Gaja, Tom 3, Seria Powrót - Karolina Wójciak - ebook + audiobook

Gaja, Tom 3, Seria Powrót ebook i audiobook

Karolina Wójciak

4,6

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

SIEDEM MORDERSTW ŁĄCZĄCYCH DWA DOMY W SĄSIEDZTWIE

Gaja wychowywała się w atmosferze skrzętnie skrywanych przed światem tajemnic, omawianych jedynie szeptem nad jej głową. Była świadkiem przemocy, a potem nauczyła się żyć w domu, w którym jedynie pozornie zapanował spokój. Wydawało jej się, że może ufać rodzicom i mieszkającym w domu obok Sianeckim. Jednak najbardziej ranią ją najbliżsi. Kiedy więc musi się zmierzyć z najtrudniejszym momentem w jej życiu, zostaje sama.
Ernest, nie mogąc poradzić sobie z własnymi demonami przeszłości, odpycha dziewczynę od siebie. Czy uczucie, jakie połączyło Ernesta i Gaję przetrwa tę trudną próbę? Czy mogą sobie nawzajem zaufać? Czy tragedie, jakie miały miejsce w ich domach, rozdzielą ich na zawsze?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 494

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 11 godz. 30 min

Lektor: Karolina Wójciak
Oceny
4,6 (1251 ocen)
924
227
70
24
6
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Zan78

Całkiem niezła

Pierwsza część porywająca, następne mocno przekombinowane.
40
Beatota

Z braku laku…

Najsłabsza część totalnie przekombinowana, szkoda że autorka nie skończyła na dwóch tomach..
30
asminder

Nie oderwiesz się od lektury

Świetne zwieńczenie serii! Zwykle kolejne tomy są coraz nudniejsze, ale tutaj wszystkie 3 książki to majstersztyk.
30
Catherine1711

Z braku laku…

Z całej trylogii najsłabsza. Czekałam na jakieś zaskakujące zakończenie , ale dość przewidywalna. Trochę niedosyt....
20
Adziolandia

Nie oderwiesz się od lektury

W tej książce znajdziemy najwięcej opisów, jednak to z niej dowiadujemy się najwięcej o obu rodzinach ... Książka wbija w fotel do ostatniej strony, ta seria na na pewno zostanie długo w mojej pamięci.
20

Popularność




Dostępne w sprzedaży:

Tożsamość nieznana, NN

Matylda

Dom pełen kłamstw

Nigdy nie wygrasz

Wyrok

To będzie nasza tajemnica

Seria „Powrót” – tom I: Bruno

Seria „Powrót” – tom II: Ernest

Gaja jest bohaterką tak wyjątkową, że udało mi się poczuć do niej coś więcej w trakcie czytania całej serii. Teraz już na zawsze zostanie ze mną, towarzysząc mi w trakcie urodzin, świąt, spacerów i zakupów. Ona jest potrzebna, żebym mogła szeroko otworzyć oczy. Przy każdym potknięciu tłumaczy mi, że jest jeszcze szansa na lepsze jutro, może nawet lepsze dzisiaj. Dziękuję, że mogłam towarzyszyć jej w tej trudnej i długiej drodze do poznania prawdy. Gwarantuję, że na koniec wstrzymasz oddech!

Katarzyna Zienkiewicz

www.instagram.com/kachna.books.quality

Trzecia część trylogii, na którą osobiście czekałam najbardziej. Głos dostaje Gaja, moja ulubiona bohaterka tej serii. Tutaj tajemnica goni tajemnicę, a poziom emocji z każdą stroną wzrasta. Czy odkryją się przed nami wszystkie sekrety? Sprawdźcie sami! Warto, bo książka wciąga coraz bardziej wraz z każdym kolejnym rozdziałem. Polecam!

Joanna Hilińska

www.instagram.com/lapie_za_slowa

Najlepszy thriller tego roku! Zaskakująca akcja, mnóstwo emocji i przekaz, który da do myślenia każdemu.

Agnieszka Rybska

www.blonderka.pl

Wszystko co dobre, szybko się kończy. To niestety ostatni tom serii „Powrót”, ale gwarantujący najwięcej emocji. Delektujcie się lekturą!

Marta Sarnecka

www.instagram.com/bookholiczka_poleca

Seria „Powrót” sprawia, że czytelnik nie może się otrząsnąć. Najgorsze jest jednak to, że historia przedstawiona przez Karolinę nie jest tylko fi kcją. Takie rzeczy dzieją się naprawdę,

nieświadomi rodzice potrafi ą zniszczyć życie dziecka w jednej sekundzie. Poznajcie Gaję i zobaczcie, z czym musiała się zmierzyć. Jej historia Wami wstrząśnie i zaboli. Ten tom to idealnie zwieńczenie trylogii, emocje będą ogromne!

Joanna Ćwiertka

www.instagram.com/panda_zksiazka_

Korekta: Katarzyna Wróbel

Projekt okładki: Karolina Wójciak

Zdjęcie z okładki: canva.com

Łamanie i skład: Mateusz Cichosz | Poskładane Studio DTP

Copyright © by Karolina Wójciak, 2020

West Vancouver, Październik 2020

All rights reserved.

ISBN: 978-83-948013-9-7

ISBN EPUB: 978-83-958587-2-7

ISBN MOBI: 978-83-958587-1-7

Wszelkie prawa zastrzeżone. Reprodukowanie, kodowanie w urządzeniach przetwarzania danych, odtwarzanie w jakiejkolwiek formie oraz wykorzystywanie w wystąpieniach publicznych w całości lub w części tylko za wyłącznym zezwoleniem właściciela praw autorskich.

Moim synom: Julkowi i Jasiowi

Gaja

Weszłam do domu, czując w środku rozdzierający mnie ból. Już nie walczyłam o normalność, tylko o to, by w końcu nastała cisza. Żeby żadna wiadomość nie zwaliła mnie z nóg, by nikt już nie wyjawił mi prawdy, która mnie kompletnie zaskoczy. Antek miał rację, kiedy mówił, że ja wszystko wiem, ale nie zdaję sobie z tego sprawy. Nigdy mnie nie zastanawiało, dlaczego Sianeccy tak pomagali mamie. Czemu przychodzili do niej, wykonywali za nią pracę tylko po to, by oszukać ojca. Przecież żaden inny sąsiad nie oferował pomocy. Nikt inny. Tylko Sianeccy. Sianecki, który tak niewiele robił w swoim własnym domu, który nie zajmował się własnymi dziećmi, ale przychodził do nas gotować i sprzątać. Widziałam go, jak sumiennie wykonywał te czynności, a mimo to nigdy nie przyszło mi do głowy, że powód był inny niż chęć pomocy. Niż dobre serce. Jako dziecko nie analizowałam jego intencji, bo nie dopatrywałam się w tym głębszego znaczenia. Zakładałam wtedy, że każdy… poza moim ojcem, był dobry. Wszyscy widzieli ból mojej matki i jej cierpienie na co dzień i właśnie przez to chciał jej pomóc.

– Zrobić ci coś do jedzenia? – zapytała mnie moja matka, wyłaniając się ze swojej sypialni. Musiała usłyszeć hałas przy drzwiach.

Od momentu, gdy zaczęła pracować, jej wygląd uległ radykalnej zmianie. Przygasła, jej skóra wyblakła i było w niej coś takiego, czego jeszcze nie umiałam określić. Teraz nazwałabym to załamaniem i poddaniem się, ale to nie do końca chyba oddawało jej stan. Przycichła. Straciła pewność siebie, choć w zasadzie trudno w jej przypadku mówić o pewności siebie, bo zawsze sprawiała wrażenie takiej cichej, ustępliwej, która zniesie wszystko, bo jest taka dobra, poświęcająca się i wybaczająca każdy błąd. Jako dziecko nigdy nie powątpiewałam w jej szczerość, w to, jak się przede mną prezentowała. Potrafiła tak mną manipulować, że mając zaledwie dziewięć lat, współczułam jej. Wydawało mi się, że jesteśmy takie same i jedziemy na tym samym wózku. Tymczasem patrzyłam na kobietę, która potrafiła utrzymać w tajemnicy zbrodnię – i to na dziecku – przez ponad dekadę.

– Jedzenie? – powtórzyłam za nią zaskoczona.

Przyglądałam się jej i nie mogłam uwierzyć, że ta kobieta potrąciła dziecko, ba, przejechała po nim i zamiast zawieźć je do szpitala czy choćby ratować na miejscu, kombinowała, jak się pozbyć dowodu. Zamiast reagować, uciekała. I co ja jej miałam powiedzieć? Jakich słów użyć, by wykrzyczeć jej w twarz, że wiem o wszystkim? O rozmowie z jej własnym bratem, który wszystko wyznał? Słowa zdawały się odbijać od niej, bo do tej pory na żadną z moich prób wydobycia z niej informacji nie odpowiedziała logicznie.

– Byłam w areszcie u Sianeckiego – zaczęłam spokojnie mimo tysiąca myśli i tej jednej, wielkiej blokady w kierunku mojej matki, która sprawiała, że chciałam wyjść i już nigdy z nią nie rozmawiać. Zostawić ją za sobą i zapomnieć. Nie potrafiłam jednak tego zrobić. Musiałam wydobyć z niej odpowiedzi albo chociaż okazanie skruchy. Sądziłam, że teraz – jak nigdy wcześniej – uda mi się ją przekonać, by wyznała wszystkie grzechy.

Niczym spłoszone nagłym hałasem zwierzę te słowa zatrzymały ją, zmieniając od razu jej wyraz twarzy. Uchyliła usta wyraźnie zaskoczona moim stanowczym przedstawieniem faktów. Pewnie wydawało jej się, że skoro ona tak długo milczała w tej sprawie, nigdy się nie dowiem, a teraz główkowała, czego jeszcze może się spodziewać, co ta rozmowa z Sianeckim dla niej oznaczała.

Choć nie przerywała kontaktu wzrokowego, nie reagowała jak kukła patrzyła na mnie, czekając na kontynuowanie tematu. Wzięłam więc głęboki oddech świadoma, że przed taką szansą nie stanę po raz drugi.

– Wiem wszystko, on się przyznał. Opowiedział mi dokładnie, krok po kroku, co zrobiliście. Wszystko, ze szczegółami. – Zadbałam, by położyć nacisk na te słowa.

– Przy policji? – zapytała od razu.

