Wolności moja - Katarzyna Tubylewicz - ebook + książka
NOWOŚĆ

Wolności moja ebook

Katarzyna Tubylewicz

4,3

22 osoby interesują się tą książką

Opis

Wolności moja. Książka o poszukiwaniu – reporterska podróż do granic wolności

 

Wolność to pragnienie, ekstaza, lęk i cena, jaką się za nią płaci. Nigdy nie jest pełna, zawsze coś ją ogranicza. Marzymy o niej, uciekamy przed nią, pragniemy i boimy się jej. Wolność to wybór – bywa trudny, a ci, którzy go dokonują, są trochę samotnikami. Tak jak bohaterowie tej książki.

Wśród nich znajdziecie osoby znane i zupełnie nie, Polaków i Szwedów, romantyków poliamorycznych, intelektualistów i artystów. A tematowi wolności przyglądamy się z wielu, czasem zaskakujących perspektyw. Opowiadają o niej postaci takie jak Agnieszka Holland, Sławomir Sierakowski, Piotr Ibrahim Kalwas i Andrzej Gryżewski. Zanurzamy się w opowieść o poszukiwaniu wolności, o jej traceniu i ponownym do niej powracaniu, spotykając po drodze także takie postaci jak Zlatan Ibrahimović, Elżbieta Podleśna, David Lagercrantz, pastorzy Kościoła Szwecji i szwedzka królowa Krystyna.

Tubylewicz z lekkością, a zarazem przenikliwością, zabiera nas w intelektualną podróż, w której konfrontujemy nasze wyobrażenia o wolności z rzeczywistością – czasem surową, czasem piękną.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 331

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (8 ocen)
4
3
0
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
haniap87

Z braku laku…

książka niespójna i nierówna. o wszystkim i bez jakiejś nici przewodniej- pojęcie wolności jest za szerokie i rozdziały zupełnie się nie łączą. trudno się to czyta. ale rozmowa o trans osobie jest cudowna otwiera oczy jak to jest doświadczyć życia jako kobieta i mężczyzna. jak ta sama osoba zupełnie ma zmieniony mindset i np cieszy się że już faceci się za nim nie oglądają. Warto dlatego rozdziału przeczytać
00
ewakurz

Nie oderwiesz się od lektury

dobra książka. fajnie się czyta, porusza ważne tematy
00

Popularność




Moim Ro­dzi­com,z któ­rymi sporo roz­ma­wiam o wol­no­ści

Dzi­siaj mia­łem piękny sen

Na­prawdę piękny sen

Wol­no­ści moja, śni­łem, że

Wzią­łem z Tobą ślub[1].

RY­SZARD RIE­DEL

W na­szych men­tal­nych do­mo­stwach naj­trud­niej przy­cho­dzi nam roz­stać się ze ste­reo­ty­pami. W oto­cze­niu ste­reo­ty­pów czu­jemy się mniej sa­motni[2].

DU­BRA­VKA UGRE­ŠIĆ

Wol­no­ści moja,je­steś tak nie­jed­no­znaczna

Spóź­ni­łam się z tą książką, nie do­trzy­ma­łam za­pi­sa­nego w umo­wie ter­minu. Może nie da się pi­sać o wol­no­ści i nie­wol­ni­czo trzy­mać gra­fiku, trudno po­wie­dzieć. Na pewno są re­por­taże, które stra­ci­łyby, gdy­bym zmu­szona była wy­rzu­cić je z sie­bie rwą­cym po­to­kiem, na­pi­sać za­raz po zro­bie­niu wy­wiadu, na­tych­miast po od­by­ciu po­dróży, pod wpły­wem pierw­szego wra­że­nia, bez czasu na doj­rze­wa­nie, na no­sze­nie w so­bie.

W dzi­siej­szym świe­cie upie­ra­nie się, że po­trzebny jest czas na prze­my­śle­nia, na ule­że­nie się i uło­że­nie, za­czyna być po­stawą ra­dy­kalną, wol­no­ścio­wym sza­leń­stwem. Pi­sa­rze wy­plu­wają z sie­bie książki jak łu­ski sło­necz­nika. No cóż, wpraw­dzie Do­rota Ma­słow­ska na­pi­sała Wojnę pol­sko-ru­ską pod flagą biało-czer­woną w ciągu mie­siąca i jest to współ­cze­sny kla­syk, ale upie­ram się, że na rynku książki po­trzeba też wol­no­ści grze­ba­nia się.

Ha­sło „wol­ność cy­taty” wpi­sane w wy­szu­ki­warkę in­ter­ne­tową przy­nosi za­lew ludz­kich my­śli o tym, że bez wol­no­ści nie da się żyć, bo jest naj­waż­niej­sza. „Se­kre­tem szczę­ścia jest wol­ność” do­wo­dził Tu­ki­dy­des, „Naj­lep­szą drogą do po­stępu jest droga wol­no­ści” prze­ko­ny­wał John F. Ken­nedy, „Le­piej umrzeć w walce o wol­ność, niż być więź­niem przez całe ży­cie” śpie­wał Bob Mar­ley, „Nie uro­dzi­łem się po to, aby ktoś mnie znie­wa­lał!” grzmi z za­świa­tów Henry Da­vid Tho­reau. Wol­ność, schwy­tana w formę afo­ry­zmu lub pio­senki, elek­try­zuje i kusi. A jed­no­cze­śnie wy­star­czy odro­bina wni­kli­wo­ści, nie trzeba do tego Ucieczki od wol­no­ści Eri­cha Fromma, żeby uświa­do­mić so­bie, że gdy pa­trzymy w lu­stro, to bar­dzo nam do twa­rzy z my­ślą, że je­ste­śmy in­dy­wi­du­ali­stami, ale w zwy­kłym ży­ciu na ogół wol­no­ści się bo­imy. Dla­czego? Bo bywa, że ska­zuje na sa­mot­ność, a cza­sem też na in­ność, bo ma swoją cenę, bo uzna­nie cu­dzej wol­no­ści ozna­cza, że nic w ży­ciu nie jest stałe. Poza tym wol­ność jest wy­ma­ga­jąca, nie­jed­no­znaczna, trudna do uchwy­ce­nia, wy­myka się de­fi­ni­cjom – Joan Di­dion na­pi­sa­łaby, że to ob­raz, który drga na brze­gach.

