Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Izmir – dawniej Smyrna – jest uznawany za jedno z najbardziej egalitarnych i wolnych miast w Turcji, choć niektórym jego mieszkańcom wciąż trudno odejść od tradycyjnych wartości. W tym „mieście bezbożników” równie prężnie jak księgarnie religijne działają świetnie zaopatrzone sex-shopy, chociaż gorliwi wyznawcy islamu powinni korzystać tylko z tych oznaczonych jako halal, w których nie ma dostępu do „nieczystych” przedmiotów, jak choćby perfum na bazie alkoholu. Kobiety, mimo że aktywnie walczą o swoje prawa, wciąż zmagają się z ostracyzmem po rozwodzie, a mistyczne pokazy wirujących derwiszów odbywają się w centrach handlowych.
Marcelina Szumer-Brysz, osobiście związana z miastem, jest wspaniałą przewodniczką po tym tętniącym życiem miejscu. Spacerując izmirskimi ulicami, rozmawia z profesorem, który w wyjątkowej wiosce pod miastem uczy młodzież matematyki, z Turczynką grającą w lokalnej drużynie futbolowej czy wróżkami, które przepowiadają przyszłość z fusów po kawie, nie zważając, że uznaje się to za grzech. Autorka prowadzi nas też przez bogatą historię Izmiru, o której z dumą opowiada się w popularnych serialach i bez której nie można w pełni zrozumieć współczesności tego miasta – wciąż przyciągającego i hipnotyzującego swoją wielobarwnością.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 230
W serii ukazały się ostatnio:
Katarzyna Surmiak-Domańska Ku Klux Klan. Tu mieszka miłość (wyd. 2 zmienione)
Ludwika Włodek Gorsze dzieci Republiki. O Algierczykach we Francji
Peter Robb Sycylijski mrok (wyd. 2)
Ojczyzna dobrej jakości. Reportaże z Białorusi, pod red. Małgorzaty Nocuń S (wyd. 2)
Elizabeth Pisani Indonezja itd. Studium nieprawdopodobnego narodu (wyd. 2)
Barbara Seidler Pamiętajcie, że byłem przeciw. Reportaże sądowe (wyd. 2)
Tomasz Grzywaczewski Wymazana granica. Śladami II Rzeczpospolitej
Jacek Hołub Żeby umarło przede mną. Opowieści matek niepełnosprawnych dzieci (wyd. 2)
Piotr Lipiński Cyrankiewicz. Wieczny premier (wyd. 2)
Birger Amundsen Harald. Czterdzieści lat na Spitsbergenie
Swietłana Aleksijewicz Cynkowi chłopcy (wyd. 4)
Małgorzata Sidz Kocie chrzciny. Lato i zima w Finlandii (wyd. 2)
Marcelina Szumer-Brysz Wróżąc z fusów. Reportaże z Turcji (wyd. 2)
Ewa Stusińska Miła robótka. Polskie świerszczyki, harlekiny i porno z satelity
Andrzej Brzeziecki, Małgorzata Nocuń Łukaszenka. Niedoszły car Rosji (wyd. 2 zmienione)
Dawid Krawczyk Cyrk polski
Aleksandra Łojek Belfast. 99 ścian pokoju (wyd. 2 zmienione)
Peter Hessler Pogrzebana. Życie, śmierć i rewolucja w Egipcie
Peter Hessler Przez drogi i bezdroża. Podróż po nowych Chinach (wyd. 2)
Thomas Orchowski Wyspa trzech ojczyzn. Reportaże z podzielonego Cypru
Haruki Murakami Podziemie. Największy zamach w Tokio
Drauzio Varella Więźniarki
Paweł Smoleński Balagan. Alfabet izraelski (wyd. 2 zmienione)
Jan Pelczar Lecę. Piloci mi to powiedzieli
Mariusz Surosz Pepiki. Dramatyczne stulecie Czechów (wyd. 3)
Marta Wroniszewska Tu jest teraz twój dom. Adopcja w Polsce
Patrick Radden Keefe Cokolwiek powiesz, nic nie mów. Zbrodnia i pamięć w Irlandii Północnej (wyd. 2)
Antonio Talia Droga krajowa numer 106. Na tajnych szlakach kalabryjskiej mafii
Lars Berge Dobry wilk. Tragedia w szwedzkim zoo (wyd. 2)
Oktawia Kromer Usługa czysto platoniczna. Jak z samotności robi się biznes
Jelena Kostiuczenko Przyszło nam tu żyć. Reportaże z Rosji (wyd. 2)
Marek Szymaniak Zapaść. Reportaże z mniejszych miast
Roman Husarski Kraj niespokojnego poranka. Pamięć i bunt w Korei Południowej
Paweł Smoleński Irak. Piekło w raju (wyd. 3)
Ola Synowiec Dzieci Szóstego Słońca. W co wierzy Meksyk (wyd. 2 poprawione)
W serii ukażą się m.in.:
Paweł Smoleński Izrael już nie frunie (wyd. 5)
Lidia Ostałowska Cygan to Cygan (wyd. 3)
Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórcy i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.
