprawca nie powinien się kojarzyć z niczym pozytywnym. Wreszcie też nabrała pewności w kwestii płci. Stwierdzenie, że to jest facet błyskawicznie jednak straciło na znaczeniu.

- Mieszkanie? Pchi... Powinieneś mnie jeszcze koniecznie zameldować – skomentowała odruchowo i szybko rozejrzała się po pomieszczeniu. Nie było na czym dłużej skupić wzroku. Kwadratowe pomieszczenie, białe ściany, brak okna, jaskrawo świecąca lampa nad głową i brązowe, metalowe, ciężkie drzwi, to było wszystko. – Jak dla mnie trudno to nazwać mieszkaniem. I nie licz na to... – nie zdążyła dokończyć.

- Dokładnie. Przyzwyczajaj się, bo długo tu pomieszkasz.

- Pieprzenie! – powiedziała przez zęby. To, że jest agresywna, nie dziwiło ją. To była część jej natury, charakteru, który otrzymała w spadku po rodzicach. Zerwała z nimi kontakt, podobnie jak i z resztą rodziny już kilka lat temu. Zrobiła to celowo. Nie potrzebowała do szczęścia ubogich krewnych, którzy by pukali bez przerwy do drzwi i prosili o wsparcie. Jednak nie rozumiała zupełnie skąd ta odwaga? Powinna być przecież przerażona, a tu takie masochistyczne, wręcz samobójcze zachowanie.

- Brzydko się wyrażasz, Dorotko – skarcił ją słownie i pokiwał palcem wskazującym na boki, naśladując mimowolnie ruch wycieraczki samochodowej.

- Nic ci do tego, fiucie! – odpowiedziała bezczelnie.

- Będę cię musiał ukarać – zagroził, ale zabrzmiało to jakoś tak bezosobowo, dziwnie, wręcz nieenergicznie. Dorota pomyślała, że chyba robi to celowo, żeby ją zmylić albo uśpić jej uwagę.

- Niby, jak? – Po raz kolejny jej słowa emanowały bezczelnością. To nie było rozsądne. Mogła się bawić w przepychanki słowne dopiero wtedy, kiedy będzie miała szanse na wygraną, a tymczasem była zdana na łaskę tego mężczyzny.

- A jak byś chciała, kochanie? Lubisz na ostro? Wyglądasz na taką co lubi.

Dorocie opadła szczęka i zapomniała języka w ustach. O co mu chodziło? Czy to miała być zapowiedź, że zostanie brutalnie zgwałcona, czy może perspektywa pewnych wyrafinowanych i okrutnych tortur?

Mężczyzna nie poczekał na odpowiedź, tylko odwrócił się do niej plecami i ruszył w kierunku drzwi. Nie skojarzyła, że zamierza wyjść, dopóki nie pociągnął drzwi ręką. Otworzyły się bezszelestnie. To co jej dosypał lub dolał do wody musiało zacząć już działać, gdyż poczuła, że ciężko jej się myśli. Zanim zniknął jej z oczu zdążyła zawołać: –Ej, ty! Gdzie idziesz i co ze mną będzie?

- Zobaczysz – odpowiedział i lekko obrócił głowę, jak gdyby chciał na nią spojrzeć, ale zrezygnował.

- Chcesz mnie tu trzymać? Czy to jest porwanie?

- A jak myślisz? – odpowiedział pytaniem.

- Świrze, mówię do ciebie! Odpowiadaj jak pytam!

Sekundę później drzwi zamknęły się a ona została sama. Przyjrzała się tym razem uważniej płaszczyźnie drzwi. Ku swojemu zaskoczeniu zauważyła, że nie miały klamki (jedynie otwór na klucz), a wcześniej chyba posiadały ten atrybut. Zerknęła jeszcze wyżej i dostrzegła, że około półtora metra nad podłogą był szklany judasz. Szybko spojrzała na wiadro i zaraz potem na wizjer, przez który mogła być obserwowana. Jej ciało wstrząsnęło się z odrazą, gdy pomyślała, że ktoś mógłby ją podpatrywać, gdy będzie się załatwiać. Szybko zapomniała o tym, gdy przypomniała sobie jaką przed momentem zrobiła z siebie idiotkę.

- Ale to rozegrałam! – warknęła na siebie. – Czy jesteś mężczyzną? Czy jesteś pedałem? Chryste! Głupia pipa ze mnie! Tylko na tyle mnie stać? – Potrząsała skutą ręką, aż łańcuch odpowiedział w charakterystyczny sposób.

