Śmierć żonokrążcy - Iwona Banach - ebook
NOWOŚĆ

Śmierć żonokrążcy ebook

Iwona Banach

3,8

16 osób interesuje się tą książką

Opis

Pięć byłych żon na urodzinach u teściowej z piekła rodem? To nie może skończyć się dobrze.

Walter Pacholec z bycia żonatym uczynił nieźle prosperujący interes. Fortuna i moc w lędźwiach zdawały się być gwarancją powodzenia, ale coś poszło nie tak. Kto zabił Waltera? Czy pieniądze to wystarczający motyw? Dwoje policjantów, Bella Głąb i Miłosz Kapusta, usiłuje rozwikłać zagadkę jego tajemniczej śmierci. Niestety śledztwo komplikuje nagła śmierć jednej z byłych żon…

 Matki  niekiedy bywają trudne. 

A synowie jeszcze trudniejsi. 

Kiedy jednak spotykają się: teściowa, jej pięć synowych i (martwy) syn... Cóż, gejzery śmiechu zapewnione!

Iwona Banach w znakomitej formie, polecam! - Agnieszka Lis

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 283

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,8 (65 ocen)
23
19
14
5
4
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
czekolada72

Nie oderwiesz się od lektury

niezła
00
Ringil

Nie oderwiesz się od lektury

Jak wcześniej wspominałam, kolejną lekturę, którą chcemy przedstawić to nasz następny patronat medialny- „Śmierć Żonokrążcy” Iwony Banach. Już sam tytuł wzbudził we mnie ogromne zainteresowanie książką. Przyznam, że w tym przypadku było troszkę inaczej- nadal było śmiesznie jednak zaplecze kryminalne było mocno rozbudowane. Dlatego pokuszę się na stwierdzenie- jest to kryminał z czarnym humorem. A co! Książka, jak wyżej wspominałam jest troszkę inna od poprzednich pozycji Iwony Banach, w których dominowała sfera komediowa. Tym razem wątek kryminalny jest dużo bardziej rozbudowany, mało tego zagadka mocno intrygująca i wciągająca. Autorka zaangażowała mnie do wewnętrznego śledztwa. Podsuwając tropy- przeważnie fałszywe. Jak zwykle u Iwony Banach bywa - zakończenie jest niebanalne i nieprzewidywalne, także nikt pewnie nie obstawiał takiego obrotu sprawy. Ja- przyznaję - poległam w typowaniu mordercy. Mimo to bawiłam się świetnie i z dużym zainteresowaniem śledziłam losy bohaterów. Autor...
00
Sylwiucha

Dobrze spędzony czas

Fajna, zabawna i oczywiście trupy w tle...😉 bardziej lubię komedie kryminalne Iwony Banach ale w tej trochę akcja jest rozwlekła za to koniec wbija w fotel
00
Nikamorska

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo fajna
00
anka777

Nie polecam

Dla mnie rozwlekła i męcząca
00

Popularność




Copyright © Iwona Banach, 2024

Projekt okładki

Justyna Knapik

Redakcja

Ewa Hoffmann-Skibińska

Korekta

Anna Jeziorska

Łamanie i skład

Beata Kostrzewska/GrafikaSlowa

Opracowanie wersji elektronicznej

Grzegorz Bociek

ISBN 978-83-67834-39-1

Kraków 2024

Wydawnictwo BOOKEND

[email protected]

www.bookend.pl

Capital Village Sp. z o.o.

ul. Gęsia 8/202, 31-535 Kraków

Walter Pacholec – wielokrotny rozwodnik i notoryczny nowożeniec.

Regina Pacholec – matka Waltera, poniekąd seniorka z ambicjami i apetytem na życie, głowa i kieszeń rodziny.

Marta (nadal) Pacholec – pierwsza była żona Waltera.

Aurelia (wciąż) Pacholec – druga, też była żona Waltera, niepewnego autoramentu, gdyż może być duchem lub – co gorsza – wariatką.

Aldona (jeszcze) Pacholec – trzecia żona Waltera.

Paulina (ciągle) Pacholec – obecna żona Waltera w trakcie bolesnego rozwodu z jej winy, gdyż mąż ją zdradzał.

