Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
28 osób interesuje się tą książką
Mroczna przeszłość niszczy każdego, kto próbuje ją zrozumieć…
ROK 2022: Po śmierci teścia Margo postanawia towarzyszyć mężowi w powrocie do rodzinnego domu. Nigdy tam nie była, nigdy nie poznała tego mężczyzny. Do tej pory nie zaprzątało to jej głowy, ale po dotarciu na miejsce, po zobaczeniu domu, warunków, w jakich egzystował teść, w jej myślach pojawiło się pytanie: dlaczego mąż ukrywał przed nią prawdę? Co takiego wydarzyło się w tym domu, że jej ukochany po przekroczeniu progu zmienił się w kogoś zupełnie innego? Marcin wychodzi z więzienia po 25-letniej odsiadce. Naprawi swoje błędy czy też potwierdzi teorię, że człowiek raz skazany nie potrafi już żyć zgodnie z prawem?
ROK 1997: Zbyszek jest policjantem, ma fantastyczną żonę i idealne życie. Dokładnie takie, jakiego mogą pozazdrościć mu inni. Pracuje w niewielkim miasteczku, w którym przestępczość nie istnieje. Każdy każdego zna, ale czy wystarczająco, żeby uniknąć tragedii?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 352
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Karolina pokazała kolejny raz, że jest mistrzynią thrillerów psychologicznych. Stworzyła historię, od której nie można się oderwać, która przeraża swoją autentycznością. Po jej lekturze byłam w szoku i zostałam z gonitwą myśli! Ta historia zapadnie Wam na długo w pamięci i da mocną lekcję życia.
Blonderka.pl
agnieszka.rybska
Tak jak jeden człowiek potrafi budować, drugi potrafi niszczyć. Czy zło i okrucieństwo są dziedziczne? Czy można ułożyć sobie dorosłe życie, nosząc w sobie nieprzepracowaną traumę z dzieciństwa? Czy można wybaczyć niesprawiedliwy wyrok? Na te i inne pytania szukają odpowiedzi bohaterowie najnowszej książki Karoliny Wójciak: Margo, Natan, Marcin, Ania oraz Olaf. Bardzo polecam tę lekturę.
Dominika Matuła
www.domi-czyta.pl
Wójciak po raz kolejny udowodniła, jak bardzo nie trzyma się schematów i tworzy abstrakcyjną rzeczywistość, a jednocześnie tak realną. Swoimi słowami pochłania czytelnika na tyle mocno, że pomimo przerażenia nie jesteśmy w stanie się od niej oderwać. A przepełniona tajemnicami historia Margo to kwintesencja pióra Wójciak i jedna z lepszych książek, jakie czytałam. Polecam jako obowiązkową lekturę!
Aneta Marciniak
amatorka_ksiazek
Totalny rollercoaster, historia pełna zaskoczeń, emocji i z dreszczykiem. Po raz kolejny nie zawiodłam się, czytając książkę spod pióra Karoliny. Świetny styl i akcja poprowadzona tak, że tekstu nie sposób odłożyć, dopóki nie przewrócimy ostatniej strony.
Aleksandra Kaźmierczak
olovereads
Po raz kolejny dałam się wciągnąć w wir niepewności, niewiedzy i łotdefaków. Nie powinnam być zaskoczona, a jednak jestem, bo autorka tym razem zafundowała nam coś nowego. Po raz pierwszy podczas czytania czułam lęk, dostawałam gęsiej skórki i w nocy zapalałam wszystkie światła. I nie, to nie jest horror, nie ma tu nic nadprzyrodzonego, ale Karolina zbudowała taki klimat, że nie dało się tego czytać bez przyspieszonego bicia serca i bez oglądania się za siebie. Było gęsto, lepko, ponuro i bardzo niepokojąco. Chciałam czytać szybciej, żeby wyrwać się z macek strachu, a z drugiej strony czytać wolniej, bo nie chciałam, żeby ta historia się skończyła.
Katarzyna Ziembicka
aellirenn
Ona i on, młodzi, piękni, bogaci, mają wszystko, o czym marzyli. Dołóżmy do tego jednak tajemnicę z przeszłości, rodzinne sekrety, nierozliczone żale, bagaż emocjonalny i Wójciakową twistową zaciętość do mieszania w garze pełnym tego, co prędzej czy później musi wykipieć – oto przepis na kolejny hit! Czy trzeba dodawać, że musicie to przeczytać?!
Joanna Hilińska
lapie_za_slowa
Podobno czas leczy rany, ale niektóre nigdy się nie zabliźniają. Ta historia pozostawia po sobie ślad, bezlitośnie odkrywa krok po kroku zło uśpione w zaciszu domowego ogniska. Czytanie tej historii niesamowicie boli, ale równie mocno wzrusza! Niepokojąco mroczna, wstrząsająca i moim zdaniem najlepsza książka autorki! Polecam!
Agnieszka Bendkowska
__pinklife
Kolejna książka Karoliny, która pokazuje brutalność ludzi, nawet wobec najbliższych. Dlaczego dobrych ludzi nawiedzają takie tragedie? Dlaczego zło wciąż pojawia się tam, gdzie nie powinno, i niszczy najpiękniejsze relacje? Karolina w brutalny sposób pokazuje, że życie może boleśnie doświadczyć każdego z nas. A na tak wielką krzywdę nie można się przygotować. Polecam!
Joanna Ćwiertka
panda_zksiazka_
Karolina Wójciak kolejny raz porywa czytelnika do mrocznego świata ludzkich tajemnic, który fascynuje i zachwyca. Robi to bezpardonowo, a przy tym pięknie i z gracją. Ja poddałem się temu z ogromną przyjemnością. Wy też tak uczynicie. Gwarantuję!
Adam Matyjaszczyk
zaczytany.tata
Czytanie książek Karoliny Wójciak przypomina układanie puzzli. Niby na początku żadne elementy do siebie nie pasują, ale z biegiem stron wszystko powoli wskakuje na swoje miejsce. Tak też było tym razem. Karolina szokuje, a jej historie wywołują ciarki na całym ciele. Jeżeli lubisz ogromne zaskoczenia – ta książka jest właśnie dla Ciebie!
Marta Sarnecka
Bookholiczka_poleca
Redakcja: Paulina Zyszczak
Korekta: Katarzyna Wróbel
Projekt okładki: Karolina Wójciak
Zdjęcie z okładki: canva.com
Konwersja do ePub/mobi: Mateusz Cichosz | @magik.od.skladu.ksiazek
Copyright © by Karolina Wójciak, 2022
North Vancovuer, sierpień 2022
All rights reserved.
ISBN: 978-83-67308-09-0
Mojemu mężowi, Kubie, który chciał rzucić wszystko i przyjechać mi na ratunek do Polski, kiedy zachorowałam podczas wizyty w czerwcu 2022, a także dr Małgorzacie Czernichowskiej-Kotiuszko, która zrobiła co w jej mocy, aby przyjeżdżać nie musiał.
Dwa dni temu dostaliśmy telefon. Zmarł ojciec mojego męża. Niespodziewanie. Sam, w rodzinnym domu Natana, bez nikogo u boku. Matka mojego ukochanego umarła, zanim się poznaliśmy. Podobno chorowała, ale mąż do końca nie chciał rozmawiać o jej chorobie. Zapewnił mnie, że to nic genetycznego i że nie powinnam się przejmować. Staraliśmy się o dziecko, więc wiedział, jak bardzo mi zależy na przetestowaniu naszych genów pod względem każdej możliwej choroby, a przede wszystkim na zapobiegnięciu wszelkim problemom.
To jego uciekanie od tematu, mówienie o rodzicach ogólnikami sugerowało jakąś tajemnicę. Zżerała mnie ciekawość, jednak szanowałam wybór męża i nie zmuszałam go do zwierzania się. Podejrzewałam, że jego matka popełniła samobójstwo. To typ śmierci dla niektórych wstydliwy. Łatwiej mówi się o chorobie, o zmaganiach i walce bliskiej osoby niż o poddaniu się i targnięciu na własne życie. Swoją postawą chciałam zapewnić Natana, że może wyznać mi prawdę, ale milczał jak zaklęty. Niby dawałam mu spokój, jednak chciałam znać szczegóły. To przecież istotne, prawda? Kilkukrotnie próbowałam wyciągnąć z niego jakieś wspomnienia. Na darmo, zawsze odmawiał poruszania tego tematu. Za każdym razem, niezależnie od tego, co robiliśmy, urywał dyskusję i wychodził. Zostawiał mnie samą, szwendał się gdzieś po mieście i wracał, kiedy miał już pewność, że poszłam spać i nie będę go męczyła pytaniami. Niekiedy czekałam na niego przykryta kołdrą po uszy i udawałam, że śpię, chcąc sprawdzić, co zrobi, jednak on po prostu się rozbierał i kładł obok mnie najciszej, jak potrafił.
Kiedy wróciłam z pracy, zastałam go nad walizką. Nie uprzedzał o wyjeździe ani nie wysłał wiadomości o nagłej zmianie planów. Zaskoczył mnie widok jego ubrań wrzucanych bez ładu do torby.
– Co robisz? – zapytałam, podchodząc do niego. Pocałowałam go w policzek, ale zupełnie nie zauważył mojej czułości ani w ogóle mojej osoby. – Wszystko w porządku?
– Tak.
– Co robisz?
– Nie widać? – syknął. – Pakuję się.
– To widzę, ale co planujesz? Jedziesz do domu?
– Tak.
– Kiedy?
– Dzisiaj, o dwudziestej mam samolot.
Oniemiałam. O niczym nie wspomniał przedwczoraj, kiedy otrzymaliśmy telefon. Stwierdził, że zaczeka na datę pogrzebu i dopiero wtedy zdecyduje o wyjeździe. Przynajmniej do takiego wniosku doszedł wtedy. Co zatem się zmieniło? I najważniejsze: dlaczego nie raczył do mnie zadzwonić, skoro postanowił wyjechać? Gdybym została w pracy do późna – co ostatnio zdarzało mi się często – mogłam wrócić do pustego już mieszkania i szukałabym go w mieście jak idiotka, podczas gdy on pokonywałby kilometry do Polski.
