Integralność. To, czego potrzebujesz, żeby wyjść z "ciemnej dziczy" i robić rzeczy po swojemu, nawet kiedy inni patrzą - Martha Beck - ebook

Integralność. To, czego potrzebujesz, żeby wyjść z "ciemnej dziczy" i robić rzeczy po swojemu, nawet kiedy inni patrzą ebook

Beck Martha

4,5

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Mapa pokazująca drogę ku prawdzie i autentyczności.

– Oprah Winfrey

Oto książka o zbawczej mocy odkrywania i mówienia prawdy o sobie, a potem życia nią... Aż wibruje magią, inteligencją i miłością. Ta urocza książka nie tylko odmieni twoje życie, ale może nawet je ocali.

—Elizabeth Gilbert, autorka Jedz, módl się, kochaj

Geniusz Marthy Beck polega na tym, że jej słowa niosą ze sobą jednocześnie pocieszenie i wyzwanie. Jest nauczycielką, matką i po prostu mądrą kobietą. Trzyma nas za rękę i prowadzi z powrotem do domu – do samych siebie.

— Glennon Doyle, autorka Nieposkromionej

Kiedy jesteś w ciemnej dziczy swojego życia:

• czujesz zagubienie w codzienności,

• tworzenie głębokich relacji sprawia ci trudność,

• twoje ciało jest osłabione,

• wiele drobnych spraw cię przerasta,

• masz wrażenie, że każdego dnia dźwigasz ciężar.

Jeśli masz poczucie, że twoje życie wygląda zupełnie inaczej, niż byś chciał, sięgnij po tę niezwykłą książkę, polecaną przez Oprah Winfrey. Martha Beck przedstawia w niej czterostopniowy proces, dzięki któremu odnajdziesz integralność wewnętrzną, a wraz z nią zdolność do pełnego uczestnictwa w życiu na własnych zasadach. Nauczysz się rozpoznawać, czego tak naprawdę ci brakuje, i zaczniesz sięgać po to z odwagą i pewnością, zamiast spełniać oczekiwania innych i traktować je jako własne. Zyskaj spójność wewnętrzną i poczuj radość z podążania własną ścieżką.

„Integralność wewnętrzna to lek na cierpienie psychiczne. Kropka”.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi

Liczba stron: 312

Oceny
4,5 (6 ocen)
3
3
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Momacz

Nie oderwiesz się od lektury

Książka - światło, książka - droga. Niezwykle inspirująca instrukcja podążania ku własnej integralności oparta na "Boskiej komedii" Dantego. Zaskakująco praktyczna, pełna ćwiczeń konfrontujących czytelnika z nieuświadomionymi często przekonaniami. Całość napisana lekko i z humorem, jak lekka i pełna radości jest sama Martha Beck. Bardzo polecam!
00

Popularność




Wstęp

Wstęp

Nawet jeśli nie latasz zbyt czę­sto, pew­nie ci się to przy­da­rzyło. W samo­lo­cie jest pełno ludzi. Wszy­scy pocho­wali lap­topy. Per­so­nel pokła­dowy wyko­nał swój obo­wiąz­kowy taniec, poka­zu­jąc pasy bez­pie­czeń­stwa, świa­tła na pod­ło­dze i maski tle­nowe, które „mogą się nie napom­po­wać”. Potem, kiedy myślisz, że zaraz wyto­czy­cie się na pas star­towy, wszystko staje. W kabi­nie roz­brzmiewa zakło­po­tany głos kapi­tana: „Przy­kro mi, mamy mały pro­blem – to pew­nie tylko drobna usterka, ale musimy wezwać mecha­ni­ków. Będzie trzeba chwilę pocze­kać”.

Wśród pasa­że­rów roz­lega się pomruk nie­za­do­wo­le­nia. Zło­ścisz się. Jak długo będziesz uwię­ziony na nie­wy­god­nym sie­dze­niu, mię­dzy face­tem cuch­ną­cym tanią wodą koloń­ską a nie­spo­koj­nym, ząb­ku­ją­cym dziec­kiem? Ale po pierw­szym odru­chu obu­rze­nia wszy­scy wzdy­chają ciężko i godzą się z sytu­acją. Doce­nia­cie ostroż­ność załogi. Macie w tej potęż­nej maszy­nie fru­nąć osiem kilo­me­trów nad zie­mią. Nikt, nawet nie­mow­lak, nie chciałby, żeby samo­lot wzniósł się w powie­trze, gdyby wszyst­kie ele­menty maszyny nie były ze sobą ide­al­nie zin­te­gro­wane.

Być może, czy­ta­jąc tytuł, domy­śli­li­ście się, że jest to książka o inte­gral­no­ści. Nie zamie­rzam jed­nak mora­li­zo­wać. We współ­cze­snej angielsz­czyź­nie słowo inte­grity nabrało nieco afek­to­wa­nej, osą­dza­ją­cej barwy, ale pocho­dzi od łaciń­skiego inte­ger, które ozna­cza po pro­stu „nie­na­ru­szony”. Bycie zin­te­gro­wa­nym ozna­cza bycie jedną spójną cało­ścią. Kiedy samo­lot jest zin­te­gro­wany, ozna­cza to, że miliony jego czę­ści współ­pra­cują ze sobą. Kiedy utraci inte­gral­ność, może prze­stać dzia­łać, stra­cić moc, a nawet się roz­bić. Nie oce­niam tego pro­cesu. To czy­sta fizyka.

Te same zasady, które rzą­dzą aero­dy­na­miką, rzą­dzą też codzien­nym życiem. Kiedy doświad­czasz jed­no­ści inten­cji, fascy­na­cji i celo­wo­ści, z rado­ścią robisz to, co dla cie­bie naj­praw­dziw­sze w danej chwili, niczym ogar, który zwę­szył trop. Twoja codzienna praca – czy jest to kodo­wa­nie, ogrod­nic­two, czy budo­wa­nie domów – jest tak absor­bu­jąca, że pod koniec dnia nie chcesz się zatrzy­mać. Kiedy to jed­nak zro­bisz, czas spę­dzony z naj­bliż­szymi jest wspa­niały, a sen tak słodki, że trudno sobie wyobra­zić coś lep­szego. Kiedy wsta­jesz następ­nego dnia, nad­cho­dzący dzień uwa­żasz za tak eks­cy­tu­jący, że wła­ści­wie wyska­ku­jesz z łóżka.

Być może prze­wra­casz teraz oczami, jak to robiło wielu moich klien­tów. Może ci się wyda­wać, że mam na nosie różowe oku­lary i naja­dłam się anty­de­pre­san­tów. Być może podobna radość życia ni­gdy nie była twoim udzia­łem. Być może sądzisz, że tak pełne życie nie jest moż­liwe.

Ale jest.

To straszne, że wielu ludzi ni­gdy nie dostrzega tych moż­li­wo­ści i nie doświad­cza rado­snej swo­body, którą daje cał­ko­wita inte­gral­ność. Nie­które z tych osób są tak źle ulo­ko­wane w życiu, że ich egzy­sten­cja przy­po­mina nie­koń­czącą się serię pora­żek i znisz­czo­nych marzeń. Być może znasz kil­koro takich ludzi: kolegę z szkoły, który już parę razy tra­fił do wię­zie­nia, kuzynkę, która wiąże się z jed­nym zdra­dziec­kim dup­kiem za dru­gim, zna­jomą, która zdaje się sabo­to­wać każdy pro­jekt, jaki roz­po­czyna. Tacy ludzie przy­po­minają samo­loty, któ­rych główne czę­ści – takie jak skrzy­dła i sil­niki – nie dzia­łają.

Twoje wła­sne życie pew­nie mie­ści się gdzieś na skali mię­dzy abso­lutną roz­ko­szą a kom­pletną ruiną. Masz mętne poczu­cie celu, za któ­rym chciał­byś zacząć kie­dyś podą­żać. Twoja praca jest w porządku, choć nie jest dosko­nała. W związ­kach jest okej. W miarę. Ow­szem, cza­sami ktoś – mał­żo­nek, dzieci, rodzice, szef – spra­wia że masz ochotę sfin­go­wać wła­sną śmierć i prze­pro­wa­dzić się do hotelu na Kaj­ma­nach. Ale w zasa­dzie jest w porządku. Nie czu­jesz się źle; czu­jesz co naj­wy­żej jakiś nie­po­kój, przy­krość, roz­cza­ro­wa­nie. To cał­kiem nor­malne, że sku­piasz się na pla­nach, któ­rych nie udało się zre­ali­zo­wać, i masz wąt­pli­wo­ści, czy twoje marze­nia się kie­dy­kol­wiek speł­nią.

Kiedy spo­ty­kam klien­tów, któ­rzy pasują do powyż­szego opisu, i zwra­cam im uwagę, że ich życie mogłoby być lep­sze, czę­sto pro­te­stują, mówiąc, że ich życie jest w porządku. „Wie pani – mówią – życie to dziwka, a potem się umiera. Porażka jest znacz­nie częst­sza niż suk­ces. Nie wzbi­jemy się do lotu, po pro­stu macha­jąc rękami”. Myślą, że gorzką prawdę trzeba po pro­stu zaak­cep­to­wać. Ja jed­nak sły­szę brzęk odkrę­co­nych śrub i ode­rwa­nych czę­ści, dźwięk wyda­wany przez czło­wieka, który ni­gdy nie doświad­czył spój­no­ści ciała, umy­słu, serca i duszy.