Kamila – była kochanka, nigdy nie awansowała na żonę, choć (przez chwilę) miała i możliwości, i ochotę. Rozważa noszenie przy sobie ostrego noża i rejestrację na Tinderze jako „członkobójczyni”.

Oliwia vel Kiciunia – obecna kochanka i żona in spe. Lubi mdleć w sprzyjających warunkach. Działa na Facebooku w grupie „Madkowe, becikowe, pazurkowe”.

Tobiasz Latawiec – kuzyn, naczelny mizogin kraju pomieszkujący u Pacholców pomiędzy kolejnymi pobytami w więzieniu.

Kaja Lasotek –córka burmistrza, czasowo nieudolna służąca z tendencją do koszenia podłogi.

Aspirant Miłosz Kapusta i posterunkowa Bella Głąb –policjanci prowadzący śledztwo. Mimo zbieżności nazwisk nie są parą.

Gościnnie: przemiły drwal kuchenny.

– Mamo?! Czy ty oszalałaś?! – Walter aż krzyknął, kiedy jego matka (dla niego) seniorka, elegancka, ale jednak już trochę zmęczona życiem, przedstawiła mu swoje żądanie, a właściwie może już nie żądanie, a jego bezpośredni rezultat. Zawsze stawiała go przed faktem dokonanym i nie tylko to lubiła, ale to dawało jej poczucie własnej wartości i sprawczości.

W pewnym wieku, kiedy nie można górować nad innymi (kobietami oczywiście) ani szczupłą talią, ani piękną twarzą, trzeba znaleźć inne środki wyrazu. Najczęściej są to intelekt i pieniądze. Albo władza. Ona miała wszystkie trzy i nie wahała się ich używać.

Nazwać ją smoczycą to mało, choć potrafiła ziać ogniem.

– Nie, synu, nie oszalałam. Mam swoje lata. Kto wie, czy to nie są moje ostatnie urodziny?! – rzuciła zwyczajowym szantażem.

– Gdybym cię nie znał, mógłbym uwierzyć! – prychnął jej syn, ale w jego postawie uważny obserwator dostrzegłby więcej cierpiętniczej uległości niż sprzeciwu.

Matka podjechała kawałek na swoim wózku inwalidzkim, o mało nie wjeżdżając w fontannę, którą kazała zainstalować w salonie przy ścianie.

– Chcę sobie zrobić przyjemność – powiedziała, patrząc mu prosto w oczy ze zdecydowanie wredną miną, która mogła wyrażać wszystko, choć matczynej miłości trudno się w niej doszukać.

– Moim kosztem? – jęknął znów Walter, mężczyzna zadbany w swoim zaniedbaniu. Jako przedstawicielowi tej grupy ludzi, którzy umieją korzystać z pieniędzy, wydawało mu się, że wystarczy kupić zegarek za kilkanaście tysięcy, drogie ciuchy i wizerunek gotowy, za to nie próbując nawet ingerować w łupież albo dbać o higienę jamy ustnej. Wielu mężczyzn boi się dezaprobaty w stosunku do swoich poczynań higienicznych w oczach innych mężczyzn propagujących hasło „cuchnące jest męskie” i tego się Walter trzymał.

– Kosztem tej krowy to na pewno, ale nie aż tak bardzo twoim! – odpowiedziała mu seniorka rodu, wymawiając słowo „krowa” ze sporą pogardą i ruchem głowy wskazując drzwi salonu.

– Nie lubisz jej. – To było raczej stwierdzenie niż pytanie, bo matka nienawidziła przyszłej żony Waltera z wielką i przykładną wzajemnością. Te dwie panie nie znosiły się nawet przy jednym stole, a cóż dopiero przy jednym mężczyźnie, do którego obie rościły sobie prawa. Niestety w pewnych układach tak jest, że nic się nie da zrobić. Matka Waltera sprawuje władzę u siebie i nikt nie ma szans na jakąkolwiek ingerencję w jej domowy status.

–Nawet nie pytaj! Przecież to kretynka! Wczoraj zażartowałam, że mam kożuch z anakondy, to wiesz, co powiedziała? Że też by chciała, bo lubi naturalne futra.

