Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Leon Kowal, skorumpowany były policjant, zmuszony jest otworzyć biuro detektywistyczne. Nowy interes nie przynosi jednak oczekiwanych profitów. Wizyta młodego programisty, który prosi o pomoc w odnalezieniu swojej dziewczyny, wydaje się zrządzeniem losu. Niestety Kowal wikła się w kolejne problemy... Również polecamy cykl „Prokurator Marian Suski” o śledztwach warszawskiej policji kryminalnej prowadzonych razem z prokuratorem Marianem Suskim.
Wojciech Kulawski - pisanie traktuje jak przygodę życia. Inspiracje czerpie z dalekich podróży i nocnych rozmów z ciekawymi ludźmi. Uważa, że wiedza zgromadzona w książkach, to najcenniejszy skarb ludzkości. Nie zamyka się w jednym nurcie literackim, eksperymentując z kryminałem, thrillerem, sensacją, horrorem, sci-fi a nawet literaturą obyczajową. Mieszka w malowniczym Rzeszowie. Laureat licznych nagród i wyróżnień w konkursach literackich m.in. Poznań Fantastyczny, Literacki Debiut Roku, Międzynarodowy Festiwal Kryminału czy Międzynarodowy Festiwal Opowiadania.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 385
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
LIND & CO
@lindcopl
e-mail: [email protected]
Tytuł oryginału:
Między światami
Wszystkie prawa zastrzeżone.
Książka ani jej część nie może być przedrukowywana ani w żaden inny sposób reprodukowana lub odczytywana w środkach masowego przekazu bez pisemnej zgody Wydawnictwa Lind&Co Polska sp. z o o.
Wydanie I, 2023
Projekt okładki: Studio Karandasz
Grafika na okładce:
Andrey Kiselev, deagreez (ai generated image),
riakhinantonUkraine / Adobe Stock
Copyright © dla tej edycji:
Wydawnictw0 Lind&Co Polska sp. z o o, Gdańsk, 2023
ISBN 978-83-67494-98-4
Opracowanie ebooka Katarzyna RekWaterbear Graphics
Przejażdżka rollercoasterem okazała się niezapomnianym przeżyciem. Kamil chciał już wystartować na największą atrakcję parku rozrywki, którym była ogromna RocketFire, reklamowana jako „najbardziej wstrząsające przeżycie w twoim dotychczasowym życiu", gdy ujrzał twarz Magdy i zrozumiał, że trzeba poszukać czegoś spokojniejszego. Znali się od trzech miesięcy, jednak dopiero dwa tygodnie temu odważył się zaprosić ją do kina. Potem były jeszcze cukiernia i kawa, nie mając pomysłu na czwartą randkę, postanowił zabrać Magdę do parku rozrywki.
Magdalena Zawadzka, choć nie była pięknością według powszechnie przyjętego kanonu, miała w sobie coś pociągającego. Długie, ciemne włosy spinała w dwa kucyki, co ujmowało jej około dziesięciu lat. Piegi na małym nosie, pieprzyk na lewym policzku, świdrujące czarne oczy oraz nienaganna figura tworzyły obraz pewnej siebie uczennicy żeńskiego gimnazjum, która pod miłą aparycją więzi diabła. Oboje pracowali w firmie InfoSense, która była częścią dużej medycznej korporacji. Gdy tylko natknęli się na siebie przypadkiem w windzie, Magda od razu zwróciła uwagę Kamila. Nigdy nie był typem amanta, wręcz przeciwnie – nawiązanie kontaktu z płcią przeciwną zawsze przysparzało mu wielu trudności. W jego trzydziestodwuletnim życiu były dwie, może trzy kobiety, które mógłby od biedy nazwać swoimi dziewczynami. Przy czym żaden związek nie trwał dłużej niż kilka miesięcy. Za każdym razem kończyło się podobnie: wybranki serca po pewnym czasie nazywały Kamila nudziarzem i po prostu go porzucały. Cóż mógł poradzić, że bardziej kręciły go komputery niż koleżanki. Mieszkał w bloku z matką, emerytowaną kucharką, która za miesiąc kończyła siedemdziesiąt lat. Kobieta prawie codziennie przy obiedzie truła mu, że powinien się wreszcie ustatkować, znaleźć sobie żonę i założyć rodzinę, bo przecież ona nie będzie żyła wiecznie.
