Głowa pełna duchów - Tremblay Paul - ebook

Głowa pełna duchów ebook

Tremblay Paul

3,6

Opis

Zdobywca nagrody Brama Stokera dla najlepszego horroru roku.

 

Mrożący krew w żyłach thriller, który w genialny sposób łączy ze sobą rodzinną tragedię, psychologiczny suspens i odrobinę nowoczesnego horroru, przywodząc na myśl takie powieści jak „Dom z liści” Marka Z. Danielewskiego, „Wpuść mnie” Johna Ajvide Lindqvista czy „Nawiedzony” Shirley Jackson.

 

Spokojne dotąd życie Barretów, zwyczajnej rodziny mieszkającej na przedmieściach w Nowej Anglii, zostaje brutalnie zakłócone, gdy czternastoletnia córka, Marjorie, zaczyna zdradzać pierwsze symptomy schizofrenii.

 

Ku rozpaczy jej rodziców, lekarze nie są w stanie zatrzymać Marjorie przed popadnięciem w obłęd. Widząc jak ich przytulny dom stopniowo staje się piekłem, w końcu proszą o pomoc miejscowego księdza. Ojciec Wanderly zaleca przeprowadzenie egzorcyzmu; jego zdaniem nastolatka została opętana przez demona. Nawiązują także kontakt z firmą produkcyjną pragnącą sfilmować losy Barrettów. Za namową Johna, ojca Marjorie, który rok temu stracił pracę i nie jest w stanie spłacić rachunków za leczenie córki, rodzina zgadza się na współpracę z ekipą telewizyjną i wkrótce jej członkowie stają się gwiazdami programu „Opętanie”, przebojowego reality show. Kiedy w końcu wydarzenia w domu Barrettów doprowadzają do nieuchronnej tragedii, zarówno sam program, jak i uchwycone kamerami szokujące sceny przeradzają się w miejską legendę.

 

Piętnaście lat później bestsellerowa pisarka przeprowadza wywiad z młodszą siostrą Marjorie, Merry. Opowiadając o wydarzeniach z okresu, gdy miała ledwie osiem lat, budzi do życia dawno pogrzebane sekrety i bolesne wspomnienia, niepodobne do tego, co telewidzowie ujrzeli na ekranach.

 

Wywołująca zawrót głowy opowieść dotyka problemów pamięci i rzeczywistości, nauki i religii, starając się dotrzeć do samej natury zła.

 

Głowa pełna duchów” naprawdę mnie przeraziła, a przecież nie należę do strachliwych.

Stephen King

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 364

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,6 (120 ocen)
39
29
32
9
11
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
alchml

Nie oderwiesz się od lektury

Znakomita powieść, najlepszy horror psychologiczny jaki ostatnio czytałam. Opowieść o medialnym opętaniu, która nawiązuje do Egzorcysty i wielu innych dzieł popkultury, by następnie okazać się dużo głębszą historią. Jeśli lubicie powieści Shirley Jackson, koniecznie przeczytajcie Głowę pełną duchów. Brawa dla tłumacza - czyta się to wspaniale, nie mogłam się oderwać i przeczytałam tę krótką powieść w dwa dni. Dawno nie czytałam tak dobrze oddanych myśli i uczuć dziecka, a także narracji stylizowanej na blog. Jednocześnie gotycka i nowoczesna, to dla mnie najlepsza powieść grozy ostatnich lat. Jest to jednak powieść dla koneserów gatunku, bo wydaje mi się, że tylko oni docenią, czego autor tu dokonał. Wbrew pozorom to nie jest książka dla fanów Egzorcysty, także miejcie to na uwadze i nie spodziewajcie się powtórki księża kontra demon. Zamiast tego największy horror czai się w głowie... nie zdradzę czyjej.
20
alixana_a

Dobrze spędzony czas

Przerażające! Serio! Nie tego się spodziewałam... Polecam!
00
Anndr

Nie oderwiesz się od lektury

Doskonale napisana historia.
00
dchachula

Całkiem niezła

Taka bardziej dla młodzieży, nic strasznego w niej nie było. Historia ciekawa, zakończenie dla mnie osobiście nieoczekiwane.
00
Morswin40

Nie polecam

Nudna, bardzo się dłuży, brak jakiej kolwiek akcji i dreszczyku, nie mój klimat. Jednym słowem Nie polecam.
00

Popularność




CZĘŚĆ PIERWSZA

ROZDZIAŁ 1

–WIEM, ŻE TO MUSI BYĆ dla ciebie bardzo trudne, Meredith.

