Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Rywalizacja na wysokim szczeblu jest bezwzględna. Chyba że w grę wchodzi namiętność kusząca mocniej niż władza.
Diana nie musi martwić się o pieniądze. Jako przyszywana wnuczka właścicielki przedsiębiorstwa produkującego cydr na co dzień zajmuje się korzystaniem z uroków życia. Niestety, wygląda na to, że wkrótce będzie musiała wydorośleć i skupić się na pracy. Aby zachować prawo do firmy babci, powinna nauczyć się nią zarządzać. A kto przygotuje ją do tego lepiej niż aktualny CEO, ambitny i żądny sukcesu Nataniel? Problem w tym, że ta lekkomyślna dziewczyna i wymagający pracoholik nie przypadli sobie do gustu. Do tego Diana skrywa pewną tajemnicę, której ujawnienie może sprawić, że straci wszystko.
Nataniel nie jest zachwycony tym, że dzięki protekcji rodziny nowa asystentka trafia na stanowisko, do którego nie ma kwalifikacji. Chyba że można do nich zaliczyć bycie niesamowicie irytującą, błyskotliwą i pociągającą jednocześnie. Nataniel nie zamierza ułatwiać niczego Dianie, a wrodzony talent wnuczki królowej imperium alkoholowego do przyciągania tarapatów daje o sobie znać na każdym kroku. Diabelnie przystojny szef nie spodziewa się jednak, że jego leniwa asystentka może mieć asa w rękawie.
Szef może być tylko jeden. A może to szefowa może być tylko jedna? Pewne jest tylko to, że żadne z nich nie chce usunąć się w cień i albo jedno wygra, albo oboje zrobią coś, o co sami by siebie nie podejrzewali.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 308
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Diana
Łup, łup, łup! Miałam wrażenie, że moja czaszka kruszeje z każdym uderzeniem w mieszkaniu piętro wyżej. Przez kilka chwil myślałam, że zaczyna się ostrzał bombowy, ale byłam tak skacowana, że nie chciało mi się wypełznąć z łóżka.
– Ciszej tam! – wrzasnęłam, bo to pan Miller z drugiego piętra zaczynał remont o dziesiątej rano.
Jak tak można?! Zakryłam się poduszką, żeby złapać jeszcze choć trochę snu. Niestety, Miller najprawdopodobniej wziął teraz do rąk młot pneumatyczny i właśnie wiercił dziurę nad moją głową. Tak przynajmniej to brzmiało. Sarknęłam zdenerwowana, zdjęłam z oczu opaskę i odrzuciłam ją na łóżko, tak jakby to ona była winna mojej pobudki. Obok mnie leżał jakiś facet. Nago. Zjechałam wzrokiem po jego wyrzeźbionym brzuchu i zaczęłam składać strzępki wspomnień w całość.
Wraz z Zośką trafiłyśmy do klubu Poziom, który mieścił się na dachu jednego z wysokich biurowców w centrum. Piłam już chyba czwartą Tequilę Sunrise, kiedy ten przystojny facet przysiadł się do nas przy barze. Miałam ochotę się zabawić, więc nie protestowałam, gdy wyciągnął mnie na parkiet. Wirowałam w jego ramionach, chichocząc i pozwalając mu stopniowo zmniejszać dystans. Kiedy mnie obejmował od tyłu, czułam na lędźwiach dowód jego podniecenia. Położyłam lachę na wszystkie zasady moralne – zresztą nie pierwszy i nie ostatni raz – i zaprosiłam go do siebie. Bzyknęliśmy się już w przedpokoju. Podniósł mnie za pośladki i wepchnął mi język do ust, gdy tylko zamknęły się za nami drzwi. Nie protestowałam, gdy kazał mi opleść ręce wokół karku i wziął mnie jeszcze na wpół ubraną, opierając o ścianę. Mając w dupie sąsiadów, wrzeszczałam, na przemian wgryzając się w jego ramię.
Zerknęłam w kierunku sufitu, z którego posypał się tynk od tej pierdolonej wiertary!
– Dzień dobry! – warknął przez strop Miller. – Jak się spało? – Podkręcił obroty, które z trudem przekrzykiwał: – Bo mnie ktoś sukcesywnie budził swoim jęczeniem: „Głębiej! Mocniej! Kurwa!”.
No może trochę przegięłam. Zerknęłam na adonisa, który teraz się obudził i mrugał jak śpiąca królewna. Koleś miał kondycję. Po szybkim prysznicu, pod którym zrobiłam mu loda, przenieśliśmy się z naszymi figlami do sypialni. Tak oto znalazłam się tutaj. Wymęczona i skacowana, ale nawet zadowolona. Westchnęłam, bo myślałam, że zniknie, nim się obudzę. Z trudem wyczołgałam się z łóżka i narzuciłam na siebie satynowy szlafrok. Do wiertarki dołączył młotek. Zakrywając uszy z powodu tego jazgotu, poczłapałam po omacku do kuchni i zaczęłam przekopywać się przez zawartość lodówki. Była zawalona puszkami z piwem i butelkami z winem. W końcu znalazłam wodę. Odkręciłam ją i zaczęłam pić łapczywie. Kiedy zimny płyn rozkosznie ukoił moje wysuszone na wiór gardło, drugą dłonią udało mi się odblokować telefon.
Babcia wysłała mi wiadomość z linkiem do artykułu. Kurwa, szpicel z portalu plotkarskiego znowu mnie dorwał. Niewielka rola w filmie u boku kobiety, która mnie urodziła, zapewniła mi ciągły fejm. Pomagał fakt, że ta kobieta robiła teraz karierę w Hollywood. Westchnęłam, bo wiedziałam, co się stanie za kilka chwil. Trzy, dwa, jeden… Mój telefon zaczął wibrować w dłoni. Na ekranie pojawiło się zdjęcie Aldony. Miała już swoje lata, ale musiałam przyznać, że świetnie się trzyma. Śmiało można ją nazwać nowoczesną babcią: siwe włosy ostrzyżone na jeżyka, stylowa biżuteria, czarna marynarka od znanego projektanta. Babcia zawsze robiła tak: najpierw wysyłała maila albo wiadomość, po czym od razu dzwoniła, żeby się upewnić, że ją otrzymałam. Skrzywienie zawodowe.
– Zanim coś powiesz… – zaczęłam rozmowę. – Wiedz, że to wszystko twoja wina.
– Młoda damo…
– To przez alkohol, więc nie możesz mieć do mnie pretensji. Testowałam nasz produkt.
– O trzeciej rano na stole bilardowym? – zapytała, nie kryjąc niezadowolenia.
