Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Policjantka wyrusza na urlop. Wakacje są idyllą aż do momentu, gdy Marzena budzi się na dryfującym po morzu jachcie, a cały pokład zalany jest krwią. Kilkanaście godzin później w Internecie ktoś umieszcza filmik, na którym widać, jak policjantka zabija jednego z uratowanych dzień wcześniej rozbitków. Zaczyna się szaleńcza ucieczka…
kry
Wojciech Kulawski - pisanie traktuje jak przygodę życia. Inspiracje czerpie z dalekich podróży i nocnych rozmów z ciekawymi ludźmi. Uważa, że wiedza zgromadzona w książkach, to najcenniejszy skarb ludzkości. Nie zamyka się w jednym nurcie literackim, eksperymentując z kryminałem, thrillerem, sensacją, horrorem, sci-fi a nawet literaturą obyczajową. Mieszka w malowniczym Rzeszowie. Laureat licznych nagród i wyróżnień w konkursach literackich m.in. Poznań Fantastyczny, Literacki Debiut Roku, Międzynarodowy Festiwal Kryminału czy Międzynarodowy Festiwal Opowiadania.
Polecamy kolejne książki cyklu z warszawskimi policjantami oraz również ciekawy cykl o Timie Mayerze.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 372
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
LIND & CO
@lindcopl
e-mail: [email protected]
Tytuł oryginału:
Humbug
Wszystkie prawa zastrzeżone.
Książka ani jej część nie może być przedrukowywana ani w żaden inny sposób reprodukowana lub odczytywana w środkach masowego przekazu bez pisemnej zgody Wydawnictwa Lind&Co Polska sp. z o o.
Wydanie I, 2024
Projekt okładki: Studio Karandasz
Grafika na okładce:
22Imagesstudio, domnitsky, Олег Мальшаков / Adobe Stock
Copyright © dla tej edycji:
Wydawnictwo Lind&Co Polska sp. z o o, Gdańsk, 2024
ISBN 978-83-67978-46-0
Opracowanie ebooka Katarzyna RekWaterbear Graphics
Kobiety leżały przy hotelowym basenie i popijając drinki o dziwnie brzmiących nazwach Chiquita i Bazuka rozmawiały o dalszych planach na wakacje.
– Najbardziej lubię ten moment, zaraz po przyjeździe z lotniska – rozmarzyła się Marzena Gibała. – Mam świadomość, że spędzę czternaście upojnych dni na pięknych plażach Majorki.
– Sądziłam jednak, że będzie cieplej – dodała Jadwiga Zając. Była trzydziestotrzyletnią blondynką o prostych, długich włosach sięgających do ramion. Wiązała je często w kucyki albo warkocze, aby odjąć sobie kilka lat. Jasna cera i mały zadarty do góry nos oraz szeroka szczęka przy stosunkowo niskim wzroście sprawiały, że można było uznać kobietę za nieco zarozumiałą. A jeśli do tego wszystkiego doliczyło się szerokie biodra i wydatne piersi, których bynajmniej nie starała się specjalnie zakrywać, to każdy przechodzący obok Jadwigi mężczyzna mógł od razu uznać, że ma do czynienia z femme fatale.
– Na początek przetestujemy wszystkie drinki w barze. Potem przejdziemy się po okolicznych plażach – zaproponowała Gibała. Policjantka sama już nie pamiętała, kiedy po raz ostatni była na prawdziwych wakacjach. Praca w stołecznej policji kryminalnej, gdzie spędziła ostatnie lata, była prawdziwą orką. Zainterweniował jej przełożony Rafał Trygar, który zobaczył kobietę bez makijażu i we wczorajszym, nieco wymiętym i nieświeżym ubraniu.
– Jesteś maskotką wydziału kryminalnego? – zapytał, mrużąc oczy.
– No… chyba jestem – wymamrotała nieśmiało Marzena.
– To spójrz w lustro. Jak dla mnie, jesteś wyleniałym misiem z lumpeksu – Trygar wysilił się na niezbyt wyszukane porównanie. – Natychmiast jedziesz na urlop i to gdzieś daleko, żebyś w razie potrzeby nie mogła zbyt szybko wrócić.
