Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
W Granicach wytrzymałości Marcus Ranney zabiera nas w najdalsze, najgroźniejsze zakątki świata – od ubogiego w tlen szczytu Mount Everest przez lodowce bieguna południowego i rozżarzone piaski pustyni do miażdżących kości głębin Oceanu Spokojnego. Opowiada historie legendarnych sportowców, uczestników wielkich wypraw oraz poszukiwaczy przygód i wyjaśnia, jak ich ciała przystosowały się do niezwykle surowych warunków środowisk, w których się znaleźli. Niejednokrotnie bohaterom tych opowieści groziła utrata zdrowia lub życia. W wielu przypadkach groźba ta się ziściła. Po co więc szli dalej? Dlaczego chcieli przekraczać granice własnej wytrzymałości i udowodnić, że niemożliwe jest możliwe?
Ta książka jest dla Was, jeśli choć raz usłyszeliście pytanie „Po co sobie to robisz?”, kiedy ból rozrywał Wam mięśnie po treningu, łapaliście oddech po maratonie albo odpoczywaliście po wspinaczce.
Ta książka jest dla Was, jeśli to Wy o to zapytaliście.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 272
Moim dzieciom – Aedenowi i Evie, bo nadali sens mojej biologicznej egzystencji. Mam nadzieję, że moje słowa tchną w Was tę samą pasję do nauki, którą ja szczęśliwie żyję
Mojej żonie Rainie, bo dzięki jej niestrudzonemu wsparciu i towarzystwu mogę wciąż poszerzać listę dążeń i marzyć o życiu na granicy ludzkich możliwości
sir Chris Bonington
brytyjski podróżnik,
kawaler Królewskiego Orderu
Wiktoriańskiego oraz Orderu Imperium Brytyjskiego, deputy lieutenant[1]
Przedmowa
Moje życie obfituje w przygody. Duże wysokości, na których spędziłem tyle lat, stanowią zapewne jedno z najbardziej bezlitosnych i technicznie wymagających środowisk na tej planecie. Alpinizmu posmakowałem pierwszy raz zimą 1951 roku, kiedy autostopem pojechałem do Snowdonii. Tam z każdej strony otoczyła mnie przygoda. Podnieciły mnie ryzyko i piękno gór. Od tego momentu nie mogłem bez nich żyć. W samych Himalajach wziąłem udział w dziewiętnastu wyprawach, w tym czterech na Everest. Przez krótki czas należał do mnie rekord najstarszego zdobywcy szczytu: miałem 50 lat. Wspinaczka to niebezpieczna gra – zwłaszcza wspinaczka w ekstremalnych warunkach.
Południowa ściana Everestu to szlak mityczny. Nie chodzi tylko o reputację i historię. Stanowi ona niezwykły test alpinistycznej sprawności, wymagający wszystkich rodzajów wspinaczki. To wielkie, skomplikowane zbocze, z mnóstwem wyzwań. Drugiego takiego nie ma w żadnych górach na świecie. Jeśli na to nałożyć jego historię i tragedie, do których tam doszło, powstaje potężna aura, jedna z najbardziej wyjątkowych na naszej planecie.
Za każdym razem, kiedy po niej się piąłem – a na szczyt doszedłem w końcu w 1985 roku – miałem za sobą nieprzespaną noc. Nie mogłem przestać myśleć o wszystkich tych, którzy na górze stracili życie. Jednak gdy tylko znalazłem się na zboczu, wszystkie myśli zniknęły. Pochłonęła mnie wspinaczka.
Nic nie daje takiego rauszu jak alpinizm. Zaczyna się od fizycznego procesu wykorzystania ciała i fizjologii do wspięcia po odcinku skały. Już samo to przynosi ogromną satysfakcję. Do tego dochodzi element ryzyka, nieodłączny dla wspinaczki. Strach jest emocją absolutnie niezbędną każdemu wspinaczowi do przeżycia, bo mówi on o realnych niebezpieczeństwach czyhających wokół i pozwala się skoncentrować. W skupieniu koniecznie należy ocenić, na ile robi się groźnie; czy i jak kontynuować; żeby przetrwać, nie wolno tracić koncentracji. Tej euforii nie da się opisać.
