Goście pani Agaty - Małgorzata Todd - ebook

Goście pani Agaty ebook

Małgorzata Todd

2,0
9,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Dostać zaproszenie na przyjęcie od Agaty Chrystowskiej - zbieg okoliczności, kiepski żart czy pociągająca propozycja?

20 lat po tragicznym finale ślubu w drewnianym kościółku grupka osób dostaje zaproszenie na przyjęcie pod hasłem Człowiek Pierwszej Dekady. Mimo początkowych obiekcji (nikt z zaproszonych nie zna gospodyni), do Domu pod Wodospadem zjeżdża się kolorowe towarzystwo. Przybyłych wita asystentka gospodyni, na spotkanie z Agatą Chrystowską goście będą musieli trochę poczekać.

Doskonała propozycja dla miłośników kryminałów Agathy Christie.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 182

Oceny
2,0 (3 oceny)
0
0
1
1
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Małgorzata Todd

Goście pani Agaty

Saga

Goście pani Agaty

Zdjęcie na okładce: Shutterstock

Copyright © 2022, 2022 Małgorzata Todd i SAGA Egmont

Wszystkie prawa zastrzeżone

ISBN: 9788728400548 

1. Wydanie w formie e-booka

Format: EPUB 3.0

Ta książka jest chroniona prawem autorskim. Kopiowanie do celów innych niż do użytku własnego jest dozwolone wyłącznie za zgodą Wydawcy oraz autora.

www.sagaegmont.com

Saga jest częścią Grupy Egmont. Egmont to największa duńska grupa medialna, należąca do Fundacji Egmont, która każdego roku wspiera dzieci z trudnych środowisk kwotą prawie 13,4 miliona euro.

Prolog 1987.06.05 

To była bardzo skromna uroczystość ślubna. Drewniany, zabytkowy kościółek, a właściwie kaplica zgromadziła garstkę ludzi. Ile dokładnie osób było – nigdy nie ustalono. Ceremonia odbywała się przy drzwiach zamkniętych. Pieczę nad bezpieczeństwem zgromadzonych dzierżył zakrystian i on to właśnie zamknął wrota kaplicy na klucz. Może przesadził z tą ostrożnością, ale były to czasy niebezpieczne, zwłaszcza dla niepokornych księży, a za takiego uchodził w oczach SB proboszcz tutejszej parafii. Częściej niż dawniej stawali się oni celem ataku „nieznanych sprawców”. A i goście ze stolicy do pokornych nie należeli. Dali się poznać miejscowej milicji jako ludzie „Solidarności”.

Wcześniejsze prowokacje wobec księdza nie dawały rezultatów, należało więc mieć się cały czas na baczności, zwłaszcza że tym razem nie tylko on mógł być obiektem napaści.

Ceremonia ślubna w ciepły czerwcowy dzień nastrajała jednak optymistycznie. Panna młoda była w długiej białej, koronkowej sukni z welonem, co pozostawało odrobinę w kontraście z prostymi strojami pozostałych uczestników, nie wykluczając w tym samego pana młodego. Ta odrobina luksusu, czy może jedynie ekstrawagancji, nie była jej oryginalnym pomysłem. Zaczerpnęła go od Scarlet O’Hara z „Przeminęło z wiatrem”. Podobne sytuacje prowokują podobne rozwiązania. Bohaterka sławnej powieści uszyła kreację z kotary, panna młoda zrobiła suknię z firanki. Obydwie radziły sobie jak mogły w stanach tuż powojennych.

Po udzieleniu sakramentu, garstka przyjaciół składała właśnie życzenia młodej parze, gdy nagle ktoś poczuł dymu. Z niedowierzaniem zaczęto rozglądać się po kaplicy. W chwilę później nikt już nie miał wątpliwości, co się stało. Okna kaplicy rozjarzyły się ogniem. Pożar! Rzucili się w stronę drzwi. Niestety, stamtąd właśnie ogień buchał najmocniej. Drewniana konstrukcja nie potrzebowała wiele czasu żeby stanąć w płomieniach. Płonący dach runął do środka zanim ktokolwiek zdążył uskoczyć.

