Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Według Tubylewicz „Sztokholm to sprytny uwodziciel i choć warto pozwolić sobie na romans z nim, należy też mieć na uwadze, że będzie cię zwodził”.
Na pierwszy rzut oka olśniewająco piękny i estetycznie harmonijny Sztokholm okazuje się miastem pełnym kontrastów i zawiłości, tematów tabu, a także ukrytych kodów i hierarchii. To miasto fascynujące, na którego ulicach jest wprawdzie ciszej niż w innych stolicach i wystarczy pół godziny, żeby dostać się na bezludną wysepkę Archipelagu Sztokholmskiego, ale szaleństwo przemian oraz żywiołowość debaty nie mają w sobie ani krzty spokoju.
Tubylewicz pisze też o sztokholmskich snobizmach, o egalitaryzmie i jego braku, o tym jak na miasto wpływała polityka i ideały (oraz ideologie) kolejnych epok, o miejskich wyburzeniach (w tym o szokującej z dzisiejszej perspektywy rozbiórce zabytkowej dzielnicy Klara), o tym, jak Sztokholm zmienili uchodźcy i co robią dla nich sztokholmczycy, a także o czysto turystycznych atrakcjach. Z jej przewodnikiem w ręku dowiemy się, gdzie popływać kajakiem, gdzie poopalać się nago, gdzie zorganizować piknik i jak odkryć różne magiczne miejsca.
Wyjątkowe zdjęcia do przewodnika zrobił urodzony już w Sztokholmie syn Autorki, Daniel, którego osobiste spojrzenie na rodzinne miasto świetnie uzupełnia ten nietypowy przewodnik.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 203
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Marcinowi, który podarował mi Sztokholm
Kungsträdgården zimą. Wiosną kwitną tu drzewka wiśni podarowane miastu przez cesarza Japonii; większość sztokholmczyków robi sobie pod nimi zdjęcia.
WstępTo nie jest (zwykły) przewodnik
Zimowy widok na Stadshuset (to tu odbywają się przyjęcia noblowskie).
Po raz pierwszy zobaczyłam Sztokholm w 1999 roku. Z lotu ptaka. Ale wcale nie z pokładu samolotu pasażerskiego, bo wylądowałam na Arlandzie wieczorem, na dodatek była mgła. Za to w weekend po przylocie spojrzałam na miasto z pokładu niedużej cessny 172. Wiatr mocno bujał awionetką i fakt, że z moją chorobą lokomocyjną jakoś to przetrwałam, da się wytłumaczyć tylko w jeden sposób: przy życiu trzymała mnie miłość do mojego przyszłego męża, który siedział za sterami. Mówiąc szczerze, byłam nim tak zaabsorbowana, że za bardzo nie przyjrzałam się miastu, które już niedługo miało stać się moim domem.
Z pierwszego pobytu w Sztokholmie – poza niemiłosiernym huśtaniem w powietrzu i zdumieniem, że samolot, którym lataliśmy, jest tak lekki, że mogę go ciągnąć po pasie startowym jak psa na żelaznej smyczy – pamiętam niewiele. Świetną pizzerię prowadzoną przez rodzinę Irakijczyków na Finn Malmgrens Plan w dzielnicy Hammarbyhöjden i dwie sarny, które pewnego dnia pojawiły się przed naszą klatką schodową.
Przeprowadziłam się do Sztokholmu rok później. I wtedy zaczęła się moja przygoda z tym miastem. Przygoda niezwykła i rozwijająca, bo Sztokholm jest fascynujący. Na pierwszy rzut oka olśniewająco piękny i estetycznie harmonijny (choć ostatnio w niekończącej się przebudowie, co nieco tę harmonię zaburza), przy bliższym poznaniu okazuje się pełen zaskakujących kontrastów i zawiłości, a także ukrytych kodów i hierarchii. Od ich zrozumienia zależy, czy będziesz mógł nazwać to miasto swoim. To znaczy: nazwać je tak i nie czuć, że to nadużycie. Bo fakt, że gdzieś mieszkasz, nie musi oznaczać, że to miejsce jest twoje, w pełni oswojone, że je znasz.
Mam nadzieję, że po przeczytaniu tej książki poczujesz, że Sztokholm jest także trochę twój, nawet jeśli nigdy tu nie byłeś. To nie jest kolejny przewodnik, po który sięga się, planując wycieczkę, a potem odkłada go na półkę. Nie znajdziesz w nim informacji o wszystkich najważniejszych zabytkach i muzeach, za to dostaniesz opisy miejsc, ludzi i zdarzeń, o których nie przeczytasz w innej książce o Sztokholmie. To opowieść o duszy miasta, o jego mieszkańcach i problemach, które są w rzeczywistości uniwersalne dla wielu krajów i miast. To także historia odrobinę prywatna, związana z moim życiem w Szwecji, choćby dlatego, że ten przewodnik-nieprzewodnik zilustrował zdjęciami mój syn Daniel (kiedy pracowaliśmy nad tą książką, akurat skończył 18 lat!).