Mogłam się tego spodziewać. Strachu o siebie samą, o to, co się dalej z nią stanie. Czy poza mną ktoś jeszcze się dowiedział, czy też prawdę poznałam tylko ja – niegroźna córka, która nie wystąpi przeciwko niej, bo została do tego wytresowana, mieszkając z nią pod jednym dachem, gdzie praktyka trzymania tajemnic przez lata stanowiła normę. W rezultacie moja matka postrzegała to jako możliwość dalszego ukrywania tego morderstwa.

– A jak myślisz? – Pokręciłam głową. – Byłam w areszcie, to chyba policja o tym wie.

– Ale czy słyszeli, co mówił?

– Nie wiem. W pokoju byliśmy sami.

– To dobrze – odetchnęła z ulgą tak wyraźną, by mnie tym jeszcze bardziej poirytować.

Wypuściłam powietrze zrezygnowana. Chciałabym usłyszeć od niej słowa skruchy, żalu z powodu tego, co zrobiła. Zobaczyć jakieś pozytywne emocje, coś, co by zdradziło, że gdzieś tam w środku nadal jest dobra. Ma uczucia, a przede wszystkim czuje potrzebę, by w końcu uwolnić się od wyrzutów sumienia. Daremne było oczekiwanie na taką reakcję. Ciągle myślała o sobie. Wszystko, byleby nie wpaść.

– Mamo – zwróciłam się do niej – zapytam tylko raz i liczę na twoją szczerą odpowiedź.

Skinęła głową z uśmiechem, który wyrażał, jak bardzo widzi we mnie dziecko, a nie partnera do rozmów, i jak przez to nie musi mnie brać na serio. Nie miało znaczenia, o co zapytam, bo wiedziała, jak łatwo wymiga się, wciskając mi taki kit, jaki tylko przyjdzie jej do głowy. Choć potrafiłam to odczytać z jej mowy ciała, odrzucałam te myśli od siebie, by skupić się na najważniejszym.

– Żałujesz?

– Czego?

Zamknęłam oczy. Wzięłam głęboki oddech, by nie stracić nad sobą panowania, by nie zacząć krzyczeć. Żeby nie podejść do niej i nie szarpnąć jej tak, by w końcu wysypać z niej odpowiedzi jak pieniądze ze skarbonki.

– Zabicia Bruna? – zapytałam wprost.

– Ja mu nic nie zrobiłam – wypaliła. – Ja go tylko potrąciłam i pojechałam po pomoc.

– Wioząc go w bagażniku? – powątpiewałam w jej wersję wydarzeń.

Zamilkła. Nie spodziewała się takich pytań.

– To już nie ma znaczenia – stwierdziła i od razu skierowała się do kuchni.

Nie mogłam pozwolić jej teraz odejść. Poszłam za nią. Jak natrętna mucha brzęczałam jej przy uchu, a ona robiła wszystko, żeby tylko pokazać, jak bardzo jej to nie przeszkadza. Sądziłam, że teraz, kiedy już wiedziałam, co zrobiła, podda się. Otworzy, wyjaśni i w końcu zrozumie, jak ta ucieczka, którą do tej pory praktykowała za każdym razem, gdy ją o coś pytałam, nie ma już sensu. Rozczarowała mnie po raz kolejny, bo mimo wyznania Sianeckiego, mimo tego, że znałam jej winę, nie czuła potrzeby wyrzucenia tego z siebie. Zachowywała się tak jak zawsze: robiła wszystko, by tylko odepchnąć od siebie tę zbrodnię, żeby nigdy nie dopadła jej za to kara.

Nie szukałam dla niej sprawiedliwości i nie miałam zamiaru biec po jej wyznaniu na policję. Zależało mi tylko na jednym: żeby ze mną porozmawiała.

– Raz, proszę – stanęłam tuż obok niej – powiedz mi prawdę. Jeden jedyny raz, bo do tej pory obcy ludzie są ze mną bardziej szczerzy niż ty, moja własna matka. Daję ci słowo, że chcę tylko wiedzieć. Nie pójdę na policję, nie zrobię nic. Tylko błagam, powiedz mi.

– Chciałam, żeby on odszedł. – Odwróciła się do mnie. – Spakowałam mu walizkę, prosiłam, by poszedł. Tak nam było dobrze bez niego, pamiętasz?

– Pamiętam.

– Ale powiedział mi, że ja mogę odejść, jak tak mi źle. Kazał mi spierdalać.

– Beze mnie?

Zastanowiła się. Zerknęła w bok. Tak, jakby wybierała, co by mi powiedzieć. To uświadomiło mi, z jaką łatwością potrafiła kłamać. Na bieżąco decydowała, co wybierze i jaką ściemę mi wciśnie.

– Oczywiście, że bez ciebie – przyznała po chwili. – Powiedział, że mogę iść tylko sama, a ciebie mam mu zostawić.

– Czyli to ojciec nie zostawił ci wyboru? To on cię zmusił do działania, bo sama byś tego nie zrobiła? Sama nie planowałaś odejść, tak?

– Oj, Gaja, już o tym rozmawiałyśmy – uciekła od tematu.

– A czemu nie zaczekałaś, aż wrócę ze szkoły?

– Mówisz tak, jakbyś go nie znała. Wściekł się, a ja się bałam, że mnie zaatakuje, więc dałam nogę – kłamała mi prosto w oczy. – Przecież nieraz widziałaś, jak szybko tracił nad sobą kontrolę. Kiedy był w furii, nic do niego nie docierało. Odpuszczał dopiero wtedy, gdy opadał z sił.

– Czyli jak wyszłaś z domu, jak się spieszyłaś, to ojciec był w środku, a ty uciekałaś od niego, tak?

– No tak.

– Chciał cię zbić?

– Jak zawsze.

– Mimo leczenia nadal cię atakował? – dociekałam, bo pamiętałam doskonale, że po powrocie taty nastała cisza aż do momentu, w którym wybuchł w stosunku do mnie za Bruna.

Zamilkła, nie wiedząc, co skłamać, a ja przygryzłam dolną wargę. Oznaczało to tylko jedno: uciekała beze mnie. Postanowiła mnie zostawić i gdyby nie potrąciła Bruna, to nigdy by na mnie nie zaczekała. Ta walizka, którą widziałam, należała do niej, a nie do ojca. Przecież dokładnie tego dnia ojciec wrócił z leczenia, nadal był spakowany i nie potrzebował niczego, co ona miałaby mu przygotować. To jej walizka stała w korytarzu. Mojej nigdzie nie było. Gdyby planowała mnie zabrać ze sobą, od początku szykowałaby dwie, więc kiedy mu komunikowała, że chce odejść, chodziło jej wyłącznie o siebie.

– Liczyłaś na to, że ojciec cię zatrzyma? – zmieniłam temat, czytając odpowiedź mojej matki między wierszami.

– Każda kobieta liczyłaby na to, by mąż ją przeprosił i błagał, żeby została.

– Ale on tego nie zrobił.

– Powiedział nawet, że mi dołoży, żebym tylko mu zeszła z oczu – warknęła. – Tyle lat małżeństwa, dziecko i on stwierdził, że to koniec.

I nagle, tak zupełnie nagle mnie olśniło. Ta scena musiała wyglądać zupełnie inaczej. To nie ona chciała odejść, nie uciekała w popłochu, to on kazał jej znikać po tym, jak wrócił do domu i zrozumiał, że nie chce tak nadal żyć. Pewnie nawet dał jej czas, by się spakowała, a rozmowa, owszem, przebiegła dramatycznie, ale rzeczowo i spokojnie. Skoro był gotowy jej nawet zapłacić, oznaczało to jedno: zrozumiał, jak destrukcyjny wpływ mają na siebie, i postanowił to zakończyć. Z ich dwójki to ojciec zawsze myślał bardziej logicznie. Jeśli wersja, jaką przedstawił Sianecki, jest prawdziwa, ojciec nawet nie tknął Bruna, a oni we dwoje zajęli się ciałem, to tata nie miał powodu do strachu. Bać mogła się tylko i wyłącznie moja matka. To ona musiała go błagać o pomoc i to on jej odmówił, bo skoro chciał się od niej odseparować, pomaganie w tuszowaniu zbrodni nie wchodziło w grę. Zapewne potem, gdy było już po wszystkim, wiedziała, że pozbyła się Bruna skutecznie i trudno będzie jej cokolwiek udowodnić, zaszantażowała tatę, wiedząc o jego przekrętach ubezpieczeniowych. I tak zostali razem – kryjąc własne grzechy, tworząc przez kolejne lata toksyczne małżeństwo, które pewnie bardziej się nienawidziło, niż kiedykolwiek kochało.

Już miałam coś powiedzieć, gdy rozbrzmiał dzwonek u drzwi. Matki spojrzenie zmieniło się na chwilę, ale szybko przybrała maskę obojętności. Poszła do wejścia, a ja za nią – jak tresowany pies.

Otworzyła drzwi z uśmiechem na ustach, jakby w naszej okolicy wcale nie sypały się trupy, jakby nigdy nie widziała Bruna w worku, jakby świat był piękny, a jej życie usłane różami. Jak ja mogłam być taka ślepa przez te wszystkie lata i nie widzieć jej prawdziwej twarzy? Jeśli tak dobrze oszukiwała w tak poważnej sprawie, co jeszcze było iluzją, a co odbierałam jako prawdę?

– Dzień dobry – przywitał się Antek. – Mogę wejść?

– W jakim celu? – zapytała matka.

– Zaoferować układ – przyznał otwarcie.

Matka przez chwilę rozważała możliwości. Szacowała, czy jej się będzie opłacało wpuścić go do środka i rozmawiać z nim, czy też lepiej wzgardzić jego ofertą. Miała świadomość, jak dużo ryzykowała z tym policjantem, tak skutecznie węszącym w sprawie ojca. Trzymając go w progu, kalkulowała, co zrobić.

– Proszę. – Odeszła na bok, umożliwiając mu wejście.

Antek, jak zresztą poprzednio, poruszał się po naszym domu tak, jakby od zawsze tu mieszkał i nawet nie czekał na wskazanie drogi. To on nas prowadził w głąb domu, a nie my jego. Z jednej strony dziwiło mnie, jak łatwo mu to przychodziło, a z drugiej pasowało mu to.

– Zapraszam was obie – powiedział, kierując się do dużego pokoju, gdzie zajął miejsce w fotelu, zostawiając nam kanapę.

Matka usiadła pierwsza, a ja obok niej.

– Co to za układ? – przeszła od razu do konkretów.

– Mamy zarówno zeznanie Sianeckiego, które Gaja słyszała, a także od pani męża.