Ludzie z pobliskiej wioski zauważyli ogień i ruszyli na ratunek. Było jednak za późno. Straż pożarna przyjechała tylko dla dogaszenia zgliszcz. Milicja ogrodziła teren. Nikt nie wiedział czy w ogóle zabezpieczono jakieś ślady, czy przeciwnie, zakopano je głębiej. Wkrótce została sprowadzona koparka, która zniwelowała teren.

Z oficjalnego komunikatu wynikało, że nikt nie ocalał. Nie podano liczby ofiar, bo nie było to w zwyczaju w tamtych czasach. Ludzie znikali i lepiej było nie dociekać, gdzie się podziali. Co do faktu, że nikt nie ocalał, wszyscy byli zgodni.

Ale czy na pewno?

Wtorek, 22 lipca 2008 

Zbierało się na burzę, która i tym razem miała zawieść. Ciemnoszare chmury zawisły nad całą okolicą, aż po horyzont, zostawiając mały skrawek nieba, tyle akurat, żeby oświetlić ściernisko po dopiero co zżętym zbożu. Widok ten rozciągał się tuż za ogrodzeniem i miał w sobie coś nienaturalnego. Może to ten kontrast ciemnego nieba rozpostartego nad ziemią o jasnożółtej barwie sprawiał takie odrealnione wrażenie. Krajobraz, znany aż do znudzenia, odmienił się nie do poznania.

Feliks Fartowski nie miał duszy artysty i normalnie, takich głupstw po prostu nie zauważał. Teraz było inaczej. Wzrokiem sięgał po horyzont, zamiast jak zwykle interesować się tylko tym co do niego należało. Taki stan umysłu przypisywał, słusznie, lub nie, upałowi. Żadnej ochłody od wielu dni. Nadal nie było czym oddychać. Upadło kilka zaledwie kropel deszczu tu i ówdzie, błysnęło, ale na tym koniec. W całym kraju szalały letnie burze, a tu jak na złość pogoda dopisywała urlopowiczom. Sęk w tym, że nie był to żaden kurort i z całą pewnością nie było to miejsce na odpoczynek.

Odszedł od okna, usiadł przy swoim biurku pełnym papierów oraz różnych drobnych metalowych przedmiotów, których przeznaczenie znał tylko on i jego pracownicy. Wziął do ręki papier wyjęty z rozdartej koperty i kolejny raz przeczytał ten sam prosty tekst. Nadal jednak miał wątpliwości czy dobrze rozumie. Zaproszenie skierowano niewątpliwie do niego. Nadeszło zwykłą pocztą, aczkolwiek w niezwykle wytwornej kopercie a jego nazwisko wykaligrafowane było ręcznie, bardzo starannym pismem. Nigdy wcześniej się z czymś takim nie spotkał. I ta nazwa: „Dom pod wodospadem”. Ciekawe jak może wyglądać? Musi być w górach, rozmarzył się. Ej tam, głupia nazwa i tyle. Przecież gdyby dom był rzeczywiście pod wodospadem, to by go woda zalała. Czy to jednak ważne? Zapowiadała się niezła libacja i kwita.

Odłożył zaproszenie na brzeg biurka, ale po chwili znowu wziął je do ręki. Powód zaproszenia nie dawał mu spokoju. Nie to, żeby nie był przyzwyczajony do zaszczytów, jednak miano: Człowiek Pierwszej Dekady, to brzmiało niewątpliwie dumnie, chociaż... jakoś dziwnie zarazem. Kiedy to ma być? Aha, za dziesięć dni. Dobrze, że nie ósmego sierpnia, bo wtedy zaczyna się olimpiada i miałby dylemat.