Kamil Rozner szybko zauważył, że Magda była dzisiaj nieswoja, rozkojarzona i nieobecna. Nawet na rollercoasterze zachowywała się powściągliwie, choć pozostali krzyczeli wniebogłosy, wymachując rękami i nogami. Magda zaś kurczowo trzymała się siedzenia, z zaciśniętymi zębami i zamkniętymi oczyma wyczekiwała zakończenia ekstremalnej przejażdżki.
– A może jednak RocketFire? – zapytał nieśmiało.
– Chyba muszę odpocząć. Mój błędnik szaleje po poprzedniej karuzeli – odpowiedziała. Rozejrzała się po parku rozrywki. Wszędzie było pełno ludzi, jakiś clown żonglował piłeczkami, ojciec z dzieckiem strzelali ze śrutówki do kręcącej się tarczy. Tysiące kolorów migało i falowało, nakładając się na siebie i wprawiając Magdę w stan, którego nie mogła dokładnie określić, jakby tkwiła na granicy świadomości.
– W takim razie koło młyńskie – stwierdził Kamil.
Kupili bilety na ogromną karuzelę, która wznosiła się na wysokość trzydziestu dwóch metrów. I choć tempo jazdy nie było zawrotne, widok rozciągający się z małej gondolki na okolicę przyprawiał o zawrót głowy.
Ustawili się za dwojgiem młodych ludzi i czekali cierpliwie, aż dotrą na początek kolejki. Niski mężczyzna z obsługi parku co jakiś czas zatrzymywał i uruchamiał ogromne koło, aby każdy z chętnych mógł zająć miejsce. Gdy nadeszła ich pora, wsiedli do wolnego wagonika i powoli zaczęli się wznosić. Kamil, widząc, że ich dłonie niemal się dotykają, zdecydował się na ten jakże odważny w jego mniemaniu krok. I choć czuł, jak trzepoczące ze strachu serce pompuje mu krew do skroni, to wreszcie się przełamał. Przez pierwsze sekundy Magda nie reagowała, dopiero gdy wszyscy zainteresowani zajęli miejsca, a koło młyńskie ruszyło, odwzajemniła uścisk. W górze podziwiali piękny letni krajobraz rozciąga jący się z góry. Każdy z wagoników miał zadaszenie, do którego została przytwierdzona okrągła tarcza, przypominająca dziecięcą zabawkę – bączka. Magda nadal wydawała się nieobecna, utkwiła wzrok w jakimś odległym punkcie na horyzoncie. Dla niej ten lukrowany świat, stworzony na zamkniętym terenie ku uciesze dzieci i dorosłych, był obcy i wrogi. Bezchmurne niebo zdawało się kłębowiskiem złej energii, a zielone lasy widoczne z oddali przypominały śmietnisko pełne zgnilizny. I do tego ta upiorna kolorowa tarcza, doprowadzająca do szaleństwa. Skupiła myśli, aby odwrócić uwagę od kręcącego się obrzydlistwa, które niejako wwiercało się w jej czaszkę. Ogarnęła ją nieodparta ochota, aby natychmiast stąd uciec. Dopiero po chwili doszła do wniosku, że przecież nie skoczy z trzydziestu metrów na betonową posadzkę.
– Czy coś cię martwi? – zagadnął Kamil, który dostrzegł jej rozdrażnienie.
– Nie, dlaczego? – odparowała.
