Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Ada dowiaduje się, że zamordowano córkę jej koleżanki. W zajeździe pod „Szalonym Mnichem” ktoś ją zabił, ale wyraźnie widać, że nie mógł tego zrobić człowiek bo jest to fizycznie niemożliwe.
Cala ekipa wraz z psem uratowanym z rąk szalonego tresera udaje się do Mnichowoli, żeby zająć się sprawą. Patronuje im Purchawa wciąż usiłująca usidlić jednego z detektywów.
Na miejscu wszystko wydaje się nie takie jak powinno. Zajazd jest czymś w rodzaju sanatorium/
Wieś miota się między chęcią zarobkowania, a strachem przed mordercą.
Wszyscy są trochę uwikłani w ten wiejski mikrokosmos i każdy ciągnie do siebie. Aptekarz na niebieskich tabletkach i jego zazdrosna żona, właścicielka przerabiająca ziemniaki na bataty, kobieta z wsi wieszcząca zgrozę…
I nikt nie podejrzewa nawet jakie tajemnice kryje tajemniczy katafalk…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 426
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Geriatryczne Biuro Śledcze powinno świętować rozwiązanie sprawy, jednak było od tego jak najdalsze. Rany cięte i tłuczone trochę przeszkadzały i zadyszka dawała im w kość.
Trochę, nie tak całkiem, całkiem, ale jednak byli wykończeni.
To już nie były te czasy, żeby mogli łapać, więzić, zatrzymywać czy razić (czymkolwiek poza brakiem ogłady) bez konsekwencji zdrowotnych, ale i tak praca przy śledztwie dawała im satysfakcję.
Potrafili docenić szanse, jakie dało im życie i znajomości w policji.
Już zresztą następnego dnia Ada, gdy tylko wstała, zobaczyła na stole kartkę, jedną z tych, które czasem zostawiała jej Melka, żeby wytłumaczyć, co narozrabiała i ewentualnie dlaczego to nie jest jej wina. Bo to nigdy nie była jej wina. Tyle że tym razem sprawa dotyczyła przyszłości.
Ada aż się zjeżyła, przypomniawszy sobie o ciąży Melki. Z Mateuszem. Pomyślała, że dziecko, które z tego związku przyjdzie na świat, może ten świat zniszczyć, zważywszy na cechy, które odziedziczy po rodzicach. Wybuchowa ciekawość świata, bezpretensjonalne olewanie zasad, brak jakichkolwiek hamulców... Ada aż zadrżała.
Zaczęła czytać list.
Cześć, ciotka, wszystko się pokręciło i postanowiliśmy z Mateuszem zadbać o naszą przyszłość i o przyszłość naszego potomstwa.
Ada szeroko otworzyła zdumione oczy. Czyżby coś do nich jednak dotarło? I dlaczego pisze „potomstwo”, a nie „dziecko”? Czyżby to znaczyło, że jest w ciąży, nie daj Boże, mnogiej? W każdym razie przekaz był zdecydowanie pozytywny. Melka dorosła. Wkrótce jednak te radosne myśli uciekły z głowy Ady w popłochu.
Spodziewamy się trojaczków.
Prawie zemdlała.
Jak wiesz, w życiu i oczywiście dla zdrowia psychicznego trzeba myśleć nie tylko o dzieciach, ale i o sobie, o swoich pasjach i przyjemnościach, inaczej człowiek przestaje być tym, kim jest. A my nie chcemy tak żyć. Pomyśleliśmy, że pragniemy się realizować i wstąpić do Aniołów Piekieł. Jeździć po Los Angeles na wypasionych harleyach, ale niestety. Nie da się. Nie znamy angielskiego, a tutaj u nas Aniołów Piekieł nie ma! Tak więc postanowiliśmy przyłączyć się do satanistów, to prawie to samo, tylko bez motorów.
– O Boże – jęknęła Ada. Z tyłu za domem coś zawyło. Ponieważ koty rzadko wyją, pomyślała, że to może sataniści.
Dodatkowo to zapewni przyszłość przynajmniej jednemu z dzieci, my na rodziców takiej gromadki nie bardzo się nadajemy, oddamy im jedno lub dwoje, może im się przydadzą na jakąś ofiarę czy coś.
– Aaa! – wrzasnęła Ada, zagłuszając wycie zza domu, teraz w wyobraźni wyło nienarodzone dziecko Melki i Mateusza.