Przyglądanie się szwedzkiemu społeczeństwu i analizowanie go to jedno z zajęć, któremu oddaję się od wielu lat zawodowo, dlatego opowiadając o Sztokholmie, piszę też o kulturze, mentalności i rzeczywistości politycznej. Miasto to jeszcze jedna soczewka, przez którą warto spojrzeć, żeby zrozumieć lepiej innych, a przy okazji przyjrzeć się także sobie i miejscu, z którego się pochodzi.
Myślę, że nie da się opowiadać o mieście bez zerkania wstecz, nawet jeśli mieszkający tu ludzie są tak zapatrzeni w przyszłość, że nie czują potrzeby, aby wracać do tego, co było (pod tym względem sztokholmczycy są skrajnie różni od stale powracających do przeszłości warszawiaków). Zaglądając w przeszłość Sztokholmu, łatwo natrafić na ciemne strony miasta i jego historii, więc czytelnicy tego przewodnika mogą się czasem poczuć, jakby oddawali się lekturze kryminału. Bo Szwecja, o której piszę, nie jest podobna do Bullerbyn.
Nasze jezioro zmienia się każdego dnia.
Jednocześnie wiem, że jest w tej opowieści mnóstwo dobrej energii, i ty także ją poczujesz. Pracując nad książką, spędziliśmy z moim synem niezliczone godziny na ponownym odkrywaniu miasta, w którym Daniel się urodził, a ja mieszkam prawie dwadzieścia lat. Była to dla nas wspaniała przygoda i by ją przeżyć, nie trzeba było lecieć na drugi koniec świata. Była to także lekcja uważności. Dlaczego? Bo zdarzało nam się znajdować autentyczne cuda w miejscach, w których bywaliśmy wcześniej setki razy.
Ot, taka historia. Któregoś dnia wybraliśmy się na spacer do pobliskiej dzielnicy willowej Storängen. Daniel miał ze sobą aparat fotograficzny, od jakiegoś czasu prawie się z nim nie rozstawał. Latem bywamy w Storängen codziennie, bo jest tam jezioro z najlepszymi miejscami do kąpieli w okolicy. Znamy to miejsce. Przeświadczeni, że niczym nie może nas już zadziwić, idziemy przed siebie. Słońce świeci. Pachnie trawa. Skręcamy w inną niż zwykle uliczkę, żeby ewentualnie zrobić jakieś zdjęcie, i naszym oczom ukazuje się najprawdziwszy... dom hobbita. Z pokrytym trawą dachem, zabawną skrzynką na listy i okrągłymi błękitnymi drzwiami pomalowanymi w magiczne wzory. Jest uroczy. Wpatrujemy się w niego z zachwytem do czasu, gdy przed nami wyrasta uśmiechnięty człowiek o niemal przezroczystych źrenicach. Przedstawia się. To Fredrik Sandell, miłośnik książek Tolkiena, który zbudował ten dom w swoim ogrodzie. Fredrik otrzepuje ręce z ziemi, bo właśnie sadził kwiaty (najwyraźniej jest to mężczyzna z gatunku tych, którzy zawsze znajdą sobie jakieś zajęcie), i otwiera przed nami drzwi. Do ciemnego, przytulnego wnętrza wpada światło i naszym oczom ukazuje się mieszkanko hobbita z maleńką kuchnią, kominkiem, sypialnią, w której nie brak hobbitowych kapci i masy starannie dobranych detali.
Storängen – położona nad jeziorem dzielnica drewnianych willi z dużymi ogrodami.
Domek hobbita w Storängen (Nacka).
Fredrik opowiada, że odkąd powstał dom hobbita, on z rodziną spędził w nim tylko jedną noc. W każdy weekend domek jest wynajmowany kolejnym wielbicielom bohatera Tolkiena. Przeglądam księgę gości pełną zachwytów i podziękowań. Ktoś spędził w hotelu swoje sześćdziesiąte urodziny, czytając wnukom ulubione fragmenty książki. Jakaś para zdecydowała się właśnie tutaj uczcić pierwszą rocznicę ślubu. Ktoś inny nie może się nachwalić śniadania[1].
Kiedy po zrobieniu licznych zdjęć żegnamy się z Fredrikiem, mamy bardzo dobre humory. W naszych żyłach płynie adrenalina odkrywców. Już wiemy, co czuł Krzysztof Kolumb! Owszem, nasze odkrycie jest na małą skalę, ale za to nasze! Poza tym jest coś niezwykle inspirującego w spotkaniach z ludźmi, którzy realizują osobliwe marzenia i przy okazji dają sporo radości innym. Jak się okazuje, można ich znaleźć wszędzie, także tam, gdzie nigdy byśmy się ich nie spodziewali.