– Wyglądasz na osowiałą – odrzekł, nadal zastanawiał się, czy powinien zdecydować się na kolejny krok ku zacieśnieniu relacji z koleżanką. Może gdyby pocałował Magdę na samej górze wielkiego koła młyńskiego, zapamiętałaby to zdarzenie jako początek ich wielkiej miłości? Popatrzył na dziewczynę, która niczym zahipnotyzowana wpatrywała się w kolorową tarczę kręcącą się na dachu wagonika przed nimi. Potrząsnął głową, odrzucając do tyłu długie loki, aby lepiej przyjrzeć się Magdzie. Jej oczy były nieobecne. W pewnym momencie Kamil poczuł przeszywający ból dłoni. Spojrzał w dół i omal nie zemdlał z wrażenia. Paznokcie Magdy wpiły się w jego skórę tak mocno, że przebiły ją w kilku miejscach. Na podłogę gondolki kapała krew. Gdyby tego było mało, twarz dziewczyny wykrzywiła się w przerażającym grymasie. Jej wargi rozszerzyły się, ukazując zęby – niczym u psa, który broni miski z jedzeniem. Źrenice oczu powędrowały do góry, jakby próbowały zajrzeć w środek czaszki.
– Magda, co się dzieje? – zapytał Kamil, próbując poluzować żelazny uścisk dłoni ukochanej. – Magda! – krzyknął, jakimś cudem wyrywając rękę. Obejrzał swoją dłoń i szybko skonstatował, że nie jest tak źle, choć z dwóch miejsc dość obficie wyciekała krew. Odruchowo oblizał ranę, po czym ścisnął ją drugą dłonią, aby zatamować krwawienie.
– Magda, czy ty jesteś na coś chora? – dopytywał. – Niektórzy epileptycy źle reagują na kolorowe tarcze, kino albo stroboskop.
Mimo usilnych starań chłopaka Magda nadal tkwiła w zatrważającym odrętwieniu. Przestraszony, potrząsał nią energicznie, nawet uderzył lekko w twarz, chcąc wyrwać z letargu, jednak bez efektu. Nagle Magda przekręciła głowę w stronę Kamila, wyglądała na spokojniejszą, ale po chwili w jej oczach pojawił się dziki strach. Przylgnęła do Kamila i zaczęła dygotać niczym w ataku febry.
– Co się dzieje? Mam wezwać lekarza? Zatrzymać koło? – rzucał bez zastanowienia Kamil, który nie wiedział, co mógłby zrobić, by pomóc Magdzie.
– Byłam tam – wymamrotała. Jej dłonie błądziły po jeansach i białej, krótkiej koszulce Kamila, próbując znaleźć punkt zaczepienia. Wreszcie wczepiła się w jego T-shirt i zacisnęła mocno ręce, jakby broniła się przed upadkiem w przepaść.
– Gdzie byłaś? – zdziwił się. Przytulał Magdę, głaszcząc ją po głowie. Czuł jej strach, który wypełnił przestrzeń wokół nich. Nawet świecące słońce schowało się za chmurą, choć Kamil mógłby przysiąc, że pięć minut temu nie widział na niebie żadnych obłoków. Był przekonany, że musiał to być jakiś atak paniki, może w ten sposób uzewnętrzniała się choroba psychiczna albo schizofrenia, o której Magda nie zdążyła mu powiedzieć. Co chwilę oblizywał krwawiącą dłoń, aby nie pobrudzić koleżanki.
– Ten facet w gondolce przed nami zaraz skoczy – szepnęła Magda.
– Co ty bredzisz?
Kamil nie widział dobrze, bo gondolka przed nimi była zasłonięta daszkiem w kształcie parasolki. Odniósł jednak wrażenie, że siedzący w niej mężczyzna odpina pasy, podnosi się z miejsca i rzu ca się w dół w momencie, kiedy kosz znajdował się w najwyższym punkcie koła młyńskiego. Para obserwowała, jak rozkłada ręce i szybuje niczym ptak. Zdarzenie trwało kilka sekund, ale Kamil zapamiętał wszystko w najdrobniejszych szczegółach – uśmiechniętą twarz samobójcy, jego oczy, zadowolone, jakby wreszcie zaznały ukojenia, błysk zegarka na nadgarstku spadającego. Ktoś krzyczał, przebijając się przez tłum ludzi bawiących się w parku rozrywki. Ciało mężczyzny, bezwładne niczym szmaciana lalka, obijało się o metalowe konstrukcje koła młyńskiego, by ostatecznie upaść na betonową posadzkę. Jego głowę otoczyła plama krwi przypominająca rozszerzającą się aureolę. Pojedyncze osoby, które były świadkami wypadku, zaczęły wrzeszczeć. Wokół zmasakrowanego ciała zebrała się grupka ludzi, a wśród nich również pracownicy parku rozrywki.