W wieku 85 lat zrozumiałem, że w miarę starzenia warto pamiętać, aby się nie poddawać. Sprawiaj, żeby twoje życie było tak różnorodne i ekscytujące, jak to tylko możliwe. Osiągnięcie sukcesu wymaga ogromnych nakładów ciężkiej pracy, zazwyczaj monotonnej i nudnej. Pracuj ciężko i żyj tak, aby wypełniać swój potencjał. Mam nadzieję, że czytający tę książkę przyszli naukowcy, lekarki, wspinacze i podróżniczki znajdą inspirację do dalszego przesuwania granic nauki, wznoszenia się na nowe wyżyny odkryć i zdobywania kolejnych szczytów osiągnięć. Tworzenia nowego świata dla obecnych i przyszłych pokoleń. Zakochania się w przyrodzie, otwartych przestrzeniach i tym pięknym darze, jakim jest ludzkie ciało.
Jonty Rhodes
były międzynarodowy krykiecista, trener,
komentator sportowy, podróżnik
Recenzja
Granice wytrzymałości dr. Marcusa Ranneya to książka nie tylko dla elitarnych sportowców chcących polepszyć wyniki. Może ona posłużyć za przewodnik dla nas wszystkich w podróży ku „najlepszej wersji siebie”.
Dzięki żonie, z zawodu architektce, a jednocześnie instruktorce jogi, odkryłem znaczenie solidnych fundamentów i funkcjonalnej struktury. Uzmysłowiłem sobie też, że wszystko jest ze sobą połączone. W naszej rodzinie taki fundament stanowią dobre odżywianie i świadome wybory stylu życia – raczej nie podążanie za najmodniejszą dietą czy ostatnim krzykiem fitnessu, ale robienie tego, co się kocha, ciałem, które się szanuje.
Dzięki jodze, a teraz ajurwedzie, wraz z korzyściami z pływania w zimnej wodzie i innych prozdrowotnych aktywności, dożyłem 50 lat bez konieczności radzenia sobie z problemami zdrowotnymi. Udało się to – podobnie jak w okresie mojej kariery, gdy należałem do ponadprzeciętnych graczy – dzięki skupieniu na pracy, a nie na owocach, które ewentualnie ona przynosi.
Godziny praktyk i dobre decyzje podjęte w dynamicznych sytuacjach pozwoliły mi skoncentrować się na procesie, a nie tylko na wyniku. Dzięki temu po emocjonalnych górkach nie następowały gwałtowne dołki – o ile tylko mogłem szczerze stwierdzić, że nie oszczędzałem sił podczas przygotowań do meczu.
Wciąż ewoluujemy i się uczymy. Warto być też otwartym na rady. Jednak w pędzącym świecie, w którym żyjemy, wszyscy potrzebujemy wygospodarować czas na to, by posłuchać swojego ciała. Ono z natury wie, co dla nas najlepsze. A czasem słuchanie ciała oznacza ignorowanie skarg czy raczej ograniczeń umysłu.
Dr Marcus Ranney inspiruje nas do tego, byśmy przekraczali bariery i tym samym naprawdę żyli, maksymalnie wypełniając swój potencjał.
Wstęp
„Życie jest przygodą dla odważnych – albo niczym”[2]. Te słowa mnie fascynują, wywołują poruszenie w duszy i sprawiają, że chcę przeżyć wszystko, co jest na tym świecie do przeżycia. Niestety jednak, jak to bywa nawet z najszlachetniejszymi zamiarami, ograniczenia miejskiej rzeczywistości i codzienna rutyna uniemożliwiają mi realizację tego pragnienia – a wielu z was z pewnością wie, o czym mówię. Na szczęście między nami znajdą się ludzie zwani poszukiwaczami przygód czy awanturnikami, którzy na co dzień żyją prawdziwą pełnią życia, obcując z cudami naszej planety (i nie tylko). Swoimi opowieściami inspirują nas, zwykłych śmiertelników, abyśmy codziennie, po troszku, mobilizowali się coraz bardziej, by na swój skromny sposób doświadczać tego, co to znaczy żyć naprawdę.
