Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Zabawna historia o tym, że wiek nie zna granic… W małym miasteczku emerytowani pracownicy policji nie mogą znaleźć sobie miejsca, nudząc się i wysłuchując plotek lokalnej społeczności. Wiedzą, że aby zabić czas, muszą znaleźć jakieś zajęcie. Gdy dochodzi do zbrodni, postanawiają założyć GBŚ - Geriatryczne Biuro Śledcze, w skład którego wchodzą licencjonowani detektywi i… licencjonowana bufetowa. Kolejni mieszkańcy zaczynają mówić o swoich podejrzeniach, a wkrótce do pomocy rusza młode pokolenie. Gdzie kryje się prawda? Do jakich wniosków dojdzie Geriatryczne Biuro Śledcze? Iwona Banach zabiera nas do zabawnego świata emerytów, którzy zrobią wszystko by rozwikłać sprawę… jeszcze za swojego życia!
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 353
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Ada Hill nie miała nic. No oczywiście oprócz tego, co miała. Miała dom, kilka kotów i koszmarny bałagan, który w tym momencie klasyfikował ją wysoko w drodze do miana maniakalnej zbieraczki, ale nie miała sensu życia, a to w pewnym wieku jest znacznie ważniejsze niż jakiekolwiek materialne przejawy dobrostanu.
Miała też emeryturę i pokaźną tuszę, ale i to było za mało.
Pragnęła tego nieuchwytnego uczucia, że jej życie się jeszcze nie skończyło, że ma po co, dla kogo żyć i że żyć chce, a jakoś tego nie czuła.
Chciała coś zmienić. Nie tak zaraz jakoś ostatecznie. Sprzątać i odchudzać się nie zamierzała, koty były jej wielką miłością i według niektórych niemym świadectwem życiowej porażki. Hodowała je jednak metodą próżniową. W domu próżno by było ich szukać. To znaczy dom był bez kotów, za to całe obejście było ich pełne.
Miała oczywiście przyjaciół, o co w jej wieku zazwyczaj trudno, i ponad sześćdziesiąt lat, jej przyjaciele jeszcze nie zamienili się w wymierające dinozaury, ale ona nabrała sporo mądrości życiowej, a ta pozwalała jej nawet z daleka odróżniać idiotów od ludzi rozsądnych. Nie lubiła ani jednych, ani drugich. Jedni ją denerwowali, drudzy deprymowali. Ani głupota, ani rozsądek jej nie pociągały, toteż pozostała przy swoich znajomych z dawnych lat i z dawnej pracy.
Ada Hill była kiedyś osobą niezwykle ważną i wpływową. Ważną i wpływową w ten nieokreślony sposób, który nie wynika z wysokich stanowisk, pieniędzy czy wykształcenia. Była bufetową. Nie byle jaką – była bufetową w komendzie policji. Stąd jej przyjaźnie.
Nie była to stołeczna komenda policji, więc nikt się nie sadził, nie wywyższał, nie uważał za lepszego, była to komenda w niewielkim Prasławcu, gdzie ludzie się lubili, nawet jeżeli się nienawidzili. To znaczy po latach jakoś tak wyszło, że nawet ci, którzy się nienawidzili, zostali przyjaciółmi.
Z pewnego egzystencjalnego przymusu. Lepszy stary, dobry, znany wróg niż amerykański generał z Facebooka.
Poza wszystkim czasami się spotykali. Ada szykowała wtedy ciasto, robili grilla i pili do białego rana. Było miło i gdyby nie obojczyk Ady, nadal by tak było. Bo ona ich do domu nie wpuszczała. Pikniki organizowali w ogrodzie i było w porządku, ale teraz z powodu obojczyka i pewnych ograniczeń musiała ich wpuścić.
– Jezu, co ty masz tu za syf! Przecież tak nie można żyć! – zawołał od progu Edzio, emerytowany komisarz policji, łapiąc się za głowę.
– Przecież ja nie żyję! Ja wegetuję! – odburknęła Ada, wrażliwa na słowa nagany.
– O kurwa! – jęknął Patyczak, chudy, blady, kiedyś blondyn, ale teraz siwy Hubert w okularach. – Aleś tu nasrała?! Co ty zamierzasz?
– Przetrwać! – odburknęła Ada.
– Co?
– Cokolwiek się da! Chciałam sobie jakoś życie zorganizować. Coś znaleźć.
