Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
"W pierwszej chwili, bezpośrednio po powrocie, nie zauważyłam nic niezwykłego. Alicja była jak zwykle roztargniona, jak zwykle życzliwa i jak zwykle miała mało czasu. Ja też miałam mało czasu, bo musiałam odwiedzić wszystkich znajomych i przyjaciół nie widzianych od roku, wytarzać się na łonie stęsknionej rodziny i nie w głowie mi było jakieś subtelne wnikanie w jej sprawy, ku czemu zresztą nie widziałam żadnych powodów. Trochę mnie dziwił tylko jej brak zainteresowania własnym, zamierzonym związkiem małżeńskim, napotykającym nieprzewidziane wcześniej przeszkody i oddalającym się w mglistą i nie sprecyzowaną przyszłość." - fragment powieści.
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Joanna Chmielewska
Krokodyl z Kraju Karoliny
© Copyright by Wydawnictwo Klin
ISBN 978-83-62136-41-4
Wydawnictwo Klin Warszawa, ul. Bruzdowa 117H tel. +48 501 686 786
W pierwszej chwili, bezpośrednio po powrocie, nie zauważyłam nic niezwykłego. Alicja była jak zwykle roztargniona, jak zwykle życzliwa i jak zwykle miała mało czasu. Ja też miałam mało czasu, bo musiałam odwiedzić wszystkich znajomych i przyjaciół nie widzianych od roku, wytarzać się na łonie stęsknionej rodziny i nie w głowie mi było jakieś subtelne wnikanie w jej sprawy, ku czemu zresztą nie widziałam żadnych powodów. Trochę mnie dziwił tylko jej brak zainteresowania własnym, zamierzonym związkiem małżeńskim, napotykającym nieprzewidziane wcześniej przeszkody i oddalającym się w mglistą i nie sprecyzowaną przyszłość. Sądziłam jednak, że może się po prostu rozmyśliła i nawet cieszy ją możność uniknięcia na razie matrymonialnych więzów, do których nigdy nie miała szczególnego nabożeństwa. Przywiozłam jej niezbyt dobre wiadomości na ten temat i sama byłam nimi trochę zmartwiona, Gunnar robił takie wrażenie, jakby się chciał rozmyślić, ale Alicja wysłuchała wszystkiego bez zbytniego przejęcia. Robiła wrażenie, jakby myślała o czymś innym.
Dopiero po blisko dwóch tygodniach puściła nieco farby. Przyszła do mnie z wizytą po raz pierwszy od mojego powrotu i oglądała w łazience przywiezioną przeze mnie przepiękną nową muszlę klozetową, starannie dobraną kolorem do istniejącego wnętrza. Pochwaliła wybór i powiedziała, że do tych instalacji muszę sprowadzić dobrego stolarza, co mnie nie zdziwiło, bo wiedziałam, że ma na myśli hydraulika.
– Jestem zdenerwowana – dodała natychmiast potem, patrząc w zamyśleniu na zielony, lśniący nowością sedes.
– Czym? – zainteresowałam się, porzucając myśl o umywalce, którą również powinnam była kupić jako pendent do sedesu i nie wiem, dlaczego tego nie zrobiłam. Zdaje się, że to wszystko razem nie chciało mi się już zmieścić w samochodzie.
Alicja oderwała oko od urządzeń sanitarnych i celem zbagatelizowania wypowiedzi udała, że się śmieje, co wyglądało mniej więcej tak, jakby warczała na coś, ze wstrętem szczerząc zęby. Potem spoważniała i westchnęła.
– Nie masz przypadkiem tego twojego lekarstwa? – spytała. – Mam wrażenie, że by mi dobrze zrobiło.
– Mam, oczywiście. Mogę ci dać nawet całą butelkę, bo mam dwie. Zanim zdążę to wypić, i tak mi zapleśnieje, bo jakoś ostatnio nie widzę powodów do uspokajania się.
Wyjęłam butelkę z szafki w łazience i wręczyłam jej. Alicja odkorkowała, powąchała i chlapnęła sobie zdrowo. Po czym odstawiła butelkę na umywalkę, natychmiast o niej zapominając.
– Rzeczywiście, to jest rzadkie świństwo – zauważyła i napiła się trochę wody.
– Włóż ją od razu do torby, bo potem zostawisz – powiedziałam. Zakorkowałam butelkę bardzo porządnie, zapakowałam w nylonową torebkę i włożyłam jej do torby, nie przypuszczając nawet, że czynię to wszystko na własną zgubę.
– Czym jesteś zdenerwowana? – dodałam z zaciekawieniem już w pokoju.
Byłyśmy same w domu, bo Diabeł, mój najdroższy mężczyzna, pojechał po czwartego do brydża. Lada chwila mieli wrócić. Alicja zapaliła papierosa, wrzuciła zapałkę do filiżanki z kawą i popatrzyła w okno.
– Boję się – powiedziała bardzo poważnie, tonem pełnym niesmaku.
– Czego?!
– Nie wiem. Trudno określić. Zresztą nie wiem, może mi się tylko zdaje. Jestem zdenerwowana.
– Może masz chandrę?
– Chandrę? Chyba nie. Nie, chandry u siebie nie zauważyłam.
– No to co cię gryzie? Masz zmartwienia? Nie masz pieniędzy?
– Mam pieniądze i nie mam zmartwień. Jestem zdenerwowana.
– Może ślubem?... – powiedziałam niepewnie po chwili namysłu.
– Czyim ślubem? – zaciekawiła się Alicja.
– Twoim, na litość boską!
– A, moim. Nie, skąd. Na razie przecież jeszcze nie biorę ślubu. Nie wiem, może ja przesadzam?
– Na pewno przesadzasz. Każdy przesadza, jak jest zdenerwowany, robi się od tego jeszcze bardziej zdenerwowany i w ten sposób popada w błędne koło. Może sobie sprecyzuj aktualny stan rzeczy na piśmie? Mam na myśli nasz sposób na chandrę.
Z dawien dawna już miałyśmy opracowany znakomity sposób na chandrę. Polega on na tym, że należy sobie na kawałku papieru, najlepiej w kratkę, w dwóch rubrykach, w punktach, zapisać wszystkie rzeczy złe i wszystkie rzeczy dobre. Wydarzenia już zaistniałe i przewidywane, klęski trwałe i sporadyczne, objawy powodzenia, nieszczęścia i korzyści moralne i materialne, fakty i wyobrażenia, w ogóle wszystko, co nas aktualnie dotyczy. Jeżeli ilość punktów w rubryce „złe” przewyższa ilość punktów w rubryce „dobre”, co się zresztą zdarza nagminnie, należy dołożyć trzecią rubrykę i w niej wypisać sobie równolegle sposoby zaradzenia złemu. Pomaga jak ręką odjął!
Kiedyś, w młodych latach, jako nieszczęścia miałam między innymi napisane jedno pod drugim: „1. Nie mam fatyganta. 2. Zgubiłam grzebień”. W rubryce: „Jak zaradzić” stało równolegle: „Kupię nowy!” – myśl niewątpliwie nader pocieszająca, acz jedynie w odniesieniu do grzebienia.
W latach znacznie późniejszych zanotowałam tragiczną informację: „Zginął plan zagospodarowania terenu!”. Obok widniało beztroskie zdanie: „No to co mnie to obchodzi? Nie ja zgubiłam”.
W przewidywaniach nie miałam zbyt wielkich osiągnięć, wypisałam sobie bowiem swymi czasy wszystkie okropności, jakie tylko mogły mi się przytrafić, profilaktycznie wyszukując na nie antidotum, nie przyszło mi do głowy tylko jedno, a mianowicie, że moje dziecko podpali mieszkanie, co też istotnie nastąpiło.
Alicja przed kilku laty wśród innych nieszczęść uwidoczniła wyznanie: „Zalęgły mi się mole”. Po długim namyśle radę znalazłyśmy tylko jedną: „Pokochać!”. Rada okazała się słuszna, w krótki czas potem Alicja przyznała się, że do swoich moli zaczyna żywić coraz większą sympatię, żrą bowiem wyłącznie stare rzeczy, nie tykając nowych. Widocznie mole, szlachetne zwierzątka, na sympatię również odpowiedziały życzliwością.
