Immunitet - Remigiusz Mróz - ebook + audiobook + książka

Immunitet ebook i audiobook

Remigiusz Mróz

4,5

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

18 osób interesuje się tą książką

Opis

Najmłodszy w historii sędzia Trybunału Konstytucyjnego zostaje publicznie oskarżony o zabójstwo człowieka, z którym nic go nie łączy. Ofiara pochodzi z innego miasta i nigdy nie spotkała swojego rzekomego oprawcy, mimo to prokuratura zaczyna zabiegać o uchylenie immunitetu.

Spisek na szczytach władzy? Polityczna zemsta? A może sędzia jest winny?

Oskarżony zwraca się o pomoc do znajomej ze studiów, Joanny Chyłki. Nie wie, że prawniczka, która niegdyś brylowała w salach sądowych, teraz zmaga się z chorobą alkoholową i upiorami z czasów młodości.

Razem zaczynają odkrywać tropy prowadzące do miejsc, gdzie zasady prawa nie sięgają…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 631

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 16 godz. 33 min

Lektor: Krzysztof Gosztyła
Oceny
4,5 (7814 oceny)
5066
1989
640
109
10
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
MagdaW-F

Nie oderwiesz się od lektury

Są takie książki, gdzie lektor jest mistrzem świata i człowiek nie wie czy to dobra książka czy jego super praca. Pan Krzysztof Gosztyła jest mistrzem w swoim fachu, uwielbiam Mroza za jego powieści, ale bez Pana to nie byłoby to samo!
220
JKN81

Nie oderwiesz się od lektury

Nadal nie wiem czy lubię Chyłkę, za to na pewno lubię Zordona :) Polecam!
30
Marysssia

Całkiem niezła

Po tej książce czuję się jakbym oglądała nie najlepszy serial ale zakończenie każdego odcinka było na tyle zaskakujące (ale też absurdalne) że trzeba kontynuować oglądanie żeby zobaczyć co dalej. Jeśli sięgnę po kolejną część tego cyklu, to raczej żeby zobaczyć co z bohaterami, bo główny wątek nie był zbyt interesujący (chociaż zapowiadał się naprawdę nieźle).
21
E-nia

Nie oderwiesz się od lektury

super
10
Maya87

Nie oderwiesz się od lektury

ok
00



Copyright © Remigiusz Mróz, 2016

Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2016

Redaktor prowadząca: Monika Długa

Redakcja: Karolina Borowiec

Korekta: Magdalena Owczarzak

Projekt okładki: Mariusz Banachowicz

Projekt typograficzny, skład i łamanie: Stanisław Tuchołka / panbook.pl

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej: Dariusz Nowacki

Wydanie elektroniczne 2016

eISBN 978-83-7976-511-9

CZWARTASTRONA

Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.

ul. Fredry 8, 61-701 Poznań

tel.: 61 853-99-10

fax: 61 853-80-75

[email protected]

www.czwartastrona.pl

Mojemu Tacie,

który kiedyś podsunął mi pomysł, że ciekawie byłoby studiować prawo.

Sędzia Trybunału Konstytucyjnego nie może być, bez uprzedniej zgody Trybunału Konstytucyjnego, pociągnięty do odpowiedzialności karnej ani pozbawiony wolności.

Art. 196 Konstytucji RP z dnia 2 kwietnia 1997 r.

(Dz. U. Nr 78, poz. 483 z późn. zm.)

Prohibenda est ira in puniendo.

– Przy wymierzaniu kary należy powściągnąć gniew.

Rozdział 1

Wniosek

1

Szpital bielański, Warszawa

Noc była jednomyślna. Przeszłość nie zamierzała dać za wygraną, teraźniejszość nie chciała trwać, a przyszłość zdawała się nie nadchodzić.

Joanna Chyłka przypuszczała, że udałoby jej się zasnąć jedynie wtedy, gdyby podano jej końską dawkę środków nasennych. Tymczasem lekarze robili coś zupełnie odwrotnego.

Do szpitala trafiła nieprzytomna i natychmiast podłączono ją pod kroplówkę, a potem zacewnikowano. Przetoczono płyny, wykonano rutynowe badania i przeniesiono ją do kilkuosobowej sali. Dla lekarzy i pielęgniarek była to noc jak każda inna. Pacjentów z zatruciem alkoholowym było na pęczki, choć zazwyczaj nie trafiali na Bielany w środku tygodnia.

Zazwyczaj nie byli także renomowanymi prawnikami, partnerami w jednej z największych warszawskich kancelarii, Żelazny & McVay.

Chyłka objęła to stanowisko dzięki manipulacji, bezwzględności i sprytowi, czyli dokładnie tak, jak sobie to niegdyś wymarzyła. Nigdy nie miała zamiaru być jedną z tych prawniczek, które długimi latami tkwią w miejscu, czekając, aż zwolni się miejsce, bo któryś z partnerów przeszedł na emeryturę.

Nie planowała też jednak tego, że kiedyś aparatura medyczna będzie przetaczać przez jej ciało litry płynów, by wypłukać z niego alkohol.

Poruszyła się nerwowo i odchrząknęła. Gardło ją zabolało, zupełnie jakby w środku lata wybrała się na długi bieg w pełnym słońcu i przez dwie godziny nie miała czym choćby zwilżyć ust.

Rozejrzała się po ciemnej sali. Jedynym źródłem światła była latarnia na parkingu, ale w półmroku dostrzegła kilkoro innych pacjentów. Wszyscy spali.

Po Kordianie Oryńskim nie było śladu, choć przypuszczała, że to właśnie on ją tutaj przywiózł. O ile pamiętała, odwiedził ją w mieszkaniu, kiedy była w trakcie opróżniania butelki swojej ulubionej, meksykańskiej wódki. Dał jej soku z cytryny, mówił coś o ojcu, ale niczego więcej nie potrafiła sobie przypomnieć. Może to i dobrze.

Noc naprawdę wydawała się zdeterminowana, by nie dać jej wytchnienia. Joanna miała wrażenie, że czas jest jej przeciwnikiem, z którym uporczywie się siłuje. Stara się popchnąć go do przodu, przesunąć swoje życie o minutę dalej, tymczasem coś wciąż zdaje się ją hamować.

Dotrwała jakoś do rana, nie zmrużywszy oka. Nie wzywała pielęgniarki ani lekarza dyżurującego. Wyszła z założenia, że nic dobrego to nie przyniesie. Musiała się napić, a żadne z nich nie mogło jej w tym pomóc.

Zanim wzeszło słońce, zdążyła kilkakrotnie podjąć decyzję, że wstanie, pójdzie do dyżurki i natychmiast się wypisze. Ledwo jednak podnosiła rękę, opuszczały ją siły. Rankiem zresztą nie było lepiej.

W końcu zasnęła na kilka godzin, a kiedy się obudziła, wydawało jej się, że cofnęła się do przeszłości. Otworzywszy oczy, zobaczyła nad sobą twarz człowieka, którego nie widziała od czasów studenckich. I którego zbyt dobrze nie wspominała.

We wszystkich uczelnianych turniejach sądowych, namiastkach anglosaskich moot courtów, występowali zawsze przeciwko sobie. Prowadzący niejednokrotnie musieli nakładać na nich improwizowane kary porządkowe, tak zacietrzewieni się stawali.

A mimo to właśnie Sebastian Sendal stał teraz przy jej łóżku. I trzymał bukiet kwiatów, których zapach działał na nią drażniąco.

– Co to za badyle? – wychrypiała.

Sebastian uniósł brwi i nie odpowiadał. Chyłka odchrząknęła.

– Przynosisz mi śmierdzące chabazie, to się tłumacz.

Sendal przestąpił z nogi na nogę. Nie sprawiał takiego wrażenia, jakie powinien. Joanna wiedziała, że był najmłodszym sędzią, jakiego kiedykolwiek wybrano do Trybunału Konstytucyjnego. Mówiło się o nim, że jest nadzieją polskiej judykatury, że zajdzie wysoko, a ostatecznie może nawet kiedyś przewodniczyć Trybunałowi Sprawiedliwości Unii Europejskiej.

Teraz jednak wyglądał jak zagubiony student, który nie wie, czy dziś przypadkiem miało być kolokwium, czy nie.

– Połóż to gdzieś albo wyrzuć do kosza – poradziła mu Joanna. – A potem mów, co tu robisz? I gdzie jest Zordon?

– Kto?

Sebastian potoczył wzrokiem po sali, jakby spodziewał się, że gdzieś znajdzie flakon.

– Oryński.

– Ten twój aplikant?

– Żaden ci on mój.

– Myślałem, że…

– Źle myślałeś – ucięła. – Siadaj.

Skoro wiedział, o kogo chodzi, musiał śledzić doniesienia medialne na jej temat. Kordian pojawiał się w nich równie często jak ona, nawet jeśli formalnie nie prowadzili danej sprawy razem. Chyłka zmrużyła oczy i przyjrzała się Sendalowi. Właściwie sama również doskonale orientowała się, co u niego. Nie utrzymywali kontaktu, ale była na bieżąco – to, czego nie mówiły jej media, dopowiadał Facebook. Na dobrą sprawę nie musiała nawet o nic pytać, by wiedzieć, z kim się ożenił, gdzie spędzał wakacje, na jakie filmy chodził do kina, kiedy i w którym szpitalu urodził się jego chrześniak i jak wyglądał. Nieciekawie, jak każde inne nowo narodzone dziecko.

Sendal przysiadł na łóżku.

– Co tu robisz? – zapytała.

Znów się rozejrzał.

– Dobre pytanie.

– Na które powinieneś odpowiedzieć w ciągu kilku sekund.

– Mhm.

– Więc? Jesteś ostatnią osobą, której bym się spodziewała.

Nabrał tchu i poprawił poły marynarki. Nosił dobry garnitur, jakby pracował w sektorze prywatnym, nie publicznym. A może był to już nieaktualny stereotyp? Chyłka miała wrażenie, że minął czas siermiężnie ubierających się prokuratorów i sędziów, którzy toporność prawa zdawali się przenosić na swoją powierzchowność. Teraz śledzili trendy, mieli modne marynarki, a krawaty wiązali dokładnie tak, jak największe gwiazdy Hollywood podczas oscarowej gali.

Sebastian bez wątpienia należał do nowego pokolenia jurystów. W połączeniu z jego kompetencjami i pewnością siebie otwierało mu to wiele drzwi. Tyle że w tym konkretnym momencie nie przypominał samego siebie.