Powta­rzam: nie zamie­rzam nikogo oce­niać. Jeśli nie zawsze czu­jesz się świet­nie, nie ozna­cza to, że coś jest z tobą nie tak – podej­rze­wam, że więk­szość życia spę­dzasz, sta­ra­jąc się być w porządku. Nie ma w tobie żad­nej usterki. Jesteś wyso­ko­funk­cjo­nu­jącą, wyra­fi­no­waną istotą. Na naj­głęb­szym pozio­mie wiesz, co daje ci szczę­ście, i wiesz, jak stwo­rzyć dla sie­bie moż­li­wie naj­lep­sze życie. Ta wie­dza jest w tobie zako­do­wana.

Jed­nak twoja natura nie­ustan­nie ściera się z siłą, która potrafi ją znisz­czyć: z kul­turą.

Mówiąc o „kul­tu­rze”, nie mam na myśli opery ani malar­stwa sur­re­ali­stycz­nego. Mam na myśli dowolny zestaw norm spo­łecz­nych, które kształ­tują spo­sób myśle­nia i dzia­ła­nia. Każda grupa ludzi – pary i rodziny, więź­nio­wie w celach, człon­ko­wie kółek zrze­sza­ją­cych pasjo­na­tów szy­cia i żoł­nie­rze w armii – ma kul­tu­rowe zasady i ocze­ki­wa­nia, które poma­gają jej dzia­łać. Nie­które z nich są oczy­wi­ste, np. zasady ruchu dro­go­wego czy dres­scode w pracy. Inne pozo­stają w domy­śle, jak zało­że­nie, że kiedy idziesz na kola­cję do restau­ra­cji, uży­jesz sztuć­ców i nie wło­żysz twa­rzy pro­sto w talerz jak świ­nia szu­ka­jąca tru­fli.

Ludzie two­rzą wyra­fi­no­wane kul­tury, ponie­waż jeste­śmy isto­tami głę­boko spo­łecz­nymi, zależ­nymi od dobrej woli innych już od chwili naro­dzin. Mamy też nie­zwy­kłą zdol­ność absor­bo­wa­nia i powta­rza­nia zacho­wań innych ludzi. Od dzie­ciń­stwa, czę­sto nawet tego nie zauwa­ża­jąc, uczymy się, jak zdo­by­wać uzna­nie i przy­na­le­żeć do naszego kon­tek­stu kul­tu­ro­wego. Zacho­wu­jemy się rado­śnie, spo­koj­nie albo odważ­nie, żeby spra­wić przy­jem­ność naszym rodzi­nom. Natych­miast zaczyna nam się podo­bać to, co podoba się naszym przy­ja­cio­łom. Rzu­camy się w wir nauki, opieki nad dziećmi, rodzin­nych waśni – cze­go­kol­wiek, co naszym zda­niem zapewni nam miej­sce w świe­cie.

W tym kon­for­mi­stycz­nym pędzie czę­sto igno­ru­jemy lub lek­ce­wa­żymy nasze praw­dziwe uczu­cia – nawet te inten­sywne, takie jak tęsk­nota czy cier­pie­nie – po to, by zaspo­koić wyma­ga­nia naszej kul­tury. I zosta­jemy ode­rwani od sie­bie samych. Nie jeste­śmy inte­gral­no­ścią (nie sta­no­wimy jed­no­ści), ale dwo­isto­ścią (jeste­śmy roz­dwo­jeni). Albo też pró­bu­jemy dopa­so­wać się do kilku róż­nych grup i żyjemy w wie­lo­ści. Porzu­camy naszą praw­dziwą naturę i sta­jemy się pion­kami w kul­tu­ro­wych roz­gryw­kach: uśmie­chamy się uprzej­mie, sie­dzimy czuj­nie, nosimy „ide­alne”, nie­wy­godne ubra­nia. To dla­tego żoł­nierz nie narzeka, wkra­cza­jąc na linię ognia. To dla­tego całe spo­łecz­no­ści uwa­żały kie­dyś, że warto od czasu do czasu spa­lić jakąś cza­row­nicę. To wręcz prze­ra­ża­jące, w jakim stop­niu ludzie są gotowi sprze­nie­wie­rzyć się natu­rze, by słu­żyć kul­tu­rze. Z per­spek­tywy two­rze­nia i utrzy­my­wa­nia przy życiu ludz­kich grup ma to jed­nak sens.

Jest tylko jedna pułapka: natura nie pod­daje się bez walki.

Jeśli zda­rza ci się wark­nąć na kogoś, kogo bar­dzo kochasz, albo zasiąść do służ­bo­wego pro­jektu tylko po to, żeby zacząć szu­kać w inter­ne­cie domo­wego zestawu do tatu­ażu, praw­do­po­dob­nie jesteś osobą wewnętrz­nie roz­dartą. Sta­rasz się zacho­wy­wać w spo­sób, który na naj­głęb­szym pozio­mie nie jest dla cie­bie wła­ściwy. Zawsze, kiedy to robimy, nasze życie zaczyna się psuć. Sta­jemy się marudni, smutni albo zobo­jęt­niali. Nasz układ odpor­no­ściowy i mię­śnie słabną; czę­sto cho­ru­jemy, a nawet jeśli tak się nie dzieje, zaczyna nam bra­ko­wać ener­gii. Tra­cimy zdol­ność kon­cen­tra­cji i jasność myśle­nia. Tak wła­śnie się czu­jemy, kiedy bra­kuje nam inte­gral­no­ści.

Wszyst­kie te wewnętrzne reak­cje mają wpływ na nasze zewnętrzne życie. Nie możemy się skon­cen­tro­wać, więc cierpi na tym nasza praca. Pode­ner­wo­wa­nie i przy­gnę­bie­nie są kiep­skimi towa­rzy­szami, więc nasze rela­cje słabną. Utrata inte­gral­no­ści wpływa nega­tyw­nie na wszystko w nas i wokół nas. A ponie­waż naszej praw­dzi­wej natu­rze zależy na tym, by odzy­skać peł­nię, sięga ona po narzę­dzie, które zawsze zwraca naszą uwagę: cier­pie­nie.

Oso­bi­ście nie prze­pa­dam za cier­pie­niem. Nisz­czy mnie. Jeśli wam spra­wia ono przy­jem­ność, nie będę tego oce­niać, ale chcę powie­dzieć coś bar­dzo waż­nego: cier­pie­nie to coś innego niż ból, przy­naj­mniej w moim rozu­mie­niu. W pew­nej kli­nice zoba­czy­łam kie­dyś napis „Ból jest nie­unik­niony. Cier­pie­nie jest opcjo­nalne”. Fizyczny ból jest spo­wo­do­wany przez pewne wyda­rze­nia. Psy­chiczne cier­pie­nie to wynik tego, jak sobie z nimi radzimy. Może wyraź­nie przy­brać na sile w sytu­acjach, w któ­rych bólu nie ma wcale. Nawet w wygod­nym fotelu możesz cier­pieć tak bar­dzo, że wola­ła­byś się ni­gdy nie uro­dzić. Wiem o tym dobrze, bo spę­dzi­łam w tym sta­nie wiele lat. To skło­niło mnie do obse­syj­nego poszu­ki­wa­nia szczę­ścia, które trwało przez całe dekady.

Nie zosta­łam wycho­wana na wal­czącą non­kon­for­mistkę. Wręcz prze­ciw­nie. Moja oso­bo­wość jest oso­bo­wo­ścią salo­no­wego pie­ska doma­ga­ją­cego się pochwał. Kiedy mię­dzy moją naturą a wymo­gami kul­tury docho­dziło do zgrzy­tów, zawsze odrzu­ca­łam sie­bie. I byłam w tym sku­teczna! Chwa­lono mnie na wiele spo­so­bów! Z dru­giej strony, led­wie tole­ro­wa­łam takie rze­czy jak, no wie­cie, życie. Kiedy patrzę wstecz, jestem za to wdzięczna. Wcze­śnie zaczę­łam wal­czyć z cier­pie­niem wszel­kimi dostęp­nymi narzę­dziami.

Nie­for­malne poszu­ki­wa­nia popro­wa­dziły mnie ku for­mal­nej edu­ka­cji. Spę­dzi­łam dekadę – od sie­dem­na­stego do dwu­dzie­stego ósmego roku życia – na zdo­by­wa­niu trzech dyplo­mów nauk spo­łecz­nych na Harvar­dzie. Póź­niej przez jakiś czas sama pro­wa­dzi­łam zaję­cia z roz­woju zawo­do­wego i socjo­lo­gii. Mia­łam jed­nak ukryty cel: chcia­łam zro­zu­mieć, w jaki spo­sób mogli­by­śmy, ja i inni ludzie, stwo­rzyć sobie życie, które naprawdę dawa­łoby nam radość.

Praca na uczelni była dla mnie dobrym zaję­ciem – naprawdę dobrym – jeśli nie liczyć tego, czego w niej nie­na­wi­dzi­łam (koniecz­no­ści orien­to­wa­nia się w wydzia­ło­wej poli­tyce i pisa­nia arty­ku­łów tak nud­nych, że cały pro­ces przy­po­mi­nał ście­ra­nie mózgu na tarce). Wykła­da­nie było dla mnie znacz­nie mniej inte­re­su­jące niż roz­mowa ze stu­den­tami o ich życiu. Wresz­cie nie­któ­rzy ze stu­den­tów zaczęli mi za te roz­mowy pła­cić. I co? Zosta­łam life coachką, zanim jesz­cze pozna­łam ten ter­min.