Teraz jednak odmówiła wykonania owego spisu rzeczy. Zapaliła trzeciego papierosa, zostawiając na popielniczce dwa poprzednie, ledwo napoczęte.
– Boję się – powtórzyła stanowczo.
Przyglądałam się jej z lekką dezaprobatą. Podejrzewałam, że nie znane mi przyczyny owego tajemniczego lęku są wyłącznie wytworem jej imaginacji. Niemniej jednak rzeczywiście robiła wrażenie zdenerwowanej i zaabsorbowanej jakimś jednym tematem, w przeciwieństwie do zwykłego stanu rzeczy, kiedy była zaabsorbowana tysiącem różnych tematów równocześnie. Coś jej się widać musiało wyraźnie wybić na pierwszy plan, ale zupełnie nie wiedziałam co. Może nie tyle zlekceważyłam jej stan, ile nie potraktowałam go wystarczająco poważnie i przez długie tygodnie potem nie mogłam sobie tego darować. To, co o sobie później w związku z tym myślałam, nie nadaje się do powtórzenia w przyzwoitym towarzystwie.
Na razie nie dowiedziałam się niczego więcej, bo wrócił Diabeł z Janką i przystąpiliśmy do rozrywek w liczniejszym gronie, a po brydżu to on odwiózł je obie, a nie ja.
W dwa dni potem spotkałam Alicję na ulicy. Machała rękami na wszystkie bez wyboru przejeżdżające pojazdy mechaniczne. Jechałam volkswagenem Diabła, cudownym samochodem, z którym wszystko można zrobić, i widząc ją natychmiast zwolniłam. Ucieszyła się na mój widok nadzwyczajnie.
– Słuchaj, zawieź mnie, jeśli możesz! – zawołała. – Mam dosłownie dwie minuty!
– Dobrze, proszę cię bardzo. Do domu? – spytałam i ruszyłam w stronę Mokotowa.
– Nie, przeciwnie, na Stare Miasto!
– O Boże! – powiedziałam, hamując gwałtownie, żeby zdążyć zawrócić przy wylocie Sienkiewicza. Wylot Sienkiewicza brzmi może nieco dziwnie, ale nic nie poradzę, że to było akurat to miejsce. – Mówże od razu! Gdzie na Stare Miasto?
– Zaraz – odparła Alicja, oglądając się do tyłu. – Nie wiem, nie pamiętam, pokażę ci palcem. Słuchaj – dodała po chwili – czy możesz coś zrobić, żeby ten samochód nas wyprzedził? Ten granatowy opel, co jedzie za nami?
– Mogę, oczywiście – odparłam z rezygnacją, obserwując w lusterku sytuację z tyłu. – Zdawało mi się, że ci się śpieszy?
– Śpieszy mi się, ale, być może, mam awersję do granatowych oplów. Czy opli...? Wolałabym...
Zwolniłam zaraz za Królewską i zjechałam w prawo, nie wyrzucając kierunkowskazu dla zmylenia przeciwnika. Dla Alicji byłam gotowa narazić się nawet na mandat. Granatowy opel wyprzedził nas i przez moment miałam wrażenie, że profil jego kierowcy już kiedyś gdzieś widziałam.
– Jeżeli on skręci w Senatorską, to ty jedź prosto, a jeżeli on pojedzie prosto, to ty skręć – poleciła mi Alicja.
Zamierzałam się zastosować do jej życzeń, ale nic z tego nie wyszło, bo opel zrobił to samo co ja. Zjechał w prawo i zwolnił tuż przed Senatorską tak bardzo, że musiałam go wyprzedzić.
– Cholera – powiedziała Alicja.
Nie wnikając na razie w przyczyny jej wstrętu do, bądź co bądź, zupełnie ładnego samochodu i w ogóle nie zastanawiając się, zrobiłam coś całkowicie sprzecznego z przepisami ruchu. Tego już opel po mnie w żaden sposób nie mógł powtórzyć. Znajdowałam się na środkowym pasie. Cudowny volkswagen niemal w miejscu skręcił w lewo, z imponującym zrywem dmuchnął tuż przed nosem nadjeżdżających samochodów i pojechał z powrotem, wepchnąwszy się w jedyną lukę między nieprzerwanym sznurem, jadącym od strony trasy W-Z. Milicjanta nigdzie w pobliżu nie było widać.
– Bardzo dobrze – pochwaliła mnie Alicja. – Co teraz zrobisz?
– Nie jestem pewna, czy służba ruchu byłaby tego samego zdania co ty. Nie wiem, o co ci chodzi właściwie z tym oplem? Chcesz jechać za nim?
– Przeciwnie, chcę mu zejść z oczu – odparła stanowczo. – Dziwnie często go ostatnio widuję i już mi się znudził. Jedź na Stare Miasto tak, żeby go nie spotkać.
Pomyślałam sobie, że wobec tego najlepiej będzie wrócić na tę samą drogę, bo przecież opel przy Senatorskiej wiekować nie może. Pomyślałam też, że chyba jednak Alicja ma obsesję.
– Znasz tego faceta? – spytałam, przypominając sobie widziany gdzieś profil.
– Nie wiem – odparła Alicja dziwnie. – Nie jestem pewna.
– Mam wrażenie, że go kiedyś gdzieś widziałam. Nie wiesz przypadkiem, gdzie i kiedy?
– Mam nadzieję, że go nie widziałaś nigdy w życiu – powiedziała po chwili milczenia tonem zaskakująco poważnym i pełnym napięcia. I natychmiast zupełnie innym, dodała: – Słuchaj, a może byś mi jednak oddała moje słowniki?
– O rany! – jęknęłam w oszołomieniu. –Alicja, czy ty czasem nie przesadzasz w tych skokach myślowych? Chyba że ci się słowniki skojarzyły z facetem? Gdzie teraz?
– Przejedź przez rynek i skręć w lewo za Barbakanem. Nie zaraz, w następną.
– Tam nie ma zakazu?
– Nie wiem, jak jest, to ja wysiądę.
– Dobrze, oddam ci słowniki. Przywiozę ci jutro. Nie, pojutrze! Wieczorem. Będziesz w domu?
– Pewnie będę, zadzwoń przedtem. Tu! Zatrzymaj się, ja sobie tu wysiądę.
Zatrzymałam się posłusznie, nie wyjaśniwszy kwestii faceta.
– Dziękuję ci bardzo – powiedziała Alicja wysiadając. – Nawet nie wiesz, jaką mi przysługę oddałaś. Zadzwoń pojutrze, cześć!
I oddaliła się, idąc w kierunku przeciwnym niż poprzednio jechałyśmy.
W tym wszystkim właściwie nie było jeszcze nic dziwnego. Nie po raz pierwszy Alicja przejawiała jakieś osobliwości postępowania. Nie po raz pierwszy w życiu też była zdenerwowana. Miała może tym razem poważniejsze powody? Granatowy opel?... Istotnie, jechał, to fakt, ale czy aby na pewno za nami? Zgubiłyśmy go tak łatwo, chociaż może to tylko zasługa zwrotnego, zrywnego volkswagena? Nawet nie wiem, jaki miał numer... Co Alicja robiła, kiedy mnie nie było? W tym, co o niej wiem, nie ma niczego strasznego, niczego, co mogłoby być przyczyną poważnych, uzasadnionych obaw. Coś, o czym nie wiem?... Ten ślub miał się odbyć już kilka miesięcy temu, co go właściwie odwlekło? Gunnar był ostatnio jakiś wyraźnie niezadowolony, jakby zniechęcony... I ten profil, który chyba jednak na pewno kiedyś widziałam. Dlaczego powiedziała: „mam nadzieję”?
Myślałam sobie o tym wszystkim w sposób mglisty i oderwany wracając do domu, a potem zajęłam się czym innym, bo miałam swoje prywatne kłopoty. Zadzwoniłam do Alicji pojutrze, ale nie było jej w domu. Zadzwoniłam następnego dnia i zdziwiłam się, słysząc, jak odnosi się do mnie. Powitała mój telefon tak, jakbyśmy się nie widziały co najmniej od pięciu lat i jakby wszystkiego się mogła spodziewać, tylko nie tego, że zadzwonię.