Stała w bezruchu, bezradna i nie wiedziała co z nią dalej będzie. Facet zniknął, a ona została z nielichym mętlikiem w głowie. Oddychała powoli, niemalże majestatycznie, co w jej mniemaniu miało sprawić, że mózg się lepiej dotleni i wreszcie wejdzie na podwyższone obroty. Zupełnie zapomniała o tym, że przecież wypiła coś rozpuszczonego w wodzie, którą jej podał w butelce. A co będzie jeżeli wykorzysta to, że znowu zaśnie i dokona na niej gwałtu albo zrobi jakieś inne obrzydlistwa? A może to jakaś gra i tak naprawdę wcale niczego jej nie poddał?

Rozumiała, że musi w jakiś sposób przejąć inicjatywę, ale ta inicjatywa, to było coś nieokreślonego, czego zarysów nie potrafiła sobie wyobrazić, a co dopiero wprowadzić w życie. Na swoje usprawiedliwienie miała tylko to, że nigdy wcześniej nie znalazła się nawet w przybliżeniu w podobnej sytuacji. To ona zwykle wiodła prym i dyktowała warunki, a tutaj nie miała niczego – nawet swobody ruchu.

- Oprócz tego pieprzonego koca i pierdolonego wiadra nic nie mam – wyszeptała bezradnie.

Na moment zerknęła na płachtę materiału, który miał pełnić funkcję łóżka, a zaraz potem na wiadro. Natychmiast poczuła parcie na pęcherz. Przez ciało przebiegł dreszcz, gdy zacisnęła mięśnie odpowiedzialne za powstrzymywanie sikania. Szybko zerknęła na drzwi, a konkretnie na wizjer i przypomniała sobie, że nie słyszała odgłosu kroków, gdy odchodził. Nie zwróciła uwagi na jego buty, ale musiał mieć lekkie obuwie, skoro nie hałasowały. Mógł więc w każdej chwili podejść do drzwi tak, aby nie usłyszała i podpatrywać, co robi. Perspektywa sikania na oczach drugiej osoby, a do tego jeszcze mężczyzny napawała ją odrazą. Będzie musiała koniecznie coś wymyślić, kiedy już nie da rady dłużej wytrzymać.

Raz jeszcze zlustrowała pomieszczenie, licząc, że może pominęła coś istotnego. Niczego nowego nie zauważyła. Uniosła lewą rękę i spojrzała na metalowe kółko kajdanek. W filmach widziała, jak można się ich pozbyć nie posiadając kluczyków. Złożyła dłoń tak, aby stanowiła jak najmniejszą powierzchnię i spróbowała zsunąć metal. Zatrzymał się u nasady dłoni i to było wszystko. Nawet gdyby posmarowała dłoń olejem, to w niczym by nie pomogło. W filmowym świecie wszystko było możliwe, ale to było realne. Westchnęła ciężko i zaklęła w myślach.

Prawą ręką złapała za łańcuch i ruszyła w stronę koca. Usiadła powoli. Czuła się zmęczona, rozbita i obolała, jak gdyby tamten policzek nie był wszystkim co otrzymała w prezencie od tego parszywego drania. Oparła plecy o ścianę i zamknęła oczy. To był chyba odpowiedni moment, aby wszystko przemyśleć. Nie wiedziała, kiedy facet wróci. Nie wiedziała czy jest sam, czy może ma wspólnika i co najważniejsze, nie wiedziała jakie są jego intencje. Wiedziała natomiast jedno. Łatwo nie sprzeda skóry. Jeżeli ten facet myślał, że trafił na zahukaną i przestraszoną gąskę, to bardzo się mylił.

- Boże, jaka ja jestem głupia – rozpoczęła szeptany monolog. – Zamiast zapytać o co tu chodzi, jakie ma plany, ile chce za uwolnienie? to pytałam o jego płeć i takie tam. Niezła ze mnie negocjatorka. Muszę się przygotować na kolejne spotkanie. Trzeba się dowiedzieć, czego ten piździelec ode mnie chce. Bo przecież musi czegoś chcieć.

Nie potrafiła sobie przypomnieć nic z samego porwania. Bo to przecież musiało być porwanie. Sama tu przecież i do tego dobrowolnie nie przyszła. Nie przykuła się łańcuchem do ściany i nie przytaszczyła tych wszystkich akcesoriów. W tamtym barze trochę przesadziła z alkoholem i teraz czuła silne pragnienie. Raz jeszcze rozejrzała się, ale teraz już uważniej. Tym razem szukała konkretnej rzeczy. Coś się stało z jej torebką. Miała tam klucze od mieszkania, dokumenty, telefon, pieniądze i całą gamę przedmiotów niezbędnych każdej kobiecie. To, że zabrał jej rzeczy osobiste, a zwłaszcza telefon powinno być oczywiste, a jednak ją to zaskoczyło.