– A Sianecki wie, że słyszeliście tę rozmowę? – zapytałam od razu, bo z tego, co zdążyłam się zorientować, nikt nas nie informował o nagrywaniu przed rozmową i takie coś mogło okazać się nielegalne.

– Obok was siedział policjant nadzorujący. Pewnie nie zwróciłaś uwagi – wyjaśnił, ale bez żalu czy złości. – Na pewno mówili ci, że rozmowa będzie się toczyć pod nadzorem policjanta, tylko nie wiedziałaś, że on będzie tak blisko. Pewnie miałaś w głowie wyobrażenia jak z amerykańskiego filmu, że są to kamery i nagrania. – Uśmiechnął się przy tym typowo dla siebie. – W każdym razie – poprawił się w fotelu – przychodzę do was z ofertą, a konkretnie do pani, pani Anno.

– Słucham. – Matka uśmiechnęła się delikatnie, jakby przeczuwając coś dobrego dla siebie.

Mimo tego, co zrobiła i mimo świadomości swojego udziału w sprawie w ogóle nie towarzyszył jej strach. Siedziała pewnie, nawet mogłabym powiedzieć, że dumnie. Wolałabym, żeby potem, gdy już Antek wyjdzie, przyznała, jak to wszystko było tylko fasadą i jak starała się grać przed nim, udając nieporuszoną, ale w rzeczywistości przeżywającą w środku tornado. Chciałam wierzyć, że się bała, że czuła żal, że myśl o Brunie w beczce przejmowała ją do szpiku kości i ledwo trzymała się w trakcie tej rozmowy, ale przyglądając jej się z boku, nie potrafiłam stwierdzić, czy to faktycznie coś ją kosztowało, czy ona po prostu taka była w rzeczywistości – umiała się odciąć od problemu, wyrzucić go z głowy i udawać, że wszystko jest super. Patrząc na nią, bałam się, że nie towarzyszyły jej żadne emocje, a wyrachowanie, z jakim prowadziła rozmowę o tym, jak zabiła dziecko, wyśmienicie prezentowało jej prawdziwy charakter. Teraz jak nigdy bałam się tej kobiety, bo potrafiłam dostrzec w niej coś gorszego niż ojca przemoc, ponieważ ta była taka łatwa do zdefiniowania. Taka prosta do zrozumienia, namacalna, fizycznie bolesna. W przypadku matki to coś, co mnie tak przejmowało, było niewidoczne. Mroczne, lepkie i ciężkie.

– Pomoże mi pani przygotować portret psychologiczny pani męża w zamian za czyste konto?

– Nie rozumiem? – Zmarszczyła czoło, chcąc, by on jej to dokładnie wyjaśnił, żeby wszystko, co jej zaoferuje, wyłożył od razu.

– On ci daruje – wtrąciłam się poirytowana, widząc ją kolejny raz w akcji, kiedy w rozmowie udawała głupią – jak wsypiesz ojca. Jak będziesz z Antkiem pracować nad tym, by go przyskrzynić i znaleźć na niego dowody na wszystko, co tylko zrobił źle.

– Właśnie – uśmiechnął się Antek – coś takiego, choć zależy mi też na powodach. Dlaczego wybrał takie rozwiązanie problemu – w tym miejscu zaznaczył w powietrzu palcami cudzysłów – a nie inne? Co myślał, czemu nie zgłosił się na policję? Czy w ogóle kiedykolwiek chciał się zgłosić? Co mówił, jak się tłumaczył i tak dalej…

– To ja na wszystkie te pytania odpowiem i jestem wolna? – W jej głosie słyszałam ulgę, radość i chyba nawet szczęście.

Sama nie dowierzała, jak szybko uwolni się od odpowiedzialności.

– I tak, i nie – powiedział Antek. – Oferuję pani układ ze względu na Gaję, bo oboje chcemy dla niej normalnego domu, spokoju, żeby dokończyła szkołę, by miała choć jednego rodzica po swojej stronie, który będzie wspierał ją na każdym kroku, prawda?

– Oczywiście – zapewniła szybko matka i nagle przypomniała sobie o mnie, sięgając po moją dłoń.

Dokładnie tak samo jak podczas zeznania chciała pokazać, jak fantastyczną rodziną jesteśmy i jak niesamowita łączy nas więź. Tak naprawdę nic nas nie łączyło poza więzami krwi. Nie znałam tej kobiety, nie wiedziałam, kim jest, a teraz na dodatek zastanawiałam się, czy nie kochałam w niej wytworu swojej wyobraźni, bo tego, jaka była naprawdę, nienawidziłam. Brzydziłam się jej dotyku, bo wiedziałam doskonale, że gdyby Antek nie wspomniał o mnie, jej ten gest nawet nie przyszedłby do głowy. Od początku myślała o sobie, a teraz, kiedy dostała dobry powód, by wrobić ojca dla mnie, mogła grać rolę matki Polki, w której do tej pory tak dobrze się odnajdywała. Lubiła być postrzegana jako męczennica, ta, która się poświęca, więc ten pomysł bardzo się jej spodobał.

Antek uśmiechał się do nas przyjaźnie, sądząc, że faktycznie nam pomaga, a ten układ postawi naszą rodzinę na nogi i zagwarantuje mi normalny dom. Nie wiedział, jak bardzo się mylił.

– No więc za darowanie – kontynuował – to musi być solidna pomoc. Krok po kroku, zbrodnia po zbrodni. Każdy drobny szczegół, każde słowo – wymieniał Antek pełen podekscytowania. – Bez ściemy i bez usprawiedliwiania się. Jak było, tak było. Zarówno, co zrobił pani mąż, jak i to, co zrobiła pani. Koniec z sekretami i za to ma pani immunitet. Jest pani nietykalna. Poza prawem – dodawał tak, by ją przekonać.

Matka kiwała głową, ale nie podobały jej się warunki Antka. Przez całe życie ściemniała, żeby się wybronić, a teraz miała w końcu odkryć karty? Wolałaby układ, w którym mówi tylko o winie ojca, a swoją w zupełności pomija. Milczała jednak świadoma, że tych warunków nie da się negocjować.

– Przeniosę się do was na tydzień, może dwa – kończył Antek. – Pani sobie będzie normalnie pracować, Gaja będzie chodzić do szkoły, a ja będę opracowywał dobry materiał. Jak uda nam się zrobić to szybciej, to ja się zwijam z waszego życia, mąż idzie do pudła na lata, a wy sobie żyjecie bez problemu.

– I nikt się nie dowie, co się naprawdę stało? – zapytała.

– To akurat zależy od was i tego, co się zdecydujecie powiedzieć sąsiadom. Mnie nie zależy na poinformowanej społeczności, a na tym, by wsadzić winnego.

– Czyli mam powiedzieć, co zrobił mąż? – forsowała swoje, czego mogłam się spodziewać.

– Tak, co robił mąż i co robiła pani. Nawet jeśli pani brała w czymś czynny udział i czuje się współwinna, też musi mi pani powiedzieć. Szczegółowo.

– Nie rozumiem – potrząsnęła głową – W jakim celu?

Antek oparł się wygodnie w fotelu i obie ręce położył po bokach. Wyglądał jak król na tronie.

– Chodzi o to, by poznać każdą zbrodnię od podszewki. Znać motywy z relacji osoby, która widziała to na żywo. To tak samo jak z Masą – wyjaśnił, ale widząc, że matka nie zrozumiała, dodał: – Zna pani przypadek Masy? – Pokręciła przecząco głową. – To mafioso, który ma swoje za uszami, ale poszedł na układ z policją i wsypał wszystkich swoich koleżków. Pomógł rozpracować całą grupę przestępczą i za to dostał status koronnego. Pani nie potrzebuje koronnego ani przeniesienia, bo nikt na panią nie będzie czyhał. Może sobie pani tu nadal mieszkać, bo zagrożenia nie ma żadnego.

– A listy? – zapytałam. – Ktoś wie. Ktoś nam grozi.

– Powiedzieć jej? – zapytał Antek moją matkę.

Ta siedziała sztywno jak lalka. W jej głowie musiała panować teraz burza myśli, a ja postanowiłam zawalczyć o prawdę.

– Czemu ją pytasz, a nie mnie? Przecież ja znalazłam jeden z nich… i zamiast mnie to jej powiedziałeś? Dlaczego?

Matka po raz kolejny pokręciła przecząco głową, dając Antkowi sygnał, by niczego mi nie zdradzał. On patrzył na mnie z takim dziwnym wyrazem twarzy, którego nie mogłam zrozumieć. Zaczynało mi to działać na nerwy. Wyrwałam dłoń z jej uścisku.

– Wiesz, kto to pisał? – skierowałam się do Antka, ignorując swoją matkę.

– Tak. Mam potwierdzenie DNA.

– Kto!? – krzyknęłam.

Cisza.

– Kto?! – huknęłam jeszcze głośniej.

– To nie ma znaczenia – odezwała się moja matka. – Te listy to przeszłość. Musimy się skupić na tym, czego wymaga od nas teraz policja. Skoro mówią, że nie musimy się przenosić, to wszystko jest w porządku. Zagrożenia nie ma. Oni wiedzą lepiej. Słuchaj, co mówią. Zaufaj im…

Zerwałam się z miejsca.

– Jak Boga kocham, mów, bo…

Zatrzymałam się. Tak niewiele dzieliło mnie od utraty panowania nad sobą. Chciałam ją uderzyć. Zasunąć jej tak mocno, jak kurczowo trzymała się swojej wersji wydarzeń, albo inaczej – swojego pomysłu na wersję zdarzeń. Jakkolwiek źle to nie zabrzmi, zrozumiałam też tatę. Jej nie sposób było nie bić. To, jak kreowała rzeczywistość, jak przyłapana na kłamstwie, brnęła w kolejne, budziło ogromny sprzeciw, bo niemożność prowadzenia dyskusji i osiągnięcia porozumienia w normalny, ludzki sposób sprowadzała drugiego człowieka do poziomu prymitywa, który chciał ją lać, by przemocą wycisnąć z niej odpowiedzi. To chyba zrozumiałe, że nie mając możliwości zmuszenia jej do gadania, nie mając poparcia u Antka, który zamiast ją postraszyć, oferował jej układ, jedyne, co przychodziło mi do głowy, to przemoc fizyczna. Czy gdybym ją uderzyła, toby się otrząsnęła? Zmieniłaby się? Wyrwała z tego toksycznego stanu umysłu? Jak można było do niej dotrzeć, skoro słowami się nie udawało?