– I nie zadzwoniłeś? – Usiadłam na łóżku obok jego walizki.
– Nie widzę powodu, żeby cię martwić – stwierdził i schował się w garderobie. Kiedy wyszedł, niósł garnitur, ten najlepszy.
– Wszystko, co martwi ciebie, martwi mnie. Jestem twoją żoną.
– Tak, wiem. – Posłał mi sztuczny uśmiech i wrzucił garnitur do walizki.
Nie mogłam na to patrzeć. Wstałam, wyjęłam go i złożyłam, dbając o ułożenie materiału, a dopiero potem umieściłam go delikatnie w walizce, tak aby po wyjęciu nie wyglądał jak psu z gardła wyciągnięty.
– Ten garnitur – zaczęłam, wskazując na ubranie – i tak będziesz musiał oddać do prasowania. Nie wytrzyma w takim stanie do dnia… pogrzebu.
– Zobaczę na miejscu.
– Natan. – Złapałam go za rękę, kiedy znów chciał wrócić do garderoby. – Poczekaj. Porozmawiaj ze mną.
– Nie ma o czym – powiedział, patrząc mi prosto w oczy.
– Jest. Zmarł twój ojciec, a ty znów się odcinasz. Nie powiadomiłeś mnie o wyjeździe ani nie dałeś mi czasu, żebym porozmawiała z szefem o wolnym. Ale nie myśl sobie, że mam o to pretensje. Ja wszystko rozumiem. Naprawdę. Jesteś po prostu w szoku. Ale nie musisz być z tym wszystkim sam, masz mnie. – Uśmiechnęłam się do niego ciepło. – Pozwól mi się zatroszczyć o ciebie w tym trudnym momencie.
– Pojadę sam.
– Słucham? – Wydawało mi się, że się przesłyszałam.
– Nie wiem, ile mi zejdzie. Jest tyle spraw do załatwienia, dom do sprzedania. Po co masz jechać?
– Ty mówisz serio? – Stanęłam tak blisko niego, że musiał zrobić krok w tył.
– Przecież masz projekty w trakcie, klientów…
– Jezu – weszłam mu w słowo – to tylko praca, nic nie ma dla mnie takiego znaczenia jak ty. Jesteś dla mnie najważniejszy. Ty i twoje samopoczucie. Widzę, że cię ta śmierć kompletnie zaskoczyła, więc wybacz, ale sam nie pojedziesz.
– Nie gadaj głupot. – Ominął mnie i ponownie wszedł do garderoby, tym razem po bieliznę.
Odczekałam, aż wyjdzie.
– Nie pozwolę ci jechać samemu – powiedziałam stanowczo. – Nikt nie powinien być w takiej chwili sam.
– Nie potrzebuję, żebyś ze mną jechała – wypalił, a mnie kolejny raz zatkało.
Powtarzałam sobie w myślach, że on cierpi. Jest zraniony i wyładowuje się na mnie, bo jestem blisko, bo może wyrzucić z siebie to, co go męczy. To nieumiejętne wołanie o pomoc i miłość. Osoba tocząca jakąś wewnętrzną walkę, z którą nie może sobie poradzić sama, pragnie miłości i wsparcia, ale nie wie, jak o nie poprosić. Przytłoczona emocjami robi to w najgorszy możliwy sposób: odpycha, obraża, rani, rzuca ostrymi słowami jak nożem do celu.
Bez słowa wyjaśnienia poszłam po swoją walizkę. Przyciągnęłam ją do sypialni, a następnie zaczęłam tak jak Natan chodzić po swoje rzeczy.
– Co robisz? – Tym razem to on się zatrzymał w pół kroku.
– Pakuję się – oznajmiłam z uśmiechem. – Do szefa napiszę z samolotu, powiem mu, że to nagła sprawa. Biorę wolne, bo jadę na pogrzeb, nie na wakacje. W takich chwilach wybacza się wszystko. Nawet wyjazd z dnia na dzień. Śmierć nie wybiera, nie szuka dogodnego terminu. Jest nagła. On to zrozumie. Jestem tego pewna.
– Chodzi o te zastrzyki? O terapię? Jeśli ci się wydaje, że będę miał ochotę na seks, to bardzo się mylisz.
Zaniemówiłam. Przełknęłam ciężko, następnie policzyłam w myślach do dziesięciu. Tak, robił wszystko, żeby mnie wkurzyć, żebyśmy się pokłócili, a potem żebym się na niego obraziła i nie pojechała. Jednak nie spodziewałam się po nim wyciągania teraz tematu ciąży. Jakim cudem przyszło mu do głowy, że jadę po to, by uprawiać seks? Niżej nie mógł upaść, ale… to właśnie potwierdziło, jak mocno cierpiał.
– Ja wiem, co ty chcesz zrobić – powiedziałam spokojnie. – Chcesz mnie zranić. Chcesz mnie od siebie odepchnąć. Ale wiesz co… To jest właśnie to na dobre i na złe, które sobie przysięgaliśmy. Choć tobie się wydaje, że wiesz lepiej, co jest dla ciebie dobre, ja mówię stanowcze „nie”. Albo jedziemy razem, albo nie jedzie żadne z nas.
– Nie możesz mi zabronić – stwierdził pewnie, czym kompletnie podważył moją stanowczość.
– Tak, masz rację, nie mogę ci zabronić, ale jeśli mnie kochasz, jeśli traktujesz mnie jak żonę, partnerkę na życie, osobę, z którą chcesz przez nie przejść, zrozumiesz moją postawę i pozwolisz sobie pomóc.
Prychnął.
– Nie potrzebuję pomocy, serio. Nie wiem, po co dorabiasz teorię do czegoś, co jest oczywiste i bezproblemowe. Nie widziałem się z ojcem od wieków, nie byliśmy blisko. Od momentu, w którym oddał mnie do interatu bywałem w domu raz na ruski rok. Ty dopatrujesz się tu czegoś, czego nie ma. Emocji, których nigdy nie było.
– Okeeej. Skoro tu niczego nie ma, nie uważasz, że powinnam być na pogrzebie teścia? Po prostu jako rodzina. Już pomijając to, czy ciebie ta śmierć dotknęła, czy nie.
– Nie znałaś go – syknął. – Nie musisz iść.
– Ale chcę!
– Boże, czemu musisz wszystko komplikować?!
– Wszystko?
– I tak kupiłem jeden bilet.
– No to dokupię drugi.
– Nie wiem, czy jest miejsce.
– To polecę następnym.
Zaklął pod nosem, a mnie przyszło do głowy, że o czymś mi nie mówi i właśnie to coś powstrzymuje go przed zaproszeniem mnie do swojego rodzinnego domu. Nikt by się tak nie upierał, gdyby nie miał odpowiedniego powodu.
– Na ile się pakujemy? – zmieniłam temat, starając się brzmieć lekko, choć czułam się potwornie. Przygniatała mnie jego obojętność, złość i ta porażająca wręcz niechęć do mnie.
Miałam z tym człowiekiem założyć rodzinę, zestarzeć się i doczekać ostatnich dni, a tymczasem nie mogliśmy się porozumieć w takiej błahej kwestii. Co sprawiło, że przestał na mnie patrzeć jak na kogoś, kogo potrzebuje się w trudnej chwili? Wszystko wskazywało na to, że sprawiał mi przykrość, by chronić coś innego. Ale co? A może kogo? Przecież nie ojca, który właśnie zmarł, ani nie matkę, która nie żyła od wielu lat.
Milczał.
– Mam się pakować na tydzień? Dwa dni? Dwa tygodnie?
Nadal panowała cisza. Mierzyliśmy się wzrokiem, ale czułam się tak, jakby od tego zależało, co dalej z nami. Czekałam na jego odpowiedź.
– Ja wziąłem miesiąc wolnego – stwierdził sucho.
Znów mnie zaskoczył. Po co miałby jechać na tak długo? Większość spraw urzędowych można załatwić w tydzień, góra dwa.
– Dobrze, spakuję się na miesiąc – stwierdziłam takim tonem, jakby mnie to wcale nie ruszało.
Z samolotu wysłałam maila do szefa z informacją o nieplanowanym miesięcznym urlopie z powodów rodzinnych. Opisałam dokładnie sytuację, mając świadomość, jak takie branie wolnego znienacka wpływa na zwierzchników. Dodałam od siebie coś o problemach prawnych po śmierci teścia, podbramkowej sytuacji majątkowej i naszej koniecznej obecności w Polsce. W sumie powinnam poczekać na odpowiedź i dopiero wtedy wsiąść w samolot, ale zrobiłam odwrotnie do tego, co wypadało na stanowisku kierowniczym. Małżeństwo stawiałam na pierwszym miejscu. Kariera to nie wszystko.
Siedziałam obok Natana, co udało się załatwić przy nadawaniu bagażu, a z czego mój mąż wcale nie był zadowolony. Postanowiłam dać mu przestrzeń i czas: nie odzywać się, nie zmuszać go do rozmowy i o nic nie pytać. Zamiast tego patrzyłam, jak pił alkohol, jak płacił kartą za kolejnego drinka, i zastanawiałam się, czy gdyby poleciał sam, też by się tak zachowywał. W końcu zmusiłam go do wspólnego wyjazdu. Jedyne, co mógł zrobić, skoro nie miał nade mną kontroli, to znokautować siebie samego alkoholem. Całkiem jak dziecko, które na złość matce odmraża sobie uszy.