- Okradłeś mnie, fiucie! – krzyknęła, aż echo odbiło się od ścian.

Ten okrzyk, jak gdyby odarł ją z energii. Wszystko wokół zrobiło się niczym wykonane z gęstego, ale przezroczystego żelu. Coś lub ktoś ścisnął jej mózg niewidzialną obręczą tamując przepływ myśli. Poczuła się senna i niezmiernie znużona. Ziewnęła przeciągle nie zasłaniając ust. Zerknęła na swoje stopy i zaskoczona stwierdziła, że nie ma butów

Skurwiel zabrał mi też buty! pomyślała. Torebkę, buty i ciekawe co jeszcze? No, chociaż rajstopy zostawił. To chyba dobrze. W tych pieprzonych rajstopach czuję się chyba lepiej, chociaż nie mam pojęcia dlaczego. A wziął, to wziął, co mi tam. Co bym tu niby miała robić w szpilkach. Zaraz, ale czy ja byłam w szpilkach, czy może w tych brązowych czółenkach? Ale czy one były na pewno brązowe? Myślenie sprawiało coraz większe problemy. Gdyby teraz ktoś ją zaczął przepytywać z tabliczki mnożenia, to zapewne poległaby z kretesem nawet na najprostszych działaniach.

Przypomniała sobie tego mężczyznę na wózku inwalidzkim, który twierdził, że też jest uwięziony. Wspominał również o tym, że porywacz ich zabije. Coś też chyba mówił o jakimś dziecku, ale za to akurat nie dałaby sobie ręki obciąć. Tak do końca to nawet nie była pewna, czy to się wydarzyło naprawdę, czy może to tylko wyśniła. Nie chciało jej się analizować tego dylematu. Zapyta o to później. Przypomniała sobie o butelce i szybko przystawiła ją do ust. Pragnienie sprawiło, że straciło na znaczeniu, czym woda została naszprycowana. Wypiła kilka łyków i odstawiła butelkę na bok.

Powtórnie ziewnęła i najdelikatniej jak potrafiła położyła się na boku. Teraz już tylko chciała spać. Nic już jej nie obchodziło, że jest przykuta łańcuchem, a intencje mężczyzny są nieznane. Tak, tak, teraz już tylko chciała zasnąć i odpocząć. Sen był w tym momencie dla niej priorytetem. Reszta się nie liczyła. Nawet nie zauważyła, kiedy w pomieszczeniu zgasło światło.

3.

- No odbierz wreszcie dziewczyno. No dalej. Co jest z tobą, na Boga?

Julian Kosma dosłownie pięć minut temu odebrał telefon od organizatora pokazów futer w Łodzi. Niejaki Wróblewski, szycha na tamtym terenie oznajmił mu, a właściwie poskarżył, że od pół godziny próbuje połączyć się telefonicznie z Dorotą, ale ona nie odbiera. Chciał z nią ustalić warunki na jakich wystąpi za tydzień na terenie kompleksu zwanego Manufakturą. Pokaz miał się odbyć pod gołym niebem, po zmroku i miała wziąć w nim udział krajowa śmietanka modelek. Jego rozmówca postawił ultimatum, że jeżeli Dorota nie porozmawia z nim w ciągu godziny, to znajdzie kogoś w jej zastępstwie. W grę wchodziły spore pieniądze, których nawet Dorota nie powinna odpuścić, nie wspominając o krzywdzie jaką by wyrządziła własnemu wizerunkowi. Julian natychmiast zapomniał o kłótni i obiecał mężczyźnie, że się tym zajmie. W końcu jego dziewczyna nie mogła sobie pozwolić na odpuszczenie tak intratnej imprezy. Nie wspominając już, że w ten sposób mogła zrazić do siebie innych tuzów z tego szalonego, modowego światka.

Ruszył po raz kolejny na przechadzkę wokół salonu, nerwowo strzelając palcami prawej dłoni, podczas gdy lewa cały czas tkwiła przy uchu i prawdę mówiąc już trochę mu ścierpła. To jednak nie było ważne. Coś mu mówiło, że stało się coś złego. Oddychał ustami, gdyż wyszedł z założenia, że tak będzie ciszej i nic mu nie umknie, nawet najcichszy dźwięk, gdyby wreszcie odebrała.

