Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Mapa pokazująca drogę ku prawdzie i autentyczności.
– Oprah Winfrey
Oto książka o zbawczej mocy odkrywania i mówienia prawdy o sobie, a potem życia nią... Aż wibruje magią, inteligencją i miłością. Ta urocza książka nie tylko odmieni twoje życie, ale może nawet je ocali.
—Elizabeth Gilbert, autorka Jedz, módl się, kochaj
Geniusz Marthy Beck polega na tym, że jej słowa niosą ze sobą jednocześnie pocieszenie i wyzwanie. Jest nauczycielką, matką i po prostu mądrą kobietą. Trzyma nas za rękę i prowadzi z powrotem do domu – do samych siebie.
— Glennon Doyle, autorka Nieposkromionej
Kiedy jesteś w ciemnej dziczy swojego życia:
• czujesz zagubienie w codzienności,
• tworzenie głębokich relacji sprawia ci trudność,
• twoje ciało jest osłabione,
• wiele drobnych spraw cię przerasta,
• masz wrażenie, że każdego dnia dźwigasz ciężar.
Jeśli masz poczucie, że twoje życie wygląda zupełnie inaczej, niż byś chciał, sięgnij po tę niezwykłą książkę, polecaną przez Oprah Winfrey. Martha Beck przedstawia w niej czterostopniowy proces, dzięki któremu odnajdziesz integralność wewnętrzną, a wraz z nią zdolność do pełnego uczestnictwa w życiu na własnych zasadach. Nauczysz się rozpoznawać, czego tak naprawdę ci brakuje, i zaczniesz sięgać po to z odwagą i pewnością, zamiast spełniać oczekiwania innych i traktować je jako własne. Zyskaj spójność wewnętrzną i poczuj radość z podążania własną ścieżką.
„Integralność wewnętrzna to lek na cierpienie psychiczne. Kropka”.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 312
Wstęp
Nawet jeśli nie latasz zbyt często, pewnie ci się to przydarzyło. W samolocie jest pełno ludzi. Wszyscy pochowali laptopy. Personel pokładowy wykonał swój obowiązkowy taniec, pokazując pasy bezpieczeństwa, światła na podłodze i maski tlenowe, które „mogą się nie napompować”. Potem, kiedy myślisz, że zaraz wytoczycie się na pas startowy, wszystko staje. W kabinie rozbrzmiewa zakłopotany głos kapitana: „Przykro mi, mamy mały problem – to pewnie tylko drobna usterka, ale musimy wezwać mechaników. Będzie trzeba chwilę poczekać”.
Wśród pasażerów rozlega się pomruk niezadowolenia. Złościsz się. Jak długo będziesz uwięziony na niewygodnym siedzeniu, między facetem cuchnącym tanią wodą kolońską a niespokojnym, ząbkującym dzieckiem? Ale po pierwszym odruchu oburzenia wszyscy wzdychają ciężko i godzą się z sytuacją. Doceniacie ostrożność załogi. Macie w tej potężnej maszynie frunąć osiem kilometrów nad ziemią. Nikt, nawet niemowlak, nie chciałby, żeby samolot wzniósł się w powietrze, gdyby wszystkie elementy maszyny nie były ze sobą idealnie zintegrowane.
Być może, czytając tytuł, domyśliliście się, że jest to książka o integralności. Nie zamierzam jednak moralizować. We współczesnej angielszczyźnie słowo integrity nabrało nieco afektowanej, osądzającej barwy, ale pochodzi od łacińskiego integer, które oznacza po prostu „nienaruszony”. Bycie zintegrowanym oznacza bycie jedną spójną całością. Kiedy samolot jest zintegrowany, oznacza to, że miliony jego części współpracują ze sobą. Kiedy utraci integralność, może przestać działać, stracić moc, a nawet się rozbić. Nie oceniam tego procesu. To czysta fizyka.
Te same zasady, które rządzą aerodynamiką, rządzą też codziennym życiem. Kiedy doświadczasz jedności intencji, fascynacji i celowości, z radością robisz to, co dla ciebie najprawdziwsze w danej chwili, niczym ogar, który zwęszył trop. Twoja codzienna praca – czy jest to kodowanie, ogrodnictwo, czy budowanie domów – jest tak absorbująca, że pod koniec dnia nie chcesz się zatrzymać. Kiedy to jednak zrobisz, czas spędzony z najbliższymi jest wspaniały, a sen tak słodki, że trudno sobie wyobrazić coś lepszego. Kiedy wstajesz następnego dnia, nadchodzący dzień uważasz za tak ekscytujący, że właściwie wyskakujesz z łóżka.
Być może przewracasz teraz oczami, jak to robiło wielu moich klientów. Może ci się wydawać, że mam na nosie różowe okulary i najadłam się antydepresantów. Być może podobna radość życia nigdy nie była twoim udziałem. Być może sądzisz, że tak pełne życie nie jest możliwe.
Ale jest.
To straszne, że wielu ludzi nigdy nie dostrzega tych możliwości i nie doświadcza radosnej swobody, którą daje całkowita integralność. Niektóre z tych osób są tak źle ulokowane w życiu, że ich egzystencja przypomina niekończącą się serię porażek i zniszczonych marzeń. Być może znasz kilkoro takich ludzi: kolegę z szkoły, który już parę razy trafił do więzienia, kuzynkę, która wiąże się z jednym zdradzieckim dupkiem za drugim, znajomą, która zdaje się sabotować każdy projekt, jaki rozpoczyna. Tacy ludzie przypominają samoloty, których główne części – takie jak skrzydła i silniki – nie działają.
Twoje własne życie pewnie mieści się gdzieś na skali między absolutną rozkoszą a kompletną ruiną. Masz mętne poczucie celu, za którym chciałbyś zacząć kiedyś podążać. Twoja praca jest w porządku, choć nie jest doskonała. W związkach jest okej. W miarę. Owszem, czasami ktoś – małżonek, dzieci, rodzice, szef – sprawia że masz ochotę sfingować własną śmierć i przeprowadzić się do hotelu na Kajmanach. Ale w zasadzie jest w porządku. Nie czujesz się źle; czujesz co najwyżej jakiś niepokój, przykrość, rozczarowanie. To całkiem normalne, że skupiasz się na planach, których nie udało się zrealizować, i masz wątpliwości, czy twoje marzenia się kiedykolwiek spełnią.
Kiedy spotykam klientów, którzy pasują do powyższego opisu, i zwracam im uwagę, że ich życie mogłoby być lepsze, często protestują, mówiąc, że ich życie jest w porządku. „Wie pani – mówią – życie to dziwka, a potem się umiera. Porażka jest znacznie częstsza niż sukces. Nie wzbijemy się do lotu, po prostu machając rękami”. Myślą, że gorzką prawdę trzeba po prostu zaakceptować. Ja jednak słyszę brzęk odkręconych śrub i oderwanych części, dźwięk wydawany przez człowieka, który nigdy nie doświadczył spójności ciała, umysłu, serca i duszy.