– Wezwać lekarza! Zatrzymać karuzelę! – wołał ktoś.
Kamil Rozner patrzył na scenę z niedowierzaniem. Przez jakiś czas nie mógł wydusić z siebie ani słowa. Jego mózg próbował poukładać to, co się przed chwilą wydarzyło, ale chaos nie opuszczał jego myśli.
– Ty wiedziałaś… że on skoczy? – wykrztusił.
– Widziałam to. Byłam tam – odpowiedziała.
– Gdzie byłaś?
– Nawet nie wiesz, jak tam jest okropnie. To dojmujące poczucie strachu, bólu i zagrożenia. Oni tu po nas przyjdą i wtedy wszyscy umrą. – Wtuliła się w ramię Kamila i zaczęła szlochać.
Rozner siedział oszołomiony i czekał, aż wszyscy pasażerowie koła młyńskiego opuszczą wagoniki i przyjdzie wreszcie ich kolej. Jedno wiedział na pewno: to, czego przed chwilą doświadczył, w żaden sposób nie dało się racjonalnie wytłumaczyć.
Leon Kowal zaczynał się męczyć. I to bynajmniej nie z powodu złej formy. Jak na trzydziestodziewięciolatka trzymał się całkiem nieźle. Biegł przez pasaż handlowy Centrum Handlowego Panorama, uważając, by nie wpaść na przechodniów oglądających wystawy sklepów. W oddali widział uciekającego chłopaka z torebką w ręku, która jeszcze pięć minut temu tkwiła w dłoni starszej kobiety. Zastanawiał się, czy nie zrezygnować. Przecież złapanie drobnego złodziejaszka nie sprawi, że świat stanie się lepszy. Nie otrzyma nagrody prezydenta miasta albo chociaż bonu na zakupy w sklepie. Aktualnie największym problemem Kowala było uratowanie biznesu, w którego rozkręcenie włożył ogrom pracy. Pomysł, aby założyć biuro detektywistyczne, na początku wydawał się strzałem w dziesiątkę, ale zderzenie z rzeczywistością pogrzebało piękne wizje. Kowal uwierzył barwnym opowieściom byłych policjantów, którzy mieli opływać w dostatkach, śledząc współmałżonków podejrzanych o zdradę albo poszukując zaginionych dzieci porwanych przez zdesperowanych ojców pozbawionych możliwości widywania się z latoroślami, a teraz ledwo wiązał koniec z końcem, oczekując na intratne zlecenia.
Kilka lat wstecz poczucie obowiązku kazałoby mu biec, aż do utraty sił, ale wiele minionych wydarzeń, szczególnie te negatywne, gruntownie zmieniły jego sposób postrzegania świata. Jakiś czas temu coś w nim pękło, nie miał już motywacji, która mobilizowałaby go, by stać na straży prawa i sprawiedliwości. Dobrze wiedział, że przyczyną pogłębiającej się apatii była postawa jego przełożonych. Choć on sam uważał, że nie ma sobie niczego do zarzucenia. W końcu wszyscy funkcjonariusze policji brali. Taka była polska rzeczywistość. Tym bardziej Leon nie mógł zrozumieć, jak mogli go wydalić ze służby. Zrobili z niego kozła ofiarnego i poświęcili jako przestroga dla innych.
Złodziejaszek uciekający z torebką najwyraźniej był mistrzem parkouru. Gdy dotarł do ruchomych schodów, wskoczył na poręcze i w kilka sekund zbiegł na dół, skacząc między ludźmi niczym kozica tatrzańska. Kowal miał już odpuścić, kiedy nieoczekiwanie wpadł mu do głowy pomysł, jak zastawić pułapkę na uciekiniera. Wszystko wskazywało na to, że chłopak kieruje się do południowego wyjścia. Gdyby Kowal zbiegł schodami, mógłby skrócić sobie drogę. Oczywiście pod warunkiem, że złodziej nie zmieniłby zdania i nie wybrał innej drogi ucieczki. Były policjant nie miał nic do stracenia, dopadł do drzwi prowadzących na klatkę schodową i omijając co drugi schodek, pomknął dwa piętra niżej, gdzie zaczaił się tuż przy wyjściu z centrum handlowego.