– Przyjdź koniecznie – powiedziała między innymi radośnie i zachęcająco. – Musisz zobaczyć moje mieszkanie po odnowieniu!
Zbaraniałam na to już do reszty, bo oglądałam to jej świeżo odmalowane mieszkanie zaraz po przyjeździe, nie dalej jak przed trzema tygodniami. Uznałam, że chyba musi w tym coś być, bo niemożliwe, żeby nagle zapadła na aż tak zaawansowaną sklerozę. Nie wyjaśniając wątpliwości, czy przypadkiem nie bierze mnie za kogo innego, obiecałam wizytę wieczorem i wspomniałam o słownikach.
– A, właśnie! – ucieszyła się Alicja. – Wiedziałam, że mi jest coś od ciebie potrzebne, ale nie mogłam sobie przypomnieć, co. Oczywiście, słowniki! Od siódmej już będę na pewno w domu!
Wobec tego przyjechałam do niej na wszelki wypadek po ósmej. Nie było w niej śladu tej beztroskiej radości, jaką demonstrowała przez telefon. Wydawała się znacznie mniej roztargniona niż zwykle, skupiona i pełna napięcia.
– Słuchaj, boję się – powiedziała cicho. – Boję się jak cholera. Oczywiście doskonale pamiętałam, że już u mnie byłaś, ale musiałam coś wymyślić, żeby mieć pretekst dla twojej wizyty. Zupełnie zapomniałam o tych słownikach. A propos, czy ty ich w ogóle używasz?
– Nagminnie. Co prawda tylko do lektury francuskich i angielskich kryminałów, ale akurat właśnie mam trochę do czytania. Jakbyś mi ząb wyrwała!
– Możesz je sobie zabrać z powrotem przy następnej wizycie. Wcale mi nie są potrzebne.
– Z żywą radością, tylko nie rozumiem, co ty mówisz. Po jakiego diabła był ci potrzebny pretekst dla mojej wizyty? Nie wolno cię odwiedzać normalnie?
– Nie wiem. Boję się. Mam wrażenie, że ktoś mnie bez przerwy pilnuje. Nawet jestem tego zupełnie pewna.
Skrzywiłam się i wzruszyłam ramionami.
– No to co? – powiedziałam z niesmakiem. – Popełniasz jakieś przestępstwa, kradniesz, chcesz uciec z pieniędzmi? Co cię to obchodzi, nawet jeśli tak jest?
– Boję się – powtórzyła Alicja. Była wyraźnie zdenerwowana. Nie mogła widocznie usiedzieć na miejscu, bo podnosiła się i przechodziła na zmianę z jednego pokoju do drugiego i z powrotem, zatrzymując się przy różnych meblach. Nie mając ochoty latać za nią w trakcie rozmowy, przesunęłam sobie fotel i usiadłam w drzwiach, szerokich, czteroskrzydłowych drzwiach otwartych na stałe między oboma pokojami. Skrzydła drzwi były nawet zastawione meblami, bo Alicja, mieszkając sama, nie widziała powodu kiedykolwiek je zamykać.
– Czego się boisz, do pioruna ciężkiego? – spytałam niecierpliwie. – Przecież chyba masz jakiś powód?
Alicja zatrzymała się przy antycznej komodzie i zaczęła przestawiać na niej różne przedmioty
Obawiam się, że ja za dużo wiem – powiedziała powoli i w zamyśleniu.
Przyjrzałam się jej i zastanowiłam się przez chwilę.
– Dobrze, powiedz część tego, co wiesz. Będę się bała razem z tobą. Zawsze będzie ci trochę raźniej bać się w towarzystwie.
– Nie wygłupiaj się, ja się poważnie boję. Nie powiem ci, co wiem, bo nie ma sensu cię w to wplątywać. Ja wiem za dużo przypadkiem. Pamiętasz, co ci kiedyś mówiłam? Wtedy, kiedy cię prosiłam, żebyś mi nie przysyłała wszystkich listów?
– Pamiętam. No? Nie było żadnych listów, z wyjątkiem tego od Solange. Chyba nie o to chodzi?
– Nie, nie o to. Owszem, były listy, ale inne. Nie przeszły przez ciebie.
– Żadna strata, ja i tak nie rozumiem tego języka.
– Całe szczęście. Ja rozumiem. Jeden z tych listów trafił do mnie przypadkiem. Nie tu...
Zatrzymała się, popatrzyła na mnie, ciągle intensywnie zamyślona, potem przeszła do drugiego pokoju i dla odmiany zaczęła obskubywać płatki z goździków, stojących na małym stoliku. Odwróciłam się za nią.
– No więc?
– Najgorsze jest to, że nie wiem, której strony powinnam się bać. Chyba jednak tej, o której za dużo wiem.
– A nie tej, która by chciała wiedzieć tyle samo, co? – zauważyłam bystrze. – Na twoim miejscu chybabym jednak poszła z kimś porozmawiać.
– Na pewno nie! – odparła Alicja stanowczo. – To znaczy, ty byś poszła, ale ja nie. Nie zapominaj, że jesteśmy różnie widziane. Poza tym mam swoje powody...
Zostawiła w spokoju goździki, podeszła do oszklonej szafy i wyjęła z niej świece. Dwie długie, piękne, czerwone świece. Znów odwróciłam się w jej kierunku i oko moje padło na ścianę obok szafy, do której dotychczas siedziałam zwrócona tyłem.
– O! – powiedziałam, nagle ucieszona, nie wiadomo czemu. – Alicja, widzę, że lubisz kontrasty jeszcze bardziej niż ja!
W świeżo pomalowanej ścianie tkwił potwornej wielkości hak, wystarczający chyba do powieszenia mamuta. Z pewnością by wytrzymał. Na haku, na subtelnym czerwonym sznureczku wisiała para doskonale mi znanych, czarnych kastanietów. Samotny hak widziałam już poprzednio i oczekiwałam zawieszenia na nim lustra w marmurowej ramie lub czegoś w tym rodzaju, a nie przedmiotu wagi pięciu deka. Alicja spojrzała również i roześmiała się.
– Tu wisiał przedtem ohydny obraz, pamiętasz? Zasłaniał dziurę w ścianie. Wyrzuciłam go i zamierzam powiesić coś innego, ale na razie nic nie mam, a skoro mam hak, to niech na nim coś wisi. Co mi się będzie hak marnował. Czekaj, zrobię kawę.
Odłożyła na stolik wyjęte z szafy świece i wyjęła z kolei filiżanki. Patrzyłam na to z łagodną rezygnacją, bo na stoliku stały już dwie filiżanki, wyjęte uprzednio.
– Alicja, opanuj się – powiedziałam, wzdychając. – Przewidujesz nasze rozmnożenie się w ciągu paru minut?
– A rzeczywiście – powiedziała Alicja i schowała filiżanki na powrót. – Słuchaj, boję się. Jestem zdenerwowana. Jestem potwornie zdenerwowana!
– A moje lekarstwo pijesz?
– Już mi niewiele zostało. Owszem, pomaga, ale na krótko. Przed snem piję podwójnie, bo inaczej nie mogę spać ze zdenerwowania. Miewam koszmarne sny. Jak się budzę, to sobie jeszcze poprawiam. Co ja miałam zrobić?
– Kawy. Pewnie zamierzałaś nastawić wodę.
– O rany boskie! Przeciwnie! Już się pewnie wygotowała!
Nie leciałam za nią do kuchni, tylko zamyśliłam się na swoim miejscu między pokojami. Wyobrażałam sobie, że powoli zaczynam coś rozumieć. Jej skąpe wypowiedzi pozwoliły mi wysnuć sobie pewne domysły i poczułam, jak w mojej duszy budzi się lekki niepokój. Czyżby istotnie Alicja wpakowała się w taką kabałę? Jakoś dziwnie poważnie zaczyna to wyglądać...
