Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
120 osób interesuje się tą książką
Ulica Brzeska przez lata była uznawana za najniebezpieczniejsze miejsce w stolicy. Nie zapuszczaj się w tamtejsze zaułki, mówiono. To mroczny fragment miasta, pełen nożowników, narkomanów, alkoholików i bandytów. Wokół Brzeskiej narosły stereotypy, a ludziom, którzy tam mieszkali odebrano głos. Nikt nie chciał mieć z nimi nic wspólnego – z piętnem przestępców, jakie nosili, a przede wszystkim z ubóstwem, którego nie dało się ukryć. Tymczasem potężne problemy, które występowały na warszawskiej Pradze, mówią coś nie tylko o tym konkretnym, zaniedbanym miejscu, lecz także o nas, jako o społeczeństwie. Maciej Pisuk mieszkał tam przez wiele lat. W 2003 roku zaczął prowadzić rodzaj fotodziennika. Dokumentował życie społeczne na podwórku swej kamienicy, robił portrety sąsiadów i znajomych, z którymi z czasem połączyła go silna więź, a w końcu poprosił, by opowiedzieli mu o swoim życiu. Bohaterowie tych wstrząsających historii zawsze byli świadomi, w jakim celu autor z nimi rozmawia; mówili otwarcie o trudnych i bolesnych doświadczeniach. Ta książka powstała, by oddać im głos. Nie ocenia i nie doradza. Traktuje o wykluczeniu. O katach i ofiarach, ale przede wszystkim o ofiarach. I o naszej wspólnej winie, bo zbyt łatwo o nich zapominamy, odwracając wzrok. Warto posłuchać mieszkańców Brzeskiej.
Nieduża w rozmiarze książka Pisuka jest przepełniona ogromnym ładunkiem ludzkich losów, krzywdy i cierpienia. Jej chłodny, rzeczowy obiektywizm sprawia, że w uruchomionej empatii nie ma sentymentalizmu ani przesady. Jej bohaterowie otrzymali wolną , pozbawioną osądu przestrzeń, żeby opowiedzieć swoją historię. To ich głos i ich los, który przeplótł się z głosem i losem autora – przez pewien czas jednego z nich.
Agnieszka Holland
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 174
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Projekt okładki Patryk Mogilnicki
Zdjęcie na okładce Maciej Pisuk
Projekt typograficzny i skład Robert Oleś
Redakcja Anna Waszkiewicz
Korekta d2d.pl
Copyright © by Maciej Pisuk, 2024
ISBN 9788367121637
Wydanie I
Warszawa 2024
Wydawnictwo Cyranka
al. Promienistych 6, 02-648 Warszawa
wydawnictwocyranka.pl
sprzedaż: [email protected]
redakcja: [email protected]
Dla wszystkich moich przyjaciółek i przyjaciół z ulicy Brzeskiej i okolic
Napisz, że miałem normalną, wręcz perfekcyjną rodzinę. Bo fakt faktem rodzice dbali, żeby mi niczego nie brakowało. Co roku jeździłem na kolonie, nad morze albo co najmniej nad Zegrze. Natomiast o relacjach w domu nie mogę za wiele powiedzieć, bo niestety jak miałem pięć lat, jeszcze za komuny, moja matka poszła siedzieć, właśnie dlatego, że chciała mnie i mojemu bratu zapewnić przyszłość.
Byłem u niej kiedyś w Krzywańcu na widzeniu. Całą noc jechało się PKS-em. Pamiętam swoje zmęczenie; to jechanie, a potem czekanie godzinami, aż ją przyprowadzą. Jak w końcu wyszła, to z ojcem się o coś kłóciła, a ja musiałem siedzieć u babci na kolanach. Całą drogę powrotną przepłakałem. Ciężko mi było bez mamy. Nie rozumiałem jeszcze, co to jest kryminał. Wiedziałem, że ona handluje wódką i winami, ale dla mnie to była normalna praca.