Wysoki chłopak właśnie wymykał się przez drzwi, przekonany, że udało mu się zgubić pościg, kiedy Kowal złapał go za rękę i jednym mocnym uderzeniem w splot słoneczny sprowadził do parteru. Dzięki wieloletniemu doświadczeniu w policji dokładnie wiedział, gdzie należy bić, aby nie pozostawiać śladów.
Odebrał torebkę złodziejowi i czekał, aż pojawią się pracownicy ochrony obiektu.
– Miałeś dzisiaj niefart, że na mnie trafiłeś – stwierdził.
– Spieprzaj – warknął zwijający się z bólu chłopak. Był ubrany w krótkie spodenki i czarną koszulkę, a jego dolną wargę pokrywały paskudne pęcherzyki.
– Możemy się zabawić w loterię. Jeśli babeczka ma w torebce więcej kasy, bo chciała akurat kupić sobie nowy odkurzacz, to masz przesrane – powiedział Kowal. – Będziesz sądzony za przestępstwo. Jeśli jest to typowa emerytka z kilkoma groszami, to skończy się na wykroczeniu. Jakie to życie jest niesprawiedliwe – skwitował. Spojrzał na drzwi galerii, z których wybiegli trzej ochroniarze.
– Dziękujemy za interwencję – wysapał barczysty pracownik zabezpieczający obiekt. Jego postura atlety, broda i wąsy sprawiały, że budził respekt. Najwidoczniej ktoś, kto zatrudniał ochroniarzy, był święcie przekonany, że groźny wygląd to w tym zawodzie więcej niż połowa sukcesu.
– Proszę jeszcze to. – Kowal wyciągnął rękę z torebką w dłoni.
– Dziękujemy. Właścicielka już zgłosiła kradzież. Czeka w recepcji razem z policjantem.
Leon zaklął pod nosem, gdy zdał sobie sprawę, w jaką kabałę się wpakował. Będzie teraz musiał składać wyjaśnienia, być może odwiedzić komisariat albo nawet udać się do prokuratury, aby raz jeszcze streścić minione zdarzenie. Niewykluczone też, że zostanie wezwany przez sąd w roli świadka. I to tylko dlatego, że postanowił zabawić się w prawego obywatela.
Na szczęście po godzinie był już wolny, gdy opuścił centrum handlowe, poczuł ogromny głód. Ruszył do najbliższego sklepu spożywczego i zakupił pół chleba i serek topiony – produkty, które składały się na jego dietę od dobrego miesiąca. Z obecną zasobnością portfela Kowala masło było zbytecznym luksusem.
Wrócił do klitki ulokowanej na parterze czteropiętrowego bloku przy ulicy Racławickiej, gdzie mieściło się jego biuro. Raz jeszcze rzucił okiem na tabliczkę z napisem: „Leon Kowal prywatny detektyw", oraz wypisany mniejszą czcionką zakres usług. Któryś z byłych kolegów z policji podpowiedział mu, aby na początku nie wybrzydzał i brał każdą sprawę. Dlatego na szyldzie znalazły się testy na ojcostwo, rozwody, obserwacje miejskie, poszukiwanie osób, wykrywanie podsłuchów i monitoringu, a nawet pomoc w rozstrzyganiu konfliktów o spadek. I byłoby wspaniale, gdyby nie jeden mały szczegół. Od założenia biura detektywistycznego nie miał ani jednego klienta. Na samą myśl o liczbie pozwoleń i urzędniczych zgód związanych z otwarciem biura robiło mu się niedobrze, ale trzymał się nadziei, że ta droga przez mękę zaprowadzi go do finansowego eldorado. Sądził, a wręcz miał pewność, że przy tylu znajomościach i kontaktach, które wyniósł z policji, bez większego problemu znajdzie chętnych na swoje usługi. Czynsz za biuro był co prawda niski, ale zważywszy, że biznes nie przynosił żadnych profitów, oszczędności błyskawicznie się rozeszły. Stanęło na tym, że utrzymanie gospodarstwa domowego spadło na barki jego żony Olgi, znudzonej pracą nauczycielki polskiego w jednym z warszawskich liceów. Nie mógł uwierzyć, że jego życie w – wydawałoby się – kilka chwil uległo tak drastycznej zmianie. Jak w jakimś gorzkim żarcie. Fakt faktem, będąc w policji, nigdy nie opływał w dostatki, ale nie musiał też jeść przez okrągły miesiąc serka topionego. Wchodząc do ciasnego, zatęchłego pomieszczenia, gdzie wcześniej urzędował jakiś podrzędny adwokat, przypomniał sobie poranną rozmowę z żoną.