To tylko wzmoc­niło moje pra­gnie­nie zna­le­zie­nia takich stra­te­gii pro­jek­to­wa­nia życia, które mogły naprawdę zadzia­łać. Dużo czy­ta­łam, zaczę­łam też pisać: pamięt­niki, porad­niki, tuziny arty­ku­łów. Zosta­łam felie­to­nistką „O, The Oprah Maga­zine”. Czę­sto poja­wia­łam się w tele­wi­zji, gdzie dawa­łam widzom wska­zówki, jak żyć szczę­śli­wiej. Chcąc prze­te­sto­wać swoje metody, pra­co­wa­łam jako coachka z naj­róż­niej­szymi ludźmi: miesz­kań­cami wsi w RPA, wykształ­co­nymi nowo­jor­czy­kami, byłymi więź­niami uza­leż­nio­nymi od hero­iny, bilio­ne­rami, cele­bry­tami, przy­pad­ko­wymi obcymi oso­bami, które pozna­łam w kolejce do reje­stra­cji pojazdu. Wszyst­kie te doświad­cze­nia, od naj­in­tym­niej­szych spo­tkań po naj­sta­ran­niej­sze bada­nia, dopro­wa­dziły mnie do pro­stej prawdy:

Lekar­stwem na nie­szczę­ście jest inte­gral­ność. I kropka.

Ze wszyst­kich stra­te­gii i umie­jęt­no­ści, jakich się kie­dy­kol­wiek nauczy­łam, naj­sku­tecz­niej­sze są te, które poma­gają ludziom dostrzec, w któ­rym miej­scu opu­ścili wła­sne, głę­bo­kie poczu­cie sensu i podą­żyli za innym zbio­rem zasad. Odej­ście od inte­gral­no­ści jest nie­mal zawsze nie­świa­dome. Znani mi ludzie, któ­rzy go doświad­czają, nie są źli; więk­szość z nich jest bar­dzo sym­pa­tyczna. Chcą trzy­mać się każ­dej życio­wej zasady, którą wpo­iła im kul­tura. To wspa­niały spo­sób na pro­wa­dze­nie życia, które wydaje się wspa­niałe, a jest okropne.

Jest też jed­nak inny spo­sób, który wyzwala od cier­pie­nia i otwiera takie poziomy rado­ści i celo­wo­ści, które dotąd mogły ci się wyda­wać nie­moż­liwe. Nazy­wam go drogą inte­gral­no­ści.

Ta książka ma cię pro­wa­dzić i towa­rzy­szyć ci w tej dro­dze. Gdzie­kol­wiek teraz jesteś i jak­kol­wiek się czu­jesz, droga inte­gral­no­ści zabie­rze cię z tego punktu ku życiu peł­nemu zna­cze­nia, zachwytu i fascy­na­cji. Pomo­głam tego doświad­czyć tysiącom ludzi. Sama prze­ży­łam też cały ten pro­ces – a uwierz­cie, że nie byłam łatwym przy­pad­kiem. Jed­nak po całym tym nie­szczę­ściu, droga inte­gral­no­ści nawet mnie zabrała ku życiu, które wydaje się absur­dal­nie szczę­śliwe. Nie dla­tego, że jestem wyjąt­kowa. Dla­tego, że znam drogę.

Słowo „droga” może ozna­czać zarówno pro­ces, jak i ścieżkę. W tej książce ozna­cza jedno i dru­gie. Jeśli nie wiesz, co zro­bić, droga inte­gral­no­ści dostar­czy ci instruk­cji, tak jak prze­pis. Jeśli nie wiesz, dokąd się udać, droga inte­gral­no­ści, tak jak mapa, pokaże ci kolejne kroki. Jeśli podą­żysz za wska­zów­kami, będziesz szczę­śliwy. Nie dla­tego, że to ścieżka cnoty, ale dla­tego, że pomoże ci sta­nąć po stro­nie rze­czy­wi­sto­ści, po stro­nie prawdy. Twoje życie będzie dzia­łać jak dobrze skon­stru­owany samo­lot. To nie nagroda za dobre zacho­wa­nie. To po pro­stu fizyka.

Jeśli więc naprawdę chcesz porzu­cić cier­pie­nie, pogo­dzić się ze swoją praw­dziwą naturą i doświad­czyć rado­ści, na jaką zasłu­gu­jesz, zaczy­najmy. Zasta­na­wiasz się pew­nie: jak wła­ści­wie wygląda droga inte­gral­no­ści? Powiem ci. Wygląda jak pełna przy­gód, śre­dnio­wieczna wło­ska wyprawa!

Wiem, to brzmi dziw­nie. Zaraz wszystko wyja­śnię.

W trak­cie mojej kariery pisarki i coachki wie­lo­krot­nie, ocho­czo i bez skru­pu­łów pod­bie­ra­łam pomy­sły z Boskiej Kome­dii, napi­sa­nej przez Dan­tego Ali­ghieri na początku XIV wieku. Nie zaj­muję się Dan­tem naukowo. Ni­gdy nie uczy­łam się o nim, nie znam wło­skiego i nie­wiele wiem o histo­rii śre­dnio­wie­cza. Kiedy byłam młoda, prze­czy­ta­łam Boską Kome­dię tylko dla­tego, że czy­ta­łam wtedy wszystko: szu­ka­łam wie­dzy o tym, jak się lepiej poczuć. I ją zna­la­złam.

Arcy­dzieło Dan­tego jest po pro­stu naj­po­tęż­niej­szym zna­nym mi zesta­wem zasad, pozwa­la­ją­cym ule­czyć rany emo­cjo­nalne, odzy­skać inte­gral­ność i zwięk­szać naszą zdol­ność doświad­cza­nia dobrego samo­po­czu­cia. Boska Kome­dia uka­zuje nam cały ten pro­ces krok po kroku. Ow­szem, ujmuje go w opo­wieść o męż­czyź­nie prze­ży­wa­ją­cym mistyczną przy­godę. Ow­szem, męż­czy­zna ten ope­ruje obra­zami zna­nymi czter­na­sto­wiecz­nemu Euro­pej­czy­kowi. Jed­nak psy­cho­lo­giczne meta­fory eposu Dan­tego brzmią praw­dzi­wie także dzi­siaj. Wciąż poka­zują nam drogę. I dają przy­jem­ność. Nie sądź­cie, że Dante jest jakimś pom­pa­tycz­nym nudzia­rzem. Nie jest. Jest pisa­rzem, który staje naprze­ciw czy­tel­nika i zapra­sza go w podróż od nie­szczę­ścia ku rado­ści.

W dal­szej czę­ści książki będę was więc pro­wa­dzić drogą inte­gral­no­ści zbu­do­waną według wzoru, który Dante przed­sta­wił w Boskiej Kome­dii. Może­cie czy­tać ją spo­koj­nie i powoli albo pędzić jak olim­pij­scy sprin­te­rzy – decy­zja należy do was. Tak czy ina­czej przed wami cztery etapy. Oto krót­kie stresz­cze­nie tego, co was czeka.

Wasze poszu­ki­wa­nie inte­gral­no­ści roz­pocz­nie się w „ciem­nej dzi­czy”, miej­scu, w któ­rym czu­jemy się zagu­bieni, zmę­czeni, nie­pewni i nie­spo­kojni. To meta­fora Dan­tego na nie­zgod­ność, w któ­rej żyje więk­szość z nas. W pewien spo­sób – a może i w pełni – czu­jemy, że nasze życie nie jest takie, jakie być powinno. Nie wiemy, jak to się stało, że zgu­bi­li­śmy drogę, ani jak ją na nowo odna­leźć. Nie martw się. Znaj­dziemy ją.

Nasz kolejny etap to słynne dan­tej­skie Pie­kło. Mija­jąc je, znaj­dziemy te punkty, w któ­rych kryje się cier­pie­nie – punkty uwię­zione w waszym wewnętrz­nym pie­kle – i uwol­nimy je. Dłu­tem, któ­rego uży­jesz do roz­ku­cia łań­cu­chów, będzie twoje poczu­cie prawdy. Zoba­czysz, że psy­cho­lo­giczne cier­pie­nie zawsze rodzi się z wewnętrz­nego roz­dar­cia mię­dzy tym, w co wie­rzy twój umysł, a tym, co jest dla cie­bie praw­dziwe na naj­głęb­szym pozio­mie. Droga inte­gral­no­ści pomoże ci napra­wić to roz­dar­cie. Doświad­czysz pełni bar­dziej niż kie­dy­kol­wiek wcze­śniej. Ulga będzie nagła i nama­calna.

Kiedy roz­pocz­nie się pro­ces zdro­wie­nia two­jego życia wewnętrz­nego, przej­dziemy do Czyśćca. Lubię pod­da­wać się „inte­gral­nemu oczysz­cza­niu”, pod­czas któ­rego pozby­wam się wszyst­kiego, co zbędne. Na tym eta­pie poszu­ki­wań zmie­nisz swoje zewnętrzne zacho­wa­nie, by paso­wało ono do nowo odna­le­zio­nej wewnętrz­nej prawdy. Im dalej w las, tym łatwiej.