Bestsellerowa pisarka Rachel Neville ubrana jest w idealny strój na jesień: ciemnoniebieski kapelusz pasujący do spódnicy i beżową wełnianą marynarkę o guzikach wielkich jak głowy kociaków. Ostrożnie kroczy po nierównym chodniku. Kamienie łupkowe wystają krzywo z ziemi, poruszając się pod podeszwami butów niczym chwiejące się mleczaki w dziąsłach sześciolatka. Gdy byłam małą dziewczynką, owijałam sobie mleczaki czerwoną nicią dentystyczną, która zwisała mi potem z ust, dopóki ząb sam nie wypadł. Marjorie twierdziła, że tylko ją tym drażnię, i goniła za mną po całym domu, próbując ciągnąć za nić, ja zaś płakałam i wrzeszczałam wniebogłosy, bo z jednej strony była to świetna zabawa, ale z drugiej bałam się, że jeśli choć raz ustąpię siostrze, ona wyrwie mi nie tylko ten jeden ząb, lecz wszystkie za jednym zamachem.

Czy aż tyle lat minęło od czasów, kiedy tu mieszkaliśmy? Skończyłam dopiero dwadzieścia trzy lata, jednak gdy mnie pytają, mówię, że mam ćwierć wieku minus dwa. Lubię patrzeć na miny rozmówców, którzy muszą nagle zmagać się z matmą.

Trzymam się z dala od bruku, idąc przez zaniedbane podwórko, które wiosną i latem zazwyczaj przypomina bujną dżunglę, teraz zaś, wraz z pierwszymi falami jesiennych chłodów, zaczyna wyraźnie marnieć. Liście i chwasty łaskoczą mnie po łydkach, wczepiają się w tenisówki. Gdyby Marjorie tu była, może uraczyłaby mnie jakąś opowieścią o robakach, pająkach i myszach czających się pośród zgniłej zieleni, gotowych do zaatakowania każdej głupiutkiej dziewczyny, która nie trzyma się wyznaczonej ścieżki.

Rachel pierwsza przechodzi przez próg. Ona ma klucz, ja nie. Stoję więc z tyłu, odrywam z drzwi płat białej farby, a potem wkładam ją do kieszeni jeansów. Czemu nie miałabym wziąć sobie jakiejś pamiątki? Z tego, co widzę, wielu innych zrobiło dokładnie to samo.

Nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo tęskniłam za tym miejscem. Teraz wydaje się zupełnie szare. A może zawsze takie było?

Powoli zakradam się do środka, opierając się plecami o drzwi. Stojąc na wytartym parkiecie foyer, zamykam oczy, by móc zestawić wszystkie tkwiące w pamięci fotografie z rzeczywistością powrotu córy marnotrawnej: sufity tak wysokie, że nigdy nie mogłam niczego dosięgnąć, niezniszczalne kaloryfery czające się w kątach tych wszystkich pokoi, łaknące tylko tego, by znów parzyć dłonie nieostrożnych dzieci; przede mną jadalnia, dalej kuchnia, tu nie trzeba nawet zwalniać kroku. Potem korytarz, prosta droga wiodąca ku drzwiom na tyłach; na prawo salon, kolejne korytarze, szprychy kół, pode mną, pod podłogą, piwnica i chłód jej betonowej posadzki, od którego nawet teraz drętwieją mi palce stóp. Po lewej klatka schodowa, niczym rozdziawiona paszcza fortepianu: białe poręcze i czarne stopnie. By dotrzeć na górę, trzeba pokonać aż dwa półpiętra. Wygląda to tak: sześć stopni, półpiętro, skręcasz w prawo, potem jeszcze pięć stopni, znów obracasz się w prawo i już tylko sześć schodów dzieli cię od korytarza. Najbardziej podobało mi się to, że by dotrzeć na górę, musisz wykonać pełen obrót wokół własnej osi, ale nigdy nie przestałam narzekać na ten jeden brakujący stopień w połowie wspinaczki.

