Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Mruczki, sierściuchy, futrzaki, kitki – ilość synonimów, jakimi zwykliśmy nazywać koty, może przyprawić o zawrót głowy. Przeważającą większość z nich łączy jedno: ogromna miłość, jaką wielu z nas żywi do swoich mruczących czworonożnych przyjaciół. O ich niezwykłej popularności może świadczyć chociażby ogrom stron internetowych czy filmów poświęconych kotom – w tym kultowy już „Kedi. Sekretne życie kotów”. Wiele kotów, jak na przykład nieco groźny z wyglądu, jednak przeuroczy Grumpy Cat, zdołało nawet zyskać status celebrytów, a same koty stały się w naszych domach pełnoprawnymi członkami rodziny. Jedną z osób, którym nieobca jest fascynacja kocim gatunkiem, jest również Laura Agustí – hiszpańska graficzka, malarka, a także właścicielka niesfornego kota syjamskiego imieniem Hej. Jej nowa książka – „Historia pewnego kota” – to niezwykła opowieść o relacji łączącej ich oboje, a także esej, wnikliwie nakreślający wyjątkową rolę kotów na przestrzeni wszystkich epok. Autorka z czułością i niemałą dozą poczucia humoru przybliża nam swoją codzienność w towarzystwie Hej – nie pozbawiając go przy tym tak charakterystycznego dla kotów majestatu. Co wpłynęło na tak szczególną pozycję kotów w życiu człowieka? Jak wizerunek kotów jest ukazywany w naszej kulturze? To tylko kilka pytań, na jakie próbuje odpowiedzieć pisarka. Liczne ilustracje wzbogacają zawarte w książce treści, czyniąc „Historię pewnego kota” prawdziwą ucztą dla ducha.
Sięgnij po „Historię pewnego kota” już teraz i przekonaj się, w jaki sposób Agustí skradła serca tysięcy czytelników na całym świecie.
Laura Agustí
Rocznik 1980. Absolwentka na kierunku sztuk pięknych Uniwersytetu Miguela Hernándeza w Altei, od kilku lat zawodowo związana z ilustratorstwem. W swojej twórczości chętnie sięga do dziedzictwa minionych epok, umiejętnie łącząc je z trendami obecnymi w sztuce współczesnej. Jej debiut literacki miał miejsce w 2018 roku, kiedy to na hiszpańskim rynku wydawniczym światło dzienne ujrzała książka „Gatos en la Cabeza”.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 65
INTYMNY I UNIWERSALNY PORTRET JEDNEGO Z NAJBARDZIEJ FASCYNUJĄCYCH STWORZEŃ NA ŚWIECIE.
Ta autobiograficzna historia zaczyna się w latach osiemdziesiątych w hiszpańskim miasteczku Teruel. Mała Laura wychowywała się tu, obserwując przelatujące ptaki i podglądając owady. Otoczona jeżami, kotami i psami w blasku ognia czytała historie o stworzeniach, które żyją dziko lub u boku człowieka. Choć już od dziecka fascynował ją niezwykły świat zwierząt, nie podejrzewała, jak wiele miejsca mogą zająć w ludzkim sercu.
Przyjaźń Laury z kotem syjamskim zawiązała się w Barcelonie, gdy rysowniczka skończyła studia na Akademii Sztuk Pięknych i wchodziła w dorosłe życie, a Hej był małą puszystą kulką, mieszczącą się na otwartej dłoni. Ten życzliwy koci towarzysz łaskawie wpuścił ją do swojego świata i przez lata pozwalał jej cieszyć się tym, co łączy wszystkie koty: miękkim futerkiem, kojącym mruczeniem i królewskim majestatem. Laura szybko przekonała się, że to nie kot należy do niej, lecz ona do niego, i radośnie weszła do pełnego tajemnic kociego królestwa.
Jej „Historia pewnego kota” to wzruszająca opowieść o pięknej relacji między człowiekiem a zwierzęciem, przyprawiona tysiącem zabawnych anegdot i złotymi radami – nie tylko dla wielbicieli kotów.
WIRTUOZERSKIE POŁĄCZENIE AUTOBIOGRAFII, NOTATNIKA ODKRYWCY I ESEJU GRAFICZNEGO – TA KSIĄŻKA TO PRAWDZIWE DZIEŁO SZTUKI!
HISTORIA DE UN GATO
Copyright © Laura Agustí 2O22
All rights reserved
Polish edition copyright © Wydawnictwo Albatros Sp. z o.o. 2022
Polish translation copyright © Urszula Żebrowska-Kacprzak 2022
Redakcja: Joanna Kumaszewska
Projekt graficzny okładki oryginalnej: Laura Agustí
Przygotowanie okładki polskiej: Plus 2 Witold Kuśmierczyk
ISBN 978-83-6751-247-3
Wydawnictwo Albatros Sp. z o.o.