Nie chciałam jednak być jak mój ojciec. Być jak oni. Taplać się w kłamstwach jak w basenie. Po co to sobie robiłam? Co mi da zmuszenie ją do gadania? Przecież jeszcze przed chwilą stałam przed domem i postanowiłam odejść. Dlaczego tu właściwie siedziałam? Przecież powinnam pójść na górę, spakować się i wyjść. Zawsze miałam o to pretensje do matki, że nie odeszła, że nie przerwała tego horroru. Zostawała po każdej awanturze, ściemniając mi, jak to się wszystko świetnie ułoży. Ona przez całe życie w to wierzyła. Nauczyła mnie schematu, w którym ojciec bije, przeprasza, umawiamy się na lepsze życie i zostajemy. Czy to mnie zobojętniło? Przekonało, bym tkwiła w tym, bo takie życie wcale nie jest złe? Wygodny dom, utrzymanie w zamian za akceptację?

Musiałam coś zrobić, zareagować. Szantażowanie nie wchodziło w grę, bo już mi udowodniła, że moje stawianie warunków nic dla niej nie znaczy. Jedyne, na czym jej zależało, to pozory, i właśnie to był jej słaby punkt. Coś, co mogłoby ją dotknąć bardziej niż moje groźby.

– A ten twój plan – powiedziałam do niej, patrząc jej prosto w oczy – nie wypali, bo ja już powiedziałam sąsiadce, że to ty zabiłaś Bruna, że przejechałaś po nim, więc sorry, ale nie uda ci się karmić sąsiadów ściemą, jak to ojciec jest za wszystko odpowiedzialny.

– To nic – pokręciła głową nieporuszona – ja to odkręcę.

Ponownie cios. Ta jej pewność mnie zabijała, a co gorsza, wiedziałam, że ona była w stanie to faktycznie osiągnąć. Nakłamać tak, żeby ludzie uwierzyli jej, a nie mi.

– Antek – zwróciłam się do niego, widząc, jak beznadziejna była moja sytuacja – powiedz mi, proszę.

– Ale przecież ty wiesz. – W jego spojrzeniu mogłam odnaleźć spokój. – Jak myślisz, czemu twoja matka nie chce pokazać nikogo palcem, czemu nie korzysta z możliwości, by pogrążyć winnego? Jej zachowanie jasno ci pokazuje, że wie, kto to zrobił, i chce to zatuszować. Czyje pomyłki tuszuje najlepiej?

– Swoje – stwierdziłam, czując, jak po raz kolejny brakuje mi tchu. – To ona to zrobiła, one je napisała i ona jest winna – dokończyłam, a on skinął głową.

Czyli to show było dla mnie. Nie pisałaby tych listów, gdyby nie chciała, bym je zobaczyła. Jaki miała w tym cel? Żeby potem zwalić to na ojca i zadbać o to, bym go za to znienawidziła, że nawet z więzienia nas krzywdził? Żebym stała po jej stronie i pomagała jej w walce z ojcem, tworząc jeden front? Żebym patrzyła na nią jak na ofiarę? Kogoś prześladowanego nawet zza krat? A może chciała mnie nastraszyć, żeby dało się mną łatwiej manipulować, bo przecież nie od dziś wiadomo, że strach to fantastyczny sposób do przekonania kogoś, by zrobił coś nawet wbrew sobie.

Opadłam na kanapę, a matka przysunęła się do mnie bliżej.

– Nie wiedziałam, że policji będzie zależeć tylko na nim – wytłumaczyła tak, jakby to miało ją usprawiedliwić.

– A ty potrafisz jeszcze odróżnić, co jest kłamstwem, a co prawdą? Co rzeczywistością, a co wykreowaną przez ciebie wizją świata? – Przeniosłam na nią wzrok.

Jej spokojny wyraz twarzy znokautował mnie tak, jakby mnie uderzyła. Bałam się jej teraz jak nigdy. Tego, jak myślała, jak postrzegała otoczenie. Jak walczyła o siebie, depcząc innych. Jak kombinowała, szukając ucieczki, bo ona już nie tylko tuszowała zbrodnie, ona tworzyła scenariusze, zabezpieczając się na przyszłość. Niczym reżyser wymyślała kolejne sceny do filmu, w którym główną rolę grała ona i ja – tyle że ja zupełnie nieświadomie. Miałam przed sobą kobietę, która uchylała się od odpowiedzialności przez tyle lat, że stało się to jej nawykiem.

– Tak, jak ci mówiłam, to teraz nie ma znaczenia – powtórzyła zdanie, które słyszałam tysiące razy.

Za każdym razem gdy coś było jej nie na rękę, nie miało znaczenia.

– I ty – zwróciłam się do Antka – nie chcesz jej zamknąć? Jesteś tego pewny?

– Nie chcesz, żeby pozostała na wolności? – Zmarszczył brwi.

– Nie chcę – odpowiedziałam od razu, dbając o to, by mój głos brzmiał pewnie.

– Gaja! – krzyknęła na mnie matka.

– Jesteś pewna? – odezwał się tym razem Antek.

– Tak. Nie chcę dłużej żyć w kłamstwie. Zamknij ich oboje. Za to, co zrobili i czego nie zrobili. Niech poniosą karę. Niech sprawiedliwości stanie się zadość. Jeśli jest zbrodnia, musi być kara. Nie ma innej możliwości, a ty, jako ambitny i zdolny policjant, powinieneś dbać o to, by nie iść na skróty, tylko zdać się na siebie i swój talent. Jestem pewna, że uda ci się samodzielnie zdobyć informacje, które chcesz od niej uzyskać. Dojdziesz do tego tak, jak odnalazłeś Bruna. Nie proś jej o pomoc. Nie oferuj jej żadnych układów, a to, czego ci brakuje do oskarżenia, zdobądź sam.

– Jeszcze jedno słowo! – zagroziła moja matka.

Przenosiłam wzrok między nimi i nie mogłam zrozumieć, dlaczego Antek nie chciał pracować na swój sukces sam. Dlaczego wybrał dogadanie się z moją matką? Czy coś na tym zyskiwał? Czy też chciał jak najszybciej zakończyć sprawę, robiąc z ojca kozła ofiarnego, przy okazji zgarniając nagrodę za tak szybkie rozwiązanie sprawy?

– Zdradzę ci wszystkie szczegóły – zaczęła go przekonywać moja matka, czując, jak grunt usuwa jej się spod nóg. Mój wywód sprawił, że nawet układ, który jej chwilę temu nie pasował, przyjęła jak dobrodziejstwo losu, bo przestraszyła się, że Antek pod wpływem mojej opinii się wycofa. – Wszystko, co tylko chcesz wiedzieć. Mój i jego udział.

– Od początku? – dociekał.

– Tak, co tylko chcesz. W zamian za wolność.

Antek spuścił wzrok, a ja zrozumiałam, co wybierze, zanim się odezwał. Ciekawość wzięła górę, a jego przekonanie o tym, jak wiele ułatwi mu zdobycie informacji tą drogą, zrobiło swoje. Poszedł na łatwiznę.

Odeszłam. Nawet nie chciałam słuchać ich dalszej rozmowy. Człapałam po schodach na górę, a łzy same kapały mi z policzków na ubranie. Chciałam wierzyć, że świat jest dobry, że nie da się nagrzeszyć i uniknąć kary, ale jednak się myliłam. Układy, kłamstwa, zbrodnie, porozumienia i skróty – tak mogłam podsumować swoje otoczenie. Mieszało się to razem jak zupa z wielu składników. Gdybym tylko mogła zobaczyć wyraźną granicę między nimi, byłoby mi łatwiej, a tak? Co mogłam zrobić, mając niespełna osiemnaście lat, zero perspektyw na samodzielne życie, matkę, która zrobiłaby wszystko, żeby tylko uniknąć odsiadki, i widząc wymiar sprawiedliwości, który był takim tylko z nazwy?

Weszłam do pokoju i usiadłam na łóżku. Sięgnęłam po telefon. Chciałam zadzwonić do Ernesta, ale musiałabym mu powiedzieć znacznie więcej. Zacząć od rozmowy z jego ojcem, a w zasadzie z człowiekiem, który go tylko wychował… ale który tak naprawdę odebrał mu szczęście. Jeśliby się wycofał, zanim się Ernest urodził, a potem dał żonie rozwód, pozwalając jej odejść, być może nigdy nie zaczęłaby pić. Owszem, nie miałaby Bruna, ale też dzieciństwo Ernesta byłoby szczęśliwe. Sianecki go zniszczył, podobnie jak zniszczył szczęście w ich domu. Jak zatem mogłam przekazać takie wiadomości Ernestowi? Czy nie lepiej dla niego żyć w przekonaniu, że niczego nie można było zrobić inaczej, a taki los mieli po prostu zapisany w gwiazdach? Żyć z przekonaniem, że to nie czynnik ludzki zawiódł, lecz jakaś siła wyższa?

Ernest

Kiedy emocje opadły, zaczęło docierać do mnie, w jakim byłem stanie. Dopiero teraz, przy próbie chodzenia, poczułem nudności. Rwało mnie do rzygania za każdym razem, gdy tylko chciałem stanąć do pionu. Powtarzałem sobie w myślach, że przecież przy pożegnaniu Jacka stałem prawie na baczność. Wtedy dałem radę, a teraz nie mogłem? Wkurzałem się sam na siebie i nawet tłumaczenie pielęgniarki, że to wszystko jest normą, nie pomagało.

– Czy coś mi jest? – pytałem ją zły.

– Nie, raczej nie. Mogę zawołać lekarza – tłumaczyła się niezręcznie. – Przecież to nie moja wina, że tak się czujesz. Nie bądź zły na mnie ani tym bardziej na siebie. To był wypadek.

Zacisnąłem wtedy zęby, bo z jednej strony chciałem jej przyznać rację, ale z drugiej wszystko zdawało się moją winą. Wybuch tego pierdolonego ładunku, Krzysiek strzelający do ludzi, a także beczka z Brunem, do której nigdy nie zajrzałem. Tysiące razy patrzyłem na nie, ale nigdy nie przyszło mi do głowy, by go tam szukać. Jak idiota wierzyłem, że on gdzieś jednak żyje, i nawet po tym, jak ojciec mi powiedział, żebym go nigdy nie szukał, nadal nie dopuszczałem do siebie myśli o śmierci Bruna. On, mówiąc mi wtedy o tym, bym zapomniał, doskonale wiedział, gdzie jest mój brat. Dziesięć pierdolonych lat, dzień po dniu, godzina po godzinie żył ze świadomością, że jego dziecko siedzi w beczce w ogródku. Sponiewierane, obdarte z godności i szacunku. O braku miłości nawet nie myślałem, bo ta była w naszym domu towarem deficytowym.