– Zadzwoniłem do Żelaznego & McVaya i…

– To nigdy nie prowadzi do niczego dobrego – wpadła mu w słowo. – Ale w porządku, mów dalej.

– Próbowałem cię namierzyć, słyszałem, że wróciłaś do firmy.

– Dobre wieści podróżują szybko.

– Te złe jeszcze szybciej.

Joanna uniosła brwi.

– W każdym razie powiedzieli mi, że jesteś w szpitalu.

Zastanawiała się, kto był tak wylewny. Zordon z pewnością nie, on doskonale wiedział, że nawet liche kłamstwo będzie lepsze od prawdy. Ale w kancelarii było wiele osób, które chętnie podzieliłyby się tą wieścią z Sendalem.

– Pomyślałem, że cię odwiedzę – dodał Sebastian. – Bo jeśli nic się nie zmieniło od studiów, to istnieje duże prawdopodobieństwo, że nikt nie przyniesie ci kwiatów. A właściwie że nikt do ciebie nie zajrzy.

Chyłka w istocie miała nadzieję, że tak będzie.

– Co ci powiedzieli?

– Że masz jakieś problemy zdrowotne.

– Tylko tyle?

– O więcej bym nie pytał.

– W porządku – mruknęła. – Przejdźmy więc teraz do tematu, który interesuje mnie najbardziej. Co tu robisz, do cholery? I dlaczego potrzebujesz mojej pomocy?

– A kto powiedział, że…

– Mów, nie mam całego dnia.

Spojrzał na łóżko, a potem przeniósł wzrok na pozostałych pacjentów. Najwyraźniej za punkt honoru postawili sobie udawanie, że nie słyszą toczącej się rozmowy.

– Leżysz w szpitalu, czasu masz pod dostatkiem.

– Niedługo wychodzę.

– Nie wygląda na to.

– Nieważne, jak co wygląda. Pozory są po to, by mylić.

Sebastian otworzył usta, ale się nie odezwał. Przez moment wyglądał, jakby starał się upchnąć myśli gdzieś z tyłu głowy, nie pozwalając im stać się słowami. W końcu skinął głową.

– Zostałem oskarżony o popełnienie przestępstwa.

Joanna spojrzała na niego z powątpiewaniem.

– Nie mogą cię o nic oskarżyć, chroni cię immunitet.

– Formalnie nie wniesiono jeszcze aktu oskarżenia, ale wiem, że to tylko kwestia czasu.

Tego jeszcze nie było. Jeśli pamięć jej nie myliła, żaden sędzia Trybunału Konstytucyjnego nie został ani pozbawiony immunitetu, ani tym bardziej oskarżony o jakiekolwiek przestępstwo.

W okamgnieniu zapomniała o kroplówce, ledwo uświadomionym bólu głowy, suchości w gardle… a przede wszystkim o tym, że jest trzeźwa jak niemowlę. Nie pamiętała, kiedy ostatnim razem mogła to powiedzieć.

To, co działo się w ostatnich dniach, ostatnie sprawy, którymi się zajmowała… wszystko sprawiało wrażenie wspomnień należących do kogoś innego.

Skupiła myśli na Sendalu. Uznała, że skoro pamięć odmawia współpracy w sprawie nieodległej przeszłości, najlepiej będzie, jeśli skoncentruje się na teraźniejszości.

– Jesteś pewien, że będą chcieli postawić zarzuty?

– Tak.

– Pozostali sędziowie uchylą ci immunitet?

– Nie wiem – odparł z wahaniem. – Ale… nie, chyba nie. Nie sądzę.

Jej również nie wydawało się, by był to realny scenariusz. Mimo że – jak na grupę wybitnych prawników przystało – członkowie Trybunału potrafili skakać sobie do gardeł, solidarność zawodowa miała się w najlepsze, jak w każdym innym organie sądowniczym.

Chyba że oskarżenie naprawdę coś miało. To zmieniałoby postać rzeczy.

– O co cię oskarżą?

– Zabójstwo.

– Co proszę?

– Prokurator postawi mi zarzut z artykułu sto czterdzieści osiem, Chyłka. Muszę powtarzać?

– Nie. A nawet nie powinieneś tego robić, jeśli nie chcesz działać mi na nerwy.

Przez chwilę milczeli. Właściwie mogłaby szeptem zapytać go, czy prokuratura ma mocny materiał, albo jeszcze ciszej zagadnąć, czy rzeczywiście zrobił to, o co został oskarżony. Odpowiedzi na te pytania niespecjalnie ją jednak interesowały.

– Można to wygrać? – zapytała.

– Nie wiem. Być może.

Brzmiało to całkiem nieźle, uznała w duchu. I nadawało się w sam raz na sprawę, dzięki której mogłaby wrócić na należne jej miejsce w palestrze. Wprawdzie pozycję w kancelarii odbudowała, ale renoma w środowisku to co innego. Tego nie osiągnie w jeden dzień. Chyba że wybroni przed zarzutami sędziego Trybunału Konstytucyjnego.

Zmrużyła oczy.

– Dopiero co zostałeś wybrany – powiedziała. – Immunitet będzie cię chronił jeszcze przez dziewięć lat.

– Mhm.

– Nie zdążyłeś też jeszcze nikomu podpaść. A władza od momentu wyboru się nie zmieniła.

– Zgadza się.

– Więc prokurator, który zamierza postawić ci zarzuty, albo jest samobójcą, albo zebrał naprawdę dobry materiał dowodowy.

– Kiedy tak stawiasz sprawę…

– Biorę to.

– Słucham?

– Coś ewidentnie jest na rzeczy – rzuciła, podciągając się do wezgłowia. – Ale możesz spać spokojnie. Jak tylko stąd wyjdę, będziesz reprezentowany przez kancelarię Żelazny & McVay.

Zanim zdążył się odezwać, posłała mu lekki uśmiech, który znikł z jej twarzy tak szybko, jak się pojawił. Wskazała mu wzrokiem drzwi.

– Na razie to tyle – oznajmiła. – A teraz wracaj na Szucha i zacznij węszyć.

– Węszyć?

– Ktoś wziął cię na celownik, Sendal. Rozeznaj się w temacie, żebym wiedziała, do kogo sama mam wymierzyć.

Chwilę później opuścił salę, a Chyłka wezwała pielęgniarkę. Oznajmiła, że wychodzi na własne żądanie i będąc w pełni władz umysłowych, domaga się dostarczenia jej odpowiednich dokumentów.

Formalności załatwiła w dyżurce pielęgniarek. Kiedy wróciła do sali, zobaczyła, że ktoś wstawił chwasty od Sendala do niewielkiego flakonu. Zainteresowało ją jednak co innego. Tuż obok stał drugi wazon, a w nim pojedyncza czarna róża. Nietypowy prezent, choć dla kobiety uwielbiającej Iron Maiden być może adekwatny.

Podeszła do kwiatka i zobaczyła, że tuż obok leży złożona na pół kartka papieru. Otworzyła ją i przebiegła wzrokiem krótką wiadomość. Sprowadzała się do jednego zdania.

„Zostaw tę sprawę, jeśli nie chcesz problemów”.

2

Skylight, ul. Złota

Nikt się chyba nie spodziewał, że Chyłka tak szybko znów pojawi się na korytarzu kancelarii. A z pewnością nie Kordian, kiedy bowiem widział ją ostatnim razem, była nieprzytomna i podłączona do kroplówki. Wyszedł ze szpitala wieczorem, miał zamiar wrócić tam tuż po odsiedzeniu obowiązkowych ośmiu i teoretycznie nadobowiązkowych czterech godzin w Żelaznym & McVayu.

Tymczasem teraz patrzył, jak dawna patronka sprawnie lawiruje między kłębiącymi się na dwudziestym pierwszym piętrze Skylight pracownikami kancelarii. Brakowało jej zwyczajowej gracji, ale i tak radziła sobie z przebijaniem się przez tłum znacznie lepiej niż on.

– Chyłka? – zapytał.

– Niektórzy twierdzą, że raczej odchyłka.

– Co takiego?

– Nic. Chodź do mojego biura, Zordon. Mamy sprawę.

– Oszalałaś?

Minęła go, zmierzając w kierunku gabinetu. Zatrzymała się dopiero przed drzwiami, a on stanął za nią. Skrzyżował ręce na piersi i czekał. Wiedział, że nie będzie zadowolona z tego, co zastała.

– Co to jest, do kurwy nędzy? – zapytała.

– Tabliczka z imieniem, nazwiskiem i zajmowaną funkcją.

Wymierzyła palcem wskazującym w kawałek metalu na drzwiach.

– To ma stąd zniknąć.

– Zapewne zniknie, ale wątpię, żeby osoba, która siedzi w środku, równie łatwo…

Zanim zdążył dokończyć myśl, Joanna już złapała za klamkę. Popchnęła drzwi z całej siły i wpadła do środka jak huragan. Mężczyzna siedzący za biurkiem poderwał się na równe nogi.

– Wynoś się stąd – rzuciła.

Prawnik otworzył szeroko oczy.

– Ale…

– To mój gabinet – oznajmiła, rozglądając się. – Szoruj stąd.

Przez moment trwała ciężka cisza. Kordian pomyślał, że dobrze byłoby zażegnać konflikt, zdusić go w zarodku, zanim dojdzie do eskalacji. Należało jednak mieć na uwadze, że Chyłka została partnerem. Na dobrą sprawę mogła wyrzucić z biura każdego, poza tymi, którzy w kancelaryjnej hierarchii znajdowali się na równi z nią. A takich było tylko kilku – i nieszczęśnik, który trafił do tego gabinetu, z pewnością do nich nie należał.

Joanna wbiła wzrok w regał z książkami.

– Co to jest? – zapytała. – Gdzie moje Waltosie?

– Jakie…

– Opracowania Hofmańskiego i Waltosia z prawa karnego.

Oryński odchrząknął.

– Kolekcjonuje je – wyjaśnił. – Każde wydanie ma inny kolor.

– Ale ja zajmuję się prawem cywilnym… – odparł bezradnie pechowiec.

Joanna prychnęła.

– Tym bardziej powinieneś stąd znikać.

Kordian miał już przygotowaną formułkę, którą zamierzał przekonać mężczyznę, by jak najszybciej uciekł z pola walki, ale nie zdążył jej użyć. Prawnik szybko zrozumiał, że już nie znajduje się w swoim biurze. Zabrał kilka teczek, zamknął laptopa i wsunął go pod pachę, a potem czym prędzej wyszedł na korytarz.

Oryński zamknął za nim drzwi.