Wresz­cie, kiedy twoje życie wewnętrzne i zewnętrzne będą bli­skie cał­ko­wi­tej inte­gral­no­ści, odnaj­dziesz się w meta­fo­rycz­nym raju. Nie ma tu już pracy do wyko­na­nia, chyba że uznasz za pracę radość z życia, w któ­rym wszystko – psy­chika, kariera, życie miło­sne – działa bez zarzutu. Ostrze­gam: w tym momen­cie możesz zacząć doświad­czać rze­czy tak wspa­nia­łych, że oto­cze­nie będzie ci chciało wmó­wić, że są nie­moż­liwe. Nikt oczy­wi­ście nie nauczył cię dotąd, jak radzić sobie z takimi cudami. Nie martw się. Nauczysz się szybko. Do tego zosta­li­śmy stwo­rzeni.

Tak będzie wyglą­dać nasza podróż. Po dro­dze poja­wią się nie tylko meta­fory Dan­tego, lecz także współ­cze­sne dane naukowe (z zakresu psy­cho­lo­gii, socjo­lo­gii, neu­ro­lo­gii), które uczy­nią tę podróż bar­dziej dostępną i potęż­niej­szą. Opo­wiem praw­dziwe histo­rie moich klien­tów i przy­ja­ciół, ludzi, któ­rych doświad­cze­nia mogą zilu­stro­wać i wytłu­ma­czyć pro­ces, któ­remu będziesz pod­le­gać. Żeby poka­zać, jak to wszystko wygląda od wewnątrz, podam też przy­kłady z mojej wła­snej podróży ku inte­gral­no­ści. Od czasu do czasu zapro­szę cię też do ćwi­czeń, dzięki któ­rym podróż sta­nie się łatwiej­sza i szyb­sza.

Dante w Boskiej Kome­dii wcho­dzi naj­pierw do wiel­kiego dołu (Pie­kło), potem na górę (do Czyśćca). Staje się coraz sil­niej­szy i na szczyt wspina się z coraz mniej­szym wysił­kiem. Potem, ku swo­jemu zdzi­wie­niu, wznosi się na­dal. Leci. Oto, co się dzieje, kiedy luźne, nie­do­pa­so­wane czę­ści ludz­kiego życia osią­gają inte­gral­ność. Dante używa lotu jako meta­fory życia bez gra­nic, życia nie­biań­skiego.

Kiedy podró­żuję samo­lo­tem, to nie­za­leż­nie od pro­ble­mów i opóź­nień, jestem oszo­ło­miona w momen­cie odry­wa­nia się maszyny od ziemi. Nie mogę uwie­rzyć, że tak wielka maszyna unosi się w powie­trze i dalej bez­piecz­nie leci, poko­nu­jąc tysiące mil. Podob­nie czuję się, kiedy widzę ludzi osią­ga­ją­cych inte­gral­ność i zry­wa­ją­cych się do lotu, odnaj­du­ją­cych w życiu sens, miłość i suk­ces. Każ­dego dnia jestem zasko­czona, że i mnie się to udało. Wszystko to wydaje się nie­zwy­kłym, nie­praw­do­po­dob­nym cudem.

Ale nim nie jest. To po pro­stu fizyka.

Jeśli więc jesteś gotowy – a przy­naj­mniej choć tro­chę zacie­ka­wiony – pro­szę, zapnij pasy i ułóż bez­piecz­nie pod sie­dze­niem swój bagaż emo­cjo­nalny. Droga inte­gral­no­ści zabie­rze cię na szczyty, o jakich dotąd nawet ci się nie śniło. Możesz ruszać.

Etap pierwszy. W ciemnej dziczy

Etap pierw­szy

W ciem­nej dzi­czy

Rozdział 1. Zagubieni w lesie

1.

Zagu­bieni w lesie

Podob­nie jak wiele innych wcią­ga­ją­cych histo­rii przy­go­do­wych, Boska Kome­dia zaczyna się w samym środku wyda­rzeń. „W poło­wie wędrówki naszego życia – mówi Dante – zna­la­złem się w ciem­nej dzi­czy”1. Nie wspo­mina, jak się tam zna­lazł, co robił, kiedy zgu­bił drogę ani jak daleko zaszedł. Wszyst­kie te infor­ma­cje są dość mętne. Jedyne, co Dante wie na pewno, to że jest zagu­biony i samotny.

Pra­wie wszy­scy na jakimś eta­pie naszego życia mie­rzymy się z fak­tem, że obra­li­śmy nie­wła­ściwą drogę. Po kilku latach spę­dzo­nych w jed­nej pracy, związku czy okre­ślo­nej sytu­acji życio­wej zda­jemy sobie nagle sprawę, że wszystko jest… nie tak. Podob­nie jak Dante nie jeste­śmy pewni, co wła­ści­wie nam się nie podoba ani jak tu tra­fi­li­śmy. Ale w chwili pustki, kiedy udało nam się wresz­cie wysłać dzieci do szkoły albo kiedy uno­simy wzrok znad biurka i dostrze­gamy, że wszy­scy nasi współ­pra­cow­nicy poszli do domu, albo kiedy po raz kolejny strasz­nie pokłó­ci­li­śmy się z osobą, którą mie­li­śmy kochać do końca życia, tępo wpa­tru­jemy się w prze­strzeń i myślimy: „Co ja w ogóle robię? Co to za miej­sce? Skąd ja się tu wzię­łam? To nie tak miało być!”.

Ludzie czę­sto tak wła­śnie się czują, kiedy przy­cho­dzą do mnie po raz pierw­szy. Wysłu­cha­łam nie­zli­czo­nych klien­tów na pierw­szych sesjach tera­peu­tycz­nych, któ­rzy byli tak zasko­czeni wła­snym bra­kiem satys­fak­cji, że nie umieli zna­leźć słów, by go opi­sać. Dukają: „Chciał­bym znać swój cel w życiu” albo „Ludzie mówią, żeby iść za gło­sem serca, ale moje nic do mnie nie mówi”, albo „Myśla­łem, że ciężka praca, by utrzy­mać rodzinę, to wła­ściwa droga, ale czuję się pusty”. Niektó­rzy z tych ludzi są w kli­nicz­nej depre­sji albo cho­rują fizycz­nie. Więk­szość z nich jest po pro­stu zagu­biona.

Naj­czę­ściej czu­jemy się tak dla­tego, że robimy to, co rze­komo powin­ni­śmy. Nasza kul­tura uczy nas, jak powi­nien się zacho­wy­wać „dobry czło­wiek” i tak się zacho­wu­jemy. I cze­kamy na obie­cane nagrody: szczę­ście, zdro­wie, bogac­two, praw­dziwą miłość, pew­ność sie­bie. Rów­na­nie się jed­nak nie zga­dza. Nawet kiedy zro­bi­li­śmy już wszystko, co w naszej mocy, żeby być „dobrymi”, wciąż nie czu­jemy się dobrze. Zagu­bieni, docho­dzimy do wnio­sku, że nie robimy wszyst­kiego, co należy, albo że robimy coś nie tak. Im cię­żej pra­cu­jemy nad zna­le­zie­niem drogi do dobrego samo­po­czu­cia, tym gorzej się czu­jemy.

Pra­co­wa­łam z wie­loma ludźmi, któ­rzy weszli już tak głę­boko w ciemną dzicz, że nic innego nie pamię­tali. Tra­fiali do mnie skraj­nie zdez­o­rien­to­wani. Jim, lekarz, zaczął odczu­wać tak silną nie­chęć do doty­ka­nia ludzi, że musiał zamknąć gabi­net. Eve­lyn, redak­torka, choć uwiel­biała książki, w pracy stop­niowo tra­ciła zdol­ność czy­ta­nia naj­prost­szych aka­pi­tów. Fran, oddana matka czwórki dzieci, zapo­mi­nała o tylu spo­tka­niach i szkol­nych impre­zach, że cała jej rodzina zro­biła się ner­wowa i czujna jak spło­szone konie. Żadna z tych osób nie była chora na umy­śle; wszyst­kie były zagu­bione we mgle.

Roz­po­znaję ten mrok. Dobrze go znam. Byłam w ciem­nej dzi­czy tyle razy, że mogła­bym tam usta­wić wła­sną budkę z jedze­niem. Od dzie­ciń­stwa moją naj­waż­niej­szą życiową zasadą było: „Rób wszystko, by zyskać apro­batę”. Wycho­wana w poboż­nej rodzi­nie mor­moń­skiej, trzy­ma­łam się wszyst­kich zasad narzu­co­nych przez moją reli­gię, a w szkole pil­nie się uczy­łam. Potem poszłam na stu­dia na Harvar­dzie, który był skraj­nie odle­gły od kul­tury, w któ­rej dora­sta­łam. Pozwa­la­jąc, by każdy, kogo spo­tka­łam, zakła­dał, że się z nim zga­dzam, w domu ucho­dzi­łam za pobożną mor­monkę, a w szkole – za racjo­nalną ate­istkę.