Projekt okładki Ola Szpocińska na podstawie projektu serii Agnieszki Pasierskiej
Projekt typograficzny i redakcja techniczna Robert Oleś / d2d.pl
Fotografia na okładce © by serts / iStock Unreleased / Getty Images
Copyright © by Marcelina Szumer-Brysz, 2021
Opieka redakcyjna Jakub Bożek
Redakcja Ewa Charitonow
Korekta Anna Smutkiewicz, Małgorzata Tabaszewska
Skład Małgorzata Poździk / d2d.pl
Mapa GeoServices (geoservices.pl)
Skład wersji elektronicznej d2d.pl
ISBN 978-83-8191-338-6
Pamięci Yasemin Işik Akbeş. To zaszczyt być Twoją uczennicą.
Yasemin Işik Akbeş ithafen. Senin oğrencin olmak benim için onurdu.
Duży neon z czerwonym napisem mruga niezbyt zachęcająco na pierwszym piętrze przybrudzonego budynku, tuż przy przystanku tramwajowym Çankaya. Na górze salon sukien ślubnych, na dole „wszystkomający” dyskont spożywczy, o nawiązującej do niskich cen nazwie Şok. Między nimi doskonale zaopatrzony sklep erotyczny. Dla niewtajemniczonych to też szok[1].
– Nie ma co się dziwić. – Nilgün, nauczycielka angielskiego w jednym z izmirskich liceów, wzrusza ramionami. – Muzułmanie też mają życie seksualne. Dodatni przyrost naturalny nie bierze się znikąd – żartuje.
Akurat ona nie ma potrzeby korzystania z dostępnego w sklepie (o wdzięcznej nazwie Erofoni) asortymentu dmuchanych lal, sztucznych wagin, wibratorów we wszystkich kolorach tęczy i innych gadżetów mających urozmaicać seks. Ale jej znajomi korzystają. Ba, nawet jej uczniowie znają te rejony. I te sklepy, bo jest ich w Izmirze kilka.
– Wstęp niby tylko dla dorosłych, ale umówmy się, dowodów nikt nie sprawdza. Zresztą zawsze można zamówić w internecie, na przykład do domu.
Rzeczywiście, w sieci aż roi się od ofert. Na życzenie klienta sprzedawcy tak pakują zamówienie, że przesyłka nie budzi podejrzeń u zazdrosnych małżonków czy ortodoksyjnych rodziców.
– Moi chybaby dostali zawału, gdyby zajrzeli do paczki i zobaczyli wibrator – śmieje się Nilgün, która pochodzi z niewielkiej, dość konserwatywnej miejscowości pod Trabzonem nad Morzem Czarnym. – W mieście do końca życia nie mówiłoby się o niczym innym. Ale tu jest Izmir. Tu nic nikogo nie dziwi.
W poprzednim semestrze dziewczyna z jej klasy zaczęła spotykać się z rówieśnikiem z tej samej szkoły. Nauczycielka zaprosiła ich na „wychowawczą rozmowę”. Poprosiła, żeby nie afiszowali się ze swoimi uczuciami aż tak, a przynajmniej nie na szkolnych korytarzach.
– Za moich czasów – Nilgün jest nieco po czterdziestce – para, która tak się zachowywała, mogła wylecieć ze szkoły. Nie było żadnego obściskiwania się na korytarzach ani całowania na boisku, ani siadania na sobie okrakiem. Tymczasem ci moi wcale się nie przejmowali.