Dla mo­jego szwedz­kiego zna­jo­mego te­raz, kiedy zbliża się do sześć­dzie­siątki, wol­no­ścią jest to, że prze­stał się tak bar­dzo przej­mo­wać zda­niem in­nych lu­dzi. Kie­dyś ich opi­nia oraz przy­na­leż­ność do grup i to­wa­rzystw, które mu im­po­no­wały, de­ter­mi­no­wały w jego ży­ciu nie­mal wszystko. Dziś jest to co­raz mniej ważne. Pół roku temu ze­psuł mu się te­le­fon ko­mór­kowy, w któ­rym miał po­nad pięć­set nu­me­rów zna­jo­mych. Nie udało mu się od­two­rzyć li­sty kon­tak­tów i po­czuł wy­zwo­le­nie. Zna­lazł nowe, nie­znane wcze­śniej miej­sce na swo­bodny od­dech. Rzecz nie­zro­zu­miała dla ko­goś, kto nie dą­żył w ży­ciu aż tak bar­dzo jak mój zna­jomy do tego, by błysz­czeć i być lu­bia­nym, ale dla tego kon­kret­nego czło­wieka była to wol­no­ściowa eu­reka.

Może gdy ode­rwiemy się od my­śle­nia o te­ma­tach z se­rii wiel­kich i po­waż­nych, od wol­no­ści na­ro­dów i wol­no­ści słowa, gdy sku­pimy się na te­ma­cie wol­no­ści jed­nostki, to okaże się, że jest ona za­wsze kro­jona na kon­kretną miarę. Nie ma cze­goś ta­kiego jak jedna wol­ność dla wszyst­kich.

Wielu po­wie, że wol­ność dają pie­nią­dze, a prze­cież każdy z nas spo­tkał w ży­ciu lu­dzi uwię­zio­nych w rze­czach i tro­sce o nie, zbyt za­ję­tych za­rzą­dza­niem ma­jąt­kiem i pre­sti­żem, by zna­leźć czas na co­kol­wiek in­nego. Przy­kłady am­bi­wa­len­cji tego typu można mno­żyć, ale nie o tym trak­tuje ta książka. O czym za­tem jest? My­ślę, że o po­szu­ki­wa­niu róż­nych ro­dza­jów wol­no­ści, o jej tra­ce­niu i po­now­nym do niej po­wra­ca­niu, a także o lu­dziach, któ­rzy wzbu­dzili moje za­in­te­re­so­wa­nie swoim spoj­rze­niem na ten te­mat, o ich pry­wat­nym, wręcz in­tym­nym do­świad­cze­niu. A poza tym o kilku waż­nych dy­le­ma­tach współ­cze­sno­ści, które do­dat­kowo kom­pli­kują od­po­wiedź na py­ta­nie, czym wol­ność w ogóle jest.

Po­ja­wiam się w tej książce i ja, moje my­śli, py­ta­nia i wnio­ski. Dla­czego? Bo upar­cie nie zga­dzam się z prze­ko­na­niem, że gdy opo­wia­damy o fak­tach i praw­dzi­wych lu­dziach, sami mamy znik­nąć. Ni­gdy nie go­dziła się na to wspo­mniana wcze­śniej Joan Di­dion, któ­rej re­por­taże pełne są pro­wa­dzo­nych z dy­stansu ob­ser­wa­cji, ale także jej sa­mej. Jak wy­ra­ził to Hil­ton Als w przed­mo­wie do zbioru tek­stów le­gen­dar­nej dzien­ni­karki Po­wiem wam, co o tym my­ślę, Di­dion uważa, „że prawda jest tym­cza­sowa, a je­dyną rze­czą, która ją po­twier­dza, jest to, kim je­steś w chwili pi­sa­nia tego czy tam­tego tek­stu, a twoje ra­do­ści, skłon­no­ści i uprze­dze­nia też są czę­ścią pi­sar­stwa”[3]. Głę­boko się z tym zga­dzam.

Ja­kie są moje ma­rze­nia o wol­no­ści? Jest ich wiele i sporo już zre­ali­zo­wa­łam. Za wol­ność uwa­żam ży­cie po­mię­dzy Szwe­cją a Pol­ską, przy­na­le­że­nie do dwóch kra­jów, choć do żad­nego z nich tak do końca, pi­sa­nie w dwóch ję­zy­kach, wy­bie­ra­nie z go­to­wych kul­tu­ro­wych pa­kie­tów prze­ko­nań, które wy­dają się naj­bliż­sze mnie sa­mej. Mam wra­że­nie, że owo „po­mię­dzy” po­maga mi w od­naj­dy­wa­niu wol­no­ści my­śle­nia. A może tylko zmu­sza do pod­wa­ża­nia prawd uzna­wa­nych za stałe? Ma­ciej Za­remba Bie­law­ski w ar­ty­kule na te­mat Leny An­ders­son, pi­sarki i pu­bli­cystki (moi czy­tel­nicy mo­gli ją spo­tkać w książce Szwedzka sztuka ko­cha­nia. O mi­ło­ści i sek­sie na Pół­nocy), na­pi­sał słowa, które wy­dały mi się bli­skie: „Ist­nieje pe­wien szcze­gólny ro­dzaj scep­ty­ków, któ­rych pro­wo­kuje każda sy­tu­acja, w ja­kiej wy­czu­wają kon­sen­sus zbu­do­wany na owczym pę­dzie. Nie­ko­niecz­nie wzbu­dza ich nie­uf­ność sam dys­ku­to­wany pro­blem, cho­dzi ra­czej o pełną zgod­ność, to ona bu­dzi w nich po­dej­rze­nie, że mamy do czy­nie­nia z bez­myśl­no­ścią”[4]. Ależ jest mi bli­ski ten ro­dzaj scep­ty­cy­zmu.