Zapaliłam papierosa i obejrzałam się szukając popielniczki, którą znalazłam na maleńkim stoliczku, przysuniętym tuż do skrzydła drzwiowego. Pochyliłam się ku niej i z bliska przyjrzałam się futrynie. I futryna, i ramy drzwi były nowe, z pięknego, surowego drewna, pomalowanego przezroczystym, bezbarwnym lakierem. Lubię ładne, surowe drewno i zawsze ciekawi mnie rysunek słojów. W zamyśleniu popukałam w nie lekko paznokciem, przesunęłam palcem wzdłuż słojów aż do sęka i nagle zobaczyłam ten sęk. Okrągły sęk, otoczony owymi słojami, tak z pół metra nad podłogą.
Na chwilę zastygłam z palcem przy tym sęku i coś mnie w nim zastanowiło. Ostatecznie wiem przecież, jak wygląda sęk, nawet lakierowany. Opuściłam fotel, przykucnęłam przy futrynie i wytrzeszczyłam nań oczy, przytykając niemal nos do drewna i przestając oddychać. To było coś tak strasznie dziwnego i niespodziewanego, że właściwie w ogóle nie mogłam tego zrozumieć. Doprawdy, żaden sęk nie miewa w sobie takich elementów...
Przez długą chwilę tkwiłam tak nieruchomo i bezmyślnie, wpatrując się w mały krążek, a potem poczułam, jak mi się robi cholernie gorąco. W zestawieniu z tym, co Alicja zdążyła z siebie wydusić, w zestawieniu z panującą wokół niej atmosferą niepokoju i lęku ten dziwny sęk czynił wrażenie zgoła przerażające! Potwierdzał najgorsze obawy i najgorsze przypuszczenia!
Umysł ruszył mi nagle pełną parą i w głowie zakotłowało się sto tysięcy różnych myśli. Uprzedzić Alicję!... Ona chyba o tym nie wie! Za wszelką cenę uprzedzić ją, zanim zdąży cokolwiek więcej powiedzieć! Jak?! W kuchni...? Guzik, w kuchni może być to samo! Diabli wiedzą, co się w tym mieszkaniu znajduje i gdzie! Idiotka, odnawiała sobie!!!
Alicja wróciła z dzbankiem kawy. Usiadłam przy jej biurku i na kawałku papieru napisałam nieforemnymi wołami: „Nic nie mów! Rób, co powiem! Dostosuj się!!!”.
– Co ty robisz? – spytała Alicja z zainteresowaniem.
– Rzęsa mi wlazła do oka – odparłam stanowczo, pokazując jej kartkę. – Czekaj, zaraz wydłubię.
Alicja przeczytała i spojrzała na mnie. W oczach miała dwa wielkie, zaniepokojone znaki zapytania. W przypływie paniki jeszcze przez chwilę nie wiedziałam, co zrobić i jak to z nią załatwić. Nie mogłyśmy rozmawiać szeptem ani w nieskończoność siedzieć w milczeniu, bo zależało mi na tym, żeby nie było żadnych śladów naszego zorientowania się w sytuacji. Chwyciłam drugą kartkę papieru.
– Aha, gdzie masz te zdjęcia, które mi miałaś pokazać? – spytałam tonem, który miał być beztrosko zaciekawiony. – Może byś je teraz znalazła?
– A, właśnie! – ucieszyła się Alicja. Była lepsza ode mnie, w jej głosie brzmiało najprawdziwsze, radosne ożywienie, dziwacznie kontrastujące z pełną napięcia twarzą. – Czekaj, zaraz poszukam.
Stała nadal nieruchomo koło mnie, więc gestem pokazałam jej, że ma grzebać w szufladach i szeleścić papierami. Natychmiast zastosowała się do polecenia, wykazując nieprzeciętną inteligencję i z oczami utkwionymi w kartkę, na której pisałam, zaczęła przewracać biurko do góry nogami. Od czasu do czasu wydawała okrzyki w rodzaju: „Może to to? Nie, nie to! Są! Nie, nie ma! Gdzie ja je włożyłam?”.
W pośpiechu, bazgrząc okropnie, wykładałam w punktach następujące instrukcje:
1. Znalazłaś coś. Przypomniałaś sobie pilną robotę! Niech ja wyjdę!
2. Dialog! Ty – muszę natychmiast zacząć! Ja – nie odprowadzaj mnie, skoczę do łazienki!
3. Trochę poszeleścić!
4. Wychodzisz za mną na palcach!
5. Trzaskamy drzwiami od łazienki, wychodzimy po cichu na schody, tam ci powiem.
6. Wracając spuścisz wodę, zrobisz hałas, kran, trzaśniesz drzwiami.
Wychodziło to może trochę niejasno, ale liczyłam na Alicję, że zrozumie. Wybuchłe nagle podejrzenia zmusiły mnie do przesadnej ostrożności. Sprawa wygląda niepięknie. Alicja ma rację, że się boi. Być może, jej mieszkanie jest obserwowane. Być może, ktoś sobie policzy, jak długo stąd wychodziłam. Trzeba stworzyć wrażenie, że wyszłam z pokoju od razu i cały czas siedziałam w tej łazience, nie rozmawiając już z Alicją. W żadnym wypadku nie dopuścić do tego, żeby ten ewentualny ktoś domyślił się, że rozmawiamy na schodach! Schody są chyba niegroźne...?
Podałam Alicji kartkę, mówiąc równocześnie:
– A to co trzymasz w ręku? To przecież są chyba te zdjęcia?
Alicja odruchowo spojrzała na trzymane w ręku pudełko z pineskami.
– A tak, rzeczywiście! – ucieszyła się i również odruchowo wręczyła mi pudełko. – Masz, obejrzyj sobie.
Nie fatygowałam się oglądaniem pinesek, z natury raczej mało atrakcyjnych, i nawet niczym nie szeleściłam, rozsądnie uznawszy, że zwykłe zdjęcia na ogół nie wywołują efektów akustycznych. Alicja przeczytała kartkę, dopisała na końcu: „W tej chwili?” i spojrzała na mnie pytająco.
Kiwnęłam głową, mówiąc równocześnie:
– A ta gruba baba tyłem, to kto?
– Przyjaciółka pana domu – odparła Alicja bez namysłu. – Słuchaj – dodała niepewnie i z zakłopotaniem. – Czekaj, zdaje się... Boże drogi!
– Co ci się stało? – spytałam z rzekomym roztargnieniem. – Bardzo dobrze tu wyszłaś.
– Gdzie wyszłam?! – jęknęła Alicja. – Aha! Słuchaj, strasznie cię przepraszam, zupełnie o tym zapomniałam! Okazuje się, że mam na jutro rano zrobić jeden obrazek. Cholera ciężka! Właściwie na dzisiaj, ale jak im oddam przed ósmą rano, to jeszcze ujdzie. Muszę się natychmiast do tego zabrać!
– Na litość boską, nie mogłaś wcześniej? – powiedziałam z dezaprobatą, zresztą zupełnie szczerą, bo byłam zdania, że Alicja stanowczo za łagodnie demonstruje wstrząs, wywołany znalezieniem obrazka. Powinna była rzucić jakimiś bardziej wyszukanymi klątwami.
– Zapomniałam! Przed chwilą to znalazłam, leżał pod zdjęciami! Naprawdę strasznie cię przepraszam!
– Ja chyba z tobą niedługo zwariuję. No trudno, rób, zaraz sobie pójdę, tylko pozwól mi to obejrzeć do końca.
– Proszę cię bardzo, ale ja chyba już zacznę. Cholernie dużo roboty!
– A zaczynaj sobie. Nie przejmuj się mną, możesz mnie nie odprowadzać do drzwi, trafię i nic po drodze nie ukradnę. Jak wiadomo, zwyczaj odprowadzania gości wziął się nie tylko stąd, że w starych zamczyskach mogli zabłądzić, ale też i z obaw gospodarzy, że coś rąbną po drodze. Tylko jeszcze sobie skoczę na chwilę do łazienki. Nie masz nic przeciwko temu?
– Nie mam nic przeciwko niczemu, rób, co chcesz!
– Bardzo ładne zdjęcia, masz, tu ci kładę. No to cześć, przyjemnych wysiłków! Zadzwoń jutro, jak skończysz.
– Cześć, zadzwonię. Dziękuję ci, przepraszam!