Kilkoro uczniów, u których zachowanie szkolnej pary wywoływało dyskomfort (twierdzi Nilgün) lub zazdrość (przekonywali młodzi), poskarżyło się wychowawczyni. Ta zaprosiła dziewczynę i chłopaka na rozmowę i wyjaśniła, że szkoła to nie miejsce do wylewnego okazywania czułości. Później Nilgün, jak kobieta z kobietą, porozmawiała z samą dziewczyną. Mówiła o tym, jacy są faceci, czego chcą, że nie warto dawać się omamić.
– Słuchała, potakując. Miałam wrażenie, że do niej trafiłam. A tu kilka dni później dyrektor wzywa mnie na rozmowę. Schodzę z klasy na parter, wchodzę do gabinetu i kogo tam widzę? Matkę dziewczyny!
Po rozmowie uczennica poskarżyła się mamie. Ta przyszła na skargę i zarzuciła Nilgün dyskryminację córki. I że gdzie niby młodzi ludzie mieliby okazywać sobie uczucia, przecież nie w parku ani na ulicy!
– Myślałam, że spadnę z krzesła. Dość oględnie wyjaśniłam, że ani nie straszyłam obniżoną oceną z zachowania, ani nie krzyczałam. Mimo to dyrektor poprosił, żebym następnym razem była delikatniejsza, gdy zwracam uczniom uwagę. – Nilgün wciąż się dziwi.
Sprawa zapewne rozeszłaby się po kościach, gdyby kilka dni później do klasy ponownie nie zawitała matka uczennicy.
– Grzecznie się przywitałam, a ta w płacz. Że przeprasza za swoje zachowanie, lecz właśnie się rozwodzi i jest na skraju załamania, ma life-coacha i psychoterapeutę, ale żaden nie pomaga. Nie chciała mi robić problemów, zareagowała zbyt emocjonalnie – opowiada Nilgün, która po raz kolejny w ciągu jednego tygodnia musiała wyjaśniać, że wszystko, co zrobiła, wynikało z troski o dziewczynkę. – I wiesz, co ta mamusia na to? Że ona przecież wie, że jej córka sypia ze swoim chłopakiem, bo jej to powiedziała. Wyjaśniła jej, że oboje mają taką potrzebę. I że mama nie musi się martwić, bo się zabezpieczają.
Po tej rozmowie czterdziestoparoletnia Nilgün zrozumiała dwie rzeczy: że jest już naprawdę stara i że Izmir od miejsca, z którego pochodzi, dzielą miliony lat świetlnych.
Miasto nie od dziś nosi przydomek gâvur, grzesznego. Gdy kilka lat temu nawiązał do niego szef DIYANET-u, tureckiej rady do spraw religii, mieszkańcy miasta, o skądinąd swobodnym podejściu do kwestii wyznaniowych, zagotowali się z oburzenia. Trudno jednak, by zareagowali inaczej, zwłaszcza że profesor Mehmet Görmez, człowiek o łagodnej fizjonomii, w długiej białej sukmanie z haftowaną stójką i muzułmańskiej „piusce”, czyniącej go w jakiś metafizyczny sposób niezwykle podobnym do papieża, w słowach nie przebierał. Izmirczykom dostało się za „inne” (w domyśle: niewłaściwe) podejście do wiary, gdyż tutejsza pobożność wymaga, jego zdaniem, wiedzy i tradycji. Media, od ortodoksyjnych (rządowych) po laickie, rozpisywały się na ten temat, a to udowadniając, że Görmez ma rację, bo izmirczycy, zamiast bić pokłony w meczetach, wolą raczej popijać rakı lub efes (najpopularniejsze tureckie piwo) w knajpkach przy nadmorskiej promenadzie znanej jako Kordon, a to zarzucając profesorowi niedopuszczalne w świeckim państwie mieszanie religii z polityką. Bo Izmir znany jest jako zagłębie opozycji i kemalistów pozostających wiernymi ideom Atatürka, którego priorytetem było stworzenie państwa laickiego w miejsce kalifatu. Sprawa zyskała taki rozgłos, że po kilku dniach DIYANET musiał wydać oświadczenie. Profesor próbował wybrnąć, twierdząc, że słowa „inna religijność” oznaczają po prostu jej lokalną odmianę: „Zarówno uczeni islamscy, jak i socjologowie zauważają, że każda prowincja, każdy region ma własną urodę i obyczaj. Tej różnorodności nie można uważać za wadę. Przeciwnie – dzięki cechom charakterystycznym dla religijności Izmiru dostrzegamy różne cechy i piękno islamu”[2].