Powtarzam: nie zamierzam nikogo oceniać. Jeśli nie zawsze czujesz się świetnie, nie oznacza to, że coś jest z tobą nie tak – podejrzewam, że większość życia spędzasz, starając się być w porządku. Nie ma w tobie żadnej usterki. Jesteś wysokofunkcjonującą, wyrafinowaną istotą. Na najgłębszym poziomie wiesz, co daje ci szczęście, i wiesz, jak stworzyć dla siebie możliwie najlepsze życie. Ta wiedza jest w tobie zakodowana.
Jednak twoja natura nieustannie ściera się z siłą, która potrafi ją zniszczyć: z kulturą.
Mówiąc o „kulturze”, nie mam na myśli opery ani malarstwa surrealistycznego. Mam na myśli dowolny zestaw norm społecznych, które kształtują sposób myślenia i działania. Każda grupa ludzi – pary i rodziny, więźniowie w celach, członkowie kółek zrzeszających pasjonatów szycia i żołnierze w armii – ma kulturowe zasady i oczekiwania, które pomagają jej działać. Niektóre z nich są oczywiste, np. zasady ruchu drogowego czy dresscode w pracy. Inne pozostają w domyśle, jak założenie, że kiedy idziesz na kolację do restauracji, użyjesz sztućców i nie włożysz twarzy prosto w talerz jak świnia szukająca trufli.
Ludzie tworzą wyrafinowane kultury, ponieważ jesteśmy istotami głęboko społecznymi, zależnymi od dobrej woli innych już od chwili narodzin. Mamy też niezwykłą zdolność absorbowania i powtarzania zachowań innych ludzi. Od dzieciństwa, często nawet tego nie zauważając, uczymy się, jak zdobywać uznanie i przynależeć do naszego kontekstu kulturowego. Zachowujemy się radośnie, spokojnie albo odważnie, żeby sprawić przyjemność naszym rodzinom. Natychmiast zaczyna nam się podobać to, co podoba się naszym przyjaciołom. Rzucamy się w wir nauki, opieki nad dziećmi, rodzinnych waśni – czegokolwiek, co naszym zdaniem zapewni nam miejsce w świecie.
W tym konformistycznym pędzie często ignorujemy lub lekceważymy nasze prawdziwe uczucia – nawet te intensywne, takie jak tęsknota czy cierpienie – po to, by zaspokoić wymagania naszej kultury. I zostajemy oderwani od siebie samych. Nie jesteśmy integralnością (nie stanowimy jedności), ale dwoistością (jesteśmy rozdwojeni). Albo też próbujemy dopasować się do kilku różnych grup i żyjemy w wielości. Porzucamy naszą prawdziwą naturę i stajemy się pionkami w kulturowych rozgrywkach: uśmiechamy się uprzejmie, siedzimy czujnie, nosimy „idealne”, niewygodne ubrania. To dlatego żołnierz nie narzeka, wkraczając na linię ognia. To dlatego całe społeczności uważały kiedyś, że warto od czasu do czasu spalić jakąś czarownicę. To wręcz przerażające, w jakim stopniu ludzie są gotowi sprzeniewierzyć się naturze, by służyć kulturze. Z perspektywy tworzenia i utrzymywania przy życiu ludzkich grup ma to jednak sens.
Jest tylko jedna pułapka: natura nie poddaje się bez walki.
Jeśli zdarza ci się warknąć na kogoś, kogo bardzo kochasz, albo zasiąść do służbowego projektu tylko po to, żeby zacząć szukać w internecie domowego zestawu do tatuażu, prawdopodobnie jesteś osobą wewnętrznie rozdartą. Starasz się zachowywać w sposób, który na najgłębszym poziomie nie jest dla ciebie właściwy. Zawsze, kiedy to robimy, nasze życie zaczyna się psuć. Stajemy się marudni, smutni albo zobojętniali. Nasz układ odpornościowy i mięśnie słabną; często chorujemy, a nawet jeśli tak się nie dzieje, zaczyna nam brakować energii. Tracimy zdolność koncentracji i jasność myślenia. Tak właśnie się czujemy, kiedy brakuje nam integralności.
Wszystkie te wewnętrzne reakcje mają wpływ na nasze zewnętrzne życie. Nie możemy się skoncentrować, więc cierpi na tym nasza praca. Podenerwowanie i przygnębienie są kiepskimi towarzyszami, więc nasze relacje słabną. Utrata integralności wpływa negatywnie na wszystko w nas i wokół nas. A ponieważ naszej prawdziwej naturze zależy na tym, by odzyskać pełnię, sięga ona po narzędzie, które zawsze zwraca naszą uwagę: cierpienie.
Osobiście nie przepadam za cierpieniem. Niszczy mnie. Jeśli wam sprawia ono przyjemność, nie będę tego oceniać, ale chcę powiedzieć coś bardzo ważnego: cierpienie to coś innego niż ból, przynajmniej w moim rozumieniu. W pewnej klinice zobaczyłam kiedyś napis „Ból jest nieunikniony. Cierpienie jest opcjonalne”. Fizyczny ból jest spowodowany przez pewne wydarzenia. Psychiczne cierpienie to wynik tego, jak sobie z nimi radzimy. Może wyraźnie przybrać na sile w sytuacjach, w których bólu nie ma wcale. Nawet w wygodnym fotelu możesz cierpieć tak bardzo, że wolałabyś się nigdy nie urodzić. Wiem o tym dobrze, bo spędziłam w tym stanie wiele lat. To skłoniło mnie do obsesyjnego poszukiwania szczęścia, które trwało przez całe dekady.
Nie zostałam wychowana na walczącą nonkonformistkę. Wręcz przeciwnie. Moja osobowość jest osobowością salonowego pieska domagającego się pochwał. Kiedy między moją naturą a wymogami kultury dochodziło do zgrzytów, zawsze odrzucałam siebie. I byłam w tym skuteczna! Chwalono mnie na wiele sposobów! Z drugiej strony, ledwie tolerowałam takie rzeczy jak, no wiecie, życie. Kiedy patrzę wstecz, jestem za to wdzięczna. Wcześnie zaczęłam walczyć z cierpieniem wszelkimi dostępnymi narzędziami.
Nieformalne poszukiwania poprowadziły mnie ku formalnej edukacji. Spędziłam dekadę – od siedemnastego do dwudziestego ósmego roku życia – na zdobywaniu trzech dyplomów nauk społecznych na Harvardzie. Później przez jakiś czas sama prowadziłam zajęcia z rozwoju zawodowego i socjologii. Miałam jednak ukryty cel: chciałam zrozumieć, w jaki sposób moglibyśmy, ja i inni ludzie, stworzyć sobie życie, które naprawdę dawałoby nam radość.
Praca na uczelni była dla mnie dobrym zajęciem – naprawdę dobrym – jeśli nie liczyć tego, czego w niej nienawidziłam (konieczności orientowania się w wydziałowej polityce i pisania artykułów tak nudnych, że cały proces przypominał ścieranie mózgu na tarce). Wykładanie było dla mnie znacznie mniej interesujące niż rozmowa ze studentami o ich życiu. Wreszcie niektórzy ze studentów zaczęli mi za te rozmowy płacić. I co? Zostałam life coachką, zanim jeszcze poznałam ten termin.