– Chwilę mnie nie ma i Waltosie znikają – bąknęła Chyłka, podchodząc do biurka. Oparła się o blat, jakby nagle zabrakło jej sił.

Kordian podszedł do niej. Przez moment chciał ją podtrzymać, ale kiedy obejrzała się przez ramię i posłała mu ostrzegawcze spojrzenie, w mig zrezygnował. Znali się na tyle dobrze, by rozumieć się bez słów.

Joanna obeszła biurko i ciężko opadła na fotel.

– Ostrzegam, Zordon. Nie patrz tak na mnie.

– Jak?

– Jak na raroga.

Usiadł na niewygodnym krześle po drugiej stronie biurka i uniósł brwi.

– Kolejny frazeologizm, którego nie znasz, co?

– Mhm – potwierdził.

– Sprawdzisz sobie w Google – rzuciła, a potem odsunęła papiery na skraj blatu. – Ale najpierw wyszukasz mi wszystko, co się da, na temat immunitetu sędziów Trybunału Konstytucyjnego.

Znów popatrzył na nią, jakby zobaczył ducha. Mimo wszystkiego, co działo się wczoraj, nie umknęła mu wiadomość o tym, że prokuratura zamierzała postawić zarzuty Sebastianowi Sendalowi. Właściwie nikomu taki news nie mógł umknąć – była to sprawa bez precedensu. Sam fakt, że oskarżyciele mówili o tym publicznie, kazał sądzić, że coś jest na rzeczy.

– Dlaczego cię to interesuje? – spytał.

– Bo Sendal do mnie przyszedł.

– Ale…

– Odwiedził mnie w szpitalu. Dał mi jakieś chwasty.

– Co?

– Kwiaty. Wiesz, jak je lubię.

Oryński przełknął ślinę i potarł nerwowo kark. Formalnie Chyłka nie była już jego patronką, nic nie przemawiało też za tym, by prowadziła z nim jakąkolwiek sprawę. On mógł pochwalić się jedynie statusem junior associate, ona była partnerem. Przepaść zawodowa między nimi na dobrą sprawę wykluczała współdziałanie. Tyle że łatwo było zasypać ją względami osobistymi.

Odsunął tę myśl. Od wczoraj zmagał się z oceną ich relacji i… Nie, właściwie nie od wczoraj. Robił to, od kiedy poznał Chyłkę.

– Widzę, że coś jest wybitnie nie w porządku – odezwała się. – Wyrzuć to z siebie i bierzmy się do roboty.

– Coś? Wszystko jest nie w porządku.

– To znaczy? Mnie na to nie wygląda. – Rozejrzała się. – Pomijając znikające Waltosie, rzecz jasna.

– Dopiero co wyszłaś ze szpitala.

– Zgadza się.

– I trafiłaś tam, bo…

– Zająknij się o tym słowem, a oberżnę ci język, Zordon.

Pokiwał głową. Nie miał zamiaru informować nikogo o tym, w jakim stanie znalazł ją w jej sypialni, ale w zasadzie nie musiał. Każdy, kto choć trochę znał Joannę, mógł dojść do prawdy poprzez krótką dedukcję. Kordian postanowił jednak zostawić tę myśl niewypowiedzianą.

Przesunął dłonią po krawacie, patrząc na prawniczkę spode łba.

– Nie możesz przyjąć nowej sprawy – bąknął.

– Nie? Kto mi zakazał?

– Podpisałaś umowę, w której zobowiązałaś się bronić ojca.

– Nie szkodzi.

– Pacta sunt servanda.

Chyłka wbiła w niego wzrok i odgięła się na krześle. Przez moment wyglądała, jakby miała zamiar przyzwać moce piekielne i sprawić, że strawi go ogień.

– Atakujesz mnie łaciną?

– Mówię tylko, że umów się dotrzymuje.

– To wyzwanie.

– Słucham?

– Nikt nie atakuje mnie łaciną, wiesz dlaczego? – zapytała, ale nie czekała na odpowiedź. – Bo wszyscy wiedzą, że przegrają w tym starciu. Ale w porządku, skoro rzuciłeś rękawicę, podejmuję.

– Chyłka…

– Te futueo et caballum tuum.

– Nie wiem, co to znaczy.

– W wolnym tłumaczeniu? Cóż, po polsku nie brzmi tak wzniośle. Pierdolę ciebie i konia, na którym jeździsz.

Nie bardzo wiedział, co odpowiedzieć. Poruszył się nerwowo na krześle i rozejrzał, jakby gdzieś w pokoju mógł odnaleźć ratunek. Naraz poczuł się, jakby był w pracy pierwszy dzień. Jakby dopiero co opuścił noręoborę, gdzie w boksach kłębili się praktykanci i stażyści, i po raz pierwszy stawił się przed obliczem patronki.

A przecież przeszli od tamtej pory długą drogę. Nie było łatwo, zapewne dla żadnej ze stron, ale ostatecznie trudno było nawet powiedzieć, by nauczyli się ze sobą żyć – ich zażyłość wybiegła znacznie dalej. Zbliżyła się do symbiozy.

– Już odebrało ci mowę? – zapytała. – A to dopiero początek mojego łacińskiego arsenału. Miałam naprawdę dobrego ćwiczeniowca na studiach.

– Słuchaj…

– Nie możesz się już wycofać. Rzuciłeś wyzwanie, więc będzie trwało, aż ci odpuszczę.

– W porządku – odparł, dopiero teraz rozpinając guzik marynarki. – Możesz mówić do mnie po łacinie, ile chcesz, ale…

– O, żebyś wiedział, że tak będzie. Emily Rose to przy mnie małomówne niewiniątko.

– Czego nie można powiedzieć o Sendalu.

– No, do małomównych to on rzeczywiście nie należy.

– Ale do niewiniątek tak?

– Tego jeszcze nie wiem – odpowiedziała, unosząc wzrok. – Zresztą wiesz, jakie to ma dla mnie znaczenie.

– Żadne.

– Otóż to – przyznała. – W tej chwili interesuje mnie to, czy w tej sytuacji mogą uchylić mu immunitet, czy nie.

– A jaka jest sytuacja?

– Dowiemy się tego o piętnastej. Wtedy przyjdzie do Skylight wszystko wyśpiewać. A ty do tej pory staniesz się specjalistą w temacie.

Spojrzała wymownie w stronę drzwi, a Kordian był na tyle roztropny, by nie protestować. Wiedział wprawdzie, że dawna patronka napyta sobie biedy, ale sama też doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Imienni partnerzy przyjęli ją z powrotem do firmy i awansowali tylko dlatego, że nie mieli innego wyjścia, postawili jednak przy tym warunek. Miała bronić swojego ojca. Ojca, z którym przez długie lata nie utrzymywała kontaktu.

Oryński nie miał pojęcia, dlaczego tak było – przynajmniej do poprzedniego wieczora. Wtedy z jej pijackiego memłania udało mu się wyłowić jasną deklarację, że nie ma zamiaru reprezentować Filipa Obertała, bo nie broni pedofilów.

Kordian stanął przed drzwiami. Przez chwilę milczał, nie odwracając się.

– Załatwię to z Żelaznym – odezwała się Joanna. – To formalność.

– Nie sądzę.

– Jeśli chce, żeby kancelaria broniła mojego ojca, niech znajdzie innego prawnika.

Dopiero teraz Oryński się obrócił.

– Jemu nie zależy na tym, żeby firma go reprezentowała. Chce, żebyś to ty…

– Wiem doskonale, czego oczekuje. I mówię ci, że załatwię tę sprawę. – Rozejrzała się, jakby szukała swoich rzeczy, które wcześniej znajdowały się w gabinecie. – A teraz edukuj się, Zordon. O piętnastej kolokwium.

Pokiwał głową, a potem wyszedł na korytarz. Natychmiast uderzyła go kakofonia głosów. Nawet gdyby chciał wyłowić z niej coś sensownego, poniósłby fiasko. Docierały do niego tylko pojedyncze, wyrwane z kontekstu słowa. Glosa, termin, apelacja, wykroczenie, pokrzywdzony, data stempla… Wszyscy przekrzykujący się prawnicy zdawali się sądzić, że od sprawy, którą prowadzą, zależy los całego świata.

Oryński stał przez moment przed drzwiami gabinetu Chyłki i wodził wzrokiem za przebiegającymi przed nim pracownikami. W większości byli to praktykanci i stażyści, ale niejeden stary wyjadacz także musiał czasem załatwić coś na ostatnią chwilę, a potem przedrzeć się przez popołudniowy tłum.

W końcu Kordian potrząsnął głową i ruszył do swojego biura. Było niewielkie, ale zapewniało trochę prywatności w całym tym szalonym kociokwiku. Zamknął drzwi i odetchnął.

Ile lat będzie to tak wyglądało? Jak długo będzie mógł odetchnąć dopiero za zamkniętymi drzwiami? Najpewniej taki stan rzeczy potrwa aż do emerytury. Ale taką drogę obrał – i tak nie było najgorzej, biorąc pod uwagę, gdzie zaczynał.

Usiadł za biurkiem i spojrzał na materiały naukowe. Miał nadzieję, że bez bieżących spraw w kancelarii uda mu się trochę pouczyć do egzaminów, aplikacja wszak sama się nie zrobi. Nie zanosiło się jednak na to, by w najbliższym czasie mógł liczyć na wolne.

Sięgnął po opracowania związane z immunitetem. Przejrzał kilka artykułów w wewnętrznej bazie danych, a potem zaczął czytać te w zewnętrznych portalach. Na dłużej zatrzymał się w bazie LEX Omega.

Szybko pożałował, że nie wziął kawy z automatu. W swojej klitce nie miał ekspresu, choć na dobrą sprawę wydawało mu się, że wszyscy inni prędzej czy później dostawali od Żelaznego w prezencie taki element dodatkowego wyposażenia biura. Być może Kordian nie powinien liczyć na podobne gesty. Podpadł szefowi już kilkakrotnie, za każdym razem za sprawą Chyłki.

Westchnął, a potem wrócił do jednego z opracowań. Immunitet sędziów TK był skonstruowany tak, jak w większości innych przypadków. Obejmował nietykalność – Sendala nie można było aresztować, chyba że złapano by go na gorącym uczynku. Nie można też było prowadzić przeciwko niemu postępowania.

Uchylić immunitet mogli tylko inni członkowie Trybunału. Kordian przeciągle ziewnął, gdy autor komentarza zaczął rozwodzić się nad sądami parów w Wielkiej Brytanii, z których wynikała ta tradycja.

Ominął te wynurzenia i przeszedł do konkretów.