Marzena poprawiła się na leżaku. Rozpuściła długie, kruczoczarne włosy, chcąc sprawdzić, czy Latynosi wolą blondynki, czy brunetki. Znała się z Jadwigą jeszcze z czasów szkolnych. Nie utrzymywały, co prawda, zbyt częstych kontaktów, choć od wielu lat przy okazji różnych przypadkowych spotkań obiecywały sobie, że kiedyś wyjadą na wakacje marzeń. Gibała przez jakiś czas po ukończeniu szkoły nie tylko nie odzywała się do koleżanki, ale wręcz żywiła do niej niechęć. Poszło o chłopaka, którego Zając odbiła Marzenie tuż przed maturą. Z czasem stary konflikt na szczęście pokrył się kurzem, bo dziewczyny uznały, że młodzieńcze lata i faceci nie mogą przecież zaważyć na ich przyjaźni. Ostatecznie udało się dograć wyjazd i wyrwać z szarej polskiej rzeczywistości wprost na Majorkę, pełną przygód, plaż i niezapomnianych imprez.
– Nie wiem jak ty – zaczęła Jadwiga – ale ja zamierzam zaszaleć. Po rozstaniu z Markiem nie mam kompletnie żadnych zobowiązań.
– Chcesz powiedzieć, że jesteś otwarta – zażartowała policjantka.
– A ciebie nadal nikt nie usidlił?
– Odkąd zaczęłam pracę w kryminalnych, mam bardzo mało czasu na randki. Kuszę kolegów policjantów, jak tylko potrafię, ale to straszne sztywniaki – ciągnęła Gibała, popijając drinka ze słomki. – Może boją się poderwać córkę byłego komendanta głównego policji.
– Faktycznie, to może być pewien problem. Na szczęście tutaj jesteś inkoguto.
– Chyba incognito – poprawiła Gibała.
– Inkoguto brzmi lepiej.
Choć dochodziło dopiero południe, Marzena czuła, że kręci jej się w głowie. Najwyraźniej nocny lot, brak snu i szósty drink od rana zrobiły swoje. Poza tym all inclusive rządziło się swoim prawem. Każdy Polak korzystał z otwartego baru w pełni. Co chwilę można było zobaczyć turystę pochodzącego ze wschodniej części Europy, który ledwie trzymając się na nogach, szedł pochylony, zygzakiem po hotelowym korytarzu niczym detektyw poszukujący śladów odcisków butów. Brakowało tylko lupy, płaszcza i słynnej czapki Sherlocka Holmesa. Marzena doszła do wniosku, że musi podtrzymać ten stereotyp, dlatego dopiła drinka i spojrzała wymownie na koleżankę, która rozumiała ją bez słów.
– Zobaczymy, jak rozwinie się sytuacja – bąknęła Marzena. – Jeśli poderwie mnie jakiś przystojny Hiszpan, to nie będę się długo opierała.
– Nadal tańczysz salsę? – zapytała Zając.
– Owszem. Czasem udaje mi się wyrwać na jakąś imprezę w Warszawie.
– Będziesz musiała pokazać mi kilka kroków. Jeśli ktoś mnie dobrze poprowadzi, to oczywiście zatańczę, jeśli jednak miałabym sama improwizować, to się gubię.
– Spokojnie, znajdziemy jakieś fajne kluby, których jest tutaj zatrzęsienie, i pokażę ci, co i jak – ucieszyła się Marzena. Dotarła do baru i stanęła naprzeciwko przystojnego barmana o ciemnej karnacji. Dość niezdarnie zaczęła bawić się włosami.
– Co nam pan poleci? – zapytała po angielsku.
Mężczyzna przyzwyczajony do podchmielonych turystek bez zbędnej zwłoki przygotował dwa drinki w kolorze wściekłego różu.