To tylko wzmocniło moje pragnienie znalezienia takich strategii projektowania życia, które mogły naprawdę zadziałać. Dużo czytałam, zaczęłam też pisać: pamiętniki, poradniki, tuziny artykułów. Zostałam felietonistką „O, The Oprah Magazine”. Często pojawiałam się w telewizji, gdzie dawałam widzom wskazówki, jak żyć szczęśliwiej. Chcąc przetestować swoje metody, pracowałam jako coachka z najróżniejszymi ludźmi: mieszkańcami wsi w RPA, wykształconymi nowojorczykami, byłymi więźniami uzależnionymi od heroiny, bilionerami, celebrytami, przypadkowymi obcymi osobami, które poznałam w kolejce do rejestracji pojazdu. Wszystkie te doświadczenia, od najintymniejszych spotkań po najstaranniejsze badania, doprowadziły mnie do prostej prawdy:
Lekarstwem na nieszczęście jest integralność. I kropka.
Ze wszystkich strategii i umiejętności, jakich się kiedykolwiek nauczyłam, najskuteczniejsze są te, które pomagają ludziom dostrzec, w którym miejscu opuścili własne, głębokie poczucie sensu i podążyli za innym zbiorem zasad. Odejście od integralności jest niemal zawsze nieświadome. Znani mi ludzie, którzy go doświadczają, nie są źli; większość z nich jest bardzo sympatyczna. Chcą trzymać się każdej życiowej zasady, którą wpoiła im kultura. To wspaniały sposób na prowadzenie życia, które wydaje się wspaniałe, a jest okropne.
Jest też jednak inny sposób, który wyzwala od cierpienia i otwiera takie poziomy radości i celowości, które dotąd mogły ci się wydawać niemożliwe. Nazywam go drogą integralności.
Ta książka ma cię prowadzić i towarzyszyć ci w tej drodze. Gdziekolwiek teraz jesteś i jakkolwiek się czujesz, droga integralności zabierze cię z tego punktu ku życiu pełnemu znaczenia, zachwytu i fascynacji. Pomogłam tego doświadczyć tysiącom ludzi. Sama przeżyłam też cały ten proces – a uwierzcie, że nie byłam łatwym przypadkiem. Jednak po całym tym nieszczęściu, droga integralności nawet mnie zabrała ku życiu, które wydaje się absurdalnie szczęśliwe. Nie dlatego, że jestem wyjątkowa. Dlatego, że znam drogę.
Słowo „droga” może oznaczać zarówno proces, jak i ścieżkę. W tej książce oznacza jedno i drugie. Jeśli nie wiesz, co zrobić, droga integralności dostarczy ci instrukcji, tak jak przepis. Jeśli nie wiesz, dokąd się udać, droga integralności, tak jak mapa, pokaże ci kolejne kroki. Jeśli podążysz za wskazówkami, będziesz szczęśliwy. Nie dlatego, że to ścieżka cnoty, ale dlatego, że pomoże ci stanąć po stronie rzeczywistości, po stronie prawdy. Twoje życie będzie działać jak dobrze skonstruowany samolot. To nie nagroda za dobre zachowanie. To po prostu fizyka.
Jeśli więc naprawdę chcesz porzucić cierpienie, pogodzić się ze swoją prawdziwą naturą i doświadczyć radości, na jaką zasługujesz, zaczynajmy. Zastanawiasz się pewnie: jak właściwie wygląda droga integralności? Powiem ci. Wygląda jak pełna przygód, średniowieczna włoska wyprawa!
Wiem, to brzmi dziwnie. Zaraz wszystko wyjaśnię.
W trakcie mojej kariery pisarki i coachki wielokrotnie, ochoczo i bez skrupułów podbierałam pomysły z Boskiej Komedii, napisanej przez Dantego Alighieri na początku XIV wieku. Nie zajmuję się Dantem naukowo. Nigdy nie uczyłam się o nim, nie znam włoskiego i niewiele wiem o historii średniowiecza. Kiedy byłam młoda, przeczytałam Boską Komedię tylko dlatego, że czytałam wtedy wszystko: szukałam wiedzy o tym, jak się lepiej poczuć. I ją znalazłam.
Arcydzieło Dantego jest po prostu najpotężniejszym znanym mi zestawem zasad, pozwalającym uleczyć rany emocjonalne, odzyskać integralność i zwiększać naszą zdolność doświadczania dobrego samopoczucia. Boska Komedia ukazuje nam cały ten proces krok po kroku. Owszem, ujmuje go w opowieść o mężczyźnie przeżywającym mistyczną przygodę. Owszem, mężczyzna ten operuje obrazami znanymi czternastowiecznemu Europejczykowi. Jednak psychologiczne metafory eposu Dantego brzmią prawdziwie także dzisiaj. Wciąż pokazują nam drogę. I dają przyjemność. Nie sądźcie, że Dante jest jakimś pompatycznym nudziarzem. Nie jest. Jest pisarzem, który staje naprzeciw czytelnika i zaprasza go w podróż od nieszczęścia ku radości.
W dalszej części książki będę was więc prowadzić drogą integralności zbudowaną według wzoru, który Dante przedstawił w Boskiej Komedii. Możecie czytać ją spokojnie i powoli albo pędzić jak olimpijscy sprinterzy – decyzja należy do was. Tak czy inaczej przed wami cztery etapy. Oto krótkie streszczenie tego, co was czeka.
Wasze poszukiwanie integralności rozpocznie się w „ciemnej dziczy”, miejscu, w którym czujemy się zagubieni, zmęczeni, niepewni i niespokojni. To metafora Dantego na niezgodność, w której żyje większość z nas. W pewien sposób – a może i w pełni – czujemy, że nasze życie nie jest takie, jakie być powinno. Nie wiemy, jak to się stało, że zgubiliśmy drogę, ani jak ją na nowo odnaleźć. Nie martw się. Znajdziemy ją.
Nasz kolejny etap to słynne dantejskie Piekło. Mijając je, znajdziemy te punkty, w których kryje się cierpienie – punkty uwięzione w waszym wewnętrznym piekle – i uwolnimy je. Dłutem, którego użyjesz do rozkucia łańcuchów, będzie twoje poczucie prawdy. Zobaczysz, że psychologiczne cierpienie zawsze rodzi się z wewnętrznego rozdarcia między tym, w co wierzy twój umysł, a tym, co jest dla ciebie prawdziwe na najgłębszym poziomie. Droga integralności pomoże ci naprawić to rozdarcie. Doświadczysz pełni bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Ulga będzie nagła i namacalna.
Kiedy rozpocznie się proces zdrowienia twojego życia wewnętrznego, przejdziemy do Czyśćca. Lubię poddawać się „integralnemu oczyszczaniu”, podczas którego pozbywam się wszystkiego, co zbędne. Na tym etapie poszukiwań zmienisz swoje zewnętrzne zachowanie, by pasowało ono do nowo odnalezionej wewnętrznej prawdy. Im dalej w las, tym łatwiej.
Wreszcie, kiedy twoje życie wewnętrzne i zewnętrzne będą bliskie całkowitej integralności, odnajdziesz się w metaforycznym raju. Nie ma tu już pracy do wykonania, chyba że uznasz za pracę radość z życia, w którym wszystko – psychika, kariera, życie miłosne – działa bez zarzutu. Ostrzegam: w tym momencie możesz zacząć doświadczać rzeczy tak wspaniałych, że otoczenie będzie ci chciało wmówić, że są niemożliwe. Nikt oczywiście nie nauczył cię dotąd, jak radzić sobie z takimi cudami. Nie martw się. Nauczysz się szybko. Do tego zostaliśmy stworzeni.