Cały dialog toczyłyśmy siedząc nieruchomo naprzeciwko siebie. Alicja chwilami rzucała okiem na napisaną przeze mnie kartkę, zapewne celem zapamiętania niezbędnej kolejności wydarzeń. Miała wciąż wyraz twarzy pełen napięcia i znak zapytania w oczach. Odłożyłam na biurko pudełko z pineskami, wstałam możliwie głośno, zabrałam torebkę, przeszłam do przedpokoju, otworzyłam drzwi do łazienki i zaczekałam, aż Alicja bezszelestnie otworzy drzwi wyjściowe. Trzasnęłam drzwiami do łazienki i na palcach wyszłam za nią na schody.
– No? – spytała z niepokojem.
Usiadłyśmy na najwyższym stopniu.
– W futrynie drzwiowej masz mikrofon – powiedziałam szeptem. – Wiedziałaś o tym?
Alicja jakby na chwilę przestała oddychać.
– Nie – odparła również cicho. – Cholera ciężka!
– Kto ci odnawiał mieszkanie?
– Rany boskie!...
Przez sekundę milczała, patrząc na mnie ze zmarszczonymi brwiami, a wyraz niepokoju na jej twarzy wzbogacił się o wyraz ponurej nienawiści.
– Czekaj – powiedziała. – Zaczynam cholernie dużo rozumieć. Chyba sobie sama nie dam rady. Będziesz musiała mi pomóc.
– A co to się w ogóle dzieje?
– Chodzą za mną. Jeżdżą. Pilnują mnie. Już ci mówiłam, za dużo wiem. Boję się cholernie i nie mogę się do tego przyznać. Powiem ci wszystko...
Zawahała się przez chwilę i ciągnęła dalej:
– ...ale nie dziś. Nie w tej chwili. Muszę jeszcze coś sprawdzić, żeby mieć pewność. Ciągle nie wiem, czy to nasi, czy też wręcz przeciwnie, ale myślę, że jednak przeciwnie. Mam coś...
Znów się zawahała.
– Mam coś...
– No co masz, u diabła?!
– Wiem, gdzie to jest. Chciałabym im to oddać, to się może odczepią. Chyba nie wiedzą, że ja wiem, gdzie to jest. Nie wiem, bardzo trudna sprawa. Słuchaj, musimy się jutro spotkać w jakimś neutralnym miejscu, gdzie nikt za nami nie wejdzie.
– Dlaczego nie u mnie w domu?
– Lepiej, żeby nas w ogóle nie widziano razem. Żeby nikomu nie przyszło do głowy, że ci coś powiedziałam. Prawdę mówiąc, boję się o ciebie.
– Zwariowałaś?!
– Wiem, co mówię – oświadczyła Alicja stanowczo, patrząc na mnie dziwnie nieprzychylnie. Zrezygnowałam z oporu.
– Dobrze, jedyne miejsce, gdzie nie wejdzie żaden facet, jeżeli chodzą za tobą faceci, to damski wychodek. Babka klozetowa go wyrzuci. Nic innego nie przychodzi mi do głowy. Ewentualnie damska łaźnia.
– Bardzo dobrze, nie wiem, gdzie jest łaźnia, ale możemy się spotkać w „Europejskim” na dole, w tej kobylastej damskiej toalecie. Wiesz której? Koło kawiarni.
– Wiem. O której?
– Ja tam przyjdę o siódmej, a ty bądź kwadrans wcześniej i czekaj na mnie już na dole.
– Rany boskie, kwadrans?!... Dobrze, będę się tapirować. A kto ci odnawiał to mieszkanie, bo to chyba na razie najważniejsze?
– Zwyczajny malarz z pomocnikiem. Właśnie tego nie rozumiem. To był inny malarz.
– Jak to inny?
– Namawiano mnie na jednego malarza, a ja wzięłam innego. Sama go znalazłam. Nie rozumiem.
– Kto cię namawiał?
– Jutro ci powiem. Idź już, za długo tu siedzimy. Muszę spokojnie pomyśleć.
– Napij się lekarstwa i spuść wodę w łazience. W „Europejskim” o siódmej. Cześć, trzymaj się kupy!
– Cześć, dziękuję!...
Alicja znów bezszelestnie otworzyła drzwi do mieszkania. Zaczekałam chwilę, aż usłyszałam hałas w łazience i powtórne trzaśniecie drzwiami, po czym zeszłam na dół.
Nie wiem, o której godzinie zadzwonił telefon. Właśnie zasypiałam i byłam trochę nieprzytomna.
– Nie śpisz? – powiedziała Alicja. – Słuchaj, mam do ciebie prośbę. W razie gdyby mnie trafił nagły szlag, przyjdź koniecznie obejrzeć moje zwłoki przed wyprowadzeniem. Będziesz pamiętać?
– Urżnęłaś się?! Przecież miałaś pracować!
– Właśnie cały czas pracuję. Poważnie mówię, będziesz mogła? Obejrzeć moje zwłoki przed wyprowadzeniem.
– Nie wiem, czy to będzie atrakcyjny widok, ale skoro ci zależy...
– I jeszcze jedno. Zapamiętaj albo sobie zapisz. Po mojej śmierci weź sobie to, czego używałaś po naszej wizycie u dobroczyńców, po tej whisky i koniaku.
– Po wizycie u dobroczyńców używałam jeszcze Soplicy...
– Używałaś, nie chlałaś! Używałaś...
– Święci pańscy, czego ja używałam?!
– ...tupiąc nogami.
– Alicja, masz kota?! Tupiąc nogami...?!
– Przypomnij sobie. Dobranoc – powiedziała Alicja stanowczo i odłożyła słuchawkę.
Wszystko to razem zdenerwowało mnie wprawdzie mocno, ale nie do tego stopnia, żebym się miała rozbudzić, oprzytomnieć i zacząć zastanawiać. Chwilowo nie byłam w stanie pojąć, co mogła mieć na myśli. Uznałam, że jutro się dowiem, i zasnęłam na powrót z miłym uczuciem oczekiwania na rysujące się przede mną tajemnicze, atrakcyjne sensacje.
Przez trzy kwadranse czekałam w tym „Europejskim” spokojnie. O wpół do ósmej zaczęłam się niecierpliwić, zwłaszcza że zabrakło mi już czynności, jakie mogłam wykonywać w damskiej toalecie. Wyszłam na górę i zadzwoniłam do Alicji bez wielkich nadziei, że się odezwie.
Istotnie, w słuchawce odezwała się nie Alicja, tylko jakiś facet. Upewniłam się, czy nie pomyłka, i poprosiłam panią Hansen.
– Kto mówi? – spytał na to facet.
– Przyjaciółka.
– Nazwisko pani!
– Chmielewska – powiedziałam odruchowo, zaskoczona dziwnym, rozkazującym tonem tego pytania. Cóż to ma znaczyć? Alicja wprowadza jakieś specjalne środki ostrożności?
– W jakiej sprawie? – spytano po tamtej stronie nadal rozkazująco. Przestało mi się to nagle podobać.
– Proszę pana, ja chciałam mówić z panią Hansen – powiedziałam na wszelki wypadek bardzo uprzejmie, ale równie stanowczo. – Może zechce pan ją poprosić.
W jakiej sprawie chce pani z nią mówić?
Już się rozpędziłam, żeby go o tym informować. Kto to w ogóle jest?
– Proszę pana, ja chcę rozmawiać z moją przyjaciółką, a nie z panem. Nie rozumiem, co pan robi w jej mieszkaniu. Proszę ją poprosić do telefonu, jeżeli jest w domu.
– Pani Hansen nie podejdzie do telefonu. W jakiej sprawie pani dzwoni?
A cóż to za bałwan z jakąś obsesją! Skąd go Alicja wytrzasnęła? Nie dogadam się z nim, może jej tam nie ma, może on się tam włamał? Nic nie rozumiem i za wszelką cenę muszę się z nią natychmiast skontaktować!
Odłożyłam słuchawkę bez słowa, nie wdając się w dalsze przekomarzania z facetem. Co zrobić? Jechać do niej? Może to niedobrze? Miałyśmy się nie pokazywać razem... Nie napadli jej chyba bandyci, nie odbieraliby telefonów i to jeszcze tak głupio!