Otwieram oczy. Wszystko jest stare i zaniedbane, ale pod pewnym względem dokładnie takie samo jak wtedy, przed laty. Kurz, pajęczyny, spękany tynk i odłażące tapety wydają się nieprawdziwe. Dowody na upływ czasu są niczym rekwizyty na potrzeby opowieści, powtarzanej już tyle razy, że straciła znaczenie, nawet dla nas – tych, którzy byli jej bohaterami.

Rachel siedzi na skraju podłużnej kanapy stojącej w niemal pustym salonie. Narzuta chroni ją przed każdym, kto okaże się na tyle nieostrożny, by na niej usiąść. A może to właśnie Rachel jest chroniona, może to ona dzięki nakryciu nie musi martwić się o bezpośredni kontakt z pleśniejącym meblem? Kapelusz na jej kolanach wygląda niczym kruchy pisklak przepędzony z gniazda.

W końcu postanawiam skomentować jej stwierdzenie, mimo że już pewnie o nim zapomniała.

– Tak, to dla mnie trudne. I proszę, nie mów do mnie Meredith. Wolę po prostu Merry.

– Przepraszam, Merry. Może nasza wizyta tutaj wcale nie była dobrym pomysłem. – Rachel wstaje, kapelusz spada na podłogę, jej dłonie znikają w kieszeniach marynarki. Ciekawe, czy ona także ma swoje łuski wyschniętej farby, skrawki tapet albo inne pamiątki świadczące o przeszłości tego miejsca. – Możemy przeprowadzić wywiad gdzie indziej, gdzie ci tylko pasuje.

– Nie, nie ma problemu. Zgodziłam się przecież. Rzecz w tym, że...

– Jesteś zdenerwowana. To oczywiste.

– Nie – odpowiadam melodyjnym głosem własnej matki. – Chodzi dokładnie o to, że... Jestem przeciwieństwem osoby zdenerwowanej. Niemal przytłacza mnie myśl, jak świetnie się tutaj czuję. Może dziwnie to zabrzmi, ale cieszę się, że wróciłam do domu. Nie wiem, czy to ma dla ciebie jakikolwiek sens, zazwyczaj nie jestem też taka gadatliwa, więc może i trochę się denerwuję, ale proszę, usiądź, za moment do ciebie dołączę.

Rachel znów zajmuje miejsce na kanapie i mówi dalej:

– Merry, wiem, że nie znamy się zbyt dobrze, ale naprawdę możesz mi zaufać. Potraktuję twoją opowieść z całym szacunkiem i troską, na jakie zasługuje.

– Dziękuję, nawet przez chwilę w to nie wątpiłam – odpowiadam, siadając na przeciwnym, miękkim jak kapelusz muchomora, skraju kanapy. Całe szczęście, że pokrywa go ta narzuta. – Ale ja nie ufam samej opowieści. Bo to na pewno nie jest moja opowieść. Nie należy do mnie. I ciężko mi będzie ciągnąć ją przez niezbadane wcześniej obszary. – Uśmiecham się, dumna z tej nieoczekiwanej metafory.

– Traktuj mnie zatem jako towarzyszącego ci odkrywcę. – Szczery uśmiech przychodzi jej łatwiej niż mi.

– Jak go zdobyłaś? – pytam.

– Jak co zdobyłam, Merry?