Ostat­nio za­czy­nam mieć po­czu­cie, że doj­rza­łość to także cie­kawa forma wol­no­ści. Zwłasz­cza ta doj­rza­łość, w któ­rej jest wiele sa­mo­świa­do­mo­ści – ma ją wielu mo­ich bo­ha­te­rów. Czy wol­ność jest dla nich ła­twa? Nie są­dzę. Czy są wolni? Może ra­czej tacy by­wają, ale na pewno bar­dziej niż wielu in­nych.

Wol­ność we mgle

Po­szu­ki­wa­nia Ja­ro­sława Cze­cho­wi­cza

Gru­dzień 2022, osie­dle Ta­de­usza Ko­ściuszki, Wie­liczka – wol­ność po­zby­wa­nia się rze­czy

Śnieg ko­cha, słońca nie znosi. Za oknami śnieg i słońce. Sie­dzimy w jego miesz­ka­niu, w któ­rym jest dużo czer­wieni i wy­raźne ślady przy­tul­no­ści, ale co­raz mniej rze­czy. Półki, które były pełne ksią­żek, świecą pust­kami.

– Ota­cza­nie się rze­czami, które lu­bię, to była moja ob­se­sja. Po ży­ciu w dzie­wię­ciu wy­naj­mo­wa­nych miesz­ka­niach w Kra­ko­wie, w któ­rych wszystko było tym­cza­sowe i trzeba było py­tać wła­ści­ciela, czy wolno wbić gwóźdź, żeby po­wie­sić ob­ra­zek, wpro­wa­dzi­łem się do wła­snych czte­rech ścian i za­czą­łem gro­ma­dzić przed­mioty. Sta­łem się zbie­ra­czem ga­dże­tów, ob­raz­ków, fi­gu­rek, świecz­ni­ków, kub­ków, lam­pek. Po­tra­fi­łem czuć dziką sa­tys­fak­cję, że ku­pi­łem so­bie rzeźbę w kształ­cie ręki, która mi się spodo­bała. To była moja wol­ność: wejść na stronę z de­si­gner­skimi ak­ce­so­riami do domu i coś za­mó­wić. Raz od­wie­dził mnie zna­jomy i po­wie­dział, że w moim miesz­ka­niu nie mógłby wy­trzy­mać, bo jest w nim wszyst­kiego za dużo. Mnie było z tym przy­tul­nie, ale za­czą­łem ro­zu­mieć, że może robi się tu skan­sen. Kiedy pod­ją­łem de­cy­zję o wy­jeź­dzie na Is­lan­dię, uzna­łem, że nie będę pa­ko­wał tych kla­mo­tów w kar­tony i wy­sy­łał na wy­spę. Za­biorę ze sobą dwie wa­lizki po dwa­dzie­ścia pięć kilo i tyle: ubra­nia, kijki do nor­dic wal­kingu i może kilka czer­wo­nych do­dat­ków, żeby nie zwa­rio­wać od nad­miaru bieli. Naj­waż­niej­sze są jed­nak cie­płe swe­try i skar­pety, bo tam na­wet la­tem cho­dzi się w swe­trze, taka aura. I wiesz co, po­czu­łem wielką ulgę. Nową swo­bodę. Te­raz po­zby­wam się wszyst­kiego, na przy­kład tony pa­pie­rów. Po dzie­więt­na­stu la­tach pracy jako na­uczy­ciel mia­łem mnó­stwo ma­ku­la­tury, ja­kieś umowy, no­tatki jesz­cze ze stu­diów. Dwie nisz­czarki spa­li­łem, inna rzecz, że ku­pi­łem naj­tań­sze na Al­le­gro – jedna spa­liła się po ty­go­dniu cię­cia, a druga po dwóch ty­go­dniach. Mu­sia­łem do­koń­czyć nisz­cze­nia ręcz­nie, co oka­zało się mę­czące. Po­zby­wa­jąc się pa­pie­rów, uświa­do­mi­łem so­bie, że rów­nie ła­two mogę po­zbyć się wszyst­kiego, co tu­taj mam. W su­mie do ni­czego nie je­stem już przy­wią­zany. Cały mój księ­go­zbiór, ty­siąc pięć­set ksią­żek, prze­jął je­den an­ty­kwa­riat. Pa­trze­nie na pu­ste re­gały było z po­czątku trudne, bo książki były dla mnie za­wsze czymś naj­cen­niej­szym, fe­ty­szem, lu­bi­łem za­pach kar­tek, choć od lat wolę czyt­nik, kiedy od­daję się lek­tu­rze. Ale tak po ty­go­dniu, może dwóch, pu­ste półki prze­stały mi prze­szka­dzać i uświa­do­mi­łem so­bie, że przez całe ży­cie, a mam czter­dzie­ści cztery lata, przy­wią­zy­wa­łem się do cze­goś, co nie było istotne. Po­trzeba ota­cza­nia się rze­czami wy­ni­kała z tego, że wy­cho­wa­łem się w bie­dzie i jako dziecko ni­gdy ni­czego nie mia­łem. W pod­sta­wówce mnie styg­ma­ty­zo­wano, bo cho­dzi­łem z okrop­nym brą­zo­wym tor­ni­strem, a tylko taki matka mo­gła mi ku­pić, tylko na taki było ją stać, bo prze­pi­jała pie­nią­dze. Do dziś pa­mię­tam, jak w pierw­szej czy dru­giej kla­sie dzieci się ze mnie wy­śmie­wały, że jako je­dyny nie mam dżin­sów. Zresztą co tam spodnie, my z sio­strą czę­sto nie mie­li­śmy co jeść. Dla­tego w do­ro­sło­ści za­czą­łem zbie­rać rze­czy, roz­ko­szo­wać się tym, że mnie na nie stać. A te­raz czuję, jaka to wol­ność móc się tych rze­czy po­zbyć. Eu­fo­ryczna wol­ność!

Rok 2019, Sztok­holm – wol­ność ma­rzeń

Ze stra­chu przed la­ta­niem się nie wy­zwo­lił, ale na­uczył się go zno­sić. Długo ma­rzył o po­dró­żach, jed­nak myśl o wej­ściu do sa­mo­lotu pa­ra­li­żo­wała go. W końcu to prze­ła­mał i za­czął od­kry­wać kraje pół­nocy. W sa­mo­lo­tach umiera z prze­ra­że­nia, ale lata.