Marzena i Jadwiga wzięły szklanki i ruszyły w stronę leżaków stojących przy brzegu basenu. W czerwcu nie było tu jeszcze wielu turystów, którzy pojawiali się tłumnie dopiero w lipcu i sierpniu. Gibała założyła przeciwsłoneczne okulary i oddała się błogiemu lenistwu. Po chwili kątem oka dostrzegła parę idącą po przeciwległej stronie basenu. Wysoka, długonoga szatynka miała u swego boku przystojnego Hiszpana. Rozłożyli koc i położyli się na nim. Mężczyzna rozejrzał się dookoła, po czym nie zastanawiając się długo, wskoczył na główkę do basenu. Jego czarne, krótkie włosy ułożone na żelu lśniły w słońcu. Pod wąskimi ustami miał niewielką bródkę, która dodawała mu tajemniczości. Jednak najbardziej przenikliwe były jego czarne, świdrujące oczy, w których można było się zatracić. Mógł mieć koło czterdziestu lat, jego kolorowe kąpielówki opinały wydatne przyrodzenie, co nie umknęło uwadze Gibały. Intensywny zarost na klatce piersiowej musiał wskazywać na spore ilości testosteronu, który zapewne tylko czekał, aby znaleźć ujście.
Policjantka podniosła się z leżaka i ruszyła wzdłuż basenu, obserwując trójkę dzieciaków strzelających się pistoletami na wodę. Podeszła bliżej do leżącej kobiety i przez chwilę jej się przyglądała. Wreszcie stanęła tuż nad nią i rzuciła:
– Iwona Strychalska?
Szatynka z włosami związanymi w wymyślny kok otworzyła oczy i spojrzała podejrzliwie na Marzenę Gibałę. Przyglądała jej się przez chwilę, a na jej twarzy odmalowywał się grymas świadczący o zachodzących w głowie procesach myślowych.
– Marzena? – bąknęła kobieta. Uniosła się na łokciach i zmierzyła funkcjonariuszkę od stóp do głów.
– Co ty tu robisz? – zapytała Gibała.
– Jak to co? Jestem na wakacjach – oznajmiła Strychalska.
– To dokładnie tak jak ja. Co robiłaś przez te wszystkie lata, po tym jak opuściłaś Polskę? – Marzena przypomniała sobie sprawę Listy Sześciu, jak nazywali ją policjanci wydziału kryminalnego, przez którą Iwona musiała opuścić kraj. Gibała o mały włos nie przypłaciła całej tej kabały nie tylko utratą pracy, ale może nawet i więzieniem.
– Zaszyłam się w Madrycie. Znalazłam pracę i urządziłam się tam na stałe. I korzystam z życia pełnymi garściami – powiedziała, wskazując na pływającego w basenie mężczyznę.
– Czym się zajmujesz w Hiszpanii?
– Jestem kosmetyczką, a to jest Benito Carrillo – rzuciła kobieta. Mężczyzna, słysząc swoje nazwisko, pomachał w stronę Gibały.
– Bardzo się cieszę, że ci się udało.
– Nie miałam okazji osobiście ci podziękować. No wiesz, za to wszystko, co dla mnie zrobiłaś.
– Daj spokój, zapomnij. – Marzena machnęła ręką. – Cieszę się, że wszystko dobrze się skończyło.
Benito wyszedł z basenu, podszedł do Gibały i wyciągnął rękę. Kiedy wymieniali uścisk dłoni, Hiszpan przyciągnął kobietę do siebie i objął czule, na tak zwanego misia. Jego ręka dość szybko znalazła się na pośladku policjantki, co nieco Marzenę zaskoczyło.
– Nie miej mu za złe. – Iwona wzruszyła ramionami. – To Latynos. Dla nich to normalne przywitanie.
Ponieważ Marzena dość mocno odczuwała skutki działania alkoholu, nie dość, że się nie opierała, to jeszcze wtuliła się mocniej w muskularne ciało Benita, wyobrażając sobie, że jest z nim w łóżku. Przeszedł ją przyjemny dreszcz podniecenia. Doszła do wniosku, że jeśli podczas wakacji nie zaliczy jakiegoś przystojnego Hiszpana, to wróci do kraju bardzo niezadowolona i zapewne wyładuje frustrację na bogu ducha winnych kolegach z policji kryminalnej.
– Jesteście razem? – zapytała Marzena, jakby chciała sprawdzić, na jak wiele może sobie pozwolić z Carrillo. Przez chwilę przeszło jej przez myśl, aby również złapać go za pośladki, potem jednak przyszło otrzeźwienie.
– Benito rozumie trochę po polsku. Zamierzamy się w przyszłym roku pobrać – poinformowała Strychalska.