Pogrzebałam w pamięci, ale nie mogłam sobie przypomnieć tego incydentu. Znów zajrzałam do lodówki w poszukiwaniu śniadania. Potrzymałam tam chwilę głowę, bo kojące zimno pomagało mi na migrenę.
Kiedy zamknęłam drzwiczki, niczym w kiepskim horrorze w kuchni pojawił się przystojniak z wczoraj. Złapałam się teatralnie za serce i pokazałam mu drzwi. Nic sobie z tego nie robiąc, podszedł do kranu i nalał szklankę wody, po czym wypił ją łapczywie. Słyszałam, jak przełyka, i już mnie to wkurwiało.
– Możesz jakoś wytłumaczyć zdjęcie, na którym wspinasz się na latarnię i robisz figurę jak prawdziwa tancerka go-go?
Na te słowa od razu zabolała mnie kość ogonowa. Pamiętam moment upadku.
– Już mówiłam. To przez alkohol.
– To nie jest wytłumaczenie – powiedziała surowo babcia.
No dobra, nadszedł moment na przeprosiny i kajanie się.
– To się już więcej nie powtórzy – zapewniłam. – Przepraszam – dodałam mimochodem, zaglądając do szafek kuchennych.
Babcia zaczęła wywód, który znałam na pamięć. Że jestem nieodpowiedzialna, że powinnam zająć się czymś pożytecznym, że ona nie może już dłużej świecić za mnie oczami…
Przysunęłam bliżej pudełko z przyprawami. Miałam nadzieję, że znajdę tam chociaż jakąś zupkę chińską albo mannę w proszku. Nic. Nie było nic do jedzenia, o ile nie zamierzałam zalać wegety wrzątkiem i udawać, że to rosół. Nie chciało mi się wychodzić. Pozostało mi tylko zamówić coś na wynos. Może kebsa? Nie. Za ciężki. Pizzę? Margherita od Włocha mogłaby dać radę… Doskoczyłam znowu do lodówki, na której drzwiach magnesem przytwierdziłam ulotkę z pizzerii Antonia. Mężczyzna przyglądał się moim poczynaniom z zainteresowaniem. Nawet nie założył tych swoich białych pieluchomajt. Jego mały dyndał teraz sobie swobodnie. Boże, jak ja mogłam się z nim przespać? Nie no, był niczego sobie, ale te gacie… Ech.
– …i dlatego chcę cię dzisiaj widzieć w moim biurze – skończyła monolog babcia. – Zaczynasz pracę. Koniec tego dobrego!
Ulotka wypadła mi z dłoni. Nie jestem pewna, czy dobrze zrozumiałam.
– Możesz powtórzyć? – poprosiłam, przeczesując blond włosy i patrząc na siebie w lustrze.
Wyglądałam jak statystka filmu o jakiejś katastrofie żywiołowej. Pomyślałam, że kiedy zadbam o fryzurę i makijaż, będę pasować do zdjęć na czerwonym dywanie. Okej, może miałam narcystyczne zapędy, ale czy coś w tym złego, że człowiek czuje się dobrze w swojej skórze? Uroda to jedyna rzecz, którą dostałam od swojej matki.
– Oczekuję cię w moim biurze w południe! – wrzasnęła babcia. Rzadko kiedy podnosiła głos, ale gdy już do tego dochodziło, znaczyło, że mam kłopoty.
– Dzisiaj?
Przytaknęła.
– Ale jest jedenasta dwie – zauważyłam, rzucając okiem na wyświetlacz na piekarniku.
– Spróbuj się spóźnić, a wyczyszczę ci konto – dodała i przerwała połączenie.
Przez kilka sekund po prostu stałam na środku kuchni i słuchałam sygnału po drugiej stronie połączenia. Po moich plecach spłynął chłodny dreszcz.
– To co, druga runda? – zapytał facet, wyrywając mnie z ponurych myśli. Zaczął mnie łaskotać po biodrze.
Nie odpowiadając, wzięłam go pod rękę i wyprowadziłam za drzwi wejściowe. Rzuciłam mu szybko ciuchy, w tym te obleśne slipki, które kojarzyły mi się z geriatrią. Kto w ogóle kupuje coś takiego? Na szczęście w łóżku było nieźle. Choć nie wspaniale, ale nawet miałam orgazm, co mi się ostatnio coraz rzadziej zdarzało. Niestety.
– Co, do kurwy? – spytał.
Zamknęłam mu drzwi przed nosem, potem rzuciłam się szaleńczo do łazienki. Musiałam się pospieszyć.
Zza moich pleców dochodził odgłos silników samochodów, które pędziły po szerokich pasach ulicy Domaniewskiej. Zgadza się, byłam w Mordorze i czułam się jak ten biedny hobbit: wymęczona długą podróżą, spragniona, przerażona i bezsilna wobec sił, na które nie miałam wpływu. Widziałam swoje odbicie w szklanych drzwiach gigantycznego warszawskiego biurowca. Miałam na sobie okulary przeciwsłoneczne, zamszowy płaszcz, ołówkową sukienkę, którą kupiłam na wystawę obrazów mojej przyjaciółki Zośki, a w ręku torebkę od Louisa Vuittona. Odbicie znikało za każdym razem, kiedy ktoś przechodził i drzwi się chowały. I ja miałam ochotę zniknąć. Babcia nie mogła mówić poważnie. Przecież ja się jeszcze uczę! Zaraz sobie wszystko wyjaśnimy, powiedziałam do siebie krzepiąco. Spojrzałam na przechylony napis ze złotych liter. „Charlotta”. Potrząsnęłam głową, żeby odrzucić włosy do tyłu, wzięłam głęboki wdech i przeszłam przez próg. Przesuwne drzwi syknęły złowieszczo.
Mój brzuch zaburczał, przypominając o swoich potrzebach. Nie zdążyłam w domu zjeść śniadania, a do moich nozdrzy dobiegły apetyczne aromaty świeżych bułeczek z bistro na parterze. Rzuciłam okiem na zegar nad uśmiechniętą recepcjonistką. Miałam jeszcze siedem minut, w sam raz, żeby zamówić kawę na wynos w towarzystwie słodkiego rogalika, wjechać windą na górę i wejść dwie minuty przed czasem. Poza tym na czczo źle mi się myśli. Potrzebowałam kawy natychmiast!