– Przestań się oszukiwać i spójrz prawdzie w oczy – prawie krzyczała Olga. Ta niska, drobna kobieta o pełnych policzkach i ładnej, okrągłej twarzy piętnaście lat temu zawróciła w głowie Leonowi. O dziwo, wylądowali w łóżku już na drugim spotkaniu, co wówczas tłumaczył sobie swoim nieodpartym urokiem osobistym. Niestety zakochanie i pociąg seksualny ulotniły się po pięciu latach, później została tylko szara codzienność. Być może ich małżeństwo byłoby bardziej udane, gdyby mieli dzieci, o które kiedyś bardzo się starali. Z czasem poddali się i pogodzili z faktem, że nie będzie im dane przedłużyć ludzkiego gatunku – i choć miłość rozwiała się pośród długich, szarych i niemal identycznych dni, zostali ze sobą z przyzwyczajenia i wygody. Kowalowi ten układ odpowiadał i byłby całkiem zadowolony, gdyby nie wybuchowy charakter Olgi. Nawet najdrobniejsza rzecz potrafiła wyprowadzić ją z równowagi, kłótnie stały się stałym elementem ich codzienności. W ten sposób wyładowywali frustrację i narastające zgorzknienie.
– Mówiłem już, że dam sobie trzy miesiące na rozkręcenie interesu – przypomniał Leon.
– Niestety – bąknęła – nie przewidzieliśmy, że w jednym miesiącu popsuje nam się i pralka, i piec. Nasz domowy budżet się nie spina. Musiałam pożyczyć pieniądze od Jolki. Nawet nie wiesz, jakie to upokarzające – żaliła się Olga, zagryzając kanapkę z pasztetem.
– Mam mnóstwo znajomości i kontaktów, poproszę kumpli, żeby podesłali mi jakichś klientów do biura – przekonywał Kowal, choć czuł, że traci grunt pod nogami, a stan jego poczucia wartości sięga mulistego dna.
– Przestań się łudzić. Znajdź jakąś robotę na etacie. To przynajmniej comiesięczny pewny przychód, a nie modlitwa o zlecenia – nie ustępowała.
Leon zmrużył oczy i spojrzał na żonę, jakby planował w myślach popełnienie jakiegoś przestępstwa.
– A może moglibyśmy ruszyć zapas? – zapytał.
– Chyba od tej zabawy w detektywa na mózg ci padło – fuknęła. – Zobaczą, że masz tę kasę, i żadne znajomości cię nie uratują. Wylądujesz w pierdlu i wtedy naprawdę będziemy mieli problem.
– Może masz rację – przyznał, zagryzając wargi. – Daj mi jeszcze miesiąc. Potem wezmę pracę w ochronie, którą proponował mi Jacek – dodał, choć wizja snucia się po jakimś obiekcie albo pilnowania posesji bogaczy nie mieściła mu się w głowie. Jak nisko musi upaść człowiek, aby przetrwać w tym okrutnym świecie?