Marzena, słysząc tę informację, natychmiast odsunęła się od mężczyzny, jakby był trędowaty. Tymczasem do rozmawiających podeszła zaciekawiona Jadwiga Zając.
– Widzę, że wszędzie można spotkać znajomych – powiedziała, wyciągając rękę, aby się przedstawić. – Nawet na Majorce.
– Chodźmy do baru, napijemy się czegoś pysznego i egzotycznego – zaproponowała Marzena. – Mam chody u barmana.
– Może macie ochotę wybrać się po obiedzie na wystawę? – zapytał nieoczekiwanie Benito. – Mamy zaproszenie, liczba gości jest ograniczona.
– Wystawę? – zdziwiła się Jadwiga. Spojrzała na Marzenę, jakby wyczekiwała na przyzwolenie policjantki.
– Kilka przecznic stąd jest bardzo ciekawa wystawa dotycząca egzotyki i historii Tunezji – ciągnął Hiszpan, zamawiając u barmana cztery krwawe Mary.
– Czemu nie. – Wzruszyła ramionami Gibała. – Obawiam się, że leżąc na basenie i pijąc kolorowe napoje alkoholowe, mogłabym nie doczekać do wieczora – oznajmiła, uśmiechając się ironicznie.
– Zastanawiałyśmy się przed chwilą, jak spędzimy resztę dnia – dodała Jadwiga.
Cała grupa rozmawiała ze sobą jeszcze przez jakiś czas, narzekając głównie na Polskę i jej obywateli, którym daleko było do entuzjazmu i optymizmu Hiszpanów. Marzena co chwilę spoglądała na Benita, któremu ze względu na ograniczenia językowe trudno było nadążyć nad rozmową. Nadrabiał za to charyzmą i urokiem osobistym, nie starając się ukrywać, że Gibała mu się podoba. Policjantka usiłowała się zachowywać taktownie, mając w pamięci informację, że Iwona w przyszłym roku chce wyjść za Benita za mąż. Niestety, utrzymanie oczu na wodzy było niezwykle trudne i to bynajmniej nie ze względu na alkohol krążący w żyłach, ale z powodu wrednej natury Marzeny. W warszawskiej policji dawno temu przylgnęła do niej łatka prowokatorki, która nie zawaha się wykorzystać kobiecych atrybutów, aby osiągnąć zamierzony cel.
– To jesteśmy umówieni – powiedział Benito na odchodnym. – Ubierzcie się ładnie i widzimy się przed hotelem o szesnastej.
Klub Exotica, gdzie urządzona została wystawa, mieścił się w klimatycznych piwnicach trzypiętrowego budynku przy Cala Major, jednej z nadbrzeżnej ulicy Palma de Mallorca. Zaproszeni goście, wśród których byli zarówno mieszkańcy stolicy, jak i turyści, zwiedzali poszczególne pomieszczenia, które urządzone zostały niezwykle gustownie. Na powierzchni kilkunastu metrów kwadratowych mieściła się wystawa obrazów, rzeźb i przedmiotów z bogatej historii Tunezji. Już przy wejściu kelner częstował gości szampanem, co kobiety dość skrzętnie wykorzystały. Benito był miłośnikiem i znawcą sztuki, dlatego wczuł się w rolę przewodnika i opowiadał o przedmiotach zgromadzonych w piwnicach.
– Tunis, stolica Tunezji znana była z bajkowych i nieprawdopodobnych dzieł zwanych mozaikami – ciągnął mężczyzna, wskazując na bajeczny wzór przedstawiający tygrysa.
Kobiety założyły wieczorowe suknie, spodziewając się wykwintnego i wysmakowanego wydarzenia, kiedy tymczasem większość mieszkańców stolicy wyglądała bardzo przeciętnie. Zdarzali się nawet turyści, którzy przybyli na wystawę w plażowych klapkach i krótkich spodenkach. Z powodu ubioru i urody Iwona i Marzena zwracały na siebie sporą uwagę. Nie wiedzieć czemu, tylko za Jadwigą Zając, która miała na sobie długą czarną suknię zasłaniającą całe ciało, nikt się specjalnie nie oglądał. Można było wręcz odnieść wrażenie, że to Benito Carrillo ściąga na siebie więcej spojrzeń niż Polka.