Wniosek o uchylenie immunitetu składa prokurator generalny. Niedobrze, bo to też minister sprawiedliwości, a więc czynny polityk, który zawsze ma swoje własne – lub partyjne – interesy.

Orzeka Zgromadzenie Ogólne TK, czyli minimum trzynastu spośród piętnastu sędziów. Decyzję będą podejmować większością bezwzględną, czyli głosujących przeciw będzie musiało być więcej niż tych, którzy wstrzymali się lub głosowali za.

Kordian podrapał się po głowie. W posiedzeniu wezmą udział zapewne wszyscy, ale sam Sendal będzie wyłączony. Czy uda mu się zebrać siedmiu sędziów, którzy staną za nim murem? Jeśli tak, to będzie nie do ruszenia. I to nie tylko teraz, lecz także w przyszłości. Oryński dogrzebał się do informacji, że immunitet będzie mu przysługiwał nawet po tym, jak przejdzie w stan spoczynku. Idealna sytuacja, o ile ma się dobre relacje z pozostałymi członkami TK.

Jeśli nie, mogło być nieciekawie.

Sebastian Sendal był powszechnie lubiany, zresztą podczas jego wyboru opozycja specjalnie nie protestowała, co samo w sobie było symptomatyczne. Owszem, wypowiedziało się kilku malkontentów, którzy zazdrościli mu szybkiej habilitacji i błyskawicznej kariery, ale ostatecznie młody jurysta po prostu wzbudzał sympatię. Nie wypowiadał się w wyniosły sposób, miał w oczach jakąś skromność i nie chełpił się swoimi sukcesami. Właściwie sprawiał wrażenie, jakby go nie obchodziły, jakby na świecie były ważniejsze rzeczy niż spełnienie zawodowe.

Oryński zaczął przeglądać informacje prasowe na temat rzekomego zabójstwa. Prokuratura trzymała na razie wszystko w tajemnicy, wieści pochodziły jedynie z nieformalnych źródeł. I nie było ich wiele. Według jednego z tabloidów sędzia miał zaatakować jakąś kobietę w Poznaniu. Wedle innego policja chciała go zatrzymać, ale prezes Trybunału Konstytucyjnego nakazał natychmiastowe zwolnienie.

Ile było w tym prawdy, Kordian miał przekonać się jeszcze dzisiaj. Raz po raz zerkał na zegarek, aż w końcu uznał, że wypadałoby sprawdzić, czy jakaś sala konferencyjna została zarezerwowana. Chyłka częściowo była w amoku spowodowanym powrotem do swojego środowiska, częściowo w stanie lekkiego zamroczenia, mogła nie pamiętać o dopięciu wszystkiego na ostatni guzik.

Kordian poszedł w jedyne miejsce, gdzie można było uzyskać wszystkie informacje dotyczące kancelarii. Stanął przed biurkiem Anki z Recepcji, tylko cudem unikając zderzenia z jakimś kurierem.

– W czym problem? – zapytała Anka.

– Problem?

– Nigdy nie przychodzisz do mnie, jeśli wszystko jest w porządku.

Trudno było odmówić jej racji. Po prawdzie jednak nie był jedyny.

– Chciałem tylko upewnić się, że mamy salę na piętnastą.

– My?

– Chyłka, ja i… nasz klient.

– Jesteście znowu razem?

Oryński skrzywił się. Przez moment patrzyli na siebie i uśmiech nie schodził Ance z twarzy. W końcu pokręciła głową i odpuściła.

Kordian zdawał sobie sprawę, że różne plotki krążą po dwudziestym pierwszym piętrze biurowca Skylight. Większość dotyczyła jego i dawnej patronki – i choć różniły się co do szczegółów, ogólny wydźwięk był jasny. On i Chyłka ze sobą sypiali. Nie było w tym krzty prawdy, ale…

Właściwie krzta może i była. Raz, ponad rok temu, niewiele brakowało.

– Wszystkie sale są zajęte.

Oryński potrząsnął głową i popatrzył na Ankę z Recepcji. Nie było sensu upewniać się, czy dobrze usłyszał. Tym bardziej nie widział sensu w tym, by starać się o wrogie przejęcie którejś z sal. Do piętnastej zostało niecałe pół godziny.

– Pozostaje spotkanie w gabinecie – odezwała się Anka.

– U Chyłki? Nie sądzę.

– W takim razie…

Nie musiała kończyć. Aplikant pokiwał głową, a potem skierował się do gabinetu Joanny. Nieco ponad kwadrans później siedzieli w Hard Rock Cafe. Oryński miał przyjemne wrażenie, jakby cofnął się w czasie. Przynajmniej dopóty, dopóki nie zobaczył Sebastiana Sendala idącego między stolikami. Sędzia wyglądał, jakby zawaliło mu się całe życie.

3

Hard Rock Cafe, Złote Tarasy

Nie było to dobre miejsce na spotkanie. Chyłka nie sądziła, że kiedykolwiek najdzie ją taka konkluzja względem ulubionej knajpy, ale w tym wypadku nie ulegało to wątpliwości. W menu znajdowało się stanowczo za dużo napojów alkoholowych, by mogła się skupić na czymkolwiek innym.

Popatrzyła na zegarek w komórce. Nie piła od kilkudziesięciu godzin, ale odnosiła wrażenie, jakby minęły lata. Z trudem odmówiła sobie tequili i na dobry początek zamówiła fajitas. Trio combo.

– Dla ciebie? – spytała, patrząc na Oryńskiego. – Kiełki?

– Nie podają ich tu.

– A więc owoce morza. Z podwójnym guacamole, za karę, że wciąż nie potrafisz zjeść mięcha jak prawdziwy chłop. – Przeniosła wzrok na Sendala. – A co jedzą wybitni polscy juryści?

Sebastian tylko pokręcił głową. Był blady jak śmierć, patrzył na Joannę pustym wzrokiem i wyglądał, jakby miał zaraz zemdleć.

– Widzę, że otaczają mnie mimozy – mruknęła. – Postanowię więc też za ciebie.

Chwilę później Sendal jadł krwistą karkówkę, a Kordian męczył się z otwarciem ostrygi. Joanna nabrała tchu, czując, że robi jej się gorąco. Nikt nie zamówił niczego do picia, mimo że kufel spienionego piwa powinien być teraz na wyciągnięcie ręki.

Kiedyś jej współpracowników dziwiło, że pozwalała sobie na piwo w pracy. Potem chętnie widzieliby, jak wraca do tego niewinnego zwyczaju. Niewinnego, biorąc pod uwagę, że od jakiegoś czasu korzystała z małpek wódki, opróżniając je szybko w toaletach.

Poprawiła fryzurę i zaczerpnęła tchu. Uznała, że najlepiej będzie, jeśli skupi się na sprawie.

– Okej – rzuciła. – Zacznijmy od czarnej róży.

– Hę? – mruknął Oryński, nie podnosząc wzroku znad frutti di mare.

– Wiem, brzmi jak nazwa burdelu, szczególnie jeśli jesteś facetem na głodzie. Jak ty, Zordon.

– Mhm.

– Ale chodzi mi o najzwyklejszy w świecie kwiat.

Sendal zmarszczył czoło i odłożył sztućce.

– O czym ty mówisz?

– Dostałam niewinną wiadomość, jeszcze w szpitalu. Tuż po tym, jak wyszedłeś, ktoś podrzucił mi wazon z czarną różą i wiadomością, że najlepiej będzie, jeśli zostawię tę sprawę w spokoju.

Obaj popatrzyli na nią skonsternowani. Widziała, że Zordon chciał zapytać, dlaczego nie zdradziła mu tego wcześniej, ale w porę ugryzł się w język. Dawny znajomy Chyłki ze studiów czy nie, przed klientem nie wypadało stwarzać wrażenia, jakby we współpracy obrońców występowały jakiekolwiek zgrzyty.

– Nie muszę chyba dodawać, że my, kobiety, jesteśmy znacznie bardziej wyczulone na symbolikę. Każda róża coś oznacza. Czarna to pożegnanie i oczywiście śmierć. Ale w pozytywnym sensie.

– W pozytywnym? – jęknął Kordian.

– Jako początek czegoś nowego. Odrodzenie w nowym świecie.

– Świetnie. Ktokolwiek ci ją zostawił, na pewno właśnie to miał na myśli.

– Na tym etapie niczego nie wykluczam.

Sendal uniósł dłoń, czym przywiódł im na myśl policjanta kierującego ruchem na wyjątkowo tłocznym skrzyżowaniu. Spojrzał na Chyłkę ponaglająco, a prawniczka odebrała niewypowiedzianą sugestię. Sięgnęła do torebki i podała mu list. Przejrzał go szybko.

– Sprawdziłam, gdzie w okolicy sprzedają czarne róże – dodała. – Jest tylko jedna taka kwiaciarnia w pobliżu szpitala. Ale nie mają tam monitoringu.

– Florystka niczego nie pamiętała? – podsunął Oryński.

– Pamiętała bardzo dobrze. Różę kupiło jakieś dziecko, mniej więcej pięcioletnie – odparła Joanna, odrywając kawałek placka z grillowanym mięsem. – Ktoś najął bachora, żeby kupił mi ten chabaź, a potem dostarczył go do szpitala. Pytałam salową.

Przeżuwała spokojnie, patrząc na rozmówców. Spodziewała się, że nie będą tak zszokowani. Najwyraźniej jednak obaj szybko pomiarkowali, że ktoś trzyma w tej sprawie rękę na pulsie. Wyjątkowo skrupulatnie.

– Tak – odezwała się. – Timingjest niepokojący.

– Niepokojący? – spytał Kordian. – Fakt, że tak szybko wysłano ci ostrzeżenie dowodzi, że ktoś śledzi sędziego Sendala.

– Mów mi Sebastian.

Oryński skinął niepewnie głową.

– I masz rację – dodał sędzia, składając sztućce. – A skoro tak, to przypuszczam, że na tym się nie skończy.

– Z pewnością nie – przyznała Chyłka. – Każdy, kto kiedykolwiek słyszał moje nazwisko, wie, że takim posunięciem nic nie ugra. Albo że osiągnie efekt odwrotny do zamierzonego.

– Może o to chodzi? – zapytał Kordian.

– Może. Ale bardziej prawdopodobne, że to tylko nieśmiałe przedstawienie się. Ciche preludium do właściwego koncertu.

Sebastian pokiwał głową, ściągając brwi.

– Prokuratura? – zapytał.