– Klucz. Kupiłaś ten dom? To wcale nie byłby taki zły pomysł. To prawda, że oprowadzanie ludzi po niesławnym domu Barrettów nie przyniosło poprzedniemu właścicielowi wielkich korzyści finansowych, lecz to nie musi znaczyć, że teraz będzie podobnie. Przy okazji to byłaby całkiem niezła promocja twojej książki. Ty albo twój agent moglibyście pozałatwiać kolejne spotkania autorskie. Odczyty i autografy w tej jadalni z pewnością stanowiłyby miły smaczek. Można by tu nawet otworzyć stoisko z różnymi przerażającymi pamiątkami, jako dodatek do sprzedaży książek. Mogłabym pomóc w przygotowywaniu inscenizacji w pokojach na górze. Jako – jakiego słowa użyto w umowie? – „konsultant kreatywny”, mogłabym dawać ludziom odpowiednie wskazówki... – zatraciłam się w czymś, co miało być zwykłym żartem, a teraz nie mogło się skończyć. Kiedy wreszcie przestałam bełkotać, uniosłam kciuki i palce wskazujące, jakbym chciała zamknąć twarz Rachel w wyobrażonym kadrze.

Śmiała się uprzejmie po każdym wypowiedzianym przeze mnie zdaniu.

– Wyjaśnijmy to sobie od razu, Merry, moja najdroższa konsultantko kreatywna, ja wcale nie kupiłam waszego domu.

Mówiłam szybko, nie będąc w stanie zatrzymać słów dla siebie:

– Tak, to chyba najrozsądniejsze. Nie chodzi wcale o wygląd tego miejsca. Ale jest takie powiedzenie: kupując dom, kupujesz też problemy jego dawnych mieszkańców.

– Dzięki twojemu bardzo rozsądnemu żądaniu, by nikt więcej nam dzisiaj nie towarzyszył, zdołałam namówić agenta nieruchomości, żeby pożyczył mi klucz i dał trochę czasu.

– To z pewnością pogwałcenie jakiegoś przepisu, ale nikomu nie zdradzę twojego sekretu.

– Dochowywanie tajemnic jest twoją mocną stroną?

– Nie jestem w tym najgorsza... – Na moment zamilkłam. – Jednak częściej to tajemnice rządzą mną, a nie ja nimi – dodałam, chyba tylko dlatego, że chciałam być zwięzła i zabrzmieć zagadkowo.

– Nie będzie ci przeszkadzać, Merry, jeśli włączę teraz nagrywanie?

– Co, nie będziesz robić notatek? A ja już wyobrażałam sobie ciebie z piórem i małym czarnym notesem, zawsze ukrytym w kieszeni. Miał być pełen kolorowych oznaczeń i zakładek, dzielących kartki na te z researchem, krótkimi charakterystykami i losowymi, choć przejmującymi, obserwacjami na temat miłości oraz życia jako takiego.

– Ha! To zupełnie nie w moim stylu. – Rachel wyraźnie się odprężyła, a potem wyciągnęła rękę i złapała mnie za łokieć. – Jeśli mogę, podzielę się kolejnym sekretem: nawet ja sama nie jestem w stanie odszyfrować swoich bazgrołów. Sądzę, że jedną z moich głównych motywacji, by zostać pisarką, była chęć odegrania się na nauczycielach i dzieciakach zawsze wyśmiewających mój charakter pisma. – Jej uśmiech był szczery i momentalnie sprawił, że polubiłam ją jeszcze bardziej. Podobało mi się też to, że nie farbowała włosów, by ukrywać siwiznę, że trzymała się prosto, ale nie była sztywniarą, że zakładała sobie lewą stopę na prawą, że jej uszy nie były za wielkie w stosunku do twarzy i że nie skomentowała dotąd faktu, jak niepokojący i pusty stał się dom, w którym spędziłam dzieciństwo.

– Ach, słodka zemsta! – Zaśmiałam się. – Twoją przyszłą autobiografię nazwiemy Metoda Palmera musi umrzeć!, a potem wyślemy egzemplarze do tych wszystkich zdezorientowanych i pewnie już emerytowanych nauczycieli, a każda książka będzie oczywiście zawierała nabazgrany na czerwono autograf.

Rachel rozpina marynarkę i wyciąga smartfona.

Schylam się, żeby podnieść jej niebieski kapelusz. Uprzejmie otrzepuję go z kurzu i zamaszystym ruchem kładę sobie na głowie. Ale jest na mnie za mały.

– Ta-dam!

– Wyglądasz w nim dużo lepiej ode mnie.

– Naprawdę tak sądzisz?