Ani słowa o tym, że właśnie tutejsza pobożność wymaga nauk i tradycji. Oświadczenie, wydane w obliczu medialnego skandalu w czasach, gdy turecki rząd (DIYANET to ciało związane z administracją państwową) jeszcze przejmował się tym, co piszą gazety, nie przekonało nikogo. Za to sprowokowało ciekawą dyskusję.
Główny mufti Izmiru, podobnie jak szef DIYANET-u, odwracał kota ogonem, zaręczając, że słowa wprawdzie padły, ale przecież skierowane były raczej do urzędników religijnych niż mieszkańców miasta. Profesor wykładający prawo islamskie na jednym z tutejszych uniwersytetów zarzekał się, że to nie Izmir potrzebuje wiedzy, ale całemu światu islamu potrzebne są nauka i tolerancja, jakie niesie ze sobą izmirska pobożność. Przecież gdy do miasta przybywa konserwatywna muzułmanka, to ani nikt nie wymaga od niej zdjęcia chusty, ani ona nie wymaga od nikogo, by chustę nosił. Po prostu: każdy żyje, jak chce. Honor islamistów ratował także doktor Bülent Ünal z katedry historii islamu Uniwersytetu Dokuz Eylül, twierdząc, że słowa, które są przejawem braku tolerancji, nigdy nie powinny były paść z ust tak ważnego dla islamu człowieka. „Ja się pod nimi nie podpisuję” – stwierdził.
Politycy opozycji wietrzyli spisek partii rządzącej.
– Kampania nienawiści wobec Izmiru nie ma, jak widać, żadnych granic. Na szczęście mieszkańcy miasta odpowiedzą na te upokorzenia i obelgi przy urnach podczas najbliższych wyborów – oznajmił Alaattin Yüksel z Republikańskiej Partii Ludowej, CHP (nie pomylił się, w wyborach lokalnych kilka miesięcy później partia Erdoğana znów przegrała). Zaś jego koledzy dodali, że urzędnicy religijni mają obowiązek łączyć, a nie dzielić wiernych. Pytali, skąd DIYANET ma „wiarometr”, i domagali się przeprosin.
Najsensowniej zachowali się historycy, wyjaśniając po prostu, skąd wziął się przydomek Izmiru. Rzecz nie jest nowa. Ani współczesnych izmirczyków, ani ich dziadków i pradziadków, ani partii politycznych, ani nawet piwa efes nie było na świecie, gdy użyto go po raz pierwszy. Izmir nie był jeszcze nawet muzułmański i leżał w granicach Bizancjum, z którym wojowali o niego (raz z sukcesem, raz bez) Turcy Seldżuccy. Atrakcyjny port przez wieki przechodził z rąk do rąk; przez chwilę istniały nawet dwa Izmiry: górny, islamski, i dolny, opanowany przez chrześcijan, rzeczonych giaurów. Całe miasto nawrócił na islam, czyli po prostu podbił, dopiero Timur. Zajęło mu to zaledwie kilka grudniowych dni w 1402 roku.
„Krzyżowcy” długo ostrzyli sobie zęby i miecze, by Izmir odzyskać, ale na krótki moment chwały musieli czekać do 1919 roku, gdy przejęli go Grecy. Zanim jednak to nastąpiło, kilkoro dyplomatów, a także prominentnych cudzoziemskich rodzin (tych, z mniejszościami: armeńską i żydowską, było tu przed I wojną światową więcej niż muzułmańskich), przesłało sułtanowi deklarację lojalności. Dopiero wkroczenie do miasta Atatürka i wielki pożar, który wybuchł zaraz potem, na dobre odmieniły Izmir, zmuszając sporą część „innowierców” do spakowania manatków.
Do dziś przetrwało tutaj kilka kościołów chrześcijańskich i synagog, a miasto zachowało swój kosmopolityczny charakter. W innych regionach kraju często bywa kojarzone z dziewczynami, które nie zakrywają ciał (pewnie dlatego mówi się w Turcji, że najpiękniejsze kobiety mieszkają w Izmirze), i z ludźmi, którzy nie chadzają do meczetów. Zatem jeśli jakiś urzędnik religijny lub islamska dewotka się uprą, również z tego powodu mogą określić je jako gâvur.
– To piramidalna bzdura. Urodziłem się w Izmirze, tutaj się wychowałem, tu urodziły się moje dzieci. Co piątek modlę się w meczecie i gdy tylko mogę, spotykam się z moim hoca[3]. Nawet dziś przychodzi do nas na iftar[4]. To, że nie obnosimy się z naszą wiarą, nie oznacza, że nie wierzymy – mówi mi Ali Yaşa.