– To jest kopia sarkofagu, którego oryginał znajduje się w muzeum w Kartaginie – tłumaczył Hiszpan.
Czteroosobowa grupa przeszła do kolejnej groty, gdzie znajdowała się wystawa poświęcona niewolnictwu. Pod ścianą stały naturalnej wielkości posągi czarnoskórych mężczyzn zakutych w kajdany.
– Niewolnictwo było bardzo ciekawym zjawiskiem w historii ludzkości – tłumaczył Carrillo po angielsku.
– A co w nim ciekawego? – zdziwiła się Jadwiga. Poprawiła suknię i wydęła policzki, przyglądając się gablocie z autentycznymi papirusami, stanowiącymi umowę zawartą między właścicielem niewolników a bogatym kupcem, który podczas aukcji na targu zrobił zapewne dobry interes.
– Stereotypowe rozumienie tego tematu wprowadza pewne zamieszanie. Nie wiem, czy zdajecie sobie sprawę, ale niewolnicy wcale nie mieli tak źle, jak się powszechnie uważa.
– Ja kojarzę czarnoskórego mężczyznę, który kupowany jest przez zamożnego amerykańskiego pana – powiedziała Marzena. – Niewolników się biło, poniżało, a nawet zabijało.
– A co jeśli ci powiem, że w starożytnym Rzymie, wśród Turków i w muzułmańskim Egipcie dawało się łapówki, żeby zostać niewolnikiem na dworze cesarza lub sułtana? A los robotników najemnych był dużo gorszy od losu niewolnika.
– Dlaczego? – zdziwiła się Zając.
– Niewolnik posiadał jakąś wartość, trzeba było go karmić i dbać o niego, leczyć, jeśli się rozchorował. Robotnik najemny miał zatrudnienie tylko na czas dodatkowej pracy w ogrodzie czy na polu. W momencie, kiedy nie miał zatrudnienia, nikt się nie interesował jego losem.
– Czyli dzięki temu, że byłeś niewolnikiem, miałeś coś w rodzaju ubezpieczenia zdrowotnego? – zapytała Marzena z przekąsem.
– Czasem nawet więcej – odpowiedział mężczyzna. – Było coś takiego, co nazywało się peculium. To znaczy niewolnik mógł gromadzić majątek i nim rozporządzać. Niektórzy niewolnicy byli całkiem majętnymi ludźmi.
– Skoro niewolnik należał do właściciela, to jego majątek również – powiedziała Jadwiga.
– Zgadza się, ale to wszystko było dużo bardziej pragmatyczne. Młody niewolnik był wydajny i przynosił właścicielowi spore korzyści. Wraz z wiekiem robił się mniej użyteczny, ale gromadził również majątek. Na starość taki niewolnik mógł za peculium wykupić wolność. Wówczas pan nie tylko zyskiwał majątek, ale pozbywał się starego schorowanego człowieka, którego nie musiał dłużej utrzymywać.
W pewnym momencie do pomieszczenia weszła kobieta ubrana w krótkie jeansowe spodenki i białą koszulkę na ramiączkach. Na nogach nosiła buty na koturnach, przez co zdawała się dużo wyższa. Rysy jej twarzy, śniada karnacja, czarne włosy i ciemne oczy dobitnie wskazywały, że musiała mieć arabskie korzenie. Nawet dość liberalny Europejczyk mógł uznać, że widoczne pod spodenkami pośladki, oraz prześwitująca koszulka, przez którą przebijały nagie piersi, mogą być zbyt prowokacyjne.
– Dzień dobry, nazywam się Amina Razen i niechcący słyszałam państwa rozmowę – ukłoniła się kobieta.
Czwórka znajomych zmierzyła Arabkę ciekawskim spojrzeniem, zastanawiając się, czego może od nich chcieć.
– Jest pani pracownikiem klubu Exotica? – zdziwił się Benito.
– Jestem menedżerką. Jak państwo widzą, nie jesteśmy zwykłym klubem. Staramy się robić coś więcej. Chcąc przyciągnąć większą publikę, próbujemy organizować różnego rodzaju imprezy i eventy. Bylibyśmy zaszczyceni, gdyby zechcieli państwo wziąć udział w naszym jutrzejszym przedstawieniu.