Rachel znów się uśmiecha. Tym razem nie potrafię odczytać tego, co się za tym kryje. Stuka palcami w ekran telefonu, a pustą przestrzeń salonu wypełnia donośny, piskliwy odgłos. To okropny dźwięk, pobrzmiewa w nim jakiś chłód, jakaś stateczność.

– Może zaczniemy od tego – odzywa się znów Rachel – że opowiesz mi o Marjorie i o tym wszystkim, co działo się wcześniej.

Zdejmuję kapelusz z głowy, kręcąc nim na palcu. Siła odśrodkowa albo go utrzyma, albo pośle w przestrzeń. Po chwili zwycięża ta druga opcja, a ja zaczynam się zastanawiać, gdzie też on wyląduje w tym wielkim pustym domu.

– Moja Marjorie – zaczynam, lecz momentalnie milknę, bo nie mam pojęcia, jak wyjaśnić to, że przez te piętnaście lat moja starsza siostra wcale się nie postarzała. I nigdy tak naprawdę nie było żadnego wcześniej.

ROZDZIAŁ 2

OSTATNIA DZIEWCZYNA

Racja, to tylko zwykły BLOG! (ależ retro!) Ale być może to właśnie Ostatnia Dziewczyna jest najlepszym blogiem w dziejach!?!? Zajmuję się tutaj wyłącznie rzeczami okropnymi, okropniejszymi oraz najokropniejszymi. Książki! Komiksy! Gry wideo! Filmy! Liceum! Od najbardziej kiczowatych flakofestów aż po wyszukane móóózgi w sosie własnym, serwowane wyłącznie w kinach studyjnych. Uwaga na spoilery! Zamierzam się nieźle zabawić, ale bez obaw, was też będę rozpieszczać!!!!

BIO: Karen Brissette

Poniedziałek, 14 listopada, 20XX

Opętanie, piętnaście lat później: odcinek pierwszy (część pierwsza)

Tak, wiem, ciężko uwierzyć, że nasz (a już na pewno mój) ulubiony program reality show Opętanie był emitowany aż piętnaście lat temu. Cholercia, półtorej dekady, dacie wiarę? Ach, te oszałamiające dni podsłuchów, torrentów, zrzutek społecznościowych i gospodarki przedkryzysowej!

Jeśli zamierzacie wpłynąć na wzburzone wody mojej wielkiej dekonstrukcji wszystkich sześciu odcinków programu, zdecydowanie będziecie potrzebować większej łodzi. Mam wam tyle do opowiedzenia. Na temat samego pilota można by walnąć całą dysertację! Dłużej już tego nie zniosę! Wy dłużej już tego nie zniesiecie! Karen, błagamy, przestań nas drażniiiić!!!!

Wyobraźcie sobie, że kolejne słowa wypowiada władczy głos: Jeśli w pierwszej dekadzie drugiego tysiąclecia jakiś program był w sezonie jesienno-świątecznym zamieniany na inny, znaczyło to, że ten pierwszy już na wieki wyląduje w koszu. Jednak po sukcesie Duck Dynasty i całej reszty tak zwanych „wieśniackich reality show”, dowolny program reality mógł stać się hitem bez względu na porę roku, w jakiej był emitowany.

(Swoją drogą to całe „wieśniackie reality” – nazwa ewidentnie nadana przez burżujów, o ile tacy jeszcze w ogóle istnieją – wypełniło lukę pomiędzy sitcomami i dramatami przeznaczonymi dla zastępów niebieskich kołnierzyków... pamiętacie jeszcze Diuków hazardu albo Green Acres? Eee, ja też nie).

