Szczęśliwy pech - Iwona Banach - ebook + książka
BESTSELLER

Szczęśliwy pech ebook

Iwona Banach

4,2

11 osób interesuje się tą książką

Opis

Katastrofa to drugie imię Reginaldy Kozłowskiej. Kiedy więc przybywa do spokojnej wsi Dębogóra, wiadomo, że nic już nie będzie takie jak przedtem. Rafał Markowski mieszka w klimatycznym domu. Sam, ponieważ po rozstaniu z żoną nie zdążył zainteresować się inną kobietą. Gdy los sprawia, że ta dwójka musi zamieszkać pod jednym dachem, zaczyna się parada ciekawych epizodów. 

Do niebanalnego duetu szybko dołącza Carlos Antoni, którego ekscentryczność podkreśla mylenie polskich słów. W tym składzie postanawiają odnaleźć ukryty przez dziadka gospodarza skarb, przy okazji demolując niemal cały dom. Regi zaś uparcie próbuje napisać wybitną powieść i stawia pułapki na mordercę, czym przeraża mieszkańców wioski.

Czy temu osobliwemu trio uda się odnaleźć skarb?

Jaką tajemnicę skrywa dziwak Carlos?

I czy Regi z Rafałem znajdą wspólny język?

Szczęśliwy pech to powieść o tym, że każdy może znaleźć szczęście. Wystarczy tylko omijać pechową Reginaldę Kozłowską.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 232

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,2 (110 ocen)
59
27
14
5
5
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
KachaMS

Całkiem niezła

Czytam od jakiś 35 lat ale jeszcze nie spotkałam tak wkurzajacej bohaterki. Fabuła książki całkiem fajna ale ta Regi, to była przesada. Ledwo zmęczyłam książkę do końca.
20
SoniaSonita

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna !!!!! Polecam ;)
00
notprobonofoto

Nie oderwiesz się od lektury

Mega książka!!!
00
Nina7474

Nie oderwiesz się od lektury

Mi książka się podobała. Idealna na poprawę humoru. Polecam.
00
Patrycja_Szlachta1

Nie oderwiesz się od lektury

Pierwsza komedia Autorki przy której śmiałam się do łez. Mam nadzieję że będzie kontynuacja. Jedyny minus to audiobook- fatalnie nagrany, z pogłosem. Polecam czytać ebooka
00

Popularność




Redakcja: Katarzyna Zioła-Zemczak

Korekta: Katarzyna Barcik

Skład: Mariusz Kurkowski

Projekt okładki: Maciej Pieda

Redaktorka prowadząca: Angelika Ogrocka

Portret autorki: Jakub Nawrot piąta perspektywa

Wydanie I © Copyright by Wydawnictwo Dragon Sp. z o.o.

Bielsko-Biała 2024

Niniejsza powieść jest fikcją literacką. Odniesienia do realnych osób, wydarzeń i miejsc są zabiegiem czysto literackim. Pozostali bohaterowie, miejsca i wydarzenia są wytworem wyobraźni autorki i jakakolwiek zbieżność z rzeczywistymi wydarzeniami, miejscami lub osobami, żyjącymi bądź zmarłymi, jest całkowicie przypadkowa.

Wydawnictwo Dragon Sp. z o.o.

ul. 11 Listopada 60-62

43-300 Bielsko-Biała

www.wydawnictwo-dragon.pl

ISBN 978-83-8274-409-5

Wyłączny dystrybutor:

TROY-DYSTRYBUCJA Sp. z o.o.

ul. Mazowiecka 11/49

00-052 Warszawa

tel. 795 159 275

Zapraszamy na zakupy: www.fabulo.com.pl

Znajdź nas na Facebooku: www.facebook.com/wydawnictwodragon

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Taksówka jechała powoli, trzęsąc się na wybojach. Okolica zdawała się dzika i nieprzyjazna, trochę za bardzo bezludna jak na oczekiwania siedzącej w taksówce kobiety.

„Ładnie się urządziłam!” ‒ pomyślała już wtedy, kiedy kierowca po raz wtóry zapytał, czy na pewno podała mu właściwy adres. Zaczęła się denerwować nieco później, kiedy po dwudziestu minutach jazdy zrozumiała, jak bardzo ta okolica pozbawiona jest podstawowych oznak cywilizacji, to jest domów, wiosek czy gospodarstw. Było zupełnie pusto! Kierowca patrzył na nią z mieszaniną ironii i rozbawienia, jakby miejsce, do którego jechała, było mu bardzo dobrze znane, a ta siedząca w taksówce panienka pasowała do niego jak szpilki na górskim szlaku albo trapery na eleganckim balu.

Młoda kobieta wzruszyła ramionami. Zastanawiało ją jednak, co oznacza ten irytujący półuśmieszek. Przyjazd tu był jedyną rzeczą, na którą mogła sobie obecnie pozwolić. Nie był to co prawda pomysł wielce oryginalny, ale trzy miesiące w wynajętym domu na odludziu to miały być jej dobrze zasłużone wakacje. Wakacje i nie tylko, miał to być też dobry początek i zbieranie sił na potem.

Właściwie ona sama może by na to nie wpadła, gdyby nie matka. Od wielu już lat na stałe mieszkała w Nowym Jorku, romantycznie zakochana i jak zawsze wszystkowiedząca.

Rozkochana w internecie i wszystkich możliwych nowinkach technologicznych, jak każdy przyzwoity Polak na emigracji tęskniła za ojczyzną i w bliżej nieokreślonym czasie chciała do niej wrócić. A jeżeli nie wrócić, to przynajmniej przyjechać. Na wakacje. Może zresztą nie na wakacje, te lubiła spędzać na Hawajach, ale może na Boże Narodzenie. Zresztą też nie. Jak każdy przyzwoity Polak na emigracji nie miała czasu na takie wyjazdy, choć pieniędzy właściwie jej nie brakowało.

Przyswoiła wszystkie denerwujące amerykańskie zachowania i z zapałem usiłowała je przekazać córce.

‒ Wykup wakacje w jakimś porządnym biurze ‒ gderała, raz po raz z troską patrząc na bladą cerę córki. ‒ Jeśli nie stać cię na więcej, niech to nie będzie podróż zagraniczna. Przecież w Polsce jest wiele pięknych miejsc!

Z zapałem wyszukiwała oferty w internecie, raz po raz podtykając je córce pod nos.

Ona oczywiście obiecywała, że oczywiście wybierze się na wakacje... Zawsze tak robiła, a potem stawiała na swoim.