Chciałem coś zniszczyć, odcierpieć, zagłuszyć ten ból w klatce piersiowej, ale nie wiedziałem, co zrobić. Najchętniej wyszedłbym do pracy, zajął głowę obowiązkami, byleby nie myśleć o domu. Wiedziałem jednak, że teraz nie dopuszczą mnie zarówno ze względu na stan zdrowia, jak i na ojca. Jeśli faktycznie go skażą i zmuszą mnie, bym pisał wniosek o rotację, nic mi nie zostanie. Nic. Kompletnie nic. Co sobą reprezentowałem, będąc odrzutem z kwitem, że się nie nadaję? Kiedyś, kiedy wszystko traciło sens, kiedy w domu się jebało, kiedy uciekałem, zawsze miałem wojsko. Element stały i pewny, z określonymi zasadami, które dawały mi wcześniej poczucie normalności, a teraz odbierały życiu sens. Czemu nie wierzyli, że mogłem złość przekuć w wytrwałość w działaniu, w jeszcze pilniejsze wykonywanie rozkazów, jeszcze większe oddanie? Co zrobię, jeśli faktycznie będę musiał wyjechać z Afganu, zanim tak naprawdę rozpoczęła się tutaj moja służba? Co z Warriorem, do którego mieliśmy jechać na trzy tygodnie? Dopiero co dostałem kapitana i miałem się poddać? Zrezygnować, bo jestem za słaby?

Od razu pomyślałem o Gai, o tym, co mogłem jej zaoferować. Wracając do kraju po tym, jak uciekłbym od drużyny, byłbym nikim. Zaoferowaliby mi pewnie jakiś etat w jednej z jednostek w kraju, ale i tego nie mogli mi zagwarantować, bo bez badań by się nie obeszło. Jakby stwierdzili, że mi odjebało, nikt by nawet ze mną nie gadał o możliwościach pełnienia dalszej służby nawet w kraju, nawet na stołku. Pozostałbym bez przyszłości i bez możliwości normalnego startu w życie. Co więcej, bez pieniędzy. Duża część moich oszczędności poszła na zrzutkę dla Jacka. Wyłożyłem najwięcej, bo był to mój pomysł. Wydawało mi się wtedy, że pracując tutaj, szybko się odkuję, bo przecież byłem kawalerem, który nie miał na utrzymaniu rodziny, nie potrzebował hajsu na nic pilnego. Byłem lekkomyślny, zakładając przewidywalność mojego losu. Dostałem nauczkę.

Tymczasem chcieli się mnie pozbyć jeszcze przed rozpoczęciem sprawy ojca. W sumie jego przypadek nie różnił się niczym od sprawy Kotery. Policja aż tak szybko nie działa, więc być może zanim ojca skażą, dokończę tę misję? Może nikt się nie dowie, a ja w tym czasie pozbieram się i będę mógł pracować? W tym momencie zatrzymałem swoje myśli. Czy nie lepiej samemu powiedzieć prawdę chłopakom i pozwolić im zdecydować, co będą o mnie myśleć, niż okłamywać ich, licząc na łut szczęścia? Czy pozostanie kapitanem było faktycznie ważniejsze? Złość, żałoba i śmierć brata to wystarczające powody do odejścia. Takie było moje życie i moja rodzina, więc dlaczego chciałem udawać, że jest inaczej, że nic mi nie dolega i jestem w stanie pracować? Chyba dlatego, że nie chciałem przyznawać się do bólu, do tego, że coś mnie dręczy, poza oczywistym – śmiercią kolegi.

– Sianek! – usłyszałem z boku.

Usiadłem, zanim zwróciłem wzrok w stronę dobiegającego mnie głosu.

Muzykant w towarzystwie Kuby weszli na moją salę, gdzie oprócz mnie leżało jeszcze pięciu innych żołnierzy – wszyscy w stanie zbyt dobrym, by nas odesłano, więc czekaliśmy na lekarza, aż potwierdzi, że nic nam nie dolega i nas wypisze. Gdyby któryś na sali miał poważny uraz, nigdy nie wpuściliby tutaj chłopaków. Głównie ze względu na bakterie, jakie mogliby wnieść do szpitala. Teraz, zapewne jak wcześniej, dostali zgodę na jakieś dziesięć minut rozmowy, co przyjęli bez narzekania. Od progu się uśmiechali. Kiedy znaleźli się tuż obok, dostrzegłem brud na ich ubraniach. Wpuścili za sobą niemiłosierny smród.

– Co wy… – urwałem, wachlując sobie dłonią pod nosem.

– Wiesz, co każą nam robić? – Kuba, w brudnych spodniach, usiadł na moim łóżku, zapewne zostawiając tyłkiem ślad na prześcieradle.

– Gówno palić? – zgadywałem, a Kuba spojrzał w bok.

– Cofam to. – Spojrzał na Muzykanta. – Jednak jest gorsza robota. Zapomniałem o paleniu gówna.

– To co robicie, skoro to nie gówno?

– Kazali nam pracować nad umocnieniami – wyjaśnił Muzykant, stojąc nade mną, bo ten szpital, w przeciwieństwie do tych w kraju, nie zakładał odwiedzin, nie było więc stołków ani taboretów do siadania. – Wsypujemy więc piach w te ich wory z drutem i stawiamy dodatkowy rząd.

– Nie jeździcie na patrole?

– Wszyscy jesteśmy na wyciszeniu przez kolejne dwa tygodnie.

– Bo widzisz – tym razem odezwał się Kuba – bez ciebie to nie mamy z kim jechać – zażartował, bo doskonale znaliśmy procedury, teraz musiał wszystkich sprawdzić psycholog. – A tak serio, skierowali nas do roboty fizycznej. Zamiast siłki zapierdalamy cały boży dzień w upale.

– Jest nie do zniesienia – dopowiedział Muzykant. – Chyba ciężej niż na patrolu. Człowiek chciałby się rozebrać, z gołą klatą pohasać, ale jak wchodzimy na najwyższy punkt, to nam hełmy każą wkładać, no i oczywiście kamizelki. Podobno żadnego tak nie zdjęli, ale chuj wie, co się może zdarzyć. Nikt nie chce być tym pierwszym.

– I w kamizelkach z łopatami?

– Nie, w kamizelkach to tylko trzymamy, łączymy i ustawiamy. Kopara ładuje, a ci piętro niżej to już bez ochrony są. Na luzaka.

– I co dalej? – dociekałem.

– A kiedy ty wychodzisz? Bo już sam nie wiem, czy wolę, jak taliby do nas walą z ognia, czy jak w słońcu zapierdalam.

– Ty, wiem! – krzyknął Kuba. – Już wiem, czemu im to budowanie Afganu tak opornie idzie, bo w tym słońcu inaczej się nie da. Pamiętam, jak pokazywali, ile im się udało w pół roku zrobić, i tak sobie myślałem, że, kurwa, ściemniają. Nie da się brać takich środków finansowych, zatrudniać ludzi i tak grzebać z budowaniem jak mucha w smole.

– Zamknij się – warknął na niego Muzykant. – Sianek…

– Nie wiem, czy ja w ogóle jestem tu trzymany po to, by wyzdrowieć, czy dlatego, że nie wiedzą, co ze mną zrobić…

Kuba zmarszczył czoło i zerknął na Muzykanta.

– Słuchaj, cokolwiek ta komisja będzie od ciebie chciała, myśmy tam byli i każdy z nas słyszał wyraźnie twoje polecenia. Nie zrobiłeś nic, co byłoby niezgodne z procedurami… gościowi po prostu odjebało. Jego też nie powinni pociągać do odpowiedzialności, bo facet w moim odczuciu był niepoczytalny. O ile nie lubię takiego określenia, to tu, serio, nie dało się niczego zrobić…

Przez moje rodzinne kłopoty zdążyłem zapomnieć o tej zbrodni i o ewentualnym prokuratorze, który będzie nas trzepał równo, by zrozumieć, co się wtedy stało, ale przede wszystkim by znaleźć winnego.

– Nie o to chodzi – odezwałem się zgaszony. – Pamiętacie, jak wam mówiłem o swoim bracie? – Obaj skinęli głowami. – Znaleźli go, teraz naprawdę. Jego ciało było zamknięte w beczce, w ogródku, za domem.

– O kurwa! – zaklął Muzykant.

Obaj bali się zadać pytanie o sprawcę, ale pewnie dręczyło ich to tak samo jak mnie. Wziąłem więc oddech, bo to był pierwszy raz, kiedy miałem zamiar mówić o tym na głos. Jeszcze nie wiedziałem, co dokładnie powiem, ale pozwoliłem myślom płynąć.

– Wszystko wskazuje na to, że to mój ojciec go zabił…

Tym razem nikt nie zaklął. Nastała cisza. Przejmująca, niewygodna i trudna do przerwania. Nie dało się znaleźć słów na pocieszenie ani tym bardziej na dopytywanie o szczegóły.

– Jeśli on to faktycznie zrobił, czeka mnie pewnie zjazd z misji. Generał mi sugerował, żebym pisał wniosek lub w najgorszym wypadku wystąpił o urlop, bo nie chcą żołnierzy, a tym bardziej dowodzących…

– Ale ty mu nie pomogłeś z tą zbrodnią czy coś? – wtrącił Kuba, a Muzykant od razu walnął go w łeb z otwartej dłoni.

– Czyś ty, kurwa, na łeb upadł?! – krzyknął na niego.

– Nie, nie pomagałem… nie wiedziałem i nawet nie wiem, dlaczego do tego doszło, ale to nie ma znaczenia dla wojska. Dla generała najważniejsze jest to, czy dam radę.

– A myślisz, że nie dasz? – Kuba przyglądał mi się uważnie.

– Nie wiem. Chyba sam sobie nie ufam.

Kuba przysunął się bliżej i położył mi rękę na ramieniu.

– Sianek, nikomu tak nie ufam jak tobie. Choćbyś mi powiedział coś, z czym się nie zgadzam, wykonuję twoje polecenie od razu. Owszem, mam pomysł na milion żarcików i mogę sobie igrać z wami, jak jesteśmy bezpieczni, ale w momencie zagrożenia nie chciałbym być z nikim, tylko z wami. Jakby ci się, nie daj Bóg, coś stało, piszę wniosek o rotację.

– Albo razem, albo wcale – dopowiedział Muzykant.

