Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Bądź hygge! – bądź szczęśliwy!
Wyobraź sobie, że jest deszczowy dzień, a ty siedzisz w fotelu pod kocem i czytasz książkę. Wyobraź sobie, że jesz kolację przy świecach z przyjaciółmi i świetnie się bawisz. Wyobraź sobie, że siedzisz przed kominkiem z ukochaną osobą, a na zewnątrz szaleje zamieć. To, co właśnie odczuwasz, to hygge.
Hygge jest pojęciem, którego nie da się dosłownie przetłumaczyć na język polski, a które jest jednym z najpiękniejszych duńskich słów. To określenie na uczucie szczęścia, ciepła, komfortu i bezpieczeństwa.
Duńczycy są najszczęśliwszym narodem na świecie. Meik Wiking, autor książki i dyrektor Instytutu Szczęścia w Kopenhadze, przybliża nam duński przepis na szczęście, którym jest właśnie filozofia hygge. Duńczycy cieszą się z drobnostek, żyją wolniej i spędzają dużo czasu z bliskimi. Bo w końcu szczęście to radość z małych rzeczy!
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 120
Hyga? Hhyoogh? Heurgh? Nieważne, jak będziemy wymawiać czy pisać hygge. Pozwolę sobie sparafrazować jednego z największych filozofów naszych czasów – Kubusia Puchatka, który zapytany, jak się pisze słowo oznaczające pewne uczucie, odpowiedział: „Tego się nie pisze, to się czuje”.
Pisownia i wymowa to zresztą mały kłopot. Prawdziwą sztuką jest wytłumaczenie, czym dokładnie jest hygge. Bo hygge to wiele różnych rzeczy: to sztuka stwarzania atmosfery intymności i ciepło na sercu, ale też zero zmartwień, poczucie ukojenia, przytulne tête-à–tête i moje ulubione kakao przy świecach.
Hygge to raczej odpowiedni nastrój i coś, czego się doświadcza, a nie rzeczy. To przebywanie z ludźmi, których się kocha. To dom. Poczucie, że jesteśmy bezpieczni, chronieni przed światem, że możemy spokojnie opuścić gardę. Możemy bez końca rozmawiać o wielkich i małych życiowych sprawach, ale możemy też po prostu cieszyć się swoją milczącą obecnością. Możemy wreszcie delektować się w samotności filiżanką dobrej herbaty.
Któregoś roku w grudniu, tuż przed Bożym Narodzeniem, spędzałem weekend z kilkorgiem przyjaciół w starej chacie. Najkrótszy dzień roku rozświetlał pokrywający wszystko dookoła śnieżny kobierzec. Kiedy około czwartej po południu zaszło słońce i mieliśmy je zobaczyć dopiero za siedemnaście godzin, weszliśmy do środka, żeby rozpalić ogień w kominku.
Zmęczeni długą wędrówką, na wpół śpiący, w grubych swetrach i wełnianych skarpetach usiedliśmy wokół paleniska. Słychać było jedynie bulgotanie gotującego się gulaszu i trzaski ognia, od czasu do czasu ktoś wypił łyk grzanego wina. Nagle odezwał się jeden z moich przyjaciół:
– Czy może być coś bardziej hygge? – spytał retorycznie.
– Może – powiedziała po chwili jedna z dziewczyn. – Gdyby na dworze rozszalała się burza śnieżna.
Wszyscy przytaknęliśmy.
Mam najlepszą pracę na świecie. Badam, co czyni ludzi szczęśliwymi. W Instytucie Badań nad Szczęściem, Happiness Research Institute, który jest niezależnym think tankiem zajmującym się dobrostanem, szczęściem i jakością życia, staramy się rozpoznawać przyczyny i skutki ludzkiego szczęścia, by móc podnosić jakość życia ludzi na całym świecie.
Siedzibę mamy w Danii i – owszem – od poniedziałku do piątku palimy w biurze świece, i – owszem – wybraliśmy to właśnie biuro po części ze względu na hygge. Chociaż kominka akurat nie mamy. Na razie. Powstaliśmy i działamy w Danii, ponieważ Dania nieustannie lokuje się wśród najszczęśliwszych krajów świata. Chociaż bynajmniej nie jest doskonałą utopią: staje przed takimi samymi wyzwaniami i problemami jak inne kraje. Jestem jednak przekonany, że może być źródłem inspiracji dla wszystkich krajów, które szukają sposobu na to, żeby poprawić jakość życia swoich obywateli.