To, co się działo w mojej rodzinie, czy ogólnie rzecz biorąc, tu, na Brzeskiej, oraz dlaczego jestem taki, a nie inny, to jest za bardzo zagmatwana historia, żeby ją opowiedzieć w kilku zdaniach. Na przykład jak matka była w więzieniu, mieszkałem z ojcem, ale wychowywałem się bardziej u babci, czyli u jego matki. Tylko że tak naprawdę ona nie była moją babcią, ale ciocią. To była siostra matki mojego ojca, która go wzięła i zaadoptowała. Dlatego ojciec przyjął nazwisko po swoim ojczymie, czyli pierwszym mężu mojej cioci, na którego zawsze mówił „tato”. Ja nawet nie wiem, jakie jest moje prawdziwe nazwisko, bo nigdy ojca o to nie spytałem. Tak czy owak, jak matka wyszła z kryminału, to tata się wyprowadził. Mieszkałem z matką, bratem i nowym mężem matki, po którym mam teraz nazwisko, ale dalej utrzymywałem dobry kontakt z resztą rodziny. Potem ojciec spiknął się z taką Ireną, o której nawet nie chcę wspominać, i układy się skomplikowały. Trudno mi się w tym temacie wypowiada, bo może stawiam w złym świetle rodziców, a tego na pewno wolałbym nie robić. Oni byli dla mnie zawsze bardzo dobrzy, choć dla siebie nawzajem to już różnie bywało.
Zawsze mieliśmy zasady i nawet jako małolaty nigdy nie robiliśmy krzywdy ludziom, którzy nie mają nic. Wiadomo, że jak ktoś ma samochód i tak dalej, to jest bogatszy niż my. Jak się takiemu ukradnie karton papierosów, to go będzie stać na drugi. Była też zasada, że swojaków się nie rusza. Swojak na Brzeskiej nie musiał być złodziejem. Nawet jak zostawił otwarte mieszkanie, to żeśmy pilnowali.
Jak się okradało samochody, to nigdy z Polski, tylko te, co miały zagraniczne rejestracje. I nie wolno było szyb wybijać. Otwieraliśmy zamki i jak ktoś szedł, to nie miał pojęcia, czy samochód już jest okradziony, czy nie. Wybita szyba to przypał. Zaraz wszyscy wiedzą, żeby tu aut nie zostawiać. Inni złodzieje też przez to nie mają zarobku, policja przyjeżdża i tak dalej… A my zawsze robiliśmy tak, żeby ludziom jak najmniej zaszkodzić.
Jak skończyły się samochody, to zaczęły się wyrwy. Wyrywało się torebkę albo zrywało łańcuszek z szyi. A potem sklepy, ale nie tu, tylko zawsze gdzieś dalej. Policja miała nas dość, bo czasem było po sto zgłoszeń dziennie.
Kogo oni złapią, jak jest tyle zgłoszeń? Kogo? Mnie długo nie łapali, bo byłem w okularach, uczesany, z tornistrem. Jak kazali otworzyć, to w środku były książki. I fakt faktem zawsze się umiałem inteligentnie wytłumaczyć. Ale jak w końcu mnie dopadli, to już tłumaczenia nie było.
Wzięli mnie na komendę, posadzili przy biurku. Przyszło dwóch policjantów i psiara od nieletnich. Ja ogólnie szedłem w zaparte: nie wiem, o co chodzi, to nie moje, znalazłem, nie pamiętam, od obcego człowieka kupiłem. Policjant mi mówi, żebym na spokojnie pomyślał i sobie przypomniał. Otworzył szufladę, w środku papierosy. „Częstuj się” – powiedział. Wkładam rękę, a on jeb tą szufladą. Palec mi złamał od razu. Zacząłem się drzeć. Wtedy ta policjantka z plaskacza mi dała i: „Przyznaj się, kurwo! – krzyczy. – Albo smalec sobie szykuj, bo cię zaraz będą w pierdlu dymać”.
