Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
To miała być zwykła rozprawa sądowa w mieści Płocku, ale czy nią była? Czy to gwałt czy nie-gwałt? Czy to cnota czy nie-cnota?
Pewien prokurator, trwale zainteresowany płcią piękną, w szczególności dociekliwą dziennikarką śledczą oskarża gwałciciela, osobiście dokumentując obronę własną. Zramolały sędzia prowadzi sprawę w sposób budzący oszołomienie i paraliż mowy. Dziennikarka podczas procesu rozmawia z własną broszką i rozpoznaje grecki profil dawnej sympatii, która umiała dobrze pływać.
A w tle majaczą się silne kanaty i machloje wysoko postawionych urzędników i ich złotych dzieci - i wszystko to w uroczej atmosferze głębokiego PRL-u.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 307
Utwór prawie historyczny
z czasów błędów i wypaczeń.
Konflikt wewnętrzny spędzał Stefci Ruckiej sen z oczu.
Miała już prawie dziewiętnaście lat i dręczył ją straszliwy dylemat. Od dzieciństwa ponad wszystko w świecie pragnęła być niezwykła. Oryginalna. Inna.
No i była.
I to bycie stawało się coraz trudniejsze.
Rozwydrzenie obyczajów dopiero się lęgło, ale rosło w zastraszającym tempie. Jeszcze ze cztery lata temu dziewczynki w jej klasie ze zgrozą i ukradkiem szeptały sobie do ucha wieści o takich potwornych rzeczach jak utrata dziewictwa, sypianie z chłopakiem, z kilkoma chłopakami, alkohol, no i najstraszniejsze ze wszystkiego, gwałt. Od gwałtu dostawały wypieków, wprost nieodwracalnych. Wszystkie w czambuł zarzekały się, że one nigdy, za nic w świecie i wszystkie jak jedna łgały na potęgę. Doczekać się nie mogły owych przeżyć niemożliwie okropnych i budzących tak cudowną zgrozę.
Stefcia również, ale wśród najwymyślniejszych tortur nie przyznałaby się do tego nawet przed sobą samą.
Teraz, w cztery lata później, świat zdążył się zmienić, pojawiło się nowe gorszące słowo: seks. Też szeptane na ucho, upragnione, wszystkie dziewczyny aż się trzęsły do niego, coraz wyraźniej sadowiło się w ich egzystencji, już przecież były dorosłe, już poznały życie, emocjonujące tajemnice stanęły przed nimi otworem. Licytowały się wzajemnie, która też wzbudziła większe zapały we wspaniałych, dziewiętnasto- i dwudziestoletnich rycerzach, której życie dostarczyło potężniejszych doznań i która opędzić się zgoła nie może od szalonego powodzenia. Ciągle się różni pchają natrętnie, nachalnie, skamlaniem i siłą...
Wręcz wstyd było zachować cnotę i nie zostać zgwałconą. A przynajmniej napastowaną. Jeśli któraś nie, widocznie nikt jej nie chce...
No tak, ale Stefcia upierała się przy odmienności. Wyróżniać się za wszelką cenę!
Urodą wszystkich dziewczyn przebić nie zdołała. Ładne były, miały wdzięk, niektórym sprzyjało szczęście w postaci bogatszych rodziców, mogły się ubrać bardziej wystrzałowo, talent żaden niezwykły w rachubę nie wchodził, w szkole pierwszą uczennicą jakoś nie udawało jej się zostać, co zatem mogła zrobić?
Tylko jedno. Zachować cnotę aż do ślubu. Jako wyjątek grzmiący.
I już tak okropnie do tej swojej wyjątkowości traciła cierpliwość...
* * *
– I co cię tak gna do tego Płocka? – spytała Patrycja Moller złym i zimnym głosem, bardzo podejrzliwie. – Zazwyczaj pyskujesz aż wióry lecą, a tym razem widać jak ci skrzydełka trzepoczą. Rudy kościotrup tam się wybiera?
Prokurator Kajtuś Trociński w szampańskim humorze z wielką starannością przebierał w krawatach, uzupełniając swój służbowy bagaż. Wcale nie zamierzał ukrywać przed Patrycją uciechy z wyjazdu, aczkolwiek rudy kościotrup nie miał tu nic do rzeczy i właśnie przestawał się liczyć. Ale co szkodziło pozostawić go jako pretekst, skutecznie kryjący ważność sprawy? Kajtuś uwielbiał sekrety i podstępy, nie cierpiał przesadnej jawności.