Stra­te­gia dzia­łała dosko­nale (wszę­dzie zyski­wa­łam apro­batę!), tyle tylko, że po pew­nym cza­sie nie mogłam się ruszać. Dosłow­nie. W star­czym wieku lat osiem­na­stu zaczę­łam odczu­wać strasz­liwy ból tka­nek mięk­kich w całym ciele. Nie mogłam się sku­pić. Zaczę­łam się obże­rać. Czu­łam, że tracę kon­trolę, byłam zała­mana i mia­łam myśli samo­bój­cze. Musia­łam wziąć rok wol­nego na stu­diach, żeby zająć się moim pod­upa­da­ją­cym zdro­wiem, fizycz­nym i psy­chicz­nym. Pro­mycz­kiem słońca to wtedy nie byłam.

Kiedy teraz patrzę wstecz na to doświad­cze­nie i przy­po­mi­nam sobie histo­rie wielu moich klien­tów, czuję ogromną wdzięcz­ność za całą naszą despe­ra­cję i roz­pacz. Te uczu­cia ozna­czają, że nasze GPS-y dosko­nale zadzia­łały, gło­śno mówiąc: „NIE W TĘ STRONĘ!”. Mimo naj­lep­szych inten­cji zgu­bi­li­śmy drogę inte­gral­no­ści. W rezul­ta­cie nasze ciała i serca pogrą­żyły się w cier­pie­niu – i zwró­ciły naszą uwagę na pro­blem.

SYNDROM CIEMNEJ DZICZY

Praw­do­po­dob­nie i tobie zda­rzało się zbo­czyć z two­jej praw­dzi­wej drogi. Z początku cier­pie­nie mogło być tak nie­znaczne, że led­wie dawało się dostrzec. Nikt jed­nak nie może w nie­skoń­czo­ność odda­lać się od inte­gral­no­ści, bo im bar­dziej się oddala, tym gorzej. Jeśli nie wró­cimy na wła­ściwą drogę, grozi nam kilka cha­rak­te­ry­stycz­nych symp­to­mów. Być może już je zna­cie. Być może towa­rzy­szą wam teraz.

Każdy zbiór tych symp­to­mów nazy­wam „syn­dro­mem ciem­nej dzi­czy”. To nic złego. To spo­sób, w jaki nasza intu­icja moty­wuje nas do odzy­ska­nia inte­gral­no­ści. Prawda, która ma nas uwol­nić. Co nie zna­czy, że jest to miłe doświad­cze­nie. W dal­szej czę­ści tego roz­działu opi­szę objawy tego syn­dromu. Pod­czas czy­ta­nia zasta­nów się, czy ich doświad­czasz.

Syndrom ciemnej dziczy #1:Poczucie bezsensu

Naj­częst­szym powo­dem, dla któ­rego ludzie mnie zatrud­niają, jest pra­gnie­nie odna­le­zie­nia poczu­cia celu. Nie­wielu chce umrzeć tak naprawdę, ale wielu mówi, że nie widzi w życiu sensu. Powta­rzają biblijny lament Kohe­leta: „Widzia­łem wszel­kie sprawy, jakie się dzieją pod słoń­cem. A oto: wszystko to mar­ność i pogoń za wia­trem” (BT, Koh 1,14). Innymi słowy: „Życie jest trudne. Wszy­scy umrzemy. WTF?”. Bez auten­tycz­nego poczu­cia sensu trudno poczuć, że codzienny trud jest wart zachodu.

We współ­cze­snej kul­tu­rze zachod­niej więk­szość z nas wie­rzy, że odnaj­dziemy poczu­cie celu, kiedy uda nam się coś osią­gnąć. Ale co? To zależy od tego, jak ludzie wokół nas defi­niują „war­tość”.

Moja praca polega na przy­glą­da­niu się serii róż­nych rze­czy, które poszcze­gólne kul­tury uwa­żają za war­to­ściowe. Któ­re­goś dnia pro­wa­dzi­łam sesję z kobietą, która uwa­żała, że poczu­cie celu ozna­cza wyta­cza­nie pro­ce­sów ludziom i nosze­nie kilo­gra­mów dia­men­to­wej biżu­te­rii, nawet pod­czas wyno­sze­nia śmieci. Moja kolejna klientka była rów­nie mocno prze­ko­nana, że sen­sowne życie ozna­cza miesz­ka­nie w cha­cie bez elek­trycz­no­ści i pod­cie­ra­nie się liśćmi. Nie­któ­rzy twier­dzą, że sens życia to wła­sny gabi­net. Inni sta­rają się zostać gwiaz­dami fil­mo­wymi, rato­wać lasy desz­czowe albo robić wira­lowe filmy ze swo­imi cho­mi­kami.

Każda z tych ambi­cji może sta­no­wić sens two­jego życia. Kiedy tak będzie, poczu­jesz głę­boki wewnętrzny impuls, by pójść daną drogą. Kolejne kroki staną się fascy­nu­jące i dadzą ci speł­nie­nie, a w rezul­ta­cie wszystko ci się uda. Jeśli jed­nak zde­cy­du­jesz się robić coś tylko dla­tego, że zda­niem innych wła­śnie to ma sens, przy­go­tuj się na gęstą mgłę. Cze­kają cię zaska­ku­jące porażki. Nie doga­dasz się z ludźmi. Nie będziesz mieć dość ener­gii, by wdra­pać się po dra­bi­nie suk­cesu – ani by umyć włosy.

Być może myślisz sobie: „No tak, czuję się okrop­nie – ni­gdy nie dostaję tego, czego chcę”.

Jeśli tak wła­śnie sądzisz, wiedz, że wielu ludzi osiąga szczyty wyzna­czane przez spo­łe­czeń­stwo i zaraz orien­tuje się, że – jak to ujęła pewna kobieta – „Nic tam nie ma. Myśla­łam, że osią­gnę­łam w świe­cie pozy­cję, która da mi radość, ale nic takiego się nie stało. Wszystko wyda­wało mi się bez­ce­lowe”.

„Zdo­by­łem olim­pij­ski złoty medal” – powie­dział mi jeden klient. „A kiedy scho­dzi­łem z podium, nie opusz­czała mnie jedna myśl: co ja teraz zro­bię? Była okropna, prze­ra­ża­jąca jak śmierć. Ni­gdy wcze­śniej nie czu­łem się tak fatal­nie”. Zapra­co­wany pisarz powie­dział mi: „Całe życie sta­ra­łem się napi­sać książkę, która zna­la­złaby się na pierw­szym miej­scu listy best­sel­le­rów »New York Timesa«. Kiedy mi się wresz­cie udało… cie­szy­łem się przez jakieś dzie­sięć minut”.

Nasze poczu­cie bez­ce­lo­wo­ści nie znika w obli­czu zde­fi­nio­wa­nych kul­tu­rowo osią­gnięć. Pozo­staje trwałą, pro­wo­ku­jącą siłą, kąsa­jącą muchą, która nie prze­staje bzy­czeć nam przy uchu, póki nie zaczniemy podą­żać drogą, która naprawdę może nam dać speł­nie­nie – innymi słowy, podą­żać drogą inte­gral­no­ści. A jeśli to kąsa­nie i poczu­cie bez­sensu nie wystar­czą, żeby­śmy otrzą­snęli się z naszego snu, zrobi to nasza pod­świa­do­mość. Wezwie men­talne dzi­kie bestie, które nazy­wamy nastro­jami.

Syndrom ciemnej dziczy #2:Męka emocjonalna

Jakby poczu­cie zagu­bie­nia nie wystar­czało, Dan­tego ata­kują w ciem­nej dzi­czy dra­pieżne bestie. Pierw­sza z nich to żar­łoczny ryś, któ­rego ape­tytu nie da się zaspo­koić. Potem lew, tak prze­ra­ża­jący, że Dante mówi: „aż wyda­wało się, że drży od niego powie­trze”. Potem widzi wil­czycę, któ­rej widok zasmuca go tak bar­dzo, że „pła­cze, wszyst­kimi myślami boleje”. Poczu­cie nie­do­statku, panika, depre­sja. Poznaj kilka sta­nów emo­cjo­nal­nych, które mogą cię zasko­czyć, kiedy będziesz błą­dzić w ciem­nej dzi­czy.

Kiedy odda­lam się od swo­jej inte­gral­no­ści, potworne nastroje poja­wiają się nie­mal od razu. Odda­lona o krok od mojej prawdy, staję się uszczy­pliwa, ner­wowa i ponura. Jeśli nie wra­cam na wła­ściwą drogę, te uczu­cia eska­lują w zabor­czość, prze­ra­że­nie i roz­pacz. Dzięki Bogu! Gdyby nie te okrutne ataki, być może wciąż podą­ża­ła­bym za sprzecz­nymi ide­ałami, które dopro­wa­dziły mnie do takiego nie­szczę­ścia, kiedy mia­łam osiem­na­ście lat.

Zawsze, kiedy stra­cisz inte­gral­ność, otrzy­masz oso­bi­sty zestaw złych nastro­jów, który jest zależny od two­jej oso­bo­wo­ści. Być może tak jak ja skła­niasz się ku lękom i depre­sji. Albo czu­jesz wro­gość i masz ochotę ude­rzyć w twarz każ­dego współ­pra­cow­nika, członka two­jej rodziny albo i każ­dego miesz­kańca two­jego mia­sta. Możesz mieć też peł­no­wy­mia­rowe ataki paniki, zwłasz­cza pod­czas wyjąt­ko­wych oka­zji (ran­dek w ciemno, roz­praw sądo­wych), kiedy szcze­gól­nie chcesz ema­no­wać spo­ko­jem i pew­no­ścią sie­bie.