Tym razem się jednak nie udało. Matka praktycznie siłą posadziła ją przed komputerem, wynalazła jakieś „rozsądne”, według niej, biuro podróży i wynalazła ofertę. Iście po amerykańsku załatwiła wszystko przez telefon i nie było już odwrotu.

Dom rzeczywiście był ładny. Okolica wspaniała. Jezioro ze zdjęć skrzyło się od słońca. Białe żaglówki robiły wspaniałe wrażenie, no i cena... Oferta była przystępna, a cena zawierała jeden posiłek i obsługę.

Czegóż chcieć więcej, kiedy od jakiegoś czasu nie zarobiło się ani grosza, a konto świeci pustką?

Mogła oczywiście zostać w domu, w swojej marnej warszawskiej kawalerce, tyle że pisana od kilku miesięcy romantyczna powieść nie posuwała się do przodu ani o krok, a pracy jak na lekarstwo. Zresztą jakiej pracy? Nie chciała siedzieć za biurkiem. Chciała być pisarką! Stwierdziła więc, że tylko zmiana otoczenia i całkowity spokój w połączeniu z talentem, rzecz jasna, pomogą jej zakończyć rozpoczęte dzieło.

Czasami zastanawiała się zresztą, czy trochę nie przecenia swoich możliwości, ale była osobą upartą i wierzyła w american dream po polsku.

Musiało się udać. Po prostu musiało.

Taksówka zatrzymała się przed dużym drewnianym domem w stylu eklektycznym, oplecionym dzikim winem. Dom stał pod lasem, a u jego stóp rozciągało się piękne jezioro o skalistym, postrzępionym brzegu.

Co prawda ani dom, ani jezioro nie przypominało tych ze zdjęć biura podróży, ale tak to już zazwyczaj bywa. Dobry fotograf z klitki potrafi wyczarować salon, a z chatki zamczysko. Ta prawda zaczęła do niej docierać bardzo boleśnie, kiedy dojechała na miejsce, po raz kolejny zła na siebie, że i tym razem dała się matce wmanewrować w jakiś koszmar.

Wysiadła, kierowca pospiesznie wyładował jej walizki i odjechał. Podeszła do drzwi domu i zadzwoniła. Nikt jej nie otworzył, choć dzwoniła jak na alarm.

‒ „Dobrze się zaczyna ‒ zaklęła w duchu, a potem trzy razy sprawdziła adres i numer domu. ‒ Jeśli nikt mi nie otworzy, to chyba się włamię” ‒ pomyślała zdezorientowana. Ostatecznie przestępstwo zostawiła sobie na potem, a teraz postanowiła po prostu trochę poczekać.

Zrezygnowana usiadła na drewnianych stopniach werandy i oparła głowę o walizki. Chciało jej się spać. Spać i płakać, ale na płacz po prostu nie mogła sobie pozwolić. Upalne dnie rozleniwiały ją zawsze, a dziś miała za sobą niewygodną, okropnie długą podróż z Warszawy. Kilka dni wcześniej przyleciała z Nowego Jorku i nie doszła jeszcze do siebie po zmianie czasu... Zasnęła.

Obudziła się, czując, że ktoś ją obserwuje. Leniwie przeciągnęła się i otworzyła oczy. Zobaczyła wielki owłosiony pysk.

‒ Wynoś się stąd, do cholery! ‒ wrzasnęła i zerwała się na równe nogi. ‒ Jeszcze mi tylko krowy tu brakowało!

Jednak pysk nie należał, jak jej się z początku wydawało, do krowy, lecz do wielkiego, kudłatego psa. Obok psa stał potężny mężczyzna. Przetarła oślepione słońcem oczy. Mężczyzna był wielki i nieprzyjazny.

‒ Na mnie pani czeka? ‒ spytał, marszcząc brwi, tak jakby już samo czekanie na niego było wykroczeniem.

‒ Skąd mam wiedzieć, czy na pana? ‒ odparła równie nieprzyjaźnie. ‒ Czekam na kogoś, kto zarządza tym domem.

Spojrzała na zegarek. Spała cztery godziny i czuła się połamana. Nic tak nie krzepi jak porządny sen i nic tak nie męczy jak niewygodna półdrzemka.

‒ Ja nie zarządzam tym domem ‒ stwierdził rzeczowo mężczyzna i pewnie miał zamiar dodać coś jeszcze, ale mu przerwała. Jego zachowanie, ton głosu, bezczelny wyraz twarzy sprawiły, że miała ochotę zrobić mu awanturę.

‒ To znaczy, że nie czekam na pana ‒ wpadła mu w słowo wściekła. ‒ Więc niech mi pan powie, gdzie on jest! Czekam tu od rana jak jakaś idiotka!

Mężczyzna popatrzył na nią z politowaniem i podkreślając każde słowo z osobna, wycedził przez zęby:

‒ Nie zarządzam tym domem, ale w nim mieszkam! Na drugi raz proszę mi nie przerywać! Czego pani chce?! ‒ Był wyraźnie poirytowany.

‒ Czego ja chcę? A to dobre! ‒ oburzyła się. ‒ Proszę mnie wreszcie wpuścić i pokazać mi mój pokój! ‒ rozkazała, bo choć w hotelach mieszkała nader rzadko, to jednak z filmów doskonale wiedziała, jak ma się zachować. Zasada numer jeden, musisz być wyniosła i żadnych poufałości z obsługą, powtarzała sobie przez całą drogę.

‒ Pani pokój?! Czy pani oszalała?! ‒ Mężczyzna popatrzył na nią jak na jadowitą kobrę. ‒ Ja nie wynajmuję pokoi! ‒ Wzruszył ramionami i odwrócił się, jakby nie miał zamiaru niczego wyjaśniać.

‒ Hola, hola! Czyżby? Nie wynajmuje pan pokoi! Dobre sobie! ‒ kobieta rozsierdziła się na całego. ‒ Ja mam umowę! Proszę bardzo! Nie dam się oszukać! ‒ Podała mu wyjęte z torby dokumenty, dziękując w duchu, że je zabrała.

Mężczyzna rzucił okiem na papiery i zrobił się najpierw blady, a chwilę potem czerwony ze złości. Zaklął pod nosem.

‒ To cholernie nieuczciwe! Wobec mnie i oczywiście wobec pani! Powiedziałem swoje i nie zamierzam robić dla pani wyjątku! Nie wynajmuję pokoi i koniec! Po prostu nie może tu pani zamieszkać!

Był wyraźnie zmieszany i wściekły.

‒ Jeżeli mogłam zapłacić, to mogę i zamieszkać! ‒ stwierdziła z przekąsem. ‒ Otwierasz te drzwi, czy nie?