Byłem im wdzięczny za takie nastawienie, za wiarę we mnie, mimo że mnie samemu jej brakowało. Chciałbym powiedzieć, że to wydarzenie niczego nie zmieniło, ale chyba złamało mnie bardziej niż śmierć Jacka. Choć lubiłem gościa, nie należał do mojej rodziny. Nie był moim bratem. Nie był ojcem, który, jak się okazało, miał na sumieniu więcej niż jeden grzech. Pozostawało pytanie, dlaczego to zrobił, ale czy faktycznie powód miał znaczenie? Co mógłby takiego powiedzieć, co wpłynęłoby na to, co czułem? Starałem się znaleźć jakiś przykład, ale nic nie przychodziło mi do głowy. Ta sytuacja była zero-jedynkowa. Nawet jeśli jakimś cudem nie zabił Bruna, to przez tyle lat wiedział, gdzie go trzymali. Ten fakt robił z ojca równie okrutnego człowieka jak z mordercy. Żaden powód nie usprawiedliwiał jego trzymania języka za zębami ani egzystowania kilka metrów od ciała…

Wyobrażałem sobie rozmiar Bruna i beczkę. Przecież musiał go tam jakoś upchnąć, bo nie zmieściłby się w pozycji stojącej. Kiedy tylko zobaczyłem to w swojej wyobraźni, przeszedł mnie dreszcz. Od razu zastanowiło mnie, czy z niego coś zostało, bo przecież po tylu latach w takim miejscu nie mogło być to faktycznie ciało.

– Dobrze się czujesz? – zapytał Muzykant.

– Możecie mnie zostawić samego?

– Możemy, ale wiedz, że nie jesteś sam.

– Dzięki. – Posłałem mu uśmiech.

– Aaa – zawył Kuba – ściągają nam dwóch do ochrony w miejsce Krzyśka i Jacka, więc chyba jednak, w jakiejś tam odległej przyszłości, szykują nas na wyjazd.

Pewnie miało mnie to pocieszyć, ale nie cieszyło. Z jednym ojciec miał rację. Wiedza, choć wszystko rozjaśnia, odbiera radość i sens w życiu. Jednocześnie może pomóc w zrozumieniu, ale i przeszkodzić w wybaczeniu. Chciałbym zapomnieć, odciąć się od wszystkiego, ale nie umiałem. Chciałem znać ojca powody, ale bałem się zadzwonić do Gai. Wiedziałem, że potem już nie będzie odwrotu. Bałem się wiedzy.

Położyłem się i patrzyłem w sufit. Buczenie generatora działało hipnotyzująco, a szum klimatyzatora potęgował to wrażenie. Wyobrażałem sobie, jak zamykam oczy i jak budzę się w domu, w dniu, w którym Bruno zaginął. Tego dnia decyduję się nie iść do szkoły. Trzymam go kurczowo za rękę, gdziekolwiek by nie poszedł. Mija zagrożenie, a ja wracam do życia. Tylko do jakiego życia? Czy gdyby Bruno nie zginął, ojciec mimo wszystko wysłałby mnie do wojska? Czy też zmieniłby zdanie i zostałbym w tym zapyziałym miasteczku? Niczego nie byłem pewien poza tym, że potrzebowałem odpowiedzi. Chwyciłem telefon. Patrzyłem na imię „Gaja” i trzymałem palec nad zielonym guzikiem. Walczyłem sam ze sobą, nie mogąc zdecydować, czy jestem gotowy na rozmowę, na szczegóły. Cieszyłem się z tych minut błogiej nieświadomości, tej wiary, że być może mój ojciec tego nie zrobił. Bałem się chwili, w której Gaja powie mi coś, co zmieni moje życie w jeszcze większy koszmar. Bo co, jeśli moja matka też wiedziała? Co, jeśli zrobili to razem? Co, jeśli piła właśnie obciążona wyrzutami sumienia? Pokręciłem głową. Moje własne myśli mnie przerażały, pędząc w kierunku, którego sobie nie życzyłem nawet przez sekundę. Ciągnęło mnie jednak tam, bo nauczyłem się nie spodziewać się niczego dobrego ze strony swojej rodziny.

Wziąłem więc głęboki oddech. W końcu wysłałem Gaję do ojca do aresztu, żeby z nim porozmawiała, więc nie mogłem teraz stchórzyć. Wcisnąłem słuchawkę, zanim byłoby za późno. Gdy słyszałem ten jednostajny dźwięk oczekujący na połączenie, zaczynał się we mnie odzywać stres. Najpierw spociły mi się dłonie, potem nerwowo poruszałem stopą. Słysząc, jak odebrała, wstrzymałem powietrze.

– Hej – zacząłem, starając się brzmieć lekko.

Kręciło mi się w głowie. Albo z emocji, albo od wstrząśnienia mózgu.

– Ernest – zaczęła – obiecaj mi jedno.

– Obiecuję – powiedziałem, nawet nie pytając, o co jej chodziło.

– Wiem, że to dziwnie zabrzmi, i wiem, że nie mam prawa prosić…

– Co się stało? – wszedłem jej w słowo zmartwiony.

Zamilkła, a ja czekałem. Usłyszałem ciężkie westchnięcie w słuchawce, a potem jej głos:

– Czy ty… czy masz… bo widzisz…

– Gaja, cokolwiek się wydarzyło, możesz mi powiedzieć. Czy chodzi o mojego ojca?

– Nie, chciałam najpierw o coś zapytać.

– To pytaj.

– Czy ty… mógłbyś mi… pożyczyć jakieś pieniądze? – zapytała łamiącym głosem. – Chcę opuścić ten dom, nie będę tu dłużej mieszkać, bo policja chce, żeby moja matka wkopała ojca. W zamian za to oferują jej spokój. Dają jej wolność, mimo że to ona przejechała Bruna.

– Nie mój stary?! – zapytałem, tracąc oddech.

– Nie, on tylko go ukrył w beczce, bo moja matka przywiozła go do magazynu.

– Co?! Jak to?! Dlaczego?! – krzyczałem, zdając sobie sprawę, że wszyscy gapią się teraz na mnie.

Miałem gdzieś, co sobie pomyślą. Emocje wzięły górę. W każdych innych okolicznościach pozwoliłbym sobie na taki stan, ale nie w wojsku. Nie, mając oczy i uszy dookoła, które mogły potem zeznawać przeciwko mnie. Ważyły się teraz moje losy na misji i jeśli ja sam dam im wystarczające powody, by mnie odesłali, załatwię sprawę za nich. Trzeba było się wziąć w garść, nieważne, jak porażające informacje przekazywała mi właśnie Gaja.

– Poprosiła go o pomoc…

– I mój ojciec ot tak wziął swoje dziecko i zamknął je w beczce – syczałem do telefonu, dbając o to, by nikt nie usłyszał tej części rozmowy – po to, by pomóc twojej matce? Zamknął swoje martwe dziecko w beczce – powtórzyłem to zdanie, sam nie mogąc w nie uwierzyć, i zamiast dać Gai możliwość odpowiedzenia, zadawałem kolejne pytania: – Czemu nie poszedł na policję? Albo nie wiem, do szpitala? Czemu go nie ratował? Czy on nie żył? Od razu zmarł?

Gaja zamilkła. Choć to niczego nie zmieniało, że ojciec go tylko ukrył, i nadal uważałem go za zbrodniarza, wciąż chciałem zrozumieć, dlaczego tak wybrał. Dlaczego nie szukał sprawiedliwości dla swojego syna?

– On wiedział, że jeśli pójdzie z tym na policję, przekreśli twoją karierę w wojsku, bo twoja matka nie zadba, żebyś miał wykształcenie i żebyś osiągnął sukces. Tylko taki miał powód.

– O nie! – krzyknąłem, a potem znów wziąłem głęboki oddech, żeby się uspokoić. – Nie zwali tego na mnie. Nie zrobił tego dla mnie.

– Ja cię rozumiem i właśnie dlatego chcę odejść.

Przypomniało mi się, jak poprosiła o pieniądze. Nie żałowałem, że pomogłem rodzinie Jacka, bo to po prostu należało zrobić. Jednak w takich chwilach jak ta ogarniało mnie zwątpienie. Nie mogłem pomóc Gai, czyli komuś, na kim mi o wiele bardziej zależało, bo wcześniej wybrałem kumpla.

– Nie mogę ci pomóc – powiedziałem wprost. – Oddałem dużą część pieniędzy rodzinie Jacka, tego poległego żołnierza. Był jedynym jej żywicielem, a mieli duży kredyt na dom. Pobudował się pod Warszawą i zapłacił za to majątek. Nie musieliśmy im pomagać, ale chcieliśmy. Ot tak. Po koleżeńsku. Nie sądziłem, że będę potrzebował pieniędzy na coś innego. Jakbym wiedział wcześniej…

Nawet nie wiedziałem, czy mieli odłożone pieniądze, czy faktycznie dostaną, tak jak obiecywało wojsko, wysokie odszkodowanie z ubezpieczenia i będą mogli żyć godnie mimo śmierci Jacka. W zasadzie nie miało to znaczenia, bo decyzja zapadła. Kasy nie było.

– Ale jak tylko będę miał coś odłożone, to z chęcią dam ci tyle, ile będziesz tylko potrzebować – dodałem szybko.

Milczała. Nie tego się spodziewała. Pewnie czekała na to, że zapytam, jaka to kwota i gdzie przelać. Zawiodłem ją.

– Gaja? – wywołałem ją niepewny, czy z powodu rozczarowania nie odłożyła telefonu.

– Muszę zostać – stwierdziła gorzko.

– Wytrzymaj jeszcze trochę…

Gdybym tylko wiedział, że będzie potrzebować gotówki, nie oddałbym aż tyle Jackowi. Czułem się rozdarty, bo zawsze, ale to zawsze, nawet jeśli potencjalnie miałem dobre chęci, wychodziło źle. Ktoś cierpiał z powodu mojego wyboru – nawet najszlachetniejszego. Teraz była to Gaja.