Tak będzie wyglądać nasza podróż. Po drodze pojawią się nie tylko metafory Dantego, lecz także współczesne dane naukowe (z zakresu psychologii, socjologii, neurologii), które uczynią tę podróż bardziej dostępną i potężniejszą. Opowiem prawdziwe historie moich klientów i przyjaciół, ludzi, których doświadczenia mogą zilustrować i wytłumaczyć proces, któremu będziesz podlegać. Żeby pokazać, jak to wszystko wygląda od wewnątrz, podam też przykłady z mojej własnej podróży ku integralności. Od czasu do czasu zaproszę cię też do ćwiczeń, dzięki którym podróż stanie się łatwiejsza i szybsza.
Dante w Boskiej Komedii wchodzi najpierw do wielkiego dołu (Piekło), potem na górę (do Czyśćca). Staje się coraz silniejszy i na szczyt wspina się z coraz mniejszym wysiłkiem. Potem, ku swojemu zdziwieniu, wznosi się nadal. Leci. Oto, co się dzieje, kiedy luźne, niedopasowane części ludzkiego życia osiągają integralność. Dante używa lotu jako metafory życia bez granic, życia niebiańskiego.
Kiedy podróżuję samolotem, to niezależnie od problemów i opóźnień, jestem oszołomiona w momencie odrywania się maszyny od ziemi. Nie mogę uwierzyć, że tak wielka maszyna unosi się w powietrze i dalej bezpiecznie leci, pokonując tysiące mil. Podobnie czuję się, kiedy widzę ludzi osiągających integralność i zrywających się do lotu, odnajdujących w życiu sens, miłość i sukces. Każdego dnia jestem zaskoczona, że i mnie się to udało. Wszystko to wydaje się niezwykłym, nieprawdopodobnym cudem.
Ale nim nie jest. To po prostu fizyka.
Jeśli więc jesteś gotowy – a przynajmniej choć trochę zaciekawiony – proszę, zapnij pasy i ułóż bezpiecznie pod siedzeniem swój bagaż emocjonalny. Droga integralności zabierze cię na szczyty, o jakich dotąd nawet ci się nie śniło. Możesz ruszać.
Etap pierwszy
W ciemnej dziczy
1.
Zagubieni w lesie
Podobnie jak wiele innych wciągających historii przygodowych, Boska Komedia zaczyna się w samym środku wydarzeń. „W połowie wędrówki naszego życia – mówi Dante – znalazłem się w ciemnej dziczy”1. Nie wspomina, jak się tam znalazł, co robił, kiedy zgubił drogę ani jak daleko zaszedł. Wszystkie te informacje są dość mętne. Jedyne, co Dante wie na pewno, to że jest zagubiony i samotny.
Prawie wszyscy na jakimś etapie naszego życia mierzymy się z faktem, że obraliśmy niewłaściwą drogę. Po kilku latach spędzonych w jednej pracy, związku czy określonej sytuacji życiowej zdajemy sobie nagle sprawę, że wszystko jest… nie tak. Podobnie jak Dante nie jesteśmy pewni, co właściwie nam się nie podoba ani jak tu trafiliśmy. Ale w chwili pustki, kiedy udało nam się wreszcie wysłać dzieci do szkoły albo kiedy unosimy wzrok znad biurka i dostrzegamy, że wszyscy nasi współpracownicy poszli do domu, albo kiedy po raz kolejny strasznie pokłóciliśmy się z osobą, którą mieliśmy kochać do końca życia, tępo wpatrujemy się w przestrzeń i myślimy: „Co ja w ogóle robię? Co to za miejsce? Skąd ja się tu wzięłam? To nie tak miało być!”.
Ludzie często tak właśnie się czują, kiedy przychodzą do mnie po raz pierwszy. Wysłuchałam niezliczonych klientów na pierwszych sesjach terapeutycznych, którzy byli tak zaskoczeni własnym brakiem satysfakcji, że nie umieli znaleźć słów, by go opisać. Dukają: „Chciałbym znać swój cel w życiu” albo „Ludzie mówią, żeby iść za głosem serca, ale moje nic do mnie nie mówi”, albo „Myślałem, że ciężka praca, by utrzymać rodzinę, to właściwa droga, ale czuję się pusty”. Niektórzy z tych ludzi są w klinicznej depresji albo chorują fizycznie. Większość z nich jest po prostu zagubiona.
Najczęściej czujemy się tak dlatego, że robimy to, co rzekomo powinniśmy. Nasza kultura uczy nas, jak powinien się zachowywać „dobry człowiek” i tak się zachowujemy. I czekamy na obiecane nagrody: szczęście, zdrowie, bogactwo, prawdziwą miłość, pewność siebie. Równanie się jednak nie zgadza. Nawet kiedy zrobiliśmy już wszystko, co w naszej mocy, żeby być „dobrymi”, wciąż nie czujemy się dobrze. Zagubieni, dochodzimy do wniosku, że nie robimy wszystkiego, co należy, albo że robimy coś nie tak. Im ciężej pracujemy nad znalezieniem drogi do dobrego samopoczucia, tym gorzej się czujemy.
Pracowałam z wieloma ludźmi, którzy weszli już tak głęboko w ciemną dzicz, że nic innego nie pamiętali. Trafiali do mnie skrajnie zdezorientowani. Jim, lekarz, zaczął odczuwać tak silną niechęć do dotykania ludzi, że musiał zamknąć gabinet. Evelyn, redaktorka, choć uwielbiała książki, w pracy stopniowo traciła zdolność czytania najprostszych akapitów. Fran, oddana matka czwórki dzieci, zapominała o tylu spotkaniach i szkolnych imprezach, że cała jej rodzina zrobiła się nerwowa i czujna jak spłoszone konie. Żadna z tych osób nie była chora na umyśle; wszystkie były zagubione we mgle.
Rozpoznaję ten mrok. Dobrze go znam. Byłam w ciemnej dziczy tyle razy, że mogłabym tam ustawić własną budkę z jedzeniem. Od dzieciństwa moją najważniejszą życiową zasadą było: „Rób wszystko, by zyskać aprobatę”. Wychowana w pobożnej rodzinie mormońskiej, trzymałam się wszystkich zasad narzuconych przez moją religię, a w szkole pilnie się uczyłam. Potem poszłam na studia na Harvardzie, który był skrajnie odległy od kultury, w której dorastałam. Pozwalając, by każdy, kogo spotkałam, zakładał, że się z nim zgadzam, w domu uchodziłam za pobożną mormonkę, a w szkole – za racjonalną ateistkę.
Strategia działała doskonale (wszędzie zyskiwałam aprobatę!), tyle tylko, że po pewnym czasie nie mogłam się ruszać. Dosłownie. W starczym wieku lat osiemnastu zaczęłam odczuwać straszliwy ból tkanek miękkich w całym ciele. Nie mogłam się skupić. Zaczęłam się obżerać. Czułam, że tracę kontrolę, byłam załamana i miałam myśli samobójcze. Musiałam wziąć rok wolnego na studiach, żeby zająć się moim podupadającym zdrowiem, fizycznym i psychicznym. Promyczkiem słońca to wtedy nie byłam.