Poznajemy się, gdy zatrzymuję się przed jego atelier, w którym od siedemdziesięciu pięciu lat, najpierw przez ojca, a teraz przez syna, wyrabiane są tradycyjne instrumenty muzyczne: bağlamy, bębny, flety i fujarki. Nie zamierzam robić zakupów; przystaję obok siedzących przed sklepem na niskich plecionych stołeczkach mężczyzn tylko dlatego, że życzliwie się do mnie uśmiechnęli. Od rozmów o muzyce (tak, ludowa muzyka türku zmienia się w zależności od regionu kraju, i tak, Ali zna mojego kolegę, szefa chóru z Bayraklı) płynnie przechodzimy do spraw światopoglądowych.
– Jest ramadan, poszczę. Modlę się, ale nie na dywaniku, tylko w sercu. Nie sądzę, żeby to jakoś specjalnie przeszkadzało Allahowi, bo on nie jest małostkowy. Wiesz, co to znaczy być dobrym muzułmaninem? To znaczy przyjąć cudzoziemkę jak swoją i podzielić się z nią wiedzą o islamie. Niektórzy uważają, że są dobrymi muzułmanami, bo odbyli hadż[5]. Ale czy to wystarcza, skoro po powrocie robią świństwa? Ja nie byłem w Mekce, ale za każdym razem, gdy się modlę, moja dusza krąży wokół Al-Kaby.
Tata Alego milczy, ale uśmiecha się uśmiechem człowieka zadowolonego, że dobrze wychował syna. Od Alego bije spokój; jego głos jest ciepły i pozbawiony egzaltacji.
Odmawiam herbaty. Nie chcę pić, by nie utrudniać mu postu. Chyba to docenia.
– To nieprawda, że my tu, w Izmirze, nie jesteśmy religijni. Jesteśmy, ale nie musimy tego demonstrować. A czy Tayyip jest religijny? Stawia meczety, ale zaślepia go własny konserwatyzm. Ja nigdy nie oczekiwałbym od córki, żeby nosiła chustę, jeśli sama nie miałaby na to ochoty. W Koranie nie ma nic o zakrywaniu się od stóp do głów, tam chodzi raczej o zakrycie się przed złymi myślami i złymi intencjami innych. Tymczasem wielu rozumie to opacznie. I potem taka dziewuszka, widziałem na własne oczy, wychodzi z domu w płaszczu do ziemi, a za pierwszym rogiem go z siebie zdejmuje i dalej idzie już w mini. Albo chusta na włosach, a jeansy i bluzka tak opięte, że całe ciało widać, jakby była goła. Zresztą jeśli jesteśmy miastem grzeszników, to czego szukają u nas ci ze Stambułu i Ankary, którzy stadami pojawiają się tutaj w wakacje? Widzisz w tym gdzieś sens i logikę?
No nie. Nie widzę.
– Właśnie! – cieszy się Ali, syn milczącego ojca, który znalazł we mnie wdzięcznego słuchacza. – Kiedyś wszyscy skończymy w czarnej ziemi i zjedzą nas robaki – rzuca trzeźwo, by za chwilę zaskoczyć teologicznym przemyśleniem. – Mamy na tym świecie krótki czas, by znaleźć drogę do Allaha, trzeba go dobrze wykorzystać. Robić swoje, tak jak ja robię instrumenty. Ja, poszcząc, oczyszczam ciało i duszę, ale nie jest dla mnie problemem, że ty nie. Źle robią ci, którzy siłą chcą narzucać islam – twierdzi Ali, choć Koran mówi na ten temat coś zgoła innego. Według Świętej Księgi na islam trzeba nawracać, choćby siłą.
Rozmawiamy z Alim jeszcze przez chwilę i rozstajemy się w najlepszej komitywie. Udaje mi się nawet namówić go, by zagrał mi kilka ulubionych piosenek türku. Dostaję link do kanału na YouTubie, na którym jego hoca wygłasza wykłady teologiczne. Oglądam kilka, ale nie ma w nich nic, czego nie usłyszałabym od Alego. Widać uczeń, nawet o tym nie wiedząc, przerósł mistrza.