– Wiem, że to na­prawdę mało praw­do­po­dobne, że zginę w sa­mo­lo­cie.

Mój mózg to poj­muje, ale moje ciało nie. Na ty­dzień przed każ­dym lo­tem mam bie­gunkę, pocę się, nie mogę spać, trzęsę się cały. Nie je­stem w sta­nie nad tym za­pa­no­wać, po pro­stu pa­nicz­nie boję się la­tać i wcale mi to nie prze­cho­dzi. Im wię­cej la­tam, tym bar­dziej się boję, samo wej­ście do sa­mo­lotu jest dla mnie nie­sa­mo­wi­tym wy­sił­kiem, ogromną pracą. Ale la­tam, bo nie chcę, żeby mnie ten strach znie­wa­lał.

Jed­nym z pierw­szych kra­jów, które od­wie­dził, była Szwe­cja, nie pa­mię­tam do­kład­nie, w któ­rym roku przy­je­chał, ale to wtedy się za­przy­jaź­ni­li­śmy. W tym uśmie­cha­ją­cym się do mnie cie­pło czło­wieku w oku­la­rach w czer­wo­nych opraw­kach i w czer­wo­nych spodniach za­wsze im­po­no­wało mi to, że udało mu się ja­koś wy­zwo­lić z traum dzie­ciń­stwa, które opi­sał we wstrzą­sa­ją­cej książce Tok­sycz­ność. Al­ko­ho­lizm matki, sa­mo­bój­stwo ojca, bieda i de­gren­go­lada – po ta­kim dzie­ciń­stwie nikt nie może być w pełni nor­malny i ow­szem, on też ma pro­blemy, na przy­kład ze spa­niem, a do tego sporo dzi­wactw, które jed­nych ba­wią, a in­nych iry­tują. Na cu­dzą iry­ta­cję od­po­wiada ostro, więc miewa wro­gów. Ale nie jest zgorzk­niały. Wręcz prze­ciw­nie.

– To wła­śnie tego, czego na­prawdę nie chcia­łem prze­jąć po matce: jej zgorzk­nie­nia, tego za­wodu świa­tem i prze­rzu­ca­nia winy na oto­cze­nie, za­wsze na in­nych, na­wet gdy sa­memu coś się schrza­niło, po­psuło lub zruj­no­wało. Ona w ogóle była, wiesz, im­pre­gno­wana na kry­tykę. Ja mam zu­peł­nie ina­czej, choć też ła­two się na­je­żam, ła­two na­pi­nam, cały go­towy do ucieczki, ale od lu­dzi, któ­rzy są mi bli­scy, kry­tykę przyj­muję. I chcę do­brze żyć. Mia­łem bez­na­dziejne pierw­sze trzy­dzie­ści parę lat ży­cia, więc te­raz chcę żyć jak naj­le­piej, chcę być mak­sy­mal­nie szczę­śliwy i tyle.

Im star­szy, tym ma więk­szy ape­tyt na ży­cie, ra­dość dają mu po­dróże i prze­strzeń pół­nocy, dużo śniegu, mało lu­dzi. Za­mi­ło­wa­nie do wol­no­ści po­dróż­nika łą­czy z uza­leż­nie­niami. Od ni­ko­tyny uza­leż­niony jest tak bar­dzo, że w nocy wstaje kilka razy na pa­pie­rosa.

– Od pa­pie­ro­sów nie chcę się wy­zwa­lać i de­ner­wuje mnie styg­ma­ty­zo­wa­nie lu­dzi pa­lą­cych – mówi z prze­ko­na­niem. – Czy­ta­łem nie­dawno książkę Mi­ni­ster­stwo prawdy Car­losa Au­gu­sto Ca­sasa, hisz­pań­skiego pi­sa­rza, który bawi się w ko­lej­nego Or­wella. Opi­sał, zresztą dość ba­nal­nie, rze­czy­wi­stość w 2030 roku, kiedy pa­le­nie jest już prze­stęp­stwem. I to nie jest żadna dys­to­pia, bo na przy­kład w No­wej Ze­lan­dii lu­dzie uro­dzeni po 2009 roku mają do­ży­wotni za­kaz ku­po­wa­nia pa­pie­ro­sów. We­dług mnie to fa­szyzm. Sam palę całe ży­cie, ale ni­komu nie dmu­cham w nos. I na­wet się cie­szę z za­kazu pa­le­nia w knaj­pach, bo nie lu­bię pa­pie­ro­so­wego smrodu w po­miesz­cze­niach. Nie po­doba mi się jed­nak, że lu­dzie pa­lący pod­le­gają ostra­cy­zmowi, a to jest co­raz sil­niej­sze. Pa­pie­rosy rze­czy­wi­ście mnie znie­wo­liły, ale aku­rat im z przy­jem­no­ścią po­zwa­lam się znie­wa­lać, bo ja po pro­stu pa­lić lu­bię. Zdaję so­bie sprawę z tego, jak bar­dzo to szko­dzi. Po ma­mie mam skłon­ność do na­ło­gów, ale też mocne płuca, a pa­le­nie to dla mnie ele­ment toż­sa­mo­ści. Mu­szę mieć pa­pie­rosa i pa­trzeć na świat przez pry­zmat tej mgiełki.

Można prze­cież ko­chać wol­ność i być na­ło­gow­cem, jedno dru­giego w ogóle nie wy­klu­cza. Można być cie­płym w bli­skich re­la­cjach, a za­ra­zem ra­dy­kal­nym sa­mot­ni­kiem z aler­gią na ro­dzinne święta, związki mał­żeń­skie i inne spo­łeczne formy bli­sko­ści.