Nie wiadomo, jakie będą, bo ostatnio trochę nadużywaliśmy narkotyków, potem dodaliśmy psychotropy, kiedy przeszliśmy na LSD było zajebiście, tylko lekarze mówią, że to szkodzi na ciążę, ale w sumie dziecko to dziecko, nie ma się czym przejmować. Jakoś sobie poradzi.
– Ona jest pierdolnięta! – jęknęła Ada, ubierając się pospiesznie.
Odwróciła list na drugą stronę.
No dobra, to wszystko podpucha, żeby wam pokazać, że bywa gorzej, niż wam się wydaje. My nawet nie jesteśmy w ciąży, a w Prasławcu nie ma satanistów, tylko zdefraudowaliśmy trzysta złotych z kasy bufetu, żeby uratować psa od takiego zboczonego faceta, co go szkolił. To miał być pies na baby. No i teraz kłopot. U mnie nie może zostać, bo koty i mama się nie zgodziła, powiedziała, że to nie pies, ale wycior, u Matiego też nie, dlatego musi zostać u ciebie.
Przywiązałam go z tyłu domu, może koty go nie zagryzą.
Ten list, typowy internetowy żart, nie powinien był na Adę zadziałać, ale zadziałał.
Wyraźnie oglądała za mało memów.
Ada w poczuciu ulgi pobiegła za dom.
Tak, to, co wyło, było chyba psem. Z naciskiem na „chyba”.
Koty nie zdołały go zagryźć, choć próbowały. Popatrzyła na to coś i naprawdę nie wiedziała, jak to zakwalifikować.
Miał pyszczek trochę jak u małego kajmana, oczy wielkie i okrągłe. Sierść sztywną, burą z ciemnymi i jaśniejszymi pasemkami, nastroszoną we wszystkie możliwe strony, wyglądał jak szczotka do mycia butelek i był koszmarnie brzydki.
Z pyska wystawał mu różowy jęzor, który majtał się na wszystkie strony. Jego brzydota jednak była tak zdecydowana, że aż przechodziła na stronę piękna, nieco od tyłu, to prawda, ale jednak przechodziła. Był po prostu pięknym koszmarkiem.
– Ciekawe, jak on mógł być wyszkolony. Jako co? Pies na baby? Jak to pies na baby... To paskudztwo miałoby być psem na baby?
Od jakiegoś czasu jakaś myśl nie dawała jej spokoju, ale była tak niekonkretna, mglista i niewyraźna, że Ada nie była w stanie jej sobie uzmysłowić. Coś zawaliła, była tego pewna, ale nie wiedziała co.
Pomyślała o psie na baby i nagle to do niej dotarło. Babka! To znaczy Kościuchowa!
Przez ostatnie dwa tygodnie nie spotkała jej ani razu, nie rozmawiała z nią, a że jej telefon znaleziono na miejscu zbrodni, to i zadzwonić się do niej nie dało. Jakimś cudem Kościuchowa wypadła jej z głowy. Ada właściwie nie przejmowała się niczym, ale było jej trochę głupio, że najpierw zabrała babę do klubu, potem ją upiła, a w końcu zgubiła na całe tygodnie.
To było paskudne, miała wyrzuty sumienia.
Żeby im zapobiec, ubrała się szybko i wziąwszy wyciora do butelek na smycz, pobiegła z nim na spacer w kierunku domu Kościuchowej.
Pomyślała, że psa trzeba będzie jakoś nazwać.
Pies był, co prawda, Melki, ale jak znała życie, na pewno zostanie psem śledczym i dołączy do GBŚ.
Była na Melkę wściekła.
Owszem, defraudacja była czymś paskudnym, niemniej pieniądze zostały spożytkowane na uratowanie... tego czegoś, co przez cały czas wyglądało jak zjeżona szczotka.
Jego kolor sugerował, że mogła służyć do mycia starych rur kanalizacyjnych.
Mimo wszystko Ada była radosna i rozpierała ją pozytywna energia.
Co było w tej sytuacji cudne, to to, że nie będzie dziecka, nie będzie satanistów i całej reszty. Zastanawiała się, czy te wszystkie wymienione w liście używki były prawdą, co by ją załamało, ale postanowiła, że sprawdzi to później. Teraz chciała tylko wyjaśnić kwestię Kościuchowej, a zaraz potem stojący do góry nogami świat powinien wrócić na swoje miejsce.
Szła z nadzieją na ostateczne i jakieś polubowne załatwienie sprawy, choć drążył ją podskórny niepokój.
Kościuchowej coś ostatnio nie było widać za bardzo w mieście.
Czyżby coś jej się stało?!