Discovery Channel postawił na Opętanie, choć na pierwszy rzut oka była to rzecz niespecjalnie wieśniacka. Program rozgrywał się w (tak, użyłam czasownika „rozgrywał się”, jakby to była fikcja, i zrobiłam to specjalnie, bo każdy reality show jest przecież ustawką, to oczywista oczywistość, drodzy państwo) na przedmieściach Beverly, w stanie Massachusetts. Wielka szkoda, że Barrettowie nie kupili chaty w sąsiednim Salem, gdzie, jak każdy wie, dawno, dawno temu z ogniem poszły liczne tak zwane wiedźmy. Zatem błagam: jak sequel, to tylko w Salem! Oczywiście żartuję, ale czemu niby nie mogli tego nakręcić gdzieś, gdzie już wcześniej torturowano i skazywano młode niepokorne dziewczyny na śmierć? Nie odbiegając jednak od tematu... Owszem, na pierwszy rzut oka w programie nie było wieśniaków, zaściankowości, bajorek pełnych wkurwionych żółwi, żadnego tak zwanego „chłopskiego rozumu” i tłustych brodaczy w za dużych kombinezonach roboczych. Barrettowie byli wręcz stereotypową rodziną z klasy średniej, w czasach gdy klasa średnia była już skazana na wymarcie. Jednak to właśnie ta ich średnioklasowość stała się istnym magnesem dla wszystkich niebieskich kołnierzyków zasiadających przed telewizorami. Tak wielu Amerykanów uważa się przecież za część klasy średniej, nawet kiedy z całą pewnością do niej nie należą, i pragnie w nią wierzyć tak samo mocno, jak we wszystkie kapitalistyczne wartości.

A więc pojawiła się tutaj ta rodzina, jak z sitcomów z lat osiemdziesiątych (w stylu Family Ties, Who’s the Boss czy Growing Pains), napastowana przez potężne siły zewnętrzne (zarówno realne, jak też fikcyjne), jednak Opętanie szczególnie mocno trafiło do wszystkich niebieskich kołnierzyków dzięki postaci Johna Barretta, bezrobotnego ojca po czterdziestce. Finanse rodziny – zresztą nie tylko tej – legły w gruzach, łagodnie mówiąc. Barrett przez dziewiętnaście lat pracował w fabryce zabawek Barter Brothers, ale stracił robotę, gdy tylko Hasbro przejęło firmę, likwidując zarazem istniejącą od ośmiu dekad fabrykę w Salem (Znowu to Salem! Gdzie się podziewają wszystkie moje wiedźmy?) John nie skończył studiów, w fabryce siedział od dziewiętnastego roku życia, zaczynał przy taśmie, a potem wspinał się po zabawkowej drabinie aż do momentu, gdy został kierownikiem działu korespondencji. Po niemal dwóch przepracowanych w firmie dekadach dostał na odchodne wynagrodzenie za trzydzieści osiem tygodni pracy, dzięki czemu był w stanie się utrzymać przez kolejne półtora roku. Dłużej się nie dało, zważywszy, że Barrettowie mieli dwie córki na utrzymaniu i duży dom do spłacenia, nawet nie licząc już tych wszystkich tęsknot, marzeń i obietnic charakterystycznych dla stylu życia klasy średniej.

Pilotowy odcinek zaczyna się właśnie opowieścią o kłopotach Johna. Ależ genialny pomysł autorów/producentów/twórców tego programu! Rozpoczynanie serii od samego opętania i jego inscenizacji byłoby zbyt banalne i – mówiąc szczerze – trochę głupawe. Zamiast tego dostaliśmy ziarnisty czarno-biały montaż chwil, które John spędził w fabryce, produkując gumowe zabawki w czasach starego dobrego prosperity. Potem nastąpiło cięcie i przez ekrany przemknęło kilka do zwariowania szybkich migawek: politycy z Waszyngtonu, ruch Occupy Wall Street, wiece Tea-party, wykresy wzrostu bezrobocia, chaos sal sądowych, kolejne gadające głowy, a na końcu ludzie ze łzami w oczach wychodzący z fabryki, która przez tyle lat zapewniała im utrzymanie. Już w pierwszych minutach stajemy się świadkami tak dobrze nam znanej amerykańskiej tragedii gospodarczej. Program zyskuje odpowiedni ciężar, a ziarna niepokoju zasiewa w nas oddana z pełnym realizmem historia Johna Barretta: wykastrowanego postmilenijnego samca, żywego symbolu załamania się patriarchalnego modelu społeczeństwa i jeszcze – do jasnej cholerci – facet całkiem nieźle uosabiał to wszystko, nie uważacie?