Coraz bardziej zaniepokojona postanowiłam po namyśle zadzwonić do jej siostry, która mieszkała w tym samym domu piętro niżej i mogła coś wiedzieć. Mogła iść na górę i sprawdzić. Zamierzałam możliwie dyplomatycznie zainteresować ją sytuacją.
– Dzień dobry pani – powiedziałam uprzejmie, starając się nie okazać zdenerwowania. – Czy pani się nie orientuje, co tam się dzieje u Alicji? Nie mogę się z nią dogadać przez telefon, zdaje się, że tam są jacyś ludzie...?
W słuchawce przez chwilę panowało milczenie, a potem usłyszałam nieoczekiwanie dziwny dźwięk. Siostra Alicji płakała!
– Pani nic nie wie? – spytała żałosnym, zmienionym głosem. – Już się pani z nią nigdy nie dogada. Alicja nie żyje! Została zamordowana! Dziś w nocy! Boże, Boże!...
Alicja nie żyje...
Przecież to niemożliwe. Alicja nie żyje? Została zamordowana...? Dziś w nocy...! Dobry Boże!!!
Słuchawka coś brzęczała, więc odłożyłam ją byle gdzie i stałam dalej oparta o ladę szatni w „Europejskim”, wciąż nie pojmując tego idiotycznego faktu, o którym zostałam przed chwilą powiadomiona.
Ja nie chcę, ja sobie tego nie życzę, ja się nie zgadzam, żeby to była prawda!!!
Alicja nie żyje... Dziś w nocy...
Dziś w nocy dzwoniła do mnie. Kazała mi coś zapamiętać! Coś ważnego! Prosiła mnie o coś!
„...Obejrzyj moje zwłoki przed wyprowadzeniem...”. Przez chwilę brzmiały mi w uszach tylko te słowa, bez mała jak dźwięk trąb na Sąd Ostateczny. Dziwaczna prośba nabrała nagle tragicznego znaczenia. „Obejrzyj moje zwłoki przed wyprowadzeniem...”.
Miała przeczucie czy pewność? Co mogła mieć na myśli? Chciała czegoś ode mnie i cokolwiek by to było, muszę spełnić jej życzenie! Bała się mówić wyraźnie przez telefon, liczyła na to, że się domyślę! „Obejrzyj moje zwłoki...”. Czy tu na pewno chodziło o zwłoki? Przed wyprowadzeniem... PRZED wyprowadzeniem!... Chciała, żebym się znalazła w jej mieszkaniu jak najszybciej, natychmiast po jej śmierci. Coś jest w jej mieszkaniu... Za wszelką cenę muszę się tam dostać! Jak?!
Milicja już tam jest i żywego ducha nie wpuści. Potem mieszkanie zostanie zapewne zaplombowane, zresztą, co tam potem, ja tam mam być PRZED wyprowadzeniem! To znaczy jeszcze dziś. To znaczy zaraz. Jak?!... Milicja?...
Prawda, milicja!!!
Odzyskałam zdolność ruchu. Jedyny człowiek, który mógł mi w tej sytuacji pomóc, to major. Uroczy facet, szalenie sympatyczny, pełen zrozumienia dla moich najdziwaczniejszych pomysłów. Zna mnie i może coś zrobi...
Konieczność natychmiastowego działania przywróciła mi nieco przytomności umysłu. Na wstrząsy pozwolę sobie później, teraz nie ma czasu... Z gorączkowym pośpiechem wyszarpnęłam z torebki kalendarz i zaczęłam kręcić numery.
Bez trudu, za pomocą niewinnego podstępu dowiedziałam się w Komendzie Miejskiej, że major jest właśnie w mieszkaniu Alicji. Zadzwoniłam tam znowu i poprosiłam go do telefonu. Wiedziałam, że do niego nie mogę się wygłupiać ani używać podstępów, muszę wyznać przynajmniej część prawdy, dzięki czemu, być może, dojdzie do wniosku...
– Panie majorze – powiedziałam – ja wiem, że to sprzeczne z wszelkimi przepisami, ale na wszystko pana proszę, niech mi pan pozwoli tam przyjść! Alicja była moją najlepszą przyjaciółką i prosiła mnie o to kilka razy!
– O co panią prosiła?
– Żebym, w razie gdyby umarła niespodziewanie w domu, przyszła i spojrzała ostatni raz na jej zwłoki. Jeszcze w jej własnym mieszkaniu. Panie majorze, Alicja zrobiła dla mnie więcej niż ktokolwiek inny na całym świecie! Ja muszę!... Niech mi pan patrzy na ręce, niech mnie pan zwiąże, zaknebluje, ale niech mi pan pozwoli!!!
– Pani była jej przyjaciółką? Długo się panie znały?
– Parę lat. Zaraz, niech się zastanowię... Około dziesięciu.
– Dobrze, niech pani przyjdzie – powiedział major po chwili milczenia.
– Dziękuję panu, będę za pięć minut!
Nie miałam cienia wątpliwości co do tego, że dla majora jestem z góry automatycznie podejrzana, tak samo jak wszyscy inni ludzie kontaktujący się z Alicją. Z pewnością pozwolił mi przyjść tylko w nadziei, że może zrobię albo powiem coś, co naprowadzi go na jakiś ślad. Może będę chciała schować albo zniszczyć jakiś przedmiot? Na to zresztą właśnie liczyłam, na ową nadzieję, dzięki której udzielił mi pozwolenia. Na razie sama jeszcze nie wiedziałam, co tam zrobię i jak się będę zachowywać.
Niechętnie wspominam jazdę spod hotelu „Europejskiego” do mieszkania Alicji na Mokotowie. Osobom, które świeżo straciły najbliższych przyjaciół, nie powinno się dawać kierownicy do ręki.
Major uprzedził pilnujących i bez trudu dostałam się do środka. Zatrzymałam się w przedpokoju.
– Dzień dobry pani – powiedział uprzejmie. – Proszę, może pani wejść dalej. Skąd pani przyjaciółce przyszedł do głowy taki dziwny pomysł, żeby pani oglądała jej zwłoki?
Westchnęłam ciężko. Przewidywałam to pytanie i odpowiedź opracowałam sobie po drodze.
– Miała obsesję – wyjaśniłam smutnie. – Nie wie pan o tym? Jej matka umarła niespodziewanie tu, w tym domu, siedząc w fotelu, w momencie kiedy Alicja zażywała rozrywek na mieście. Okropnie nią to wstrząsnęło. Od tego czasu zawsze się obawiała, że może umrzeć tak samo nagle. I twierdziła, że jej zależy na tym, żeby ostatni raz w jej domu spojrzało na nią życzliwe oko. No i mnie obarczyła tym zadaniem, bo mojej życzliwości mogła być raczej pewna.
– A kiedy panią o to prosiła?
Nie odpowiedziałam mu od razu, bo weszłam do pokoju. Alicja leżała na tapczanie kompletnie ubrana i wyglądała zupełnie tak, jakby spała. Niewielu nieboszczyków dotychczas w życiu oglądałam, ale żaden z nich nie robił wrażenia żywego. Tymczasem Alicji nie zmienił się nawet kolor twarzy, w jej wyrazie nie było żadnego niepokoju czy lęku, nic, żadnych oznak gwałtownej śmierci. Oczy miała zamknięte i jedyne, co było u niej nienaturalne, to to, że leżała na wznak. Zawsze sypiała we wszystkich możliwych pozycjach, z wyjątkiem tej jednej.
– Czy pan jest pewien, że ona nie żyje? – spytałam cicho i chyba jeszcze z jakąś rozpaczliwą, idiotyczną nadzieją.
– Zupełnie pewien – odparł major. – Może pani jej dotknąć.
Musiałam dotknąć jej ręki, bo inaczej całe życie miałabym obawy, że ją pogrzebali żywą. Rzeczywiście, była martwa...
Alicja... Alicja, która była zawsze uosobieniem życia, na którą czekałam dziś w „Europejskim”, żeby jej pomóc... Alicja, która zgodnie z tym, co powiedziałam majorowi, zrobiła dla mnie więcej niż ktokolwiek ze wszystkich ludzi na świecie! Która zupełnie bezinteresownie, wyłącznie przez przyjaźń wyświadczyła mi największą życiową przysługę. Alicja, której się należała moja dozgonna wdzięczność, dla której zrobić wszystko – to jeszcze byłoby za mało! Prosiła mnie o pomoc... Ta prośba jest nadal aktualna i będzie aktualna do mojego ostatniego tchu.