– Jeśli tak, to będziesz miała problem – zauważył Oryński. – W ostatnim czasie dostarczyłaś im niemało materiałów, które mogliby…

– Te ogary będą zbierać tylko okruchy, które im rzucę.

– Z pewnością.

Przez moment wszyscy troje milczeli. Kordian i Sendal tylko patrzyli na swoje dania, Joanna jednak zajadała w najlepsze, zupełnie jakby mogła zrekompensować sobie w ten sposób brak alkoholu. W końcu podniosła wzrok.

– Nie będziemy gdybać – oznajmiła. – Sprawdziłam wszystko, co było do sprawdzenia, i nie doszłam do tego, kto przysłał chwasta. Musimy poczekać na ich kolejny ruch. W międzyczasie zresztą mamy sporo do zrobienia. – Wlepiła wzrok w sędziego. – A zaczniemy od tego, dlaczego wyglądasz gorzej niż Zordon po spotkaniu z Gorzymem.

– Słucham?

– Nieważne. – Machnęła ręką. – To takie wewnątrzkancelaryjne porównania. Mów, co się stało? – Nałożyła kolejny, przesadnie duży kawałek fajitas do ust.

Sendal potarł nerwowo czoło.

– Cały dzień nie mogę się dodzwonić do prokuratora generalnego.

– To dobrze – odparła niewyraźnie. – Monteskiuszowski trójpodział władzy najwyraźniej działa… przynajmniej na liniach telefonicznych.

– Udało mi się jednak skontaktować z wiceministrem sprawiedliwości.

– I?

– Nie sądzę, by zamierzali się za mną wstawić.

– Nie muszą się wstawiać. Wystarczy, że nie skierują wniosku do TK.

– Zrobią to.

Joanna zmrużyła oczy. Oczywiście spodziewała się, że do tego dojdzie, ale jeszcze nie na tym etapie. Sprawa na razie była zbyt mętna, a doniesienia na temat rzekomego przestępstwa pojawiały się tylko w mediach nieprzychylnych obozowi rządzącemu. Chyłka przypuszczała, że jeszcze przez pewien czas będzie spokojnie.

– Przecież to ci sami ludzie, którzy cię powołali – zauważyła. – Prokurator generalny alias minister sprawiedliwości sam głosował w sejmie za twoją kandydaturą.

– Tak, ale…

– Swoją drogą to tyle, jeśli chodzi o monteskiuszowskie podziały – mruknęła.

– Najwyraźniej sprawa stała się zbyt głośna.

– Gówno prawda.

– Słucham?

– Dla rządu liczą się tylko ich media, a w nich cisza. Nie chodzi o nacisk opinii publicznej, zresztą opozycja też jeszcze nie zaczęła wylewać na ciebie pomyj.

– Co sugerujesz? – włączył się Oryński.

– Że prokuratura zebrała całkiem niezły materiał dowodowy, który przekazano ministrowi – odparła, odrywając kolejny kawałek placka. – Ten musiał uznać, że lepiej zawczasu odciąć się od Sendala, bo chłop idzie na dno jak Titanic.

Na moment wszyscy zamilkli. W tle słychać było ciche dźwięki jednego z kultowych numerów KoRna. Joanna najchętniej posłuchałaby czegoś z lat osiemdziesiątych, bez numetalowej domieszki, ale nie miała zamiaru fatygować się do baru.

– Więc? – spytała. – Mają coś dobrego czy nie, Sendal?

– Nie wydaje mi się.

Uniosła brwi. Nie podobała jej się ta odpowiedź.

– Co masz na myśli? – burknęła. – Albo mają, albo nie mają. Co ci się ma wydawać?

– Nie mają.

– Więc dlaczego prokurator generalny tak szybko złoży wniosek?

– Może wie o czymś, o czym ja nie wiem.

– Najwyraźniej – odparła, rozprostowując plecy. – I to będzie czysta spekulacja z mojej strony, ale załóżmy, zupełnie hipotetycznie, że… bo ja wiem, znaleźli ciało? Z twoimi odciskami palców?

– Niemożliwe.

– Bo dobrze je ukryłeś?

Nie rozbawiło go to. Wpatrywał się w nią z kamiennym wyrazem twarzy, który mówił jej więcej niż słowa. Był urażony samą sugestią, że w oskarżeniach mogło tkwić ziarno prawdy. Nie dziwiło jej to, bo był jednym z tych prawników, którzy cierpieli na idealistyczne skrzywienie. Wydawało im się, że system prawny jest zbudowany na jakichś wartościach, że broni sprawiedliwości i stoi na straży obywatela. Z jej doświadczenia wynikało, że konstytucjonaliści często patrzyli na państwo przez różowe okulary. Nie rozumiała dlaczego.

Może gdyby zajęli się prawem rodzinnym, zobaczyliby, jak przepisy potrafią krzywdzić Bogu ducha winnych ludzi.

– Nie zrobiłem tego – powiedział cicho Sebastian.

– Nie ukryłeś ciała? A więc rozpuściłeś je w wannie?

Pokręcił bezradnie głową.

– Mnie to ganz egal – oświadczyła. – Winny czy niewinny, będę cię bronić, Sendal. Potrzebuję tylko wiedzieć wszystko, co wiesz ty. Rozumiemy się?

– Tak.

– Więc proszę, zacznij nadawać jak katarynka, bo spieszy mi się z powrotem do Skylight. Muszę od nowa wyposażyć swój gabinet.

Nabrał powietrza w płuca i zgarbił się. Chyłka ponagliła go ruchem ręki.

– Oskarżenie twierdzi, że zabiłem jakiegoś mężczyznę.

– Mężczyznę? – spytał Kordian.

Sędzia kiwnął głową.

– Ale słyszałem, że chodzi o…

– Zostawmy informacje z Pudelka i Plotka, Zordon. Skupmy się na konkretach.

Oryński zamilkł, a Sebastian potarł skronie, jakby zmagał się z migreną. Kiedy odsłonił twarz, Chyłka zobaczyła w jego oczach skrajne zmęczenie. Uświadomiła sobie, że sytuacja go przerosła. Był człowiekiem sukcesu, przyzwyczajonym do tego, że to on nadaje ton wszystkiemu wokół. Że wszyscy patrzą na niego z uznaniem, a nie z podejrzliwością czy nawet pogardą.

Właściwie żaden proces nie musiał się odbyć, by mu dokopano. Sam mętny przeciek do mediów wystarczył, by opinia publiczna dopowiedziała sobie resztę. Joanna była przekonana, że bez względu na to, jak skończy się sprawa, za kilka lat ludzie będą pamiętali tylko to, że Sendal zabił jakąś kobietę.

To był pierwszy news, który zakorzeni się w głowach wszystkich. Nie miało znaczenia, że nie był zgodny z prawdą nawet w kwestii płci rzekomej ofiary.

– Wiesz, o kogo chodzi? – zapytała.

– Nie. Nie podali imienia ani nazwiska. Wiem tylko, że do zdarzenia miało dojść w Krakowie.

– A nie w Poznaniu?

– Nie.

– Jesteś pewien?

– Tak twierdzi wiceminister sprawiedliwości. Przypuszczam, że wie, co mówi.

– Nie byłbym taki pewien… – bąknął Kordian.

Joanna spojrzała na niego bykiem, a on szybko uniósł dłoń i się wycofał.

– Wiesz, kto dostał sprawę? – zapytała.

– Dominika Wadryś-Hansen. Małopolska prokuratura okręgowa.

Chyłka słyszała to nazwisko. Początkowo nie mogła skojarzyć, ale naraz umysł wskoczył na odpowiednie tory. Wyłowiła z pamięci konferencje prasowe Wadryś-Hansen, które oglądała. Prokurator sprawiała wrażenie damy wyciągniętej prosto z planu „Downton Abbey” i po szybkim researchu w środowisku krakowskiej palestry Joanna dowiedziała się, że pozory w tym wypadku nie myliły.

Kobieta ta stanowiła jej zupełne przeciwieństwo. Szanowała wszelkie konwenanse, wierzyła w te wszystkie bzdurne łacińskie paremie prawnicze i z gracją nosiła prokuratorską togę. Chyłka, gdyby tylko mogła, paradowałaby w sądzie w T-shircie z Eddiem, zombiepodobną maskotką Iron Maiden, ewentualnie w skórzanej kurtce.

Jeśli dojdzie do starcia, posypią się iskry, pomyślała.

– W porządku… – mruknęła bardziej do siebie niż do rozmówców.

– Znasz ją? – zapytał Kordian.

– Tylko ze słyszenia. Choć niewiele brakowało, a spotkałybyśmy się raz w sądzie – odparła, po czym potrząsnęła głową i przeniosła wzrok na sędziego. – Co jeszcze wiesz?

– Nic więcej.

– Tylko tyle powiedział ci wiceminister? Żadnych informacji o dowodach, świadkach czy…

– Żadnych.

– Rozumiem. Krótko mówiąc, jesteś w dupie. A my razem z tobą.

Skinął głową, nie odzywając się.

– Masz alibi?

– Nie wiem nawet, kiedy miało dojść do tego rzekomego zdarzenia. I nie sądzę, żeby ktokolwiek w ministerstwie miał mnie oświecić.

– Nie, z pewnością tego nie zrobią. Powiedzieli ci tylko tyle, ile musieli, by utrzymać pozory.

– Pozory?

– Że jeszcze cię nie przekreślili. Że to nie oni są twoim wrogiem.

Chyłka przypuszczała, że mają już pełną dokumentację. Musieli mieć, skoro wystosowano do prokuratora generalnego prośbę o skierowanie wniosku o uchylenie Sendalowi immunitetu. Nikt jednak nie miał obowiązku na tym etapie dzielić się z nim czymkolwiek. Formalnie nie był o nic oskarżony.

– W Warszawie niczego się nie dowiemy – powiedziała. – Wedle wszelkiego prawdopodobieństwa to nie tutaj sterują całą sprawą. Trzeba pogrzebać w Krakowie. A tak się składa, że mamy tam kogoś.

– Kogoś bez dojścia do prokuratury – zauważył Oryński. – W dodatku kogoś, kto jest już spakowany, bo wraca do Warszawy.

Joanna obróciła się do niego.

– Co? – zapytała. – Kormak wraca?

– Taki był jeden z warunków, które postawiłaś przed powrotem do firmy.

– Aha.

– Nie pamiętasz?

– Nic a nic. Gdyby Hawking skierował ten swój teleskop na moją głowę, odkryłby najbliższą Ziemi czarną dziurę.