Nie­za­leż­nie od tego, jakie są twoje nega­tywne emo­cje, sta­raj się myśleć o nich jak o dzi­kich bestiach Dan­tego, któ­rych zada­niem jest uprzy­krza­nie ci życia, gdy zbo­czysz ze swo­jej praw­dzi­wej drogi. Jeśli uczu­cia te nie zni­kają nawet wtedy, gdy bie­rzesz leki i regu­lar­nie spo­ty­kasz się z tera­peutą, możesz mieć pew­ność, że bra­kuje ci inte­gral­no­ści. Im szyb­ciej to dostrze­żesz, tym lepiej, ponie­waż pozo­sta­jąc w ciem­nej dzi­czy, możesz prę­dzej czy póź­niej wyrzą­dzić sobie praw­dziwą, fizyczną krzywdę.

Syndrom ciemnej dziczy #3:Pogarszające się zdrowie

Myślę, że cho­ro­wa­łam od osiem­na­stego do trzy­dzie­stego któ­re­goś roku życia, ponie­waż ciało pró­bo­wało mi pomóc odna­leźć wyj­ście z ciem­nej dzi­czy. Kiedy wresz­cie mi się to udało, symp­tomy ustą­piły. Nic innego nie było w sta­nie mi pomóc.

Cho­roby oczy­wi­ście przy­da­rzają się także ludziom dosko­nale zin­te­gro­wa­nym. Nasze ciała psują się z wielu powo­dów. Jed­nak zauwa­ży­łam, że oso­bie wewnętrz­nie roz­dar­tej trudno jest na coś nie zacho­ro­wać. Kiedy klienci w takim sta­nie zja­wiają się w moim gabi­ne­cie, zazwy­czaj mają już pro­blemy zdro­wotne – od bólów głowy po nie­ule­czalne cho­roby. Bar­dzo rzadko dostrze­gają zwią­zek mię­dzy swoim sta­nem fizycz­nym a bra­kiem inte­gral­no­ści. Więk­szo­ści z nich taka zależ­ność wyda­wa­łaby się – by użyć poję­cia nauko­wego – kom­plet­nie odje­chana.

À pro­pos nauki: prze­pro­wa­dzono poważne bada­nia, które dowo­dzą obec­no­ści naj­róż­niej­szych powią­zań mię­dzy życiem w har­mo­nii a dobrym zdro­wiem. Ist­nieje cała dzie­dzina medy­cyny – psy­cho­neu­ro­im­mu­no­lo­gia – która sku­pia się na tym, w jaki spo­sób stres, w tym stres powo­do­wany kłam­stwem czy utrzy­my­wa­niem sekre­tów, wywo­łuje cho­roby. Bada­nia wiążą zdradę i utrzy­my­wa­nie sekre­tów z szyb­szym biciem serca i wyż­szym ciśnie­niem krwi, wyż­szym pozio­mem hor­mo­nów stresu, złego cho­le­ste­rolu i glu­kozy, a także z ogra­ni­czoną odpo­wie­dzią immu­no­lo­giczną. Im bar­dziej zna­czące jest nasze oszu­kań­cze zacho­wa­nie, tym bar­dziej odbija się ono na zdro­wiu.

Bada­nie homo­sek­su­ali­stów będą­cych nosi­cie­lami wirusa HIV wyka­zało na przy­kład, że im bar­dziej męż­czyźni ci ukry­wali swoją orien­ta­cję, tym szyb­ciej postę­po­wała ich cho­roba. Ist­nieje zależ­ność „dawka – odpo­wiedź” mię­dzy pozio­mem uta­je­nia a sta­nem odpor­no­ści – innymi słowy, im więk­sza tajem­nica, tym wyż­sze praw­do­po­do­bień­stwo cho­roby i śmierci. „Nie pytaj i nie mów” brzmi nie­win­nie, ale życie w mil­czą­cym odda­le­niu od naszej praw­dzi­wej toż­sa­mo­ści może dosłow­nie przy­spie­szyć naszą śmierć.

Ist­nieje oczy­wi­ście wiele cho­rób, na które zapa­dają ludzie w pełni zin­te­gro­wani. Wszy­scy umie­rają i na świe­cie jest mnó­stwo fizycz­nego bólu, który nie ma nic wspól­nego z utrzy­my­wa­niem sekre­tów, kłam­stwem czy zba­cza­niem z drogi. A jed­nak za każ­dym razem, kiedy doko­nu­jemy wybo­rów albo utrzy­mu­jemy pozory, które odda­lają nas od inte­gral­no­ści, naprawdę sta­jemy się bar­dziej nara­żeni na pro­blemy zdro­wotne, od bólu krę­go­słupa po zapa­le­nie płuc. Jeśli cier­pisz na nie­wy­ja­śnioną cho­robę, czu­jesz się słabo, czę­sto ule­gasz wypad­kom, być może ciało pod­po­wiada ci, że jesteś w ciem­nej dzi­czy.

Moja cho­roba opie­rała się wszel­kim medycz­nym inter­wen­cjom. Jed­nak kiedy zaczę­łam poszu­ki­wać wła­snej prawdy i odzy­ski­wać inte­gral­ność, wszyst­kie pozor­nie nie­ule­czalne symp­tomy znik­nęły. Coś podob­nego przy­da­rzyło się wielu moim klien­tom. Kiedy osią­gniesz inte­gral­ność, podob­nie może być z tobą.

Syndrom ciemnej dziczy #4: Ciągłe porażki w związku

To logiczne: kiedy nie idziesz wła­ściwą drogą, nie znaj­du­jesz wła­ści­wych ludzi. Lądu­jesz w miej­scach, które ci się nie podo­bają, uczysz się umie­jęt­no­ści, które nie dają ci speł­nie­nia, przyj­mu­jesz war­to­ści i zasady, które ci nie pasują. Ludzie, któ­rych spo­ty­kasz, albo szcze­rze te rze­czy kochają, albo udają rów­nie dobrze jak ty. Tak czy ina­czej, wasze rela­cje będą sztuczne. Twoja uda­wana oso­bo­wość będzie spo­ty­kać inne (poten­cjal­nie uda­wane) oso­bo­wo­ści, two­rząc uda­wane rela­cje. Ni­gdy nie zapo­mnę pew­nej pięk­nej i boga­tej gwiazdy, która po kolej­nej impre­zie w bla­sku fle­szy zdra­dziła mi: „Jestem wykoń­czona wła­sną hipo­kry­zją”.

Jeśli nie­ustan­nie odczu­wasz samot­ność i bez­wład, pra­wie na pewno bra­kuje ci inte­gral­no­ści. Sytu­acja tylko się pogar­sza, kiedy czu­jesz, że zna­la­złeś się w pułapce z kimś, kogo nie zno­sisz. Kiedy ludzie spo­ty­kają się, błą­dząc w ciem­nej dzi­czy, rela­cje, które two­rzą, są naj­czę­ściej płyt­kie i/lub tok­syczne. Te przy­jaź­nie, romanse, a nawet rela­cje rodzinne są pełne nie­zro­zu­mie­nia, emo­cjo­nal­nych krzywd i wza­jem­nego wyko­rzy­sty­wa­nia. Po pew­nym cza­sie ich chwiejne fun­da­menty roz­pa­dają się, pozo­sta­wia­jąc jedy­nie gruz zra­nio­nych uczuć.

Jeśli w rodzi­nie, w przy­jaźni czy w związ­kach miło­snych czu­jesz się nie­ustan­nie wyczer­pany i zdra­dzony, rela­cje, które two­rzysz, zapewne powstały w ciem­nej dzi­czy. Nie można stwo­rzyć szczę­śli­wego związku z kimś, kto jest tak samo zagu­biony jak my. Droga do praw­dzi­wej miło­ści – do praw­dzi­wego cze­go­kol­wiek – to droga inte­gral­no­ści. Nikt inny nie może jej zna­leźć za cie­bie ani ci jej ofia­ro­wać. Nie­za­leż­nie od oko­licz­no­ści ty możesz jed­nak ją zna­leźć i nią podą­żyć.

Syndrom ciemnej dziczy #5: Ciągłe porażki w pracy

Twoje praw­dziwe „ja” żywo się inte­re­suje twoim praw­dzi­wym życio­wym powo­ła­niem – ale wszystko inne guzik je obcho­dzi. Kiedy decy­du­jesz się na karierę, która oddala cię od two­jego praw­dziwego „ja”, twój talent i entu­zjazm szybko spa­dają do poziomu znu­dzo­nego sta­ży­sty. Każde zada­nie będzie nie­smaczne jak zatrute jedze­nie, i rów­nie szko­dliwe. W pracy będziesz pew­nie popeł­niać błędy i mieć nie­for­tunne prze­rwy (w zasa­dzie prze­rwy te są for­tunne, bo wtedy twoje praw­dziwe „ja” powstrzy­muje cię przed dal­szą drogą w głąb ciem­nej dzi­czy, ale trudno ci będzie to dostrzec).