Natan nigdy nie przedstawił mnie teściowi, ani nie zabrał mnie do swojego rodzinnego domu. Unikał kontaktu z ojcem jak ognia. Na ślub też go nie zaprosił, podając jako powód poróżnienie się z nim wiele lat temu, a co za tym idzie – brak więzi. Potem nie nadarzyła się okazja, bo zaraz po ślubie Natan dostał pracę w Hiszpanii. Wyjechaliśmy błyskawicznie i zapomniałam o jego rodzinie, skupiając się w zupełności na sobie. Zawiesiłam swoją karierę w Polsce niepewna, czy jeszcze kiedyś tam wrócę, i ruszyłam w nieznane za miłością życia. Okazało się, że lepiej odnalazłam się na obczyźnie niż we własnym kraju. Mimo szczęśliwej egzystencji w Madrycie brakowało mi kontaktu z rodzicami, ale ze względu na Natana, który nie chciał marnować urlopu na podróż do Polski, jeździłam bardzo rzadko. Jeśli już, to zawsze sama, bo on ciągle pracował, ciągle miał coś pilnego do zrobienia albo za mało wolnego, albo po prostu nie chciało mu się jechać. Za to z nieukrywanym entuzjazmem wybierał dla nas miejsca na egzotyczne wakacje, podczas których praktycznie co roku przeżywaliśmy miesiąc miodowy. Do tej pory ani razu nie kwestionowałam jego wyborów. Co więcej, na spotkaniu z rodzicami usprawiedliwiałam jego nieobecność, a oni cieszyli się, że mi się powodzi, że mam fajnego męża, i nie wnikali w szczegóły.
25 lat wcześniej…
– Wychodzę – rzuciłem do żony, stojąc w progu.
– O której będziesz? – odkrzyknęła z głębi mieszkania.
– Nie wiem, koło szóstej. Może o siódmej.
Pojawiła się w korytarzu zaalarmowana moją odpowiedzią. Wsparła rękę na biodrze i posłała mi ostrzegawcze spojrzenie. Domyśliła się już.
– A z jakiej okazji jest to wyjście?
– Dziecko się koledze urodziło.
– Któremu?
– Oj, kwiatuszku, czy ty musisz być taka ciekawska?
– Nie kwiatuszkuj mi tutaj. Chcę wiedzieć, gdzie się będziesz szlajał.
– Od razu szlajał. Na piwo idziemy.
– Z kolegami z wydziału?
– Tak, a co? Nie można?
– Już ja zadzwonię do Eweliny. Niech się dowie, że jej stary po raz kolejny…
Podszedłem do niej.
– Nie dzwoń. Nic nikomu nie będzie. Obiecuję, że jak ktoś wypije, wróci pieszo, a wszystkie żony będą miały swoich mężów w domach po ósmej.
– To już ósma się z tego zrobiła?
– No jak pieszo, to ósma.
Pokręciła głową, ale się uśmiechnęła.
– Odkąd pojawił się ten nowy kolega, co chwilę wychodzicie. Co on, jakąś nową modę przywiózł z miasta czy jak?
– No właśnie on zaprasza.
– Ale to już któryś raz z kolei.
– No bo nowy jest. Chce się poznać. Zżyć z nami.
– Z kolegami z pracy zżyć? – Skrzywiła się. – A po co? Przecież wy macie tam odbębnić swoje, zgarnąć pensję i wrócić do domu.
– Niby tak, ale wiesz, jak jest.
Nie wiedziała, ale ja nie chciałem dłużej gadać, bo spóźniłbym się do pracy. Pocałowałem ją w głowę. Pogłaskałem też po brzuchu. Za niecałe dwa miesiące miało nam się urodzić dziecko. Pierwsze.
– Będę koło dziewiątej – rzuciłem, chwytając klamkę.
– To już dziewiąta? – zaśmiała się w głos.
– Jak dłużej mnie przytrzymasz przy drzwiach, to zaraz będzie dziesiąta.
– To idź już, idź, ale do dziewiątej trzydzieści masz być w łóżku, obok mnie. Rozumiesz?
– Tak jest!
– Miłego dnia w pracy. – Posłała mi ten uroczy uśmiech, który sprawiał, że sam się uśmiechałem.
Zbiegłem po schodach i wsiadłem do swojego starego opla. Przyłapałem się na tym, że przy przekręcaniu kluczyka w stacyjce zamykałem oczy i w duchu modliłem się o ten budzący radość dźwięk uruchomienia silnika. Dzisiaj dwa razy zakaszlał, ale odpalił. Ruszyłem zadowolony.
W naszym mieście niewiele się działo. Przestępczość tu nie istniała, bo na kwitach, które wypełnialiśmy, w tym polu wpisywaliśmy prawie zawsze okrągłe zero. Nikt tu nikomu nie robił krzywdy, bo i po co. Załatwialiśmy sprawy polubownie. Trzech policjantów to już tłok, a dołożyli nam czwartego. Przeniósł się tutaj, bo chciał być bliżej rodziny. W zasadzie to jego kobieta naciskała na powrót. Pochodziła stąd, ale wyprowadziła się razem z matką, zostawiając ojca przemocowca. Ludzie znali ich problemy i wiedzieli, z jakiego powodu te dwie kobiety uciekły. Żadna inna już nie chciała tego faceta, świadoma, jak będzie wyglądało życie z nim. Samotnie doczekał jesieni życia. Jednak los tak śmiesznie pokrzyżował drogi, że żona wybaczyła mu krzywdę z przeszłości i na starość ponownie zapałali do siebie uczuciem. Żyli teraz tak, jakby nigdy wcześniej nie mieli problemów. Ludzie się dziwili, kiedy wróciła, ale nikt się nie wtrącał ani nie pytał o powody. Sąsiedzi ufali mu chyba bardziej niż córka, która sprowadziła się tutaj zaraz po matce, ponieważ chciała pilnować jej bezpieczeństwa. Przywiozła więc z wielkiego miasta na to zadupie swoją małą rodzinę. Nikt ich tutaj nie znał – naturalnie poza ojcem, który się stąd nigdy nie wyprowadził – jednak ludzie przyjęli ich dobrze. W sumie to taka książkowa romantyczna historia: pokazuje, że miłość jest w stanie zwyciężyć wszystko i nawet w najgorszym małżeństwie istnieje szansa na normalność – trzeba tylko poczekać. Czyż to nie piękne? Pokonali przeciwności losu, aby na koniec życia być razem. To chyba podoba się każdej babie.
Zaparkowałem pod komisariatem.
– Jak tam, Zbyniu? – przywitał mnie palący papierosa przed budynkiem Jacek.
– Załatwiłem ze swoją, a ty jak? – uśmiechnąłem się z satysfakcją.
– Do której masz wyjście?
– Do dziewiątej tak pi razy drzwi, a ty?
– Kurwa, wiedziałem, że będziesz grał lepiej niż ja.
– Powiedziałeś: ósma?
– Nie, gorzej.
– Siódma trzydzieści?
– No. Boi się, że się rozpijemy. Bo niby każdy w mundurze to pijak.
– A jak pijak, to złodziej.
– A jak złodziej, to wiadomo: policjant.
– A jak policjant, to łapówkarz – dodałem i zaśmialiśmy się w głos. Mimo że zimno grudniowego powietrza było przenikliwe, staliśmy przed drzwiami zupełnie niezrażeni porannym przymrozkiem. – Nowy jest?
– No przecież. Rano przyjechał i akta segreguje.
– Pierdolisz. A po co?
– Nie wiem. – Wzruszył ramionami, a potem zaciągnął się papierosem. Dmuchnął mi prosto w twarz. Rzuciłem palenie dla dziecka, ale gdy tylko czułem dym, ssało mnie gdzieś nisko w brzuchu. – Może chce się przypodobać.
– Niech on nie będzie taki ambitny, bo jeszcze przyjdzie nam tu pracować tak, wiesz… naprawdę – zażartowałem, ale nie odbiegłem daleko od prawdy.
Podjechał Marian – nasz komendant. Najstarszy, najbardziej doświadczony i najbardziej opieszały z nas czterech. Wygramolił się z wozu, stękając przy tym, jak przystało na otyłego człowieka wykonującego czynność, która sprawia mu problem.
– Co wy tak stoicie? – krzyknął, widząc, że się na niego gapimy.
– Fajki palimy – odpowiedział Jacek.
Szef nie należał do tych, którzy prawią kazania, pouczają czy ganiają do roboty, więc to nasze stanie i palenie nie było w jego oczach niczym złym. Potwierdził to, pytając, który z nas go poczęstuje. No to stanęliśmy we trzech, tyle że ja nie paliłem.
– Zbyniu, a ty na pewno nie chcesz? – Jacek wyciągnął do mnie paczkę.
– Nie, nie mogę. Dzieciak mi się rodzi za dwa miesiące. Obiecałem żonie, że rzucę.
– No to za dwa miesiące rzucisz – podpowiedział Marian. – Ja ci powiem coś od siebie. Takiego, wiesz… z własnego doświadczenia.
– No dawaj.
– Chuj z tym, z czego zrezygnujesz dla dzieciaka. Możesz się starać być wzorem, zrezygnować z fajek, wódki czy czego tam kobita będzie chciała, ale to i tak nie ma znaczenia.
– Nie rozumiem. – Pokręciłem głową.
– Bo widzisz, nie musisz być ideałem, żeby być ojcem. Musisz po prostu tym ojcem być – pouczał nas Marian, a my słuchaliśmy, szukając głębi w jego słowach. – Musisz być w domu, spędzać z nim czas, gadać. Dbać o to, co robi, i tak dalej.
– Ale chcę być dla dzieciaka lepszym człowiekiem – przyznałem. – To znaczy rozumiem, że on mnie zaakceptuje takiego, jakim jestem, skoro nie ma wyboru, ale wiesz… czuję, że powinienem. Że to mój obowiązek.
– E tam, obowiązek – odezwał się Jacek. – Baba ci kazała, to rzucasz. Proste.
– No tak – potwierdziłem. – Ale wiesz, ona dziecko nosi, odwala całą robotę, to chociaż tyle mogę zrobić.
– Jak moja rodziła… – Marian wypuścił dym do góry, wydymając dolną wargę – to nas do szpitala nie wpuszczali. Z okna siostra krzyknęła, co się urodziło, a my szliśmy na kielicha.
– Siostra czy pielęgniarka? – zapytał Jacek.
– No kurwa, jeszcze pytasz – żachnął się Marian. – Jak spokrewniona, to siostra, a jak nie, to pielęgniarka, ale wiesz, kiedyś każdy miał inną nazwę. Lekarz to konował, salowa to szefowa.
– A policja to psy – wtrąciłem.
– Nieee, psami to nas potem nazwali.