‒ Pani chyba oszalała. Nie wprowadzi się pani do mojego domu ot tak, po prostu... ‒ odparł zrezygnowany mężczyzna, patrząc na jej zacięte usta. „Oczywiście, że się wprowadzi” ‒ pomyślał i otworzył drzwi. Wniósł jej walizki, które ostentacyjnie zostawiła na progu.

‒ Widzi pani ‒ próbował nie dać za wygraną ‒ ta umowa jest ważna z prawnego punktu widzenia... ‒ zaczął ‒ ale z moralnego nie. Moja była żona jest właścicielką połowy tego domu. To ona go wynajęła... bez mojej zgody.

‒ I co ty powiesz? ‒ mruknęła, niechętnie poprawiając włosy.

‒ Nie możesz tu zostać! ‒ Zdesperowany zdecydował, że nie pozwoli sobie na to, aby ona mówiła mu na ty, a on jej na pani. Nie jest przecież służącym!

Weszli do obszernego holu, a potem do niewielkiej, trochę zagraconej kuchni, w której, o dziwo, było dość czysto.

‒ Nie możesz tu zostać! ‒ powtórzył dobitnie, opierając się o kuchenkę. ‒ To niemożliwe!

‒ Mogę i zostanę! Nie mam zamiaru tułać się po hotelach. Tu mi się podoba! Zapłaciłam... i tyle! Nie mam ochoty wdawać się w żadne dyskusje. I jeszcze prawnika na pana naślę! Urząd podatkowy, co tylko się da! Żeby tak oszukiwać w internecie porządnych ludzi?! Chamstwo!

Zorientował się, że przegrał. Może był za mało stanowczy, może ona zbyt przekonująca, jedno było pewne. Przegrał. Kobieta stanęła przy stole. Stojący na nim dzbanek przykuł jej uwagę, bo od kilku godzin marzyła o kawie.

‒ Z pewnością zimna, ale dobre i to! ‒ stwierdziła i przysunęła naczynie do siebie.

Wpatrzony tępo w obcą kobietę panoszącą się w jego własnej kuchni rozważał wszelkie możliwości. Doszedł do wniosku, że niewiele może zrobić. Siłą jej nie wyrzuci. Prawo stoi za nią. Babsko mu się wprowadziło i trzeba je będzie znosić. Zrezygnowany usiadł na wprost niej, po drugiej stronie stołu.

Dom był duży, miejsce nie stanowiło problemu, ale obca baba...

‒ Mam na imię Rafał, a ty? ‒ zapytał bardziej z ciekawości niż z grzeczności, ale ona parsknęła ze złością.

‒ Ja nie mam na imię! ‒ mruknęła niechętnie.

‒ Jakieś imię ci przecież nadali, nie? ‒ zapytał i zdał sobie sprawę, że niepotrzebnie. Tak naprawdę wcale nie miał ochoty wysłuchiwać jej zwierzeń ani zagłębiać się w historie rodzinne...

‒ Matka musiała być chyba pijana, kiedy mnie chrzciła... No wiesz, to taka przenośnia... Nazwała mnie Reginalda! Reginalda! Zdajesz sobie sprawę?!

Uśmiechnął się złośliwie, ale chwilę potem przywołał na twarz wyraz całkowitej powagi.

‒ Imię jak imię ‒ skwitował, ale nic to nie dało.

‒ Imię? To w ogóle nie jest imię! To paranoja. I jak z tym do ludzi... ‒ zaperzyła się i przyjęła tragiczną pozę.

‒ A jak na ciebie mówią znajomi, w pracy?

Tym pytaniem niestety tylko pogorszył sprawę.

‒ Mówią panno Kozłowska ‒ prychnęła pogardliwie, ale przez tę pogardę przebijał chyba jakiś delikatny smutek.

‒ To może cię jakoś nazwiemy? ‒ zapytał, aby jakoś wybrnąć z sytuacji ‒ Powiedzmy Regi? ‒ wymyślił na poczekaniu zdrobnienie od imienia Reginalda.

‒ Może być Regi. To i tak nic nie zmieni. ‒ Kobieta wzruszyła ramionami zrezygnowana.

‒ A gdybym wynajął ci hotel? ‒ Rafał wpadł na genialny, jak mu się zdawało, pomysł. ‒ Powiedzmy trzygwiazdkowy? ‒ Spróbował swoich sił w kuszeniu. Byłoby to w końcu jakieś wyjście!

‒ Żadnych szans. Zostaję tutaj. ‒ Uśmiechnęła się złośliwie, nie zostawiając mu cienia nadziei.

Nie interesował jej hotel, tym bardziej trzygwiazdkowy. Jeżeli miała tworzyć, potrzebna jej była atmosfera, aura, natura, a nie plastikowe meble i hałaśliwi współlokatorzy.

Zacisnął szczęki z wściekłością i przeczesał dłonią czarne włosy.

‒ Nie wiesz, w co się pakujesz! A poza tym w umowie są posiłki... Chyba nie sądzisz...

‒ Oczywiście, że sądzę! Nie mam zamiaru mieszać się w twoje prywatne zatargi z żoną, ale to są moje wakacje i wywaliłam na to całe moje oszczędności! ‒ Rąbnęła pięścią w stół. ‒ Nie licz na to, że się mnie pozbędziesz.

Owszem, miała ochotę udusić matkę, ale poddać się? O nie. Już obmyślała, z jaką dziką satysfakcją będzie wzbudzała w matce wyrzuty sumienia, jak będzie ją dręczyła za to, na co ją naraziła. Nie byłoby czym jej dręczyć, gdyby tak po prostu wyjechała.

Jakiś czas musiała tu wytrzymać, niekoniecznie aż trzy miesiące, ale jakiś okres na pewno.

‒ A gdybyśmy tak spojrzeli na sprawę z innego punktu widzenia? Ja jako tylko i wyłącznie były mąż nie mogę brać odpowiedzialności za wybryki... ‒ Nie dane jednak było mu skończyć.

‒ Nie obchodzi mnie twój punkt widzenia. Gdzie mój pokój? ‒ Regi postanowiła sobie, że tak łatwo nie da się wyrzucić.

Bez słowa zaniósł jej bagaże do pokoju na piętrze.

Pokój był przyzwoity ‒ ani mniej, ani więcej, tylko przyzwoity. Kurze wytarte, czysto, łóżko wygodne. Nawet okno było czyste, co wcale jej nie ucieszyło, bo nie miała na co ponarzekać.