Hlonda 2A/25, 02-972 Warszawa
wydawnictwoalbatros.com
Facebook.com/WydawnictwoAlbatros|Instagram.com/wydawnictwoalbatros
Niniejszy produkt jest objęty ochroną prawa autorskiego. Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku osobę, która wykupiła prawo dostępu. Wydawca informuje, że publiczne udostępnianie osobom trzecim, nieokreślonym adresatom lub w jakikolwiek inny sposób upowszechnianie, kopiowanie oraz przetwarzanie w technikach cyfrowych lub podobnych – jest nielegalne i podlega właściwym sankcjom.
Konwersja do formatu EPUB oraz MOBI
Katarzyna Rek
woblink.com
dla Martiny
Nigdy nie lubiłam szufladkowania ludzi, bo w jakiś sposób czułam, że stają się przez to nieistotni – tak jakby umieszczało się ich w przegródkach starych szafek na pasmanterię. Tych, które oglądałam, gdy byłam mała, w drodze ze szkoły, razem z mamą i siostrą. Guziki starannie ułożone według kształtu, rozmiaru i materiału. Równiutkie i grzeczne kolorowe nici; kiedy tylko wyciągniesz jedne, natychmiast pojawią się następne, by zająć ich miejsce. Nawet dzisiaj sprawia mi ogromną przyjemność przesuwanie palcami po szpulkach ułożonych jedna obok drugiej, według kolorów, odcieni i tonacji. Ale z ludźmi jest inaczej. Gdy ktoś zorientuje się, że lubię zwierzęta, zawsze zadaje pytanie, czy „bardziej interesuję się kotami, czy psami”, a ja, już trochę nauczona doświadczeniem, zwykle odpowiadam, że kocham psy, ale odkąd tylko pamiętam, zawsze byłam kotem. Jestem pasjonatką kotów i nie sposób policzyć, ile ich już narysowałam, sfotografowałam i namalowałam przez lata.
Przy pieszczotach i mruczeniu tracę poczucie czasu. Fascynuje mnie ta nonszalancja wobec wszystkiego, a także wrodzona elegancja kocich ruchów. Ten stan ciągłej czujności, zawsze doskonałej, świadomości, że mają wszystko pod kontrolą.
Całe życie mam koty wokół siebie, noszę je nawet na skórze. Kiedy podróżuję, mój wzrok natychmiast błądzi w ich poszukiwaniu, jakbym miała w oczach radar. Wszędzie, gdziekolwiek spojrzę, zawsze je znajduję – siedzące na parapecie, ocierające się bokami o ciepłą kamienną ścianę, oblizujące łapki pod samochodem lub obserwujące świat z dachów. Myślę, że one też mnie szukają, a przynajmniej chcę tak myśleć. My, ludzie uwielbiający zwierzęta, zwykle dostrzegamy piękno w nich wszystkich i w każdym z osobna. Bardzo trudno jest nam iść przez życie, w ogóle o nich nie myśląc.
Okręg
:
Dolna Aragonia
Prowincja
:
Teruel
Wysokość
:
510 m
Powierzchnia
:
46,75 km2
Liczba mieszkańców
:
685
Gęstość zaludnienia
:
14,56 mieszkańców/km2
Lokalizacja
:
40°59’27’’N 0°02’07’’W
Dorastałam z moją siostrą Mariną, dwa lata młodszą ode mnie, matką Finą i jej rodzicami, Carmen i Mariano, na obrzeżach małego miasteczka w prowincji Teruel. Mieszkaliśmy w domu dziadków – starym, z grubymi kamiennymi ścianami i ciemnymi drewnianymi belkami, gdzie trzask ognia i skrzypienie podłogi były bardzo częstymi dźwiękami. Były to dobrze znane odgłosy, bo ten dom dużo przeżył i przewinęło się przez niego również wiele zwierząt. Króliki, które raz albo dwa razy w miesiącu przynosiła ze swojej zagrody sąsiadka, Pascuala, zawsze w nocy w tajemniczy sposób znikały. Dziadek odprawiał je na tamten świat, umieszczając je w brytfance. Lata zajęło nam powiązanie tych niewytłumaczalnych zniknięć naszych towarzyszy zabaw z poprzedniego dnia z tym, co później trafiało na talerze członków rodziny.