Poluzował sznurowadła i ściągnął buty. Tak lepiej mu się myślało. O jaką tu dekadę chodzi? Powinien poradzić się kogoś, kto lepiej zna takie sprawy, ale znaczy kogo? Głupio pytać nieznajomych, a nikt ze znajomych nie obracał się w kręgach dyplomatycznych, czy jak je tam zwał. Pisma nosem nie wyczujesz. I jeszcze to potwierdzenie czy przyjedzie sam czy z osobą towarzyszącą. Wytarł spoconą twarz chusteczką higieniczną i wyrzucił ją do kosza. Rozpiął następny guzik koszuli. Figurę miał wskazującą niewątpliwie na upodobania do piwa, którym rzeczywiście raczył się chętnie. Upały przy jego tuszy były zabójcze i nawet klimatyzacja niewiele by pomogła, a kosztowałaby krocie.

Może by tak wziąć na tę imprezkę Sylwię? Taka laska na wszystkich zrobiłaby wrażenie. Długie nogi, długie włosy i krótki rozumek. Zachichotał na samo wspomnienie, ale zaraz przywołał się do porządku. Nie wiadomo wszakże co to za ludzie. A poza tym nie wozi się przecież drzewa do lasu. Tam na miejscu, będą pewnie jakieś ponętne hostessy. O towarzystwie ślubnej małżonki nawet przez moment nie pomyślał. Nie nadawała się do reprezentacji, była jak jego matka.

W ogóle jego dom przypominał tamten rodzinny, z którego się wywodził. Nie o sam budynek oczywiście chodzi. Tamten był ruderą w porównaniu z pałacem w jakim teraz mieszka. Chodzi o atmosferę i zasady. Z domu rodzinnego wyniósł głębokie przekonanie, że kobiety są od rodzenia dzieci, a mężczyźni od zbawiania świata. No, może nie od razu całego, ale półświatka, jak w tym konkretnym przypadku i nie tyle o zbawianie chodzi, co o pozbawiane złudzeń. Zachichotał na samą myśl. Tak, z całą pewnością zaszczyty mu się należą.

Po głębokim namyśle doszedł do wniosku, że najodpowiedniejszą osobą towarzyszącą będzie jednak Grysza. Jego bicepsy wszędzie budzą respekt.

Pozostało tylko wybrać środek lokomocji, a ściślej rzecz biorąc, jeden z samochodów. Podszedł do okna i spojrzał na parking. Rząd wypucowanych aut robił wrażenie. Pomyśleć, że zaczynał tak skromnie, od części zamiennych i to nie całkiem nowych i niekoniecznie zdobywanych zgodnie z prawem. Teraz jest właścicielem dobrze prosperujących salonów samochodowych, od wszystkiego ma ludzi, od wszystkiego użytecznego, ma się rozumieć. Spojrzał na swoje stopy. Jedna skarpetka był dziurawa i palec z niej wystawał. No, może jeszcze nie wszyscy starają się jak należy, ale drobiazgami nie warto się zajmować.

Wybrał lincolna. A co, niech oko zbieleje każdemu, kto tam będzie.

Justyna przyjęła zaproszenie z oczywistą podejrzliwością. Dlaczego, za jakie zasługi, ktoś miałby ją mianować Człowiekiem Pierwszej Dekady? Nie żeby uważała, że na to nie zasługuje. Przesadna skromność nie leżała w jej naturze. Dawniej, kiedy była sędzią, tych zasług znalazłoby się więcej, ale wówczas nikt ich nie doceniał. Teraz, dziwne, że w ogóle ktoś o niej pamięta. Przechyliła głowę i przejrzała się w lustrze wiszącym tuż obok komputera. Spojrzały na nią zmęczone oczy. Przywiędła cera nie reagowała na coraz droższe kremy, a grymas niezadowolenia, który często gościł na jej twarzy wyżłobił rysy, wyraźnie je zaostrzając.