Dziś nam się wyjątkowo nie kleiło. Kiedy dopytywałem o przebieg rozmowy z ojcem, Gaja opowiadała jakieś urywki. Tak, jakby nie pamiętała, co dokładnie mówił. Część relacjonowała pewnie, a część zgadując. W końcu dopytując i przyciskając ją do muru, dowiedziałem się, co naprawdę się wydarzyło. O tym, jak jej matka niechcący przejechała Bruna, jak spanikowała i jak kierując się myślą o nas, zdecydowali się odegrać szopkę z zaginięciem, podczas gdy pozbyli się ciała. Być może ze względu na same informacje, a może z powodu sposobu, w jaki wyciągałem je z Gai, zmęczyłem się jak nigdy. Z każdym słowem, jakie do mnie wymawiała, zabierała mi energię i chęć do życia. To rzecz jasna nie była jej wina, tylko ludzi dookoła nas. Niemniej jednak miałem szybko dość. Sam z chęcią i wyraźną ulgą rozłączyłem się, dziękując jej uprzednio za wykonanie mojej prośby. Opadłem na poduszki, rzucając telefon gdzieś z boku na łóżko. Nadal było mi źle, ale coś się zmieniło. Może to za sprawą jej matki, która zabiła mojego brata, nie czułem się aż tak koszmarnie jak przed rozmową. Owszem, rozłączając się z Gają opadłem z sił, ale mniej krytycznie patrzyłem na ojca, który jednak nie był mordercą. Chociaż tyle. Pozbycie się ciała też należało do najokrutniejszych zbrodni, niemniej jednak odetchnąłem, że to nie ojciec go zabił. Niewiele to zmieniało, ale jednak widziałem różnicę.

Leżałem na łóżku, dopóki nie zasnąłem. Tej nocy, po raz pierwszy, śniły mi się koszmary. Miksowały się w mojej głowie wydarzenia ostatnich dni, czyli kobieta z dzieckiem na rękach, Afgańczyk polewający swoją córkę wrzątkiem, rany Bruna na brzuchu i na koniec obrazek, którego nigdy nie miałem okazji zobaczyć. Teraz, we śnie, widziałem Bruna w beczce. Śniło mi się, że był zalany gęstą cieczą, w której pływał jak w basenie. Tak jakby ta beczka była znacznie większa. Raczej jak akwarium, a nie beczka. Bruno nic nie mówił, nie wołał o pomoc, po prostu tam siedział, a woda go unosiła. Widziałem jego włosy sterczące na czubku głowy, widziałem jego otwarte oczy, ale nie mogłem nic zrobić. Tak, jakbym patrzył na niego zza szyby. Sen trwał do momentu, aż uderzył w beczkę dłońmi, i wtedy się obudziłem.

Moje zlane potem ciało walczyło z koszmarem nawet na jawie, ponieważ serce nadal waliło, a pościel lepiła się do mnie. Usiadłem gwałtownie. Oddychałem z trudem. Zamiast wytłumaczyć sobie sam, że to tylko sen, poczułem, jak zbiera mi się na wymioty. Nie chciałem haftować w łóżko ani na podłogę. Pamiętałem, że gdzieś obok łóżka pielęgniarki postawiły mi miskę czy wiaderko. Sięgnąłem pod łóżko, ale niczego nie znalazłem. Zerwałem się, by iść do kibla. Po drodze potrąciłem kilka łóżek, co rzecz jasna obudziło pacjentów. Któryś z nich wstał i podszedł do mnie.

– Gdzie idziesz? – zapytał.

Chciałem powiedzieć, że do kibla, ale gdy tylko otworzyłem usta, wylało się ze mnie jak z fontanny. Żołnierz obok nie odskoczył, nie uchylił się. Trzymał mnie, jak haftowałem pod nasze nogi, obryzgując wymiocinami i jego, i siebie. Zupełnie nieporuszony wołał o pomoc. Dopiero gdy skończyłem i pomógł mi wrócić na łóżko, przybiegła pielęgniarka. Zaraz po niej zaspany lekarz. Patrząc na mnie, stwierdzili konieczność wykonania tomografii głowy. Kiedy odmawiałem, padały z ich ust takie hasła jak uszkodzenie mózgu, krwiak czy inne problemy na tle neurologicznym. W momencie, w którym lekarz w potoku słów i możliwych powikłań rzucił coś o operacji i otwarciu czaszki, poddałem się. Niech robią ze mną, co chcą.

Gaja

Odmowa Ernesta nie wynikała z tego, że nie chciał mi pomóc. Nie mógł, ale mimo to czułam się tak, jakby mnie znów odepchnął. Tym razem to naprawdę nie zależało od niego. Miał dobre serce i chciał pomóc rodzinie kolegi. Nie mogłam być o to zła. Oznaczało to jednak jedno: opuszczenie domu stało się misją nie do wykonania. Walczyłam w myślach, by nie porównywać się z matką, której brak funduszy odebrał odwagę. Powtarzałam sobie, że odnalazłabym się w jakiejś pracy, zagwarantowałabym sobie normalny dom, jednak brak perspektyw blokował mnie przed wykonaniem jakiegokolwiek ruchu. Byłam zbyt młoda, bez szkoły, bo brak matury oznaczał wykształcenie gimnazjalne, i bez pomysłu na życie.

Położyłam się do łóżka załamana. Przestraszona, zraniona i rozczarowana. Jak to się działo w życiu, że zawsze wygrywało zło. Moje doświadczenia pokazywały mi, że zło ma łatwiejszą drogę, że bycie dobrym jest dużo trudniejsze.

Wstałam, gdy za oknem wciąż panowały egipskie ciemności. Zerknęłam na zegarek. Dochodziła czwarta. Mogłabym wstać, ale leżałam bez ruchu. Patrzyłam otępiałym wzrokiem w sufit. Czekałam, nawet nie wiedząc na co. Moja matka pewnie nadal była w pracy, a Antek zapewne zniknął po tym, jak zawarł z nią ugodę. On też mnie zawiódł. Tylko na chwilę odzyskałam wiarę w działanie policji, bo tak, jak szybko mnie przekonał, tak prędko również udowodnił mi, że dałam mu zbyt duży kredyt zaufania, a on, jak pozostali, nastawiony był na szybki sukces kosztem prawdy.

Po długim czasie zwlokłam się z łóżka, ubrałam się i zeszłam na dół, do kuchni. Otworzyłam lodówkę i patrzyłam w jej zawartość. Na nic nie miałam ochoty, a przecież ssało mnie z głodu. Nawet nie pamiętałam, kiedy ostatni raz miałam coś w ustach. Czy to było, zanim znaleźli Bruna?

– Hej – usłyszałam głos i podskoczyłam.

Mimowolnie krzyknęłam. Antek, przecierając oczy, stał za drzwiami lodówki.

– Co ty tu robisz?

– Przecież – zaczął i ziewnął, pokazując mi w rozdziawionych ustach wszystkie zęby jak u dentysty – mówiłem, że się przeniosę.

– To już? Tak w jeden dzień? Nawet nie dzień – kilka godzin?

– Chcę to zakończyć.

– Właśnie widzę.

Wyciągnęłam z lodówki jajka z zamiarem ugotowania kilku na miękko. Podeszłam do szafki kuchennej, kucnęłam, by wybrać jeden z rondelków. Matka wkładała je zawsze jeden w drugi i nigdy nie było wiadomo, czy w środku jest jeszcze jeden, mniejszy, dopóki się tego nie sprawdziło. Wybrałam najmniejszy, włożyłam do niego dwa jajka, wlałam wody i postawiłam na gazie.

– Gaja – zawołał mnie, żebym spojrzała na niego.

– Czego chcesz?

– Nie mam wyboru – wyjaśnił.

– Wiesz, co mnie zastanawia? – Spojrzałam na niego gniewnie. – Czemu ludzie to zdanie „nie mam wyboru” wypowiadają zawsze wtedy, gdy muszą wybrać coś złego? Czemu w momencie kiedy robią coś fajnego, ekscytującego i dobrego, mówią otwarcie, że robią tak, bo tak chcą, ale kiedy robią coś, o czym wiedzą, że jest niewłaściwe, rzucają „nie mam wyboru” i chowają się za tymi słowami. Używają ich, żeby wytłumaczyć sobie i innym…

– Sorry, że ci przerwę – wtrącił – ale nie masz racji. Czasami naprawdę nie ma się wyboru.

– Każda decyzja, jaką podejmujesz, to wybór, czy tego chcesz, czy nie. A jak to sobie wytłumaczysz, to też twój wybór. Możesz otwarcie przyznać, że postępujesz chujowo, a możesz też rzucić mi w twarz po tym, jak cię prosiłam, żebyś ją przymknął, że nie masz wyboru.

– Tak policja…

– W dupie mam policję! – krzyknęłam do niego. – Po co nosisz odznakę? Po co stoisz po stronie prawa, skoro naginasz je tak jak moja matka? Gdzie jest różnica między jej grzechami i ukrywaniem prawdy a twoim układem? No gdzie?!

Antek przyglądał mi się uważnie.

– Powiedz, czy nie czujesz wyrzutów sumienia, że niewinny, dobry dzieciak zginął, a ktoś, kto mu odebrał życie, żyje sobie na wolności?

– Daj mi dwa tygodnie – poprosił, podchodząc bliżej. – Wytrzymaj jeszcze trochę i będzie koniec.

Prychnęłam.

– Dobre. Naprawdę dobre! A teraz, łapówkarzu, policjancie od siedmiu boleści… – urwałam, bo to nadal było za mało, by mu ubliżyć i zatrzymać go choć na chwilę. – Psie… idący na łatwiznę, zejdź mi z oczu, bo nie ręczę za siebie.

Antek mrugał zaskoczony moją reakcją. Nie interesowało mnie, jak to odbierze i czy wolno zwykłemu cywilowi zwracać się w taki sposób do reprezentanta prawa bez konsekwencji. Dostawał jednak to, na co zasłużył. Adekwatnie do pracy, jaką wykonał. Nie akceptowałam wyborów matki, ojca ani Antka i dopóki będę walczyć z nimi, będę miała pewność, że jestem w porządku wobec siebie.

Przez chwilę mierzyliśmy się wzrokiem, a potem Antek odwrócił się i zostawił mnie samą. Odetchnęłam. Odniosłam zwycięstwo w pierwszej walce.

Kiedy męczyłam się, jedząc ugotowane na twardo jajka, przyszło mi do głowy, że jeszcze wiele będę musiała przełknąć. Pocieszałam się, jak to przygotowując się na trudne do zniesienia wydarzenia, powinno być łatwiej w momencie, gdy już przyjdzie mi się z tym czymś zmierzyć. Tylko czego mogłabym się jeszcze spodziewać?