Oby nie!
Dom kobiety stał niedaleko miejsca, gdzie rozegrała się zbrodnia, ich pierwsza w karierze GBŚ, i wcale to sprawie nie pomagało, bo Ada miała naprawdę złe skojarzenia z tym wszystkim, a dodatkowo wycior zachowywał się nagannie.
Weszła na podwórko Kościuchowej. Nic. Żadnego poruszenia, dźwięku, nawet zwykłych codziennych odgłosów życia.
Zapukała do drzwi domu. Też nic. Żadnego poruszenia, dźwięku ani nawet zaproszenia, choć, jak się przystawiło ucho do drzwi, to coś bulgotało.
Ucho oczywiście przystawiła, a nawet dwa, bo nie od parady była śledczą. Właściwie była bardziej bufetową śledczą, ale mimo wszystko to zobowiązywało.
Zapukała raz jeszcze. Bez skutku, potem nacisnęła klamkę. Każdy by tak zrobił, zwłaszcza że gulgot przypominał ostatnie objawy życia osoby dławiącej się na cały głos pierogami.
Ewentualnie duszonej przez ośmiornicę, ale ostatnio nie widziano zbyt wielu ośmiornic w okolicy.
Drzwi się otworzyły jak w najlepszym horrorze, takim, przy którego oglądaniu widzowie wrzeszczą z przerażeniem: „Nie idź tam!”.
Oczywiście weszła.
Poszła w kierunku gulgotu.
W końcu, po sprawdzeniu łazienki i kuchni, które były po drodze, weszła do salonu. Na podłodze leżała Kościuchowa.
Nie było ani śladu ośmiornicy, ani śladu pierogów, ale smród był straszny.
Kobieta żyła, choć nie wyglądała za dobrze. Wokół niej walały się butelki po wódce, piwie i winie oraz nie do końca przetrawione resztki kaszanki, a ona sama, widać to było wyraźnie, schudła chyba z dziesięć kilo.
Ada jej natychmiast pozazdrościła, ale tak to jest. U jednych wódka idzie w bioderka, u innych z bioderek wymiata.
Tu wymiatała, bo oprócz Kościuchowej i butelek na podłodze było też pełno zaschniętych plam organicznego pochodzenia.
– Edziu – zadzwoniła do jednego ze swoich kolegów z GBŚ – weźcie no patologa i migiem do Kościuchowej!
Takie postawienie sprawy było rozsądne.
Patolog był jedynym zaprzyjaźnionym lekarzem, który mógł się stawić na ich wezwanie szybko i bez zbędnych pytań.
– Dobra, już lecimy – powiedział Edzio, zrozumiawszy wszystko, jak należy. Czyli zupełnie nie tak, jak trzeba, bo choć patolog też lekarz, to jednak nieco specyficzny.
Kobieta była w bardzo złym stanie.
Jak ktoś pije przez tyle dni, to kac bywa naprawdę potwornie bolesny.
– Pani Kościuchowa, co się stało?! – zawołała Ada, kiedy kobieta otworzyła nieco zakaprawione oczy.
– O Boże, diabeł! – zawołała, budząc we wszystkich przerażenie, bo tego typu zwidy, szczególnie w takim momencie, są niebezpiecznym objawem, ale po chwili dodała, wskazując drżącą ręką gdzieś za Adę: – Diabeł tasmański!
– A nie, to tylko pies – sprostowała Ada. – Lepiej pani powie, co się stało!
Tak postawione pytanie było bardzo zasadne, bo Kościuchowa mimo swoich licznych wad jak dotąd alkoholiczką nie była. Do picia, i to tak aktywnego, coś musiało ją skłonić.
– Aaa – wyjęczała Kościuchowa. – Olga do mnie dzwoniła.
Jak jeden telefon może zrobić z takiej kobiety jak Kościuchowa takie nieszczęście, nie wiedział nikt, jednak Ada postanowiła się tego dowiedzieć i to wszystko jakoś usystematyzować.
– Kto to jest Olga? – zaczęła w pewnym sensie od początku.
Odpowiedź na to pytanie musiała poczekać, bo kobietą targnęły mdłości.
– Córka – wyjaśniła w końcu Kościuchowa. – Została zamordowanaaa – dodała płaczliwie.
– Czyja córka? – zdziwiła się Ada, bo żadnej Olgi nie znała i w sumie nie była pewna, czy to ta córka została zamordowana, czy ta Olga, która też przecież musiała być czyjąś córką.