Ostatnio posprzeczali się, a właściwie to pożarli. W odruchu rozpaczy upił się, jak przystało na odrzuconego kochanka, ale na drugi dzień spróbował nawiązać kontakt i przeprosić. Nie odbierała (tak, jak i teraz) i chyba nawet nie czytała jego sms-ów. Z tymi ostatnimi to oczywiście przesadzał. Nie mógł mieć bladego pojęcia, czy wzbudził jej zainteresowanie. W każdym bądź razie nie dawała znaku życia. To go specjalnie nie poruszyło. Wiedział jaka potrafi być honorowa. Czasami i kilkanaście dni czekała i planowała słodką zemstę, a po wymierzeniu kary, jeśli uznawała, że tyle wystarczy, wybaczała i znów byli razem. Tak musiało być i teraz. Musiał po prostu uzbroić się w cierpliwość, przywlec szaty pokutnika i czekać. Jednak telefon od Wróblewskiego zmieniał wszystko.

Chyba po raz piąty nagrał się na pocztę, licząc, że Dorota odsłucha wiadomości i wreszcie oddzwoni. Miała mnóstwo wad i parszywy charakter, ale posiadała również zasady, których się trzymała. Jedną z nich było to, że zawsze odbierała telefon. Czasami doprowadzała go tym do szału. Zwłaszcza, gdy telefon zadzwonił w momencie, gdy się kochali. Numer do Wróblewskiego na pewno miała w kontaktach i było praktycznie niemożliwe, aby świadomie nie odebrała, gdy dzwonił. Poza tym uwielbiała paradować po wybiegu w futrach. Zawsze przy tym twierdziła, że futra dodają jej kobiecości.

- Musiało się coś stać – zagadał do siebie na głos, gdy kolejna próba spełzła na niczym. Powtórnie nadusił kontakt do niej i czekał na właściwy sygnał, ale ponownie odbił się od ściany. Chwilę później spłynął na niego zdrowy rozsądek. – Uspokój się Julian. Dorota mówiła przecież, a właściwie krzyczała, że ma wszystkiego dosyć i chce odpocząć. Może rzeczywiście jest już zmęczona tym wszystkim? Ileż można żyć na walizkach? Każdy by miał dosyć. Pewnie zaszyła się,gdzieś daleko od cywilizacji i nie odbiera telefonu, bo tak sobie ubzdurała, bo tak chce. Już przecież kiedyś tak zrobiła. trwało to chyba tydzień, a potem wróciła, jak gdyby nic się nie stało. Na pewno tak właśnie jest i tym razem. A ja tu panikuję jak jakiś sztubak. Nie, nie będę panikował, ale z drugiej strony patrząc, to jednak jestem za nią odpowiedzialny. Podzwonię jeszcze. To przecież nic nie kosztuje.

To, że się pokłócili – zresztą już po raz enty – nie było żadną nowością. Dorota miała trudny, wręcz paskudny charakter i to zwykle przez nią dochodziło do kłótni. – Od słowa do słowa, awantura gotowa – jak mawiała jego świętej pamięci babcia. Powiedzieli sobie za dużo w nerwach i praktycznie ze sobą zerwali. Ale, czy to pierwszy raz?

Złapał się na tym, że zapętla się w wypowiedziach: Nie pierwszy raz i że to jej wina. To było oczywiste, ale po co to ciągle maglował? Wiedział doskonale z kim się związał. Poza tym w związkach bliskich sobie ludzi takie rzeczy się zdarzały. Raz częściej, raz rzadziej, ale nie było pary, która nie miałaby konfliktu poglądów.

Po dziesiątym chyba razie odpuścił. Zatrzymał się i usiadł delikatnie na szerokim, miękkim fotelu. Położył aparat na moment na oparciu i kilkukrotnie, szybko potrząsnął lewą dłonią, jak gdyby coś z niej strząsał. To mu pozwolił przywrócić kończynie pełną sprawność. Wciągnął potężny haust powietrza i ponownie złapał telefon. Teraz zaczął obdzwaniać ludzi, których Dorota znała. Nie było ich wielu i tak naprawdę nikt z tej listy – którą ułożył sobie w głowie – nie zechciałby gościć ją w swoich progach. Wykonanie sześciu połączeń zajęło mu kilka minut.