Kiedy teraz patrzę wstecz na to doświadczenie i przypominam sobie historie wielu moich klientów, czuję ogromną wdzięczność za całą naszą desperację i rozpacz. Te uczucia oznaczają, że nasze GPS-y doskonale zadziałały, głośno mówiąc: „NIE W TĘ STRONĘ!”. Mimo najlepszych intencji zgubiliśmy drogę integralności. W rezultacie nasze ciała i serca pogrążyły się w cierpieniu – i zwróciły naszą uwagę na problem.
Prawdopodobnie i tobie zdarzało się zboczyć z twojej prawdziwej drogi. Z początku cierpienie mogło być tak nieznaczne, że ledwie dawało się dostrzec. Nikt jednak nie może w nieskończoność oddalać się od integralności, bo im bardziej się oddala, tym gorzej. Jeśli nie wrócimy na właściwą drogę, grozi nam kilka charakterystycznych symptomów. Być może już je znacie. Być może towarzyszą wam teraz.
Każdy zbiór tych symptomów nazywam „syndromem ciemnej dziczy”. To nic złego. To sposób, w jaki nasza intuicja motywuje nas do odzyskania integralności. Prawda, która ma nas uwolnić. Co nie znaczy, że jest to miłe doświadczenie. W dalszej części tego rozdziału opiszę objawy tego syndromu. Podczas czytania zastanów się, czy ich doświadczasz.
Najczęstszym powodem, dla którego ludzie mnie zatrudniają, jest pragnienie odnalezienia poczucia celu. Niewielu chce umrzeć tak naprawdę, ale wielu mówi, że nie widzi w życiu sensu. Powtarzają biblijny lament Koheleta: „Widziałem wszelkie sprawy, jakie się dzieją pod słońcem. A oto: wszystko to marność i pogoń za wiatrem” (BT, Koh 1,14). Innymi słowy: „Życie jest trudne. Wszyscy umrzemy. WTF?”. Bez autentycznego poczucia sensu trudno poczuć, że codzienny trud jest wart zachodu.
We współczesnej kulturze zachodniej większość z nas wierzy, że odnajdziemy poczucie celu, kiedy uda nam się coś osiągnąć. Ale co? To zależy od tego, jak ludzie wokół nas definiują „wartość”.
Moja praca polega na przyglądaniu się serii różnych rzeczy, które poszczególne kultury uważają za wartościowe. Któregoś dnia prowadziłam sesję z kobietą, która uważała, że poczucie celu oznacza wytaczanie procesów ludziom i noszenie kilogramów diamentowej biżuterii, nawet podczas wynoszenia śmieci. Moja kolejna klientka była równie mocno przekonana, że sensowne życie oznacza mieszkanie w chacie bez elektryczności i podcieranie się liśćmi. Niektórzy twierdzą, że sens życia to własny gabinet. Inni starają się zostać gwiazdami filmowymi, ratować lasy deszczowe albo robić wiralowe filmy ze swoimi chomikami.
Każda z tych ambicji może stanowić sens twojego życia. Kiedy tak będzie, poczujesz głęboki wewnętrzny impuls, by pójść daną drogą. Kolejne kroki staną się fascynujące i dadzą ci spełnienie, a w rezultacie wszystko ci się uda. Jeśli jednak zdecydujesz się robić coś tylko dlatego, że zdaniem innych właśnie to ma sens, przygotuj się na gęstą mgłę. Czekają cię zaskakujące porażki. Nie dogadasz się z ludźmi. Nie będziesz mieć dość energii, by wdrapać się po drabinie sukcesu – ani by umyć włosy.
Być może myślisz sobie: „No tak, czuję się okropnie – nigdy nie dostaję tego, czego chcę”.
Jeśli tak właśnie sądzisz, wiedz, że wielu ludzi osiąga szczyty wyznaczane przez społeczeństwo i zaraz orientuje się, że – jak to ujęła pewna kobieta – „Nic tam nie ma. Myślałam, że osiągnęłam w świecie pozycję, która da mi radość, ale nic takiego się nie stało. Wszystko wydawało mi się bezcelowe”.
„Zdobyłem olimpijski złoty medal” – powiedział mi jeden klient. „A kiedy schodziłem z podium, nie opuszczała mnie jedna myśl: co ja teraz zrobię? Była okropna, przerażająca jak śmierć. Nigdy wcześniej nie czułem się tak fatalnie”. Zapracowany pisarz powiedział mi: „Całe życie starałem się napisać książkę, która znalazłaby się na pierwszym miejscu listy bestsellerów »New York Timesa«. Kiedy mi się wreszcie udało… cieszyłem się przez jakieś dziesięć minut”.
Nasze poczucie bezcelowości nie znika w obliczu zdefiniowanych kulturowo osiągnięć. Pozostaje trwałą, prowokującą siłą, kąsającą muchą, która nie przestaje bzyczeć nam przy uchu, póki nie zaczniemy podążać drogą, która naprawdę może nam dać spełnienie – innymi słowy, podążać drogą integralności. A jeśli to kąsanie i poczucie bezsensu nie wystarczą, żebyśmy otrząsnęli się z naszego snu, zrobi to nasza podświadomość. Wezwie mentalne dzikie bestie, które nazywamy nastrojami.
Jakby poczucie zagubienia nie wystarczało, Dantego atakują w ciemnej dziczy drapieżne bestie. Pierwsza z nich to żarłoczny ryś, którego apetytu nie da się zaspokoić. Potem lew, tak przerażający, że Dante mówi: „aż wydawało się, że drży od niego powietrze”. Potem widzi wilczycę, której widok zasmuca go tak bardzo, że „płacze, wszystkimi myślami boleje”. Poczucie niedostatku, panika, depresja. Poznaj kilka stanów emocjonalnych, które mogą cię zaskoczyć, kiedy będziesz błądzić w ciemnej dziczy.
Kiedy oddalam się od swojej integralności, potworne nastroje pojawiają się niemal od razu. Oddalona o krok od mojej prawdy, staję się uszczypliwa, nerwowa i ponura. Jeśli nie wracam na właściwą drogę, te uczucia eskalują w zaborczość, przerażenie i rozpacz. Dzięki Bogu! Gdyby nie te okrutne ataki, być może wciąż podążałabym za sprzecznymi ideałami, które doprowadziły mnie do takiego nieszczęścia, kiedy miałam osiemnaście lat.
Zawsze, kiedy stracisz integralność, otrzymasz osobisty zestaw złych nastrojów, który jest zależny od twojej osobowości. Być może tak jak ja skłaniasz się ku lękom i depresji. Albo czujesz wrogość i masz ochotę uderzyć w twarz każdego współpracownika, członka twojej rodziny albo i każdego mieszkańca twojego miasta. Możesz mieć też pełnowymiarowe ataki paniki, zwłaszcza podczas wyjątkowych okazji (randek w ciemno, rozpraw sądowych), kiedy szczególnie chcesz emanować spokojem i pewnością siebie.