Skrzypnęły za nami drzwi. Pojawił się w nich nowy. Zawisł na klamce z przyklejonym do ust uśmiechem.
– Zaparzyłem kawy. Polać?
– No polać. – Marian rzucił papierosa na chodnik i zgasił go butem.
To samo zrobił Jacek. Za kilka dni, gdy się uzbiera tych petów za dużo, będziemy to zamiatać. Teraz jeszcze nikt się tym nie przejmował.
– Chodźcie, coś zrobimy – zarządził komendant.
Jednak do południa piliśmy kawę. Nowy sprzątał archiwum. Mówił, że się w ten sposób uczy okolicznych wsi i mieszkańców. Nikt mu nie bronił.
Potem, koło drugiej, pojechaliśmy do stłuczki, która okazała się dość poważnym wypadkiem. Młody kierowca potrącił na pasach babcię wracającą z targu. Staruszka niosła puste wytłaczanki, obłożona nimi jak przemytniczka, i nie zauważyła nadjeżdżającego samochodu. Wpakowała mu się prosto pod koła – tak przynajmniej wynikało z zeznań sprawcy. Babcia po upadku przywaliła głową w asfalt, krew jej się polała, więc wezwaliśmy karetkę. Zapytana o wydarzenie gadała coś o wytłaczankach, o pieniądzach, które ukryła gdzieś pod fartuchem, ale nic na temat potrącenia. Zauważyłem uczennicę siedzącą na ławce. Jeśli wziąć pod uwagę miejsce, w którym się znajdowała, powinna widzieć, co się stało. Podszedłem do niej, a kierowca wyrósł spod ziemi tuż obok nas, żeby posłuchać, jakie zadaję jej pytania.
– Proszę wrócić do kolegi – zwróciłem się do niego grzecznie, zanim odezwałem się do młodej.
– Ona niczego nie widziała – wypalił nerwowo. – Usiadła, jak już było po wszystkim.
Zerknąłem na dziewczynę. Jej wyraz twarzy mówił coś zgoła innego. Na bank widziała zdarzenie, ale przestraszyła się kierowcy, którego nerwowość mogła działać na kogoś tak młodego paraliżująco.
– Pan wybaczy – odezwałem się do niego. – Jeśli pan nie wróci do kolegi, będę zmuszony zamknąć pana w radiowozie. Proszę nie utrudniać prowadzenia czynności.
– Darmozjady – syknął pod nosem.
Odczekałem, aż odejdzie, i usiadłem na ławce obok dziewczyny.
– Widziałaś to zdarzenie – stwierdziłem, a ona skinęła głową. – Opowiesz mi, jak to wyglądało?
Spojrzała na kierowcę, który, owszem, stanął obok Jacka, ale oglądał się na nas.
– Nie przejmuj się nim – uspokoiłem ją. – On ci nic nie zrobi. Możesz powiedzieć, co wiesz.
Milczała.
– Ile masz lat?
– Siedemnaście.
– Dobrze, jeśli nie chcesz mówić teraz, to poproszę cię, żebyś przyjechała na komisariat z rodzicami. Może tak być?
– Nie, mama pracuje. Nie będzie mieć czasu.
Nie mogliby się nie stawić, gdyby otrzymali wezwanie. Tłumaczenie jej procesu wzywania kogoś na świadka nie miało sensu. Zresztą tak samo jak wspominanie o procedurze przesłuchania, kiedy nastolatka już bez tego się bała. Zamiast straszyć ją swoim autorytetem i konsekwencjami, które i tak nie doprowadziłyby mnie nigdzie, postanowiłem z nią po prostu pogadać. Niczego przy niej nie notować ani nie sprawiać wrażenia, że to przesłuchanie.
– Wracasz ze szkoły? – zapytałem.
– Tak.
– Gdzie się uczysz?
– W liceum.
– Chciałbym zadać ci tylko kilka pytań. Nie musisz ze mną rozmawiać, jeśli nie chcesz, ale dla nas lepiej, jeśli zapytamy też innych ludzi, a nie tylko sprawcę zdarzenia. Tak jest po prostu sprawiedliwie.
– Rozumiem – powiedziała i spojrzała na miejsce wypadku, a następnie przeniosła wzrok na mnie.
Uśmiechnąłem się, a potem, już poważny, zapytałem:
– Czy ten człowiek potrącił tę babcię?
– Tak.
– Weszła mu pod koła?
– Nie. On, proszę pana… – Zawahała się, więc szybko skinąłem głową, aby zachęcić ją do mówienia. – On podwiózł kogoś. Ta pani, którą podwiózł, ona wysiadła w zatoczce autobusowej, a że z przodu miał busa, to musiał wycofać. Gwałtownie wycofał, szybko zmienił bieg i ruszył, a wtedy potrącił babcię, która była już na pasach.
To zmieniało postać rzeczy. Sam zerknąłem na przejście, na miejsce, w którym asfalt zabarwił się na czerwono od krwi, i wyobraziłem sobie zdarzenie, którego tak łatwo dało się uniknąć. Nic dziwnego, że ten zdenerwowany młody człowiek próbował mi wmówić, jakobym marnował czas na tę dziewczynę. Bał się, co mogła powiedzieć. Bał się, że go zdradzi, a ja się dowiem, że babcia wcale nie wybiegła mu pod koła, tylko on wykonał ryzykowne manewry.
– Jak masz na imię?
– Karolina – odpowiedziała niepewnie.
Zapisałem sobie jej dane. Podziękowałem i odszedłem.
Dzisiaj zrobiliśmy coś dobrego.
Wieczorem poszliśmy do baru. To już trzeci raz, jak wspólnie wychodziliśmy. Nowy pytał o nasze rodziny, o miasto, o życie tutaj. Czasami wkurzało mnie to jego podejście. Ta chęć wtopienia się, jakby przynależał do tego miejsca. Nie dało się nauczyć imion i nazwisk po to, by stać się jednym z nas. To tak nie działało, a on chyba tego nie czaił. Był zbyt miły, zbyt towarzyski, zbyt chętny. Tak, to dobre słowo. Ta jego chęć, aby się przypodobać, dopasować, rozbawić nas i zaprzyjaźnić z nami, była wręcz nachalna. Zawieranie znajomości musi przebiegać naturalnie, tego nie można wyreżyserować – jak to on chciał zrobić.
Myśmy spędzili ze sobą całe życie. Znałem Jacka i Mariana od młodości. Od czasów, w których grzebaliśmy razem w piachu. No, poza Mańkiem, bo ten, jako starszy, już łobuzował na osiedlu, gdy my niczym krety ryliśmy w piaskownicy. Mieliśmy masę wspomnień, historii i zabawnych sytuacji, które przypominały nam się nagle przy alkoholu. Nowy, choćby nie wiem jak się starał, nie pasował do nas. Nie był nasz – miejscowy. Jednak zarówno ja, jak i chłopaki staraliśmy się przyjąć go tak dobrze, jak to możliwe. Nie wypadało go traktować z góry tylko dlatego, że się tu nie wychował. Miał kobietę stąd i to powinno nam wystarczyć, aby patrzeć na niego jak na swojego.
Mimo że się wysilałem, spotkanie bardziej przypominało wymuszoną na pracownikach integrację niż wyjście z kumplami. Pogadaliśmy, wypiliśmy po kilka piw, a potem podreptaliśmy do domów. Żona na mnie oczywiście czekała. Gdy tylko wszedłem do pokoju, zerknęła wymownie na zegarek, ale nic nie powiedziała. Zdążyłem!
– Jak ci minął dzień? – Podszedłem do niej i pocałowałem ją w głowę.
– Hoduję ci dziecko – powiedziała.
Miała na sobie koszulę nocną, przez którą widziałem jej piersi i odstający pod nimi duży brzuch. Wyglądała pięknie. Ciąża jej zdecydowanie służyła.
– Dziękuję, pani hodowczynio – zaśmiałem się.
– A nie powinno się mówić „hodowczyni”? – Zmarszczyła brwi.
– Nie wiem, może powinno. – Klęknąłem obok niej. – Głupi jestem, a będę miał dziecko.
– Nie jesteś głupi. – Pogłaskała mnie po policzku.
– Ale nie wiem, jak się odmienia słowa.
– Nie musisz tego wiedzieć. Ważne, że nas kochasz.
Przytuliłem ją i położyłem głowę na jej brzuchu.
– Myślisz, że dobrze wychowamy dziecko? – zapytałem.
– Wychowamy tak, jak umiemy. Albo inaczej: tak, jak nas nauczono, plus lepiej.
– Mnie niczego nie uczono – przyznałem. – Ojciec pracował i nie było go w domu, matka zasuwała w domu i na nic nie miała czasu. Ja się wychowałem przy okazji. Po prostu kręcąc się to tu, to tam.
– I zobacz, jaki dobry jesteś.
– Tylko ty mnie tak postrzegasz.
– Bo tylko dla mnie musisz być dobry. – Walczyła o to, by się nie roześmiać. – Dla innych wcale nie musisz być dobry. Możesz być, jaki chcesz.
– A właśnie nie. Zawód mnie do tego zobowiązuje.
– Chodź, ty mój policjancie. Zrobię ci coś do jedzenia. – Podciągnęła się, jednocześnie poprawiając sobie materiał koszuli na brzuchu.
– Nie, siedź sobie, ja sam zrobię. Widać gołym okiem, jak ci niewygodnie.
– Już nie mogę się doczekać. – Pogładziła dłonią brzuch. – Z jednej strony chcę, żeby jak najdłużej siedział, bo wszyscy mnie straszą, jak to ciężko będzie, gdy się urodzi, a z drugiej chciałabym swoje ciało z powrotem.
– Ciało – zacząłem, wsuwając jej dłoń pod koszulę. Przesunąłem nią po nodze aż do uda. – Ciało to ty masz teraz jak bogini.
Zaśmiała się.