To, że Dania jest jednym z najszczęśliwszych krajów świata, budzi duże zainteresowanie mediów. Nie ma tygodnia, żeby dziennikarze z „New York Timesa”, BBC, „Guardiana” czy „China Daily” nie pytali mnie: „Dlaczego Duńczycy są tacy szczęśliwi?” i „Czego możemy się nauczyć od Duńczyków o szczęściu?”. Co więcej, delegacje burmistrzów, badaczy i polityków ze wszystkich zakątków świata często odwiedzają nasz Instytut w poszukiwaniu, no cóż… szczęścia – albo przynajmniej żeby dowiedzieć się, skąd bierze się duński dobrostan. Dla wielu to zagadka, bo Duńczycy nie dość że mają okropną pogodę, to jeszcze płacą podatki, które należą do najwyższych na świecie.
Co ciekawe, państwo opiekuńcze cieszy się tu dużym poparciem. Wynika to ze świadomości, że model opiekuńczy zamienia dobrobyt ogółu właśnie w dobrostan. My nie płacimy podatków, mówią Duńczycy – my inwestujemy w swoje społeczeństwo. Kupujemy jakość życia. Kluczem do zrozumienia duńskiego dobrostanu jest uświadomienie sobie, że duńskie państwo dobrobytu potrafi redukować ryzyko, niepewność i lęk obywateli i nie dopuszcza do tego, żeby czuli się skrajnie nieszczęśliwi.
Choć ostatnio przyszło mi do głowy, że duńska recepta na szczęście może zawierać niezauważony do tej pory składnik: hygge. Sam termin hygge pochodzi od norweskiego słowa oznaczającego dobrostan. Przez niemal pięćset lat, aż do roku 1814, kiedy to Dania utraciła Norwegię, te dwa kraje były jednym królestwem. W pisanym języku duńskim hygge pojawiło się po raz pierwszy na początku XIX wieku i skojarzenie z dobrostanem i szczęściem może nie być przypadkowe.
Według Europejskiego Sondażu Społecznego Duńczycy są najszczęśliwszymi ludźmi w Europie, ale też właśnie Duńczycy najczęściej spotykają się z przyjaciółmi i rodziną i odczuwają największy spokój. Nic zatem dziwnego, że zainteresowanie hygge wzrasta. Dziennikarze przemierzają Danię w poszukiwaniu hygge. W jednym z brytyjskich college’ów naucza się duńskiego hygge. Na całym świecie powstają piekarnie hygge, sklepy hygge, kawiarnie hygge. Ale jak się tworzy hygge? Jaki związek ma hygge ze szczęściem? No i co to właściwie jest? To tylko część pytań, na które szukam w tej książce odpowiedzi.
ROZDZIAŁ 1
Żaden przepis na hygge nie będzie kompletny bez świec. Kiedy pyta się Duńczyków, z czym kojarzy im się hygge, osiemdziesiąt pięć procent wymienia właśnie świeczki.
Nieprzypadkowo na kogoś, kto psuje zabawę, mówi się po duńsku lyseslukker, co dosłownie znaczy: ten, który gasi świecę. Każdy Duńczyk wie, że najszybciej osiągniemy stan hygge, zapalając kilka świec, czyli levende lys, po duńsku żywe światło. Ambasador Stanów Zjednoczonych w Danii Rufus Gifford twierdzi, że Duńczycy są zakochani w świecach. „Nie chodzi o to, że świece stoją w salonie. One są wszędzie. Palą się w klasach szkolnych, w salach konferencyjnych, dosłownie wszędzie. Dla Amerykanina ogień w szkole to zagrożenie pożarowe, dla Duńczyków stan emocjonalny: radość i przyjemność”.