– W sensie?
– W sensie sensu!
Ada mówiła prawdę. Po tym jak przeszła na emeryturę, szukała sensu życia, gdzie tylko się dało, ale jakoś to jej nie wychodziło. Najpierw postanowiła zaszydełkować się na śmierć, stąd wszędzie dziergane... hmmm... dzierganki, bo inaczej nie dało się tego nazwać. Z szydełkiem jest tak: potrzebuje albo uporządkowania, albo artyzmu. Ada gubiła oczka, rzędy, myliła się, robiła dziury, porządku w tym nie było, a artyzm? No cóż, to nie były jej klimaty.
Seriali nie oglądała, bo po jakimś odcinku jednego z tureckich zrobiło jej się niedobrze od ckliwych westchnień i głupich tekstów, przy których nawet Coelho może uchodzić za filozofa.
Od polityki stroniła, bo cóż... zbyt szybko przechodziła do rękoczynów. Zajęła się więc kotami.
A to sprawiło, że poczuła się stara i niepotrzebna.
Gdyby nie złamanie, pewnie by tak było dalej, ale istnieją w życiu dziwne zbiegi okoliczności, które wywracają je do góry nogami.
– Jessssu, Ada! Co to za sieci rybackie? – Mundek wskazał na dziurawe serwety i narzuty w kolorach zakurzonej tęczy. – Trzeba to wywalić!
I tak w sumie się zaczęło, trzej koledzy, no dawni w sumie koledzy, z posterunku przystąpili do odgruzowywania domu Ady.
I zrobiło się paskudnie, to znaczy czysto, ładnie, ale pusto.
– Ja, kurwa, już nie mam siły na to życie – jęknęła Ada. – Ja tak nie mogę! Muszę coś robić!
Wszyscy trzej pokiwali głowami ze zrozumieniem.
– Ja też bym chciał – westchnął Patyczak. – Nie umiem sobie miejsca znaleźć. Szlag mnie trafia przed telewizorem. Jak są grzyby. to jeszcze, ale zeszłego roku tyle przytachałem, że nie daję rady zjeść. Ryj mi wykrzywia od suszonych, słoiki z marynowanymi się piętrzą... Zamrażarki zawaliłem na amen.
– Ja wyczytałem wszystkie kryminały z biblioteki. Zostały obyczajówki, ale te akurat mnie nie kuszą.
– To zróbmy coś! – powiedział Edzio, wcale nie licząc na jakikolwiek efekt.
W zasadzie pracować nie musieli, mieli za co żyć. Tyle że jakoś tak wyszło, że nie mieli po co.
– Fajnie było kiedyś – westchnęła Ada. – Człowiek się urobił, ale wiedział, że żyje!
– Nie lubiłem padać na pysk, a teraz normalnie mi tego brakuje.
– A pamiętacie, jak rozpracowywaliśmy te bary z kebabem, a Ada nam codziennie przynosiła raphacholin?
– I pierogi z jagodami. Kurwa, ale to było fajne, wróciłbym natychmiast, nawet bym dopłacił, żeby znów mieć tamtą robotę.
Ada popatrzyła na niego i aż prychnęła.
– Daj spokój, wiesz, jak oni tam teraz pracują? Na osrał pies!
– Podobno.
– Nie podobno, naprawdę. Była u mnie ta fryzjerka, co to jej córka straciła pieniądze na tego generała, no tego z Afganistanu, amerykańskiego, i wiecie, co jej powiedzieli? Że jest głupia, a za głupotę się płaci.
– Nie przyjęli zawiadomienia?
– No, przyjęli, ale co z tego? Nic nie zrobią!
– No ale co mieliby zrobić?
– Ja to bym zbadał IP komputera, poszukałbym podobnych poszkodowań po sieci, na pewno nie była pierwsza, na sto procent nie ostatnia. Dałbym radę. Nawet jak facet korzysta z komputera w jakimś miejscu publicznym, to i tak musi czasami się powtarzać.
– No ale Afganistan jest daleko! – burknęła Ada.
– Ale złodziej siedzi w Polsce, czasami nawet na drugiej ulicy. Sprawdzić przelewy, co się da, jakby pogrzebać... Tyle że im się nie chce szukać, wolą sprawy oczywiste. Jakieś smakowite morderstwa – rozrzewnił się.