Poszłam do szkoły. Oczywiście to moje zdanie wypowiedziane do sąsiadki, kiedy relacjonowała mi odejście gościa podającego się za Bruna, obiegło całe miasteczko. Znów stałam się w szkole główną atrakcją. Uczniowie dopytywali, w jaki sposób moja matka go zabiła i co dokładnie zrobiła, a nauczyciele nadstawiali ucha, by udając zupełnie niezainteresowanych, mimochodem dowiedzieć się konkretów ode mnie – z najbardziej wiarygodnego źródła. Stałam przed nimi, zastanawiając się, czy czasem nie powiedzieć wszystkiego, co wiem, nie zniszczyć planu swojej matki, nie zdemaskować jej, żeby ten spokój, który sobie uzgodniła z Antkiem, nigdy nie nadszedł. Może uniknie kary w postaci więzienia, ale nie ucieknie od oceniających spojrzeń sąsiadów, a ci w takim małym miasteczku potrafili być bezwzględni. Już miałam zabrać głos, kiedy zdałam sobie sprawę, że życzyłam jej źle. Chciałam, by cierpiała. By odkupiła w końcu swoją winę. Czyż nie tak napędza się koło nienawiści? Znajdujesz usprawiedliwienie na wyrządzanie zła, tłumacząc je dobrymi intencjami?

Odeszłam od dzieciaków, ale zaraz obok pojawiła się Ola.

– Wiesz, że nikt nie da ci teraz spokoju – odezwała się, siadając obok mnie na klepce ułożonej w jodełkę.

Dziś wyjątkowo patrzyłam na wzór na podłodze, by nie podnosić wzroku na twarze. Na korytarzu panował standardowy chaos, a ja czułam podskórnie, że wiele par oczu zwróconych jest w moją stronę. Wolałam jednak tego nie sprawdzać.

– Będą pytać – kontynuowała – przynajmniej do czasu, aż coś się wyjaśni.

– Ola – spojrzałam na nią, walcząc z rozdzierającym mnie bólem – jeśli nie możesz się zamknąć w tej sprawie, to mnie zostaw.

– To o czym chcesz pogadać?

– Szczerze? O niczym. Chciałabym wyłączyć myśli. Przestać analizować otoczenie. Przestać skupiać się na słowach, które wypowiadam. Przestać istnieć…

– Nie mów tak! – podniosła głos. – Mam nadzieję, że nie myślisz o samobójstwie.

– Co? – Spojrzałam na nią. – Skąd ci to przyszło do głowy?! Gdybym myślała, tobym się poddała, a ja walczę o każdy dzień, o normalność i o siebie.

– Wiesz, z trudem do mnie dociera, że ja w tym samym czasie, w którym ty toczysz walki, siedzę i odrabiam lekcje, jem obiad, oglądam serial i się nudzę.

– Nie musisz się czuć źle dlatego, że ja mam pod górkę, a ty nie.

– Ale to nie fair – powiedziała z żalem.

– To wolałabyś, żeby nas los pokarał równo? Dał nam po tyle samo, żebyśmy obie cierpiały choć trochę zamiast skumulowania tego w jednej z nas, czyli we mnie?

– Nie, wolałabym, żeby nie krzywdził niewinnych. Nie uważasz, że to nie w porządku? Karać trzeba winnych, ale oszczędzać niewinnych.

– Och, jak to pięknie brzmi, ale powiem ci, dlaczego tak nie jest. – Patrzyłam jej prosto w oczy. – Bo są tacy ludzie jak moja matka, którzy uważają karę za coś opcjonalnego, czyli że jeśli się mocno postarasz, to jej unikniesz, nieważne, jak źle postąpiłaś.

– Myślisz, że nic by się nie wydarzyło, gdyby policja nie znalazła tego gościa, którego brali za Bruna?

Zastanawiałam się przez chwilę, czy faktycznie jego przybycie stało się katalizatorem. Bez tego przebierańca tajemnice moich rodziców i Sianeckiego nigdy nie wyszłyby na jaw. Trudno więc przychodziło mi zdecydować, czy pojawienie się tego chłopaka należy uznać za coś dobrego, czy złego. Egoistycznie wolałabym, żeby te sekrety ujrzały światło dzienne już po opuszczeniu przeze mnie domu, bo wtedy mogłabym się odwrócić i zapomnieć o rodzicach. Udać, że nie istnieją i wybrać życie solo. Teraz musiałam znaleźć sobie miejsce pośrodku tornada i udawać, że wcale się go nie boję.

– Nie wiem, co myśleć – przyznałam szczerze. – Chcę jedynie wyjść z tego z poczuciem, że ja to ja. Nie chcę się stać swoją matką ani ojcem. Nie chcę zatracić tego, w co wierzę i jaka jestem.

– To się nie zmieni. Jesteś zbyt zdecydowana i zbyt szczera.

– Bo… – zanim jednak dokończyłam zdanie, zdałam sobie sprawę ze swojego największego grzechu.

Wcale nie byłam taka szczera, w końcu nie powiedziałam Ernestowi najważniejszego. Za każdym razem gdy pytał, dlaczego jego ojciec pomagał mojej matce, dlaczego nie szukał sprawiedliwości, tylko zatuszował jej przypadkową zbrodnię, uciekałam od odpowiedzi. Bałam się, jak przyjmie prawdziwy powód. Człowiek, którego brał za swojego ojca, był bratem mojej matki i tylko dlatego zataił jej zbrodnię. Nie chciał, by siostra, po tym, jak niechcący odebrała Brunowi życie, poszła siedzieć. Chciał pomóc żywej, bo Bruno był już martwy i w tej sytuacji niczego by nie zmieniło, gdyby moja matka dostała wyrok. Zastanawiałam się, czy podziwiać Sianeckiego za to, co potrafił jej wybaczyć, czy też traktować go jak pozbawionego uczuć psychopatę. Gubiłam się w ocenie ludzi dookoła, więc nie powinno mnie dziwić, że Ernest też tego nie rozumiał. Z drugiej strony on, jako starszy i mądrzejszy, bo przecież miał wtedy prawie osiemnaście lat, powinien kwestionować to służenie Sianeckich nam, kiedy matka zaniemogła, ale nadal udawała idealną panią domu, i rozpoznać w tym coś nadzwyczajnego. Czy jego to nigdy nie zastanowiło? Chyba tak jak w przypadku własnej matki, której chorobę też przegapił, nie analizował aż tak dogłębnie swojego otoczenia. W tym momencie znów poczułam ukłucie, bo tego również Ernestowi nie przekazałam. Nie wiedział nawet, że pani Sianecka wylądowała w szpitalu, a jej stan określono jako agonalny.

Reszta dnia przebiegła w nudzie. Zgarnęłam pierwszą niedostateczną ocenę, bo jak nauczyciel słusznie stwierdził, nie chwyciłam żadnego koła ratunkowego, które rzucił mi w nadziei, że obronię się w trakcie odpowiedzi. Poległam. Nawet nie mogę powiedzieć, że siadając z powrotem do ławki, przepełniał mnie smutek. Raczej obojętność. Czym jest jedynka wobec morderstw? Ciał w beczkach czy rodziców uciekających od kary? Jak mogłam przejść do porządku dziennego nad takimi obrazami? Zapomnieć, usiąść do podręcznika i uczyć się do testu jak beztroskie dzieci w rodzinach bez większych problemów. Przypomniało mi się, jak ta policjantka rozłożyła przede mną wizytówki, nazywając nas patologiczną rodziną. Wtedy odebrałam to źle, ale może ona chciała mi pomóc? Chciała mi pokazać drogę, żebym nie zatraciła tego, w co wierzę, zanim będzie za późno, a zło rodziców wciągnie mnie jak czarna dziura i pochłonie bez możliwości powrotu. Nie, to niemożliwe, bo cały czas walczyłam o system wartości, mimo że wychowałam się w domu, w którym moi rodzice cenili nie to, co powinni. Nie liczy się dom, samochód, pozory czy pozycja w społeczeństwie – o co tak usilnie zabiegali, lecz to, jak traktuje się innych, jakie ma się serce. Ich były przegniłe i martwe. Nie rozumieli, że człowiek bez serca nie ma żadnej wartości, niezależnie od tego, jakim bogactwem materialnym się otoczy.

Wchodząc do domu, zastałam Antka siedzącego przy stoliku kuchennym. Z jego laptopa dobiegał głos jakiegoś mężczyzny. Nie była to jednak rozmowa. Słuchał czyjegoś wykładu albo innego naukowego nagrania. Minęłam go bez słowa. Wzięłam szklankę wody i ruszyłam na górę.

– Nie bądź na mnie zła – poprosił, gdy już znalazłam się w progu pomieszczenia.

– Zmieniłeś zdanie?

Jego milczenie potraktowałam jako odpowiedź przeczącą, więc zostawiłam go bez słowa wyjaśnienia. Usiadłam do książek. Naprawdę starałam się skupić na nauce, ale za każdym razem gdy wyglądałam przez okno i patrzyłam na dom Sianeckich, zbierały mi się łzy w oczach. Chciałam się z kimś podzielić tym smutkiem, ale nie miałam nikogo, komu mogłabym teraz zaufać. Moja matka, przełączona jak sowa na tryb nocny, spała zamknięta w pokoju, Antek zawiódł mnie do tego stopnia, że nic by mnie nie zmusiło do rozmowy z nim, a Ernest miał swoje problemy. Na dodatek stanęło między nami coś, czego mu świadomie nie wyjawiłam, i gryzło mnie to za każdym razem, gdy o nim pomyślałam. Może gdybym napisała do niego, gdybym dobrała wcześniej słowa i wysłała mu to choćby na Gadu-Gadu… Może gdybym go nie słyszała, byłoby mi łatwiej? Pisanie ma to do siebie, że przebywa się sam na sam z myślami.

W tym momencie przypomniał mi się mój pamiętnik. Znów zerknęłam w okno domu obok. Czy on tam został, czy też policja zgarnęła go jako dowód? Jeśli tak, to czy mają prawo użyć go przeciw mojemu ojcu? W sumie jest to jakiś materiał dowodowy. Niemniej jednak chciałabym mieć go z powrotem. Pewnie nawet po to, żebym go sama zniszczyła i nikt inny już nie miał szans go przeczytać i wykorzystać moich słów przeciwko mnie. W głowie miałam kolegów z klasy, nauczycieli i ludzi w miasteczku, którzy docierają do tych zapisków, i trzęsło mnie na samą myśl, w jaki sposób mogliby to wykorzystać. Teraz zdałam sobie sprawę, że zostawiłam ślad, i jak przystało na nieodrodną córkę moich pochrzanionych, zatajających wszystko rodziców, kombinowałam, by zatuszować swoje wyznania. Mój pamiętnik nie dotyczył żadnej zbrodni, ale pisałam w nim o tym, jak widziałam nękanie matki, co robiłam z Brunem i jak wyglądało moje życie.