Odebrałem od strażnika swoje rzeczy, w tym portfel, w którym w dniu zatrzymania miałem dziesięć złotych. Zerknąłem na zdjęcie rodziny, na uśmiechnięte twarze i przeciągnąłem po nich palcem. Gniew na żonę już mi minął. Odcięła się ode mnie, nie pozwoliła dzieciom na widzenia w więzieniu. Spotkała się ze mną tylko raz – żeby przekazać mi osobiście, jaką podjęła decyzję. Nie pytała mnie o zgodę, a ja zza kratek nie miałem prawa głosu. Sprzedała wszystko, co mieliśmy, zerwała stosunki ze znajomymi, zabrała dzieci i wyjechała. Powiedziała mi prosto w twarz, co sądzi o mnie jako ojcu i mężu, oraz zaznaczyła, że ułoży sobie życie, a ja powinienem po wyjściu zająć się swoim. Nie szukać ich, nie próbować wracać do tego, co mieliśmy, tylko zapomnieć, że w ogóle istnieli.
Biłem się z tymi myślami przez tyle lat. Pisałem listy na nasz domowy adres, przepraszałem. Błagałem o wybaczenie. Tłumaczyłem jej, co się wtedy naprawdę stało, ale dla niej wyrok sądu był jednoznaczny z osądem Boga. Przestałem dla niej cokolwiek znaczyć. Stałem się wyrzutkiem społeczeństwa, mordercą, bestialskim, pozbawionym empatii potworem.
Stanąłem pod bramą zakładu karnego, obserwując, jak powoli otwierają się jej skrzydła. Od wolności dzielił mnie tylko jeden krok. Tyle lat na to czekałem. Czułem powiew powietrza na twarzy, słyszałem szum liści gdzieś nad sobą, ale w głowie miałem tylko obraz żony.
– Co teraz zrobisz? – zapytał strażnik.
– Nie wiem – odparłem, choć doskonale wiedziałem, co zrobię. Odnajdę żonę.
Kiedy wylądowaliśmy, Natan biegał od wypożyczalni do wypożyczalni w poszukiwaniu odpowiedniego auta. Mój mąż chciał samochód, który pomieści nasze dwie walizki podróżne, dwa bagaże podręczne, a także będzie się komfortowo prowadził i wyglądał odpowiednio drogo. Czekało nas prawie cztery i pół godziny jazdy z lotniska, a mnie szlag trafiał już wtedy, gdy Natan pytał o wyposażenie samochodu. Czy to naprawdę miało aż takie znaczenie?
Gdy w końcu coś znaleźliśmy i ruszyliśmy w trasę, tłumaczył mi jak dziecku, do czego mu są potrzebne konkretne funkcje. Patrzyłam na niego jak na ufoludka. Zmarł mu ojciec, a ten zamiast okazywać jakieś poruszenie, nie wiem, mówić o bólu, wspominać czas wspólnego mieszkania, prezentował mi wyposażenie auta.
Odcięłam się, puszczając jego gadkę mimo uszu. W przerwach, kiedy milkł, wyciągałam telefon, aby sprawdzić maile, albo wyglądałam przez szybę. W końcu, zmęczona, zasnęłam.
Obudził mnie, gdy dojeżdżaliśmy na miejsce. Zaparkował tuż przed wejściem do hotelu. Kazał mi wysiąść i zarezerwować nam pokój przynajmniej na tydzień, a on tymczasem miał wypakować rzeczy z samochodu.
Wysiadłam. Chłodne powietrze smagnęło mnie w twarz. Otulając się kurtką, podeszłam do przeszklonych drzwi. Wisiała na nich kartka informująca, że z powodu remontu hotel jest nieczynny.
– Natan! – zawołałam do męża stojącego przy bagażniku. – Hotel jest zamknięty!
– Jak to? A te auta? – Wskazał na kilka pojazdów na parkingu.
– Nie wiem, jest kartka.
– Wejdź do środka. Zapytaj. Może zapomnieli, że ją mają na drzwiach?
Przewróciłam oczami, bo o ile wejście faktycznie oświetlała wątła smużka światła, głębia tonęła w ciemności, czego Natan nie mógł widzieć z daleka. Wiedząc, jak zareaguje, jeśli nie wykonam jego polecenia, szarpnęłam za klamkę. Nie spodziewałam się niczego innego – drzwi nawet nie drgnęły.
Wróciłam do samochodu, przy którym Natan walczył z ostatnią walizką. Trzy już stały obok.
– Zamknięte – oświadczyłam.
– Nie pierdol! – uniósł się, a ja zacisnęłam zęby.
– Nie pierdolę. Jaki miałabym cel w oszukiwaniu cię? No powiedz.
– Kurwa! – Wrzucił walizkę do bagażnika, jakby to ona go zdenerwowała.
– Nie przejmuj się, coś znajdziemy…
– Co? – warknął.
– To nie moja wina – odpowiedziałam już lekko poirytowana jego zachowaniem.
– I co ja mam teraz zrobić? Sam bym gdzieś przekimał, u kogoś znajomego, a z tobą… to…
– To co? Nie ma tu innego hotelu?
– Wyobraź sobie, że nie.
– A dom twojego ojca?
Zmarszczył brwi, jakby chciał mi dać do zrozumienia, że rzuciłam bardzo durny pomysł.
– No co? Nie możemy tam jechać?
– Ty chyba oszalałaś!
– Jest późno, a gdzieś musimy się zatrzymać. To tylko jedna noc. Potem gdzieś się przeniesiemy. Masz tu jakąś rodzinę?
Nie odpowiadał. Zaczął na nowo pakować walizki. Trudno sobie poradzić z takim spostrzeżeniem, ale nie poznawałam własnego męża… Gdzie się podział ten wrażliwy, kochany facet? Ten dobry człowiek, który do tej pory traktował mnie jak królową? Koleżanki go wychwalały, zapewniały, jakim fantastycznym będzie ojcem, ale zaczynałam się zastanawiać, jak by się zachował, gdyby zezłościło go dziecko. Też warczałby na nie jak na mnie teraz? Też rzucałby przedmiotami i przekleństwami, nie zważając na strach malucha? Chciałam zrzucić to na karb wieści o śmierci ojca, na świadomość, że został już bez nikogo, jednak jego zachowanie budziło we mnie coś dziwnego… chyba niepokój. Przecież pierwszy szok minął. Upłynęło już wystarczająco dużo czasu, aby się oswoił. Miał prawo być zły i smutny, lecz wyżywanie się na mnie tak długo przechodziło wszelkie wyobrażenie.
Nie zważając na jego złość, objęłam go od tyłu. Zamarł.
– Wszystko będzie okej – szepnęłam.
Wytrzymał dosłownie chwilę, po czym sięgnął dłonią do mojej i odkleił mnie od siebie.
– Jedźmy, bo już późno.
Uśmiechnęłam się mimo tego odtrącenia. On cierpi – powtarzałam sobie w myślach. Z każdym upływającym dniem będzie coraz lepiej. Zrozumie, że jestem z nim niezależnie od tego, jak głośno warczy. Nie przestraszy mnie swoim bólem. Pokażę mu, że wcale nie musi być silny. Może przy mnie okazać słabość, ponieważ mnie nie zależy na macho bez uczuć, lecz na człowieku, który nie wstydzi się swoich emocji.
Najpierw udaliśmy się do jakiejś jego ciotki, u której mieliśmy się zatrzymać na jedną noc. Natan przez całą trasę milczał, a kiedy zatrzymał się przy jej domu, zgasił silnik i rzucił mi komendę jak psu:
– Zostań tu.
Skinęłam głową, bo jak inaczej mogłam zareagować. Na każdym kroku czułam się jak balast, więc robiłam wszystko, by tylko wtopić się w tapicerkę samochodu. Chciałam być niewidoczna.
Wysiadł i podszedł do drzwi. Czekał dość długo, aż w progu stanęła kobieta, w zasadzie staruszka, wspierająca się na lasce. Spodziewałam się miłego i ciepłego przyjęcia, ale oni stali tak, jakby Natan przyszedł jej coś sprzedać. Uruchomiłam silnik, bo bez tego nie otworzyłabym szyby, a chciałam słyszeć, o czym rozmawiają. Gdy tylko to zrobiłam, zimne powietrze po raz kolejny wstrząsnęło moim ciałem. Silnik niestety zagłuszał ich głosy. Po chwili Natan zbiegł po schodach, wsiadł do samochodu i spojrzał na mnie dziwnie.
– Otworzyłaś okno, żeby podsłuchiwać?
– Nie, nie. – Czułam się jak idiotka, kiedy wymownie zerknął na otwartą szybę. Kłamanie nie miało sensu. – To znaczy tak, chciałam wiedzieć, co ustaliłeś.
– Nie mogłaś poczekać, aż wrócę i po prostu powiem ci, co i jak?
Ugryzłam się w język, żeby mu czegoś nie odszczeknąć. Traciłam cierpliwość. Ta jego utrzymująca się złość i to odpowiadanie półsłówkami zaczynały działać mi na nerwy. Westchnęłam, wiedząc, że tylko spokój nas uratuje, inaczej zaczniemy się kłócić pośrodku wiochy zabitej dechami, marnując na to cenne godziny snu. Byłam zmęczona po pracy, locie i długiej jeździe tutaj.
– I tak nic nie usłyszałam. Co ustaliłeś?
– Nic.
– Nic?
– Tak, nic. Czego nie rozumiesz?
Westchnęłam.
– To gdzie spędzimy noc? – zapytałam, odsuwając na bok wszelkie negatywne uczucia i skupiając się na znalezieniu rozwiązania.
– Tak jak chciałaś. W domu ojca.
– Ale to był też twój dom…
– Jakbym był sam, spałbym w samochodzie – wyrzucił z siebieszorstko.
– Wolisz spać w aucie, niż pójść do rodzinnego domu? – Przyglądałam mu się szczerze zdumiona.
– Przecież przed chwilą to powiedziałem. Po co powtarzasz?
– Bo nie rozumiem twojego zachowania.
– Tu nie ma czego rozumieć!
– Nie denerwuj się – poprosiłam. – Zaraz coś wymyślimy.
– Tu nie ma o czym myśleć.
Doszłam do wniosku, że jeśli nie zapytam wprost, jeśli nie wciągnę go w rozmowę, niczego się nie dowiem. To chodzenie dookoła niego na paluszkach nie pomagało nam wrócić na właściwy tor. Wręcz przeciwnie – jego sekrety stawały między nami murem.