Ech, nie zamierzałam wcale zaczynać mojego opisu serii wpisem poświęconym akurat polityce. Obiecuję, że później przejdziemy do krwawej jatki, ale najpierw musicie być dla mnie nieco pobłażliwi. BO KAREN WAM TAK KAŻE!!!

Jeśli Opętanie miało naśladować dziesiątki ultrakonserwatywnych filmów na temat przypadków opętania i ogólnie całej reszty poprzedzających ten program horrorów, musiało to robić, wspierając się na zgarbionym grzbiecie pana domu. Przesłanie było oczywiste. Tatuś Barrett nie miał pracy, a zarówno rodzina jako jednostka społeczna, jak też całe społeczeństwo jako takie znajdowały się już w daleko posuniętym stadium rozkładu. Biedna mamuśka, Sarah Barrett (lojalna kasjerka bankowa), podczas otwarcia pojawia się wyłącznie w tle. O fakcie, że to właśnie ona utrzymuje rodzinę, wspomina się dopiero w ostatnich minutach pilota, gdy kobieta sama opowiada o swojej pracy w jednym z wywiadów. W czołówce widzimy Sarah ledwie przez ułamek sekundy, przy szybkim montażu zdjęć ślubnych i tych z dwiema córkami, Merry i Marjorie.

Na fotografiach wszyscy są uśmiechnięci, jednak w tle gra złowieszcza muzyka... (dum, dum, DUM!)

ROZDZIAŁ 3

POWIEDZIAŁAM RACHEL, że to, co przydarzyło się Marjorie i naszej rodzinie, nie miało określonego początku ani żadnego punktu startowego.

A jeśli nawet taki istniał, w wieku lat ośmiu nie byłam tego świadoma, szczególnie że nawet ta mająca już niemal ćwierć wieku „ja” też nie potrafi go dostrzec z dystansu. Co gorsza, moje wspomnienia wymieszały się z koszmarami, z ekstrapolacją, z opowieściami moich dziadków, ciotek i wujków, z wszystkimi miejskimi legendami i kłamstwami rozsiewanymi przez media, z popkulturą, z niekończącym się strumieniem internetowych stron/blogów/kanałów YouTube’a, które poświęcono naszemu „reality show” (a nie mogę ukryć faktu, że czytam i oglądam te rzeczy częściej, niż powinnam). No i wszystko to splątało się z tym, co wiedziałam wtedy, i tym, co wiem teraz, tworząc mi pod czaszką jeden wielki węzeł.

Pod pewnymi względami moja osobista historia przestała być moja, ponieważ była dosłownie i w przenośni nawiedzona przez siły zewnętrzne, co zdaje się niemal tak przerażające jak to, co się wydarzyło. Niemal.

Zanim zacznę, dam wam mały przykład.

Kiedy miałam cztery lata, rodzice wybrali się na dwa zorganizowane przez Kościół weekendy tak zwanego Zbliżenia Małżeńskiego. Z drugiej, trzeciej i czwartej ręki dowiedziałam się, że tata mocno nalegał na wzięcie udziału w tym przedsięwzięciu, licząc, że dzięki temu pokonają rozmaite przeszkody, które pojawiły się w ich małżeństwie, a jeszcze na dodatek na nowo odkryją Boga – zarówno w swoim związku, jak i w życiu. W tamtym okresie mama nie była już katoliczką, w ogóle nie była tak zwaną osobą wierzącą-praktykującą, toteż mocno sprzeciwiała się temu pomysłowi. Ale koniec końców i tak się zgodziła. Można jedynie spekulować, czemu tak się stało, bo nigdy nikomu tego nie wyjaśniła, mnie także. Już sam fakt, że o tym wspominam, mocno by ją zawstydził. Pierwszy weekend nawet im się udał, nocowali w drewnianej chacie, były spacery po lesie, dyskusje w grupach, dialogi w parach, każdy spisywał swoje pytania i odpowiedzi dotyczące szeroko pojętego małżeństwa, a potem dyskutowano o nich w kontekście wybranego fragmentu Biblii. Najwyraźniej za drugim razem nie poszło już szczególnie dobrze, mama ponoć poszła sobie stamtąd w cholerę, gdy tymczasem tata przed całym zgromadzeniem cytował starotestamentowy fragment na temat tego, jak to żona musi być posłuszna mężowi.