Leon Kowal usiadł przy biurku, wyjął chleb i zaczął smarować go serkiem topionym, kromka po kromce, dobrze wiedział, jakiej grubości warstwy nakładać, aby wystarczyło go na wszystkie. Położył nogi na stole i wpatrywał się w pająka, który od kilku dni z wielkim mozołem plótł sieć w kącie pokoju.
– Kurwa mać! – zaklął, po czym cisnął kanapką w drzwi.
Jakże inaczej potoczyło się jego życie, niż zakładał. Skończył studia na wydziale turystyki i pełen entuzjazmu wyruszył na podbój biur podróży. Niestety szybko się okazało, że o pracę w tym zawodzie wcale nie jest tak łatwo. Zniechęcony, uległ namowom ojca, byłego wojskowego, i wstąpił do policji, gdzie powoli piął się po szczeblach kariery. Dochrapał się nawet stołka komisarza. I gdy miało już być z górki – wyższa pensja, kilku podległych ludzi i odcinanie kuponów aż do emerytury – jeden z policjantów, który nienawidził Kowala, oskarżył go o korupcję. Przesłuchano handlarza samochodami, który – ratując się przed więzieniem – zeznał, jak było. Leon nie poszedł co prawda siedzieć, ale pożegnał się ze służbą i przywilejami przysługującymi mundurowym.
Z zadumy wyrwało go energiczne pukanie do drzwi. Przekonany, że to któryś z mieszkańców, w końcu przybysz musiał jakoś dostać się na klatkę, uchylił skrzydło, za którym ujrzał blondwłosą, atrakcyjną dziewczynę.
– Dzień dobry – zaczęła pewnie. – Nazywam się Monika Wójcik i przysyła mnie do pana urząd pracy.
Kowal zmierzył ją od stóp do głów. Wyglądała na bardzo młodą, choć mocny makijaż nie pozwalał na dokładniejsze określenie wieku. Miała na sobie kremowy żakiet i krótką spódnicę. W ręku trzymała papierową teczkę.
– Ale ja nie chciałem żadnego pracownika z urzędu – zdziwił się.
Monika weszła do środka i rozejrzała się po niewielkim biurze.
– Brakuje tu kobiecej ręki – nadmieniła. – Czy klienci nie uciekają, widząc tak zaniedbane miejsce pracy prywatnego detektywa?
– Klienci przychodzą tu do mnie, a nie do biura. Mógłbym nawet pracować w domu i też byłoby dobrze – odgryzł się Leon, który nie zamierzał się chwalić, że nie miał jeszcze żadnego klienta.
– Skończyłam studia detektywistyczne na SGGW. Mogłabym się panu przydać – rzuciła z uśmiechem. Miała lekko skrzywione jedynki, co wcale nie ujmowało jej uroku – wręcz przeciwnie. Usiad ła na biurku, eksponując opalone nogi.
Kowal, zbity z tropu odważnym zachowaniem Moniki, nie wiedział, co odpowiedzieć, gdy otworzył usta, wyrwało mu się jedynie:
– SGGW?
– No tak, Szkoła Główna Gospodarstwa Wiejskiego. Choć pewnie wie pan, co to jest. – Zmarszczyła brwi. – Nazywaliśmy ją żartobliwie „szkoła gówna". Mogę panu opowiedzieć o zajęciach praktycznych w oborze. To było niezapomniane przeżycie.
– Przecież mówiła pani, że skończyła szkołę detektywistyczną?
– No tak, ale mieliśmy też różne zajęcia praktyczne w ramach zajęć dodatkowych. Wie pan, jak pasjonująca może być inseminacja krowy. Opowiedzieć? – zapytała szelmowsko.
– Może nie – zaprotestował. – Proszę pokazać dokumenty – dodał. Doszedł do wniosku, że może poudawać i przeprowadzić rozmowę rekrutacyjną, choć i tak nie mógł zaproponować urodziwej absolwentce żadnej pracy, nie mówiąc już o zapłacie. Rozsiadł się za biurkiem i przeglądał teczkę, pomrukując z dezaprobatą.
– Nie brylowała pani na studiach – zauważył. – Oceny dostateczne z kryminalistyki.