Marzena i Jadwiga wydawały się zadowolone z nieoczekiwanej propozycji. Jakby nie patrzeć, alternatywą były umizgi do barmana i sączenie drinków przy hotelowym basenie. Przysunęły się bliżej Arabki, aby lepiej ją słyszeć.
– Organizujemy coś na kształt targu niewolników, ale tak z przymrużeniem oka – tłumaczyła Amina. – Byłby to raczej konkurs piękności, podczas którego wybrana byłaby niewolnica i niewolnik imprezy.
– Dlaczego akurat niewolnicy? – zdziwiła się Iwona Strychalska.
– Chcemy przyciągnąć jak największą widownię. Nie ukrywamy, że całość miałaby lekko erotyczne zabarwienie. Pojawią się wynajęte przez nas dziewczyny i chłopcy, którzy będą udawać niewolników. Liczymy również na aktywne uczestnictwo i improwizację naszych szanownych gości.
Marzena spojrzała na Jadwigę, która starała się zachować minę pokerzysty, choć pomysł bardzo jej się podobał. Dziewczyny wymieniły również porozumiewawcze spojrzenia z Benitem i Iwoną. Oboje najwyraźniej nie mieli nic przeciwko, aby pojawić się na imprezie.
– Przyjdziemy – rzuciła Zając oschle.
Arabka wręczyła gościom zaproszenia, pożegnała się i ruszyła polować na kolejnych kandydatów, którzy wyraziliby chęć pojawienia się na jutrzejszym przedstawieniu.
Choć Rafael Ojedo miał już prawie sześćdziesiątkę na karku i nie cieszył się najlepszym zdrowiem, ani myślał przechodzić na emeryturę. Od kilku lat cierpiał na trombocytopenię, co oznaczało, że jego szpik kostny nie produkował wystarczającej ilości białych płytek krwi. Lekarze nie byli w stanie zdiagnozować przyczyny jego choroby. Raz na jakiś czas przetaczano mu koncentrat krwinek płytkowych, który był preparatem krwiopochodnym zawierającym trombocyty zawieszone w niewielkiej ilości osocza. Po tym zabiegu Ojedo przez kilka miesięcy czuł się względnie dobrze. Niemniej jednak choroba sprawiała, że miał fobię na punkcie czystości i porządku. Obawiał się bakterii i wirusów, które jego zdaniem czyhały dosłownie wszędzie. Zdrowy tryb życia nie był jednak jego hobby, a wszelkie szkodliwe używki traktował jak lekarstwo.
Siedział w gabinecie wielkiego domu mieszczącego się przy Carrer la Trotxa na Minorce i mrucząc, palił grube kubańskie cygaro, które jak uważał, miało zbawienny wpływ na jego trombocytopenię. Wstał z fotela i podszedł do ściany, na której wisiały jego zdjęcia z młodości, kiedy był rozchwytywanym aktorem. Szczycił się znajomością z wieloma ważnymi osobistościami z branży filmowej, polityki i biznesu. Przyglądał się fotografii przedstawiającej go w towarzystwie Fidela Castro, od którego nauczył się palić cygara.
Ojedo był szczupłym mężczyzną o ciemnych włosach, krzaczastych brwiach i mocnych rysach twarzy. Nosił bokobrody sięgające aż do żuchwy, które nadawały mu nieco staromodnego wyglądu. Ani jednak myślał, aby je zgolić, twierdząc, że stanowią jego wizerunek artystyczny, który ludzie zapamiętają po jego śmierci.
Nalał sobie mały kieliszek ron miel, specyficznego rodzaju rumu, pochodzącego z Wysp Kanaryjskich, produkowanego z trzciny cukrowej i mieszanego z miodem pitnym. Był to mocny, słodkawy likier o charakterystycznym, intensywnie mahoniowym kolorze. I choć trudno było pić go w wielkich ilościach, Rafael co godzinę raczył się odrobiną trunku, bo utrzymujący się przez godzinę smak doskonale komponował się z cygarem. Lekarzom tłumaczył, że alkohol pomaga mu zabijać groźne drobnoustroje, które próbują atakować jego żołądek.
W pewnym momencie rozległo się głośne pukanie do drzwi.