A potem to już mnie katowali pięć godzin, fachowo, jak esesmani! Bili wszędzie, po plecach, po jajach, po głowie. W szafce metalowej mnie zamknęli. Tam się nie dało kucnąć ani stanąć. Najebali tam gazu pieprzowego, pałami w tę szafkę napierdalali, huk nie do wytrzymania, ból, gaz dusi. Oni się tylko śmiali. Powiem ci, samo bicie to pikuś. Jak ubliżają rodzicom, że twoja matka to kurwa, ojciec cwel, a ty nie możesz nic zrobić – to najbardziej boli. Bo zasada była taka, że jak cię policja łapie pierwszy raz, to wpierdol ci spuszcza niesamowity. Nie rozjebałeś się – w porządku. Rozjebałeś się, to już nie masz spokoju nigdy. Już cię będą ciągle łapać za byle co! Szantażować, żebyś powiedział na kogoś, bo już cię mają w garści, skurwysyny! Już zrobili z ciebie konfidenta!
Wieczorem mnie zawieźli na mostowski dołek. Tam się trzeba było rozebrać. Jak mnie zobaczył dyżurny, to aż się spietrał cały. Nie chciał mnie przyjąć; że jak coś, to będzie na niego. Potem usłyszał, że jestem z Brzeskiej, i machnął ręką. Oni tu kiedyś nie zwracali uwagi, czy zostawiają ślady, czy nie, bo nikt nie robił obdukcji, nikt im spraw nie wytaczał. Policja tu rządziła. To było państwo w państwie.
Kiedyś byłem u sąsiada i brat z podwórka przybiega przerażony: „Krzysiek, drzwi nam rozbili, matkę biją!”. Wpadam do domu, a to, kurwa, antyterroryści. Od razu na glebę poszedłem. Zaczęli wrzeszczeć, że jakąś bronią handluję. Matkę w kajdanki zakuli, mnie zakuli i do samochodu. Na dołek nas zawieźli, potrzymali i jak zaczęli sprawdzać, to nic im się nie zgadzało. Ani rysopis, ani nazwiska. Patrzą na adres i co? O jedną cyferkę się pomylili. Puścili nas. Wszystko w mieszkaniu rozjebali, a nawet „przepraszam” nikt nie powiedział. I jeszcze grozili, że nas dojadą, że matka z domu nie wyjdzie, a mi świnię podłożą, jak nie będziemy cicho.
Powiem ci, ja i tak miałem farta, bo mnie złapali, dopiero jak miałem szesnaście lat. Ale oni dzieciaki po dwanaście, trzynaście lat bili, skatowanych wywozili nad Wisłę i w krzakach zostawiali. Do tej pory niektórzy mają uszczerbki na zdrowiu. Jakbyś chciał porozmawiać z innymi, tobyś się dopiero nasłuchał niewesołych historii!
Nie chcę tym, co mówię, przeważać szali na swoją czy nie swoją stronę, bo i tak nie przeważę. Ktoś, kto to będzie czytał, a wychował się przykładowo na Bielanach albo Wilanowie, pewnie i tak pomyśli, że jestem tylko bandytą i złodziejem. Pracowałem kiedyś na Saskiej Kępie na budowie, nawet niedaleko stąd. I powiem ci, inny świat. Na klatkach żarówki wszędzie, szyby całe! Maszynę w chuj drogą można na trawie zostawić i iść do sklepu. Tam się nawet dzieci inaczej bawią.
Ktoś, kto tam mieszka, zawsze będzie mówił, że mogłem się zawziąć, nie musiałem kraść. Ciekawe tylko, co by zrobił na moim miejscu. Wyobraź sobie, że mieszkasz w jednym pokoju z matką, ojczymem, siostrą przyrodnią i bratem. I że masz się jeszcze tam uczyć. Ojczym haruje, matka też, a ty masz piętnaście czy szesnaście lat i jedne stare buty. I kolegów, którzy robią to, co robią. Pójdziesz, zobaczysz, tak ze zwykłej ciekawości, i będziesz robił to samo!
Tu każdy wiedział, że czy się będzie uczył, czy nie, i tak dostanie wyrok. Policja, jak nie mogła kogoś za coś złapać, łapała byle kogo. Kręcił się pod bramą, wystarczy. I wpierdol, póki się nie przyzna. Bo jak nie zrobił akurat tego, to pewno zrobił co innego.