Wróciła do przerwanej pracy, ale arkusik z zaproszeniem znowu przykuł jej uwagę. Najpierw należałoby sprawdzić z kim ma do czynienia, pomyślała. Nazwisko Agaty Chrystowskiej nic jej nie mówiło, nie licząc oczywiście skojarzenia ze sławną pisarką. A może jest to po prostu głupi żart? Tak, nawet na pewno ktoś próbuje sobie z niej zadrwić. W nagłym porywie złości wyrzuciła list do kosza. Nie będzie sobie nikt z niej drwił. Myślą, że połaszczy się na pieniądze. Jak tacy hojni, mogli załączyć czek zamiast tego całego zaproszenia.

Próbowała skupić się na umowie, którą właśnie pisała, ale jej uwagę nadal rozpraszały myśli nie na temat. A może to całe oburzenie jest przedwczesne? Sięgnęła do kosza. Na szczęście nie miała w zwyczaju niczego drzeć na strzępy. Wyjęła arkusik papieru i wygładziła, chociaż i to nie było konieczne.

Wpisała nazwisko osoby zapraszającej do wyszukiwarki i z pewnym zaskoczeniem stwierdziła, że istnieje kobieta o nazwisku, zdawać by się mogło, wymyślonym. Figurowała w Almanachu Muszyny. Nic bliższego nie udało się jednak stwierdzić prócz tego, że znajdowała się na długiej liście osób zainteresowanych promowaniem regionu. Była jeszcze jedna zbieżność informacji. Adres siedziby zapraszającej ją fundacji, też był niedaleko Muszyny. „Dom pod wodospadem” znajdował się gdzieś w górach. Dojechać można było posługując się załączoną mapką. Na tym jednak kończyły się informacje, jakie udało się zdobyć. Z listu nie wynikało, żeby zapraszająca miała stronę w internecie. Podany był jednak adres elektroniczny i numer telefonu. Mimo pozorów, to wcale nie musiał być głupi żart. Dlaczego ktoś miałby go robić?

Korespondencja z asystentką pani Agaty upewniła Justynę, że zaproszenie jest całkiem na serio. Zanim ostatecznie potwierdzi zaproszenie, musi podjąć decyzję co do osoby towarzyszącej.

Zastanawiała się, kogo mogłaby z sobą zabrać, chociaż jedna kandydatura nasuwała się nieodparcie. Najlepszym towarzyszem w tej podróży byłby oczywiście Edmund. Dawno się nie widzieli, ale to może być nawet taka podróż sentymentalna. Kiedyś jeździli chętnie razem w tamte strony jej trabantem. Wygodnie nie było, lecz byli młodzi i nie miało to wówczas większego znaczenia. Później ich drogi się rozeszły, a ostatnio odszukał ją i od pewnego czasu korespondują przez internet. Był miły, jak dawniej i chociaż nie rozmawiali od lat, stawali się sobie znowu coraz bliżsi. Formę zaproszenia go też wybrała elektroniczną. Na kontakt bardziej bezpośredni będzie jeszcze czas.

Wcześniej proponował spotkania, ale ona nie była jeszcze gotowa. Wciąż odkładała. Teraz należało przyjąć wyzwanie, a właściwie dwa wyzwania: spotkanie z byłym kochankiem i z jakimiś nieznanymi ludźmi, których intencje pozostawały dla niej, mimo zapewnień, nie do końca jasne.

Edmund zgodził się chętnie, nie dopytując o szczegóły. No, właściwie był jeden taki szczegół, który chciał znać. Zapytał ją, czy będą mieli wspólny pokój. Z oferty przedstawionej przez asystentkę wybrała dwa oddzielne, ze wspólną tylko łazienką. Po tylu latach nie można przecież udawać, że wszystko jest jak dawniej. Oboje są już całkiem innymi ludźmi. Trudno nawet zgadnąć na ile innymi.

Od pierwszej korespondencji przez internet, od kiedy ją odnalazł, oboje unikali pytań zbyt osobistych. Tak było lepiej. Kiedy się rozstawali, miał żonę i dwoje dzieci w wieku trzynastu i piętnastu lat. Teraz są już dorosłe, a żona musi być w wieku mocno podeszłym. Nieważne.