Kordian popatrzył niepewnie na ich klienta. Chyłka kątem oka również kontrolowała jego reakcję, ale nie dostrzegła niczego niepokojącego. Sendal wiedział, że w ostatnim czasie stoczyła się niebezpiecznym zboczem, ale nie miał pojęcia, jak daleko od szczytu się zatrzymała. A nawet gdyby, i tak już złożył swój los w jej ręce. Alkoholowa amnezja nie mogła wiele zmienić.

– Kiedy wyjeżdża z Krakowa? – spytała.

– Przypuszczam, że za kilka dni. Trzeba jeszcze domknąć sprawę z McVayem.

– Więc zdąży zgłębić tajemnice tamtejszych psów gończych z prokuratury okręgowej.

– Nie sądzę.

– W każdym razie spróbuje – powiedziała stanowczo. – A jak tylko będziemy wiedzieć więcej, zaczniemy układać ci linię obrony, Sendal.

Sebastian nie wyglądał na pokrzepionego.

– Przypuszczam jednak, że sprawa musi być w miarę świeża – dodała. – Na pewno nie sięgnęli dalej niż rok wstecz.

– Może i nie – przyznał Sendal.

– W takim razie postawię najbardziej oczywiste pytanie, które…

– Nie byłem w Krakowie w ciągu ostatniego roku.

– A wcześniej?

Wzruszył ramionami.

– Nigdy tam nie byłeś?

– Oczywiście, że byłem. Ale dobrych kilka lat temu.

– Świetnie – oceniła Chyłka. – O ile oczywiście mówisz prawdę. Choć przypuszczam, że jeśli kłamiesz, to zadbałeś o to, by nikt cię podczas takiej hipotetycznej wizyty nie zapamiętał.

Sebastian przez moment patrzył na nią, jakby sformułowała wyjątkowy paszkwil. W końcu westchnął i pokręcił głową.

– Nie było żadnej hipotetycznej wizyty – zapewnił. – Ani w minionym roku, ani w ciągu kilku lat.

Joanna zjadła ostatni kawałek fajitas i mimowolnie rozejrzała się za kuflem. Ręka sama drgnęła, zanim umysł zdążył zareagować.

– Okej – powiedziała. – Więc będą celować w okres, na który nie masz żadnego alibi. Jest taki?

– Oczywiście, że jest. Zawsze jest.

– Na przykład?

Wzruszył ramionami, ale widziała, że zaczął już się nad tym zastanawiać. Jeśli ktoś rzeczywiście chciał go wrobić w zabójstwo, musiał doskonale orientować się w jego życiu osobistym. Wybór terminu był kluczowy.

– Mieszkam z żoną, jak wiesz.

– Oczywiście, że wiem, Sendal. Przeglądam Facebooka jak każdy normalny człowiek.

Sebastian spojrzał na nią z rezerwą.

– Wiem też, że masz chrześniaka. Robisz sobie z nim zdjęcia stanowczo za często. Nie wiem tylko, ile bachor teraz ma.

Oryński odchrząknął znacząco, Sendal jednak zignorował określenie. Nie spodziewała się innej reakcji. Przeszli podczas studiów zbyt wiele utarczek słownych, zbyt często sobie dogryzali, by teraz obruszał się za takie sformułowania.

– Nazywa się Zbigniew, ma kilka miesięcy.

Chyłka się skrzywiła.

– Zbigniew? Naprawdę?

– Sam zaproponowałem to imię.

– Na cześć Radwańskiego, czy jak?

– Nie. Na cześć Hołdy.

– A, to zmienia postać rzeczy. Wielki prawnik.

– Owszem.

Joanna spojrzała kontrolnie na byłego podopiecznego i z ulgą zauważyła, że nawet on kojarzy Zbigniewa Hołdę. Nic dziwnego, profesor był członkiem zarządu Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka, doradzał Solidarności, internowano go, a po upadku PRL-u przyczynił się do reformy prawa karnego na wzór zachodnich demokracji. Dziś niewielu było takich jurystów, skwitowała z żalem Chyłka.

Niewielu, ale być może jeden z nich siedział naprzeciwko niej. A jeśli jeszcze nie zasłużył na takie miano, z pewnością był dobrym kandydatem.

Kto mógłby chcieć uwikłać go w tak parszywą sprawę? I dlaczego? Gdyby pochodził z poprzedniego nadania, gotowa byłaby dopuścić, że to czystka nowego obozu rządzącego. Ale było wręcz przeciwnie. Stanowił jedną… być może jedyną decyzję kadrową, której nie kontestowali politycy opozycji.

Chyłka zmrużyła oczy, przyglądając mu się. Przypuszczała, że jest co najmniej kilka spraw, o których jej nie powiedział. Nie szkodzi. Była przekonana, że z czasem odkryje przed nią wszystkie karty. Bo jeśli nie on, zrobi to prokuratura. A wtedy może być już za późno, by Chyłka sięgnęła po swojego asa.

4

Skylight, ul. Złota

Kordian tylko przez moment łudził się, że będzie miał okazję przedstawić wszystko to, czego dowiedział się na temat immunitetu i procedury jego uchylania. Mniej więcej między pierwszą a drugą ostrygą zrozumiał, że nie dane będzie mu się wykazać. Przynajmniej jeszcze nie teraz.

Wróciwszy do gabinetu dawnej patronki, odsunął sobie krzesło i usiadł przed biurkiem. Chyłka nerwowo szukała czegoś w szafie wypełnionej tomami akt. Był to pokaźny zbiór, jakkolwiek nie mógł równać się z tym, co znajdowało się w gabinetach prawników zajmujących się aferą Amber Gold. Sędziowie mieli najgorzej – musieli uporać się z aktem oskarżenia opiewającym na dziewięć tysięcy stron. W dodatku zgromadzono jakieś szesnaście milionów tomów akt. W kancelarii Żelazny & McVay na szczęście tak potężnych spraw nie było, ale Oryński obawiał się, że obrona sędziego Sendala może okazać się równie wymagająca, jak wybronienie dwójki oskarżonych w tamtej aferze.

Wprawdzie nic nie wskazywało na to, by Sendal rzeczywiście miał coś na sumieniu, ale właśnie w tym tkwił największy problem. Chyłka ani Kordian nie wiedzieli, skąd nadejdzie uderzenie. A nie ulegało wątpliwości, że powinni się go spodziewać.

Joanna mruknęła coś niezrozumiałego, a potem zatrzasnęła szafkę z aktami.

– Szukasz czegoś? – zapytał Oryński.

– Choćby jednego Waltosia. Wszystkie wynieśli?

– Najwyraźniej.

Opadła ciężko na fotel za biurkiem. Przesunęła dłonią po grzywce, odgarniając ją na bok.

– Zresztą po co ci teraz materiały z prawa karnego? – dodał. – Bardziej przydałby się nam podręcznik ze sztuki manipulacji.

– To akurat mam dokładnie opisane w głowie – odparła, stukając się w czoło.

– I co z tych mądrości wynika?

– Że muszę pogadać z czternastoma członkami pewnego szacownego gremium.

Kordian uniósł brwi.

– Żartujesz?

– Nie. Sam mówisz, że powinniśmy skupić się na manipulacji. I wprawdzie rzadko się z tobą zgadzam, Zordon, ale w tym wypadku muszę to zrobić. Wyciągnij kalendarz i zapisz sobie ten dzień. Czy tam zakonotuj w iCalu.

– Nie ma już iCala.

– Naprawdę? – bąknęła bez zainteresowania.

– Teraz to się nazywa po prostu kalendarz. Zarówno na iOS-ie, jak i…

– Symptomatyczne. A z ciebie od kiedy taki apple boy?

Wzruszył ramionami, uznając, że najroztropniej będzie nie kontynuować tematu. Chyłka z jakiegoś powodu czuła awersję do produktów z logo nadgryzionego jabłka. Nie bardzo rozumiał dlaczego, bo jego zdaniem ułatwiały życie bardziej niż dostępne odpowiedniki.

– W każdym razie to data warta zapamiętania.

– Ale…

– Muszę z nimi pogadać.

– Nie wiem, czy to dobry pomysł.

– Oczywiście, że niedobry – przyznała. – Jak każdy inny w tej sytuacji. Zresztą rozmowa z teoretykami prawa zawsze jest nietrafionym pomysłem. Chyba że należysz do masochistów.

– W TK nie zasiadają sami teoretycy…

– Ano nie, jest jeden adwokat. Ale taki z niego praktyk, jak ze mnie kapłanka kannushi.

– Słucham?

– Duchowna shinto – wyjaśniła, jakby była to najbardziej oczywista rzecz pod słońcem. – Co z twoją rozległą wiedzą, Zordon? Czyżby ograniczała się jedynie do specyfikacji najnowszego iPhone’a?

Puścił ten przytyk mimo uszu, ściągając poły marynarki.

– Zwariowałaś – ocenił. – Jeśli pójdziesz na Szucha rozmawiać z sędziami, dostarczysz wyjątkowo smakowity kąsek prokuraturze.

– Tak? Jaki to kąsek?

– Podczas procesu będą argumentować, że chciałaś wywrzeć nacisk.

– E tam.

Przez moment trwała ciężka cisza.

– To twoja odpowiedź? – zapytał.

– Jest wymowna.

– Polemizowałbym…

– Daj spokój – ucięła i machnęła ręką. – Nie mam zamiaru dopuścić do żadnego procesu. Ukręcę tej sprawie łeb jeszcze przed wniesieniem aktu oskarżenia.

– W jaki sposób?

– Sprawię, że pozostali członkowie Trybunału nie uchylą immunitetu. Potrzebuję raptem siedmiu, którzy zagłosują przeciw lub się wstrzymają.

Oryński spodziewał się, że część nie będzie się z tym obnosić, ale bez wahania zagłosuje na korzyść Sendala. Część będzie zmagać się z dylematem, więc może Chyłka miała rację? Wstrzymanie się od głosu będzie dla nich najbezpieczniejszym wyjściem. Nie złamią zawodowej solidarności, a jednocześnie nie narażą się na zarzuty, że kryją przestępcę.

A im tyle wystarczy.

– I jak zamierzasz ich przekonać?

– Racjonalnymi argumentami i siłą czystej logiki.

– A nie machlojkami, groźbami, umiejętną sofistyką i manipulacją?

– Nie.

– To coś nowego.

– Owszem – przyznała. – I stoi to w sprzeczności ze wszystkim, w co wierzę, ale czasem trzeba postąpić wbrew sobie.