Rzecz oczywista, na chrzcie świętym nie otrzymał imienia Kajtuś, tylko Konstanty, ale od chwili urodzenia ten Kajtuś do dzieciątka jakoś tak pasował i jakoś tak przylgnął, że Konstanty pozostał wyłącznie w dokumentach urzędowych i bardzo ważnych służbowych sytuacjach. A nawet i tu przytrafiła się kulawizna, kiedy nowo mianowany prokurator generalny, precyzując stanowiska podwładnych i gratulując awansów, rzekł słowa: ...prokurator Kajtuś, święcie przekonany, iż wymienia nazwisko. Imienia mu zabrakło, zająknął się, poprawił na prokurator Konstanty Kajtuś, tu dla odmiany pojawił się nadmiar nazwisk, jakiś Trociński, do ucha dostojnika pochylił się etatowy zastępca, prokurator generalny odchrząknął i bez cienia zmieszania poprawił.
– Prokurator Konstatnty Trociński. Odpadło mu z przodu to wice, najwyższy czas.
Nikt nigdy nie twierdził, iż prokurator generalny objął swoje stanowisko z racji wyjątkowo wysokiego poziomu intelektu. Miał inne zalety. Między nimi prokuratura wojewódzka zawdzięczała mu wielkie i trwałe zainteresowanie wicem, które niekiedy różnym źle działało z przodu, więdło, a nawet odpadało.
Patrycja Moller należała do osób, na których pytania lepiej odpowiadać, a Kajtuś był chwilowo tak zadowolony, że nie stawiał żadnego oporu. I oczywiście popełnił drobny błąd.
– Planów kościotrupa aktualnie nie znam. Pierwszy podrywacz miasta Płocka wreszcie się naraził i będę go oskarżał. Bardzo mi to pasuje.
– Wolisz podrywacza niż kościotrupa?
– A ty byś nie wolała?
– O, z pewnością. Po moim mężu masz ciepłe gniazdko, czy ci to nie wystarcza? Musisz mieć także jego krawaty?
Kajtuś lubił być dobrze ubrany. Z upodobaniem obejrzał pakowany krawat.
– Skoro zostawił, widocznie ich nie chciał. Sama podpisałaś zgodę na wynajem pokoju z dobrodziejstwem inwentarza. Wszyscy mnie pytają, skąd biorę krawaty i nikt nie wierzy, że je wybierała kobieta.
– Mojego męża też pytali i też nikt nie wierzył. Nie sprawdzałam co tu zostało, a szczątki po nim mam gdzieś.
Kajtuś pomyślał, że najbardziej by chciał po owym mężu odziedziczyć jego byłą żonę, ale już od dawna wiedział, że prowadzi do niej grząski grunt. Metoda wprost okazała się zgubna, wolał na razie zmienić temat.
I w tym momencie uświadomił sobie, że jeszcze krok, a pogrążyłby się w bagnie po szyję.
Wspólna egzystencja dwojga osób różnej płci w jednym mieszkaniu prezentowała się dość osobliwie i raczej nietypowo.
W przewidywaniu rozwodu i służbowego wyjazdu, mąż Patrycji wpadł na świetną myśl wynajęcia jednego z trzech pokoi prokuraturze. Mieszkanie należało do Patrycji, odziedziczone po dziadkach, ocalałe z wojennego pogromu. Małżonek zrezygnował z przynależnej doń połowy mienia i Patrycji zostało za dużo jak na szalejące normatywy. Własność prywatna nie cieszyła się szacunkiem ustroju. Prokuratura wydawała się instytucją bezpieczną, jawnie kantować nie mogła, ponadto obdarzona była niezwykłymi możliwościami, dzięki którym udało się bez trudu dokonać kilku przeróbek. Dwie łazienki, jedna wprawdzie raczej mała, za to druga znacznie większa, oddzielne wejście dla służby i tylko kuchnia wspólna. Patrycja, mając na uwadze swój zawód, przyjaźń z prokuraturą zaaprobowała, kuchnia nie spędzała jej snu z oczu, podpisała umowę o wynajem. Umowa obowiązywała jeszcze przez dwa lata.