– Wejść! – krzyknął Rafael.
W progu pojawił się Nicodemo Alvarez, najwierniejszy pracownik i prawa ręka szefa. Wyglądał na zmartwionego i nieco skruszonego. Przeszedł kilka kroków i stanął na dywanie, na którym odbiły się ślady jego butów. Nie wiedzieć czemu, mężczyzna zawsze ustawiał się dokładnie w tym samym miejscu, aby przekazać Rafaelowi złe lub dobre wieści. Tym razem jego mina wskazywała, że gdyby tylko potrafił, najchętniej rozpłynąłby się w powietrzu niczym eteryczna zjawa.
– Mów – powiedział Ojedo. Zwykle proponował Alvarezowi kieliszeczek ron miel, tym razem jednak nie miał na to ochoty, bo od razu wyczuł, że dzisiejsze wiadomości nie będą radosne.
Nicodemo, choć pochodził z Madery, portugalskiej wyspy położonej na Oceanie Atlantyckim, przypominał Włocha. Nosił biało-czarny kapelusz, który wraz z wąsikiem i pociągłą twarzą był wprost doskonałym wabikiem na kobiety. Jego stosunkowo drobna postura i niewysoki wzrost kontrastowały z niezwykle dużymi rękoma, z których Alvarez był dumny. Przez kilkanaście lat uczył się gry na pianinie, jednak musiał skończyć z muzyką po tym, jak połamano mu wszystkie palce. Nigdy potem nie odzyskał w nich pełni władzy i zadowalał się koncertami organizowanymi wyłącznie dla bliskich osób.
– Zacznę może od tego. – Dreptał w miejscu Alvarez. – Pablo Murillo przejął nasz transport. Powiedział, że teraz to jego szlak i jeśli kiedykolwiek zobaczy na nim nasze łodzie, to je zatopi.
Ojedo słuchał informacji przekazywanych przez Nicodema ze względnym spokojem. Dopiero po chwili twarz mu stężała, a brwi powędrowały ku górze. Widać było, że z każdą sekundą mięśnie mężczyzny się napinają. Wreszcie nie wytrzymał, odwrócił się i cisnął kieliszkiem z ron miel w stronę Alvareza. Na szczęście chybił, bo pocisk przeleciał obok jego głowy, po czym rozbił szybę w gablocie z porcelaną, utykając między czajniczkiem a filiżanką.
– Co takiego? – wymamrotał.
– No… – jąkał się Nicodemo. – Murillo kazał to przekazać przez naszych ludzi. Jak dla mnie, to może oznaczać tylko jedno.
Rafael podszedł do Alvareza tak blisko, że poczuł jego miętowy oddech, zapewne odświeżony przed wejściem do gabinetu.
– Co to może oznaczać? – zapytał Ojedo.
– Wojnę? – zapytał cichutko Nicodemo.
– Zgadza się. Od dzisiaj mamy wojnę! – wrzasnął Rafael tak gwałtownie, że kropelki śliny wylądowały na twarzy Alvareza. Mężczyzna był tak sparaliżowany strachem, że nawet nie próbował się wycierać.
– Zawołać chłopaków? – wymamrotał.
– Zawołaj wszystkich. Macie opracować plan, w jaki sposób pozbyć się tego pieprzonego Sycylijczyka z mojej ziemi. Niedoczekanie, jego mać – narzekał Rafael.
– Może trzeba go sprzątnąć? – zaproponował Alvarez.
– No pewnie, że trzeba. Pytanie tylko jak? – zapytał wściekły Ojedo. Zabakał kilkukrotnie cygaro, dzięki czemu nieco się uspokoił. Wypuścił dym z ust. – Trzeba tu posprzątać, bo wszędzie jest pełno kurzu – dodał podniesionym głosem.
– Wezwę sprzątaczki – odpowiedział Nicodemo.
– I zawieź mój dywan do czyszczenia – parsknął Rafael.
– Zajmę się tym, tylko jest coś jeszcze, szefie – wymamrotał, przecierając twarz rękawem koszuli.
Rafael musiał usiąść, bo czuł, że z nadmiaru emocji może się za chwilę przewrócić.
– Mów – wymamrotał, rozpierając się na fotelu i wciągając do ust dym z cygara.