I jest w tym wiele racji. Z danych Stowarzyszenia Europejskich Producentów Świec wynika, że właśnie w Danii zużywa się najwięcej świec na mieszkańca w Europie. Każdy Duńczyk spala około sześciu kilogramów wosku rocznie. Dla porównania każdy Duńczyk zjada w ciągu roku trzy kilogramy bekonu. Bo konsumpcja bekonu także należy w Danii do standardowych miar. Ale jeśli chodzi o zużycie świec, Duńczycy biją rekordy. Spalają ich dwa razy więcej niż Austriacy, którzy z nieco ponad trzema kilogramami na głowę rocznie zajmują w tej kategorii drugie miejsce. Nie dotyczy to jednak świec zapachowych. Asp-Holmblad, najstarszy producent świec w Danii, nie ma ich nawet w ofercie. Świece zapachowe są uważane za sztuczne, a Duńczycy zdecydowanie preferują produkty naturalne i organiczne. Jeśli chodzi o produkty organiczne, plasują się wręcz na jednym z czołowych miejsc w Europie.
Według badań opublikowanych ostatnio w jednym z największych duńskich dzienników ponad połowa Duńczyków jesienią i zimą pali świece codziennie, jedynie cztery procent twierdzi, że nigdy nie zapala świec. W grudniu sprzedaż świec rośnie trzykrotnie. Przed Bożym Narodzeniem pali się też specjalną świecę adwentową – kalenderlys. Różni się od zwykłych tym, że jest podzielona na dwadzieścia cztery odcinki odpowiadające dniom poprzedzającym Boże Narodzenie. Każdego dnia spala się konkretny oznaczony fragment. W ten sposób świeca staje się najwolniejszym na świecie czasomierzem.
Inna ważna okazja związana z paleniem świec to czwarty maja. To tak zwany lysfest, święto światła. Wieczorem 4 maja 1945 roku BBC podało, że Niemcy, okupujące Danię od 1940, poddały się. Podczas drugiej wojny światowej w Danii, podobnie jak w innych krajach okupowanych przez Niemcy, z obawy przed nalotami obowiązywało zaciemnienie. Dzisiaj Duńczycy świętują powrót światła, wystawiając świece w oknach swoich domów.
Świece są niewątpliwie hyggelige, ale mają też wady. Jedną z nich jest sadza. Badania dowodzą, że zapalenie jednej świeczki zanieczyszcza powietrze mikrocząsteczkami sadzy bardziej niż uliczny ruch samochodowy.
Badania przeprowadzone przez Duński Instytut Badań Budowlanych wykazały, że palące się świece zanieczyszczają powietrze w pomieszczeniach bardziej niż papierosy czy gotowanie. Ale chociaż Dania jest krajem bardzo uporządkowanym, jak dotąd nikt jeszcze nie wpadł na pomysł, żeby na świecach umieszczać stosowne ostrzeżenia. Nikt nie odważy się zadrzeć ze zwolennikami hygge. Rośnie natomiast świadomość, że jeśli w pokoju paliły się świece, należy go potem dobrze wywietrzyć. Niezależnie od konsekwencji zdrowotnych Duńczycy nadal zużywają nieprzyzwoicie dużo świec.
Oświetlenie nie sprowadza się tylko do świec. Duńczycy mają obsesję na punkcie światła w ogóle. Kiedyś w Rzymie przez dwie godziny szukaliśmy z moją dziewczyną restauracji, która miałaby oświetlenie odpowiednio hyggelig.
Duńczycy uważnie wybierają lampy i umieszczają je w strategicznych miejscach, tak żeby dawały łagodne światło. Oświetlenie to dziedzina sztuki, nauka i gałąź przemysłu. Najpiękniejsze lampy na świecie pochodzą ze złotego okresu duńskiego dizajnu, na przykład lampy Poula Henningsena, Arnego Jacobsena czy Vernera Pantona. Nawet w niewielkich mieszkaniach studentów, którzy na co dzień zaciskają pasa, można znaleźć lampy Vernera Pantona – warte nawet tysiąc euro.
Zasada jest prosta: im bardziej przytłumione światło, tym więcej hygge. Temperatura barwna lampy błyskowej to mniej więcej pięć tysięcy pięćset kelvinów, jarzeniówki pięć tysięcy kelvinów, lampy żarowej około trzech tysięcy kelvinów, podczas gdy zachód słońca, płonące drewno czy paląca się świeca to jakieś tysiąc osiemset kelvinów. I to jest ideał hygge.