Książkę tę można czytać jako manifest wiecznego turysty. Bo w turystyce nie chodzi tylko o przemieszczanie się, ale także o wnikliwość. Rozejrzyjcie się uważnie również po swojej okolicy, popatrzcie na nią w nowy sposób. Zauważycie, że odkrywanie świata nie zawsze musi się łączyć z podróżą.
Jest jeszcze jeden ważny punkt w tym manifeście. Otóż większość turystów, zwiedzając kolejne miasta, trafia do tych samych miejsc, chodzi po utartych ścieżkach. Miejsca te znajdują się zazwyczaj w ścisłym centrum. Nic dziwnego, że mieszkańcy coraz częściej mają już turystów dosyć. Że w Barcelonie, Wenecji, Lizbonie czy w Berlinie nie chcą tłumów ludzi pchających się jak oszalali do tych samych muzeów.
Także przeglądając turystyczne broszury o Sztokholmie, szybko zauważysz, że eksponują one jedynie centrum miasta i obowiązkowe atrakcje w rodzaju Muzeum Vasa czy Skansenu. Nie znajdziesz w nich dzielnic zbudowanych w ramach słynnego Programu Miliona Mieszkań, chociaż był to unikalny projekt architektoniczny, wiele mówiący o szwedzkiej socjaldemokracji. Nie dowiesz się, dlaczego warto pojechać do Vällingby, ani jak nazywała się pierwsza willowa dzielnica Sztokholmu. Cóż, w informatorach turystycznych na ogół nie ma informacji o przedmieściach. Kto miałby na nie czas? Jaki przewodnik po Paryżu zachęca do odwiedzania tamtejszych grands ensembles? (Żeby przekonać się, że warto zobaczyć te modernistyczne osiedla, trzeba najpierw znaleźć zdjęcia Laurenta Kronentala). Jaki przewodnik po Londynie rozwodzi się nad dzielnicą Hackney? Patrząc na miasta z międzynarodowej perspektywy, rzadko uważa się ich peryferia za interesujące dla turystów. Według mnie nie ma nic bardziej mylnego. Dlaczego? Dowiecie się tego między innymi z mojej rozmowy z piewcą urody sztokholmskich przedmieść Perem Wirténem. W ramach wstępu do niej napiszę tylko, że 85 procent sztokholmczyków mieszka poza ścisłym centrum miasta. Jeśli chcecie ich poznać, jeśli chcecie poznać cały Sztokholm, musicie zejść z oczywistych turystycznych szlaków. Poza tym nie da się zrozumieć tego miasta bez chociaż jednej wycieczki na Archipelag Sztokholmski. I nie wolno przegapić... STOP! O tym, co trzeba poznać i przeżyć, przeczytasz w dalszych rozdziałach.
Järla gård w Nacka – dziś nie jest to już prywatne gospodarstwo o bardzo długiej historii, ale apartamentowiec. Stoi przed nim pomnik Carin Ersdotter – dziewiętnastowiecznej mleczarki, która była tak piękna, że o jej urodzie rozpisywała się nawet zagraniczna prasa. Kiedy sprzedawała mleko na Stortorget w Sztokholmie, zbierały się wokół niej tłumy.
Na zakończenie tego wstępu muszę napisać o czymś ważnym, co uświadomiłam sobie w połowie pracy nad książką, kiedy w słoneczny sierpniowy dzień wyszłam z Biblioteki Królewskiej w parku Humlegården. W mojej głowie aż szumiało od pomysłów na nowe rozdziały. Na ulicach Östermalm było więcej ludzi niż zwykle. Uśmiechali się do siebie i do słońca. Wzięłam głęboki oddech i zupełnie niespodziewanie zdałam sobie sprawę z tego, że nareszcie udało mi się uwolnić od lęku, który czaił się we mnie od 7 kwietnia 2017 roku, kiedy to w Sztokholmie doszło do ataku terrorystycznego. Nie lubimy o tym myśleć ani mówić, ale prawdą jest, że takie wydarzenia pozostawiają w wielu ludziach trwały ślad. To utrzymująca się miesiącami niechęć do jazdy metrem, stronienie od przebywania w tłumie, jakieś wewnętrzne nastroszenie i nieufność. Nie myślałam o tym, ale przez długie miesiące męczyła mnie utrata poczucia bezpieczeństwa. I nagle poczułam, że mam to już za sobą, a Sztokholm znów jest miastem, które lubię, może nawet kocham, i któremu zdecydowanie ufam. Wiem, że przyczyniła się do tego praca nad tą książką. To chyba dobry znak, prawda?
Sztokholm, październik 2018
Przypisy
[1] Informacje o domku hobbita znajdziesz na stronie internetowej: www.hobbitstockholm.se.