– Dlaczego nie chcesz wrócić? – spytałam wprost.
– Nie chcę o tym gadać! – podniósł głos, po raz kolejny tracąc cierpliwość.
– Okej – powiedziałam tak spokojnie, jak tylko mogłam, choć wszystko we mnie się wyrywało, żeby mu wygarnąć. – Możemy spać w aucie. Nie ma sprawy. Rozłożymy fotele i poszukamy czegoś jutro rano.
– Ty nie rozumiesz. Tu nie ma niczego innego. Nie ma hoteli, hosteli, Airbnb ani innych miejsc. To dziura zabita dechami.
– Ale chciałeś spędzić tu miesiąc – przypomniałam mu. – Na bank musiałeś mieć coś na myśli. No chyba że tylko ten hotel, ale… w sumie… nawet gdybyś był sam, ciebie też zaskoczyłby ten remont i też musiałbyś się gdzieś podziać. To, że towarzyszę ci w podróży, w tym przypadku niczego nie zmienia.
Zacisnął zęby. Poruszał ustami, jakby sam ze sobą walczył, żeby na mnie nie naskoczyć. W końcu położył dłonie na kierownicy. Ścisnął ją tak mocno, że aż zbielały mu palce. Jakby ją dusił, wyobrażając sobie, że to jestem ja albo gorzej – moja szyja. Przyglądałam mu się już przerażona. Wyglądał, jakby miał zaraz wybuchnąć. Powoli odwrócił głowę w moją stronę.
– Zamknij się! Zamknij się! – wrzasnął. – Jak powiesz do mnie jeszcze jedno słowo, nie ręczę za siebie!
Kiedyś czytałam w poradniku dla par taki tekst, że prawdziwą twarz i charakter osoby poznaje się w momencie kryzysu. Wtedy wychodzi z człowieka to coś mrocznego, co zwalnia hamulce. Co pokazuje, jak niewiele trzeba, żeby traktować ludzi wokół siebie jak śmieci.
Ten wyjazd otwierał mi oczy, nie znałam Natana z tej strony. Nigdy nie zrobiłam niczego, co wywołałoby w nim taką złość. Zawsze nad sobą panował, kiedy omawialiśmy jakieś sporne kwestie. Odpowiadał rzeczowo, tłumaczył, przedstawiał argumenty za lub przeciw, więc wydawało mi się, że mam za męża świętego. Dzisiaj po raz pierwszy zobaczyłam go w takim stanie i szczerze… bałam się go.
W milczeniu wycofał i ruszył w trasę, a ja odwróciłam się w stronę szyby pasażera i dyskretnie otarłam łzy. Dopingowałam samą siebie afirmacjami, żeby nie chwycić za klamkę i nie wysiąść na środku drogi. Powtarzałam sobie, że dam radę, wytrzymam z nim, a potem, kiedy sytuacja wróci do normy, a my na nowo będziemy potrafili rozmawiać, wszystko mu wyjaśnię. Opowiem o swoim bólu, o tym, jak podle mnie traktował, i jeśli zrozumie, że bardzo mnie zranił, i przeprosi – dam mu szansę. Jeśli natomiast pozostanie ślepy na swoje działanie, odejdę.
Od domu jego krewnej do celu dzieliło nas około piętnastu minut. Z wąskiej drogi krajowej zjechaliśmy w mniejszą. Natan sunął powoli przez niewielki lasek. Czułam się, jakbym wjeżdżała do jaskini. Otaczała nas czerń nocy. Wcisnęłam guzik podnoszący oparcie fotela, ale nie odrywałam wzroku od otoczenia. Oświetlona długimi światłami droga udekorowana była owadami, co chwilę rozbijającymi się o przednią szybę i reflektory. Przeszły mnie ciarki, to miejsce nie wyglądało przytulnie. Wręcz przeciwnie – napawało mnie strachem. Nie chciałam tu zostawać, ale gdybym teraz zaczęła narzekać, mąż straciłby nad sobą kontrolę, a ja nawet nie chciałam sobie wyobrażać, co mógłby zrobić. Czy byłby w stanie mnie szarpnąć albo nawet mnie uderzyć? Czy skończyłoby się jedynie na podnoszeniu głosu? Wolałam tego nie sprawdzać.
Gdy dojechaliśmy do rozpadającego się ogrodzenia, włosy zjeżyły mi się na głowie. To miejsce przypominało wszystkie stare i straszne miejscówki, w których rozgrywają się krwawe sceny z rasowych thrillerów. Zardzewiałe skrzydła bramy nie zapraszały do wejścia na podwórko. W wyobraźni widziałam, jak po jej przekroczeniu spotyka nas coś złego. Jak uciekamy stąd w popłochu. Czułam, że się zapadam. Strach wypełniał mi głowę przeróżnymi scenariuszami.
– Wysiadaj – polecił Natan, gasząc silnik, a ja drgnęłam na dźwięk jego głosu.
Nie zadawałam pytań. Po prostu wypełniałam jego polecenia jak wytresowany pies.
Chwyciłam za klamkę. Zamknęłam na chwilę oczy, jakbym się spodziewała, że coś złego przydarzy mi się już tutaj – zanim wyjdę z auta. Nic się jednak nie stało. Chłodne, wilgotne powietrze znów osiadło mi na twarzy, wyostrzając moją czujność. Gdzieś w oddali zaszczekał pies. A może to zawył wilk? Obróciłam gwałtownie głowę w stronę odgłosu, ale już niczego nie usłyszałam. Otulała nas przeszywająca cisza. Nie widziałam świateł domostw opodal. Wydawało mi się, że jeśli gdzieś toczy się życie, to bardzo, bardzo daleko stąd, a tutaj jesteśmy sami jak na bezludnej wyspie.
– Bramy nie otworzymy. Auto tu zostaje. – Słowa Natana znów wyrwały mnie z zamyślenia.
– Okej – szepnęłam, słuchając własnego głosu.
Obszedł samochód dookoła, stanął za bagażnikiem, otworzył go i tak jak pod hotelem ponownie walczył z walizkami, klnąc ile wlezie. Gdy w końcu się z nimi uporał, ułożył swój podręczny bagaż na dużej walizce, wyjął z kieszeni telefon i włączył w nim latarkę, oświetlając sobie wąską ścieżkę między chaszczami, którą mieliśmy się dostać do domu. Moje rzeczy zostawił tuż przy bagażniku. Pozostawiona sama sobie usiłowałam skopiować jego sposób, ale moich walizek nie dało się tak ustawić. On oczywiście w ogóle się mną nie zainteresował. Nie zapytał, czy sobie poradziłam. Włączyłam latarkę w swoim telefonie, włożyłam go sobie w usta i chwyciłam obie walizki za rączki. Świeciłam sobie pod nogi, ciągnąc po szutrowej ścieżce bagaż z tycimi kółeczkami, które nie dawały rady na takiej nawierzchni. Złościłam się na samą siebie, że nie miałam odwagi poprosić Natana, by wrócił po moje bagaże po odstawieniu swoich. Jednak świadomość, czym to się może skończyć, trzymała mnie w pionie. Jak małe dziecko, które zdenerwowało rodzica, zachowuje się wyjątkowo grzecznie, by nie prowokować go do kolejnego wybuchu, tak ja zamilkłam i kombinowałam, jak rozmawiać z Natanem bez budzenia w nim wściekłości.
Dotarł do drzwi wejściowych pierwszy. Oświetlił próg, a potem obszar dookoła wejścia. Przesuwał niewielki snop światła po zniszczonym ganku, ukazując zgromadzone przed domem śmieci. Zorientowałam się, że szukał kluczy, ale nie zaoferowałam pomocy. Na ile udawało mi się śledzić światło, przypatrywałam się przedmiotom: jakiemuś staremu stelażowi wózka, ramie roweru, słoikom z czymś czarnym w środku, bańkom czy metalowym miskom. Nawet nie chciałam zgadywać, co mogło się znajdować wewnątrz. Natan za to wkładał tam dłonie, jakby nie spodziewał się niczego obrzydliwego ani żywego. Wstrzymałam powietrze, zupełnie nie zdając sobie z tego sprawy. Co by było, gdyby się skaleczył? Czy byłabym w stanie mu pomóc? Czy dałby sobie pomóc? Nie potrafiłam przewidzieć, jak skończyłby się dla nas niewielki wypadek. Zaczęłam się modlić w myślach. Nigdy tego nie robiłam, a teraz prosiłam Boga o to, żebyśmy szybko weszli do środka.
Kiedy usłyszałam brzęk kluczy, odetchnęłam.
Spodziewałam się kiepskich warunków, może nawet wyzierającej z każdego kąta biedy, ale nie tego, co ujrzałam. Dotarł do mnie dziwny zapach – chyba stęchlizny. W innych okolicznościach skomentowałabym to, jednak teraz bałam się odezwać. Skoro Natan nic nie mówił, milczałam jak zaklęta. Wciągnęłam walizki po dwóch schodkach i postawiłam je tuż przed progiem domu. Natan umieścił swoje w środku, a następnie wszedł głębiej. Zastanawiałam się, co zrobić: czy zająć się swoim bagażem, czy też najpierw sprawdzić pomieszczenia. Skoro Natan włączył światło, skusiło mnie, aby najpierw obejrzeć wnętrze.
Weszłam do środka i zaniemówiłam. Takie domy widziałam w horrorach. Ściany pokryte czarnym grzybem, łuszcząca się farba na suficie, jakieś strzępki tapet czy tynk na podłodze. Brud i smród mnie znokautowały.
– To myszy – wytłumaczył Natan.
– Myszy? – powtórzyłam, nie mogąc uwierzyć w to wyjaśnienie. – Ale przecież twój ojciec dopiero co zmarł, a to wygląda tak, jakby… – Rozejrzałam się po podłodze i po ścianach, nie umiejąc ubrać w słowa tego, co czułam. – Czy on żył w takich warunkach? – odważyłam się zapytać, a Natan szybko odwrócił się w moją stronę.
– Ostrzegałem cię, ale nie chciałaś słuchać. Chciałaś tu przyjechać, nocować, to masz.