Gdyby ktoś z was miał ochotę poczuć, jak to jest obcować z wampirami, powinien zaprosić Duńczyków na kolację hygge i posadzić ich pod jarzeniówką. Najpierw będą zezować, próbując zbadać dziwne urządzenie pod sufitem. Potem, już w trakcie kolacji, zaczną się nerwowo drapać i przesuwać krzesła.
Powodem obsesji na punkcie światła jest klimat, który od października do marca pozbawia Duńczyków dostępu do naturalnego światła. Jedyne, czego wówczas jest pod dostatkiem, to ciemność. Lato jest w Danii przepiękne. Gdy tylko pojawiają się pierwsze promienie słońca, Duńczycy budzą się z zimowego snu i ruszają szukać słonecznych miejsc. To moja ulubiona pora roku. Ale jakby nie było dość, że zimy w Danii są ciemne i zimne, a lato krótkie, mamy rocznie sto siedemdziesiąt dziewięć dni deszczu. Fanom Gry o tron polecam, by wyobrazili sobie zamek Winterfell.
Dlatego właśnie hygge jest takie ważne, dlatego stało się częścią narodowej tożsamości i kultury kraju. Hygge to antidotum na chłodne zimy, deszczowe dni i wszechogarniającą ciemność. Hygge można zapewniać sobie przez cały rok, ale zimą hygge to już nie tyle konieczność, ile strategia przetrwania. Dlatego Duńczycy są hygge-fundamentalistami. I mogą o tym rozmawiać bez przerwy.
Ulubioną częścią mojego kopenhaskiego mieszkania jest parapet w kuchni. Jest na tyle szeroki, że można na nim wygodnie siedzieć. Dodając poduszki i koc, stworzyłem tam prawdziwy hyggekrog (zobacz słowniczek hygge, s. 42). Znajdujący się pod parapetem grzejnik sprawia, że w chłodne zimowe wieczory jest to idealne miejsce, żeby się ogrzać z kubkiem herbaty w ręku. Ale to, co lubię najbardziej, to łagodne, ciepłe bursztynowożółte światło padające z okien mieszkań naprzeciwko. Bez przerwy zmieniająca się mozaika, którą częściowo zawdzięczamy Poulowi Henningsenowi. Dobrze oświetlone wnętrze to zwykle zasługa lamp jego autorstwa, w Danii nazywanych po prostu lampami PH.
Ten znany duński architekt i projektant był dla oświetlenia tym, kim Edison był dla żarówki. Jak większość Duńczyków miał obsesję na punkcie światła. Niektórzy nazywają go pierwszym architektem światła, ponieważ poświęcił życie badaniu wpływu światła na nasze samopoczucie. Jego celem było stworzenie lampy, która dawałaby jasne, rozproszone światło, ale nie świeciłaby prosto w oczy.
Poul Henningsen urodził się w 1894 roku. Wychował się nie w ostrym świetle elektrycznym, tylko w łagodnym świetle lampy naftowej. To ono stało się potem jego inspiracją. Projektując elektryczne oświetlenie, starał się uzyskać efekt przypominający łagodne, miękkie światło lampy naftowej.
Żeby dobrze oświetlić pokój, nie potrzeba pieniędzy – konieczna jest natomiast kultura. Kiedy skończyłem osiemnaście lat, zacząłem eksperymentować: szukałem w oświetleniu harmonii. Ludzie są jak dzieci. Jak tylko dostaną nowe zabawki, odrzucają kulturę i zaczyna się szał.
Kiedy wieczorem jedzie się tramwajem i patrzy w okna mieszkań na pierwszym piętrze, widać, jakie są ponure. Nic – ani meble, ani ozdoby, ani dywany – nie jest tak ważne jak dobre oświetlenie.
Poul Henningsen(1894–1967), On Light
W 1925 roku Poul Henningsen po trwających ponad dekadę eksperymentach zaprezentował pierwszy model swojej lampy. Dzięki składającej się z kilku warstw obudowie lampa PH dawała miękkie, rozproszone światło, jednocześnie ukrywając jego źródło – żarówkę. Dodatkowo, żeby ostre białe światło miało cieplejszy odcień, jedna z części lampy została pomalowana od środka na czerwono. Największym sukcesem projektanta okazał się wypuszczony w 1958 roku model PH5 z charakterystycznymi metalowymi osłonami. Do dzisiaj wyprodukowano ponad tysiąc różnych modeli, w najróżniejszych konfiguracjach. Wiele z nich przestano już produkować. To białe kruki, których ceny na aukcjach dochodzą nawet do czterdziestu tysięcy euro.