Moja prawa noga sama się skrzyżowała z lewą, jednocześnie obracając resztę ciała w kierunku, z którego docierał do mnie zapach jedzenia. Kafeteria była gigantyczna, chociaż to może nie najlepsze słowo, bo ta przestrzeń bardziej przypominała bar, co w zasadzie było zrozumiałe, wziąwszy pod uwagę, jaką marką zarządza babcia. Jej chluba i duma „Charlotta” to najbardziej lubiany polski cydr, który jest pędzony w destylarni pod Warszawą.
Weszłam do pomieszczenia z długim drewnianym barem, oświetlonym przez szyny z ciepłymi lampami w metalowych kloszach. Przez szklaną elewację było widać ruch uliczny i pracowników korporacji palących papierosy przy srebrnych popielnicach. W środku unosił się intensywny aromat kawy, którą z charakterystycznym sykiem parzono w ekspresie. Przy okrągłych stolikach siedziało kilka osób i jadło lunch. Niektórzy nawet pili piwo. Miałam wrażenie, że czekają z pierwszym łykiem do południa. A tak, południe.
Czas mnie naglił, więc prędkim krokiem podeszłam do dziewczyny za barem.
– Duża kawa na wynos z mlekiem sojowym i kanapka z szynką parmeńską, plus rogalik z czekoladą. – Pomyślałam, że może babcię uda się udobruchać czymś słodkim. – Raz-dwa.
Dziewczyna w czarnej koszulce z logo Charrlotty – jabłkiem na gałęzi i owalem słońca – zerknęła w stronę jakiegoś kolesia przy lodówce z kanapkami. Jego przystojną sylwetkę opinał granatowy garnitur. Na pierwszy rzut oka wyglądał nieźle, ale ja nie miałam czasu dłużej mu się przyglądać.
– Spieszy mi się – wysyczałam, grzebiąc w torebce w poszukiwaniu portmonetki. Nadal bolała mnie głowa, więc byłam nieco drażliwa.
Wahanie przemknęło przez jej twarz.
– Proszę ustawić się w kolejce – zwrócił uwagę mężczyzna, który teraz podszedł bliżej kasy.
Prychnęłam.
– Proszę samemu ustawić się w kolejce. Ja tu byłam pierwsza.
– Nie sądzę.
Facet miał tupet. Spojrzałam mu w twarz z zamiarem wygłoszenia nieprzyjemnej riposty i słowa utknęły mi gardle. Ładna buźka. Zagapiłam się na szmaragdowe oczy skryte za prostokątnymi oprawkami, które nadawały mu wygląd nerda. Nerda w przystojnym wydaniu. Czy to w ogóle możliwe? Szybko go sobie obejrzałam. Wysoki, szczupły, ale przyjemnie umięśniony, nie do przesady napakowany. Niby nie mój typ – bo ja szaleję za sportowcami z chłopięcym uśmiechem – a jednak miał w sobie coś interesującego.
– Proszę przejść na koniec kolejki. – Wskazał dłonią za siebie.
Zauważyłam za nim kilkoro pracowników wyglądających z zaciekawieniem w moim kierunku. Przystojny czy nie, ja nie miałam czasu.
– Spieszę się, okej? To potrwa tylko chwilę – zwróciłam się znowu do kobiety za ladą. – Jeszcze proszę zapakować babeczkę.
Dziewczyna stała tam z rozdziawioną gębą, a zegar tykał.
– Na wynos – dodałam, unosząc palec ze złotym paznokciem do góry.
– Proszę iść na koniec kolejki – powtórzył piękniś i, nie wierzę, położył rękę na kontuarze, odgradzając mnie od niego.
Zdjęłam okulary przeciwsłoneczne i zgromiłam go spojrzeniem. Nie zareagował. Nie mogę powiedzieć, że był niemiły, był po prostu stanowczy. Ja z kolei byłam uparta i w gorącej wodzie kąpana.
– Proszę się odsunąć, bardzo się spieszę – powtórzyłam. – Mam ważne spotkanie w samo południe.
Położyłam torebkę za jego nadgarstkiem na blacie i zrzuciłam jego rękę za pomocą lakierowanej skóry.
– Ach, tak? – Piękny uśmiechnął się łagodnie. Już myślałam, że się ugnie i mnie przepuści, ale on dodał z sarkastycznym uśmieszkiem: – Mamy czas.
Zielone spojrzenie poszybowało w stronę zegara nad wejściem. I ja tam spojrzałam. O kurwa, za trzy.
Uśmiechnęłam się panicznie do baristki i wymamrotałam:
– Mogę dostać chociaż kawę? – Pokręciła głową. – A babeczkę?
– Czy może pani przestać? – powiedziała wysoka jak wieża Eiffla kobieta, która stała na końcu kolejki. Przeczesała ręką nerwowo francuskiego boba. – Ja mam spotkanie o wpół do. W tym tempie nie dostanę nawet cukru do kawy!
Posłałam jej jadowite spojrzenie. Przystojny mężczyzna w okularach uśmiechał się złośliwie.
– Koniec kolejki albo drzwi – podsumował moje opcje.
Pokusa, żeby walnąć go w tę seksowną twarz torebką, była prawie niemożliwa do opanowania. Spojrzałam tęsknie na kubek, który przygotowała dla niego baristka. Apetyczny aromat pieścił moje receptory zapachowe i mnie wołał, kusił. Już prawie czułam atłasowy smak na języku. Nie chciałam dać za wygraną, poza tym desperacko potrzebowałam napić się kawy. Kofeina rozświetlała mój umysł.
– Pan powiedział, że mamy czas… i się nigdzie nie spieszymy. – Zrobiłam założenie. Naiwniak kiwnął głową, a ja dopuściłam się czegoś karygodnego. Rzuciłam dwie dychy na blat i ukradłam kubek sprzed jego nosa. – Wobec tego proszę sobie kupić drugą kawę na mój koszt.
– Hej! – zawołał za mną, kiedy uciekałam w stronę windy.
Żałosne, wiem. Dziecinada, wiem. Schowałam się w windzie, desperacko wduszając przycisk. Oczami wyobraźni widziałam, jak mnie goni, ale zamykające się drzwi uniemożliwiają mu odebranie łupu, który trzymałam kurczowo, jakby był Świętym Graalem. Jednak mężczyzna miał klasę i odpuścił. Chwała Bogu, bo nie wiem, jak bym wytłumaczyła babci, że toczę walkę na śmierć i życie w biurowym korytarzu, a stawką nie jest prawdziwy Święty Graal.
Wjechałam na ostatnie piętro, pijąc łapczywie i parząc sobie język. Fuj, była czarna i gorzka, ale musiało mi to wystarczyć.