Rozpakowała się i zeszła na kolację. Nie miała zamiaru iść spać głodna.

Na dole, w kuchni Rafał zrezygnowany usiłował przygotować coś, co z jednej strony uświadomiłoby lokatorce, że te kolacje to nie najlepszy pomysł, z drugiej zaś, żeby dało się to mimo wszystko zjeść.

Regi zeszła i stanęła w progu kuchni, uważnie obserwując poczynania Rafała. Ogólnie nie miała zastrzeżeń. Wyglądał całkiem dobrze, choć potargana, wołająca o fryzjera czupryna sprawiała, że sprawiał wrażenie nieokrzesanego gbura. Reszta prezentowała się wcale, wcale. Rafał był wysoki, nawet ponad miarę, dobrze zbudowany i raczej przystojny.

Był trochę może za spokojny i nieco zbyt miękki, żeby nie powiedzieć ciapowaty, ale dzięki temu wiedziała, że nie zechce jej zamordować, albo coś w tym rodzaju.

Oczywiście przed wyjazdem poruszyła z matką temat ewentualnego morderstwa, co miało stanowić argument przeciw pomysłowi wysłania jej na wakacje, ale to nic nie dało.

‒ W starym kraju takie rzeczy się nie zdarzają ‒ oświadczyła jej z mocą matka, zapominając, że należy do bardzo świeżej emigracji. ‒ To kraj wspaniałych ludzi, przecież wiesz! ‒ dodała, kiedy Regi nieśmiało wspomniała jej o takiej możliwości.

Regi, która ojczyzny nie opuściła nigdy na dłużej niż kilka miesięcy, doskonale wiedziała, jakich ludzi może spotkać, ale nie była w stanie przeciwstawić się matce. Z niedowierzaniem patrzyła, jak ta niezbyt młoda już przecież kobieta amerykanizuje się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki pod wpływem niedawno poślubionego męża, też nie całkiem zamerykanizowanego Polaka.

‒ Wejdź ‒ powiedział Rafał spokojnie. ‒ Napijesz się kawy? ‒ zapytał zrezygnowany, wskazując jej krzesło.

‒ Gdzie ta cholerna kolacja? ‒ burknęła wściekła. Była bardzo, strasznie, przeraźliwie głodna i choć zdawała sobie sprawę z tego, że jest niegrzeczna, wykrzywiła twarz w złośliwym uśmiechu. Nie miała ochoty być miła. Zresztą na to nie miała nigdy ochoty. To jej po prostu nie wychodziło.

Rafał nie spodziewał się fochów z jej strony, przynajmniej nie pierwszego wieczora. Z niechęcią postawił przed nią nakrycie.

‒ Jedz! ‒ rzucił wściekły. ‒ Tu masz omlet ze szpinakiem. Nie spodziewałem się gości, a kawioru nie kupuję codziennie. ‒ Popatrzył na nią z niechęcią. Wyglądała na taką, która sarkałaby nawet na kawior. Tak dla zasady.

‒ Takie świństwo możesz sobie jeść sam! ‒ odburknęła, choć lubiła omlety. Oczywiście, chodziło jej o zasadę i o szpinak. Nie jedzie się przecież taki świat drogi, żeby opychać się szpinakiem ‒ znienawidzoną zieloną breją o metalicznym posmaku, którą matka wtłaczała w nią od dzieciństwa. Co prawda szpinak w omlecie wcale nie przypominał brei, ale i tak był szpinakiem.

Rafał bez wahania zabrał jej talerz sprzed nosa.

‒ Szatan, wyżerka! ‒ krzyknął w stronę stojącego w holu włochatego psa. Do kuchni wbiegło wielkie zwierzę. Było wynikiem jakiegoś nieodpowiedzialnego skrzyżowania doga niemieckiego z mopem, jednak trzeba było powiedzieć, że efekt był zachwycający.

Pies miał inteligentne oczy, zabawny pysk i długi kosmaty ogon.

Rafał bez zastanowienia rzucił omlet do psiej miski.

‒ A ty możesz nie jeść, ale ani mi się waż dotknąć lodówki! Nie mam zamiaru cię rozpieszczać, w końcu to nie mnie zapłaciłaś za kolację!

Regi z przerażeniem patrzyła na omlet znikający w paszczy psa. Liczyła, że może jednak nie pójdzie spać głodna. Myślała, że Rafał poprosi ją raz czy drugi o zjedzenie czegokolwiek, a ona w końcu przyjmie zaproszenie! „Trafiła kosa na kamień!” ‒ pomyślała i skrzywiła się w duchu.

‒ Dobrze mi zrobi, jak się przegłodzę ‒ powiedziała tak hardo, że Rafał miał ochotę zapytać, czy sok pomidorowy też ma oddać psu, ale zdał sobie sprawę, że jest zbyt uparta i zgodzi się na to mimo głodu. Co za babsko!

Uśmiechnął się sam do siebie. Jak można nazywać babskiem tę małą szczupłą dziewczynę o śmiesznym zadziornym wyglądzie?

‒ Nie wiem, co będziesz robiła tutaj całymi dniami, ale nie licz na moje towarzystwo! ‒ powiedział, patrząc jak odchodzi.

‒ Gdybym liczyła na jakiekolwiek towarzystwo, nie przyjechałabym tutaj! ‒ odgryzła się, choć naprawdę zła była na siebie. Nic nie jadła cały dzień i postanowiła grymasić tylko dlatego, by zrobić Rafałowi na złość.

Wykąpała się i położyła spać. Zasnęła prawie natychmiast i miała bardzo „głodne” sny. Najgorsza była sałatka z oliwek z ostrą papryką, którą ktoś delikatnie podawał jej do ust. Senna wyobraźnia musiała ją stworzyć sama, bo Regi niczego podobnego jeszcze w życiu nie jadła.

Obudziła się między jednym kęsem a drugim. Żołądek domagał się czegoś bardziej konkretnego niż senne marzenia. Przeszukała torbę podróżną ‒ znalazła okruchy po słonych paluszkach. To tylko zaostrzyło jej apetyt. Naciągnęła szlafrok i cicho wyszła z pokoju. Postanowiła, że mimo wszystko ma prawo do niewielkiej przekąski. Starała się nie narobić hałasu. Schody na szczęście nie skrzypiały. Chwilę potem była już w kuchni. Nie zapalając światła, otworzyła lodówkę i wyciągnęła jogurt. „To powinno wystarczyć” ‒ pomyślała, ale po chwili wyjęła jeszcze dwa. Otworzyła wszystkie i łapczywie zaczęła wypijać jeden po drugim. Nagle ciemności kuchni przeszyło ostre światło latarki. Regi wypuściła pojemniki z rąk, oblewając się cała jogurtem. Tymczasem Rafał zapalił górne światło.