Patolog zajął się ledwie żywą Kościuchową i posadził ją na dupie, bo postawienie jej na nogi w tym momencie było zadaniem niewykonalnym – kobieta była wymordowana, wyniszczona i zmarnowana w najwyższym stopniu.
Oparła się łokciami o stół, wlała w siebie sporo płynów z witaminami. Zwróciła, potem powtórzyła tę czynność trzykrotnie, ale w końcu jakoś doszła do siebie, choć nadal wyglądała marnie.
– Olga to moja przyjaciółka. Miała córkę. I ta córka została... Ooo – rozpłakała się – zamordowanaaa.
– A co na to policja? – Ada już ostrzyła sobie zęby.
– Niiic – wyjęczała. – Nic nie mogą zrobić! Nic! Drzwi zamknięte, okna zamknięte, a ona z nożem i łapą przy stole.
Ta przemowa była nieco zagmatwana. Ada zrozumiała okna i drzwi, ale nie zrozumiała noża i łapy.
– Z nożem przy stole? – zapytała, usiłując skojarzyć to, co da się skojarzyć w takich momentach. Siedzenie z nożem przy stole nie jest karalne ani nawet dziwne. Szczególnie kiedy się coś, na przykład, kroi albo je.
– Przy stole? Jadła coś i się udławiła? Z nożem w ręku? Tak?
Rozumowanie, choć logiczne, nie okazało się jednak prawidłowe.
– Nie, nie z nożem w ręku. Z nożem w plecach, ale fakt, przy stole.
Oczy wyobraźni Ady, bo właśnie nimi teraz zobaczyła tę malowniczą scenę, trochę wyszły z orbit oczodołów, bo jednak nie była całkowicie pozbawiona sumienia. Nie lubiła makabry, choć morderstwa jak najbardziej. Takie elegantsze. Z minimalną ilością krwi, bez wnętrzności na ścianach i mózgu na meblach.
– A co z tą łapą? – zapytała po chwili, bo przypomniała sobie, że była w wypowiedzi Kościuchowej jakaś łapa. – To gdzie ta łapa była? Też na stole czy w plecach? Obcięta, oberwana?
– Łapa na książce! Otwartej.
– Jaka? – ponagliła. – Odcięta?
– Łapa była odciśnięta! Ludzka. Na książce. Bardzo! Łapa Szalonego Mnicha.
– A nie ręka? – Ada odróżniała części ciała zwierzęce od ludzkich.
– No ręka, ale bardziej łapa z pazurami! No znaczy to człowiek. On jest człowiekiem, ale to była łapa, nie ręka.
– A kto to jest ten Szalony Mnich? – Przez chwilę zastanawiało ją, dlaczego coś jej to mówi. Szalony mnich zdecydowanie obił się jej o uszy, ale jakoś tak z daleka, bo nie kojarzyła go za bardzo. – Zaraz, czy pani mówi o tej... jak to nazwać? Oberży?
– To jest zajazd, Zajazd pod Szalonym Mnichem. Taki hotel, tu zaraz... Ta Olga, moja przyjaciółka, jest właścicielką, a jej córka tam pracowała.
Ada poczuła zew krwi, zew przygody, czy cokolwiek tam jeszcze ją wzywało. W stosunku do Kościuchowej czuła się winna. Po pierwsze chciała jej pomóc, a po drugie była ciekawa, co tam się stało i dlaczego policja aż tak bardzo odpuściła sprawę. No i liczyła, że może uda się w to wejść.
Prawda była taka, że mogli wkroczyć do akcji dopiero po tym, jak policja całkiem odpuści dochodzenie, ale raz, że warto było się czegoś dowiedzieć, a dwa – istniała miłość.
– Edziu, Purchawa! Natychmiast!
– O, co ty? Co to to nie... – usiłował negocjować, ale nie miał siły przebicia. Dałby wszystko, żeby nie musieć rozmawiać z Purchawą już nigdy, przenigdy, nawet przez telefon, ale Ada była nieprzejednana.
– Nawet nie próbuj! Purchawa natychmiast!
Miłość Purchawy do Edzia mogła im pomóc.
Purchawa po ostatnich sukcesach umocniła swoją pozycję na komisariacie, a jako policjantka mogła bardzo wiele i bardzo wiele wiedziała.
Nadal też kochała Edzia. Była to miłość wyrachowana.