Drzwi odsłoniły mi widok pokaźnego blatu recepcji, za którym siedziała dobrze ubrana blondynka. Kiedy mnie zobaczyła, jej oczy rozszerzyły się w podekscytowaniu. Przeniosła wzrok na kubek, który trzymałam w dłoni, a potem na mnie. Kilka chwil później jej usta rozciągnęły się w szelmowskim uśmieszku.
– A więc to prawda – zaczęła wyrzucać z siebie pospiesznie słowa – bardzo ci się chciało kawy, co?
Teraz patrzyła na mnie jak na zwyciężczynię olimpiady. Tak, to ja, złodziejka kawy. Napiłam się dumnie i zanotowałam w pamięci, że plotki w tej firmie rozchodzą się szybciej, niż winda jedzie na górę.
– Ja do… – miałam powiedzieć do babci, ale w porę ugryzłam się w język. Nie byłam już małą dziewczynką, która odwiedza babunię w pracy – …Aldony.
– Zapraszam! – Wskazała dłonią drzwi z mlecznego szkła.
Nie zamierzała mi ich otworzyć, więc musiałam zrobić to sama. Z torebką, okularami w dłoni i kubkiem kawy czułam się obładowana jak wielbłąd. Nic dziwnego, że moja wrodzona niezdarność dała o sobie znać. Popychając drzwi, polałam się gorącym płynem. Psia mać.
Przez szklane ściany rozpościerał się widok na, jak to ja mówię, NY. Czyli korporacyjną część miasta, w którym w ostatnich latach zaczęły wyrastać wieżowce. Inni nazywali to Mordorem. Co kto woli.
Babcia siedziała rozparta w fotelu prezesa. Tuż za jej głową powieszono wymyślny obraz przedstawiający… Nie mam pojęcia, co to właściwie było, ale kojarzyło mi się z kolorowymi słuchawkami, które zaplątały się w kieszeni.
– Spóźniłaś się. – Ostry ton wyrwał mnie z rozważań na temat sztuki.
– Przepraszam, babciu, były korki – oznajmiłam, siadając.
– Przecież mieszkasz dwie przecznice stąd – zauważyła, skupiając wzrok na kubku kawy.
Oczywiście miała rację, nie warto było się pogrążać. Uniosłam kubek z logo Charlotty. Ciekawa byłam czy i do niej doszły już plotki o aferze na dole.
– Wzięłabym dla ciebie, ale ludzie z kolejki byli bardzo niemili, w dodatku jakiś facet chciał się przede mnie wepchnąć – pożaliłam się. – Koszmar.
Opadłam na oparcie z długim westchnieniem i schowałam twarz w kubku. Czułam się taka zmęczona.
Bystre oczy babci skanowały moją minę – zadbałam o to, by wyglądać na wyczerpaną.
– Przemyślałam twoją propozycję – zaczęłam. – To świetny pomysł, ale uznałam, że lepiej będzie, jak skupię się na nauce. Po co chwytać tyle srok za ogon? – Wzruszyłam teatralnie ramionami. Chciałam pokazać, że jestem zainteresowana, ale nic nie da się zrobić. – Mam tyle nauki – narzekałam, kiedy babcia nie odpowiedziała. – Mówię ci, studia to nie przelewki. Zajęcia, wykłady, notatki…
Niech Bogu będą dzięki za wynalazek ksera. I wynalazcy. Wynalazca też zasłużył. Miałam jeszcze wspomnieć o tym, jak ciężkie są te wszystkie książki z biblioteki, których nigdy nie wypożyczam, ale babcia straciła cierpliwość i walnęła teczką w stół.
– Dość tego!
Skuliłam się i prawie prychnęłam jak kot pod wpływem tego agresywnego ataku. Wbiłam plecy w miękkie oparcie.
– Diana. Dość tego przedstawienia – zakomunikowała, wstając sprężyście z fotela. Była ogromnie sprawna jak na swój wiek. To dlatego, że była bogata, miała czas na jogę i jeździła co chwilę do SPA. Stanęła nade mną z założonymi rękoma.
– Wiem, że nie chodzisz na zjazdy, które odbywają się raz na dwa tygodnie.
– Nie wierzę. Kazałaś mnie śledzić! – powiedziałam, dramatycznie przyciskając dłoń do piersi. – Nie może tak być, mam prawo do prywatności!
Wyraz twarzy babci nie zmienił się ani o jotę. Dobrze znała te moje sztuczki.
– Nie trzeba być Sherlockiem Holmesem. Wystarczy mieć cię na Facebooku, żeby wiedzieć, że zjazdy spędzasz na imprezowaniu i warsztatach tanecznych.
Otworzyłam usta – nie sądziłam, że babcia umie obsługiwać Facebooka. Co prawda dodała mnie do znajomych jakiś czas temu, ale nic nie publikowała, więc założyłam, że weszła tam tylko raz, w dniu założenia konta, a potem zapomniała hasła czy coś w tym stylu.
– Za kwadrans zejdziemy do sali konferencyjnej, poznasz tam dyrektora generalnego. Mam zamiar poprosić go, żeby wziął cię pod swoje skrzydła.
– Ale ja się nie nadaję. Nie skończyłam jeszcze nauki – kłóciłam się dalej.
Babcia westchnęła głęboko.
– Musisz się zacząć nadawać. Mnie nikt nie uczył, wchodziłam do tego biznesu jako żółtodziób. Uczyłam się na błędach i byłam młodsza od ciebie. – Pokazała na mnie palcem z czerwonym paznokciem. – Ty masz moje doświadczenie i moje błędy, z których możesz wyciągnąć wnioski. Dyrektor pokaże ci to i owo, żebyś w przyszłości mogła przejąć po mnie to wszystko.
Ale ja nie chcę.
– Babciu, nie czuję się jeszcze gotowa – wyznałam z miną niewiniątka. Trzeba ją wziąć od drugiej strony. – Boję się, że cię rozczaruję. Daj mi czas do końca studiów.
Babcia odwróciła laptopa i pokazała moje zdjęcie z wczoraj. Zalana w trzy dupy tańczyłam na stole, przy okazji pijąc wino z gwinta. No dobra, zgodzę się, że to nie świadczyło o mnie najlepiej, ale na Boga, przecież byłam jeszcze bardzo młoda! Zdążę się zestarzeć za biurkiem, teraz mam ciekawsze rzeczy do roboty. Już miałam asertywnie wyłożyć te argumenty, kiedy babcia zamknęła komputer drastycznym ruchem.
– Koniec z tym. Musisz dorosnąć.
Ech.
– Idź do łazienki i się ogarnij – nakazała tonem, któremu nie umiałam się sprzeciwić. Wstałam i ostentacyjnie wrzuciłam kubek do kosza, po czym wyszłam na korytarz.