Pra­co­wa­łam z dzie­siąt­kami ludzi, któ­rzy poszli na stu­dia inży­nier­skie, bo uwiel­biali wymy­ślać nowe rze­czy, albo pra­co­wali na uczelni, bo lubili się uczyć, albo zosta­wali dzien­ni­ka­rzami, bo kochali pisać, a potem awan­so­wali, zosta­wali mena­dże­rami czy kie­row­ni­kami – i nie­na­wi­dzili swo­jej pracy. W tym momen­cie, kiedy rezy­gno­wali z inte­gral­no­ści, by robić coś, czego tak naprawdę robić nie chcieli, spek­ta­ku­lar­nie wybu­chali.

Pewien zna­ko­mity pisarz – nazwijmy go Edgar – wspiął się po dra­bi­nie kariery na sta­no­wi­sko naczel­nego zna­nego cza­so­pi­sma. Zaczął wtedy ostro i otwar­cie pić. Pew­nego miłego poranka, kiedy odwie­dzi­łam Edgara w jego gabi­ne­cie, zasko­czył mnie, popi­ja­jąc wino ze skrzynki, którą zain­sta­lo­wał sobie na biurku. Po roku był już bez pracy.

Inna klientka, Chloe, uwiel­biała swoją pracę w leśnic­twie. Zajęła się poli­tyką, sądząc, że pomoże jej to chro­nić śro­do­wi­sko. Kiedy została wybrana do lokal­nej rady mia­sta, zaczęła przy­sy­piać na zebra­niach. Na wszyst­kich zebra­niach. Mimo że dużo odpo­czy­wała, jej nowa praca stała się źró­dłem zaże­no­wa­nia i wstydu. Ludzie zaczęli o niej plot­ko­wać. Nie ubie­gała się o reelek­cję.

Nasza kul­tura defi­niuje „suk­ces” jako wspi­na­nie się po admi­ni­stra­cyj­nych szcze­blach, moi klienci nie rozu­mieli więc, jak z osób wyso­ko­funk­cjo­nu­ją­cych zmie­nili się we wraki. Z mojej per­spek­tywy te „nie­wy­tłu­ma­czalne” porażki miały oczy­wi­sty sens: Edgar kochał lite­ra­turę, nie kie­ro­wa­nie redak­cją. Chloe uwiel­biała być sama w lesie, a nie sie­dzieć przy biurku z innymi ludźmi. Oboje doznali roz­dar­cia, aspi­ru­jąc do rze­czy, któ­rych na pew­nym pozio­mie nie­na­wi­dzili.

Ist­nieje nie­skoń­czona liczba spo­so­bów na zara­bia­nie pie­nię­dzy. Na pew­nym pozio­mie – na głę­bo­kim, intu­icyj­nym pozio­mie – wiesz, który z nich będzie dla cie­bie wła­ściwy. Poczu­jesz od razu, kiedy twoja praca wymusi na tobie odsu­nię­cie na bok two­ich praw­dzi­wych pra­gnień. Twoja świa­do­mość wła­ści­wej drogi kariery może być ukryta głę­boko pod wie­loma war­stwami kul­tu­ro­wych prze­ko­nań. Ale wciąż tam jest, jak kwiat, który pró­buje zakwit­nąć w tok­sycz­nym bło­cie. Jeśli wciąż będziesz się opie­rać swoim szcze­rym impul­som, powoli zdasz sobie sprawę, że to, co robisz, by zdo­być pie­nią­dze na utrzy­ma­nie, zamie­nia cię w żywego trupa.

Syndrom ciemnej dziczy #6:Złe nawyki, których nie umiesz się pozbyć

Jak widzisz, ciemna dzicz jest – jak to się mówi – do dupy. Nic więc dziw­nego, że kiedy tam jeste­śmy, czę­sto chwy­tamy się cze­goś, by ukoić ból. Jestem wielką zwo­len­niczką popra­wia­nia jako­ści życia przy pomocy medy­cyny i będę ci kibi­co­wać, jeśli zaczniesz brać pomocne leki pod nad­zo­rem leka­rza. Jed­nak wielu z nas, miesz­kań­ców ciem­nej dzi­czy, idzie o krok (albo o milę) za daleko. Cią­gle poszu­ku­jemy tro­chę wię­cej „cze­goś”, co mogłoby zmie­nić nasz nastrój. Cze­go­kol­wiek. Wię­cej piwa, niko­tyny, koka­iny, wszyst­kich tych uży­wek naraz.

Che­miczny szum może nas bar­dzo, bar­dzo, bar­dzo odda­lić od naszych praw­dzi­wych dróg. Pra­co­wa­łam z ludźmi, któ­rzy otę­piali swoje zmy­sły, wędru­jąc po ciem­nej dzi­czy, w tym męż­czy­znę, który codzien­nie poły­kał ponad dwie­ście table­tek prze­ciw­bó­lo­wych. Powie­dział mi, że to „w zasa­dzie wystar­czy”.

Kiedy na naj­głęb­szym pozio­mie czu­jemy się zagu­bieni i towa­rzy­szą nam poczu­cie bez­sensu, zły nastrój i nie­wła­ściwe zada­nia, łatwo uza­leż­nić się od cze­go­kol­wiek, co sty­mu­luje nasz układ nagrody. Oprócz dyna­micz­nego duetu zło­żo­nego z alko­holu i nar­ko­ty­ków do naj­częst­szych nało­gów należą hazard, seks, inten­sywne miło­sne prze­ży­cia, zakupy, obja­da­nie się czy cało­do­bowe prze­sia­dy­wa­nie w sieci bez przerw na sen, jedze­nie, a nawet wizytę w toa­le­cie. Ja oso­bi­ście spę­dza­łam wiele godzin na roz­wią­zy­wa­niu pro­ble­mów, które ist­niały jedy­nie jako kolo­rowe pik­sele na moim tele­fo­nie (na swoje uspra­wie­dli­wie­nie powiem, że wszyst­kie te sło­dy­cze w Candy Crush same się nie ułożą).

Jeśli nie jesteś w sta­nie powstrzy­mać się przed robie­niem cze­goś, wyda­jesz na to pie­nią­dze prze­zna­czone na czynsz, ukry­wasz się przed innymi i czu­jesz, jak powoli ogar­nia cię obse­sja, pierw­szym waż­nym kro­kiem ku inte­gral­no­ści może być przy­zna­nie, że jesteś nało­gow­cem. Z tego punktu możesz roz­po­cząć odzy­ski­wa­nie swo­jej inte­gral­no­ści, nie tylko poprzez sto­so­wa­nie metod z tej książki, lecz także poprzez udział w tera­pii uza­leż­nień. Jeśli nie opu­ścisz ciem­nej dzi­czy, nie pozbę­dziesz się złych nawy­ków, nie­za­leż­nie od wszyst­kiego. Koniec koń­ców to one mogą pozbyć się cie­bie.

Powyż­sze pro­blemy to nie­je­dyne symp­tomy utraty inte­gral­no­ści, ale z tego, co zauwa­ży­łam – naj­pow­szech­niej­sze. Poka­zują, co wypie­ramy, w jaki spo­sób odda­lamy się od naszych praw­dzi­wych per­cep­cji, pra­gnień i instynk­tow­nej mądro­ści. Oto krótki test, który pozwoli ci zoba­czyć, czy pogu­bi­łeś się tro­chę (albo bar­dzo) w ciem­nej dzi­czy.

ĆWI­CZE­NIE:

Dia­gnoza syn­dromu ciem­nej dzi­czy

Odpo­wiedz na poniż­sze pyta­nia tak szcze­rze, jak potra­fisz. Jeśli zauwa­żysz, że oszu­ku­jesz, by uda­wać, że masz wszystko pod kon­trolą, zasta­nów się nad tym. Ozna­cza to, że 1) bra­kuje ci inte­gral­no­ści, a co wię­cej, 2) nie potra­fisz się do tego przy­znać, nawet w quizie, któ­rego wyni­ków nikt nie musi oglą­dać. Weź głę­boki oddech i powiedz prawdę.

Doko­nu­jąc tej oceny, zauważ, że słowa PRAWDA i FAŁSZ nie zawsze wystę­pują w tej samej kolum­nie. Upew­nij się, że w każ­dym wer­sie zazna­czasz praw­dziwe twier­dze­nie.