Ludzie myślący jak Ali albo są w mniejszości, albo nie mają takiej siły przebicia jak fundamentaliści. Gdy przed wyborami samorządowymi w 2019 roku prezydent Erdoğan przedstawiał w Izmirze kandydatów Partii Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP) na burmistrzów, stwierdził: „Są pewne powiedzenia na temat Izmiru. Mamy nadzieję, że po najbliższych wyborach przestaną być aktualne”[6]. Następnego dnia jego rzecznik tłumaczył, że intencje prezydenta zostały źle zrozumiane i wykorzystywane są w walce politycznej, ale i tak wszyscy wiedzieli, co Erdoğan miał na myśli. Nawiasem mówiąc, nieco się przeliczył i opozycja wygrała ponownie, choć rządowy kandydat był naprawdę mocny i znany (Süleyman Soylu, obecnie minister spraw wewnętrznych).
Ciekawa, co na ten temat usłyszę u źródła, czyli w izmirskiej siedzibie DIYANET-u, udaję się tam, ale drzwi zastaję zamknięte. Otwarta jest za to religijna księgarnia na parterze. Piętra Koranu w różnych kolorach i językach sięgają sufitu; są tu i książki dla dzieci, i takie do nauki arabskiego, by można było w oryginale czytać Świętą Księgę. Jest nawet Koran przenośny, w specjalnej teczce na ramię. Do tego zakładki do zbiorów sur, poradnik, w jaki sposób dokładnie określić, gdzie znajduje się Al-Kaba, zaświadczenia i dyplomy o ukończeniu kursu koranicznego i poradnik prawidłowego bicia modlitewnych pokłonów. Kręcę się tam przez dłuższą chwilę, aż zagaduje sprzedawca, który dotąd obserwował mnie zza lady. Mówię, że przyszłam z ciekawości. Bo słyszałam, że Izmir to miasto bezbożników, więc zdziwiłam się, zobaczywszy religijną księgarnię.
– Allahalla! Coś podobnego! Naprawdę ktoś powiedział, że Izmir jest bezbożny?
– Wasz prezydent – rzucam niewinnie, a zdumiony księgarz prostuje się na samo wspomnienie nazwiska.
Pewnie nie raz zdarzyło mu się o tym dyskutować. Teraz jednak bardziej zależy mi na rozmowie o religii niż o polityce.
– A to świetnie trafiłaś. Chodź, tam siedzi Döndü hoca. – Wskazuje kobietę na oko nieco po czterdziestce, która szczelnie zakryta, przegląda stos ułożonych na niewielkim stoliku książek. – Ona chętnie z tobą porozmawia.
– To cudownie, że pragniesz poznać islam. Może ci się wydaje, że trafiłaś tutaj przypadkiem, ale tak naprawdę to Allah cię przyprowadził – zaczyna nauczycielka.
Nie zamierzam wyprowadzać jej z błędu, więc tylko oględnie mówię, czym się zajmuję. Chcę zobaczyć reakcję, więc oznajmiam, że jestem chrześcijanką, ale znam także Koran. I że wśród chrześcijan, i w ogóle na świecie, islam nie ma dobrej prasy.
Hoca chyba nie ma ochoty tłumaczyć się za fundamentalistów, bo od razu przechodzi do kwestii praktycznych.
– Islam to piękno i dobro. I to bez pośredników. Sama rozmawiasz z Bogiem, sama wyznajesz mu grzechy. Czy Izmir jest grzeszny? Nie ujęłabym tego w taki sposób. Tutaj ludzie są po prostu bardziej odprężeni, mniej czasu poświęcają na relację z Allahem. Mówią, że są muzułmanami, ale nie dają dobrego przykładu: piją, nie zakrywają ciał, nie trzymają się postu. Mnie osobiście się to nie podoba, ale nikogo nie zmuszam, by czuł i zachowywał się jak ja. Ja potrzebuję postu, bo on mi pomaga oczyścić serce, ale rozumiem, że ktoś inny może nie mieć takiej potrzeby. Czy sądzisz, że szatan nie podpowiada mi: „Co ci zależy, napij się, jest tak gorąco”? Albo: „Zdejmij ten płaszcz i chusty, jest upał, zobacz, inne chodzą odkryte, pomyśl, jak im wygodnie”? Przez całe nasze życie anioł walczy z diabłem, który zachęca cię wspaniałymi rzeczami do zrezygnowania z rzeczy trudnych – ciągnie z energią zadziwiającą u kogoś, kto, choć jest czterdzieści stopni Celsjusza, nie jadł ani nie pił od rana.