– Mam co? Nie rozumiem, dlaczego tak mnie traktujesz. Dlaczego obwiniasz mnie za coś, na co nie miałam wpływu? Jeśli się tego wstydzisz, to nie musisz. Ja…
– To, jak on żył – przerwał mi w połowie zdania – ma się nijak do tego, jaki ja jestem ani co czuję. To nie mój dom. To jego dom.
– Rozumiem – powiedziałam, choć niczego nie rozumiałam. Żadna wypowiedź mojego męża nie pasowała do sytuacji.
– Wydawało mi się, że go sprzedam, ale w takim stanie… – Utkwił wzrok w suficie.
– Każdy dom można wyremontować. Pytanie tylko, czy jest tego wart. Czy chcesz się w to angażować. Swój czas, swoją energię. Czy uważasz, że faktycznie… – Nie dokończyłam, ponieważ zostawił mnie i poszedł dalej.
Pozbawiona wyboru ruszyłam za nim.
Rozglądając się dookoła, przeszłam do kuchni, w której ktoś pootwierał wszystkie szafki. Zawartość niektórych leżała na podłodze.
– To wygląda tak, jakby ktoś tu czegoś szukał – stwierdziłam.
– Pewnie ludzie dowiedzieli się, że zmarł, i może spodziewali się jakichś pieniędzy, oszczędności. Nie wiem, czegoś wartościowego.
– Myślisz, że faktycznie trzymał tu gdzieś gotówkę?
– Nie sądzę. Żył jak dziad.
– Ale drzwi stały zamknięte – przypomniałam.
– Może ktoś plądrował, a potem zamknął drzwi.
– Ale to nie ma sensu.
– Bo ty na wszystko patrzysz przez własny pryzmat – warknął.
– Nie mów mi, że normalne jest, że ktoś demoluje ci dom, a potem z troski zamyka drzwi na klucz.
– A może to ojciec czegoś szukał, zanim zmarł, co? – stwierdził oschle. – Może on zrobił ten bałagan, a ludzie to po prostu zostawili i zamknęli za nim. Nie przyszło ci do głowy, że mógł być chory, mógł szukać czegoś ważnego albo wydawało mu się, że to ważne, a szukał gówna, albo że odjebało mu na całego i żył w tym syfie cały czas? Może tu nikogo nigdy nie było. Może po prostu takie wiódł życie i tak zawsze wyglądał jego dom.
– Natan – wypowiedziałam jego imię tak miękko, jak umiałam. – Przepraszam.
– Myśl, co mówisz – zbył mnie od razu i popchnął drzwi jednej z szafek. Zamiast się zamknąć, wypadły z zawiasów i uderzyły w kupkę przedmiotów na podłodze.
– Przepraszam – powtórzyłam i podeszłam do niego. Położyłam mu dłoń na ramieniu. – To nic nie znaczy. Masz rację, to jego dom, nie twój, nie twoje życie, nie twoje wybory. Pomogę ci ze wszystkim. Daję słowo.
– Późno już – powiedział, puszczając moje słowa mimo uszu. – Trzeba się ogarnąć i iść spać.
Wstrząsnęło mną na myśl o spędzeniu nocy w tym miejscu. Chodząc po tych pomieszczeniach, zdałam sobie sprawę, że sceptyczny stosunek Natana do tego domu był jak najbardziej uzasadniony. Już lepiej spać w samochodzie. To nie są warunki do nocowania. Tylko jak mu to teraz powiedzieć? Zasugerować auto? Jakich słów użyć? Powiedzieć, że każda spędzona tu sekunda wpływa na nasze zdrowie, dosłownie nas zatruwa?
– Góra wygląda lepiej – stwierdził i skierował się w stronę schodów. – Chodź, tam się rozłożymy.
– Chcesz tu zostać? – Chyba się przesłyszałam. Jak mógł podjąć tę decyzję po tym, co właśnie zobaczył?
– Nie mamy wyboru.
– Możemy spać w samochodzie – zaproponowałam.
– W październiku? W aucie? Silnik musiałby chodzić całą noc.
– To niech chodzi.
Zamiast odpowiedzieć, ruszył na górę, więc poszłam za nim. Stopnie trzeszczały, kiedy po nich stąpaliśmy, co wywołało gęsią skórkę na moim ciele. Ten stęchły zapach oblepiał moją skórę, dostawał się do płuc, wsiąkał w pory, przejmował mnie na wskroś, a ja, zamiast uciekać, szłam w niego głębiej.
Gdy stanęliśmy na piętrze, Natan zapalił światło. Faktycznie, ta część budynku trzymała się lepiej. Drewniane podłogi i boazerie nie wyglądały na przegniłe ani zajęte grzybem. Zapach z parteru tu nie docierał.
– Dół to stara obora – wyjaśnił mój mąż. – Góra to dobudowane z drewna piętro.
– Jak ktoś mógł zrobić coś takiego?
– Łatwiej dobudować piętro, niż postawić dom od zera.
– Ale obora? Przecież to nie ma wentylacji. Nie ma…
– No ale kiedyś było inaczej.
– Chcesz mi powiedzieć, że ktoś na to dał pozwolenie?
– Nie wiem, ale kiedyś było inaczej.
Przeszliśmy do jednego z pokojów. Znaleźliśmy tam stertę gratów: stare meble, książki, gazety, słoiki. Masę śmieci. W kolejnym stało łóżko z kocami i brudną pościelą – tu musiał spać teść.
– Czy on tutaj zmarł?
– Nie – powiedział szybko Natan.
Do tej pory nie zdradził mi okoliczności śmierci ojca.
– A gdzie?
– W wejściu do salonu. Tam podobno leżał.
Wzdrygnęłam się po raz kolejny.
– Zawał?
– Być może. Nikt nie sprawdzał.
– Kto go znalazł?
– Nie pytałem.
– Nie wiesz kto?
– Przecież ci mówię, że nie pytałem. Rozmawiałem z człowiekiem pięć minut. Nawet krócej. Poinformował mnie o śmierci, czego mogę się spodziewać, jeśli chodzi o zabranie ciała i przechowanie go, i tyle. Nie rozumiem, czemu o to pytasz. Przecież to nie ma znaczenia, kto go znalazł, w jakiej pozycji i kiedy. On nie żyje. Jego tu nie ma.
– Rozumiem. Po prostu zapytałam. Może można było mu pomóc, może otwierał te szafki, szukając leków? Może potrzebował czegoś, nie wiem…
Odwrócił się do mnie gwałtownie.
– Mówisz to, żeby wywołać we mnie wyrzuty sumienia? Chcesz, żebym czuł się jak ścierwo, że zostawiłem potrzebującego pomocy ojca i mieszkałem sobie beztrosko w ciepłym kraju? Chcesz, żebym sobie wyobrażał jego śmierć, moment, jak upada, jak mnie woła, i żebym się tym widokiem dobijał, tak?
– Nie! Skąd! – Zamierzałam coś dodać, ale nie potrafiłam. Wszystko, co mówiłam, brzmiało nie tak, jak chciałam, aby brzmiało. Wywoływało emocje nie te, które chciałam, aby wywołało.
– Jak każda baba, przyjechałaś tylko po to, żeby mi truć i szukać taniej sensacji.
Opadłam z sił. Ugryzłam się w język. Po co zadałam to głupie pytanie? Po co? Zamiast uważać, pilnować się, mimo jego wybuchów nie nauczyłam się postępować z nim rozsądnie. Zapominałam się jeszcze i wracałam do czasów, w których potrafiliśmy się porozumieć. Kończyło się jednak tak samo – jego narastającą wściekłością na mnie.
Chodziliśmy po piętrze, które zdawało się zbyt małe w stosunku do rozkładu ścian i rozmiaru budynku, a może to ten wszechobecny syf optycznie zmniejszał pomieszczenia. W każdym kolejnym znajdowaliśmy taki sam bałagan. Brakowało tylko szczurów i myszy biegających po podłodze. Tu nie było gdzie spać. Nie miałam zamiaru kłaść się na łóżku jego ojca. Czarna od brudu łazienka też zniechęcała do korzystania z niej. Nigdy w życiu nie przebywałam w tak strasznym, zapuszczonym i śmierdzącym miejscu. Czekałam, aż Natan dojdzie do tego samego wniosku co ja i wyjdzie stąd tak szybko, jak to możliwe.
– Przesuniemy graty z jednego pokoju do drugiego i położymy się na podłodze – stwierdził obojętnie. – Na ciuchach z walizek – doprecyzował, widząc, że moje oczy otwierają się coraz szerzej. – Nałożymy na siebie, ile tylko się da, żeby nie zmarznąć, ale też żeby odizolować się od brudu.
– Naprawdę chcesz tu zostać? – zapytałam delikatnie.
Zlekceważył mnie. Przecisnął się do okna i je otworzył. Do pokoju wpadło zimne powietrze, a po chwili drzwi na dole trzasnęły z łopotem. Podskoczyłam przerażona.
– To tylko przeciąg – skomentował.
Podnosił przedmioty jeden po drugim i nosił do pokoju obok. On już podjął decyzję, a to, co mnie przerażało i czego on zupełnie nie zauważał, miałam wsadzić sobie do kieszeni.
– Ruszysz się czy mam wszystko zrobić sam? – rzucił kąśliwie, mijając mnie w korytarzu.
Pomogłam mu. Nie zasługiwał na to, ale zrobiłam to.
Czas mijał nam na szarpaniu się ze śmieciami jego ojca. Żadne z nas się nie odzywało poza komunikowaniem się, gdzie co postawić. Bardzo szybko dopadło mnie zmęczenie. Na początku ukrywałam to przed Natanem, jednak z czasem zaczęłam nosić lżejsze przedmioty, aż w końcu usiadłam na podłodze. Nie miałam już siły. Dbanie o to, czy jest tutaj wystarczająco czysto, stało się nieważne. Tak naprawdę spałabym na samych deskach.