Rzeczywiście, nowa, młoda i do tego przyszła żona Waltera miała kilka drobnych wad, ale on uważał je za urocze. No fakt, zapytana, czy słucha Beethovena, potrafiła powiedzieć, że Beethoven to pies i to on powinien słuchać; i że nie popiera psów na kanapie. Buda i łańcuch są bardziej naturalne.

Mimo tych wad miała zalety. Dwie piękne, ogromne, sprężyste zalety z przodu. Do tego fascynujące oczy, twarz jak marzenie, blond włosy do pasa, wcięcie takie, że aż nie można się napatrzeć (wycięła sobie kilka niepotrzebnych żeber) i nogi (nie, ich sobie nie wycięła na szczęście). Nogi do samej szyi. A niech tam! Nogi do nieba!

I prowadziły do bram niebios, bo seks z nią upajał wręcz bosko.

Seks Waltera, jego matka nie próbowała.

Dlatego cokolwiek by matka nie powiedziała, on i tak by to zignorował, ale nie mógł sobie pozwolić na zbytnią ostentację.

Był na jej utrzymaniu. Fakt, był jej jedynym spadkobiercą. Dzięki matce jadał na złotych talerzach, obsypywał żonę diamentami – to znaczy kolejne żony – to jednak na łasce i niełasce matki. Utrzymywała go.

I to mu ciążyło.

Ponieważ matka od lat już niedomagała, poruszała się na wózku inwalidzkim i bywała przygłucha (choć z tym naprawdę należało bardzo uważać), wszytko mogło się zdarzyć i mogło nie trwać długo, tak więc wolał jej nie drażnić.

– A tamte lubiłaś? – zapytał z krzywym uśmiechem, bo matka w jego małżeństwach zawsze odgrywała znaczącą rolę, ale jego żon zdecydowanie nigdy nie lubiła.

– Cokolwiek by nie powiedzieć, one miały mózgi, nie to, co ta kretynka – rzuciła, widząc wchodzącą do salonu kobietę zrobioną w każdym calu.

Była instagramowo piękna.

– Ale co ci wpadło do głowy, żeby je zapraszać?! – jęknął oczyma duszy, widząc, co może się tu dziać, kiedy w jednym pomieszczeniu, nieważne jak wielkim, znajdą się wszystkie jego żony. Prawie wszystkie.

– Przed śmiercią chcę się z nimi spotkać, porozmawiać. Przecież to kawał mojego życia.

Sentymentalizm matki, nagły i zdecydowanie niespodziewany, trochę nim wstrząsnął i to wcale niepozytywnie. Ona coś kręciła. Na pewno.

– Nie kłam, to znaczy, przepraszam – zmitygował się poniewczasie, co zaowocowało nieprzyjemną miną matki – ale coś kręcisz. Czegoś mi nie mówisz – westchnął, wcale nie licząc, że cokolwiek to jest, ona mu powie.

– Cóż, może masz trochę racji, ale od kiedy to sobie wszystko mówimy? O tym tłuku nawet mnie nie poinformowałeś. Wprowadziła się bez mojej wiedzy i ty chcesz, żebym ja była lojalna wobec ciebie? No, nie żartuj, ale w jednym masz rację. Chcę wam coś powiedzieć, wszystkim.

Walter pomyślał o testamencie, ale od razu odrzucił tę myśl. Nie zapisałaby nic jego eksżonom. Nie, to wykluczone. Może chciała wydać jakieś dyspozycje dotyczące swojego pogrzebu? To mniej wykluczone, ale i do tego ekssynowe niepotrzebne, zwłaszcza że z żadną nie doczekał się potomstwa.

Przez chwilę milczał, patrząc to na matkę, to na przyszłą żonę. Ich miny nie wróżyły nic miłego, choć każda w innym sensie.

– Ale Misiu! – Reakcja instagramowej piękności, której czoła nie mąciła żadna myśl, a tym bardziej zmarszczka, była zaskakująca. Dziewczyna usiłowała przekazać swoje uczucia ukryte pod grubą, a nawet odrobinę zaskorupiałą maską makijażu. – Twoje żony? Tutaj? Wszystkie? Ja się nie zgadzam! – krzyknęła histerycznym piskiem.

Ten rodzaj wypowiedzi w obecności jego matki kwalifikował się jako nie do zaakceptowania. Dziewczyna została o tym wielokrotnie uprzedzona, ale raczej nic do niej nie dotarło.