– Nauczyciele się na mnie uwzięli, bo byłam zbyt ambitna – ucięła temat Monika.
– Wie pani, właściwie to ja dopiero zaczynam. Sam czekam na zlecenia. Nie mógłbym pani zapłacić za pracę – wyjaśnił.
Monika wstała z biurka i poszła w kierunku toalety. Wróciła po chwili z wilgotną ścierką. Uśmiechnęła się i oświadczyła:
– Wystarczy mi to, co dostanę z urzędu, no i będę miała opłacone składki. Ja zdobędę doświadczenie, a pan będzie miał darmowego pracownika, to chyba dobry układ.
– I nie musiałbym pani niczego płacić? – upewnił się.
– Absolutnie nic – zapewniła, po czym zabrała się za wycieranie kurzy z półek, mebli i biurka.
– Co pani robi?
– Muszę doprowadzić to miejsce do porządku.
Kowal wstał poirytowany. Stanął przy oknie i obserwował krzątającą się dziewczynę.
– Nie chcę żadnego pracownika – powiedział dobitnie. – Prawdopodobnie za tydzień czy dwa to miejsce przestanie istnieć, a ja skończę jako ochroniarz. Jeśli podpiszę umowę z urzędem pracy, będę musiał dotrzymać warunków zatrudnienia, a co za tym idzie, co najmniej przez trzy miesiące nie będę mógł zlikwidować firmy.
Monika nie przejęła się wybuchem frustracji Kowala, nadal wycierała kurze i układała długopisy, notesy i inne przedmioty, chcąc wprowadzić w pomieszczeniu nieco ładu.
– Proszę natychmiast opuścić moje biuro – rozkazał Kowal.
– Dobrze, nie nalegam. – Monika odłożyła ścierkę, zabrała teczkę i już miała skierować się do drzwi, gdy rozległ się dźwięk domofonu. Detektyw wyjrzał przez okno i ujrzał przed blokiem chłopaka o długich, kręconych włosach.
– Klient – wyszeptał, skonsternowany nagłością zdarzeń usiadł na fotelu za biurkiem i skinął ręką w stronę drzwi. – Niech pani pójdzie i zaprosi go do środka.
Monika wykonała polecenie niedoszłego szefa i wyszła na klatkę schodową.
– Dzień dobry, szukam detektywa Leona Kowala – oznajmił Kamil Rozner.
– Dzień dobry, szef pana przyjmie, zapraszam. – Wskazała klientowi drzwi do biura. – To tutaj, proszę wejść. Napije się pan kawy? – zaproponowała, po czym uświadomiła sobie, że nigdzie nie widziała ekspresu ani nawet czajnika.
– Jeśli to nie kłopot.
– Witam pana. – Kowal wstał od biurka i wyciągnął rękę w stronę chłopaka. – Zapraszam.
– W takim razie… ja zaraz wracam. – Monika skierowała się ku wyjściu, aby popędzić do najbliższej kawiarni.
– Dziękuję – zawołał za nią Kowal.
Rozner usiadł na krześle i ciężko westchnął.
– Proszę się uspokoić. Coś pana dręczy? – zaczął Kowal, rozsiadając się na fotelu. Wyciągnął z szuflady kilka kartek papieru do drukarki, poszukał długopisu, który zmienił położenie po sprzątaniu Moniki, i spojrzał na Roznera, dając znać, że może opowiadać, z czym przychodzi.
– Nie wiem, jak zacząć. – Chłopak rozglądał się nerwowo, jakby obawiał się jakiegoś zagrożenia.
– Najlepiej najprościej, od początku – poradził Kowal z uśmiechem, zadowolony, że wreszcie ma pierwszego klienta.
Wcześniej
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji
Wojciech Kulawski
Prokurator Marian Suski
Tom 1. Lista sześciu
Tom 2. Między udręką miłości a rozkoszą nienawiści
Tom 3. Zamknięci
Tom 4. Poza granicą szaleństwa
Tom 5. Patostreamerzy
Tim Mayer
Tom 1.Syryjska legenda
Tom 2. Meksykanska hekatomba