Kiedy Natan wyniósł z pokoju ostatnie rupiecie, kazał mi zostać na górze, a sam zszedł po walizki. Oparłam się o ścianę i zastanawiałam się, co dalej. Doszłam do wniosku, że moja obecność tutaj jest niepotrzebna. Jutro, gdy się obudzimy, porozmawiam z nim na spokojnie, wytłumaczę mu dokładnie, z czego wzięła się zmiana mojego nastawienia, i wrócę do domu. Tak będzie lepiej dla nas obojga.
– Margo! – krzyknął z dołu.
– Co?!
– Nie wzięłaś drugiej walizki?!
Sparaliżowało mnie na sekundę, a potem rzuciłam się biegiem na dół. Pokonałam schody w zawrotnym tempie i prawie wpadłam na Natana, który wciągał moją ciężką walizkę przez drzwi wejściowe.
– Gdzie masz podręczny? – zapytał. – Nie wzięłaś go spod hotelu?
– Miałam dwie walizki, jak tutaj szłam, przecież trzymałam telefon w ustach, bo nie miałam jak sobie poświecić.
– Jesteś pewna?
– Czyś ty zwariował? Ty swoją podręczną położyłeś na dużej, ja obie ciągnęłam za rączki.
– To gdzie ona jest?
– Jak to? Nie ma jej?
Wyminęłam go i wyszłam przed dom. Zostawiłam je obie przed drzwiami, zapominając o podstawach bezpieczeństwa. Czułam się tutaj jak na końcu świata, więc nie martwiłam się o przypadkowego przechodnia, który mógłby zwinąć moje rzeczy.
– Ktoś ją zabrał! – krzyknęłam spanikowana.
– Nie, to niemożliwe. Miałaś tam jakieś jedzenie?
– Co?! Jakie jedzenie? O Boże! – Poczułam, że się w sobie zapadam. – Mój komputer, mój paszport! Mój portfel! Wszystko miałam w tej torbie! Jezu, co ja teraz zrobię?
– Może jakieś zwierzę wyciągnęło?
– Zwierzę? – Spojrzałam na niego, jakby właśnie mi powiedział, że ziemia jest płaska.
– No przecież nikogo tu nie było.
– Skąd wiesz? Przecież byliśmy na górze, pracowaliśmy, niczego nie słyszeliśmy.
– Nikt tu nie mieszka.
– Ale może ktoś nas widział, jak jechaliśmy drogą, i przyszedł… – Szukałam rozwiązania strwożona.
– Nie, to niemożliwe. Zwierzę wzięło.
– Ale jakie zwierzę? Jakie zwierzę byłoby w stanie pociągnąć walizkę na kółkach z laptopem w środku? Przecież to ciężka walizka, więc…
– Nie wiem! To po prostu jedyne logiczne wyjaśnienie.
– Logiczne? Serio?
Milczał.
– Czemu nic nie mówisz?! – krzyknęłam do niego.
– A co mam mówić? Co mam zrobić? Mam latać po lesie i szukać? Co chcesz, żebym zrobił w nocy, we wsi, gdzie każdy śpi?
– Skoro podręcznej nie ma, to znaczy, że ktoś nie śpi…
– Uspokój się. I tak dzisiaj nic nie zrobimy. Weź dużą walizkę i chodź na górę.
– Co? – Mrugałam zdumiona jego lekceważącym podejściem.
– Chodź na górę – powtórzył spokojnie.
– Ty chyba żartujesz! Ja tego tak nie zostawię!
– I co zrobisz? Pójdziesz do lasu na poszukiwania?
– Zadzwońmy na policję! Zgłośmy kradzież! Jezu… – Nagle poczułam, jakby ziemia usuwała mi się spod stóp. – Mój telefon! Straciłam telefon!
– Telefon miałaś w samochodzie. Na pewno tam jest.
– Nie! Przecież nim świeciłam. Wsunęłam go w tę małą kieszonkę z przodu. Tam, gdzie zawsze wożę szczoteczkę do zębów… Jestem tego…
– To świetnie się składa, że został w walizce. Zaraz ją namierzymy. Poczekaj chwilę… zadzwonię do ciebie. – Wyciągnął swój z kieszeni. Obserwowałam, jak wybrał moje imię z listy, przyłożył aparat do ucha, jakby faktycznie chciał rozmawiać. Patrzył gdzieś w dal. Spodziewałam się usłyszeć melodyjkę mojego dzwonka, ale zamiast tego dobiegł mnie komunikat wygłoszony przez automat o abonencie chwilowo niedostępnym. – Pewnie zostawiłaś włączoną latarkę i się rozładował – stwierdził sucho Natan.
– Ktokolwiek zabrał torbę – nie poddawałam się zbyt łatwo – musi być gdzieś blisko, nie odszedł…
– Ja już powiedziałem. – Znowu nie pozwolił mi dokończyć. – Jutro rano przejdziemy się po lesie, znajdziemy torbę. Zobaczysz. To musiało być zwierzę.
– A co, jeśli nie było?
Minął mnie i skierował się do schodów. Pokonywał je jeden po drugim, taszcząc swoje dwie walizki. Moją zostawił. Nie obejrzał się.
– Zamknij za sobą drzwi – mruknął tylko pod nosem.
25 lat wcześniej…
Poszliśmy z żoną na USG. Lekarka jeździła sondą po brzuchu, dokonując pomiarów. Pokazywała nam, gdzie jest ręka, gdzie noga, ale ja widziałem tylko głowę – największy i najbardziej rzucający się w oczy kształt. Pytała nas, czy chcemy poznać płeć. Ania wolała mieć niespodziankę. Wszyscy jej się dziwili, każdy pytał o płeć od początku ciąży. Ja się upierałem, że to będzie syn, ona – że córka. I chyba właśnie to blokowało ją przed chęcią zweryfikowania, kto ma rację. Co miesiąc konsekwentnie odmawiała poznania płci. Jednego razu kombinowałem, jak porozumieć się z ginekolog prowadzącą ciążę, by dała mi jakiś sygnał. Coś jak mrugnięcie lewym okiem, jeśli to chłopak, a prawym – jeśli dziewczynka. Czułbym się jednak tak, jakbym zdradzał żonę.
Odwiozłem Anię do domu, wypiłem z nią kawę i zabrałem się do pracy.
Dzisiaj akumulator opla wypluł z siebie iskrę ostatnim tchnieniem. Piłowałem go dobrych sześć razy, zanim zaskoczył. Nie sprzyjały mu coraz niższe temperatury. Czekała mnie wizyta u mechanika, ale odkładałem ją, ponieważ ciągle było coś innego do zrobienia.
W robocie czekała na mnie sprawa tego potrącenia. Rozrysowałem wszystko do akt, a następnie wysłałem do sądu. Jacek, który zawsze załatwiał dla nas sprawy administracyjne, wysłał też wezwanie na komisariat tej dziewczynie, która widziała wypadek. Musiałem mieć zeznania w obecności któregoś z rodziców, bo to, co powiedziała po wypadku, nie będzie traktowane jako zeznanie, lecz najwyżej potwierdzenie, że tam przebywała.
Poza tym przez cały boży dzień nic się nie działo. Trochę postaliśmy z suszarką, przejechaliśmy dwa razy przez miasto na patrol, przyjęliśmy zgłoszenie kradzieży roweru, który pewnie ktoś wziął tylko po to, żeby szybko podjechać do sklepu czy za inną potrzebą, a potem wróciliśmy do domów.
Dni mijały nam spokojnie. Ludzie zajęli się przygotowaniami do świąt, jedynie od czasu do czasu ktoś wezwał nas do wypadku czy awantury. Siedzieliśmy w firmie jak kury w kurniku. Tymczasem matka dziewczyny zadzwoniła z odmową stawienia się na komisariacie. Wobec tego wysłałem im wezwanie do sądu. Dziwiło mnie, że tak się zachowała, ale ludzie często źle patrzyli na policję.
Kierowany ciekawością pojechałem do sądu w dniu rozprawy. Spóźniłem się, więc szybko wbiegłem po schodach. W środku spostrzegłem dziwną sytuację: sprawca potrącenia podczas wchodzenia na salę rozpraw powiedział coś do tej nastolatki, Karoliny. Nie trzeba było specjalisty, by zauważyć, jak to na nią wpłynęło. Zagroził jej? Powiedział coś, żeby nie zeznawała przeciwko niemu? Po co się w ogóle do niej odzywał? Jej matka stała nieco dalej, rozmawiała prawdopodobnie z kimś z rodziny staruszki i chyba przeoczyła całe zdarzenie.
Sędzia prowadził sprawę szybko. Przy przesłuchaniu świadka miałem wrażenie, że coś mocno poszło nie tak. Dziewczyna niczego nie była pewna: ani tego, gdzie się znajdował samochód, ani pozycji staruszki. Tego, czy auto ruszyło z piskiem opon, czy jednak spokojnie. Nawet o sile uderzenia mówiła jakoś tak nieporadnie. Pojawił się za to interesujący świadek – pracownik kiosku. Zeznał, jakoby staruszka biegła przez pasy. Zagotowało się we mnie, ponieważ wiedziałem, jaką decyzję podejmie sędzia. Babci na sali nie było, nie mogła się obronić, więc młodemu z braku dowodów z pewnością ujdzie na sucho.
Dzisiaj nie poznaliśmy wyroku, co napawało mnie nadzieją. Dawało czas na wkroczenie do akcji. Zdałem sobie sprawę, jak niewiele zrobiłem, by pomóc tej kobiecinie. Po wszystkim chciałem porozmawiać z matką Karoliny, ale sędzia mnie rozpoznał i zawołał. Nie mając wyboru, odprowadziłem wzrokiem uczestników rozprawy i poszedłem do niego na spotkanie w innym pomieszczeniu.
– To sprawa od was – stwierdził, gdy tylko wszedłem.
– Tak.
– Widziałem cię na sali, dlatego nie ogłosiłem wyroku.
– Domyślam się, jaki by był, gdyby zapadł dzisiaj.
– Właśnie. – Zdjął togę i odwiesił na wieszak. – Nie mamy żadnego dowodu potwierdzającego winę tego gościa, a ta młoda… cóż by tu powiedzieć.
– Słaby z niej świadek – wyręczyłem go, a on przytaknął.