Rozmowa o religii sprawia jej wyraźną przyjemność, ale w końcu udaje się nam poruszyć nieco politycznych wątków. Pytam, czy również konserwatywni muzułmanie mogą kochać Atatürka, który zeświecczył im kraj i pozamykał medresy.
– Przecież to Atatürkowi zawdzięczamy fakt, że biorąc Koran do ręki, rozumiemy, co czytamy. To on polecił przetłumaczyć go na turecki. Oczywiście pięknie jest czytać po arabsku, i uczymy się tego na kursach, ale Koran naprawdę wart jest poznania, a nie tylko recytacji sur. Zresztą Mustafa Kemal też był przecież muzułmaninem. Jego mama była bardzo wierząca i nosiła nakrycie głowy. Istnieje wiele zdjęć, na których Atatürk się modli. No, może tylko był w tej laicyzacji kraju zbyt konserwatywny. Co komu szkodziło, żebym w chuście chodziła na uniwersytet? A przez wiele lat było to zabronione.
Przez chwilę rozmawiamy o tym, że konserwatywne dziewczyny czuły się kiedyś w Izmirze mocno nieswojo. Było ich bardzo mało i obrzucano je spojrzeniami równie ciekawskimi jak te niezakryte na wschodzie Turcji. No i o grzechu. Bo w internecie ludzie często o to pytają. Czy wróżenie z fusów jest grzechem? Czy hazard to grzech? Czy można, jak mój znajomy, jednocześnie pościć i grać na wyścigach konnych?
Döndü hoca nie jest przekonana co do wyścigów. Natomiast popularne wróżenie z fusów niezbyt się jej podoba.
– Po co człowiek ma się bawić w Boga? Będzie to, co Allah dla nas zaplanował. Nie sądzę, żeby zapisał to w kawie.
O seksie w islamie moja mentorka rozmawiać nie chce, może dlatego, że dosiadł się do nas księgarz i krępuje ją obecność mężczyzny. Informacji, czy muzułmaninowi wolno odwiedzać sex-shopy, szukam zatem wśród fatw, czyli decyzji i komentarzy wydawanych przez radę do spraw religii, tę samą, której szef sugerował, że Izmir to miasto bezbożników. DIYANET, tak jak przypuszczałam, jest bardzo drobiazgowy. Należy unikać stosunków seksualnych, jeśli pości się w ramadanie, bo to złamanie zasad. Dobrze jest, jeśli małżonkowie nawet się wtedy nie przytulają, bo może dojść do wytrysku, który również przerywa post. No, chyba że przydarzy się nieświadomie, we śnie, wtedy wszystko w porządku. Onanizm w ramadanie to grzech (cóż za pożywka dla Freuda w kwestii ćwiczenia siły woli wobec pragnień ego!). Kwestia sex-shopów wydaje się nieco niejasna. Z jednej strony sex-zabawki, i seks w ogóle, są dla ludzi (pod warunkiem, że ci ludzie to mąż i żona), z drugiej należy eliminować przedmioty czy książki nieczyste. Koran jasno nie zabrania „umilaczy”, jego zapisy pozostawiają duże pole do interpretacji – to, co dla jednych uczonych w Księdze jest występkiem, może nim nie być dla innych. Na wszelki wypadek powstał w Turcji sex-shop halal. Wprawdzie w Ankarze, ale Izmir jest trzeci na liście miast, do których wysyła się złożone on-line zamówienia. Zaś pomysłodawca przedsięwzięcia twierdzi, że towary trafiają nawet do konserwatywnej Konyi czy Diyarbakıru.
Co ma „czysty” sex-shop, czego nie ma ten z mrugającym neonem? A choćby perfumy z feromonami na bazie wody, a nie alkoholu. Na stronie głównej sklepu znajdują się sylwetki mężczyzny i kobiety (w hidżabie); klikając na nie, wchodzi się na podstrony z ofertą skonfigurowaną według płci. Kobiety podobno, jak twierdzi właściciel, nie czują się swobodnie, oglądając pornograficzne reklamy, więc te przy propozycji dla nich się nie wyświetlają. Choć jego sklep nie ma oficjalnego certyfikatu halal, sprzedawca trzyma rękę na pulsie fatw i z nich dowiaduje się, co mu wolno, a czego nie. Onanizm haram? Zatem nie znajdziesz u niego żadnych wibratorów ani dmuchanych lal, podczas gdy izmirskie sex-shopy wypełniają po sufit sztuczne penisy we wszystkich kolorach tęczy i węższe bądź szersze sztuczne waginy, a na półkach mieszkają blond Simona, brunetka Izina i czarnoskóra Olga. W „religijnym” sieciowym przybytku nie uświadczysz kulek analnych, choć w Izmirze – znów – są we wszystkich możliwych rozmiarach i kolorach.