‒ Jutro bym ci odkupiła ‒ powiedziała niepewnie. Zaskoczył ją jego widok, ale kiedy zdała sobie sprawę, że Rafał w ręku trzyma strzelbę, trochę się przestraszyła. „Ciekawe, czy strzela bez ostrzeżenia” ‒ pomyślała ze strachem.

 ‒ Czy zawsze wchodzisz do kuchni ze strzelbą? ‒ zapytała złośliwie.

‒ Nie jestem przyzwyczajony do buszujących w kuchni panienek... A poza tym, powiedziałem, żebyś trzymała się z daleka od lodówki, uparciuchu! ‒ Rafał zanosił się od śmiechu. ‒ Siadaj. ‒ Wskazał jej krzesło i chwilę potem postawił przed nią gorący omlet ze szpinakiem.

„Co za podziwu godna konsekwencja” ‒ myślała, pożerając omlet. Rafał siedział naprzeciwko i patrzył z przerażeniem na zachowanie dziewczyny.

‒ Od kiedy nie jadłaś?

‒ Od jakichś dwóch dni, podróż... Nie miałam czasu. Nie wiedziałam przecież, że tutaj… ‒ wyjaśniła niechętnie i zaczęła rozglądać się po kuchni. Chciała coś jeszcze dodać, ale zdecydowała się zamilknąć.

Rafał po chwili namysłu przygotował następny omlet i postawił przed nią. Już chciała zapytać, czy tylko to umie przygotować, ale zrezygnowała, bojąc się zaogniać sytuację.

‒ Nie zawsze jestem taka nienażarta! ‒ mruknęła między jednym kęsem a drugim.

‒ A już się bałem! ‒ zaśmiał się Rafał, ale spochmurniał, widząc, że przygląda mu się uważniej.

‒ Dzięki, uratowałeś mnie od śmierci głodowej...

‒ Sama się o nią prosiłaś! Czy zawsze jesteś taka uparta i bezczelna? ‒ powtórzył pytanie.

‒ Uhmm, i wredna! ‒ odpowiedziała, kończąc omlet ‒ Był dobry, choć...

‒ Jeżeli jeszcze coś powiesz, wyrzucę cię za drzwi!

‒ Dobra, nic nie mówię... idę spać. Naprawdę dziękuję, nie wiem, co bym bez ciebie zrobiła!

‒ Ja za to wiem, co ty ze mną zrobisz! Ale co drugi dzień kolacja to twoja robota. Nie mam zamiaru usługiwać paniusi.

‒ Przynajmniej nie będziemy jedli samych omletów! ‒ odcięła się zjadliwie, a Rafał pomyślał, że nadmiar jedzenia odbiera jej pamięć. Chyba czasami trzeba będzie ją przegłodzić... żeby skruszała. Jeśli będzie tak bezczelna przez całe trzy miesiące, to on trafi do wariatkowa.

***

Regi spała do południa. Kiedy wstała, nikogo nie było w domu. Zrobiła sobie kawę i posprzątała pokój. Nie było nic do jedzenia, więc kiedy Rafał wrócił ze świeżo złowionymi rybami i zaproponował jej wspólny lunch, przyjęła to z zadowoleniem.

„Dopóki nie zrobię sobie zakupów, nie będę drażnić bestii” ‒ postanowiła w duchu i potulnie oskrobała ryby. „Ale jak już będę miała zapasy... nie będziesz pewien dnia ani godziny! ” ‒ pomyślała mściwie.

Smażona ryba smakowała wyśmienicie i choć Regi miała na końcu języka jakąś złośliwą uwagę pod adresem Rafała, powstrzymała się. Cel uświęca środki!

‒ Muszę zrobić trochę zakupów, gdzie tu jest najbliżej?

‒ Najbliżej jest nigdzie, ale możesz wziąć mój samochód. Pojedziesz za mostem w prawo, potem jeszcze raz w prawo i...

‒ Nie wezmę twojego samochodu ‒ powiedziała, uśmiechając się.

‒ Co, model nie odpowiada? ‒ zapytał zgryźliwie. Wcale się nie zdziwił. Ta dziewczyna miała poprzewracane w głowie!

‒ Model jest do dupy... to fakt, ale pół roku temu zabrali mi prawo jazdy. W tym cały problem. ‒ Regi wzruszyła ramionami, jakby fakt utraty prawa jazdy niewiele ją obszedł.

‒ Jazda po pijanemu? ‒ zapytał zaniepokojony Rafał, zastanawiając się, czy na domiar złego Regi nie jest alkoholiczką albo, co gorsza, narkomanką.

‒ Chciałbyś! ‒ Pogardliwie wydęła usta. ‒ Nic z tych rzeczy. Nie piję. Prawie ‒ dodała po chwili ‒ czasami piję, ale niewiele. To było coś bardziej...

‒ Chyba nie uciekałaś przed policją?! ‒ Otworzył oczy ze zdziwienia.

‒ Uhmm… ‒ przytaknęła Regi i westchnęła ciężko.

‒ Narkotyki? ‒ Już zaczynał sobie wyobrażać, w co się wpakował.

‒ Nie. Rodząca ‒ odpowiedziała lakonicznie.

‒ Czy to nowy model pistoletu?

Dziewczyna popatrzyła na niego i popukała się w czoło.

‒ Rodząca! Kobieta mi rodziła na tylnym siedzeniu! Wzięłam ją po drodze. Jechałam chyba za szybko, bo policja zaczęła mnie gonić. To było straszne! Kobieta krzyczała, jakby ją kroili, syrena wyła, nie wiedziałam co się dzieje... wpadłam w panikę. Tylko tyle! ‒ wyjaśniła niechętnie.

‒ No tak. Każdy by spanikował ‒ powiedział rozbawiony.

‒ Tylko że ja jeszcze skasowałam dwa hydranty i żywopłot wokół szpitala... Szukałam wejścia ‒ odpowiedziała na pytające spojrzenie Rafała ‒ no i na koniec rąbnęłam w straż pożarną.

‒ To jednak szczęście, że...

‒ Że nic mi się nie stało? ‒ Jej twarz rozjaśniła się w uśmiechu, ale natychmiast spochmurniała.

‒ Nie! Że nie weźmiesz mojego samochodu! ‒ odparł bez namysłu. ‒ A co z tą babką... No ‒ poprawił się ‒ z tą rodzącą.