Tak już jakoś jest, że jeśli umrze ktoś, nawet obcy, komu byliśmy coś winni, wobec kogo nie spełniliśmy jakichś zobowiązań, jest nam strasznie głupio i właściwie nie wiadomo, co z tym fantem robić. Na zawsze już pozostaje żal i czasem poczucie winy. Nigdy za życia Alicji nie zrobiłam dla niej nawet dziesiątej części tego, co jej byłam winna! Tym bardziej teraz, po jej śmierci, muszę spłacić ten dług...
Coś chciała. Nie zdążyła mi nic powiedzieć, ale chciała, żebym się jakoś dowiedziała sama. Przekazała niejako w moje ręce dalszy ciąg spraw, które weszły w jej życie i których nie zdołała sama rozwikłać. Przez chwilę widziałam w jej oczach ten wyraz ponurej nienawiści, znałam ją, wiem, co to znaczy...
„Zobaczyć moje zwłoki PRZED wyprowadzeniem...”. Jestem tutaj w tym mieszkaniu. Coś tu jest, co powinnam, co? Zobaczyć? Zabrać? Zabezpieczyć? Co, na litość boską?!
– Słucham? – powiedziałam, odrywając wzrok od Alicji, bo major mnie o coś pytał. – Pan coś mówił?
– Tak, pytałem, kiedy panią prosiła o tę pośmiertną wizytę.
– Nie wiem – odparłam niezbyt przytomnie. – Czy ja tu mogę zapalić?
Chciałam zyskać na czasie. Udawanie nieprzytomnej przyszło mi bez trudu, bo istotnie czułam się beznadziejnie oszołomiona. Nie wiedziałam jeszcze, czy mogę mówić całą prawdę, czy też przeciwnie, ze względu na pamięć Alicji powinnam jej ukryć jak najwięcej. Major podał mi zapałkę patrząc na mnie pytająco i wiedziałam, że powtórzy pytanie po raz Bóg wie który. Zaoszczędziłam mu tego.
– Jakiś czas temu – powiedziałam, nie mijając się tak całkowicie z prawdą. – Mówiła o tym mnóstwo razy.
Gdyby jakimś cudem jej nocna rozmowa ze mną wyszła na jaw, to w razie czego zasłonię się zaspaniem i niepamięcią. Wyrwała mnie ze snu, mogę przecież nie pamiętać, co mówiła, zwłaszcza po takim wstrząsie...
– A kiedy pani się z nią ostatni raz widziała?
– Wczoraj wieczorem – odparłam, przygnębiona tym wspomnieniem. – Byłam tu u niej z wizytą.
Do tego mogę się przyznać, zresztą moja bytność i tak wyjdzie na jaw. Moich odcisków palców jest tu na pewno zatrzęsienie. Chociażby na tym pudełku z pineskami...
Co tu jest takiego, na co powinnam zwrócić uwagę?! Dobry Boże, gdybyż ta Alicja powiedziała coś więcej!
Rozejrzałam się dookoła. Ten pokój wyglądał dokładnie tak jak poprzedniego dnia. Major mi przypadkiem dopomógł.
– Niech się pani spróbuje rozejrzeć, niczego nie dotykając – powiedział. – Może coś zwróci pani uwagę? Może coś się od wczoraj zmieniło? Kiedy pani tu była?
– Przyjechałam po ósmej i siedziałam dość krótko, chyba mniej niż godzinę. Ale za to nie dam głowy, nie patrzyłam na zegarek.
Ruszyłam do drugiego pokoju i zatrzymałam się w progu. Nie tylko dlatego, że chciałam spojrzeć na sęk w futrynie. Zapomniałam o sęku, bo oko moje padło na ścianę z hakiem i kastanietami. Nieco poniżej, na jasnej, nowej, świeżo pomalowanej płaszczyźnie wydrapany był gwoździem czy jakimś innym narzędziem napis:
1. Pralnia!!!
2. Kufer po przodkach!
3. Dorobić klucz!
4. Znaleźć kopertę!!!
Stałam nieruchomo w progu, wpatrzona w napis. Polecenia, umieszczone w punktach, jedno pod drugim... Mogłam dalej nie szukać, tego tu wczoraj nie było, wczoraj ściana jaśniała nieskazitelną nowością. To było to, po co Alicja kazała mi przyjść natychmiast, to był testament dla mnie! Zrozumiałam też bez żadnych wątpliwości, co ów napis oznaczał.
– A właśnie – powiedział major. – Czy pani przyjaciółka miała stały zwyczaj robienia sobie notatek na ścianach?
Oderwałam wzrok od napisu i pokiwałam smutnie głową, rozglądając się dalej w koło już tylko dla pozoru. Podjęłam decyzję. Postanowiłam nie mówić prawdy za żadne skarby świata. Napis na ścianie potwierdzał moje wszystkie najgorsze przypuszczenia.
– Do Alicji wszystko było podobne – powiedziałam z westchnieniem. – W dziedzinie notatek nie uznawała złotych środków. Robiła je albo na kartkach wielkości znaczka pocztowego, które jej ciągle ginęły, albo okropnymi wołami na wielkich plakatach. Jeśli chciała o czymś koniecznie pamiętać, to mogła tym nawet wytapetować mieszkanie.
– A jednak to dziwne trochę, zniszczyć sobie świeżo odmalowaną ścianę. Czy pani jest pewna, że ona to sama zrobiła?
– Absolutnie – odparłam z czystym sumieniem. – Nie takie rzeczy już u niej widywałam!
– A wczoraj wieczorem ten napis już był?
Nie mogłam się nawet zawahać, bo trudno było uwierzyć w przeoczenie tej dekoracji, gdyby już istniała. Najlepiej byłoby odpowiedzieć na to pytanie twierdząco, ale napis robił wrażenie rozpaczliwie świeże. Wolałam nie ryzykować.
– Nie, jestem pewna, że nie. Ale Alicja się wczoraj nieco zdenerwowała. Przypadkiem znalazła pilny rysunek, który powinna była zrobić znacznie wcześniej i o którym zapomniała. Prawdopodobnie postanowiła zrobić coś potężnego, co by ją zmusiło do zapamiętania jakichś rzeczy.
– Pralnia – przeczytał major na głos. – Kufer po przodkach. Dorobić klucz, znaleźć kopertę... Te dwie ostatnie uwagi są zrozumiałe, ale co mogą oznaczać dwie pierwsze?
Co za straszny człowiek, bezbłędnie uczepił się właśnie najważniejszej rzeczy! Czy oni wszyscy mają takiego nosa?
– Pralnia też chyba zrozumiała – powiedziałam w zamyśleniu. – Coś zanieść albo odebrać. A kufer? Czy ja wiem, Alicja ma taki kufer po przodkach, okropna kobyła, okuta żelazem. Nie wiem, gdzie go trzyma. Może też zamierzała coś z nim zrobić?
– No tak. Możliwe. Niech się pani rozejrzy, może coś jeszcze?
Rozejrzałam się, pilnie uważając, żeby nie zacząć od futryny drzwiowej. Biurko Alicji oraz jego okolice reprezentowały sobą pobojowisko znacznie większe niż wczoraj. Właściwie wyglądały tak, jakby przeszła przez nie trąba powietrzna. Kto to zrobił? Morderca czy też może Alicja sama szukała w pośpiechu czegoś ważnego? Powiedzieć o tym?...
Pod pozorem szukania popielniczki spojrzałam na futrynę. Sęk tkwił na swoim miejscu, tylko że teraz to był najzwyczajniejszy w świecie, niewinny, uczciwy, drewniany sęk, tyle że trochę jakby luźno osadzony. Tak jakby wysechł bardziej niż reszta drewna. Po mikrofonie nie było śladu.
„Czy ja aby nie miałam halucynacji?” – pomyślałam z niepokojem.
– Czy ja wiem – powiedziałam z wahaniem do majora. – Właściwie nic nie widzę, to znaczy żadnych wyraźnych zmian. Na biurku jest może trochę większy bałagan. I zaraz, chyba te świece...