Od­wie­dził mnie w Sztok­hol­mie nie­długo przed pan­de­mią. Sie­dzie­li­śmy przy uliczce Söder­malm, na ze­wnątrz ka­wiarni, która za­miast ogródka miała wą­ski pa­sek chod­nika, więc krze­sła usta­wiono jak w te­atrze, a sceną była ulica. Jadł ka­napkę, naj­lep­szą w mie­ście – to nie przy­pa­dek, że za­bra­łam go wła­śnie do Pom & Flora. Ga­da­li­śmy o ży­ciu i ma­rze­niach. Po­wie­dział mi wtedy, że gdyby miał mniej lat i le­piej znał an­giel­ski, od razu prze­niósłby się na Is­lan­dię. No ale jest jak jest, w Pol­sce ma do­brą, choć źle płatną pracę, ko­cha za­wód na­uczy­ciela, nie­źle roz­wija się jego blog książ­kowy „Kry­tycz­nym okiem”, ma wła­sne miesz­ka­nie w Wie­liczce, które urzą­dził tak, jak so­bie wy­ma­rzył, w su­mie wy­godne ży­cie. No i nie ma prawa jazdy, a na Is­lan­dii bez sa­mo­chodu żyć się nie da. Dla­tego prze­nie­sie­nie się na pół­noc było oni­rycz­nym ma­rze­niem, baj­kową man­trą z se­rii „na eme­ry­tu­rze będę mieć do­mek w moim ulu­bio­nym miej­scu na Ziemi”. Po­mysł ty­leż piękny, co sur­re­ali­styczny, z ze­rową szansą na re­ali­za­cję.

Li­sto­pad 2022 – frag­ment bloga Jarka Cze­cho­wi­cza „Is­lan­dia na za­wsze”:

(...) Pod­ją­łem de­cy­zję, że wy­jeż­dżam do Is­lan­dii z po­cząt­kiem no­wego roku bez względu na to, czy sprze­dam miesz­ka­nie. Nie je­stem w sta­nie tak we­ge­to­wać dłu­żej. Po raz pierw­szy od de­kad moje ży­cie nie ma szcze­gó­ło­wego planu na naj­bliż­sze mie­siące. (...) Fa­scy­nuje i jed­no­cze­śnie prze­raża bez­miar moż­li­wo­ści, któ­rych nie można te­raz okre­ślić. Wie­rzę jed­nak, że wszystko się po­układa. Albo przy­naj­mniej bę­dzie ukła­dać stop­niowo. Zna­jomy mi po­wie­dział, że nie zna dru­giego czło­wieka, który byłby tak za­fik­so­wany na za­miesz­ka­nie w ja­kimś in­nym kraju. Chcę za­miesz­kać w kraju, który na­zwę swoim. Wie­rzę mocno w to, że Is­lan­dia nie od­rzuca lu­dzi da­rzą­cych ją mi­ło­ścią.

Sty­czeń 2024 – z wy­wiadu w „New­swe­eku”[5]

(...) Gdy­bym jed­nak miał tu umrzeć, mimo wszystko umrę speł­niony. Ze świa­do­mo­ścią, że po­ko­na­łem wszel­kie ba­riery, wy­sze­dłem ze strefy kom­fortu i zro­bi­łem coś nie­wy­obra­żal­nego, na co więk­szość lu­dzi w moim wieku nie mia­łaby od­wagi. Mam z tego dziką sa­tys­fak­cję. Ale już nie wie­rzę w mity o ide­al­nych i szczę­śli­wych pań­stwach.

„Tu” to miej­sco­wość Ísa­fjörður na Fior­dach Za­chod­nich.

Wy­zwa­la­nie się z traumy

Jesz­cze nie wy­je­chał, jesz­cze nie sprze­dał miesz­ka­nia, spo­ty­kamy się w cza­sie, kiedy wszystko się koń­czy i wszystko się za­czyna, kiedy ma­rze­nia bu­zują w gło­wie i wszystko wy­daje się moż­liwe, na­wet ewen­tu­alna ko­niecz­ność pracy w prze­twórni ryb na Is­lan­dii to szczyt szczę­ścia, bo pro­wa­dzi go tam mi­łość. Ma oso­bo­wość uni­ka­jącą – unika związ­ków, unika zo­bo­wią­zań, unika nad­miaru to­wa­rzy­stwa, ale za­ko­chał się w Is­lan­dii do sza­leń­stwa. Twier­dzi, że to jego praw­dziwa matka: kra­jo­braz wy­spy jest mu tak bli­ski, że zrobi wszystko, żeby tam się zna­leźć, od­na­leźć, żyć. Wszystko, żeby po­czuć wol­ność sa­mot­nych po­dróży do naj­pięk­niej­szych miejsc.

– I za­bie­ram ze sobą kijki do nor­dic wal­kingu. Pod wpły­wem mo­ich licz­nych pro­ble­mów ze zdro­wiem: z wą­trobą, z bez­sen­no­ścią, od lat wła­ści­wie nie sy­piam, mam cu­krzycę i sze­reg in­nych scho­rzeń, uświa­do­mi­łem so­bie, że moim naj­więk­szym ka­pi­ta­łem w ży­ciu jest mój wła­sny or­ga­nizm. Za­nie­dba­łem ciało i w no­wych wa­run­kach przy­rod­ni­czych będę chciał się nad nim po­chy­lić, za­dbać o nie. Będę cho­dził, ćwi­czył. Poza tym mu­szę zro­bić prawo jazdy. Od tego za­cznę.

En­tu­zjazm Jarka pod­czas na­szego przed­wy­jaz­do­wego spo­tka­nia w Wie­liczce nie zna gra­nic. Spa­ce­ru­jemy po oko­licy. Na rynku spo­ty­kamy za­stęp­czy­nię bur­mi­strza, która za­pra­sza nas na kawę i ciastka, a po­tem ści­ska Jarka i obie­cuje, że zro­bią mu w mie­ście po­że­gna­nie bar­dziej ofi­cjalne. W po­bliżu wej­ścia do ko­palni soli Ja­rek robi na śniegu orła, a ja do­ku­men­ta­cję zdję­ciową. Po­zwa­lamy so­bie na dzie­cinne za­cho­wa­nia. Jest tak ra­do­śnie, tak ra­do­śnie, taka wol­ność by­cia sobą, taki psi­kus spóź­niony – kto by prze­cież uwie­rzył, że ten Cze­cho­wicz nie tylko gada o Is­lan­dii, ale po czter­dzie­stce na­prawdę rzuci wszystko i się tam prze­nie­sie. Sam, ze swoją słabą głową do ję­zy­ków i cia­łem nie­na­wy­kłym do pracy fi­zycz­nej. Taka przy­goda. Taka wol­ność i ra­dość! Na prze­kór temu, że po­czą­tek ży­cia był okropny.