Jak na ironię, ja sam do świata przygody trafiłem nie przez wycieczkę na łono natury, ale – uwierzcie lub nie – przez podręcznik do chemii. Na trzecim roku studiów Szkoły Medycznej University College London wziąłem rok urlopu dziekańskiego, by ukończyć licencjat z fizjologii. Gdy na początku roku przeglądałem plan zajęć, oczy zaświeciły mi się na widok kursu Kosmos i fizjologia ekstremalna. Okazało się, że prowadzi go jeden z najbardziej dynamicznych i entuzjastycznych wykładowców w tej dziedzinie. Natychmiast się zapisałem i na szczęście dostałem miejsce. Gdy tak siedziałem w salach wykładowych, słuchając legend fizjologii, przekazujących wiedzę w tej dziedzinie zdobytą podczas badań w odległych zakątkach świata, rozżarzyła się we mnie iskra. Z biegiem lat iskra ta rozpaliła moją pasję do nauki o ludzkiej fizjologii i procesach, które pozwalają naszej zdumiewającej maszynie radzić sobie ze wszystkim, co ją spotka. Czas mijał, a mnie udało się znaleźć w takim położeniu, że na własne oczy mogłem zaobserwować zmiany, o których wcześniej tylko czytałem w książkach i które opisuję również tutaj.
Jako członek Eskadry Uniwersytetu Londyńskiego służyłem w Królewskich Siłach Powietrznych i mogłem poczuć dreszcz latania. Mimo że wielokrotnie miałem przez to okazję zapoznać się z treścią swojego żołądka, spełniłem dziecięce marzenie, pierwszy raz pilotując samolot. Podczas szkoleń zimowych zwiedziłem różne miejscowości w Alpach i wprawiłem się w jeździe na nartach. Największym zaszczytem była praca z pilotami odrzutowców, a zwłaszcza badanie skutków ekstremalnych przeciążeń dla ich fizjologii.
Kilka lat później znalazłem się na czele stuosobowego zespołu idącego na Mount Everest. Miesięczne wakacje z czworgiem przyjaciół z uczelni medycznej rozrosły się w jedną z największych ekspedycji medycznych na tę górę. Prawie dwa lata planowania, niemal trzy tony sprzętu oraz 60 studentów i studentek medycyny ze wsparciem dodatkowego personelu sprawiło, że sierpień 2007 roku zmienił moje życie. Zakochałem się w tlenie, a zwłaszcza w funkcji mitochondriów. Z tego powodu przedostatni rozdział tej książki poświęcam tej zdumiewającej strukturze komórkowej, bez której życie (takie, jakie znamy) prawdopodobnie nie byłoby możliwe.
W kolejnym roku, ostatnim na uczelni, po krótkiej przygodzie z powietrznym pogotowiem ratunkowym w Londynie, przedstawiono mnie osobie świadczącej usługi pomocnicze dla systemu transportowego Międzynarodowej Stacji Kosmicznej. Po dłuższej wymianie e-maili i telefonów mogłem rozgościć się w Cocoa Beach na Florydzie. Dostałem się na miesięczny staż w zespole medycznym Centrum Kosmicznego im. Johna F. Kennedy’ego przy NASA. Naprawdę musiałem się uszczypnąć!
Wszystkie wykłady i książki, z którymi zapoznałem się na studiach z fizjologii, stały się rzeczywistością. Miałem wrażenie, jakbym sam leciał w kosmos! Przydzielono mnie do zespołu medycznego związanego z misją STS-122 – lotem wahadłowca kosmicznego Atlantis na Międzynarodową Stację Kosmiczną. Na pokładzie miano zamontować moduł naukowo-badawczy Columbus, skonstruowany przez Europejską Agencję Kosmiczną. Mój przydział był tak blisko samej istoty misji, że mentorzy dali mi dostęp do miejsc niewyobrażalnych. Te cztery tygodnie zwieńczyła moja osobista obecność przy starcie promu, znajdującego się w odległości kilku kilometrów. Gdy wahadłowiec z rykiem wzbijał się w błękit nade mną, czułem w ciele jego rozdzierającą moc. Kilka tygodni później, wczesnym rankiem, ledwie o świcie, stanąłem niedaleko lądowiska w Centrum Kosmicznym, by popatrzeć, jak Atlantis wraca na Ziemię. Po kilku kolejnych ostrych zakrętach w kształcie litery S i podwójnym gromie, oznaczającym, że kadłub przekroczył barierę dźwięku, spadochrony hamujące zatrzymały „latającą cegłę” kilkaset metrów ode mnie.