– Łazienka?
Blondynka wskazała mi długopisem białe drzwi z tyłu korytarza. Szara wykładzina tłumiła odgłos moich wściekłych kroków. Wpadłam do toalety i zatrzasnęłam za sobą drzwi. Chwyciłam w dłoń ręcznik papierowy i zaczęłam zapierać plamę na sukience. Niestety, nie chciała zejść, a na materiale zostały zwitki mokrego papieru. Po prostu pięknie! Strzepnęłam je ręką. Nie mogłam zrobić nic innego, jak tylko okryć się szalem. Wślizgnęłam się do kabiny. Gdy tylko przekręciłam zasuwkę w drzwiach, do środka weszły jakieś pracownice.
– CEO znowu zarzucił mnie milionem maili – poskarżyła się dziewczyna. Miała nieco piskliwy głos. – On jest naprawdę niereformowalny.
– Ale jest gorący. To jego spojrzenie! Chyba się zakochałam.
Co? Yyy. Co kto lubi. Gdzieś na stronie internetowej mignęło mi jego zdjęcie obok babci. Był od niej trochę młodszy, ale mieli podobną fryzurę.
– Daj spokój, dla mnie za stary.
W tym momencie zachichotały.
– Poza tym prosiłam go od podwyżkę, i wiesz co mi kutas powiedział?
– Nie. Co? – zapytała fetyszystka panów koło siedemdziesiątki.
– Że najpierw muszę na nią zapracować! Wyobrażasz to sobie!?
O matko.
Nie pasowałam tu. Kiedy dziewczyny weszły do kabin, ja szybko wyskoczyłam ze swojej, umyłam ręce i zarzucając szal na plamę, opuściłam łazienkę, gotowa do konfrontacji z panem dyrektorem. Postanowiłam zrobić wszystko, żeby ten dziadziuś przyszedł do mojej babci i powiedział: „To nie ma sensu”.
Jeśli oczekiwał, że będę pracować, to się zdziwi.
Diana
Dalsza część dostępna w wersji pełnej
Diana
Nataniel odpowiedział na mój uśmiech grymasem.
– Piętnaście po ósmej – ogłosił zamiast dzień dobry, kiedy mijałam go w korytarzu z papierowym kubkiem kawy w dłoni. Każda normalna asystentka pewnie zaczęłaby się usprawiedliwiać, ale ja po prostu puściłam ten komentarz mimo uszu.
Weszłam do jego biura, spowitego szarym porannym światłem, które sprawiało, że zapragnęłam być znowu w łóżku.
Rozsiadłam się na skórzanej sofie i wyciągnęłam telefon. Babcia wielokrotnie mi powtarzała, że jestem od niego uzależniona, ale ja zbywałam jej słowa machnięciem dłoni.
Kawa była wyśmienita. Nie mogłam jednak długo rozkoszować się jej smakiem. Drzwi otworzyły się energicznie, burząc senną atmosferę panującą we wnętrzu i drażniąc moje nerwy. Do środka wszedł Nataniel i obrzucił mnie swoim intensywnym spojrzeniem. Był absolutnie idealnie zbudowany, koszula, którą miał na sobie, przyjemnie opinała masywne ramiona CEO. Nie dane mi było zbyt długo podziwiać jego podniecających mięśni. Włożył marynarkę, wyprostował się formalnie i usiadł na swoim prezesowskim fotelu.
– Czy wiesz, czym zajmuje się ta firma? – zapytał.
– Głupie pytanie – odburknęłam, sprawiając, że w jego oczach zapłonęło niezadowolenie. – Sprzedażą cydru.
– To bardzo ogólne stwierdzenie. Czy możesz powiedzieć coś więcej na ten temat?
Wzruszyłam ramionami.
– Myślałam, że to ty masz mnie tego nauczyć.
Jego usta zacisnęły się w grymasie.
– Musimy sobie wyjaśnić pewne sprawy – oznajmił głosem, od którego przeszedł mnie dreszcz. Rozparł się na fotelu, sztyletując mnie spojrzeniem. Zrobił długą pauzę, którą wypełniało jedynie buczenie dystrybutora wody, dobiegające z korytarza. – Nie będę tolerować niesubordynacji. Twoja babcia przydzieliła cię do mojego działu, co oznacza, że wrzuciła cię na głęboką wodę. Czeka cię mnóstwo pracy pod presją czasu.
– To nie był zachęcający wstęp – zauważyłam.
– Dział IT już przygotował dla ciebie sprzęt. Stanowisko czeka na ciebie w open spasie.
– To nie będę mieć swojego biura? – zapytałam z niedowierzaniem.
Popatrzył na mnie, jakby mi wyrosła druga głowa.
– No wiesz, myślałam, że będę mieć przynajmniej biurko przed twoim gabinetem, będę witać wszystkich i wpuszczać do środka.
Nataniel przejechał dłonią po twarzy ze znużeniem. Sądziłam, że zaraz powie, abym już sobie poszła.
– Nie będziesz taką asystentką – powiedział. – Masz pracować, a nie być moją odźwierną. Usiądź koło Magdy, ona w razie czego będzie ci pomagać. Zawsze oczywiście możesz przyjść do mojego biura – w tych słowach wyczułam nieszczerość – i o coś zapytać, ale wolałbym, żebyś była samodzielna.
Patrzyłam na niego ze zdziwieniem. Najwyraźniej chciał się mnie pozbyć, dał do zrozumienia, że nie ma czasu na niańczenie mnie. Powinnam się cieszyć, że nie będzie nade mną wisiał. Jednak jakieś przelotne uczucie zawodu zagnieździło się w moim sercu.
– Wysłałem ci wszystkie instrukcje na maila, zapoznaj się z nimi. Na naszej stronie jest napisane, czym się zajmujemy. Przeczytaj to.
– I co, później mnie przepytasz? – zapytałam zaczepnie.
Nataniel posłał mi groźne spojrzenie.
– Dział IT jest na trzecim piętrze – odparł. – To wszystko.
Już wstałam, żeby wyjść z naburmuszoną miną. Czułam się odprawiona i to mnie zirytowało. Gdy trzymałam klamkę, chrząknął.
– W domu może babcia robi wszystko za ciebie, ale w tej firmie tak nie będzie. Sprzątnij to – zakomunikował, sugestywnie patrząc na kubek, który zostawiłam na szklanej ławie.