– Nie masz nic do gadania, Kiciuniu – odpowiedział jej Walter nieco zbyt obcesowo. – To są mamy urodziny, mamy dom, mamy impreza! Ma prawo zaprosić, kogo zechce, musisz to zrozumieć! Musisz, nie masz wyjścia!

– Ale obiecałeś! – Znów pisnęła piękność i tym samym trochę go zdekonspirowała przed matką, która, owszem, wiedziała, że syn nie jest wobec niej lojalny i zdawała sobie sprawę, że czymś te kolejne żony musi mamić, ale liczyła, że nie taki z niego głupiec, żeby wybierać sobie bezmózgie kretynki.

– No cóż, Kiciuniu, czasami tak bywa… – westchnął, zaczerwieniwszy się.

– Pieseczku! – Próbowała nadać swojemu głosowi żałosne nuty, ale jednak się nie rozpłakać. Makijaż zajmował jej prawie dwie godziny dziennie i nie zamierzała go niszczyć.

Padło kilka Pieseczków, Kiciuń, Misiów, Żabuń i Koteczków, ale nic nie dały.

– Skończcie z tą pieprzoną menażerią – warknęła matka, wcale nie aż tak bardzo staruszka. – Tak postanowiłam i tak będzie. Mam swoje powody, żeby robić to, co robię, a wy nie jesteście upoważnieni do tego, by się wtrącać! Ty może trochę tak, ale nie ta twoja skretyniała Kiciunia.

Starsza pani nie brała jeńców i nie zamierzała się mitygować. Oczywiście wiedziała, że jej zachowanie może skończyć się jakąś awanturą pomiędzy jej synem a jego wybranką i trochę na to liczyła. Niektóre awantury bywają oczyszczające. Owszem, liczyła na oczyszczenie domu z Kiciuni, ale ta niestety nie miała na tyle ikry, żeby się obrazić i trzasnąć drzwiami.

Walter uważnie słuchał tego, co i jak mówi matka. Od dziecka wiedział, że przekazem jest nawet milczenie, dlatego naprawdę się zdziwił, kiedy matka oświadczyła, że on trochę jest upoważniony do tego, by się wtrącać. To go zmroziło. Takiej przychylności matki się nie spodziewał.

Nie kryło się pod nią nic pozytywnego.

– Ale jak to będzie? – zapytał tylko, natychmiast próbując wyobrazić sobie logistykę i zagrożenia. Niby drobiazgi, na przykład takie, jak kto koło kogo nie powinien siadać, kto z kim nie może się zbyt często stykać. Jak zapobiec rękoczynom, do których z pewnością dojdzie?

– Nijak. Zamieszkają w pawilonie. To proste – odpowiedziała matka, wzruszając ramionami.

Słowo „pawilon” nieco go uspokoiło, bo ten oddzielny budyneczek z wszelkimi udogodnieniami dawał sporo szans na to, że Walter nie zetknie się z nikim zbyt często. Jednak słowo „mieszkać” zawisło nad nim jak katowski topór.

– Mieszkać?! – Przerażenie w oczach jego dziewczyny też zapłonęło grozą.

– No przecież to urodziny! – wykrzyknęła seniorka – Nie wyrzucę ich z domu zaraz po imprezie! Zresztą moje urodziny trwają zawsze co najmniej trzy dni! Chyba mi nie żałujesz tej odrobiny radości?! Nie żałujesz, prawda?!

Oczywiście, że żałował. I to bardzo!

Seniorka popatrzyła na syna wzrokiem pełnym malowniczego cierpienia.

Gdyby nie to, że nadano jej na chrzcie Regina, mogłaby mieć na imię Manipulancja, ale i tak to jej drugie byłoby ulubione i o wiele częściej używane.

* * *

Marta otworzyła kopertę, wyjęła z niej zaproszenie, pięknie ozłocone na brzegach.

– Złote a skromne – mruknęła z przekąsem, bo jednak jej eksteściowa miała klasę i styl.

Ucieszyła się. Nie tylko z zaproszenia, ale z tego, że może nazywać tę kobietę byłą teściową. Przypomniała sobie swoje małżeństwo, o którym nie myślała zbyt często i zbyt chętnie, choć ostatnio trochę tak. Westchnęła. Nie miała ochoty wracać do dawnych czasów, ale też trochę się nudziła, a spotkanie w tym towarzystwie gwarantowało fajerwerki.