Uśmiechnął się blado, ale Chyłka nawet na niego nie spojrzała. Przetrząsała szuflady biurka i raz po raz rzucała coś pod nosem, zapewne niezbyt wyszukane obelgi pod adresem prawnika, który wcześniej zajmował gabinet.

W końcu podniosła się i poprawiła żakiet.

– Nic tu po mnie – orzekła. – Tamten trzpiot musi zrobić porządek. Potem przewiozę tu rzeczy z mojego poprzedniego biura.

– Poprzednio pracowałaś w boksie porad prawnych w Arkadii.

– Ale mój salon grał rolę gabinetu, jeślibyś zapomniał.

Pamiętał doskonale. Zarówno bajzel, jaki panował w jej mieszkaniu przy Argentyńskiej, jak i spojrzenie, jakim obrzucała go, ilekroć przypominał o pracy w boksie. Teraz w jej oczach nie było już ani pretensji, ani poczucia klęski. Zupełnie jakby wymazała tamten epizod z pamięci.

Miał nadzieję, że równie zdeterminowana będzie w kwestii alkoholu.

– Jedziesz ze mną? – spytała, ruszając w stronę drzwi.

Kordian szybko się podniósł.

– Tak, potrzebujesz kierowcy.

– Od kiedy?

– Od kiedy zabrali ci prawo jazdy za prowadzenie pod wpływem.

– Nie sądzę.

– Przecież…

– Nie przeczę, że zabrali. Przeczę, że potrzebuję kierowcy.

Chwilę później podeszli do czarnej iks piątki. Stała na parkingu w Złotych Tarasach i jeśli nie była wyposażona w autopilota, Chyłka rzeczywiście prowadziła mimo orzeczonego zakazu prowadzenia. Oryński pokręcił głową, a potem zajął miejsce za kierownicą bmw.

Spojrzał na deskę rozdzielczą.

– Coś nie tak? – odezwała się Joanna. – Zapomniałeś, jak się jeździ prawdziwym samochodem?

– Nie.

Powiedzieć, że to auto różniło się od jego żółtego daihatsu YRV, to nie powiedzieć nic. Czuł się, jakby siedział w pojeździe stanowiącym połączenie limuzyny i czołgu. Odchrząknął, a potem wbił wsteczny.

– Naprawdę zamierzasz mieć w poważaniu prawko? – spytał, obracając się przez ramię.

– Pół na pół.

– To znaczy?

Chyłka włączyła radio. Na wyświetlaczu pokazała się informacja zwiastująca rychłe nadejście gitarowych riffów. W odtwarzaczu zakręciła się płyta The Number of the Beast Iron Maiden.

– Jak będzie okazja, zaprzęgnę do powozu jakieś cielę, jak teraz – powiedziała, zerkając niepewnie do tyłu. – A jeśli nie, sama poprowadzę. Jakie jest prawdopodobieństwo, że mnie zatrzymają?

– Biorąc pod uwagę to, że nie potrafisz przejechać kilkuset metrów bez złamania jakiegoś przepisu?

Joanna spojrzała na niego z ukosa. Oryński ostrożnie wykręcił, a potem zbyt szybko puścił sprzęgło i samochodem szarpnęło. Była patronka się nie odezwała, głos zabrał jedynie Bruce Dickinson, który właśnie śpiewał o tym, że na horyzoncie dostrzeżono wikińskie langskipy, zapowiedź nadciągającej wojny.

– Adekwatny podkład dźwiękowy – zauważył Kordian, wyjeżdżając na Złotą w kierunku Jana Pawła II.

– Najeźdźcy? Bez przesady.

– Myślałem, że zamierzasz uderzyć z grubej rury.

– Nie.

– Mhm. – Skinął głową. – Znamy tam kogoś?

– W Trybunale? Nie żartuj. To porządni ludzie, szanowani juryści. Nie obracamy się w takim środowisku.

– Więc z kim chcesz rozmawiać?

– Z kimkolwiek, kto wie, o co naprawdę chodzi – odparła, patrząc niepewnie w prawe lusterko. Wyregulowała je, by widzieć, co się dzieje z tyłu. – Bo jestem przekonana, że któryś z nich wie.

– Skąd ta pewność?

– Stąd, że prokuratura nie zaczynałaby całej tej hucpy, gdyby nie mieli sygnału z wewnątrz, że uchylenie immunitetu jest możliwe. Jeśli więc zawiązano przeciwko Sendalowi jakiś spisek, przynajmniej jeden z sędziów jest zamieszany.

Musiał przyznać, że było to dość logiczne rozumowanie. Niepokojące, biorąc pod uwagę, że ci ludzie stali na straży praw i wolności obywatelskich, ale logiczne.

Kordian zawrócił na rondzie ONZ, a potem skierował się w stronę politechniki. Właściwie mógł wyjechać ze Złotych Tarasów na Emilii Plater, ale wiedział, że stanęliby potem w korku na rondzie Dmowskiego. Chyłka nie protestowała, a nawet spojrzała na niego z uznaniem, więc stwierdził w duchu, że podjął słuszną decyzję.

Pod niewielki budynek przy Szucha zajechali po kilkunastu minutach. Miejsce parkingowe udało się znaleźć kawałek dalej.

Weszli na teren bez problemu, choć Oryński spodziewał się, że nikt nie może tego zrobić ot tak. Nie uszło to uwadze Chyłki.

– To nie sejm, Zordon. Nie trzeba tu prosić o audiencję.

– Myślałem, że konieczne jest chociaż wcześniejsze zapowiedzenie się.

– Nie. Wystarczy, że jest jakaś rozprawa. Wszystkie są otwarte dla publiczności, chyba że wyłączą jawność. A jeśli deliberują nad wyjątkowo chodliwym tematem, mogą postanowić o wydawaniu kart wstępu. W każdym innym przypadku możesz władować się na salę rozpraw.

Ale oni nie skierowali się do sali. Joanna poprowadziła go korytarzami, jakby znała budynek na wylot, a potem zatrzymała się przed jednym z gabinetów. Zapukała i nie czekając na odpowiedź, weszła do środka. Kordian ruszył za nią.

Kobieta siedząca za starym, masywnym biurkiem niemal podskoczyła.

– Joanna?

– We własnej osobie, pani profesor.

Oryński bodaj po raz pierwszy słyszał, by w tonie Chyłki zabrzmiała nuta szacunku wobec kogokolwiek. Kiedy podawała rękę sędzi, przyjrzał się starszej kobiecie. Była szczupła, wysoka, miała siwe włosy i smutne rysy twarzy. Kąciki ust opadły jakby permanentnie, a w jej oczach dostrzegł jakiś nieokreślony ból.

W końcu wyłowił z pamięci imię i nazwisko. Maria Kornacka. Przypomniał sobie je tylko dlatego, że jej kadencja miała się niebawem skończyć i w mediach branżowych spekulowano już, kim zostanie zastąpiona.

– Można? – zapytała Chyłka, wskazując na krzesło przed biurkiem.

– Oczywiście, proszę. Siadajcie.

Kordian miał wrażenie, że dawna patronka przeszła natychmiastowe przeobrażenie w osobę, o której istnieniu nie miał bladego pojęcia. Usiadł obok niej, a potem posłał Joannie krótkie spojrzenie.

Przedstawiła go, nie zagłębiając się w szczegóły. Sędzia spojrzała na aplikanta w sposób, który sugerował, że nie przywiązuje do jego obecności większej wagi. Właściwie Oryński poczuł się, jakby był walizką, którą Chyłka z braku laku zabrała ze sobą.

– Co cię sprowadza? Wreszcie zamierzasz zająć się czymś konstruktywnym?

– Nieustannie to robię, pani profesor.

– Tak ci się tylko wydaje. Ale jak będziesz w moim wieku, zobaczysz, że prawdziwych zmian nie można dokonać tam, gdzie teraz jesteś.

Joanna uśmiechnęła się lekko, ale nie odpowiedziała.

– Sąd Najwyższy albo Trybunał Konstytucyjny – dodała Kornacka. – To jedyne dwa miejsca, gdzie życie jurysty ma znaczenie. Nawet w sejmie czy senacie nie ma czego szukać.

– Tam z pewnością nie.

Maria pokiwała głową w zadumie, jakby krótka wymiana zdań spowodowała jakąś głębszą refleksję. Przez moment mrużyła oczy, a potem ledwo zauważalnie potrząsnęła głową.

– A zatem co tutaj robisz? – spytała.

– Przyszłam w imieniu klienta.

– Coś takiego… To raczej niecodzienna sytuacja.

– Nie da się ukryć – przyznała Joanna. – Bo chodzi o sędziego TK.

– Słucham?

Atmosfera nagle się zmieniła i Kordian zrozumiał, że uprzejmość Chyłki nie wynikała z respektu wobec starszej prawniczki. Był to element strategii i najpewniej miał uwydatnić zmianę, której Joanna wypatrywała. Zmianę, którą teraz Oryński wyraźnie dostrzegł. Z oczu Kornackiej znikł ból, zastąpiła go podejrzliwość. Usta lekko się zacisnęły.

– Przychodzisz w sprawie Sendala?

Chyłka posłała Kordianowi znaczące spojrzenie.

– W takim razie najmocniej cię przepraszam, Joanno, ale nie mam nic do powiedzenia.

– Pani profesor…

– Będziemy z pewnością tę sprawę rozpatrywać. Nie mogę o niej mówić.

– Chciałam tylko dowiedzieć się, co…

– Niczego się ode mnie nie dowiesz. Przykro mi.

Sędzia wstała zza biurka i mimo że nie wskazała im drzwi, gest był wystarczająco wymowny. Jeszcze przez moment Joanna patrzyła na nią wyczekująco, a potem skinęła głową. Wyszli na zewnątrz, rezygnując z choćby zdawkowego pożegnania.

Oryński zamknął za nimi drzwi i rozłożył ręce.

– Wiele się nie dowiedzieliśmy – ocenił.

– Oprócz tego, że coś tu ewidentnie śmierdzi.

Trudno było się z tym nie zgodzić. Nie istniał żaden formalny powód, dla którego sędzia miałaby zareagować w taki sposób. Sprawa nie była jeszcze w toku, nikogo nie obowiązywała żadna tajemnica, a zwykła rozmowa nie mogła stać się przyczynkiem do jakichkolwiek problemów.

– Co teraz? – spytał.

– Drążymy dalej.

Zanim Kordian zdążył się zorientować, co planuje towarzyszka, Chyłka już ruszyła do kolejnych drzwi. Rzuciła okiem na plakietkę, pokręciła głową i poszła dalej. Za piątym czy szóstym razem w końcu znalazła miejsce, którego szukała. Tym razem po zapukaniu odczekała chwilę, nim pociągnęła za klamkę – choć nie na tyle długo, by dać sędziemu czas na odpowiedź.