Ponownie odbił się od przysłowiowej ściany. Nikt nic nie wiedział i był najzwyczajniej w świecie przez wszystkich zbywany. Zrezygnowany spróbował pojąć, jak ci wszyscy ludzie mogli nic nie wiedzieć o losie jego Doroty, ba, nawet ich to specjalnie nie obeszło.

- Czy tak samo potraktowaliby Dorotę, gdyby wydzwaniała w mojej sprawie? – zapytał sam siebie i sam sobie szybko odpowiedział. – Nie, raczej nie.

Wstał z fotela i ruszył w kierunku barku. Złapał pękatą szklankę i wrócił na miejsce. Postawił ją na drewnianym stoliku z przeszklonym blatem, zaraz obok butelki wódki Sobieski i nalał do połowy. Wypił duszkiem i skręcił twarz z odrazą.

- Jezu, ależ to jest wręcz przepyszne – skomentował z przekąsem. – Gdyby nie te procenty, to za cholerę nie wziąłbym tego do ust.

Zapalił papierosa i zaciągnął łapczywie dymem, po czym rozparł się wygodniej w fotelu i zamknął oczy. Nie znał się na prawie, ale chyba było jeszcze za wcześnie na wszczynanie alarmu. A poza tym nie wiedział, czy zostanie potraktowany poważnie przez policję, skoro nie jest członkiem rodziny. Tak do końca to nie był jeszcze do niczego w stu procentach przekonany. Chyba najlepiej będzie jak dziś jeszcze odczeka, a jutro z samego rana pojedzie do Doroty mieszkania. Nadal przecież ma klucz. Może ją tam zastanie albo przynajmniej znajdzie jakąś wskazówkę, gdzie się ukryła? Powtórnie zaciągnął się dymem i powoli wypuścił go z płuc. Palenie zawsze wpływało na niego kojąco. Gdyby było inaczej, to zapewne już dawno temu rzuciłby to świństwo.

- No właśnie, klucz! – powiedział na głos, uniósł powieki i rozejrzał się wokoło. Oczywiście nie dostrzegł nigdzie metalowego przedmiotu. Spróbował przypomnieć sobie, gdzie go ostatnio widział i chwilę później stał już obok niewielkiego stoliczka z szufladą. Włożył do niej rękę i bez patrzenia namacał przedmiot. Triumfalnie podniósł go w górę, zgasił papierosa w popielniczce i powrócił na miejsce. Po około minucie pił już kolejną porcję alkoholu, ale tym razem pod postacią drinka. Uwielbiał wódkę z pepsi i lodem, ale teraz musiał mu wystarczyć sam napój. Oba składniki, które sobie serwował miały więc temperaturę pokojową, ale to już przestawało mieć jakiekolwiek znaczenie, bo znowu poczuł się pijany. Pijany Julian chciał jeszcze coś wypić, ale ten drugi wpadł na pomysł i za wszelką cenę pragnął go zrealizować.

Mógł wybrać jedno z dwóch rozwiązań. Ubrać się, zamówić taksówkę i pojechać w odwiedziny do domu Doroty albo ubrać się, zamówić taksówkę i pojechać w odwiedziny, ale dopiero jutro. To był dylemat na miarę Hamletowskiego: być albo nie być.

Szybko uznał, że jednak lepszym rozwiązaniem będzie spić się do nieprzytomności i zapomnieć jak wredną ma kobietę. Z jednej strony miał wyrzuty sumienia i czuł zwyczajną ludzką troskę, ale z drugiej jego męska duma podpowiadała, że dał się pozbaść, i że nie powinien się zachowywać, jak jakiś podrzędny pantoflarz. W głowie czuł już miłe uczucie samozadowolenia i euforii, które zawsze towarzyszy upojeniu alkoholowemu. Dopił resztę ze szklanki i przewartościował sobie priorytety na dzisiejszy dzień

- Dzisiaj odpuszczę – stwierdził nonszalancko. – Tak, właśnie zrobię. Jak jest taka honorowa, to niech sobie później wszystko poodkręca z Wróblewskim. Nie będę całe życie nadstawiał za nią karku, a właściwie tyłka. Ha, ha, tyłka, a to dobre! – Zaśmiał się z własnego dowcipu. – Jutro z samego rana pójdę do niej. Rozmówimy się, bo przecież jesteśmy dorosłymi ludźmi... – rozpoczął głośny monolog na dobre i nawet rozbawiło go, że już trochę sepleni. – I tak powinniśmy się zacho... zacho... zachowywać. A jak jej nie będzie to wejdę do środka i się rozeznam,