Formułując to określenie, miała na myśli nie tylko eksteściową, ale całą resztę żon. Jeżeli ona dostała takie zaproszenie, to na pewno nie jako jedyna.

Kiedyś była byłą żoną Waltera, pierwszą żoną i pierwszą byłą żoną, ale nie jedyną.

Wyjęła z torebki komórkę i zadzwoniła do Aldony, również byłej żony Waltera, tej trzeciej.

Do drugiej z pewnych względów nie mogła zadzwonić, ale nawet gdyby mogła i tak by tego nie zrobiła. Następujące po sobie żony się nienawidzą. Miłość (czy jak to nazwać? A może przyjaźń?) przeskakuje na następne.

– Dostałaś zaproszenie? – zapytała, nawet nie wyjaśniając, a i tak wiedziała, że tamta się zorientuje, o jakie zaproszenie chodzi.

– Dostałam, dostałam. Jadę jak nic! – zawołała kobieta radośnie. – Muszę się przyjrzeć tej jego kolejnej zdobyczy. Podobno tłumok straszliwy.

– Ładna jest – westchnęła ze smutkiem Marta.

Kobiety są bez sensu. Jeżeli druga żona twego byłego męża jest gruba i brzydka, to czujesz frustrację, bo to cię poniża. Wolał grubą i brzydką, więc jesteś do niczego, gorsza od grubej i brzydkiej. Nie daj Boże starszej.

Niestety, jeżeli druga żona jest ładna i szczupła, to też cię poniża, bo to znaczy, że ty nie jesteś ani ładna, ani szczupła. Kobietom bardzo trudno dogodzić.

– No na insta nieźle wygląda, ale to tylko filtry i tapeta. Zresztą ona ma dwadzieścia lat – co się dziwisz? Zazdrościsz jej? – Aldona to ta trochę rozsądniejsza od Marty, co nie znaczy, że całkiem rozsądna.

– Urody być może, Waltera nie, a mamuni… O matkum boskum, nigdy! Wiesz w ogóle, dlaczego nas zaprosiła?

Pewne rzeczy się nie zdarzają, choć wielu o nich marzy. Która eksżona nie marzyła kiedyś o tym, żeby jej wredna teściowa ze łzami w oczach przyszła i przeprosiła za to, że jej nie doceniła, a teraz musi znosić o wiele gorszą jej następczynię? Każda tego pragnie, prawie żadna nie zaznaje, bo teściowe oprócz tego, że są wredne, bywają uparte.

– Bo jej odbiło na stare lata? – zaryzykowała Aldona.

– Coś kombinuje. To pewne. A nie wiesz, czy inne dostały?

Po jakichś dwudziestu minutach siedziały (jak, nomen omen, jeden mąż) w domu pierwszej żony i nalewały sobie wina. Pogryzały chipsy.

Żon było pięć.

To znaczy w życiu pięć, ale w salonie Marty spotkały się cztery.

Znały się od lat.

Zbliżyło je do siebie wspólne nieszczęście o imieniu Walter. Oraz tsunami katastrof i wredoty o nazwie „mamunia”.

Dwie eksżony, żona obecna i jedna zdetronizowana kochanka, która przez chwilę była przyszłą żoną, ale nie dotrwała. Zdetronizowała ją Kiciunia, obecna przyszła żona.

– Buhaj pieprzony – westchnęła zdetronizowana kochanka. Miała na imię Kamila i przez jakiś czas czuła się jak królowa, bo Walter bardzo dobrze ją traktował.

Obecna żona, Paulina, aktualnie w trakcie sprawy rozwodowej, uśmiechnęła się krzywo. Właśnie się dowiedziała, że nie ma co liczyć ani na majątek, ani jego podział, gdyż po prostu go nie ma. Nie istnieje. Zastanawiała się, czy to układ prawdziwie niezależny, czy wygodnie ustawiony przez Waltera i jego mamunię. Obie sytuacje wydawały się możliwe, ale nienawiść kazała jej myśleć, że jednak zostało to ukartowane.

Nagle okazało się, że majątek należy do matki, a więc po kilku latach naprawdę luksusowego życia z Walterem zostanie z niczym.