Mnóstwo takich jest. Jedni kochają dla pieniędzy, inni dla sławy, ale nie, Purchawa kochała Edzia dlatego, że to było dla niej idealne wyjście. Edzio był starszy i nie rokował, a to dawało jej wszelkie szanse na wielką niespełnioną miłość, te niespełnione zaś właśnie dlatego, że niespełnione, bywają zdecydowanie trwałe.
I piękne, a nawet romantyczne, choć zestawienie Purchawy i romantyzmu było dość karkołomne.
I było to uczucie beznadziejne, bezsensowne i pozbawione jakichkolwiek widoków na przyszłość, ale miłość podobno nie wybiera.
Edzio bardzo chciał kontaktu z kobietą. A najbardziej kontaktów z kobietami, ale był wybredny.
Nie z Purchawą.
Kiedy ktokolwiek go zapytał, dlaczego przed Purchawą ucieka, miał jedną odpowiedź.
– Nie jest moim ideałem.
Ta odpowiedź natychmiast prowokowała do kolejnych pytań:
– A jaki jest twój ideał kobiety?
– Bez penisa.
– Purchawa ma penisa?
– Nie, ale to baba z jajami, a ja wolę takie bez jaj.
Nie to, że była brzydka, nie, była nawet ładna, przystojna, zgrabna, niestety bardzo często biła facetów. Każdy widział, jak podczas aresztowania używała siły i była bardzo skuteczna, a w bójce w barze bez zastanowienia potrafiła kopnąć chłopa w klejnoty tak, że aż uszami mu wychodziły.
I gdyby nie pewne zajęcia z samoobrony, dawno już udałoby jej się Edzia usidlić albo choć zainteresować. Niestety. W czasie zajęć była tak skuteczna, że Edzio się załamał, stwierdził, że nie potrzebuje w domu ani w łóżku maszyny do zabijania. Potem przez dwa tygodnie kulał i chodził skulony, chroniąc klejnoty, a to tylko z powodu jej popisów.
Nie widział siebie przy niej w innej niż połamanej formie.
Ona jednak, choć miała jaja, to nimi nie myślała.
Zobaczyła na wyświetlaczu jego numer i natychmiast się uśmiechnęła do siebie. Z zadowoleniem, ale i niekłamaną złośliwością.
Edzio, oczywiście tego nie wiedząc, z drżeniem w głosie zapytał naiwnie:
– Cześć, co u ciebie?
Purchawa przeanalizowała przekaz i od razu wiedziała, że skoro nie dodał „Purchawy”, to chciał być grzeczny, a bywał grzeczny, tylko kiedy czegoś chciał. Potem pomyślała, że nigdy nie dzwonił towarzysko i bez przyczyny, tak więc potwierdziła w myślach podejrzenie, że czegoś od niej potrzebuje, no i ostatnie – nigdy nie dzwonił sam z siebie, a kiedy ją dostrzegł, przechodził na drugą stronę ulicy i chował się w bramach, sądząc, że ona tego nie widzi, a skoro nie zadzwonił sam, to ktoś mu kazał. Kto? Oczywiście Ada, samozwańcza szefowa GBŚ.
Zanim Edzio zdążył zrobić wdech, do wszystkiego dołożyła jeszcze ostatnie wieści oraz kilka podejrzeń i wypaliła.
– A, chodzi ci o to morderstwo w Zajeździe pod Szalonym Mnichem? – zapytała, wprawiając go w niemałe osłupienie.
Obie strony tego układu były od siebie zależne i na sobie korzystały. Po pierwsze policja mogła się wiele dowiedzieć z pokątnych działań biura, bo nie dysponowała takimi siłami, jak trzeba. Dodatkowo detektywi z GBŚ znali się na pracy w policji i na prawie oraz na procedurach.
GBŚ nie miało takich uprawnień, jakich by chciało. Musiało więc jednak podporządkowywać się policji, co nie było takie złe, bo strzelać bynajmniej nie mieli ochoty.
– Jedźcie tam! – powiedziała rozkazującym tonem Purchawa, wprowadzając Edzia w stan takiego zaskoczenia, że aż usiadł.
Purchawa wiedziała, że w ten sposób będzie miała na miejscu kogoś ze swoich, a żadnych innych swoich, tych służbowych, oddelegować nie mogła, poza tym chciała sobie podporządkować Edzia, jeżeli nie jako mężczyznę, to choć jako pracownika.
I dać prztyczka w nos Adzie
– No ale...