Cofnęłam się po niego i cisnęłam go do kosza przy drzwiach. Zdenerwował mnie tą uwagą, że babcia robi wszystko za mnie. Wystarczyło mi powiedzieć, żebym go wyrzuciła. Owszem, powinnam sama o tym wiedzieć. Wielkie mi halo. Przeszłam przez korytarz i wdusiłam przycisk windy. Zgodzę się, czasami trochę bałaganię, ale żeby zaraz mieszać w to moją babcię? Dupek. Seksowny dupek.
Facet z działu informatycznego włożył mi w ręce stos pudeł, mieszczących klawiaturę, laptop i myszkę. Na nim położył służbową komórkę. Zawinęłam kabel od monitora jak szal i otworzyłam drzwi kolanem. Objuczona jak wielbłąd dotaszczyłam wszystko do windy.
Pudła prawie wysypały mi się z ręki, na szczęście ktoś z drugiej strony rycersko je podtrzymał. Zza myszki wysunął się czubek blond dredów i błyszczące niebieskie oczy.
– Paweł Wojtkiewicz – przedstawił się blondyn z szelmowskim uśmieszkiem. Nadal podtrzymując mój bagaż, dał radę wcisnąć guzik z moim piętrem.
Zamrugałam. Winda ruszyła z delikatnym szarpnięciem.
– Diana – odparłam, nie chcąc zdradzać nazwiska babci. Nie miałam ochoty, żeby teraz każdy zaczął o mnie plotkować w kawiarni albo w kuchni.
Życzliwe oczy przejechały po mojej twarzy.
– Pierwszy dzień?
Przytaknęłam.
– Nie masz się czym denerwować – powiedział, tryskając zadowoleniem. – To przyjazna firma, a nie ocean pełen rekinów.
Całkowicie błędnie odczytał moją zaciętą minę.
– Wspaniale – odparłam tonem, który wcale na to nie wskazywał. Wolałabym być teraz w swoim łóżku pod puchatą kołdrą.
– Widziałem, że poznałaś naszego CEO wczoraj w kafejce – dopytywał. – Może robi szorstkie wrażenie, ale to równy gość.
Postanowiłam pociągnąć go za język.
– Od dawna jest na tym stanowisku?
– Od dwóch miesięcy.
– I już się panoszy.
Paweł wybuchnął śmiechem i pokręcił głową. Miałam zadać kolejne pytanie, ale drzwi windy się otworzyły. Na zewnątrz stały dwie dziewczyny, które plotkowały o kimś z przejęciem.
– Mówię ci, to niesprawiedliwe. Nie powinna umieszczać członków rodziny na tak wysokich stanowiskach. Ta dziewczyna nic sobą nie reprezentuje.
Gula urosła mi w gardle, kiedy zrozumiałam, że mogą mówić o mnie. Nie widziały mnie zza stosu pudeł.
– To tylko pyskata bogata dziewucha. Zrobiła scenę w kawiarni wczoraj rano.
Pozwoliłam sobie odchrząknąć i spojrzeć na nie znad kartonów.
Blondynka w szarej garsonce miała wystarczająco dużo przyzwoitości, żeby się zmieszać, natomiast wysoka jak wieża brunetka z ciemnym, przesadnie wystylizowanym bobem spiorunowała mnie pełnym wyższości spojrzeniem.
– Dzień dobry – przywitałam je z kwaśnym uśmiechem i przeszłam obok nich.
– To ty jesteś wnuczką Aldony? – zapytał Paweł, nadal podtrzymując pudła z drugiej strony.
– Tak, ale nie prosiłam się o to stanowisko. Babcia uznała, że mam się wdrożyć – wyrzuciłam z siebie, zanim pomyślałam.
Dotarliśmy do drzwi, przy których jedno z nas musiało przyłożyć kartę. Ja miałam swoją głęboko w torebce, więc padło na Pawła. Przyjrzałam mu się uważniej, kiedy podszedł do zamka elektronicznego. Miał na sobie nieformalną koszulę i ciemne dżinsy. Karta piknęła.
– Co ty właściwie robisz w tej firmie?
– Jestem w dziale marketingu.
Przeszłam przez drzwi, które dla mnie podtrzymywał, i zalał mnie ogrom pracowników – siedzieli przy długich biurkach oddzielonych od siebie białymi ściankami.
– Tutaj! – Pomachała mi szczupła ruda dziewczyna. – Nataniel powiedział, że mam ci pomóc w razie potrzeby – powiedziała, wskazując ręką na puste miejsce obok siebie. – Dziś mam same calle.
Paweł zaczął rozpakowywać mój sprzęt i go podłączać, więc oparłam się o biurko biodrem i zaczęłam scrollować Instagram.
– Dzięki – rzuciłam po tym, jak skończył.
– Może skoczymy na kawę po pracy? – napomknął.
Ta propozycja mnie zaskoczyła.
– Chyba należy mi się jakieś podziękowanie – stwierdził, wskazując podbródkiem na sprzęt.
– Zgoda.
– To do później! – dodał, szczerząc zęby.
Kiedy sobie poszedł, odprowadziłam go wzrokiem. Nie mam pojęcia, dlaczego się zgodziłam. Był przystojny, ale nie w moim typie. Nie to co… Nie. Ja lubię sportowców i koniec!
Magda odchrząknęła, więc na nią spojrzałam.
Dała mi do zrozumienia, żebym usiadła i zdjęła słuchawki z głowy.
– Postaram się pokazać ci to i owo, ten call jest strasznie nudny.
– Ależ naprawdę nie ma takiej potrzeby – rzekłam, nadal gapiąc się w telefon.
Magda nic nie powiedziała, tylko ponownie założyła słuchawki na uszy.
Zaczęłam się rozglądać, czy gdzieś tutaj da się załatwić drugą kawę. Otworzyłam laptopa dla niepoznaki i odpaliłam program pocztowy, który już uginał się od maili. Weszłam w pierwszą wiadomość od Mazura. Kilka chwil później wyskoczyło mi okienko zapraszające mnie na calla.
– Szef powiedział, że masz wejść i słuchać.
– Powiedz mu, że nie mam słuchawek – odparłam.
Magda wywróciła oczami i wklepała coś na klawiaturze.
Po kilku sekundach dostałam wiadomość prywatną na komunikatorze.
Nataniel Mazur:
Zapraszam na telekonferencję z klientami.
Zaczęłam odpisywać, że przecież nie mam…
Natalniel Mazur:
Tylko nie wciskaj mi kitu o słuchawkach, widzę je na twoim biurku.
Moje dłonie zastygły nad klawiaturą, a potem dyskretnie rozejrzałam się po wnętrzu.
Natalniel Mazur:
Tak, kamera.