Każda się tak czuła w trakcie swojego rozwodu.

Dlatego kiedy już pewne sprawy przygasły, naprawdę się wspierały, choć ich znajomość przeszła przez nienawiść i do teraz miały w sobie sporo niechęci.

Tak to jest w tych układach. Eksżony to kobiety, które mają w sobie takie pokłady waleczności i wściekłości, że gdyby sformować z nich jakąś jednostkę militarną, stałyby się lepsze od GROM-u.

Jedno nie dawało im spokoju.

W jakiekolwiek pozytywne cechy swojej eksteściowej nie uwierzyłyby za nic w świecie. W jej dobre intencje owszem, o ile prowadziły one do najgłębszych kręgów piekieł.

Wiadomo, czym takie piekło jest wybrukowane.

A już impreza urodzinowa z mamunią, która jeszcze nigdy ich nie zapraszała, z Walterem, który pośród nich będzie czuł się jak prosię na rożnie i z nową kobietą, która podobno uważała się za siedemnasty cud świata i okolic? To bardzo dziwny pomysł.

– Ale po co? Po co ona nas tam ściąga? – zapytała Aldona, która jako trzecia żona Waltera przeszła przez piekło z teściową, tak jak i pozostałe, i nie rozumiała, dlaczego ta kobieta chce je widzieć na swoich urodzinach. W ogóle dziwiła się, że wampirzyce też obchodzą urodziny. Choć powinno się to nazywać „ugryzinami”. Na logikę: zostały wampirzycami od ugryzienia, nie z urodzenia!

– Wytruje nas! Wymorduje nas jak nic! – oświadczyła Marta. – Poda jakiś bigos z cyjankiem i będzie po imprezie! Mówię wam, jest do tego zdolna!

Oczywiście Marta miała rację, mamunia Waltera była do tego zdolna, natomiast raczej by tego nie zrobiła. Nie miała za grosz litości, więc gdyby chciała coś im zrobić, mogła to zorganizować w czasie, kiedy jeszcze stały u boku jej syna – teraz nie miałoby to sensu.

– Głupia jesteś! Co do cyjanku mogę się zgodzić: mogłaby to zrobić, może już nie teraz, ale mogłaby! Tyle że nie podałaby bigosu… No co ty?! Raczej sushi!

– Jesteście durne! Po co w ogóle miałaby nas zabijać?

– Bo jesteśmy świadkami?

Ten pomysł nie zyskał niczyjej akceptacji.

– A niby czego?

– Jej porażki pedagogicznej? Nie powiesz mi, że Walter jest wychowawczym cudem! – roześmiała się Marta, bo ona jako pierwsza żona żyła z nim najdłużej i mamunię znała niestety najlepiej. Pozostałe kobiety są już bardziej „przejściowe”.

– Nie, no co wy?! Ona chce dopiec tej nowej i postawić ją do pionu – rozmarzyła się Paulina, jakby mamunia tą akcją w pewien sposób ujęła się właśnie za nią. – Żeby sobie kretynka nie myślała, że cokolwiek jej się należy.

– To w sumie w jej stylu, ale wiesz co? To też mi nie pasuje. Pamiętasz przemiał żon? Przecież kiedy po sobie nawzajem nastawałyśmy, nie organizowała takich imprez i pokazów!

Zżerała je ciekawość, ale wiedziały, że takim gadaniem do niczego nie dojdą. Mimo to snuły coraz bardziej makabryczne scenariusze.

– No to może rzeczywiście chce coś zrobić? Na przykład zabić tę nową i zwalić na nas?

To do mamuni pasowało najbardziej.

– E tam, odbija nam. Wiem, że przy tej kobiecie wampir wydaje się kotkiem ślicznotkiem, ale nie demonizujmy jej aż tak! Lata swoje robią – jest stara, chora. Złagodniała?

Wersja Aldony wywołała uśmiech niedowierzania na twarzach zebranych.

– Takie wampirzyce na starość wrednieją, nie łagodnieją! Naturalna kolej rzeczy! – odburknęła Kamila. – Nie łudźmy się. To coś innego!

– No i widziałyście? To zaproszenie na cały weekend! – zawołała Aldona jakby ucieszona.