Szanuję ludzi, którzy się wykształcili. Mój brat zrobił zawodówkę, liceum wieczorowe i ma wykształcenie średnie. Żałuję, że go kiedyś biłem, i się wstydzę tego do tej pory. Ja zawsze byłem alkoholikiem, ale najwięcej piłem, jak miałem osiemnaście, dwadzieścia lat. Jak wróciłem do domu pijany, a jeszcze wkurwiony o coś, to on musiał ode mnie wpierdol dostać. Jak mu nie dałem w mordę, to nie mogłem się normalnie spać położyć. Potrafiłem go w sraczu zamknąć i gazu mu tam najebać. I jeszcze matkę, co go broniła, zwyzywać. Głupi byłem. Nie brałem pod uwagę tego, że kogoś krzywdzę, że ranię czyjeś uczucia. Mnie się wydawało, że to jest normalne zachowanie.
Miałam siedem lat, a Anka, moja siostra, osiem. Nie mieliśmy pralki i mama robiła akurat pranie w misce. No i tak przechodziłam, że potrąciłam i wylało się trochę wody na podłogę. I stary zaczął mnie za to bić. Jak Anka zaczęła mnie bronić, to obie dostałyśmy deską do krojenia mięsa po plecach. Ona po głowie dostała i straciła przytomność. Sąsiedzi wezwali karetkę i policję. Zabrali nas do szpitala, a starego od razu do więzienia. Leżałyśmy na Omedze w Śródmieściu. Różne badania nam robili, bo miałyśmy normalnie siną miazgę wszędzie na ciele. Ani kawałka normalnej skóry. Ania miała wstrząs mózgu. No i zaniedbane byłyśmy strasznie. Jak doszłyśmy do siebie, wsadzili nas w samochód i powiedzieli, że wiozą do domu. Nawet się cieszyłyśmy, że z mamą się zobaczymy. Dojechaliśmy i Anka czyta, że to jest ośrodek dla dzieci zgromadzenia sióstr jakichś tam… Wtedy nam właśnie powiedzieli, że zostajemy tu dla bezpieczeństwa ze względu na to, że mama z tatą pili, agresja w domu i ktoś się musi nami zająć.
Zaczęłyśmy płakać. Zaprowadzili nas do budynku i tam wychowawczyni powiedziała, że jak się sytuacja poprawi, to będziemy jeździć na przepustki. Tyle że najpierw czas musi minąć.
Mnie dali do pierwszej, Agnieszkę do drugiej grupy.
Pierwszy tydzień ciągle ryczałam. Nie mogły mnie te zakonnice uspokoić. Wszystko było pozamykane, wszystko w kratach. Cały teren ogrodzony. Wyjść mogłyśmy tylko z siostrami w weekendy. W dzień nie było dostępu do pokojów. Musiałyśmy siedzieć na świetlicach przy wychowawcach.
Kary były tam za wszystko. Na przykład jak wychowawczyni mówiła, że cicho ma być, a myśmy gadały, to kara: musisz wyjść przed świetlicę i tam stać. Godzinę albo dwie stoisz i się nie ruszasz. Jak się ruszysz, to masz dodatkową karę, czyli jakieś sprzątanie albo stoisz jeszcze dłużej. A wiadomo było, że jak cię dyrektorka zobaczy, że stoisz, to już w ogóle będzie przewalone. Ona zawsze wołała dziewczyny, które stały za karę przed świetlicą, pojedynczo do gabinetu i zamykała drzwi. I dostawałyśmy pasy. Po dwa albo trzy na dupę. Wszystkie płakałyśmy. Za płakanie kary nie było, ale jak się ktoś się odezwał, że go boli albo coś, to jeszcze raz dostawał, tylko już kablem od magnetofonu, i to podwójnie. No i za uszy ciągali. Anka kawałek ucha miała oberwany przez nich.
Ale najgorsze to były te modlitwy.