Całkiem zresztą możliwe, że ta historia o mamie w gniewie opuszczającej zgromadzenie jest przesadzona, oparta jednak na kilku solidnych filarach: moi rodzice naprawdę skrócili ten drugi weekend i noc spędzili w kasynie w Connecticut, i choć ojciec – gdy już byłyśmy starsze – stał się bardziej wierzący, czy może bardziej gorliwy, przez wszystkie te lata poprzedzające egzorcyzm, ani on, ani my nie chodziliśmy do żadnego kościoła. Wspominam o tym, by mówić zarazem precyzyjnie i niczego nie pomijać, a także wskazać wam, że tak naprawdę tata wcale nie cytował wtedy Biblii, mimo że wiele osób chciałoby w to wierzyć.

Nie próbuję przez to powiedzieć, że nie mógłby skierować do mamy żadnego obraźliwego cytatu, wręcz przeciwnie, to do niego bardzo podobne. Zresztą i dalszą część tej opowieści nietrudno sobie wyobrazić: mama wybiega z chatki, tata stara się ją dogonić, błagając o wybaczenie, próbując jakoś jej to wszystko wynagrodzić i zabiera ją koniec końców do kasyna.

Ale tak naprawdę z tych całych Zbliżeń Małżeńskich pamiętam tylko to, że rodzice wyjechali gdzieś, mówiąc nam, że niedługo wrócą. Gdzieś było jedynym słowem, które jako czterolatka zdołałam zapamiętać. Nie znałam koncepcji czasu czy odległości. Wiedziałam więc tylko, że są gdzieś, co brzmiało nieco groźnie, niczym pojęcie zapożyczone prosto z bajek Ezopa. Byłam przekonana, że mieli dość tego, że zawsze wyjadam ze spaghetti sam makaron bez sosu, więc w końcu sobie wyjechali już na dobre. Tata często narzekał, że nie wierzy, że ten sos mi nie smakuje, skoro dodał mi nawet specjalnie masełka i pieprzu. Kiedy ich nie było, mną i Marjorie opiekowała się młodsza siostra taty, ciocia Erin. Marjorie się nie przejmowała, ale ja tak strasznie się bałam, że nie mogłam zasnąć. Zbudowałam sobie twierdzę z pluszaków, a ciotka bez końca śpiewała mi różne piosenki. Dla niej nie miało znaczenia, jakie to piosenki, skoro pewnie i tak słyszałam je wcześniej w radiu.

No dobrze, obiecuję, że nie będę umieszczała w przypisach wszystkich źródeł (obojętne, czy sprzecznych z moją wersją, czy też ją potwierdzających). Tylko tutaj, na samym początku całej opowieści, chciałam podkreślić, jaki to śliski temat, a potem może być nawet gorzej.

Szczerze mówiąc, pomijając w tym momencie wszystkie zewnętrzne wpływy na moją historię, niektóre rzeczy nadal pamiętam w każdym przerażającym szczególe, i to tak wyraźnie, że boję się zagubić w labiryncie własnych wspomnień. Pozostają też jednak kwestie niejasne, równie niepoznawalne jak umysł drugiej osoby, i obawiam się, że w mojej głowie niektóre rzeczy zlały się ze sobą, a inne trwały krócej, niż miało to miejsce w rzeczywistości.

Zatem, mając to wszystko na uwadze, możemy znowu wrócić na właściwy tor.

W całym tym przydługim wstępie staram się po prostu znaleźć najodpowiedniejszy moment, od którego powinnam zacząć.

Choć z drugiej strony, przecież już to zrobiłam, nieprawdaż?

Wydawnictwo Papierowy Księżyc

skr. poczt. 220, 76-215 Słupsk 12

tel. 59 727-34-20, fax. 59 727-34-21

e-mail: [email protected]

www.papierowyksiezyc.pl