– Smakowite morderstwa? Zapomnij! Nie dla nas takie cuda!
– No, a zwykli ludzie, jak do nich pójdą coś zgłosić, to koszmar.
– Najgorzej ze starszymi, takie babcie to normalnie może by i coś zgłosiły, ale się boją, że ktoś je wyśmieje.
Takie podejście niestety pokutuje, bo starsze panie widzą więcej, ale rozumieją to, co widzą, na swój własny sposób.
– Ja bym nie wyśmiał, ale wiesz, jak jest, czasami roboty jest tyle, że nie da się inaczej.
– Zaraz... – Ada jęknęła, patrząc na Edzia taszczącego ostatnie pudła papierów.
– O co ci chodzi? O te pudła? Wszystko trzy razy już przeglądałaś!
– Nie – odburknęła Ada, bardzo jakoś nagle zamyślona.
– Zapewniam cię, że tak! Co ty? Masz zaniki pamięci? W twoim wieku?
Mimo wieku już odrobinę emerytalnego wszyscy czuli się młodo, ba, nawet zdecydowanie młodo, może dlatego, że kiedy byli młodsi, wciąż pracowali i na tę młodość nie mieli wcale czasu, więc teraz nie przeszkadzały im zewnętrzne objawy tego wieku w postaci siwizny czy zmarszczek.
– Nie – powtórzyła Ada – nie chodzi o pudła, ale o pracę. Przecież możemy sami się tym zająć. Będziemy odciążać organy ścigania. Wiecie, taka agencja dla ludzi! Dla staruszek i tak dalej.
– Będziemy prostytuować staruszki?
– Nie, debilu, będziemy rozwiązywać takie problemy, którymi policja nie ma szans się zająć. Przyjdzie staruszka i zgłosi jakiegoś amerykańskiego generała albo coś...
– Nie zgłosi, ona nie miałaby czym zapłacić.
– Na zasadzie barteru możemy działać. Jakiegokolwiek, zresztą czego nam trzeba? Zarobku czy pracy?
– Pracy – powiedział Hubert, a wszyscy inni mu przytaknęli.
– Ale o co chodzi z tą pracą? – Edzio, wysoki, siwy, trochę zgarbiony, nagle się wyprostował i ożywił. – Że moglibyśmy wrócić na posterunek?
– Nie, wrócić się nie da, ale możemy otworzyć posterunek tu u nas.
– Nielegalnie?
– Oj tam, oczywiście, że legalnie, wy z waszymi stopniami dostaniecie licencje prywatnych detektywów od ręki, a ja mogę otworzyć bufet bez żadnych zezwoleń.
– A sanepid? – czepił się jak zawsze drobiazgowy Mundek.
– Odwal się ze swoim sanepidem. To będzie nasz prywatny bufet. No to co? Działamy? Bezpłatnie?
Ludzie, którzy próbują coś robić bezpłatnie, stają przed dylematem natłoku. Bo mimo pozorów tego, co za darmo, nikt nie szanuje. W pewnym sensie, jak to mówią, darowanemu koniowi się w zęby nie zagląda, a kradzione nie tuczy, czyli innymi słowy mówiąc, szanuje się bardziej nawet to, co kradzione, niż to, co darmowe.
Po kilku dniach i zaledwie odrobinie reklamy szeptanej mieli dość.
– Sześćdziesiąt trzy – oświadczyła Ada smutnym głosem.
– Co sześćdziesiąt trzy? – zdziwili się panowie pracowicie odgruzowujący jej dom, czyli swoje przyszłe miejsce pracy.
– Zgłoszenia!
– Już? Przecież jeszcze nawet nie zaczęliśmy! To chyba dobrze? Choć sam nie wiem – powiedział Edzio, który w tym momencie bardziej jednak był Edwardem, bo miał dość marsową minę.
– A ja wiem! To koszmar! – burknęła Ada.
– No ale przecież tego chciałaś?!
– Jasne, że chciałam, ale nie tak! Mamy zgłoszenie o wampirze w ogrodzie miejskim, doniesienie na sąsiada, który całymi dniami puszcza z taśmy odgłosy remontu, a remontu wcale nie robi. Mechaniczne szczekanie psa po nocach.
– Mechaniczne?
– No tak, podobno dla wkurzenia sąsiadów o losowych godzinach włącza się szczekanie. Żaden pies tam nie mieszka. I też od razu zaznaczam, podobno.