Założyłam niechętnie słuchawki i podpięłam do gniazda.
Diana Liszewska:
Czyli jednak nie dasz mi spokoju?
Wystukałam odpowiedź, a dopiero potem weszłam na calla. Jakiś facet smęcił coś o dystrybucji na stacje benzynowe. Odwróciłam się do kamery i ziewnęłam ostentacyjnie.
Nataniel nie odpisał, więc ja musiałam dodać swoje trzy grosze.
Diana Liszewska:
Najlepiej będzie, jeśli postawię sprawę jasno. Powiedz mojej babci, że się nie nadaję.
Słuchałam mężczyzny z brodą, który teraz mówił. Dokładnie opisywał miejsce na półce oraz materiały promocyjne w gazetce miesiąca. To nie żarty, naprawdę bardzo chciało mi się ziewać. Nataniel nie odpisał, więc pewnie skupił się na analizie sprzedaży konkurencyjnej marki, którą teraz referował brodacz.
Diana Liszewska:
Ani ty nie masz czasu mnie niańczyć, ani ja nie mam czasu tu siedzieć. Babcia nie przyjmie mojej rezygnacji, ale gdy ty jej o tym powiesz, odpuści nam…
Zminimalizowałam okno z rozmową i zalogowałam się do siebie na prywatną pocztę. Tak mi się nudziło, że kupiłam sobie jakiś ostry romansik w formie e-booka. Ściągnęłam go na pulpit i zmieniłam jego nazwę na „raport kwartalny”, żeby nikt się nie przyczepił.
Kiedy konferencja się skończyła, zadzwonił mój telefon służbowy. Prawie podskoczyłam, przyglądając mu się, jak gdyby to był odbezpieczony granat.
– No, odbierz! – powiedziała Magda ponaglającym tonem.
Wszyscy w biurze przyglądali mi się z zaskoczonymi minami. Dwie dziewczyny po drugiej stronie biurka wymieniły znaczące spojrzenia, a mężczyzna siedzący za mną odwrócił się.
– Rozmawiam z bardzo ważnym klientem, ale nie mogę się skupić, kiedy ten telefon brzęczy – warknął nieprzyjemnie, plując śliną. Wrócił do swojego ekranu, bulgocząc coś o zepsutej paniusi.
Czyli moja sława mnie wyprzedziła. Całe szczęście, że miałam w dupie to, co o mnie myślą. Odebrałam szybko telefon, spodziewając się, że to najzwyczajniej jakaś ankieta albo zaproszenie na pokaz garnków.
– Halo?
– Do mojego gabinetu – rozległ się głos ociekający zimną złością. Nataniel się rozłączył, pozostawiając mnie zdrętwiałą ze zdenerwowania.
Przez całe moje ciało przeszły ciarki. Wszyscy patrzyli na mnie wyczekująco. Już wiedziałam, że mają mnie za pustą lalkę, której załatwiono stanowisko ze względu na koneksje rodzinne. Wrzuciłam telefon do torebki i wstałam. Krocząc dumnie, przeszłam przez cały open space bez zwracania uwagi na sztyletujące mnie spojrzenia innych pracowników.
Kiedy stałam przed drzwiami gabinetu Nataniela, serce waliło mi jak oszalałe.
Zapukałam.
Po długiej minucie odpowiedział szorstki głos.
– Wejdź.
Już od progu lustrował mnie niechętnym spojrzeniem, jakby przeprowadzenie tej rozmowy uderzało w jego godność. Te jego oczy, takie jasne i ładne, kojarzyły mi się teraz z niebezpieczną bestią.
– Nie toleruję niesubordynacji – zaczął. – Jeśli nie chce ci się pracować, to się wynoś.
Nie ruszyłam się z miejsca, a on nieco odsunął się od biurka na fotelu. Położył masywne dłonie na blacie przed sobą. Przez kilka chwil miałam wrażenie, że przełoży mnie przez kolano i spierze mi tyłek. Tak po prostu mi obwieścił to, czego chciałam. W jego głosie jednak czaiła się jakaś pułapka.
– Powiem ci, co możesz zrobić – kontynuował, bo nie odpowiedziałam, nadal mając w głowie pikantną scenę. – Aldona nie jest wieczna i właśnie rozważa kwestię swojego testamentu.
Prychnęłam. Od razu przeszła mi ochota na świntuszenie.
– Kwestia testamentu to nie jest twoja sprawa.
Nataniel uniósł brwi.
– Babcia ci nie powiedziała, prawda? Nie dostaniesz tej firmy w spadku, jeśli na nią nie zasłużysz.
Otworzyłam usta w szerokie „o”.
– Co ty możesz o tym wiedzieć?
Nataniel przetarł twarz, a potem znowu wbił we mnie wzrok. Miałam ochotę się cofnąć pod jego spojrzeniem.
– Mój wujek wykupił udziały i również mam tu coś do powiedzenia. To nie jest już tylko firma Aldony, należy też do naszej rodziny. Jeśli nie chcesz tu pracować, wynoś się, ale po jej odejściu zadbam, abyś została z niczym.
– Uuu… – powiedziałam. – Co tak ostro, panie dyrektorze?
– Wracaj do pracy i udowodnij, że zasługujesz.
Skrzyżowałam ręce na piersi w obronnym geście i przybrałam poważną minę.
– Nie możesz mi tak rozkazywać. To moje imię jest w nazwie firmy – odparłam, na co na twarzy Nataniela pojawił się cień aroganckiego uśmieszku.
– Nazwa firmy nawiązuje do szarlotki, Diano Weroniko Liszewska.
Kurde, myślałam, że się nabierze.
Powietrze zdawało się naelektryzowane od napięcia. Miałam wielką ochotę wziąć szklany wazon z konsoli i w niego nim rzucić.
– Przynosisz wstyd swojej babci – odwarknął. – Wracaj do swojego boksu i do roboty, bo wysłałem ci kolejne raporty do analizy.
W moich oczach zalśniły łzy, a na policzkach wykwitł gorący rumieniec. Jakby tego było mało, Nataniel odprawił mnie bezczelnym machnięciem ręki. Wyszłam z jego biura, trzaskając drzwiami. Miałam ochotę iść do babci i zrobić jej scenę pełną pretensji. Jak mogła mnie tak załatwić? Przecież jej udziały mi się należą! Czyżby? Zadrwił cichy głosik w mojej głowie. Byłam tylko przyszywaną wnuczką, więc to wcale nie było takie pewne. A jeśli Nataniel znajdzie sposób, żeby mnie z tego wszystkiego wysiudać? Jeśli o tym wie?