‒ Strasznie zapaskudziła mi tylne siedzenie, wszędzie była krew, ale samochód i tak nadawał się tylko na złom, więc się jej nie czepiałam.

Rafał otworzył oczy z przerażeniem. Ta mała śmieszna istotka była dość nietypowa!

‒ Chodzi mi o dziecko! Nie o samochód!

‒ Ach, to?! Urodziła dziewczynkę. Dała jej na imię Kamilla... Po mnie! ‒ powiedziała z dumą.

‒ Ale ty nie masz na imię Kamilla! ‒ Rafał zdziwił się i trochę przestraszył. Może dziewczyna ma zaniki pamięci? A może jest chora psychicznie?

Po chwili jednak wszystko zostało wyjaśnione, choć w bardzo pokrętny sposób.

‒ Oczywiście, że nie mam na imię Kamilla! O tym to ja wiem najlepiej! Biedne dziecko nie było niczemu winne, nie chciałam mu marnować życia z powodu takiego imienia jak moje. Miałaby się nazywać Reginalda?! A tak à propos, dlaczego twój pies wabi się Szatan?

Rafał roześmiał się rozbawiony.

‒ Widziałaś, jak wygląda?

‒ Jak mop?

‒ No tak, rzeczywiście, trochę jak mop, o tym nie pomyślałem. Dla mnie wygląda jak dzika bestia z horroru, no i te jego oczy. Świecą w ciemności. To robi wrażenie.

‒ No tak. W sumie imię jak imię. Psu to pewnie nie przeszkadza, ale trochę jakby za długie. Jak to można zdrobnić? Szatanku? Szatanuńciu? Idę do sklepu ‒ powiedziała zdecydowanie i wstała od stołu.

‒ To nie jest najlepszy pomysł. ‒ Rafał usiłował ukryć rozbawienie. ‒ Może pójdziesz jutro?

‒ Mowy nie ma! ‒ Regi poprawiła kusą spódniczkę bardziej nadającą się na tańce, a nie na wyprawy po tutejszych bezdrożach.

‒ Chyba nie pójdziesz w takim stroju? ‒ Taksującym spojrzeniem omiótł jej ubrania, szpileczki, delikatną bluzeczkę i malutką torebeczkę zwisającą jej z ramienia.

‒ Nie jestem dzieckiem. Robiłam już zakupy! ‒ ucięła hardo i wyszła z domu, ostrożnie stawiając nogi tak, aby nie zahaczyć obcasem o nierówności gruntu.

Rafał popatrzył za nią i uśmiechnął się do siebie. Nie jest dzieckiem? Robiła już zakupy? Ciekawe, jak jej pójdzie tym razem?

***

Minęło południe, słońce dawno już zaczęło się czerwienić nad wierzchołkami drzew. Cudowna cisza znów powróciła na Topolowe Wzgórze. Rozkoszując się nią, Rafał zapomniał w ogóle o swojej nowej lokatorce. Kiedy zaczęło się ściemniać, pomyślał tylko złośliwie, że trochę się chyba spóźnia.

Trzasnęły drzwi i nagle spokój prysł jak bańka mydlana.

‒ Ty bydlaku! ‒ usłyszał dochodzący od wejścia wściekły głos. ‒ Ja ci zaraz dam tak w kość, że jutra nie doczekasz! ‒ Regi klęła jak woźnica. Potrafiła kląć, a nawet to lubiła. Uważała, że to dodaje jej atrakcyjności. ‒ Jak cię dopadnę, to cię rodzona mamusia nie pozna!

Była już jedenasta wieczorem. Rafał podszedł do drzwi i zachichotał, a jego chichot przeszedł w radosne wycie. Zanosił się ze śmiechu, patrząc na Regi.

Stała w drzwiach cała mokra, w podartej spódniczce. W ręku trzymała połamane obcasy, a jej jedwabna bluzeczka wyglądała jak po błotnej kąpieli. Włosy w strąkach oblepiły się dookoła jej twarzy, kolana były odrapane i posiniaczone.

‒ Czego się śmiejesz, byku! ‒ rzuciła Regi nienawistnie, przestępując z jednej nogi na drugą.

‒ Masz zakupy? ‒ zachichotał Rafał zadowolony z żartu, ale zaraz tego pożałował.

Regi rzuciła w niego odłamanym obcasem.

‒ Czego mi nie powiedziałeś, że sklep jest zamknięty w niedzielę?! ‒ warknęła. ‒ I że to czternaście kilometrów... Ty ‒ zmęłła w ustach coś między „byku, bydlaku, a kretynie”.

‒ Nie pytałaś. Wszystko wiesz najlepiej, nie dasz sobie nic powiedzieć, to ponosisz konsekwencje. ‒ Wzruszył ramionami. ‒ To nie Warszawa. Kto cię tak urządził? ‒ Niewinnie wskazał na jej bluzeczkę. ‒ Bo chyba nie brałaś kąpieli błotnej całkiem dobrowolnie? ‒ powiedział i zdał sobie sprawę, że nowa lokatorka miewa czasami dość dziwaczne pomysły, więc nie było to całkiem wykluczone.

Regi weszła na schody wiodące do sypialni. Była wściekła, ale nie załamana.

‒ Obcasy połamałam jeszcze w tamtą stronę, a to ‒ beznamiętnie wskazała na bluzkę ‒ gonił mnie jakiś facet z psem i wpadłam do stawu. ‒ Zatrzymała się na chwilę. ‒ Ale przynajmniej stracili mój trop ‒ dodała obojętnie.

‒ Stracili twój trop? Co ty opowiadasz? Ktoś cię gonił? ‒ zapytał Rafał z niedowierzaniem. To fakt, Regi była naprawdę nieznośna, ale po co ktokolwiek miałby ją gonić?

‒ Niestety ‒ mruknęła ‒ gonili mnie tacy jedni ‒ dodała po chwili milczenia.

‒ A mieli jakiś powód? ‒ Rafał usiłował uporządkować całe zdarzenie.

‒ Siedem! ‒ skwitowała. ‒ Idę się przebrać, a potem muszę się z tobą policzyć! ‒ powiedziała groźnie, zamykając drzwi.

‒ Zaraz, zaraz! Siedem? Co znaczy siedem? ‒ krzyknął za nią Rafał. ‒ I czy ty nie miałaś przypadkiem torebki?

‒ Niestety tak! ‒ odkrzyknęła zza drzwi. ‒ Miałam torebkę, ale to już tylko wspomnienie.

Po półgodzinie przebrana zeszła do kuchni.