Niezależnie od tego, jakie są twoje negatywne emocje, staraj się myśleć o nich jak o dzikich bestiach Dantego, których zadaniem jest uprzykrzanie ci życia, gdy zboczysz ze swojej prawdziwej drogi. Jeśli uczucia te nie znikają nawet wtedy, gdy bierzesz leki i regularnie spotykasz się z terapeutą, możesz mieć pewność, że brakuje ci integralności. Im szybciej to dostrzeżesz, tym lepiej, ponieważ pozostając w ciemnej dziczy, możesz prędzej czy później wyrządzić sobie prawdziwą, fizyczną krzywdę.
Myślę, że chorowałam od osiemnastego do trzydziestego któregoś roku życia, ponieważ ciało próbowało mi pomóc odnaleźć wyjście z ciemnej dziczy. Kiedy wreszcie mi się to udało, symptomy ustąpiły. Nic innego nie było w stanie mi pomóc.
Choroby oczywiście przydarzają się także ludziom doskonale zintegrowanym. Nasze ciała psują się z wielu powodów. Jednak zauważyłam, że osobie wewnętrznie rozdartej trudno jest na coś nie zachorować. Kiedy klienci w takim stanie zjawiają się w moim gabinecie, zazwyczaj mają już problemy zdrowotne – od bólów głowy po nieuleczalne choroby. Bardzo rzadko dostrzegają związek między swoim stanem fizycznym a brakiem integralności. Większości z nich taka zależność wydawałaby się – by użyć pojęcia naukowego – kompletnie odjechana.
À propos nauki: przeprowadzono poważne badania, które dowodzą obecności najróżniejszych powiązań między życiem w harmonii a dobrym zdrowiem. Istnieje cała dziedzina medycyny – psychoneuroimmunologia – która skupia się na tym, w jaki sposób stres, w tym stres powodowany kłamstwem czy utrzymywaniem sekretów, wywołuje choroby. Badania wiążą zdradę i utrzymywanie sekretów z szybszym biciem serca i wyższym ciśnieniem krwi, wyższym poziomem hormonów stresu, złego cholesterolu i glukozy, a także z ograniczoną odpowiedzią immunologiczną. Im bardziej znaczące jest nasze oszukańcze zachowanie, tym bardziej odbija się ono na zdrowiu.
Badanie homoseksualistów będących nosicielami wirusa HIV wykazało na przykład, że im bardziej mężczyźni ci ukrywali swoją orientację, tym szybciej postępowała ich choroba. Istnieje zależność „dawka – odpowiedź” między poziomem utajenia a stanem odporności – innymi słowy, im większa tajemnica, tym wyższe prawdopodobieństwo choroby i śmierci. „Nie pytaj i nie mów” brzmi niewinnie, ale życie w milczącym oddaleniu od naszej prawdziwej tożsamości może dosłownie przyspieszyć naszą śmierć.
Istnieje oczywiście wiele chorób, na które zapadają ludzie w pełni zintegrowani. Wszyscy umierają i na świecie jest mnóstwo fizycznego bólu, który nie ma nic wspólnego z utrzymywaniem sekretów, kłamstwem czy zbaczaniem z drogi. A jednak za każdym razem, kiedy dokonujemy wyborów albo utrzymujemy pozory, które oddalają nas od integralności, naprawdę stajemy się bardziej narażeni na problemy zdrowotne, od bólu kręgosłupa po zapalenie płuc. Jeśli cierpisz na niewyjaśnioną chorobę, czujesz się słabo, często ulegasz wypadkom, być może ciało podpowiada ci, że jesteś w ciemnej dziczy.
Moja choroba opierała się wszelkim medycznym interwencjom. Jednak kiedy zaczęłam poszukiwać własnej prawdy i odzyskiwać integralność, wszystkie pozornie nieuleczalne symptomy zniknęły. Coś podobnego przydarzyło się wielu moim klientom. Kiedy osiągniesz integralność, podobnie może być z tobą.
To logiczne: kiedy nie idziesz właściwą drogą, nie znajdujesz właściwych ludzi. Lądujesz w miejscach, które ci się nie podobają, uczysz się umiejętności, które nie dają ci spełnienia, przyjmujesz wartości i zasady, które ci nie pasują. Ludzie, których spotykasz, albo szczerze te rzeczy kochają, albo udają równie dobrze jak ty. Tak czy inaczej, wasze relacje będą sztuczne. Twoja udawana osobowość będzie spotykać inne (potencjalnie udawane) osobowości, tworząc udawane relacje. Nigdy nie zapomnę pewnej pięknej i bogatej gwiazdy, która po kolejnej imprezie w blasku fleszy zdradziła mi: „Jestem wykończona własną hipokryzją”.
Jeśli nieustannie odczuwasz samotność i bezwład, prawie na pewno brakuje ci integralności. Sytuacja tylko się pogarsza, kiedy czujesz, że znalazłeś się w pułapce z kimś, kogo nie znosisz. Kiedy ludzie spotykają się, błądząc w ciemnej dziczy, relacje, które tworzą, są najczęściej płytkie i/lub toksyczne. Te przyjaźnie, romanse, a nawet relacje rodzinne są pełne niezrozumienia, emocjonalnych krzywd i wzajemnego wykorzystywania. Po pewnym czasie ich chwiejne fundamenty rozpadają się, pozostawiając jedynie gruz zranionych uczuć.
Jeśli w rodzinie, w przyjaźni czy w związkach miłosnych czujesz się nieustannie wyczerpany i zdradzony, relacje, które tworzysz, zapewne powstały w ciemnej dziczy. Nie można stworzyć szczęśliwego związku z kimś, kto jest tak samo zagubiony jak my. Droga do prawdziwej miłości – do prawdziwego czegokolwiek – to droga integralności. Nikt inny nie może jej znaleźć za ciebie ani ci jej ofiarować. Niezależnie od okoliczności ty możesz jednak ją znaleźć i nią podążyć.
Twoje prawdziwe „ja” żywo się interesuje twoim prawdziwym życiowym powołaniem – ale wszystko inne guzik je obchodzi. Kiedy decydujesz się na karierę, która oddala cię od twojego prawdziwego „ja”, twój talent i entuzjazm szybko spadają do poziomu znudzonego stażysty. Każde zadanie będzie niesmaczne jak zatrute jedzenie, i równie szkodliwe. W pracy będziesz pewnie popełniać błędy i mieć niefortunne przerwy (w zasadzie przerwy te są fortunne, bo wtedy twoje prawdziwe „ja” powstrzymuje cię przed dalszą drogą w głąb ciemnej dziczy, ale trudno ci będzie to dostrzec).
Pracowałam z dziesiątkami ludzi, którzy poszli na studia inżynierskie, bo uwielbiali wymyślać nowe rzeczy, albo pracowali na uczelni, bo lubili się uczyć, albo zostawali dziennikarzami, bo kochali pisać, a potem awansowali, zostawali menadżerami czy kierownikami – i nienawidzili swojej pracy. W tym momencie, kiedy rezygnowali z integralności, by robić coś, czego tak naprawdę robić nie chcieli, spektakularnie wybuchali.