– Mia­łem osiem lat. Kiedy za­my­kam oczy, wi­dzę na­brzmiałą twarz wi­szą­cego ojca. Wła­ści­wie nie wi­szą­cego, tylko tak jakby klę­czą­cego. Po­wie­sił się na fu­try­nie, to nie była od­po­wied­nia wy­so­kość, więc mu­siał ugiąć nogi, mocno do­ci­snąć pę­tlę. Mu­siał się bar­dzo po­sta­rać.

Zna­le­zie­nie po­wie­szo­nego ojca było jed­nym kosz­ma­rem, drugi, trwa­jący znacz­nie dłu­żej, to na­łóg matki, jej nie­koń­czące się pi­cie. Ja­rek miał silny in­stynkt prze­trwa­nia – kiedy cho­dził do pią­tej klasy, a jego sio­stra miała ja­kieś trzy lata, za­brano ich do domu dziecka. Sam to za­ła­twił. Cho­dził do urzędu gminy i, jak mówi, do­no­sił na matkę.

– Nie wiem, dla­czego sąd w końcu nas jej od­dał, bo można o niej dużo po­wie­dzieć, na przy­kład, że była na swój spo­sób silna i twarda, ale na pewno nie nada­wała się do ma­cie­rzyń­stwa. W Pol­sce uważa się, że ro­dzina bio­lo­giczna to naj­więk­sza war­tość, i nie tak ła­two się z tego wy­zwo­lić. A dla al­ko­ho­liczki dzieci są w ja­kiś spo­sób wy­godne. Nie wie­rzę, że o nas wal­czyła, bo miała silny in­stynkt ma­cie­rzyń­ski. Dzieci były uży­teczne, bo jak ka­zała, to przy­no­siły wódkę. Dzieci sprzą­tały. Dzieci same się sobą zaj­mo­wały. A gdy piła tak, że ro­biła pod sie­bie, to dzieci wrzu­cały ją pod prysz­nic i wy­mie­niały kubki, do któ­rych wy­mio­to­wała. Także w su­mie było jak w ho­telu. Kiedy do­ro­śli­śmy, matka piła już ina­czej, w spo­sób bar­dziej kon­tro­lo­wany, ale po­wiem ci, że ode­tchną­łem z ulgą, do­piero gdy umarła. Jak­kol­wiek strasz­nie to brzmi, dla mnie ozna­czało to wy­zwo­le­nie: Jezu, wresz­cie spo­kój, wresz­cie nie bę­dzie już dzwo­nić, wresz­cie nie będę mu­siał słu­chać jej ma­ru­dze­nia, tego beł­kotu. Od­ży­łem.

Li­sto­pad 2023 – frag­ment bloga „Is­lan­dia na za­wsze”

(...) dzi­siaj mija do­kład­nie dzie­sięć mie­sięcy, od­kąd przy­je­cha­łem na Is­lan­dię. To czas zmian i do­sto­so­wań. Ale także do­świad­czeń cze­goś, do czego nie można się do­sto­so­wać. Bo to, jak funk­cjo­nuje is­landz­kie pań­stwo, nie jest w tym mo­men­cie dla mnie do przy­ję­cia. Każ­demu, kto chce wpi­sać się z mą­dro­ścią, że masz, co chcia­łeś, albo jak nie pa­suje, to wy­jedź, po­le­cam da­ro­wać so­bie tę głę­bię ana­lizy mo­jej eg­zy­sten­cji. (...) Ostoją spo­koju i prze­strze­nią, w któ­rej re­du­kuję stresy oraz fru­stra­cje, staje się te­raz pa­ra­dok­sal­nie dom, a nie wy­cieczki, kon­takt z na­turą. Mój dom jest wspa­niały i do­ce­niam go za każ­dym ra­zem, kiedy sły­szę od zna­jo­mych, z kim i w ja­kich wa­run­kach miesz­kają, a także to, jak bez­sku­tecz­nie po­szu­kują sa­tys­fak­cjo­nu­ją­cego ich lo­kum w oko­licy. (...) co­raz moc­niej do­ciera do mnie, że gdy­bym świa­do­mie i wie­dząc wszystko o tym pań­stwie, miał je wy­brać do ży­cia, abs­tra­hu­jąc od zimna i pej­zażu, po które przy­je­cha­łem, pew­nie ni­gdy bym się na to nie zde­cy­do­wał. Nie wie­rzę, że re­ceptą na szczę­ście tu­taj jest „do­sto­suj się”. Ale przy­je­cha­łem do Is­lan­dii wła­śnie dla zimna i pej­zażu, czuję się u sie­bie i nikt ani nic nie znisz­czy mo­jego prze­ko­na­nia, że je­stem we wła­ści­wym miej­scu, a dzie­sięć mie­sięcy temu za­częła się moja naj­pięk­niej­sza – choć trudna – ży­ciowa przy­goda.