Minęły lata, ukończyłem szkołę lekarską i zacząłem praktykować medycynę w Londynie. Byłem właśnie na nocnym dyżurze jako rezydent w szpitalu na północy miasta. Dostałem tak dziwnego e-maila, że aż prawie go skasowałem. Zapraszano mnie do poprowadzenia drużyny z Wielkiej Brytanii na specjalnych zimowych igrzyskach, zorganizowanych na najbardziej wysuniętym na północ obszarze Syberii, głęboko za kołem polarnym. Trzy miesiące później, po zebraniu przyjaciół i współpracowników (oraz sprzętu), wylądowaliśmy na moskiewskim lotnisku. Następnie pociągiem przejechaliśmy do Jamalsko-Nienieckiego Okręgu Autonomicznego. Przez tydzień, w temperaturach poniżej zera, rywalizowaliśmy z drużynami z Ameryki Północnej i Europy w scenerii tak odosobnionej i pięknej, jak tylko mogłem sobie wymarzyć. Skorzystaliśmy z okazji i podczas tej ekspedycji mierzyliśmy oddziaływanie lodowatych warunków atmosferycznych i ekstremalnego stresu fizycznego na nasze ciała.
Wsiąkłem. Fizjologia stała się moim konikiem. Jednak życie większości z nas obfituje w meandry i zakręty, najczęściej poza naszą kontrolą. U mnie było podobnie. Nie wchodząc w szczegóły, kilka lat później postanowiłem wyprowadzić się za dziewczyną do Mumbaju. Sferę kliniczną zostawiłem za sobą i skupiłem się zawodowo na zarządzaniu systemami opieki zdrowotnej. Przeskakując o ponad dziesięć lat, do dziś, mogę powiedzieć, że historia ta ma fantastyczne zakończenie. Dziewczyna, za którą goniłem, została moją żoną. Poślubienie jej było chyba najmądrzejszą decyzją, jaką kiedykolwiek podjąłem!
Dziś znajduję się na nietypowym skrzyżowaniu zdrowia i technologii. Niszę tę wykułem sobie w ostatniej dekadzie aktywności zawodowej. Moja pasja poprowadziła mnie ze świata opieki nad chorymi do zdrowia publicznego, a w podróży tej dopomogłem sobie potęgą techniki cyfrowej. Ponadto ostatnie pięć lat spędziłem w drodze do własnego dobrostanu. Uzależniwszy się od biegów długodystansowych, w styczniu 2020 roku ukończyłem pierwszy maraton – wyczyn, o którym marzyłem od prawie piętnastu lat. Popychając swą sprawność fizyczną do samych granic, trenowałem do triatlonów, zdobyłem rekord Guinnessa (za grupowy bieg tyłem) i zakochałem się po uszy w tej dyscyplinie. Dzięki temu – jak przeczytacie w ostatnim rozdziale niniejszej książki – doceniłem siłę, która naprawdę napędza nasze możliwości fizyczne.
Teraz, gdy zbliżam się do czterdziestki i mam dwoje własnych dzieci, często wspominam wyjątkowe okazje i przygody, które przyniosło mi życie. Łączenie sportowych kropek jest przeżyciem fascynującym – i właśnie w chwili takich głębokich przemyśleń pojawiła się iskra, by napisać tę książkę. Każdy dzień upływa mi na obsesji wyczynów ludzkiego ciała, zdobywania szczytowej formy, optymalizacji prowadzącej do wielkości – ale jak naprawdę zaczęła się ta podróż? Oto jej historia.
Cofam zegar: do epoki na długo przed własnym istnieniem, istnieniem moich przodków, nawet rzędu naczelnych, nawet gromady ssaków. Wracam do pierwotnej zupy, w której zaczęło się życie. Ludzkie ciało przez tysiące pokoleń ewoluowało tak, by wybitnie radzić sobie w warunkach, na które stale jest wystawiane. Każdy uznawany przez nas za pewnik aspekt środowiska – na przykład temperatura otoczenia, światło słońca, siła przyciągania ziemskiego, skład powietrza czy ciśnienie atmosferyczne – stale oddziaływał na ewoluujące ludzkie ciało przez miliony lat. W miarę upływu tysiącleci i pokoleń nasze ciała – które wpierw dostosowały się, a następnie przyzwyczaiły do tych czynników środowiskowych – uzależniły od nich swoje przetrwanie.