Pewien znakomity pisarz – nazwijmy go Edgar – wspiął się po drabinie kariery na stanowisko naczelnego znanego czasopisma. Zaczął wtedy ostro i otwarcie pić. Pewnego miłego poranka, kiedy odwiedziłam Edgara w jego gabinecie, zaskoczył mnie, popijając wino ze skrzynki, którą zainstalował sobie na biurku. Po roku był już bez pracy.
Inna klientka, Chloe, uwielbiała swoją pracę w leśnictwie. Zajęła się polityką, sądząc, że pomoże jej to chronić środowisko. Kiedy została wybrana do lokalnej rady miasta, zaczęła przysypiać na zebraniach. Na wszystkich zebraniach. Mimo że dużo odpoczywała, jej nowa praca stała się źródłem zażenowania i wstydu. Ludzie zaczęli o niej plotkować. Nie ubiegała się o reelekcję.
Nasza kultura definiuje „sukces” jako wspinanie się po administracyjnych szczeblach, moi klienci nie rozumieli więc, jak z osób wysokofunkcjonujących zmienili się we wraki. Z mojej perspektywy te „niewytłumaczalne” porażki miały oczywisty sens: Edgar kochał literaturę, nie kierowanie redakcją. Chloe uwielbiała być sama w lesie, a nie siedzieć przy biurku z innymi ludźmi. Oboje doznali rozdarcia, aspirując do rzeczy, których na pewnym poziomie nienawidzili.
Istnieje nieskończona liczba sposobów na zarabianie pieniędzy. Na pewnym poziomie – na głębokim, intuicyjnym poziomie – wiesz, który z nich będzie dla ciebie właściwy. Poczujesz od razu, kiedy twoja praca wymusi na tobie odsunięcie na bok twoich prawdziwych pragnień. Twoja świadomość właściwej drogi kariery może być ukryta głęboko pod wieloma warstwami kulturowych przekonań. Ale wciąż tam jest, jak kwiat, który próbuje zakwitnąć w toksycznym błocie. Jeśli wciąż będziesz się opierać swoim szczerym impulsom, powoli zdasz sobie sprawę, że to, co robisz, by zdobyć pieniądze na utrzymanie, zamienia cię w żywego trupa.
Jak widzisz, ciemna dzicz jest – jak to się mówi – do dupy. Nic więc dziwnego, że kiedy tam jesteśmy, często chwytamy się czegoś, by ukoić ból. Jestem wielką zwolenniczką poprawiania jakości życia przy pomocy medycyny i będę ci kibicować, jeśli zaczniesz brać pomocne leki pod nadzorem lekarza. Jednak wielu z nas, mieszkańców ciemnej dziczy, idzie o krok (albo o milę) za daleko. Ciągle poszukujemy trochę więcej „czegoś”, co mogłoby zmienić nasz nastrój. Czegokolwiek. Więcej piwa, nikotyny, kokainy, wszystkich tych używek naraz.
Chemiczny szum może nas bardzo, bardzo, bardzo oddalić od naszych prawdziwych dróg. Pracowałam z ludźmi, którzy otępiali swoje zmysły, wędrując po ciemnej dziczy, w tym mężczyznę, który codziennie połykał ponad dwieście tabletek przeciwbólowych. Powiedział mi, że to „w zasadzie wystarczy”.
Kiedy na najgłębszym poziomie czujemy się zagubieni i towarzyszą nam poczucie bezsensu, zły nastrój i niewłaściwe zadania, łatwo uzależnić się od czegokolwiek, co stymuluje nasz układ nagrody. Oprócz dynamicznego duetu złożonego z alkoholu i narkotyków do najczęstszych nałogów należą hazard, seks, intensywne miłosne przeżycia, zakupy, objadanie się czy całodobowe przesiadywanie w sieci bez przerw na sen, jedzenie, a nawet wizytę w toalecie. Ja osobiście spędzałam wiele godzin na rozwiązywaniu problemów, które istniały jedynie jako kolorowe piksele na moim telefonie (na swoje usprawiedliwienie powiem, że wszystkie te słodycze w Candy Crush same się nie ułożą).
Jeśli nie jesteś w stanie powstrzymać się przed robieniem czegoś, wydajesz na to pieniądze przeznaczone na czynsz, ukrywasz się przed innymi i czujesz, jak powoli ogarnia cię obsesja, pierwszym ważnym krokiem ku integralności może być przyznanie, że jesteś nałogowcem. Z tego punktu możesz rozpocząć odzyskiwanie swojej integralności, nie tylko poprzez stosowanie metod z tej książki, lecz także poprzez udział w terapii uzależnień. Jeśli nie opuścisz ciemnej dziczy, nie pozbędziesz się złych nawyków, niezależnie od wszystkiego. Koniec końców to one mogą pozbyć się ciebie.
Powyższe problemy to niejedyne symptomy utraty integralności, ale z tego, co zauważyłam – najpowszechniejsze. Pokazują, co wypieramy, w jaki sposób oddalamy się od naszych prawdziwych percepcji, pragnień i instynktownej mądrości. Oto krótki test, który pozwoli ci zobaczyć, czy pogubiłeś się trochę (albo bardzo) w ciemnej dziczy.
ĆWICZENIE:
Diagnoza syndromu ciemnej dziczy
Odpowiedz na poniższe pytania tak szczerze, jak potrafisz. Jeśli zauważysz, że oszukujesz, by udawać, że masz wszystko pod kontrolą, zastanów się nad tym. Oznacza to, że 1) brakuje ci integralności, a co więcej, 2) nie potrafisz się do tego przyznać, nawet w quizie, którego wyników nikt nie musi oglądać. Weź głęboki oddech i powiedz prawdę.
Dokonując tej oceny, zauważ, że słowa PRAWDA i FAŁSZ nie zawsze występują w tej samej kolumnie. Upewnij się, że w każdym wersie zaznaczasz prawdziwe twierdzenie.