Po rozstaniu z nim, próbowała sobie ułożyć życie z kimś innym, ale i to nie wyszło. Chcąc być całkiem szczera wobec siebie musiała przyznać, że życie prywatne nie było jedyną sprawą, która nie ułożyła się pomyślnie. To był oczywiście paskudny zbieg okoliczności. Zmuszono ją właściwie do rezygnacji ze stanowiska sędzi. Doradztwo prawne jest mniej prestiżowe, ale za to bardziej intratne. Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, pocieszała się. Kto wie? Może ta podróż wniesie jakąś pozytywną odmianę w jej życie?

Patrycja spojrzała na listę gości; jakże się skróciła. Obecnie ludzie są bardzo wybredni, a może zapracowani bardziej niż dawniej, dość że niełatwo ich na cokolwiek namówić. Ale najważniejsze, że w końcu się powiodło. Szkoda tylko, że samego Kolasy nie udało się ściągnąć. Obecność reżysera z takim nazwiskiem wiele by załatwiała. Chociaż nigdy nic nie wiadomo. To zastępstwo może okazać się całkiem korzystne. Chodzą bowiem słuchy, że to scenarzysta wiedzie prym w tym duecie. Zobaczy się.

Wyłączyła komputer i zamyśliła się. Jak do tej pory, wszystko szło zgodnie z planem. Jeżeli nie będzie żadnych nieprzewidzianych komplikacji, dostanie wreszcie to, na co zasługuje. Uśmiechnęła się do własnych myśli. Dużo jest jeszcze jednak do zrobienia. Wstała i podeszła do okna, ale gdyby ktoś ją zapytał na co patrzy nie umiałaby odpowiedzieć.

Zanim przeszła do pokoju sąsiadującego z biurem, a będącego teraz jej sypialnią i garderobą, upewniła się czy zamknęła drzwi między nimi na klucz. Właściwie, w tych okolicznościach, była to zbędna ostrożność. Kto mógłby próbować włamywać się do jej komputera? Ale pożytecznego nawyku nie powinno się rugować bez specjalnego powodu, zwłaszcza, że sam komputer nie był w żaden sposób zabezpieczony.

Wyłożyła całą zawartość szafy na łóżko i zajęła się tym, co zawsze bardzo lubiła – przymierzaniem sukienek. W obecnej sytuacji rozdzielenie życia prywatnego od oficjalnego było praktycznie niewykonalne i nie było to takie najważniejsze. Nadszedł ten moment, kiedy całą uwagę może skupić na tym co zawsze wprawiało ją w dobry nastrój. Stroje dla każdej kobiety są ważne, niezależnie czym jeszcze oprócz tego się zajmuje. No, chyba, że jest kompletnie nieatrakcyjna i odpuszcza sobie wygląd. Ale czy takie kobiety w ogóle istnieją? Przecież te źle ubrane też musiały dokonać jakiegoś wyboru między tym co ładne, a tym co brzydkie. Dawniej było łatwiej, bo moda była bardziej rygorystyczna i brak własnego gustu można było zrzucić na projektantów.

Patrycji przypomniał się taki stary dowcip. Przychodzi klientka do sklepu i nie może się na nic zdecydować. Ekspedientka coś jej doradza, na co klientka mówi: No, nie, to przecież noszą wszyscy. To, może to, proponuje sprzedawczyni. Ależ tego nikt nie nosi!

Ten dowcip miał prawdopodobnie uzmysławiać kapryśność klientki, a był najtrafniejszym opisem tego, czym jest moda. Modna rzecz, to jest coś, co chciałoby się mieć. Ma się różnić od innych, ale nie na tyle, żeby była z całkiem innej bajki. Jak by to najkrócej zdefiniować? Nie, krótko tego się opisać nie da. Skąd bierze się upodobanie akurat do tego samego koloru albo kształtu. Projektanci mody potrafią dużo człowiekowi wmówić, ale przecież nie wszystko. Elegancja jest jednak zawsze jakby te pół kroku za modą. Nie można być jednocześnie elegancką i wystrzałowo modną.