Zakładam, że większość z was czyta tę książkę w nasyconym tlenem, komfortowym środowisku, w umiarkowanej temperaturze. Jesteście nawodnieni, pożywieni kalorycznym posiłkiem i chronieni przed żywiołami solidną konstrukcją z betonu, szkła i metalu. Czy się mylę? Gdy czytacie te słowa, wasze ciała bez waszej wiedzy prowadzą tysiące skomplikowanych procesów biochemicznych, aby bilionom komórek, z których się składacie, zapewnić substancje odżywcze, takie jak glukoza i tlen, do produkcji niezbędnej im energii oraz usunąć gromadzące się w nich szkodliwe odpady takie jak toksyny, dwutlenek węgla czy rozmaite metabolity.
Dla mnie prawdziwie cudowne jest to, że nasze ciała – wielozadaniowe, energiotwórcze, odpadodajne, organiczne maszyny – zazwyczaj wykonują te złożone czynności, kiedy siedzimy w zaciszu naszego domu czy biura, i nie przestałyby nawet wtedy, gdyby przenieść je do temperatury −40 stopni Celsjusza na biegun południowy, na ubogą w tlen wysokość niemal 9000 metrów Everestu czy w miażdżące kości, zimne głębiny Oceanu Spokojnego. Ludzkie ciało serią szybkich zmian fizjologicznych i biochemicznych potrafi przystosować się i przemienić tak, by pokonywać trudy środowiska, w którym się znajdzie.
Jakie skojarzenia przychodzą nam do głowy, gdy myślimy o licznych, wielkich wyprawach w toku dziejów, o których będziemy również wspólnie czytać w tej książce? Niektórzy pomyślą o postępie technologicznym w dziedzinie sprzętu czy pojazdów potrzebnych awanturnikom do osiągnięcia celu. Inni wspomną zespół – drużynę śmiałków i oddany personel pomocniczy – bądź ogromne zapasy paliwa i prowiantu. Warto pamiętać też o bajońskich sumach pieniędzy koniecznych do sfinansowania ekspedycji. Zastanawiam się, ilu z nas pomyśli o ciałach podróżników. Kto zda sobie sprawę z ich niezwykłych cech fizycznych, które pozwalają ukończyć zadania wymagające nadludzkiej wytrzymałości? A co z wewnętrzną przemianą własnej fizjologii, która te niewiarygodne przedsięwzięcia umożliwiła?
Gdy wspominam moją drogę zawodową, widzę, że to właśnie ta drzemiąca w ludzkim ciele surowa, acz elegancka moc przystosowania się i kwitnienia zawładnęła moją wyobraźnią na studiach i wciąż mnie motywuje. Tak w kilka lat zaprowadziła mnie od podręczników do chemii do samodzielnego odkrywania ekstremalnych środowisk i analizowania w czasie rzeczywistym zmian fizjologicznych zachodzących wówczas w ciele. W kolejnych rozdziałach tej książki zgłębiam najbardziej ekstremalne ze znanych człowiekowi miejsc. Mam nadzieję, że opowiadane w tle moje własne historie oraz perypetie poszukiwaczy przygód zachęcą was do dowiedzenia się czegoś więcej na temat ludzkiego ciała. Liczę, że uda mi się wzbudzić ciekawość w każdym z was, tak jak we mnie została wzbudzona. Może następnym razem, kiedy będziecie biec maraton w Londynie, nurkować z butlą w Oceanie Indyjskim, szusować po stokach francuskich Alp, a może nawet (miejmy nadzieję, że wkrótce) siedzieć na pokładzie prywatnego statku kosmicznego, wchodzącego na ziemską orbitę, będziecie potrafili lepiej zrozumieć zmiany zachodzące w was na poziomie komórkowym, gdy żyjecie pełnią życia!
Przypisy