– Jeszcze ta Marika Larson – wymamrotał Alvarez.
– Co z nią?
– Zniknęła.
– Jak to zniknęła? – zdziwił się Rafael.
– No zapadła się pod ziemię. Może wróciła do Szwecji, albo…– mężczyzna nie dokończył zdania. Wykrzywił szyję, robiąc minę szubienicznika.
– Sądzisz, że Murillo byłby do tego zdolny? – zasępił się Ojedo.
– Problem jest tylko w tym, że Marika nie dokończyła filmu.
– Ile zabrakło?
– Dwóch scen pod koniec.
– Dokręćcie sceny z jakąś dublerką, przecież nie musicie pokazywać jej twarzy – stwierdził Rafael, wzruszając ramionami. – Przecież to nie monodram.
– No właśnie problem w tym, że w tych scenach twarz gra bardzo istotną rolę – ciągnął Nicodemo.
– Ja chyba oszaleję – obruszył się Ojedo, uderzając otwartą ręką w blat dębowego stołu, który otrzymał od swojego ojca. Wstał z fotela i ruszył po gabinecie pełnym zabytkowych mebli, starych perskich dywanów i arrasów wiszących na ścianach. Wiele osób mówiło mu, że tego typu materiały mają w sobie mnóstwo roztoczy i bakterii. Ojedo jednak nie chciał o tym słyszeć, rozkazując czyścić je nad wyraz często. Podobno tylko w swoim gabinecie mógł się skupić. – Wiesz, że przez ten film pójdę z torbami. Musimy go dokończyć, a potem jak najszybciej sprzedać.
– A wspominałem może, że dystrybutor filmu zagroził, że jak do końca miesiąca mu go nie dostarczymy, to zerwie umowę? – wysyczał przez zęby Alvarez.
– Ja was wbiję na pal, a potem pozabijam – uniósł się Rafael, zaciskając dłoń w pięść. – W takim razie musimy skończyć ten film. Znajdźcie jakąś dublerkę na miejsce Larson.
– Może być trudno, Szwedki mają specyficzną urodę. Chyba że wśród turystek – zastanawiał się głośno Nicodemo.
– Nie wiem. Wyciągnijcie ją spod ziemi – urwał Ojedo. – Czy masz dla mnie dzisiaj choć jedną dobrą informację?
– Mam jeszcze jedną, ale złą – powiedział skruszony Nicodemo. Wahał się, czy czasem nie odwrócić się na pięcie i nie wybiec z gabinetu szefa. Wytrzymał jednak, zagryzł wargi, zamknął oczy i powiedział:
– Nasz dostawca zażądał… – nie dokończył zdania.
– Czyli kto? – Rafael zgromił wzrokiem Nicodema, który najchętniej zamieniłby się w mysz i czmychnął do najmniejszej dziury.
– Alonzo Bella. Powiedział, że jeśli nie dostarczymy mu Mariki Larson w prezencie, to odetnie nam dostawy towaru.
– Słucham? – zapytał Ojedo. Musiał złapać się szafki, aby nie upaść. Gdyby był czajnikiem z wodą, wszedłby w stadium wrzenia.
– Zauroczył się w niej, kiedy oglądał nasze filmy. Musi ją mieć jako kobietę do towarzystwa, bo inaczej zacznie handlować z Pablem Murillem.
W tym momencie Rafael nie wytrzymał, złapał za kryształowy wazon stojący na komodzie i cisnął nim w Nicodema, który na szczęście zdołał się uchylić. Nie mogąc wytrzymać presji, zaczął wycofywać się w stronę wyjścia. Dotarł do drzwi i otworzył je. Rafael tymczasem złapał za gipsowe popiersie Che Guevary i zamachnął się, chcąc cisnąć nim w pracownika. Trafił jednak w drewniane skrzydło, które z hukiem zamknęło się za Nicodemem. Postument spadł na podłogę i rozbił się na kilka mniejszych części.
– Znajdźcie tę Szwedkę, albo kogoś w jej zastępstwie, bo inaczej koniec ze mną – wymamrotał Rafael, wypuszczając głośno powietrze. – I posprzątajcie tu, bo oszaleję.
Dalsza część dostępna w wersji pełnej