Patrycja wybrała elegancję i był to wybór głęboko przemyślany. Kiedy miała lat szesnaście marzyła o karierze modelki, ale metr siedemdziesiąt wzrostu, to za mało. Piosenkarką nawet nie próbowała zostać. Śpiewać oczywiście każdy może, jak powiadają, a urodę ma nie każdy. Ona ją ma i potrafi wykorzystać, chociaż nie jest to wcale takie proste, jak się ludziom wydaje. Bycie ślicznotką wymaga sprytu, czy raczej dyplomacji. Mężczyzna jest skłonny zrobić znacznie więcej dla ładnej niż nieładnej kobiety, ale myliłby się każdy, kto uważałby, że bezinteresownie. Wymagane dowody wdzięczności bywają cholernie kłopotliwe, zawłaszcza, kiedy znajomość chce się podtrzymać.

Nie czas jednak na rozmyślania natury ogólnej. Trzeba wybrać garderobę bardzo starannie, wykazując się nie tylko gustem, ale i dyplomacją. Niełatwo jednocześnie olśnić panów i nie narazić się paniom. Co my tu mamy? Patrycja sięgnęła po brokatową sukienkę. Kiedy ją wkładała, usłyszała pukanie do drzwi, które zaraz potem się otworzyły. Zdążyła zaledwie obciągnąć sukienkę i usiłowała namacać palcami zamek błyskawiczny na plecach.

– Chciała pani zobaczyć ... – Czesław przystanął, jakby nagle zapomniał po co przyszedł.

– Co? Aha kamizelka? Tak, ta będzie dobra – mówiła szybko, jak osoba przyłapana na gorącym uczynku, a to przecież tylko stary mężczyzna i do tego służący, ale spojrzenie miał zuchwałe. – Coś jeszcze? – spytała trochę niecierpliwie.

– To wszystko – wyglądało jakby nie zamierzał opuścić pokoju.

– Ta, czy ta? – Patrycja nagle postanowiła poprosić o radę, pokazując dwie sukienki.

– Ja bym wybrał coś pomiędzy, ale jako mężczyzna nie znam się na damskich fatałaszkach.

– Co znaczy „pomiędzy”?

– Jedna jest taka bura, jak nie przymierzając jakiś worek, a ta znowu ma chyba wszystkie kolory naraz. Oczy bolą patrzeć.

– Powinna być w jednym, zdecydowanym kolorze? – zapytała i pomyślała, że facet mówi całkiem do rzeczy.

– Niekoniecznie. O, ta zielonoseledynowa jest ładna. To ja już sobie pójdę. Sporo zostało jeszcze do zrobienia.

– Co na przykład? – Patrycja przyglądała się krytycznie swojemu odbiciu w lustrze, przykładając zieloną sukienkę do twarzy.

– Róże wymagają pielęgnacji. Skoro ma nas odwiedzić hodowca kwiatów, nie wypada, żeby widział zaniedbania.

Po wyjściu Czesława nastrój Patrycji nagle się zmienił. Wielekroć tak bywało. Miała ochotę szurnąć gdzieś wszystkie te kiecki, położyć się do łóżka i zapomnieć o całym świecie, albo przeciwnie wszystko popakować i ulotnić się. Wiedziała jednak, że to żadnego problemu nie rozwiąże.

Nie tym razem, upomniała się. Teraz uda się na pewno, ma przecież przy sobie profesjonalistów. Niełatwo było ich wyłowić i tylko ona jedna wie, komu na czym tak naprawdę zależy. Nareszcie ma szanse udowodnić na co stać prawdziwą blondynkę. Dowcipy o blondynkach musiał zapoczątkować jakiś prymitywny brunecik, któremu nie starcza inteligencji, żeby ją u kogokolwiek zauważyć. Pokrzepiona tym spostrzeżeniem zabrała się za robienie porządków.