Wy­zwo­lić się, żeby prze­żyć

– Już na stu­diach uświa­do­mi­łem so­bie, że po­trze­buję po­mocy, że z moim ba­ga­żem, z tym dzie­ciń­stwem, które mam za sobą, sam nie dam so­bie rady. Sko­rzy­sta­łem z po­mocy psy­chia­try, do­sta­łem ide­alne leki, choć tro­chę to trwało, za­nim było wia­domo co i jak. Mia­łem też te­ra­pię in­dy­wi­du­alną i gru­pową. Moim zda­niem każdy z nas po­wi­nien prze­żyć te­ra­pię gru­pową, bo to jest nie­sa­mo­wite do­świad­cze­nie. Sia­dasz so­bie z dzie­się­cioma oso­bami za­bu­rzo­nymi w różny spo­sób, z naj­prze­róż­niej­szymi pro­ble­mami i trud­nymi do­świad­cze­niami, a każda z nich twier­dzi, że to ona zo­stała naj­bar­dziej po­szko­do­wana przez los, to jej ży­ciowy pro­blem jest naj­więk­szy na świe­cie i nikt w ża­den spo­sób nie może jej po­móc. To zbyt skom­pli­ko­wane! Wszy­scy przy­szli na te­ra­pię, żeby ją ja­koś od­bęb­nić, bo tak im do­ra­dzono i tyle. I na­gle oka­zuje się, że obok sie­dzą lu­dzie z jesz­cze bar­dziej skom­pli­ko­wa­nymi pro­ble­mami niż twoje. Pra­cuje się z te­ra­peutą, ale po­tem gada też z in­nymi uczest­ni­kami i to daje per­spek­tywę. Moim zda­niem na­prawdę po­maga. Mnie po­mo­gło. Co nie zna­czy, że roz­wią­zało od razu wszyst­kie pro­blemy. Mu­sia­łem naj­pierw do­trzeć do dna pew­nych uza­leż­nień, bo ja je­stem osobą uza­leż­nioną nie tylko od pa­pie­ro­sów. Przez dwa­na­ście lat bra­łem w du­żych ilo­ściach leki na­senne. Uświa­do­mi­łem so­bie, że mu­szę prze­stać, kiedy ucie­kły mi z ży­cio­rysu trzy dni. Wzią­łem środki na­senne w po­nie­dzia­łek, to był, o ile pa­mię­tam zol­pi­dem, a obu­dzi­łem się w czwar­tek. Oka­zało się, że w tym cza­sie wy­cho­dzi­łem do ap­teki i ro­bi­łem inne rze­czy, ale mój umysł był kom­plet­nie wy­łą­czony. W Sta­nach Zjed­no­czo­nych pewna ko­bieta wzięła zol­pi­dem, kilka sztuk, a po­tem śpiąc, po­je­chała na sta­cję ben­zy­nową i wy­strze­lała cały per­so­nel. Prze­ra­zi­łem się utraty świa­do­mo­ści. Wcze­śniej pro­wa­dzi­łem lek­cje na tych le­kach, bra­łem je so­bie rano dla roz­luź­nie­nia. Trzy ta­bletki po­walą ko­nia, a ja by­łem tak uza­leż­niony, że dwie, trzy sztuki to był mój spo­sób na re­laks. Wy­sze­dłem z tego, gdy uświa­do­mi­łem so­bie, że kom­plet­nie już nad tym nie pa­nuję. Efekt jest taki, że żyję w per­ma­nent­nej bez­sen­no­ści. Od lat wła­ści­wie nie prze­spa­łem nor­mal­nie nocy, leki na­senne roz­wa­liły mi sys­tem ner­wowy, ale nie je­stem już znie­wo­lony. Inna rzecz, że gdyby ktoś po­ło­żył przede mną paczkę ta­ble­tek na­sen­nych, to pew­nie długo by nie po­le­żały, ale mam tego świa­do­mość i da­łem so­bie radę z tym uza­leż­nie­niem. Oczy­wi­ście po­ma­gał mi psy­chia­tra, do­brał lżej­sze leki, które po­zwo­liły na nor­malne funk­cjo­no­wa­nie, nie by­łem jed­nak na żad­nym de­tok­sie. Ja chyba po pro­stu ce­nię so­bie wol­ność i je­śli coś mi ją za­biera, zro­bię wszystko, żeby się z tego wy­rwać, choćby nie wiem jak było trudno. Silny je­stem i ufam so­bie, dla­tego mogę te­raz zro­bić w ży­ciu re­wo­lu­cję i wy­je­chać. Wiesz, ja nie uwiel­biam Is­lan­dii w spo­sób ide­ali­zu­jący, nie uwa­żam, że wszystko, co is­landz­kie, jest cu­downe. Po­ciąga mnie przy­roda, na­tura i su­rowy kli­mat, księ­ży­cowe kra­jo­brazy. Chcę móc jeź­dzić po wy­spie i to mnie kręci. Dla­tego po pro­stu mu­szę mieć prawo jazdy i auto. Chcę mieć sa­mo­chód, wła­sny lub wy­po­ży­czony. Chcę mieć prze­strzeń, pu­stą drogę przed sobą. Chcę włą­czyć mu­zykę i je­chać, do­kąd­kol­wiek za­pra­gnę. Ni­komu nie sie­dzieć na gło­wie. Żyć na swo­ich za­sa­dach. Wy­na­jąć tam miesz­ka­nie, utrzy­mać się. Wiem, że to nie bę­dzie ta­kie pro­ste. Ni­gdy nie pra­co­wa­łem fi­zycz­nie, a pew­nie będę mu­siał. Ale dam radę. Wiesz, Is­lan­dia to taki kraj, w któ­rym jest mniej po­dzia­łów niż w Pol­sce, nie ma tej kla­so­wo­ści, tego fol­warku wiecz­nego, nie­rów­no­ści. Nie cho­dzi o to, że Is­land­czycy są me­ga­to­le­ran­cyjni, bo nie są, ale u nich obo­wią­zuje po­praw­ność po­li­tyczna i lu­dzie trzy­mają swój brak to­le­ran­cji na wo­dzy. Tam ni­kogo nie ob­cho­dzi, z kim ży­jesz, jak ży­jesz. Każdy ma to w no­sie. My­ślę, że ina­czej bę­dzie się tam od­dy­chać. Aż się boję, co bę­dzie za te parę mie­sięcy, je­żeli mi się w tej Is­lan­dii uda... O czym będę ma­rzył?