Kajtuś zamieszkał tam właśnie przed dwoma laty, kiedy były pan domu wciąż istniał i dopiero zaczynał znikać z horyzontu. Patrycja ledwo wróciła z Francji, sprawa między małżonkami rozgrywała się cichutko, grzecznie, kulturalnie, Kajtuś jej nie ocenił trafnie i oczywiście natychmiast się wygłupił. Pozwolił na wizyty kilku damom, byłej, aktualnej i przyszłej. Zaraz potem zauważył Patrycję, wstrząsnęło nim, damy wykopał i ruszył do szturmu pewien, iż świeża nieszczęśliwa rozwódka będzie łatwą zdobyczą.
W życiu się tak nie pomylił.
Przeżywszy wstrząs, we własną klęskę nie uwierzył. Wyrzec się Patrycji nie tylko nie zamierzał, ale wyraźnie czuł, że nie potrafi, wciąż żywił nadzieję, że ona się podda, doceni starania i wysiłki, bo ile w końcu można...? Rywala na razie wywęszyć nie zdołał, więc chyba go nie było, a ona właściwie niekiedy jakby... Tyle że każdy jego wybryk ją cofał, do diabła, powinien ograniczyć wybryki!
Ograniczył. Patrycja bywała w jego pokoju, wchodziła tam nie z wścibstwa, a z konieczności, wielokrotnie bowiem potrzebne dokumenty biegały po całym lokalu, zainteresowania w końcu mieli zbliżone. Kajtuś do Patrycji też wchodził, zawsze pukał, no, ona też pukała... i co najmniej od roku, a może i dłużej... oj, dłużej, z półtora... nie natykała się na żadne elementy damskiej garderoby, niegdyś dość często spotykane.
O poglądach i uczuciach Patrycji Kajtuś, rzecz jasna, nie miał najmniejszego pojęcia, zręczniej od niego umiała je ukryć. Tak naprawdę leciała na niego i wściekła była, że ze swoim leceniem musi się ukrywać, inaczej bowiem dziwkarstwo amanta wzięłoby górę i spowodowało okropne skutki. Zabiłaby go albo co.
Kajtuś wszelkimi siłami symulował obojętność wobec swojej klęski.
Patrycja starannie symulowała obojętność wobec Kajtusia.
No i teraz właśnie omal się nie wygłupił z ujawnieniem kolejnego wykroczenia. Gorzej, dwóch wykroczeń, nie wiadomo, które z nich okazałoby się gorsze, a oba pociągały go nieprzeparcie. Lepiej już było uczepić się aktualnej sprawy i może trochę tę zołzę skołować.
– Nie ciekawi cię podrywacz? – zdziwił się obłudnie. – To ten sam, na którym istnym cudem udało mi się nie wyłożyć trzy lata temu...
– A, to wtedy, kiedy symulowałeś żółtaczkę?
– Błogosławiona żółtaczka i błogosławiony konował, który się na nią nabrał. Mówiłem ci przecież? Brał facet udział w napadzie na bank, a udowodnili mu tylko nielegalne posiadanie broni.
– Bystry chłopiec...
– Nadmiernie bystry. Parczak się na nim przejechał...
– Ach, to dlatego nie grywa już z nami w brydża?
– A jak? Wiesz, gdzie zleciał? Do powiatowej w Sejnach, już trudno niżej, a mnie to ominęło dzięki konowałowi od żółtaczki...
Patrycja na zaniki pamięci nie cierpiała.
– Płeć mylisz. Konowałce. O ile sobie przypominam, nie było mnie wtedy, ale później dość dużo słyszałam o czarującej pani doktór...
Kajtuś całkowicie porzucił pakowanie. Uświadomił sobie, że w szczerych informacjach wciąż posuwa się za daleko, Patrycja tkwi w jego pokoju i patrzy mu na ręce, i nie może się to dziać bez powodu.
– Czarująca? Nie zauważyłem. Wiedziałem, co wyniknie z tego podejrzanego palanta, miałem przeczucie, dlatego tak się zdenerwowałem...
– Aż ci się rzuciło na wątrobę...
– A jak...? Na pół roku nasz podrywacz poszedł siedzieć, a całej milicji o mało szlag nie trafił, wyszedł ile...? Niecały rok, trzy kwartały... Oka od niego nie odrywali i wreszcie podpadł. Teraz go będę oskarżał!
– O co?
– O gwałt!
– Co...?!
– Gwałt!
– Wygłupiasz się?