Weszła do środka i zmierzyła wzrokiem mężczyznę nieco młodszego od Kornackiej. Podniósł się zza biurka skonsternowany. Popatrzył na nią, potem na Kordiana, po czym otworzył usta.

– Mecenas Joanna Chyłka – przedstawiła się. – Reprezentuję sędziego Sendala.

– Ale co pani…

– Twierdzi, że jeśli mam z kimkolwiek rozmawiać, to wyłącznie z panem.

Sędzia przez chwilę marszczył brwi. W końcu usiadł z powrotem na krześle.

– Niech pan zamknie drzwi – polecił Kordianowi.

Oryński zrobił, jak mu kazano, a potem się przedstawił. Tym razem miał wrażenie, że jego obecność została odnotowana. Przez moment przypatrywał się starszemu prawnikowi, ale nie potrafił przypisać nazwiska do twarzy. Wydawało mu się wręcz, że nigdy nie widział tego człowieka, co właściwie nie było niczym dziwnym, bo członkowie TK co do zasady znajdowali się w cieniu, pracowali za kulisami. Prezes czy wiceprezes czasem pojawiali się w mediach, ale pozostali byli praktycznie anonimowi. Lub być powinni.

Prawnicy od Żelaznego & McVaya stanęli przed biurkiem niczym dwójka żołnierzy czekająca na rozkazy.

– Dlaczego sędzia Sendal skierował państwa do mnie?

– Nie skierował – odparła Chyłka. – Po prostu dał do zrozumienia, że to z panem można porozmawiać.

Mężczyzna spojrzał na Joannę, potem na Oryńskiego, a ostatecznie zawiesił wzrok na prawniczce. Odchrząknął.

– Z innymi nie? – spytał.

– Wyszliśmy właśnie od sędzi Kornackiej. Czy może raczej wylecieliśmy stamtąd.

– Doprawdy?

– Nie miała ochoty rozmawiać o Sebastianie, ale przypuszczam, że pan ma.

Kordian spojrzał na plakietkę stojącą na biurku. Zdzisław Abramowski. Wciąż nic mu to nie mówiło. Najwyraźniej sędzia nie był autorem żadnego znanego podręcznika, a jego artykuły nie przewijały się w bibliografiach.

– Usiądźcie państwo.

Odsunęli sobie krzesła.

– Nic nie stoi na przeszkodzie, by sam sędzia Sendal poinformował państwa, co się dzieje.

– Tyle że on sam niewiele wie – odparła Chyłka.

– Jak to?

– Zapewniam, że nie zawracałabym panu… nie przychodzilibyśmy do pana, gdyby było inaczej.

– Zastanawiające.

– Dlaczego?

– Ponieważ dziś rano rozmawiałem z ministerstwem i mój rozmówca nie sprawiał wrażenia, jakby temat stanowił tajemnicę.

– Więc może po prostu nie chcą, by główny zainteresowany wiedział zbyt wiele. W końcu mają zamiar wystąpić przeciwko niemu, prawda?

– Owszem.

Ani momentu zawahania. Oryński przypuszczał, że „rozmówcą z ministerstwa” był sam prokurator generalny i najwyraźniej jasno dał Abramowskiemu do zrozumienia, że nie zamierzają chronić człowieka, którego sami niedawno wybrali do Trybunału.

Ciekawa sprawa, uznał w duchu Kordian. W zasadzie każdy jej aspekt wydawał się sprzeczny z innym. Ale może nie powinien się dziwić? W polityce nie ma wiele miejsca dla racjonalności. Jedno zdarzenie mogło sprawić, że Sebastian z dnia na dzień zmienił się z zasłużonego prawnika we wroga publicznego numer jeden.

– Więc wystosowano już wniosek o uchylenie immunitetu? – zapytała Joanna.

– Tak.

– Kiedy będzie rozstrzygany?

– Pojutrze.

– To dość szybko, nawet jak na TK.

Zdzisław Abramowski docenił ten komplement zdawkowym skinieniem. W kraju, gdzie przewlekłość postępowania była codziennością, nawet tak subtelna uwaga stanowiła najwyższą pochwałę dla jakiegokolwiek organu sądowego.

– Sprawa najwyraźniej jest nagląca – podjął członek Trybunału.

– W jakim sensie?

– Oskarżyciele twierdzą, że zachodzi obawa matactwa, więc wystosowano prośbę, by Zgromadzenie Ogólne zajęło się sprawą możliwie jak najprędzej.

– I jaki będzie werdykt?

– Nie mnie to oceniać.

– A gdyby miał pan spekulować? Uchylicie mu immunitet czy nie?

– Nie wiem.

Kordian uważnie przyglądał się sędziemu, korzystając z okazji, że ten niemal całą uwagę skupiał na Chyłce. Abramowski sprawiał wrażenie, jakby mówił prawdę. Nie miał pojęcia, jaki będzie rezultat głosowania.

– A pan za czym się opowie?

– Tego nie mogę pani ujawnić.

– No tak… – odparła pod nosem. – Za to może mi pan zdradzić, za co chcą go ścigać.

Zanim zdążył zająknąć się o tym, że nie zobaczył jeszcze żadnego dokumentu, który potwierdzałby, że Joanna ma umocowanie, prawniczka sięgnęła do torebki. Wyjęła z niej pełnomocnictwo i podsunęła sędziemu.

Oryński spojrzał przelotnie na podpis. Trudno było powiedzieć, czy był prawdziwy, czy sfałszowany. Nie byłby to pierwszy ani ostatni raz, kiedy Joanna wywinęłaby taki numer.

Zdzisław pokiwał głową. Docenił to, że prawniczka zdawała się czytać w jego myślach i nie musiał nawet pytać o podstawę reprezentacji.

– Wiele nie mogę państwu powiedzieć, nie leży to bowiem w mojej gestii – zastrzegł. – Najlepiej będzie, jeśli skontaktują się państwo z Prokuraturą Okręgową w Krakowie, to oni prowadzą… cóż, może jeszcze nie śledztwo, ale czynności wyjaśniające.

Chyłka nachyliła się do niego.

– Wyjaśniające co konkretnie?

– Zabójstwo mężczyzny, którym zajmowała się pewna dość znana komórka w małopolskiej policji.

Dość znana komórka mogła znaczyć tylko jedno.

– Archiwum X? – zapytał Kordian.

Sędzia popatrzył na niego, jakby wyartykułowanie tej oczywistości w jakiś sposób go uraziło. Szybko przeniósł wzrok z powrotem na Chyłkę.

– Więc to niewyjaśniona sprawa sprzed lat? – zapytała prawniczka.

– Owszem.

– Sprzed ilu?

– Szczegółów dowiedzą się państwo w prokuraturze. Mogę powiedzieć jedynie tyle, iż odnaleziono materiał biologiczny, który w świetle nowych badań okazał się zbieżny z materiałem sędziego Sendala.

– Jaki materiał?

– Ponownie muszę…

– W porządku, w porządku – ucięła, a potem przez moment się zastanawiała.

W końcu musiała uznać, że niczego więcej od niego nie wyciągną, bo wstała i skinęła na Kordiana. On również się podniósł.

Opuszczali biuro Abramowskiego bogatsi jedynie o strzępek informacji, ale był to strzępek, który rzucał trochę światła na to, co się wydarzyło. Ledwo Oryński zamknął za nimi drzwi, Joanna sięgnęła po komórkę.

Kiedy wrócili do bmw, była już po krótkiej rozmowie z Sendalem. Usiadła na siedzeniu pasażera i trzasnęła drzwiami, co było do niej niepodobne. Zaklęła pod nosem, a Kordian zapuścił silnik.

Odezwał się dopiero, kiedy w tle rozbrzmiał głos Dickinsona.

– Co powiedział? – spytał cicho.

– Że był w Krakowie tylko raz, w kwietniu dwa tysiące szóstego roku.

– Po co?

– Pojechał na pogrzeb Stanisława Lema.

Oryński wbił kierunkowskaz i włączył się do ruchu.

– Pamiętam, że na studiach był zagorzałym fanem – dodała Joanna nieobecnym głosem, jakby była myślami już daleko. – Rzucał cytatami z książek, ciekawostkami z jego życia, zachłystywał się alegoriami w Dziennikach gwiazdowych i tak dalej. Powiedział mi nawet, że kiedyś Lem napisał powieść detektywistyczną. Katar.

– Od kraju?

– Nie. Od alergii gościa, który chciał zostać kosmonautą – odparła cicho. – Ale mniejsza z tym. Sendal twierdzi, że na pogrzebie było wielu czytelników. Znali się, więc potwierdzą, że tam był. Datę i czas łatwo sprawdzić, wszystko jest w elektronicznej bazie danych cmentarza, nie wspominając już o archiwach medialnych.

– Co potem robił?

– Wsiadł w samochód i wrócił do Warszawy.

– Nie został na dłużej?

– Nie. Twierdzi, że to był środek tygodnia. Wtorek.

– Ot tak sobie to przypomniał? Jest pewien, że nie środa czy…

– Nie ot tak – ucięła, wpatrując się w autobus wyjeżdżający z przystanku. Normalnie zaprotestowałaby, że Kordian zdecydował się ustąpić mu pierwszeństwa, ale tym razem zdawała się tego nie odnotować. – Po naszym spotkaniu Sendal sprawdził cały ten wątek krakowski. Wygląda na to, że ma porządne alibi.

– Porządne? Jeśli wracał samochodem, to raczej mało prawdopodobne. Po tylu latach nie sprawdzisz ani danych z bramek na autostradzie, ani monitoringu ze stacji benzynowych.

– Ano nie.

– Ale?

– Ale pamięta, że od razu po powrocie spotkał się ze znajomym w pałacu Staszica na Nowym Świecie. Rozmawiali o Lemie, a potem o sprawach naukowych. Jest tam taka siermiężna restauracja.

Kordian uniósł brwi.

– A więc ma alibi.

– Dość mocne – przyznała.

– Mimo to nie brzmisz, jakbyś była przekonana…

– Bo nie jestem.

– Dlaczego?

Nie musiała odpowiadać, by wiedział, że chodzi o kobiecą intuicję. Nie napawało go to optymizmem, bo ta zazwyczaj się nie myliła. Popatrzył na Chyłkę badawczo, ale prawniczka była myślami już tak daleko, że nie było sensu liczyć na kontynuowanie rozmowy.