Nagle obecna wciąż jeszcze żona złapała się za głowę.

– Już wiem! Już wiem! – krzyknęła Paulina, piszcząc i podskakując. – Ona chce nam pokazać, co straciłyśmy! Rozumiecie?

Ilość wina w kolejnych butelkach stale się zmniejszała, a pomysły w głowach kobiet zakwitały jak kwiaty… ostu.

– Durna jesteś! Przecież to bez sensu. Żadna z nas nie odeszła z własnej woli! To nie my go rzucałyśmy – to on wykopywał nas, powoli i systematycznie, jedną po drugiej. Prędzej chce pokazać jemu, co on stracił, biorąc sobie tę kretynkę.

– Aż takich cudów bym się nie spodziewała! – roześmiała się Aldona, choć w sumie żadnej z nich nie było do śmiechu.

– O, nie, nie! U mnie inaczej! To ja go rzuciłam! – zawołała Marta, chcąc dodać sobie trochę babskiej chwały.

Roześmiały się jej w nos.

– A jakie miałaś wyjście, jak ci przyprowadził następczynię? Pomyśl.

Nagle zamilkły.

– A Aurelia?

Przez chwilę milczały.

– No ona, można powiedzieć, odeszła sama!

– Fakt. Nigdy jej więcej nie wspominano! – westchnęła Marta.

Aurelia to druga żona Waltera. Od dawna bardzo nieobecna.

– Bo ty wierzysz w to jej samobójstwo?

– Wierzę. Ludzie tak nie znikają.

O drugiej żonie nie bardzo umiały rozmawiać, bo naprawdę nikt nie wiedział, co się z nią stało. Zniknęła. Posługując się pieniędzmi mamuni, Walter załatwił, by uznać ją za zmarłą (czy też zganioną) i dostać rozwód. Zdaje się, bo nie podejrzewałyby go o bigamię. Ale to nie takie proste ani pewne.

Jednak jakoś wolały za bardzo się tej sprawie nie przyglądać. Budziła niepokój. Dlatego natychmiast zmieniły temat.

– Mają nas zakwaterować w pawilonie – westchnęła Paulina.

– Fajnie będzie – odpowiedziała jej Kamila.

– Ja bym tam wolała nie jechać – stwierdziła Aldona.

– Ale pojedziesz? – zapytały jednocześnie.

– A pojadę! Jasne, że pojadę! Ciekawość mnie zżera. Zresztą… Dlaczego nie?

* * *

Kiciunia miała na imię Oliwia i kochała swojego Misiaczka tak bardzo, jak tylko to możliwe w tych warunkach, to znaczy w obecności jego koszmarnej mamuni, która trzymała w łapie nie tylko pieniądze, ale każdą najdrobniejszą nawet decyzję.

Istny potwór.

Nie pozwalała na nic, co mogłoby sprawić, żeby Kiciunia poczuła się w tym domu jak u siebie albo nie zgadzała się na nic, co mogłoby Kiciuni sprawić przyjemność.

– Kolor ścian?

– Ma zostać tak, jak jest! – wyrokowała mamunia.

– Nowe hortensje pod oknami?

– Nie ma mowy!

– Żyrandole? Ławki w parku? Kolor papieru toaletowego?

Nie zgadzała się na nic.

Kiciunia cierpiała, ale też w swoim mniemaniu nie była głupia. Wiedziała, że wystarczy przeczekać.

Zresztą dom został bardzo pięknie urządzony i zmiany w nim naprawdę nie były takie konieczne. Chodziło bardziej o to, żeby podkreślić, kto w tym domu rządzi.

Kto jest panią na włościach.

Kto ma władzę.

Kiciunia początkowo miała pewność, że to właśnie ona.

Jej pewność trwała jakieś pół godziny i rozwiała się bardzo gwałtownie.

Oliwia to żaden tam gejzer intelektu, a nawet nie pragnęła nim być. Intelekt nie jest jej do niczego potrzebny. Z mężem rozmawiać nie zamierzała, bo jeżeli chodzi o mężów, to istnieją o wiele ciekawsze sprawy niż rozmowy.

Chciała mieć piękne ciuchy, drogie torebki i wakacje „tak wyjebane w kosmos” jak all explosive w Egipcie.

To jej marzenia.