Usiadła zmęczona, choć ona robiła najmniej ze względu na obojczyk.
– Jest doniesienie, że Kusińska wykupiła cały papier toaletowy ze sklepu i na nim spekuluje. Coś o reptilianach i o Nowym Porządku Świata. Dodatkowo fryzjerka oszukuje na farbach, Kowalec chemtrailsy w ziemi zakopuje i dlatego ma dorodne pomidory, szczepionki spowodowały autyzm u yorka Malwiny Kiereckiej, syn burmistrza dostał wysypki, burmistrzowa sądzi, że ktoś podrasował pokrzywy w celu spowodowania obrażeń u jej dziecka, Majka Kucicka podobno została zachipowana przez dentystkę, a Antek Piechota widział UFO nad dyskoteką i zgłosił, że kosmici dilują. Bezsens!
– Bo darmowo.
Ludzie muszą w coś wierzyć i coś robić, ale najchętniej dopasowują świat do swojej wizji, która bywa ograniczona zazwyczaj do takich stwierdzeń: „on to robi na złość” albo „to spisek przeciwko mnie”, a na koniec „oni wszyscy chcą mnie zniszczyć”, potem dochodzą kosmici i chemtrailsy, ale w sumie wszystko jest specjalnie i na złość. Takie przypadłości się leczy, ale ludzie leczyć się nie chcą, bo straciliby sens życia. Dlatego teorie spiskowe są takie popularne i najpierw dotyczą rzeczy małych, a potem się rozrastają.
Bo najpierw to tylko sąsiad tupie po nocach, żeby ten z dołu nie mógł spać, a potem tupanie jest oznaką czegoś większego, to ma być akcja wyniszczająca, na niewyspanie, a potem tupie cały blok. Po kilku tygodniach całe miasto zaczyna tupać. I to jak? Bezczelnie. Tupią, idąc chodnikami, tupią w marketach, tupią w dyskontach, na pocztach i w bankach, tupią, chodząc i siedząc. I taki wrażliwy na to tupanie ma dwa wyjścia: albo zgłosić to na policję z wiadomym skutkiem, albo zacząć się leczyć.
Niestety na ogół wybiera siekierę.
– To znaczy?
– Jak będą musieli zapłacić, to będą rozważniejsi. Przecież nie wywalą pieniędzy na kosmitów!
– No wiem, ale... Ale jak będą musieli zapłacić, to nie przyjdą, jak nie kijem go, to pałą! Nie wiem, co robić.
Takie miecze obosieczne często naprawdę są wkurzające, szczególnie jeżeli czegoś się bardzo pragnie. Była słynna sprawa nieznanego autora kryminałów podwodnych, który napisał bestseller i bardzo chciał go wydać, bo był przekonany, że podbije świat, niestety bał się, że wydawca go okradnie, porwie mu jego genialny tekst i wyda go pod swoim nazwiskiem, a okradziony autor, nie mając dojść i znajomości, nie będzie mógł nic na to poradzić. Bał się zaryzykować i tak oto świat został pozbawiony pierwszego na świecie kryminału podwodnego.
A autor osiwiał i pogryzł laptopa z bezsilnej złości, że oto wielkość została mu dana i odebrana w jednej chwili.
– Przecież już wam mówiłam! Weźmiemy barter! No wiecie, po dawnemu. Osełka masła, wytłoczka jajek... Co kto może, ale żeby czuł, że płaci – oświadczył Hubert.
– Nikt teraz masła nie wyrabia – burknęła Ada.
– Ale konfitury już tak. – Edzio oblizał się łakomie.
– Nie ma to większego sensu, ale jak tam chcecie – zgodziła się Ada, przytłoczona sytuacją. – Na początek może zanim coś, to powiem wam, czego się ostatnio u fryzjerki dowiedziałam.
Takie babskie gadki nawet w wydaniu Ady w męskim towarzystwie były nie do przyjęcia. Wszyscy spodziewali się opowieści o odrostach, siwieniu i farbach znanej firmy, które sprawiły, że jednej z klientek włosy wpadły w chińską zieleń, a druga prawie oślepła.
– Jezu – jęknął Edzio – i to ma na tym polegać? Szlag mnie od tego trafi.
– Nic ci nie będzie! No więc słuchajcie. Wiecie, że babka Marecka nie żyje?