Kiedy część rzeczy umieściła w walizce, znowu naszła ją myśl, że przecież może wszystko powrzucać po prostu do bagażnika samochodu i pojechać gdzie oczy poniosą. Już jej się to zdarzało. Nie wolno mi się poddawać, skarciła się. Taka szansa może się nie powtórzyć, głupio by było ją zmarnować. Tylko nie spanikować! Na odpoczynek, albo ucieczkę przyjdzie jeszcze czas, kiedy to wszystko tu się skończy. Później... Później już będzie tylko lepiej. Przecież nawet wróżka jej to przepowiedziała. Od magicznej daty 08.08.08 wszystko się zmieni na lepsze, ale trzeba to lepsze najpierw starannie przygotować.

Przy tym ognisku niejedna pieczeń zostanie upieczona, uśmiechnęła się do tej myśli.

Edmund obudził się zlany zimnym potem. Kiedy wreszcie ten koszmar się skończy? Czas powinien przecież przynieść ukojenie, najwidoczniej jednak nie jemu. Minęło tyle lat, a on nie może przestać się bać. Zrobił absolutnie wszystko, żeby zapewnić sobie bezpieczeństwo, ale na głupie sny wpływu nie ma. Próbował zasięgnąć rady u psychologa, ten jednakże zaczął go wypytywać o sprawy, których nie chciał, nie mógł ujawnić. Zresztą ten sen wcale nie jest powiązany z jakimś konkretnym wydarzeniem z przeszłości. Zawsze zaczyna się i kończy tak samo. Niekiedy podczas jego trwania uświadamiał sobie, że jest to tylko sen i próbował jakoś zmienić przebieg sennych wydarzeń, ale nigdy mu się to nie udawało.

Wygląda to tak. Jest w dużym obcym domu, do pokoju, w którym przebywa, wdziera się jakiś zamaskowany osobnik. Edmund chwyta za broń, tamten mu ją wyrywa i strzela. Edmund pada i widzi nad sobą tylko oczy pełne nienawiści. Wszystko trwa długo, jak na zwolnionym filmie. Za każdym razem próbuje zerwać napastnikowi maskę z twarzy, zawsze jednak bez powodzenia. Paniczny strach go paraliżuje, a może to magia tych strasznych oczu? Wie czyje są te oczy, ale nie chce się do tego przyznać nawet przed samym sobą.

Teraz leżał w ciemności, był zmęczony i bał się ponownie zasnąć. Próbował przypomnieć sobie od kiedy zaczął go ten sen prześladować. Zaczął się w jakiś czas po ustaniu tego wcześniejszego o pożarze. Tamte majaki skończyły się nagle i już nigdy nie wróciły. Zaraz. Skończyły się wtedy, kiedy dowiedział się, że sen o ogniu może zapowiadać chorobę psychiczną. Przestraszył się nie na żarty. Nie pamiętał kto mu o tym powiedział, ale poskutkowało. Najwidoczniej jeden strach wyrugował inny. Psychika ludzka kryje nadal wiele niespodzianek. Może i z tym człowiekiem w masce kiedyś się upora.

A gdyby jednak wszystko co wie w tamtej sprawie sprzed dwudziestu lat spisać? Nie musi przecież nikomu tego udostępniać. Może wystarczy to z siebie wyrzucił, a koszmary ustaną? Ten pomysł coraz bardziej mu się podobał.

Wzrok przyzwyczaił się do ciemności. Odkąd zainstalował szczelne rolety, żadne światło z zewnątrz nie przenikało do sypialni. Trudno stwierdzić, czy już świta. Znajome zarysy mebli, znajomy dźwięk tramwaju hamującego przed przystankiem trochę go uspokoiły. Skoro jeżdżą już tramwaje, to może warto wstać. Powinien się przygotować do czekającej go podróży, ale najpierw opisze wszystko co wie o pożarze zabytkowej kaplicy.

To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.

Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.

Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.

Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.

Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.

Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.

Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.

Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.

Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.