Gru­dzień 2023 – frag­ment bloga „Is­lan­dia na za­wsze”

Po pu­bli­ka­cji mo­jego ostat­niego po­stu, w któ­rym – jak mnie­mają nie­któ­rzy – śmia­łem na­rze­kać na kraj, w któ­rym roz­po­czą­łem nowe ży­cie, poza sło­wami wspar­cia, za które ser­decz­nie dzię­kuję, po­ja­wiło się sporo pu­blicz­nych i pry­wat­nych ko­men­ta­rzy od lu­dzi, któ­rzy znają moje ży­cie, jego prio­ry­tety, a także mnie sa­mego dużo le­piej ode mnie. Ka­na­powi mę­drcy, któ­rzy zde­cy­do­wali się na wy­kłady, po­ucze­nia, prze­strogi i uszczy­pli­wo­ści. Można od­nieść wra­że­nie, że wszystko, co tu­taj ro­bię, ro­bię nie­wła­ści­wie, a tylko dla­tego, że o pew­nych spra­wach śmia­łem na­pi­sać pu­blicz­nie. Wiem do­sko­nale, że je­stem na Is­lan­dii go­ściem, nikt mnie tu nie za­pra­szał i nikt się mnie tu nie spo­dzie­wał. Za­bie­ram miej­sce pracy, miesz­ka­nie i tlen ko­muś, kto mógłby je mieć i na­leży mu się bar­dziej, gdyż jest stąd. OK. Moja emi­gra­cja to mój wy­bór. Świa­domy wy­bór. Ale emi­gra­cja to nie tylko po­korne ze­zwa­la­nie na wszystko, co się otrzy­muje w za­mian za to, że miało się czel­ność po­ko­chać inny kraj i za­miesz­kać w nim.

– To było w ogóle tak, że po pan­de­mii po­le­cia­łem na pół­noc Nor­we­gii i po raz pierw­szy zo­ba­czy­łem zo­rzę po­larną i śnieg po pas. Uświa­do­mi­łem so­bie, że moje ży­cie za­czyna być ja­łowe, że nie może być tak, że je­stem na bez­piecz­nym szkol­nym eta­cie i cały rok zbie­ram kasę na to, żeby przez dwa ty­go­dnie po­sza­leć gdzieś w nor­dyc­kich kra­jach. Po­wie­dzia­łem so­bie: ko­niec z ta­kim ży­ciem, wy­jeż­dżam na Is­lan­dię i już.

Wol­ność na Fior­dach Za­chod­nich

W ciągu pierw­szego roku w Ísa­fjörður Ja­rek zna­lazł pracę w skle­pie z na­rzę­dziami, zro­bił prawo jazdy, ku­pił czer­wony sa­mo­chód, dał mu na imię Ma­ry­lin i prze­je­chał nim ty­siące ki­lo­me­trów. Udało mu się na­wet wy­na­jąć dom w Fla­teyri, w któ­rym po­ma­lo­wał ściany na czer­wono. Nie może się na­uczyć is­landz­kiego, mnó­stwo rze­czy go de­ner­wuje, nie prze­pada za nową pracą, na­rzeka na is­landzką służbę zdro­wia i na różne miej­scowe spe­cy­fiki. Było mu smutno, że nie mógł za­gło­so­wać w pol­skich wy­bo­rach, a nie miał moż­li­wo­ści do­je­chać na gło­so­wa­nie do Rej­kia­wiku. Bywa zmę­czony, wście­kły i sfru­stro­wany. Czy jest też wolny i szczę­śliwy? O tak. Wy­cho­dzi przed dom z kawą i pa­pie­ro­sem, i otula go mgła. Wtedy wie, że jest wolny.

PS

Li­piec 2024

Ja­rek na­dal mieszka w domu w Fla­teyri, ale ostat­nie mie­siące były trudne. Wio­sną – on, który tak bar­dzo ko­cha zimę i ciem­no­ści – miał już kom­plet­nie dość trwa­ją­cego bez końca od­śnie­ża­nia domu i pro­wa­dze­nia sa­mo­chodu po sku­tych lo­dem dro­gach. Mie­wał pro­blemy fi­nan­sowe, trud­no­ści w pracy. Sporo o tym pi­sał w me­diach spo­łecz­no­ścio­wych, udzie­lił też wy­wiadu, który wy­wo­łał ogromne kon­tro­wer­sje. Wy­buchł wul­kan in­ter­ne­to­wego hejtu, ale pły­nęła też go­rąca lawa in­ter­ne­to­wego wspar­cia. Zmie­nił pracę, po­tem jesz­cze raz, ma co­raz mniej czasu na pi­sa­nie o książ­kach. Bywa mu bar­dzo trudno, ale się nie pod­dał, nie wró­cił. I to nie jest tak, że prze­stał ko­chać Is­lan­dię. W te wa­ka­cje nie bę­dzie miał dużo czasu na wol­ność po­dró­żo­wa­nia po is­landz­kich dro­gach, bo musi pra­co­wać, ale nikt z nas nie wie, jaki bę­dzie rok 2025. Na­dzieja to także forma wol­no­ści.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

Przy­pisy

[1] Ry­szard Rie­del, Sen o Vic­to­rii.
[2] Du­bra­vka Ugre­šić, Czy­ta­nie wzbro­nione, przeł. Do­rota Jo­vanka Ćir­lić, Świat Li­te­racki, War­szawa 2003.
[3] Joan Di­dion, Po­wiem wam, co o tym my­ślę, przeł. Jo­wita Mak­sy­mo­wicz-Ha­mann, Grupa Wy­daw­ni­cza Re­la­cja, War­szawa 2021.
[4] Ma­ciej Za­remba, Låt oss vara rädda om skep­ti­kerna, de är ju så säl­l­synta [Chrońmy scep­ty­ków, tak rzadko się ich spo­tyka], „Da­gens Ny­he­ter”, 24.05.2021.
[5]Sa­mot­ność imi­granta – wy­wiad z Ja­ro­sła­wem Cze­cho­wi­czem, roz­ma­wiała Alek­san­dra Pezda, „New­sweek”, 04.01.2024.
Pro­jekt i przy­go­to­wa­nie do druku okładkiKa­ro­lina Że­la­ziń­ska-So­biech
Ilu­stra­cja na pierw­szej stro­nie okładkiPhil Bo­wer, „In Fli­ght”
Re­dak­tor pro­wa­dzącaDo­rota Ja­błoń­ska
Re­dak­cjaKa­ro­lina Ma­cios
Ko­rektaIda Świer­kocka Ewa Tu­rek
Co­py­ri­ght © Ka­ta­rzyna Tu­by­le­wicz, 2024 Co­py­ri­ght © by Wielka Li­tera Sp. z o.o., War­szawa 2024
ISBN 978-83-8360-140-3
Wielka Li­tera Sp. z o.o. ul. Wiert­ni­cza 36 02-952 War­szawa
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.