Rano, zaraz po myciu, szłyśmy najpierw do kaplicy na modlitwę. Zawsze na głos: Ojcze Nasz, Zdrowaś Mario, Wierzę w Boga. Tak z pół godziny schodziło. Potem w stołówce, przed śniadaniem , zanim jeszcze usiądziesz: „Dziękujemy Ci, Panie Boże, za te hojne dary…”, i po śniadaniu to samo. Potem lekcje. Przed obiadem modlitwa, no i po obiedzie znowu. O piętnastej koronka. Też z pół godziny do godziny, cały czas na kolanach. Po koronce schodziło się do świetlicy i lekcje odrabiało. A o dziewiętnastej znowu do kaplicy na modlitwę, do dwudziestej, a czasem nawet do wpół do dziewiątej. W weekendy jeszcze o dwunastej Anioł Pański. No i msza święta w niedziele oprócz tych wszystkich modlitw. A często jeszcze musiałyśmy psalmy śpiewać z siostrami, tak z półtorej godziny, czasem dłużej.
Ta wieczorna modlitwa była najbardziej wykańczająca, bo tam w każdym rzędzie stała siostra i patrzyła, czy się wszyscy modlą i jak się zachowują. Jak się śmiejesz czy gadasz, to wtedy przed kaplicę i musisz stać i czekać, aż się modlitwa skończy. I dopiero jak wszyscy wyjdą, to wchodzisz z siostrą z powrotem i siostra siedzi, i pilnuje, czy się modlisz. A nie daj Boże, żebyś przed kaplicą na dyrektorkę trafił. Dyrektorka zaraz swoją karę wymyśli. Na przykład w całym hallu mycie lamperii na mokro i na sucho. Sprawdzała te lamperie palcem. Jak były nieumyte albo niewytarte, to szmatą dostawałyśmy po buzi. Albo za uszy ciągała. Najmłodsza miała pięć lat, jak te lamperie myła. Po wieczornej modlitwie szłyśmy do łazienki. O dwudziestej pierwszej spać, ale przed snem jeszcze Aniele Boży. Też siostry stały przy łóżkach i pilnowały, jak klęczymy i czy ręce mamy złożone.
Na Wielkanoc czy Boże Narodzenie jak ktoś nie jeździł do domu, to rodzina zastępcza. Taka rodzina przyjeżdżała i mówiła, którą dziewczynę chcą wziąć na święta. Ja na przepustki nie jeździłam, mama też mnie nie odwiedzała.
I przyszła raz właśnie rodzina, wujek z ciocią przyszli. Dyrektorka im powiedziała, że akurat ja jestem jeszcze niezabrana. No to mnie wzięli. Najpierw chodziłam do nich na weekendy, a potem pojechałam na święta w grudniu i tak już zostałam u nich trzy lata. Ciocia siedziała w domu, a wujek pracował. Był dyrektorem w dużej firmie. Mieli dom z ogródkiem. Dali mi pokój na poddaszu. Fajnie było, miałam trochę czasu dla siebie. No i nie musiałam się już tak dużo modlić. Tylko rano, wieczorem i przy jedzeniu. Ciocia też zawsze pilnowała, żeby zdążyć z obiadem do piętnastej, bo o piętnastej w radiu – koronka. Razem z ciocią tę koronkę zmawiałam.
Chodziliśmy też na różne nabożeństwa i sobotnie spotkania dla rodzin adopcyjnych. To wyglądało tak, że co tydzień inna rodzina musiała kupić i przynieść duży chleb i wino. Po modlitwie była Eucharystia. Wtedy ksiądz dzielił ten przyniesiony chleb i wszyscy dostawali po kawałku, a wino – jak ktoś chciał. Dzieci powyżej dwunastu lat mogły dostać. Na koniec śpiewaliśmy jeszcze piosenki w kółku.
Jak miałam jakieś trzynaście, czternaście lat, wujek z ciocią chcieli mnie zaadoptować. Siostry zadzwoniły z ośrodka do mamy i spotkaliśmy się wszyscy na Klasyków. Miałam postanowić, czy chcę zostać u cioci z wujkiem, czy wrócić do domu. Spojrzałam na mamę, że płacze, i też się rozbeczałam. Pomyślałam, że drugiej takiej matki nie będę miała, i powiedziałam, że chcę wracać.
Myślałam, że zaraz wyjdę, ale okazało się, że matka musi najpierw na te AA chodzić i na terapię. Ponad rok byłam jeszcze w internacie, a potem do domu uciekłam. Policja przyjechała, ale się schowałam pod stół. Jasiek, mój stary, zdążył już wyjść z więzienia. Siedział z matką przy tym stole i w karty grali. Policja mnie nie znalazła. Jak drugi raz przyjechali, to w tapczanie się schowałam. A potem ośrodek dał znać sądowi, że już nie muszę wracać. Już mnie nie chcą, bo mnie zwalniają.
Drugą klasę gimnazjum skończyłam na Mińskiej, później miałam iść do trzeciej, ale Bartek się urodził. No i po szkole. Ojciec Bartka to był mój pierwszy facet. Jak byłam w ciąży, to jeszcze przychodził, rozpytywał się i jakiś kontakt był. A później, jak zmieniłam numer, to kontakt się urwał. W metryce Bartka jest, że ojciec nieznany. Nie chciałam, żeby się dzieciak interesował, kto jest jego ojcem. Po co mu to? Zresztą on nigdy nawet „tato” nie powiedział. Nie wie, co takie słowo w ogóle znaczy.
Teraz zaczęłam trochę żałować, że wybrałam mamę. Może jakbym u cioci i wujka została, tobym jakieś szkoły wyższe skończyła. Miałam ciszę, spokój, a tu tylko awantury wiecznie. Czasem, jak się coś dzieje, to biorę Bartka i do nich jadę, ale ostatnim autobusem muszę wracać. Nie ma mowy, żebym tam na noc została. Jak ich odwiedzam w niedzielę, zawsze tak kombinuję, żeby tylko wyjść przed piętnastą. Jak się zasiedzę, muszę znowu z ciocią tę koronkę zmawiać.
Z naszej piątki rodzeństwa Piotrek był najstarszy. Potem była Anka, potem ja, potem Jacek. Marek był najmłodszy. Jak mi się Bartek urodził, to Piotrek już z nami nie mieszkał. Wszystko się zaczęło tak, że przyszedł do nas koło południa już dobrze podkręcony i chciał starego bić. Ja byłam akurat w robocie. Mama nie wiedziała, o co im poszło, ale Piotrek, jak przychodził podpity, to zawsze się rzucał do ojca o to, że jak był mały, to ten go lał sprężyną po nogach. A że stary miał wtedy Bartka na rękach i się nim zasłaniał, to go Piotrek nie uderzył, ale powiedział, że jak tylko go spotka, to go oklepie równo. I poszedł. Ale gdzie, nie wiadomo.
Potem mi jego dziewczyna powiedziała, że on o trzeciej nad ranem wrócił do niej już z rozwaloną głową. Zamiast zadzwonić po karetkę, żeby go zabrali do szpitala i zaszyli mu tę głowę, to ona go puściła na maszyny do grania. Maszyny tu, blisko, są czynne dwadzieścia cztery ha i podobno on pił z kimś na tych maszynach. Zdaje się, popchnął go tam jakiś chłopak i on poleciał na jedną maszynę i stracił przytomność. To już były pierwsze oznaki tej jego wcześniej rozbitej głowy.
Później znajomi z tych maszyn zanieśli go do tej jego dziewczyny, ale on się tylko chwilę przespał, wziął nóż i poszedł na stację benzynową przy Tesco. Tam się też podobno z jakimiś chłopakami kłócił i zaczęli się bić. Jednego ciął w rękę, wtedy tamci go łyżką do kół parę razy po głowie uderzyli. Jak upadł, to dalej go lali. Potem poszli. Wtedy ktoś z tej stacji zadzwonił po karetkę. Jak przyjechała, to już był w tragicznym stanie.
Reszta tekstu dostępna w regularnej sprzedaży.