W MOJEJ WCZEŚNIEJSZEJ KSIĄŻCE "GATOS EN LA CABEZA” (TYLKO KOTY JEJ W GŁOWIE) OPISAŁAM TEN PRZEPIS.
NADALIŚMY IM IMIONA, ALE I TAK NIE DAWAŁO SIĘ ICH ROZRÓŻNIĆ.
Pewnego dnia gościliśmy rodzinę jeży, którą dziadek znalazł na dachu przeznaczonym do remontu i przyniósł do domu. Innym razem sąsiad przywiózł nam ogromnego żółwia. Zwierzak spędził dzień w wannie, otoczony świeżymi liśćmi sałaty, a potem odwieźliśmy go na bagna, skąd został wcześniej zabrany. Przez dom przewinęło się sześć papug i wszystkie były uwalniane przez moją siostrę Marinę, bo nie mogła znieść widoku ptaków uwięzionych w klatkach. Nauczyła się tego pewnie od mamy, która czuła to samo, gdy tylko widziała zwierzę w niewoli, i nie wahała się ich wypuszczać, niezależnie od gatunku, za każdym razem, gdy ktoś jej dawał jakieś zwierzę w prezencie. W domu nigdy nie było chomików, chociaż je lubiliśmy, ale babcia cierpiała na rodentofobię. Nigdy jednak nie brakowało jedwabników i stałej kolekcji liści morwy do karmienia tych owadów latem. Wzbudzały we mnie okropne obrzydzenie, ale moja siostra tak bardzo lubiła ich towarzystwo, że z radością zabierała je na swoim ramieniu na spacery.
Gdy zamieszkałyśmy na wsi, miałam siedem lat. Przeszłyśmy przez rozwód rodziców, miałyśmy za sobą kilka trudnych lat, a ten dom i dziadkowie byli ciepłym i bezpiecznym schronieniem przed światem dorosłych, którego nie mogłyśmy zrozumieć. Był tam też Lobito, owczarek aragoński o długiej, ciemnej sierści z odcieniem miedzi, który pojawił się pewnego dnia w domu ciotki Lourdes. Mieli już suczkę, więc przyprowadzili go do moich dziadków. Lobito był naszym kompanem, obrońcą, opiekunem. Codziennie rano w drodze do szkoły czekaliśmy razem na przystanku autobusowym. Zawsze nas pilnował, gdy byłyśmy małe.
Babcia codziennie gotowała mu jedzenie, do którego dodawała resztki z naszych posiłków, a jeśli zdarzyło się, że przez pomyłkę wpadł jej tam groszek, Lobito był w stanie zjeść wszystko oprócz tej małej zielonej kulki, co świadczyło o tym, jak wysublimowane miał podniebienie, ale też nienaganne maniery.
Spędzałyśmy całe godziny, gładząc jego sierść. Czesałyśmy go małymi szczoteczkami naszych lalek, a następnie zakładałyśmy mu kokardy na ogon i tak wystrojony towarzyszył nam w wiejskich przygodach. W domu mogłyśmy spokojnie zostawać same tylko pod jego opieką: był dla nas zupełnie jak niania, bo takiej prawdziwej nie miałyśmy.
OWCZAREK ARAGOŃSKI (OWCZAREK CHIRA) JEST PSEM POCHODZĄCYM Z GÓRNEJ ARAGONII. NAZWA TEJ RASY POCHODZI Z DIALEKTU ARAGOŃSKIEGO I OZNACZA PSA PASTERSKIEGO, KTÓRY ZAWRACA CAŁE STADO W POŻĄDANYM KIERUNKU.
W któreś Boże Narodzenie dostałyśmy encyklopedię zwierząt i książka tak nas urzekła, że każdego dnia spędzałyśmy całe godziny, przyglądając się ilustracjom w najdrobniejszych szczegółach. Obdarzona znakomitą pamięcią Marina przyswajała sobie informacje, których ja często nawet nie zauważałam, a następnie wykorzystywała tę nowo zdobytą wiedzę podczas wypraw w okolice. Uwielbiała obserwować wszystkie żyjątka, które napotkała na drodze, a potem analizowała to, co zobaczyła, i klasyfikowała je zgodnie z tym, czego nauczyła się z encyklopedii. Czasem jej towarzyszyłam, ale zawsze kończyło się to tak samo. Złościłam się na nią, że poprowadziła mnie dzikimi ścieżkami nie do przejścia, czego efektem były kolce w skarpetkach i nogi podrapane albo pogryzione przez pchły i inne owady. Marina nigdy nie mogła powstrzymać się przed pójściem na skróty przez pola, a to miało swoje konsekwencje.
Dalsza część dostępna w wersji pełnej