– A skąd. To on się wygłupił ku wielkiej uciesze miejscowych gliniarzy. Co cię tak w tym dziwi?
Patrycja przyglądała się Kajtusiowi uważnie i w milczeniu. Czuła jakiś tajemniczy swąd i już wiedziała, że niesłusznie zlekceważyła strzępy akt prokuratora, poniewierające się ostatnio na jego biurku. O, żadne takie, bez niej ta sprawa się nie odbędzie...
* * *
Rozprawy o gwałt zazwyczaj wymagały drzwi zamkniętych. Dla zaprzyjaźnionej z całą palestrą Patrycji, dziennikarki kryminalno-śledczej, żadne zamknięte drzwi nie istniały, o czym Kajtuś doskonale wiedział. I dlatego, nader przezornie, zaklepał sobie służbowy gościnny pokój w miejscowej prokuraturze, aczkolwiek w hotelu cieszyłby się większą swobodą. Tyle, że hotel był dostępny także i Patrycji... Ponadto w godzinach wieczornych prokuratura, w przeciwieństwie do hotelu, prawie całkowicie pustoszała, a wszelkie klucze Kajtuś oczywiście dostał do swojej prywatnej dyspozycji. Nie przewidywał nadmiaru czasu na uboczne rozrywki, szczególnie że jedna uboczna rozrywka trochę go zniechęciła, czy to jednak wiadomo, co się może zdarzyć...? Już pluł sobie w brodę, że niepotrzebnie za dużo jej powiedział, wyrwało mu się w euforii, jak kretynowi...
Patrycja również lubiła swobodę, nie przyjęła zatem zaproszenia pani naczelnej prokuratury powiatowej do jej własnej willi, mimo sympatii, jaką obie damy darzyły się wzajemnie. Wolała hotel. Upewniła się tylko, czy pani Wanda, osoba w mieś cie Płocku dostojna, zadba o miejsce dla niej. Ależ zadba, oczywiście, pani Wanda żelazną ręką trzymała wymiar sprawiedliwości i mogła wszystko wszędzie.
Spotkały się przed wieczorem, kiedy Patrycja odpracowała hotelowe formalności i ze szczerą przyjemnością złożyła kurtuazyjną wizytę. U pani Wandy siedział już Kajtuś.
Odezwał się jako pierwszy, chwytając byka za rogi.
– Po co przyjechałaś? Stęskniłaś się za mną?
– O Boże – powiedziała Patrycja.
– Czy on zawsze jest taki uroczy? – zainteresowała się pani Wanda.
– I coraz bardziej. Udoskonala sztukę. Mieszka u pani już od wczoraj?
– U mnie? Od wczoraj? Takiego zaszczytu nie dostąpiłam. Mieszka w służbowym i to zaledwie od godziny. A mogliście spokojnie przyjechać razem i obydwoje zagnieździć się tutaj. To przedwojenny dom, ma pokoje gościnne i nawet łazienkę.
– Dziękuję, Kajtusia mam po dziurki w nosie u siebie. Chętnie odetchnę. Od godziny, mówi pani? To czym go wieźli, na litość boską, wołami? Czy szedł piechotą? Zdawało mi się, że wyruszył wczoraj rano.
Kajtusiowi coś-tam gdzieś-tam zdrętwiało i piknęła w nim rzetelna już złość na siebie. Fakt, zlekceważył, wyleciało mu z głowy, że w płockiej palestrze na wyższych szczeblach wszyscy się znają, a sekretarki zwracają na niego uwagę, o co sam się lekkomyślnie postarał. Jeden urwany dzień czkawką mu się odbije, bo uporczywie oporna Patrycja wyłapie każdy jego błąd. Niepotrzebnie tak się pchał do wybryku... Pchał, pchał, wcale nie pchał! Został do niego podstępnie nakłoniony i zupełnie niepotrzebnie uległ.
Za ten ostatni głupi błąd trzeba będzie zapłacić więcej niż okazał się wart...
Patrycja była dokładnie takiego samego zdania i nawet wiedziała jak, ale chwilowo nie rozwijała tematu. Kajtuś również wolał przeczekać, na razie wzruszył tylko ramionami.
– Załatwiał coś – podsunęła uczynnie pani Wanda, nie żałując jadu.
– Czasem trzeba... – podchwycił natychmiast Kajtuś z tak wyraźnie symulowaną niewinnością, że szwindel rzucał się w oczy. Dla szwindla wszak tu przyjechał, ale one nie mogły przecież wiedzieć wszystkiego! Chociaż pani Wanda...