‒ Gdzie twoje zakupy? ‒ zapytał ironicznie Rafał. Co prawda nie chciał jej za bardzo dokuczyć, ale miał ochotę trochę się z nią podroczyć.

Zresztą chciał też się dowiedzieć, co zaszło.

‒ Zdobyłam coś niecoś. ‒ Ubrana i umyta, choć mokra, Regi była dużo pewniejsza siebie.

‒ Czy to niecoś ma też coś wspólnego z kąpielą w stawie?

‒ Zgadza się! ‒ ucięła hardo. ‒ Niewiele tego, ale nie będę musiała jeść tego wstrętnego omletu ze szpinakiem. ‒ Z zadowoleniem wyciągnęła z siatki paczkę z sześcioma jogurtami. ‒ Było siedem, jeden już zjadłam ‒ wyjaśniła.

‒ Kolacje przecież masz w cenie... ‒ stwierdził przymilnie Rafał.

‒ Wypchaj się. Jadłam obiad. Nie będę nadużywać twoich omletów. ‒ Uśmiechnęła się zjadliwie i ustawiła przed sobą równiutki rządek z jogurtów. ‒ Jak to zjem, nie będę latać po nocy i buszować po cudzych lodówkach, a jutro coś wymyślę.

‒ Zaraz, zaraz, jeżeli sklep był zamknięty, to skąd wzięłaś te jogurty? ‒ Rafał był coraz bardziej zaniepokojony. ‒ Chyba nie ukradłaś?!

‒ Nie, skądże! Pożyczyłam... Stało za sklepem. Była tam też woda mineralna ‒ Regi wyjęła z torby butelkę ‒ i wino, ale nie brałam. Za ciężkie! Nie patrz na mnie jak na kosmitę! Zapłacę!

‒ Cholera jasna! ‒ Rafał wydał z siebie rzężenie duszonego kota. ‒ Ty jesteś niebezpieczna! Jak wpadnie tu policja, nie licz na mnie. Zresztą to nie moja sprawa. Nie wiem, skąd się wzięłaś, ale tu, w Dębogórze się nie kradnie! Tu panują inne zasady. Nawet pijaki omijają sklep Marcinowej z daleka, bo jej mąż by im nogi z d... powyrywał!

Niepisanym zwyczajem miasteczka było to, że pod sklepem Marcinowej można zostawić wszystko i nikt, ale to absolutnie nikt, nie miał prawa tego ruszyć. Dlatego czasem dostawcy zostawiali tam nawet palety z zaopatrzeniem.

‒ Chcesz coś zjeść? ‒ powiedział po chwili łagodniej Rafał, bo poczuł się trochę winny. Gdyby jej wczoraj tak nie potraktował, dziś pewnie nie narobiłaby tego całego zamieszania.

Dziewczyna popatrzyła na niego z wyższością.

‒ Zjem jogurty. Nie potrzebuję łaski. ‒ Regi z zachwytem myślała o tym, jak go ustawiła. A co, Frankenstein zapaprany, nie będzie jej terroryzował! Chwilę potem jej zachwyt zmienił się we wściekłość. Rafał postawił na stole półmisek z pieczonym kurczakiem i ziemniakami, a obok drugi z sałatą. Spokojnie usiadł i nałożył sobie sporą porcję.

‒ Zjesz to sam? ‒ zapytała niewinnie, nie mogąc poradzić nic na reakcję jej żołądka, który wcale nie miał już ochoty na jogurty.

‒ Uhmm. ‒ Rafał nawet nie podniósł oczu znad talerza. ‒ A jak nie dam rady, to resztę dam Szatanowi. ‒ Mlasnął smakowicie. ‒ Wiem, że jem niekulturalnie, i jeżeli ci to przeszkadza...

Regi patrzyła na kurczaka i klęła w żywe kamienie. Pomyślała, że musi go zdobyć! Wyciągnęła rękę, by skubnąć kawałek sałaty, ale Rafał popatrzył na nią w tej samej chwili, więc ją cofnęła.

‒ A co masz na deser? ‒ zapytała przymilnie.

‒ O cholera! ‒ z dobrze udanym przerażeniem wykrzyknął Rafał. ‒ Nie pomyślałem o deserze!

Regi tylko na to czekała.

‒ To może... się z tobą podzielę? ‒ zapytała, licząc na reakcję.

‒ Dobrze. Świetny pomysł. Zamienię porcję kurczaka na... hmm... trzy jogurty, co prawda, wolę bananowe, ale... ‒ nałożył jej porcję kurczaka i ziemniaków ‒ sałatę dokładam gratis, chyba że...

Regi jadła, nie patrząc na niego, jakby to był jej ostatni posiłek. Czternaście kilometrów, kąpiel błotna... a przecież nic nie miała w ustach od lunchu. Oczywiście, że nie miała zamiaru kraść! To była tylko pożyczka.

‒ A tak swoją drogą, dlaczego mi nie powiedziałeś? ‒ udobruchana zaczęła rozmowę.

‒ Już mówiłem. Nie pytałaś. Jesteś paskudnym przykładem pani „wiem wszystko”. Nie mam zamiaru ułatwiać ci życia tylko dlatego, że ty mi je utrudniasz!

‒ Uprzedziłam cię, że jestem wredna! ‒ Regi miała ochotę wytrącić go z równowagi. ‒ Samowystarczalna i... ‒ już chciała dodać, że niczego nie potrzebuje, kiedy Rafał nalał sobie kieliszek wina. Podsunęła czwarty jogurt.

‒ To dodatek wliczony w cenę.. to znaczy w jogurty. Posłuchaj. Nie jestem biedny, i choć jesteś dla mnie czymś w rodzaju „wrednej teściowej”, nie mam zamiaru cię głodzić.

‒ Dlaczego teściowej? ‒ Regi spodziewała się, wiedźmy, jędzy, ale nie teściowej.

‒ To proste, wszędzie wleziesz, wszystko wiesz najlepiej, nie słuchasz, co do ciebie mówią, i klniesz jak szewc!

‒ A ty jesteś Frankenstein! O! ‒ odgryzła się z przyjemnością. ‒ Duże, bezczelne i bez mózgu... Albo z mięśniami zamiast mózgu!

Rafał puścił uwagę mimo uszu.

‒ Powtarzam, że nie jestem biedny, a ponieważ częściowo czuję się winny, bo moja była żona wysłała cię tu, aby zrobić mi na złość, to proponuję ci całkowite wyżywienie. Nie chcę tu policji! Tyle że będziemy gotować co drugi dzień.

‒ To znaczy, że drugiego dnia jemy resztki z pierwszego? ‒ Regi była pewna, że rozumie doskonale.