W 1943 roku rodzina Klintów zaczęła produkować charakterystycznie pofałdowane klosze. Tak naprawdę dziesięć lat wcześniej lampę tę zaprojektował na własny użytek duński architekt Peder Vilhelm Jensen-Klint. Potrzebował osłony do lampy naftowej, którą zaprojektował wcześniej. Produkcja lamp stała się rodzinnym przedsięwzięciem Klintów, którzy wdrażali do produkcji innowacyjne dizajnerskie pomysły.
VP Globe Pantona to lampa wisząca dająca miękkie, rozproszone światło, pochodzące z wnętrza okrągłej obudowy. Została zaprojektowana w 1969 roku przez Vernera Pantona – enfant terrible duńskiego dizajnu. Verner Panton uwielbiał pracować z nowoczesnymi materiałami, takimi jak plastik czy stal. Studiował w Duńskiej Królewskiej Akademii Sztuk Pięknych, w Szkole Architektury, Wzornictwa i Konserwacji, gdzie dzisiaj znajduje się zajmujące się badaniami nad światłem sztucznym i dziennym „laboratorium światła”.
Jest grupa zawodowa zainteresowana światłem co najmniej tak bardzo jak Duńczycy. To fotografowie. Słowo fotografia oznacza malowanie światłem. Malując światłem, pozwalają nam lepiej zrozumieć i docenić oświetlenie.
Może właśnie dlatego uwielbiam fotografować. W ciągu ostatnich dziesięciu latach zrobiłem dziesiątki tysięcy zdjęć, a moją ulubioną porą dnia jest złota godzina – pierwsza po wschodzie słońca i ostatnia przed zachodem. Wtedy słońce jest nisko, a jego promienie, przebywając długą drogę przez atmosferę, dają ciepłe, miękkie, rozproszone światło o złotym odcieniu. Niekiedy nazywa się ten czas porą magiczną. Osobiście przez jedną dwieście pięćdziesiątą sekundy byłem zakochany w każdej kobiecie, której zrobiłem zdjęcie o tej właśnie porze. To właśnie ten rodzaj światła tworzy klimat hygge. W takim oświetleniu my sami i wszyscy nasi przyjaciele wyglądają wspaniale, lepiej niż po zastosowaniu filtra na Instagramie.
To proste. Zapalcie świece. Ale pamiętajcie, żeby potem wywietrzyć pokój. Możecie się też zastanowić nad oświetleniem elektrycznym. Na ogół kilka mniejszych lampek ustawionych w różnych miejscach daje światło bardziej hyggelig niż jedna duża lampa zawieszona na suficie. Możecie też spróbować stworzyć niewielkie nisze światła.
ROZDZIAŁ DRUGI
O języku duńskim można powiedzieć wiele rzeczy, ale na pewno nie że jest piękny. Google podpowiada nam, że duński brzmi jak… niemiecki i jak ziemniak – to dwie pierwsze propozycje. Dla cudzoziemca brzmi tak, jakby ktoś mówił po niemiecku z gorącym ziemniakiem w ustach.
Ktoś kiedyś stwierdził, że Duńczycy wydają odgłosy przypominające kaszel chorej foki. Nie zmienia to faktu, że kiedy trzeba opisać hygge, mamy do wyboru bardzo wiele zwrotów.
Hygge to zarówno czasownik, jak i przymiotnik: coś może być hyggelig(t). Jaki hyggelig salon! Jak hyggeligt cię widzieć! Mam nadzieję, że spędzisz czas hyggeligt!
Powtarzamy hygge i hyggelig tak często, że cudzoziemcy mogą niekiedy zacząć podejrzewać, że cierpimy na łagodną formę zespołu Tourette’a. Co chwila podkreślamy, jakie coś jest hyggelig. Bez przerwy. Opowiadamy o tym, jak to będzie hyggeligt, kiedy się spotkamy w piątek, a potem, w poniedziałek, będziemy wspominać, jak hyggeligt było w piątek.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki