Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
11 osób interesuje się tą książką
Szwedzka sztuka kochania – odważnie, bez masek i moralizowania.
W Szwedzkiej sztuce kochania wysłuchacie głosów i historii ludzi znanych i opiniotwórczych, którzy opowiedzą o tym, o czym nigdy wcześniej publicznie nie mówili, oraz ludzi zupełnie nieznanych, ale fascynujących i świadomych swoich wyborów. Przeczytacie o wszelkich rodzajach związków, o monogamii i poliamorii, o tantrze, o związkach tęczowych i queerowych rodzinach, będzie o wierności i zdradzie, o związkach otwartych i skrajnej wolności seksualnej, a także o miłości po miłości. Spotkacie ludzi pięknych, mądrych i wolnych. Dowiecie się, jak ma się do rzeczywistości słynny mit o „szwedzkim grzechu”.
Jeden z bohaterów – Marcus – zabiera autorkę na miejsce spotkań homoseksualistów położone tuż obok popularnej plaży. „Tajemny świat jest dyskretny i unikający konfrontacji. Jeśli jakaś heteroseksualna para nieświadoma niczego przeniesie się z kocem zbyt wysoko w las, w rejon gejów, ci ostatni przesuną się jeszcze wyżej. Przypomina to trochę taniec. I jest to taniec łagodny, pełen wzajemnej ostrożności nie znających się dobrze partnerów” – pisze autorka.
Katarzyna Tubylewicz uświadamia, że za rzadko toczy się w Polsce poważna i otwarta dyskusja o uczuciach, o wzajemnych relacjach, pokazuje, jak jesteśmy spętani konserwatywną narracją. Udowadnia, że miłość i erotyka to jedne z najważniejszych życiowych doświadczeń.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 259
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Czas: 6 godz. 11 min
Pamięci Pawła Szweda, który wierzył,że już czas rozprawić się z dulszczyzną
Świat składa się z samych okazji do miłości.
Søren Aabye Kierkegaard
Era Wodnika na Północy
Koniec miłości – tytuł wywiadu w jesiennym numerze „Polityki” uruchamia w mojej głowie serię skojarzeń. Rozmowa z socjologiem Tomaszem Szlendakiem wieszczy zmiany w funkcjonowaniu instytucji małżeństwa, ale profesor sugeruje, że znikną nam też z życia kluczowe uczucia:
„Widać, że zaczyna brakować porządnego spoiwa dla związków. Żyjemy w czasach, w których miłość romantyczna jako stabilizator związków właśnie się wypala. Ludzie nadal ją sobie cenią jako symbol dobra i piękna, tyle że w codziennym życiu jest tak łatwa do zaobserwowania, jak jednorożec w ogrodzie”.
Jednorożec. Piszę książkę o białym koniu z rogiem...
A co z tak długo wyczekiwaną Erą Wodnika? W tej epoce, która już nadeszła, to miłość miała sterować wszystkim, nawet gwiazdami. Pamiętamy obietnicę z musicalu Hair: „then peace will guide the planets and love will steer the stars”[1].
No cóż, Polska nie załapała się na rewolucję seksualną roku ’68, więc może przegapi też Erę Wodnika. W ogóle Polska jest w wymiarze uczuciowym dość paradoksalna. Przytłaczający spadek romantyzmu, wielkie miłości naszych wieszczów i przesycona „czuciem” literatura, którą karmi się polską młodzież niczym gęś, powinny uczynić nas pełnymi pasji i wielkich słów kochankami. Odnoszę jednak wrażenie, że w żadnym innym kraju nie słyszałam tylu ludzi twierdzących uparcie, że w miłość nie wierzą. Nie jest to obserwacja poparta socjologicznym badaniem, ale upieram się, że coś jest na rzeczy. Może zwyczajnie trudno jest sprostać romantycznym ideałom? Albo codzienne udręczenie polskością doprowadza do różnych form kastracji i spycha miłość oraz seks w sferę spraw niedostatecznie ważnych? Ewentualnie w ostatnim czasie zbyt silny stał się wpływ Freuda dowodzącego, że nie da się zbudować cywilizacji bez tłumienia popędów, a zbyt mało wiemy o jego uczniu Wilhelmie Reichu. Ten uważał, że hamowanie potrzeb seksualnych uniemożliwia stworzenie prawdziwie „ludzkiej kultury”, a wrogiem ludzkości nie są spełnienie i orgazm, ale patriarchat.
Literackim patronem braku wiary w miłość w Szwecji jest nie do końca w Polsce odkryty Hjalmar Söderberg. Jego słowa „Wierzę w żądzę ciała i nieuleczalną samotność duszy” odcisnęły ślad w świadomości Szwedów, nazwały ich melancholię. Jednak Szwecja to także kraj wolnej miłości, radosnej nagości, wyzwolenia i mocno zmitologizowanej grzeszności.
Kiedy w Londynie pokazywano w 1971 roku Ur kärlekens språk (Z języka miłości) Torgny’ego Wickmana, na ulice wyszli protestujący. W tym szwedzkim filmie instruktażowym rozmawiało ze sobą czterech seksuologów. Były w nim realistyczne sceny erotyczne i zupełnie niesfingowane sceny masturbacji. Trzydzieści tysięcy angielskich przeciwników sprośności ruszyło w proteście, niosąc transparenty z hasłem „Szwecja – z roku na rok więcej pornografii, więcej samobójstw, więcej alkoholizmu i więcej rzeżączki”. W Stanach Ur kärlekens språk był zakazany przez dwa lata.
W Stanach Zjednoczonych w ogóle zachowywano ostrożność względem Szwedów i ich swobodnego stosunku do chuci. Zwłaszcza amerykańska młodzież miała trzymać się z dala od „szwedzkiego grzechu”. Pojęcia „The Swedish Sin” użył w słynnej mowie w 1960 roku prezydent Dwight Eisenhower. Blady na twarzy republikanin mówił akurat o niebezpieczeństwach, jakie niesie za sobą socjaldemokracja, i oskarżył państwo szwedzkie o to, że pozwala społeczeństwu na „grzeszność, nagość i pijaństwo”.
Czy w Erze Wodnika jest podobnie? Czy szwedzka grzeszność nadal ma się dobrze? A miłość? Jak jest z tym po drugiej stronie Bałtyku? Inaczej niż w Polsce? Tak samo? Czy jest jakaś specjalna szwedzka wersja miłości, skoro Szwedzi mają swój własny model na wszystko, od organizacji rynku pracy i związków zawodowych począwszy, na strategii walki z pandemią skończywszy?
Podczas Nocy Księgarń w warszawskim Wrzeniu Świata Mariusz Szczygieł pyta, jaki jest mój przepis na dobry reportaż, a potem odczytuje na głos wyborny fragment książki Hanny Krall Sześć odcieni bieli. Co może być tematem reportażu? Oto odpowiedź prosto z roku 1978:
„Panie inżynierze, mówię (jak również – panie dysponencie, panie mistrzu itd.), potrzebuję czegoś ciekawego do reportażu. Zadania wykonujemy rytmicznie – mimo urlopów – odpowiada Inżynier. To wiem, oglądam dziennik przecież. Macie też napoi chłodzących pod dostatkiem. Czy to jest właśnie to, o czym pan sam chciałby poczytać?
Inżynier: człowiek jako gatunek ludzki lubi poczytać o miłości. Czy to Joyce, czy Camus, czy nasz Żeromski choćby – zawsze trochę tego seksu musi być. Próbowano (ciągnie Inżynier) zerwać z tym i pisać o pracy, ale to jednak takie ciekawe już nie było. Więc gdyby się pani udało połączyć razem i pracę, i ten seks, to wyszedłby może reportaż”[2].
Publiczność pęka ze śmiechu. Ja też. Jednocześnie inżynierskie przemyślenia nie wydają mi się wcale takie głupie. Jakkolwiek by było, tyczą się tego, nad czym sama pracuję od miesięcy. Zanim udzielę odpowiedzi Mariuszowi, przyznaję się publicznie do tego, że piszę właśnie reportaże o miłości i erotyce w Szwecji. „Przyznaję się” jest nacechowane negatywnie, ale mój nowy temat tak jakoś niepoważnie brzmi. W Polsce. W tym całym politycznym napięciu i polaryzacji. Gdzie tu pani o miłości? Teraz są ważniejsze sprawy. Właściwie, odkąd pamiętam napięcie w Polsce nie pozwala na zajmowanie się rzeczami tak błahymi jak jakaś tam miłość i spełnienie. Wszak chodzi o demokrację! O wolność! O zwycięstwo! Zawsze coś trzeba zwalczyć i z czymś wygrać, zawsze na dużą skalę. Perspektywa łóżka wydaje się przy tym jakaś nieważna? Niepoważna? Jak przez mgłę pamiętam, że w liceum napisałam kiedyś pełne emocji i wielkich słów wypracowanie o miłości, a mój nauczyciel egzystencjalista o ambicjach pisarskich, napisał w komentarzu coś złośliwie o egzaltowanych pensjonarkach. Nauczyciel nie został pisarzem, a w moich reportażach nie ma – jak sądzę – cienia egzaltacji. Ale i tak coś jest na rzeczy, jakiś niepokój. Bo przecież Polska! Szczęśliwie ratuje mnie Szwecja. Może po to właśnie wyjechałam z kraju, żeby móc przeglądać cokolwiek mi przyjdzie do głowy w szwedzkim lustrze? Także to, czym jest miłość? I erotyka? I jak bardzo potrafią być ważne? A poza tym pamiętajmy: prywatne jest polityczne.
Jedyna forma kontaktu z siłą wyższą
Czytanie pięknej rozmowy Michała Nogasia z Agnetą Pleijel i Maciejem Zarembą Bielawskim o ich miłości i wspólnym życiu wywołuje u mnie ostry atak reporterskiej zazdrości. Dlaczego to nie ja przeprowadziłam ten wywiad, skoro dokładnie takiej opowieści potrzeba mi do książki?! Agneta, którą mąż nazywa Agnieszką, i Maciej opowiadają, jak się poznali, pokochali i jak do dziś wzajemnie się inspirują. Miłość niekonwencjonalna u swoich początków, odważna, bo ona starsza od niego o całe dziesięć lat. To modna dziś różnica wieku, ale wtedy... W dodatku on imigrant pracujący fizycznie, a ona pani od kultury. Słowami Macieja: „Byłem wtedy maszynistą dźwigu budowlanego, a ona szefową działu kultury w «Aftonbladet», największej szwedzkiej gazecie” [3].
Nie lubię powtórzeń, nie uprawiam podkradania tematów, ale wiem, że potrzebuję z nimi porozmawiać. Inaczej. Dlatego wsiadam w samochód i jadę na wyspę Yxlan do ich letniego domu. Będziemy rozmawiać o miłości, erotyce i różnicach kulturowych. Kto może je rozumieć lepiej niż oni?
Kiedyś Maciej napisał piękny tekst o tym, jakie przeszkody piętrzą się w miłości przeżywanej w nowym języku:
„Chcę opiewać jej krągłości. Szukam metafor. Ale czy mogę być pewien, że w jej mowie gruszki mają równie dobrą reputację jak w mojej? Co z dyniami? Cebulami? Chcę mówić o jej... Ale czy jadła kiedyś świeżą figę, by zrozumieć mą tęsknotę? Czy też – nie daj Boże – skojarzy jej się coś lepkiego, zmarszczonego, co kupuje na święta. I dlaczego robi taką minę, kiedy szepcę, że chciałbym ugryźć jej różowe łuszko? Łuszy, muszle duszy... «Że co mówisz...?». «Chciałem powiedzieć...». Z każdym wyjaśnieniem język obrasta sierścią, a pościel przechodzi odkażaczem...”[4].
Etap niemożności wyrażenia czegoś w szwedzkim Maciej ma już dawno za sobą. Za to nadal jest tak, że kiedy cytuje ulubione teksty z Kabaretu Starszych Panów, bywa trudno oddać ich urok po szwedzku, a Agneta nie zna polskiego. Ale czy ma to jakieś znaczenie? Nie sądzę.
Czy Szwecja lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku, którą prezydent Eisenhower oskarżał o niemoralność i rozerotyzowanie, nadal istnieje? Czy w ogóle kiedyś istniała? Czy w tym kraju jest więcej wolności w miłości niż na przykład w Polsce?
Maciej: To długie pytanie, które wymaga długiej odpowiedzi. W 1991 roku spędziłem trochę czasu w izraelskim kibucu. Była tam sekcja zajmująca się nowymi żydowskimi imigrantami z Rosji. Uczyli się języka. Wśród nich był Sasza. Kiedy dowiedział się, że mieszkam na stałe w Szwecji, zaczął krążyć wokół mojego bungalowu. Każdego dnia był bliżej, bardziej widoczny. Domyśliłem się, że ma do mnie jakąś sprawę. W końcu któregoś dnia o zmierzchu, kiedy już nie było nikogo na zewnątrz, Sasza zaszedł do mnie i powiedział: „Maciej, ti skażi mienia o szwiedskij wariant”. Opowiedz mi o szwedzkim wariancie. Nie za bardzo rozumiałem, o co mu chodzi. On się zaczerwienił. I wyjaśnił, że ma na myśli związki niemonogamiczne i seks grupowy. Musiałem mu odpowiedzieć, że nie mamy czegoś takiego. W latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych podejmowano wprawdzie pewne próby, ale raczej z poczucia obowiązku. Ludzie chcieli być nowocześni. Jednak szwedzki wariant jest mitem. Sasza był bardzo zawiedziony. Dowiedziałem się potem, że uznał, że go oszukuję i chcę zachować wiedzę o szwedzkim wariancie dla siebie. Ale to była bardzo szczera odpowiedź z mojej strony. Myślę, że w czasach „wolnej miłości” najtrudniej było kobietom, które miały pokazywać swoją nowoczesność, postępując w duchu piosenki Kaczmarskiego:
Koleżanki wychowane,
Nie certolą się na marne,
Dają chętnie i na zmianę,
Wszystkie bardzo solidarne.
Myślę, że dziś między Polską a Szwecją nie ma wielkich różnic w podejściu do seksu i miłości.
Ale przecież Szwecja jest znacznie bardziej tolerancyjna od Polski! Zupełnie niereligijna. Tu nikogo nie dziwią tęczowe rodziny i tu naprawdę istnieją związki poliamoryczne. Nie wspominając już o tym, że zabawki erotyczne można sobie kupić w aptece.
Moim zdaniem różnica nie polega naprawdę na tym, co się robi, ale jak i co się o tym mówi. No i ta różnica jest rzeczywiście dość duża.
Fakt, w Polsce istnieją na przykład rodziny tęczowe, tylko nie chroni ich prawo. Myślę, że są związki poliamoryczne, ale „dyskretne”. Wydaje mi się jednak, że skoro już mówimy o różnicach w podejściu do seksu, to polskim kobietom do dziś trudniej jest mieć ten rodzaj wolności seksualnej, który możliwy jest w Szwecji, ten brak wyrzutów sumienia z powodu czysto erotycznej przygody. W tekście Kaczmarskiego, który zacytowałeś, Macieju, znajduje się kluczowe słowo „dają”. Wyobrażenie, że kobiety dają, a mężczyźni biorą nadal w Polsce pokutuje. Agneto, nie sądzisz, że w Szwecji już w latach osiemdziesiątych Szwedkom łatwiej było „brać” seks?
Agneta: Trudno mi porównywać Polskę ze Szwecją, ale wydaje mi się, że jest dość duża różnica pomiędzy moim pokoleniem a Szwedkami, które weszły w dorosłe życie po nas. W latach sześćdziesiątych w Szwecji wyszło kilka głośnych książek, które wywołały dyskusję o erotyce, wśród nich Jungfrutro och dubbelmoral (Kult dziewictwa i podwójna moralność) Kristiny Ahlmark-Michanek. Autorka pisała o idei oddawania się fizycznej miłości z przyjaźni. Książka ta wywołała dużo zamieszania, bo Ahlmark-Michanek odrzuciła wielką miłość jako jedyny powód do uprawiania seksu. Dziś bycie przyjaciółmi, których łączy erotyka, jest chyba nazywane dość wulgarnie relacją fuck friends.
Książka Ahlmark-Michanek napisana w 1962 roku wydaje mi się na wiele sposobów świeża, rozkosznie antymieszczańska. Bardzo na przekór lukrowanym hollywoodzkim obrazom miłości. Autorka twierdzi, że kult miłości romantycznej prowadzi do hipokryzji, a czasem do wmawiania sobie uczuć, żeby się przed sobą wytłumaczyć z chęci uprawiania seksu. Tymczasem jako pretekst do seksu wystarczy przyjaźń. Pozwoliłam sobie przetłumaczyć na polski jej fragment, bo wydaje mi się ciekawy.
Czy przyjaźń jako powód do uprawiania seksu naprawdę jest czymś oburzającym? Chyba nie zawsze istnieje taka wielka różnica pomiędzy seksem z przyjaźni a tym „z miłości”, ale próbuje się ją demonizować za pomocą hipokryzji i demagogii.
Co jest takiego złego w przyjaźni? Czy ktoś uważa, że przyjaźń łatwiej zdobyć i dać niż coś, co jest miłością lub miłość przypomina? Erotyczne przyciąganie nie jest czymś skomplikowanym ani rzadkim, przespanie się z kimś nie jest też trudne technicznie. Rzecz jasna „namiętna miłość” jest bardziej godna uwagi, ale domyślam się, że zasadniczo nie tak trudno „tchnąć ducha” w coś z natury swej tak barwnego i fascynującego jak erotyka. Czymś, w co trudno go tchnąć, jeśli mamy nadal używać tego pompatycznego określenia, jest trywialna, codzienna bliskość. W wersji bardziej uduchowionej staje się ona właśnie przyjaźnią i prawdopodobnie jest to jedyne trwałe z istniejących uczuć. Wszelka długo trwająca miłość jest więc uczuciowo złożona i w jej skład wchodzi także przyjaźń. Skoro więc nie potępia się koleżeńskich małżeństw, dlaczego seks „z przyjaźni” miałby być napiętnowany?
Agneta: Ja sama zostałam wychowana tak, że powinnam być dziewicą. Mama mówiła mi, że jeśli będę miała w życiu więcej niż dwóch mężczyzn, to będę stracona. Kiedy moja mama wychodziła za mąż, jej mama doradziła jej natomiast: „nigdy mu nie odmawiaj”. W Szwecji też tak to wszystko wyglądało. Dobrze wiedziałam, jakich granic nie powinno się przekraczać i że poddanie się seksualności łatwo może wywołać pogardę mężczyzn. Tak to było. Po przeczytaniu książki Ahlmark-Michanek uznałam, że erotyka nie musi być powiązana z miłością, i czyniłam wysiłki, by zrealizować tę koncepcję w swoim życiu, choć nie dawała mi ona spełnienia. W tamtym czasie, w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, miłość nie była chyba tak ważna, jak sam akt seksualny. Oczywiście nie wszystkie Szwedki były wyzwolone, ale pamiętam, że kiedy podróżowałam po świecie, zauważałam, że wokół dziewczyn ze Szwecji wytworzył się taki mit. Zgodzę się też z Maciejem – ludzie próbowali być nowocześni, eksperymentowali z ciałem, ja też to robiłam, a potem nastąpił backlash. Pokolenie mojej córki jest już inne, bardziej konserwatywne. Wiele zmieniła epidemia AIDS, odnoszę wrażenie, że przyniosła ze sobą rodzaj purytanizmu. Dziś wydaje mi się, że ów purytanizm jest nadal bardzo silny, stał się wręcz jakąś nową formą narzuconej nam wszystkim maski.
Maciej: A pamiętasz, jak odwiedziliśmy tego proroka seksualnego, Hansa Nestiusa z RFSU, czyli Krajowego Związku ds. Edukacji Seksualnej? Pokłóciłem się z nim.
Agneta: To był mój stary przyjaciel.
Maciej: RFSU wydawało wtedy taką edukacyjną gazetkę, która według mnie trywializowała seks. W ogóle cała koncepcja unowocześnienia spojrzenia na seks wydawała mi się jego banalizacją. Jedliśmy kolację. Jak wiadomo, potrafię być bardzo złośliwy.
Agneta: A Hans Nestius był taki miły!
Maciej: Tak, był bardzo miły. Ale powiedziałem mu, że to, czym się zajmuje, to trywializacja czegoś, co jest bardzo wielowymiarowe. A wtedy jego żona wykrzyknęła: Tak! To prawda!
Nadal uważam, że miałem rację.
Czym jest ta trywializacja?
Maciej: W wydaniu najbardziej ekstremalnym, w gazetkach i materiałach RFSU opisywało się i chyba nadal opisuje seks jak rodzaj zajęć gimnastycznych, które są dobre dla ciała. Tymczasem ja sam zawsze uważałem, bez nadmiernego filozofowania na ten temat, że w erotyce jest jakiś mityczny, egzystencjalny wymiar, który powoduje, że ląduje się w zupełnie innej relacji z drugim człowiekiem. Nie da się tego porównać z myciem zębów. Choć byłem kiedyś w takim bardzo zresztą krótkim związku. Mam wręcz wrażenie, że z tamtą dziewczyną byłem w łóżku tylko jeden raz. Dla niej to była właśnie trochę gimnastyka, bo nagle, w środku wszystkiego chciała szybko zerknąć na telewizję. Czy coś w tym stylu. Nie dlatego, że to, co robiliśmy, było nudne, tylko po prostu była to jedna z wielu rzeczy, które ją zajmowały. Ponieważ doświadczenie to przydarzyło mi się na początku mojego życia w Szwecji, pomyślałem, że może wszystkie Szwedki takie są. Ale nie. Myliłem się.
Agneta: Może ta dziewczyna po prostu głęboko uwierzyła w mit o lekko traktujących seks Szwedkach.
Łączy was myśl o tym, że zbyt lekkie podejście do seksu coś ważnego człowiekowi odbiera. Agneto, ty w swojej autobiograficznej powieści Zapach mężczyzny piszesz tak:
Całe społeczeństwo powinno się zbuntować przeciwko degradacji miłości. Tę widać wszędzie. W pornograficznych reklamach. Na ulicach. W przemocy w rodzinie. Czy nie jest współwinna? Degradacja miłości nie zależy wyłącznie od niej, ale także od niej. We wspomnieniach epizody ustawiają się w rzędzie[5].
Piszesz, że jednorazowe przygody są jakąś próbą odwagi i mocnym, feministycznym gestem, ale jednak zostawiają po sobie poczucie samotności.
Agneta: Myślę, że seksualność w swojej istocie jest spotkaniem, najczęściej, choć nie zawsze, dwóch osób. W seksie jest wiele elementów i aspektów poza samym fizycznym aktem. Ludzie próbują się wzajemnie znaleźć, zrozumieć drugą osobę, jest w tym jakiś egzystencjalny, mityczny wymiar. Myślę, że to, co w Szwecji wpłynęło na demitologizację seksu, to silny opór względem Kościoła i kleru. Poza tym Szwecja jest bardzo nowoczesna i racjonalna, wręcz pozytywistyczna. A to, co my nazywamy pozytywizmem, jest czymś innym niż pozytywizm polski, u nas chodzi o skrajny pragmatyzm, o to, że wszystko trzeba zmierzyć, zważyć, udowodnić. Pamiętaj też, że Szwecja to kraj wolnych chłopów, tu nie było pańszczyzny. A w społeczeństwie chłopskim sporo było wolności seksualnej.
Maciej: Na przykład dziewiętnastowieczny obyczaj nattfrieri, czyli nocnych zaręczyn, który był w pełni akceptowanym seksem przedmałżeńskim.
Czuć w tym naturalny, akceptujący stosunek do ciała. Widać go także w szwedzkim podejściu do nagości, która jest tu zresztą często aseksualna, na przykład w saunie czy podczas wieczornej kąpieli w jeziorze grupy przyjaciół.
Maciej: Od razu przychodzi mi do głowy inna historia, która mnie kiedyś sprowokowała. To było na początku lat siedemdziesiątych. Całe miasto akurat wytapetowano zdjęciami reklamującymi krem do opalania. Przedstawiały one kobietę widzianą od pasa w górę, z nagimi piersiami, bardzo mocno opaloną. Jej skóra była pokryta kroplami wody. Miała piękne piersi. Widząc wszędzie te zdjęcia, myślałem: Dlaczego oni mi coś takiego robią? Dlaczego robią to sobie? Dlaczego odbierają nam wszystkim radość z tajemnicy, z rozbierania. Ja w ogóle zawsze uważałem, że ubrana kobieta jest ciekawsza od rozebranej, bo można sobie wyobrażać, jak wygląda, kiedy jest naga. Trochę zazdroszczę mężczyznom z pokolenia mojego ojca, że mogli przeżywać podniecenie z powodu zobaczenia kobiecej kostki. O napięcie erotyczne trzeba dbać, budować je. Tak samo jest z dobrym jedzeniem. Prawdziwy gourmet nie szczędzi czasu na przygotowanie wyrafinowanego dania. W erotyce, tak jak w kuchni, rozkoszą jest odwlekanie momentu zaspokojenia. Miałem zawsze wrażenie, że Szwedzi nie rozumieją, o co w tym chodzi. Nie do końca pojmują, czym jest uwodzenie.
A nawet prostszy od uwodzenia flirt. Zwłaszcza że w dzisiejszych czasach jest to dodatkowo skomplikowane w kontekście dyskusji o molestowaniu, także tym werbalnym.
Maciej: Byłem tradycyjnie wychowany, więc z Polski przywiozłem przekonanie, że kobiety mają być trudnymi do zdobycia fortecami, a mężczyzna ma je krok po kroku zdobywać i uwodzić. Żywiłem też przeświadczenie, że seksem są zainteresowani chłopcy, a dziewczyny zgadzają się na to, żeby sprawić im przyjemność.
To naprawdę konserwatywny pogląd.
Agneta: I patriarchalny.
Maciej: No tak! Ale w mojej młodości w Polsce tak to wyglądało, że chłopak miał otrzymać od dziewczyny nagrodę za wszystkie swoje wysiłki. Jestem dziś bardzo krytyczny względem tej kulturowej koncepcji, bo moje życie byłoby dużo weselsze, gdybym już w wieku siedmiu lat rozumiał, że dziewczyny i chłopcy są do siebie dość podobni. Jednak w Polsce należało grać w tę grę. No i trzeba przyznać, że miała ona też swoje uroki. Istnieje jakiś rodzaj mądrości w pewnych kulturowych rytuałach.
Zastanawiam się, czy one w Polsce jeszcze istnieją.
Maciej: Myślę, że w tej sferze, jak w każdej innej, społeczeństwo polskie jest bardzo rozwarstwione. Nie należy wyciągać wniosków na podstawie znajomości młodych ludzi w Warszawie i Krakowie. Są w Polsce nadal obecne obyczaje chłopskie, bardzo wprost, wręcz sprośne.
Przypisy