Zaznacz słowo PRAWDA lub FAŁSZ, żeby właściwie ocenić twoją reakcję na każde stwierdzenie.Kolumna 1Kolumna 2 1. Generalnie uważam ludzi za dobrych i godnych miłości. PRAWDA FAŁSZ 2. Czasem mam poczucie, że to, co robię, jest bez znaczenia. FAŁSZ PRAWDA 3. Uwielbiam towarzystwo moich przyjaciół i bliskich. PRAWDA FAŁSZ 4. Moja praca (także domowa) jest dla mnie ciężarem. FAŁSZ PRAWDA 5. Czuję się spełniona i mam poczucie celu każdego dnia. PRAWDA FAŁSZ 6. Trudno mi utrzymać szczęśliwe związki. FAŁSZ PRAWDA 7. Często choruję (przeziębiam się), nawet kiedy ludzie wokół mnie nie są chorzy. FAŁSZ PRAWDA 8. Cały czas towarzyszy mi poczucie zadowolenia. PRAWDA FAŁSZ 9. Robię zawodowo coś, co kocham. PRAWDA FAŁSZ 10. Wydaje mi się, że nikt mnie nie dostrzega i nie rozumie. FAŁSZ PRAWDA 11. Uważam, że moja obecność zmienia świat na lepsze. PRAWDA FAŁSZ 12. Moje związki są często pełne nieufności i gniewu. FAŁSZ PRAWDA 13. Nie potrzebuję żadnej zmieniającej nastrój substancji ani ekscytującej aktywności, żeby czuć się świetnie. PRAWDA FAŁSZ 14. Inni ludzie osiągają wspaniałe rzeczy, a ja im nie dorównuję. FAŁSZ PRAWDA 15. Mam „przyjaciół”, za których towarzystwem nie przepadam. FAŁSZ PRAWDA 16. Śpię głęboko i spokojnie niemal każdej nocy. PRAWDA FAŁSZ 17. Moi bliscy prawie zawsze mnie rozumieją. PRAWDA FAŁSZ 18. Chociaż czasem dzieją się przerażające rzeczy, zazwyczaj czuję się bezpiecznie. PRAWDA FAŁSZ 19. Ból i zmęczenie ograniczają moją aktywność. FAŁSZ PRAWDA 20. Często złoszczę się na ludzi wokół mnie. FAŁSZ PRAWDA 21. >Uwielbiam moją pracę i nie mogę się doczekać, żeby się w niej znaleźć. PRAWDA FAŁSZ 22. Często tak bardzo się martwię, że kiepsko śpię. FAŁSZ PRAWDA 23. Moje życie jest pełne miłości i ciepła. PRAWDA FAŁSZ 24. Nie mam poczucia, że moja praca daje światu coś ważnego. FAŁSZ PRAWDA 25. Nawet kiedy ludzie wokół mnie chorują, ja prawie zawsze jestem zdrowy. PRAWDA FAŁSZ 26. W głębi serca czuję często smutek i rozpacz. FAŁSZ PRAWDA 27. Uważam, że ludzie są generalnie dobrzy. PRAWDA FAŁSZ 28. Złoszczę się nawet wtedy, gdy jestem sam. FAŁSZ PRAWDAWyniki
Zlicz słowa, które zaznaczyłeś w kolumnie 1 (po lewej stronie).
Tu zapisz wynik: _______
Jeśli liczba ta waha się między:
22 – 28:
Żyjesz na niezwykle wysokim poziomie integralności. Być może kiedyś znalazłeś się w ciemnej dziczy, ale teraz umiesz się z niej wydostać. Ta książka może ci o tym przypominać.
15 – 21:
Twoje życie jest szczęśliwsze niż większości ludzi, ale być może istnieją jeden czy dwa obszary, w których wciąż jesteś oddzielony od twojego prawdziwego „ja”. Droga integralności pomoże ci to naprawić.
8 – 14:
Z pewnością spędzasz trochę czasu w ciemnej dziczy. Pamiętaj, że to nie twoja wina. A jednak tylko odzyskanie integralności sprawi, że twoje problemy nie zaczną narastać.
0 – 7:
Poczucie zagubienia i niepewności może ci się wydawać normalne, ponieważ spędzasz w ciemnej dziczy dużo czasu. Ta książka może ci pomóc osiągnąć spokój i radość, jakich nie czułeś od dawna – a może nigdy. Jeśli szybko nie ruszysz ku integralności, sytuacja tylko się pogorszy.
Nie panikuj, jeśli twój wynik jest niższy niż oczekiwany. Nie jesteś złym człowiekiem i nic złego nie zrobiłeś. Jesteś po prostu zagubiony. Z definicji oznacza to, że nie wiesz, co dalej robić ani dokąd pójść. Na szczęście mogę ci pokazać kolejny krok, który rozpocznie twoją drogę do integralności. Nigdy nie zawiódł mnie ani żadnego z moich klientów. Jest prosty: powiedz prawdę o swoim zagubieniu.
Odkryłam to w wieku osiemnastu lat, obolała i w depresji, nieświadomie uwięziona między dwiema niekompatybilnymi kulturami. Mijały miesiące, a ja szukałam korzeni swojego nieszczęścia, aż dokonałam fundamentalnego odkrycia, które nie miało nic wspólnego z chorobą ani depresją: nie wiedziałam, co jest prawdą. Chociaż na pozór moje odkrycie było skromne, okazało się mieć niespodziewanie uzdrawiającą moc. Później, już jako coachka, patrzyłam na setki innych pozbawionych celu, niespokojnych, wściekłych, zrozpaczonych, chorych, samotnych czy uzależnionych ludzi, którzy całkowicie roztapiali się w zdaniu „Jestem kompletnie pogubiony”, jakby to były objęcia kochających rodziców.
Na poziomie ego, które chce zawsze mieć wszystko pod kontrolą, nie ma to sensu. Jednak prawdziwe „ja” uspokaja się, kiedy przestajemy lunatykować i szczerze oceniamy naszą sytuację – nawet jeśli, tak jak Dante, budzimy się w przerażającym miejscu. Nasze „ja” rezonują z najprostszymi prawdami: „Nie podoba mi się to miejsce”, „Nie wiem, jak się tu znalazłam”, „Boję się”.
ĆWICZENIE:
Jak odnaleźć integralność w ciemnej dziczy
Oto proste ćwiczenie, które ustawi cię na drodze integralności, niezależnie od tego, jak bardzo czujesz się zagubiony. Poniżej znajdziesz listę prostych stwierdzeń. Twoim zadaniem jest wypowiedzieć je głośno. Wyszepcz je do siebie, wypowiedz do przyjaciela, wykrzycz do kolejnego telemarketera, który przerwie ci pracę. I choć przez chwilę, wypowiadając to zdanie, przyjmij, że może być prawdą.
A teraz najważniejsze: wypowiadając każde zdanie, poczuj, co dzieje się w twoim wnętrzu. Twoja duma może być urażona, twój wewnętrzny krytyk być może zjeży się jak przestraszony kot. Ale czy mimo pozornie negatywnego brzmienia każde twierdzenie nie sprawia, że się rozluźniasz? Czy twój oddech nie staje się głębszy? Czy czujesz, jak bitwa w twoich trzewiach, sercu i głowie się uspokaja? Zauważ to. Nie przejmuj się tym, co będzie dalej.
Moje życie nie jest doskonałe.
Nie podoba mi się to, co się dzieje.
Nie czuję się dobrze.
Czuję smutek.
Czuję złość.
Czuję lęk.
Nie ma we mnie spokoju.
Nie umiem znaleźć swoich ludzi.
Nie wiem, dokąd pójść.
Nie wiem, co robić.
Potrzebuję pomocy.
Jeśli podczas lektury jednego lub kilku spośród tych stwierdzeń poczułeś, że coś w twoim ciele i emocjach się uspokaja, nie ignoruj tego uczucia. Lekkie rozluźnienie jest instynktowną reakcją, gdy słyszymy – a co ważniejsze, gdy wypowiadamy – prawdę. Jeśli je czujesz, możesz być z siebie dumny. Nie jest doskonale, ale masz świadomość tego faktu, a to jest najważniejsze. Łączysz na nowo te części siebie, które zostały rozerwane. Brawo. Masz za sobą pierwszy krok do integralności.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
1. Sformułowania i fragmenty pochodzące z Boskiej Komedii są podane w przekładzie Jarosława Mikołajewskiego (Warszawa, Wydawnictwo Literackie, 2021) (przyp. red.). [wróć]