No i jeszcze, żeby koleżanki to widziały.

I właściwie zdobyła to, czego chciała, mimo że istnienie eksżon, a nawet jednej wciąż obecnej, choć już w trakcie rozwodu, trochę ją zmartwiło, to z drugiej strony czuła, że jest lepsza od poprzedniczek, bo przecież to właśnie ona je pokonała.

Same żony zresztą nie były najgorsze.

Najgorsza była mamunia, z którą Kiciunia nie mogła się dogadać.

Kiciunia należała do pokolenia, które uważa, że starość to choroba wstydliwa i zakaźna, toteż ludzi nią dotkniętych należy eliminować. Kiedy zawodzą kremy, operacje plastyczne i kalendarz, starsze osoby powinny znikać.

Mamunia nie miała takiego zamiaru.

Wręcz przeciwnie.

Starsza pani trzymała swoją własność żelazną ręką, a że w takiej posiadłości potrzeba i kucharki, i ochroniarzy, i jakiegoś ogrodnika, to miała swoich ludzi i rządziła nimi niepodzielne.

– Co zamierzasz tu robić? – zapytała kiedyś Kiciunię, widząc, jak ta łazi bez celu po salonie.

– Być dobrą żoną i cudowną matką – odpowiedziała tak, jak odpowiedziałaby na Instagramie, bo inaczej nie umiała.

Została wychowana w sieci i na sieci. Tam normalne reakcje są nie do pomyślenia, bo podlegają ocenie. Trzeba się liczyć z tym, że każda odpowiedź, słowo, obraz, zdanie, cokolwiek, dotrze do ludzi, do potencjalnych fanów i hejterów, ale też i tych, na których można zarobić.

Jeżeli będziesz dobrze obrabiała macierzyństwo, to dostaniesz śpioszki i zlecenie na reklamę kremu na odparzenia. Oczywiście pod warunkiem zasięgów. Jeżeli będziesz dobrze mówić o byciu żoną, to może nic nie dostaniesz, ale przynajmniej nie zwyzywają cię faceci, którzy potrzebują opieki i obsługi, ale z racji pozycji finansowej nie mogą sobie kupić żony.

Niby u nas za żony się wielbłądami nie płaci, ale gdyby z tego zdania wyeliminować wielbłądy, to jednak się płaci.

Albo może żonę się… No, żonę się kupuje jakoś. Diamentami. Albo randkami. Ale kupuje.

Romantyzm naszych dziadków zszedł na psy.

Starsza pani wybuchnęła śmiechem.

– Pojebało cię? Żoną i matką? Przecież ty się nie nadajesz na żonę!

Kiciunia się przestraszyła, bo status przyszłej żony to nie szczyt jej marzeń, ale w tej chwili szczyt możliwości, a przecież to stanowisko przejściowe. Ona sama, najpiękniejsza Kiciunia świata, odebrała je poprzedniej przyszłej żonie i oczywiście kochance.

Kamilę znała jako tako z sieci, choć nie tylko. Nie kochały się, ale to nie jej wina, że jest o wiele piękniejsza od niej.

Resztę żon znała dość pobieżnie, bo od czego są media społecznościowe? Od tego, żeby wiedzieć, jak wygląda pierwsza żona, co pisze trzecia… A najbardziej, co kombinuje obecna.

– Nadaję się! Oczywiście, że się nadaję. Sama zobaczysz, mamusiu! – rzuciła od niechcenia, żeby postawić na swoim i jakoś przełamać lody, a może bardziej lodowiec, jakim okazała się jej ewentualna teściowa.

– O ty szmato! – wrzasnęła wściekle Regina. – Ani mi się waż tak do mnie mówić!

– Ale po ślubie będę mogła? Prawda?

– Nie! Nigdy nie będziesz! Po moim trupie!

Kiciunia pomyślała, że właściwie niewiele brakuje.

O szmatę się nie obraziła. Znała zasady publikowane na Facebooku. Pierwszą: „Obrażają się tylko wrażliwcy, którzy nigdy do niczego nie dojdą” i drugą: „Jeżeli ktoś źle cię traktuje, to jego problem, a nie twój”.

Obie te zasady są właściwie prawdziwe, tyle że nie brzmią dosłownie tak, jak przedstawia je Facebook.