– Nic nie wiem – odpowiedziała – Nic zupełnie nie wiem. Babka, to znaczy kobieta, nawet nie stara, była zamknięta w pokoju, drzwi zastawione stosami książek, okna trzeba było wybijać, żeby wejść. Tarasowe. Nóż wbity w plecy. Głupota totalna, to wszystko tak zrobione, jakby miało sugerować samobójstwo, ale kto sam sobie wbija nóż w plecy?! Co tam u was tak dziamga? – zareagowała na dziwaczne poszczekiwanie psa typu wycior.
– Nic nie dziamga – obruszył się Edzio, bo dziamganie nie należało do sprawy. – No to jakie macie... – Jakimś cudem nie był w stanie przebić się przez potok jej słów.
– Żadnych – odparła Purchawa pośpiesznie – choć ta łapa... No wygląda to na ingerencję sił nadprzyrodzonych – dodała jak najbardziej poważnym głosem.
Purchawa poczekała chwilę, aż Edzio po drugiej stronie linii skamienieje ze zgrozy, bo była zazwyczaj osobą praktyczną i pragmatyczną, po czym roześmiała się, jakby chciała zaprzeczyć temu, co przed chwilą powiedziała.
Było to celowe.
Teraz z jednej strony nikt nie mógł jej posądzić, że wierzy w siły nadprzyrodzone, ale nikt nie mógł też jej zarzucić, że nie uprzedzała.
Taka gra pozorów, która była jej potrzebna dla jej własnych, niecnie prywatnych celów. No i jeżeli coś jest, choćby w rozumieniu świadków, nadprzyrodzone, to z pewnością ci świadkowie, żeby się nie ośmieszać, nie będą o tym rozmawiać z policjantami, a z kimś takim jak ludzie z GBŚ będą.
I z Melką, która jest sama tak nadprzyrodzona, że bardziej nie trzeba.
Zresztą czy coś jest czy nie jest nadprzyrodzone, często zależy od punktu widzenia.
– Ja pierdolę – jęknął Edzio i próbował odłożyć słuchawkę. Tak jak robił to kiedyś jeszcze w pracy, kiedy posługiwali się telefonami na tarczę. I one miały widełki. I on na te widełki chciał tym telefonem trafić. A że dzwonił przez komórkę, to tą komórką trafił do miski z okładami i mokrymi ścierkami, którymi wycierano Kościuchową. Naprawdę mogło być gorzej, obok stała ta druga miska, do której zbierano to, co się z Kościuchowej wydostawało.
– Czy ona to powiedziała? – zapytała Ada, która oczywiście rozmowę słyszała, bo telefon był ustawiony na głośność. Purchawa jako zwolenniczka tego typu pomysłów nie mieściła im się w głowach.
Ada jednak w pewnym sensie to rozumiała. To znaczy nie te siły nadnaturalne czy nadprzyrodzone, ale to, co Purchawa chciała przekazać. Nie wiedzą nic, dają im wolną rękę, sami nic nie zrobią, ale jak coś się uda, będzie to zasługa policji, a jak nie to geriatryczni detektywi dostaną po dupach.
Całkowicie to akceptowała i wiedziała, że to nic nadzwyczajnego. Tak jest zawsze. Teraz nawet się cieszyła, bo Purchawa niejako patronowała ich uczestnictwu w tej sprawie.
Zostali przez nią tam wysłani. Pobłogosławieni. Dostali pozwolenie. To już było coś. Nie będzie konieczności wypiekania ton łapówek, przynajmniej czasowo, żeby się czegokolwiek dowiedzieć.
Kościuchowa też słyszała tę rozmowę i coś sobie kalkulowała.
– Ja nie wiem, jak z tym waszym barterem, bo nie wiem, co wam mogę dać. Ja nawet sadu nie mam – jęknęła.
– Ależ, pani Czesiu, nic nie szkodzi! – Edzio elegancko postarał się o złagodzenie jej wyrzutów sumienia, choć barter lubił.
W jego ramach dostawali przeróżne produkty i bardzo to sobie cenili, no ale sprawa była ciekawa, więc mogli ją wziąć i bez tego. Już jej pragnęli.
– No ale mogę was zakwaterować i wyżywienie dam, to znaczy ta moja przyjaciółka da – stwierdziła. – Przecież musicie gdzieś mieszkać, dojeżdżać nie będziecie. Trzy pokoje załatwię. Pani z Melką, a faceci po dwóch. Teraz po tym morderstwie to gości nie ma za bardzo, bo policja odradzała, potem będą, więc się odkują.
– A pani?
– Ja wezmę sobie do pokoju tego diabła tasmańskiego. – Kościuchowa wskazała na psa, co załatwiło sprawę.