Jednak również w mieście można spotkać ludzi, którzy rumienią się na samą myśl o wejściu do sex-shopu (jak choćby moja znajoma Nilgün), uważających, że niewinna panienka nie powinna używać tamponów, aby nie przerwać błony dziewiczej i – poniekąd – nie zdradzić sama ze sobą przyszłego małżonka. Jednocześnie śmieją się w głos, mijając aptekę, przed którą na stojaku bije po oczach wielką czcionką: Viagra Promosyon!
Pytam farmaceutę o cenę niebieskiej pigułki, która niejednemu otworzyła drogę do raju.
– Zależy, ile kilogramów – odpowiada absolutnie poważnie.
Podobno cudzoziemcy wykupują specyfik całymi workami. Zwłaszcza że, jak pigułki antykoncepcyjne i leki przeciwdepresyjne, można go tu nabyć bez recepty. Jeśli antykoncepcja nie zadziała albo viagra nie da spodziewanych rezultatów, zawsze można zażyć xanax.
Gdy ostatnio prezydent Erdoğan otwierał w trakcie wizyty w Izmirze (nie bez satysfakcji) meczet wyrosły na terenie kampusu Uniwersytetu Egejskiego, nikt w mieście nie zasłaniał czerwonych neonów, jak w Stambule, po którym przechadzał się jeszcze jako premier, składając gospodarskie wizyty drobnym handlarzom. Z ulic znikały wtedy manekiny w skąpej bieliźnie, żeby nie drażnić szefa rządu ani nie zawstydzać jego konserwatywnej małżonki.
Przeciwko właścicielom egejskich sex-shopów nie toczą się żadne śledztwa. Za to rozpoczęło się właśnie dochodzenie, które ma doprowadzić do znalezienia żartownisiów-hakerów. Włamali się oni do systemów nagłaśniających kilku meczetów w mieście i sprawili, że zamiast wołania na modlitwę z minaretów popłynęły słowa rewolucyjnej piosenki Bella Ciao.
Reszta tekstu dostępna w regularnej sprzedaży.
[1] Tureckie c czytamy jak polskie dż, literka ğ wydłuża poprzedzającą ją samogłoskę; ı (wielka litera: İ) to polskie y; j należy czytać jak polskie ż; tureckie y to nasze j; ö oraz ü czytamy tak jak w języku niemieckim, czyli robiąc lekki dzióbek; ş i ç czytamy jak polskie sz i cz (jeśli nie zaznaczono inaczej, wszystkie przypisy i tłumaczenia pochodzą od autorki).
[2] Mehmet İnmez, Izmirin dindarligi farkli mi?, haberturk.com, bit.ly/3shVrT5, dostęp: 2.05.2021.
[3]Hoca – nauczyciel, tak w odniesieniu do teologa islamskiego, jak i nauczyciela w szkole. W tym drugim przypadku określenie dodaje się na przykład do imienia.
[4]Iftar – pierwszy posiłek po całym dniu postu w ramadanie.
[5] Hadż – pielgrzymka do Mekki, jeden z pięciu filarów islamu.
[6] Murat Bardakçı, „Gâvur İzmir” aslında neresidir, bilir misiniz?, haberturk.com, bit.ly/2ZCfijG, dostęp: 2.05.2021.
WYDAWNICTWO CZARNE sp. z o.o.
czarne.com.pl
Wydawnictwo Czarne
@wydawnictwoczarne
Sekretariat i dział sprzedaży:
ul. Węgierska 25A, 38-300 Gorlice
tel. +48 18 353 58 93
Redakcja: Wołowiec 11, 38-307 Sękowa
Dział promocji:
ul. Marszałkowska 43/1, 00-648 Warszawa
tel. +48 22 621 10 48
Skład: d2d.pl
ul. Sienkiewicza 9/14, 30-033 Kraków
tel. +48 12 432 08 52, e-mail: [email protected]
Wołowiec 2021
Wydanie I