‒ Nie, głupoto! Co drugi dzień ty gotujesz, co drugi ja! Tyle! Mam nadzieję, że umiesz ugotować coś oprócz wody na herbatę?!

‒ Jasne, ale nie o tym mowa! ‒ przerwała mu. ‒ Jest jedno małe ale! Ja ci nie mogę zapłacić za wyżywienie. Co innego kupować w sklepie, jogurt, sałatkę, bułeczkę, co innego całodzienne wyżywienie w... hotelu! ‒ dodała po chwili zastanowienia.

Rafał puścił mimo uszu wzmiankę o płaceniu i hotelu.

‒ Mniej będzie z tobą problemów w domu jak poza domem ‒ powiedział, nie zdając sobie sprawy z tego, jak strasznie się mylił, ale jego nieświadomość miała trwać krótko. ‒ Tu jest spiżarnia ‒ otworzył drzwi i Regi zobaczyła pomieszczenie wypełnione zapasami. Na środku stały cztery kartony jogurtów ‒ po dwadzieścia opakowań każdy!

‒ Zgoda... ‒ mruknęła wściekła, że dała się podejść, i zadowolona, że nie widziała tego przedtem. Choć z drugiej strony tu było bliżej niż do sklepu...

‒ A co z tą torebką? ‒ zapytał znienacka Rafał, przypomniawszy sobie wyprawę Regi.

‒ Z moją? ‒ Regi odwróciła się niechętnie w jego stronę. ‒ Pies ją porwał. I wpadła do wody ‒ odpowiedziała zwięźle.

‒ Dokładniej! ‒ rozkazał Rafał, bojąc się kłopotów. ‒ Opowiedz wszystko jak najdokładniej. ‒ Nie chciał myśleć o tym, co się stanie i ile wstydu się naje, jeżeli policja znajdzie Regi u niego... I do tego okradła sklep Marcinowej... Policja to pryszcz, gorszy byłby mąż Marcinowej!

‒ Najpierw porwał ją pies, poszarpał, ale mu wyrwałam, a potem wpadła do wody.

‒ Miałaś tam jakieś dokumenty?

‒ Nic tam nie było. Tylko notes.

‒ Z adresami?!

‒ Nie! Żadnych adresów, nazwisk... tylko notatki do mojej powieści. Trochę szkoda, ale jakoś sobie bez nich poradzę ‒ stwierdziła na odchodnym. ‒ Idę się ogrzać. Po tej przygodzie, jeden prysznic nie wystarczy ‒ dodała.

Postanowiła wziąć prysznic. Zeszła do łazienki, i przebrała się w płaszcz kąpielowy. „Nie będę łazić w szlafroku po chałupie obcego faceta” ‒ pomyslała nie bez racji. Stanęła przed lustrem. Odwróciła się do okna i z jej gardła wyrwał się przeraźliwy wrzask. Za oknem stał facet w kapeluszu i wyciągał do niej ramiona. To nie mógł być Rafał, choć i to wzięła pod uwagę.

‒ Rafaaaa...ł zbbooooczeniec! ‒ wrzasnęła przeraźliwie i wypadła na korytarz. Rafał wybiegł z sypialni na parterze z pogrzebaczem w ręku.

‒ Nie jestem zboczeńcem, głupia babo! Nic ci przecież nie zrobiłem! ‒ krzyknął wściekły, gotów bronić swojej reputacji. Dziewczyna była cała roztrzęsiona.

‒ Tam, w łazience! ‒ wrzeszczała jak opętana.

‒ Mam go załatwić? ‒ spytał rzeczowo i wpadł do łazienki jak burza.

Otworzył okno, potem wybiegł z domu wymachując pogrzebaczem, a po chwili Regi usłyszała dziki wrzask i huk. Oba te straszne dźwięki zlały się w jedno.

‒ Jeżeli ci chodziło o tego w kapeluszu, to już go załatwiłem. Choć z żalem ‒ zakomunikował sucho. ‒ Rozwaliłem mu łeb, jak kazałaś.

Regi popatrzyła na niego, niewiele rozumiejąc. Nagle straszna prawda dotarła do jej świadomości, facet w kapeluszu... huk... wrzask... Zemdlała. 

Obudziła się chwilę potem w salonie przy kominku. Leżała na kanapie, a nad nią stał... morderca!

Przez myśl przemknęło jej kilka paskudnych obrazków z filmów kryminalnych. Była świadkiem, a więc...

‒ Morderca... ‒ wyjąkała ‒ morderca!

‒ Zaraz, to w końcu co ja jestem? Frankenstein, zboczeniec, a teraz morderca? ‒ Rafał bawił się świetnie. ‒ Nie sądzisz, że jak na mnie jednego to za dużo? Ty chyba po prostu jesteś histeryczką!

‒ Ja? Histeryczką?! Zabiłeś go... bez ostrzeżenia, z zimną krwią!

‒ O czym ty mówisz? ‒ zapytał spokojnie. Dla Regi był o wiele za spokojny. Zbyt opanowany i zimny. Wyobraziła sobie, do czego jeszcze mógł być zdolny. Wyobraźni nigdy jakoś jej nie brakowało.

‒ Zatłukłeś go pogrzebaczem i nawet nie czujesz się winny? ‒ zapytała z histeryczną nutką w głosie.

‒ Za co mam się czuć winny?! Ja po prostu nie rozumiem, dlaczego mi kazałaś rozwalić stracha na wróble! ‒ zapytał obrażonym tonem. ‒ Przecież nic ci nie mógł zrobić. Strasznie trudno dogadać się z miastowymi panienkami... Wszystkie jesteście jakieś przewrażliwione.

Regi wybałuszyła oczy.

‒ Zaraz, zaraz... ‒ zaczęła spokojnie, ale jej głos zrobił się nagle nienaturalnie piskliwy. ‒ To był strach na wróble? Dlaczego mi nie powiedziałeś?! ‒ zerwała się wściekła.

‒ Po raz kolejny powtarzam. Nie pytałaś. A poza tym, ty chyba nie jesteś całkiem normalna, nie chciałem cię stresować! ‒ stwierdził, uśmiechając się zadziornie.

Regi popatrzyła na niego z nienawiścią.

‒ Masz ciekawe pojęcie stresu!

Teraz już zaczynała rozumieć, dlaczego żona z nim nie wytrzymała. Wstała i poszła pod prysznic.

Jeżeli nic się nie zmieni, pomyślała zjadliwie, to któreś z nich zwariuje! Wolałaby oczywiście, żeby to był on!