Zaznacz słowo PRAWDA lub FAŁSZ, żeby wła­ści­wie oce­nić twoją reak­cję na każde stwier­dze­nie.Kolumna 1Kolumna 2 1. Gene­ral­nie uwa­żam ludzi za dobrych i god­nych miło­ści. PRAWDA FAŁSZ 2. Cza­sem mam poczu­cie, że to, co robię, jest bez zna­cze­nia. FAŁSZ PRAWDA 3. Uwiel­biam towa­rzy­stwo moich przy­ja­ciół i bli­skich. PRAWDA FAŁSZ 4. Moja praca (także domowa) jest dla mnie cię­ża­rem. FAŁSZ PRAWDA 5. Czuję się speł­niona i mam poczu­cie celu każ­dego dnia. PRAWDA FAŁSZ 6. Trudno mi utrzy­mać szczę­śliwe związki. FAŁSZ PRAWDA 7. Czę­sto cho­ruję (prze­zię­biam się), nawet kiedy ludzie wokół mnie nie są cho­rzy. FAŁSZ PRAWDA 8. Cały czas towa­rzy­szy mi poczu­cie zado­wo­le­nia. PRAWDA FAŁSZ 9. Robię zawo­dowo coś, co kocham. PRAWDA FAŁSZ 10. Wydaje mi się, że nikt mnie nie dostrzega i nie rozu­mie. FAŁSZ PRAWDA 11. Uwa­żam, że moja obec­ność zmie­nia świat na lep­sze. PRAWDA FAŁSZ 12. Moje związki są czę­sto pełne nie­uf­no­ści i gniewu. FAŁSZ PRAWDA 13. Nie potrze­buję żad­nej zmie­nia­ją­cej nastrój sub­stan­cji ani eks­cy­tu­ją­cej aktyw­no­ści, żeby czuć się świet­nie. PRAWDA FAŁSZ 14. Inni ludzie osią­gają wspa­niałe rze­czy, a ja im nie dorów­nuję. FAŁSZ PRAWDA 15. Mam „przy­ja­ciół”, za któ­rych towa­rzy­stwem nie prze­pa­dam. FAŁSZ PRAWDA 16. Śpię głę­boko i spo­koj­nie nie­mal każ­dej nocy. PRAWDA FAŁSZ 17. Moi bli­scy pra­wie zawsze mnie rozu­mieją. PRAWDA FAŁSZ 18. Cho­ciaż cza­sem dzieją się prze­ra­ża­jące rze­czy, zazwy­czaj czuję się bez­piecz­nie. PRAWDA FAŁSZ 19. Ból i zmę­cze­nie ogra­ni­czają moją aktyw­ność. FAŁSZ PRAWDA 20. Czę­sto złosz­czę się na ludzi wokół mnie. FAŁSZ PRAWDA 21. >Uwiel­biam moją pracę i nie mogę się docze­kać, żeby się w niej zna­leźć. PRAWDA FAŁSZ 22. Czę­sto tak bar­dzo się mar­twię, że kiep­sko śpię. FAŁSZ PRAWDA 23. Moje życie jest pełne miło­ści i cie­pła. PRAWDA FAŁSZ 24. Nie mam poczu­cia, że moja praca daje światu coś waż­nego. FAŁSZ PRAWDA 25. Nawet kiedy ludzie wokół mnie cho­rują, ja pra­wie zawsze jestem zdrowy. PRAWDA FAŁSZ 26. W głębi serca czuję czę­sto smu­tek i roz­pacz. FAŁSZ PRAWDA 27. Uwa­żam, że ludzie są gene­ral­nie dobrzy. PRAWDA FAŁSZ 28. Złosz­czę się nawet wtedy, gdy jestem sam. FAŁSZ PRAWDA

Wyniki

Zlicz słowa, które zazna­czy­łeś w kolum­nie 1 (po lewej stro­nie).

Tu zapisz wynik: _______

Jeśli liczba ta waha się mię­dzy:

22 – 28:

Żyjesz na nie­zwy­kle wyso­kim pozio­mie inte­gral­no­ści. Być może kie­dyś zna­la­złeś się w ciem­nej dzi­czy, ale teraz umiesz się z niej wydo­stać. Ta książka może ci o tym przy­po­mi­nać.

15 – 21:

Twoje życie jest szczę­śliw­sze niż więk­szo­ści ludzi, ale być może ist­nieją jeden czy dwa obszary, w któ­rych wciąż jesteś oddzie­lony od two­jego praw­dzi­wego „ja”. Droga inte­gral­no­ści pomoże ci to napra­wić.

8 – 14:

Z pew­no­ścią spę­dzasz tro­chę czasu w ciem­nej dzi­czy. Pamię­taj, że to nie twoja wina. A jed­nak tylko odzy­ska­nie inte­gral­no­ści sprawi, że twoje pro­blemy nie zaczną nara­stać.

0 – 7:

Poczu­cie zagu­bie­nia i nie­pew­no­ści może ci się wyda­wać nor­malne, ponie­waż spę­dzasz w ciem­nej dzi­czy dużo czasu. Ta książka może ci pomóc osią­gnąć spo­kój i radość, jakich nie czu­łeś od dawna – a może ni­gdy. Jeśli szybko nie ruszysz ku inte­gral­no­ści, sytu­acja tylko się pogor­szy.

CO ZROBIĆ, KIEDY ZDAJESZ SOBIE SPRAWĘ, ŻE CIERPISZ NA SYNDROM CIEMNEJ DZICZY

Nie pani­kuj, jeśli twój wynik jest niż­szy niż ocze­ki­wany. Nie jesteś złym czło­wie­kiem i nic złego nie zro­bi­łeś. Jesteś po pro­stu zagu­biony. Z defi­ni­cji ozna­cza to, że nie wiesz, co dalej robić ani dokąd pójść. Na szczę­ście mogę ci poka­zać kolejny krok, który roz­pocz­nie twoją drogę do inte­gral­no­ści. Ni­gdy nie zawiódł mnie ani żad­nego z moich klien­tów. Jest pro­sty: powiedz prawdę o swoim zagu­bie­niu.

Odkry­łam to w wieku osiem­na­stu lat, obo­lała i w depre­sji, nie­świa­do­mie uwię­ziona mię­dzy dwiema nie­kom­pa­ty­bil­nymi kul­tu­rami. Mijały mie­siące, a ja szu­ka­łam korzeni swo­jego nie­szczę­ścia, aż doko­na­łam fun­da­men­tal­nego odkry­cia, które nie miało nic wspól­nego z cho­robą ani depre­sją: nie wie­dzia­łam, co jest prawdą. Cho­ciaż na pozór moje odkry­cie było skromne, oka­zało się mieć nie­spo­dzie­wa­nie uzdra­wia­jącą moc. Póź­niej, już jako coachka, patrzy­łam na setki innych pozba­wio­nych celu, nie­spo­koj­nych, wście­kłych, zroz­pa­czo­nych, cho­rych, samot­nych czy uza­leż­nio­nych ludzi, któ­rzy cał­ko­wi­cie roz­ta­piali się w zda­niu „Jestem kom­plet­nie pogu­biony”, jakby to były obję­cia kocha­ją­cych rodzi­ców.

Na pozio­mie ego, które chce zawsze mieć wszystko pod kon­trolą, nie ma to sensu. Jed­nak praw­dziwe „ja” uspo­kaja się, kiedy prze­sta­jemy luna­ty­ko­wać i szcze­rze oce­niamy naszą sytu­ację – nawet jeśli, tak jak Dante, budzimy się w prze­ra­ża­ją­cym miej­scu. Nasze „ja” rezo­nują z naj­prost­szymi praw­dami: „Nie podoba mi się to miej­sce”, „Nie wiem, jak się tu zna­la­złam”, „Boję się”.

ĆWI­CZE­NIE:

Jak odna­leźć inte­gral­ność w ciem­nej dzi­czy

Oto pro­ste ćwi­cze­nie, które ustawi cię na dro­dze inte­gral­no­ści, nie­za­leż­nie od tego, jak bar­dzo czu­jesz się zagu­biony. Poni­żej znaj­dziesz listę pro­stych stwier­dzeń. Twoim zada­niem jest wypo­wie­dzieć je gło­śno. Wyszepcz je do sie­bie, wypo­wiedz do przy­ja­ciela, wykrzycz do kolej­nego tele­mar­ke­tera, który prze­rwie ci pracę. I choć przez chwilę, wypo­wia­da­jąc to zda­nie, przyj­mij, że może być prawdą.

A teraz naj­waż­niej­sze: wypo­wia­da­jąc każde zda­nie, poczuj, co dzieje się w twoim wnę­trzu. Twoja duma może być ura­żona, twój wewnętrzny kry­tyk być może zjeży się jak prze­stra­szony kot. Ale czy mimo pozor­nie nega­tyw­nego brzmie­nia każde twier­dze­nie nie spra­wia, że się roz­luź­niasz? Czy twój oddech nie staje się głęb­szy? Czy czu­jesz, jak bitwa w two­ich trze­wiach, sercu i gło­wie się uspo­kaja? Zauważ to. Nie przej­muj się tym, co będzie dalej.

Moje życie nie jest dosko­nałe.

Nie podoba mi się to, co się dzieje.

Nie czuję się dobrze.

Czuję smu­tek.

Czuję złość.

Czuję lęk.

Nie ma we mnie spo­koju.

Nie umiem zna­leźć swo­ich ludzi.

Nie wiem, dokąd pójść.

Nie wiem, co robić.

Potrze­buję pomocy.

Jeśli pod­czas lek­tury jed­nego lub kilku spo­śród tych stwier­dzeń poczu­łeś, że coś w twoim ciele i emo­cjach się uspo­kaja, nie igno­ruj tego uczu­cia. Lek­kie roz­luź­nie­nie jest instynk­towną reak­cją, gdy sły­szymy – a co waż­niej­sze, gdy wypo­wia­damy – prawdę. Jeśli je czu­jesz, możesz być z sie­bie dumny. Nie jest dosko­nale, ale masz świa­do­mość tego faktu, a to jest najważ­niej­sze. Łączysz na nowo te czę­ści sie­bie, które zostały roze­rwane. Brawo. Masz za sobą pierw­szy krok do inte­gral­no­ści.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

1. Sfor­mu­ło­wa­nia i frag­menty pocho­dzące z Boskiej Kome­dii są podane w prze­kła­dzie Jaro­sława Miko­ła­jew­skiego (War­szawa, Wydaw­nic­two Lite­rac­kie, 2021) (przyp. red.). [wróć]