–Co świece? – zainteresował się major spojrzawszy przedtem dziwnym wzrokiem na biurko i na mnie.
Czerwone świece, które wczoraj Alicja wyjęła z szafy, leżały teraz na stoliku w charakterze drobnych szczątków. Wyglądały tak, jakby ktoś je kroił nożem na plasterki, przy czym część plasterków pozwalała mniemać, że przez jakiś czas się paliły, zapewne będąc jeszcze całością. Obok świec stała jedna pusta filiżanka po kawie. Zaraz, czy myśmy w ogóle piły tę kawę? Guzik, Alicja poszła zaparzyć ją do kuchni i przyniosła do pokoju, ale nawet nie nalewała.
– Coś niedobrze – powiedziałam. Wydawało mi się, że tymi informacjami mogę majorowi służyć.– Ta filiżanka źle stoi.
– Chwileczkę – odpowiedział major łagodnie.– Po kolei. To, co tu jest na tym biurku, nazywa pani trochę większym bałaganem?!
– Och, wie pan, wszystkie osoby, mające coś wspólnego z grafiką i kreśleniem, zawsze robią okropny śmietnik na swoim miejscu pracy. To znaczy śmietnik w pojęciu normalnych ludzi, dla nas to są po prostu same potrzebne rzeczy. No, tu jest teraz nieco gorzej...
– Aha – powiedział major z ulgą. – Jak to dobrze, że ja nie mam w rodzinie grafika. Teraz co ze świecami i z filiżanką?
Wyjaśniłam kwestię świec i major uważnie obejrzał dziwne szczątki.
– Dlaczego uważa pani, że filiżanka źle stoi?
– Nie piłyśmy kawy. Alicja ją zaparzyła, ale potem przypomniała sobie o robocie...
Zawahałam się, bo uświadomiłam sobie nagle, że ów zapomniany rysunek jest wyłącznie moim wymysłem i może wprowadzić niepotrzebne komplikacje, ale już było za późno. Twardo musiałam brnąć dalej.
– I ja natychmiast potem wyszłam. W ogóle nawet nie pomyślałam o tej kawie. Ale jeżeli Alicja ją piła sama, a ta filiżanka jest jedna, to chyba nie tu. Nie przy stoliku. Nie przyjmowała przecież sama siebie w charakterze gościa. Powinna ją mieć albo na biurku, albo przy łóżku, albo w kuchni.
– A te świece panie wczoraj paliły?
– Nie, Alicja wyjęła je z szafy, nie wiem po co, i położyła na stoliku, nie wtykając nawet w lichtarze.
– Ale widać, że się paliły. To by jednak wskazywało na jakiegoś gościa.
– I sama piła kawę przy gościu? Bo że nie piła wcale, to nie uwierzę. Alicja nie mogła żyć bez kawy.
– Może gość miał awersję do kawy?
– To by mu dała herbaty. Coś by mu dała, nie wiem, zsiadłego mleka! Nie, tu jest coś niedobrze.
Rzeczywiście byłam zdania, że coś tu nie gra z tą kawą i świecami, poza tym kto i po jakiego diabła tak je podłubał, a oprócz tego za wszelką cenę chciałam odwrócić uwagę majora od napisu na ścianie. Tak ławo mógł sobie skojarzyć ów świeży napis z żądaniem, żebym tu przyszła! Nawet, jeśli się będę upierać, że go nie rozumiem. On sam nie zrozumie, nie ma obawy, Alicja wspięła się przed śmiercią na szczyty intelektu. Napis był sformułowany genialnie, tak nieodparcie kojarzył się z notatkami dla pamięci, że tylko ja go mogłam rozszyfrować.
Zostawiając majorowi rozwikłanie kwestii świec, filiżanki i pobojowiska na biurku, wróciłam do pierwszego pokoju, żeby jeszcze raz, na wszelki wypadek, spojrzeć na Alicję. Kto wie, może w sposobie jej zamordowania też powinnam znaleźć jakąś wskazówkę?
– Jak ona właściwie umarła? – spytałam majora, który cały czas z uporem chodził za mną. – Od czego?
– Została zabita jakimś cienkim nożem czy sztyletem. Nie znaleźliśmy na razie tego narzędzia, ale musiało być bardzo cienkie i ostre. Prosto w serce, z dużą znajomością medycyny, prawdopodobnie w pozycji leżącej.
– Jak to?! Sądzi pan, że tak leżała i czekała, aż ktoś ją dziabnie?!
– Mamy podejrzenia, że zażyła przedtem jakiś silny środek nasenny.
– Ależ to nonsens! – powiedziałam z oburzeniem. – Alicja niczego takiego nie używała! Na uspokojenie, to owszem, ale nie na sen! I jeszcze wczoraj?
– Dlaczego „i jeszcze wczoraj”? – podchwycił major natychmiast. Popatrzyłam na niego z namysłem.
–Wiem na pewno, że miała przed sobą mnóstwo roboty. Dlatego zresztą tak wcześnie od niej wyszłam. A dzisiejszy dzień miała zaplanowany również szalenie intensywnie. Mowy nie ma, żeby brała coś na sen, przewidując... mając przed sobą tyle zajęć.
– Być może zażyła to bezwiednie.
– Przez pomyłkę? Nie wiem nawet, czy miała w domu. Na ogół nigdy nic takiego nie było jej potrzebne.
– Mam na myśli – powiedział major łagodnie – że została tym nakarmiona... czy napojona przez kogoś, komu zależało na jej wyjątkowo mocnym śnie.
Znów przyjrzałam się majorowi i po chwili zupełnie przestałam go widzieć. Oczywiście, ze sposobu, w jaki usunięto ją z tego świata, też powinnam wyciągnąć wnioski. Na pewno było tu coś ważnego, tylko co?
Usiadłam na fotelu i popadłam w zamyślenie.
Ktoś tu był, to pewne. Ktoś przyszedł do Alicji pomiędzy moim wyjściem a jej telefonem do mnie. Wizyta tego kogoś upewniła ją, że grozi jej niebezpieczeństwo, którego może nie zdoła uniknąć. W przewidywaniu, że nie zdąży się już ze mną zobaczyć, udzieliła mi tych wskazówek na ścianie i kazała przyjść je przeczytać, zanim ktokolwiek mógłby je usunąć. Zresztą w ogóle nie wiadomo, czy i kiedy znalazłabym się w tym mieszkaniu, gdyby nie jej telefon... Zrobiła to z pewnością tylko na wszelki wypadek, bo niewątpliwie miała nadzieję ujść z życiem, na pewno zamierzała coś zrobić. Sytuacja skomplikowała się widać niespodziewanie dla niej samej. Ale że nie czekała z rezygnacją na swoje śmiertelne zejście, to pewne, kto jak kto, ale Alicja zupełnie nie nadawała się do roli owcy, posłusznie idącej na rzeź!
Ten środek nasenny coś oznacza. Ten ktoś jej dał. Przyszedł, dał jej środek nasenny i poszedł sobie. Musiał pójść, bo inaczej Alicja nie wykonałaby napisu i nie zadzwoniła do mnie. A potem wrócił...
Tak, ale dzwoniąc do mnie nie wykazywała żadnych oznak senności. To ja byłam śpiąca, czego sobie chyba do końca życia nie daruję. Lać w głupią gębę i patrzeć, czy aby równo puchnie... A to chyba znaczy, że jeszcze tego czegoś nie zjadła, nie wypiła, w ogóle nie przyjęła do wnętrza. Nie znam się na środkach nasennych, może są jakieś świństwa ze znacznie opóźnionym działaniem? Może oni znaleźli jakieś ślady? Może dostała go w kawie, którą wypiła dopiero później?
W jakimś celu mordercy zależało na tym, żeby Alicja zasnęła po jego wyjściu. To znaczy, jasne, zależało mu na tym, ponieważ zamierzał wrócić, żeby ją zabić, ale mógł to przecież zrobić od razu. A nie zrobił. Dlaczego? Pozostawił ją w pełni świadomości, pozwolił jej wykonać mnóstwo rzeczy... Ach, oczywiście! Chodziło mu właśnie o to, co zrobi, zaniepokojona przez niego! Chciał się czegoś tą drogą dowiedzieć!