Przyjrzał się płockiej gangrenie któryś już raz w życiu. Pięćdziesiątka jak obszył, najmarniej dycha nadwagi, żadnego zadbania, żadnych starań o młodość i w dodatku ostra baba, na plewy nie poleci. Gdyby była głupsza... Nic z tego, a Kajtuś w jej kierunku palcem nie kiwnie, bo grubych bab brzydzi się śmiertelnie. Może to uczucie ujawniło się kiedyś, może był nieostrożny i stąd jej bystrość, rzekomo pobłażliwa, a naprawdę toksyczna i nieubłagana...
– Liczę na to, że od pani się dowiem – powiedziała w tym czasie Patrycja. – Coś mi tu nie gra, przejrzałam, pożal się Boże, strzępy dokumentów śledczych i nawet rozumiem gliniarzy. Mogą być wściekli. Ale całej reszty nie rozumiem kompletnie, bo jak to jest gwałt, to ja jestem primadonna i tylko skończony kretyn może żywić nadzieję, że oskarżenie mu przejdzie. O co tu w ogóle chodzi? Przecież ten mój wybrakowany sublokator słowa prawdy nie powie, więc może pani dołoży parę szczegółów?
Pani Wanda ożywiła się.
– I zrobiłabym to z okrzykami radości. Znam kulisy i drugie dno, ale panią też znam. Dla swojej egoistycznej przyjemności chcę ukryć sedno rzeczy i popatrzeć, co pani z tego wyjdzie. Bez uprzedzenia i bez żadnych wskazówek, bez sugestii, osoba z boku, obca stronom. Może być?
– Może, ale uczciwie ostrzegam, że coś już wiem i czegoś się domyślam, Kajtusiowi się trochę wyrwało, ponadto akta miał na biurku. Oskarżony już raz się wyłgał, teraz mu gliny chcą dokopać, co tu ukrywać, milicja w zmowie z prokuraturą, zielone światło dla oskarżyciela. Znam życie, ale w żaden gwałt nie wierzę i nie wierzę, że mu się uda.
– Może jest tam coś więcej...?
Kajtuś umiał myśleć dwutorowo. Reakcje strzelały z niego same, a tu należało szybko wkroczyć.
– Założymy się?
– Nieuczciwie – rzekła wzgardliwie Patrycja. – Ty masz pełne tło, ja prawie wcale. Ale proszę bardzo, nie przyłożą mu tego gwałtu, możemy się założyć. O co?
– On ma także możliwość działania – ostrzegła pani Wanda, zachwycona spektaklem we własnym domu. Wyłapywała wszystkie niuanse.
– Nie szkodzi. O co?
– O samochód.
– W jakim sensie?
– Pożyczysz mi go na pół roku.
– Oszalałeś? Miesiąc.
– Pół roku.
– Pocałuj mnie wszędzie i kup sobie własny. Miesiąc góra.
Pani Wanda znała sytuację i stanowczo była po stronie Patrycji, ale bez słowa czekała na wynik. Zakład stanął, dwa miesiące, od pierwszego listopada. Osobiście przecięła, kręcąc głową z niezadowoleniem, pewna klęski Patrycji, pocieszona tylko myślą, że listopad i grudzień to miesiące do jazdy mało sympatyczne, łatwo zrezygnować z dalekich podróży.
Ciąg dalszy w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Redakcja: Ewa Kłosiewicz
Korekta: Małgorzata Kot
Projekt okładki: Krzysztof Ostrzeszewicz
Zdjęcie autorki: Witold Gawliński
© Copyright by Wydawnictwo Klin, Warszawa 2011
ISBN 978-83-62136-60-5
Wydanie I
Wydawnictwo Klin
Warszawa, ul. Bruzdowa 117H
tel. +48 501 686 786
fax +48-22-885-19-53
e-mail: [email protected]
www.wydawnictwoklin.pl
Dystrybutor
Firma Księgarska Jacek Olesiejuk Sp. z o.o.
05-850 Ożarów Mazowiecki, ul. Poznańska 91
www.olesiejuk.pl
tel. +48-22-721-30-11
fax +48-22-721-30-01
Plik ePub przygotowała firma eLib.pl
al. Szucha 8, 00-582 Warszawa
e-mail: [email protected]
www.eLib.pl