Oprócz tego, że nie miałam pojęcia, jak to wygląda od strony prawnej, wydawało mi się nie na miejscu pytanie babci wprost o testament. Miałam nadzieję, że będzie żyła jak najdłużej, ale nie mogłam zlekceważyć ostrzeżenia Nataniela. To były miliony złotych, których nie zamierzałam tak po prostu sobie darować. Byłam skołowana. Zamknęłam się na kilka chwil w łazience, żeby zebrać myśli i się ogarnąć. Nie chciałam, żeby te sępy z biura widziały, że jestem taka krucha. Zdawałam sobie sprawę, że tylko na to czekają.
Wróciłam do stanowiska pracy i przysunęłam się na krześle. Miałam wielką ochotę pokazać faka do kamery, ale to byłoby dziecinne. Z ciężkim westchnieniem otworzyłam pierwszego maila. Chyba naprawdę będę musiała tu pracować.
Raport kwartalny, raport taki, raport sraki… Gubiłam się w tych wszystkich dokumentach i partoliłam zadanie za zadaniem. Nataniel w swoich do bólu oficjalnych mailach dawał mi jasno do zrozumienia, że uważa, iż mam siano w głowie. Nic o mnie nie wiedział! Nic. W końcu zaczął mi dawać mniej wymagające zadania. Stwierdził po jednym bardzo bolesnym mailu, w którym mieszał mnie z błotem, że jednak chyba powinnam zająć się parzeniem kawy i otwieraniem jego drzwi. Nienawidziłam tej pracy, brzuch mnie bolał, kiedy rano przekraczałam próg biurowca.
Wkurzyłam się, gdy zobaczyłam maila z nagłówkiem: PO RAZ KOLEJNY ŹLE. W treści czekało na mnie zaproszenie do sali konferencyjnej. Wzięłam laptop pod pachę i dysząc ze zdenerwowania, pognałam w kierunku tej samej sali, gdzie zostaliśmy sobie przedstawieni. Trzasnęłam drzwiami, sprawiając, że Nataniel uniósł na mnie wkurzony wzrok. Z chmurną miną już podłączał swój komputer do rzutnika. Dziś miał na sobie świetnie skrojony garnitur i brązowe buty żeglarskie. Od razu wyobraziłam sobie go na jakimś jachcie, w swobodnej lnianej koszuli rozpiętej pod szyją i granatowych spodenkach. Promienie słońca odbijałyby się w wodzie i w ciemnych okularach, które miałby na nosie. Takie myśli zupełnie nieproszone co chwilę pojawiały się w mojej głowie. Rozsiadłam się wygodnie na krześle i otworzyłam swój sprzęt. Nataniel posłał mi kolejne wrogie spojrzenie, jakby sam fakt, że jest mi wygodnie, był czymś niedopuszczalnym.
Na projektorze wyświetlono wykresy, od których od razu zaczęłam się czuć jeszcze bardziej zmęczona. Zamrugałam i otworzyłam program do robienia notatek.
Tak naprawdę nie miałam ochoty ich robić i nie zamierzałam. Wpisałam tam sobie jedynie pięć powodów, dla których nie cierpię swojego szefa. Powód pierwszy: jest gburem.
Nataniel usiadł po przeciwnej stronie stołu i wziął do ręki laserowy wskaźnik.
– Czy wiesz, dlaczego to jest źle?
– Gdybym wiedziała, to chyba bym poprawiła? – Odpowiadanie pytaniem na pytanie wyprowadzało Nataniela z równowagi, więc coraz częściej korzystałam z tego sposobu komunikacji.
– Miałaś się nad tym zastanowić – warknął tonem niezadowolonego nauczyciela, po czym zakreślił laserem jakąś liczbę, która mi kompletnie nic nie mówiła.
Moja wyrażająca brak zrozumienia mina musiała mu mocno podnieść ciśnienie, bo aż zazgrzytał zębami ze złości.
– Proszę jedynie o odrobinę skupienia – przypomniał ostro. – To naprawdę nie jest trudne, ale ty jesteś myślami na swoim Instagramie. Wystarczyło użyć macra.
Powód drugi: mówi zagadkami, zamiast mi rzucić koło ratunkowe, jeszcze bardziej wpycha mnie pod wodę. Instagram w istocie był włączony w drugiej karcie, ale nie miałam zamiaru się do tego przyznać, dlatego powiedziałam:
– Fatalny z ciebie nauczyciel. Jestem zdemotywowana i nie mam na nic siły. To powinni robić spece od matmy.
Nataniel pokręcił głową. Mój wzrok na chwilę zabłądził i spłynął na jego ramiona opięte sportową marynarką w kratę.
– Nie musisz nawet tego liczyć, masz gotowe formuły. Wystarczy wpisać w odpowiednią komórkę dane i komputer zrobi to za ciebie. – Zaczął gestykulować ręką, sprawiając, że poczułam się jak ostatnia kretynka. – Czy przeczytałaś instrukcję, którą ci wysłałem?
– Nic mi nie przysłałeś…
Palancie.
Nataniel chwilę grzebał w swojej poczcie i z wielkim bólem musiał mi przyznać rację.
Kiedy myślałam, że już się ukorzy, zacisnął szczękę i wypuścił powietrze.
– Należało mnie o tym poinformować albo poszukać instrukcji na naszym sharedrivie.
Powód trzeci: robi ze mnie idiotkę.
– Spróbuj jeszcze raz – zachęcił, a jego oczy wysłały ostrzeżenie. – Wpisz cały budżet w komórkę be jeden.
Musiałam wcisnąć dwa klawisze naraz albo jakiś tab, bo przeglądarka przeszła do karty z Instagramem. A komputer się zawiesił. Zezłościłam się, bo ten laptop ewidentnie nie chciał ze mną współpracować. Czekałam i czekałam. Próbowałam zakończyć procesy, ale wszystko szlag trafił.
– Pomóc? – zapytał z drwiącym uśmieszkiem, który już zdążyłam znienawidzić.
– Nie – odburknęłam, czekając, aż komputer łaskawie się odwiesi. Powód czwarty: tylko udaje, że chce mi pomóc, wykorzystuje każdy moment, aby mi jeszcze bardziej dokopać.
Wzrok Nataniela zjechał na moje wargi.
– Z czym masz problem? – syknął niecierpliwie. Zabrzmiało to jak ogólne pytanie.
Z tym, że muszę tutaj siedzieć – pomyślałam.
– Moment – wyburczałam pod nosem.
Niestety, Nataniel nie należał do cierpliwych. Wstał, szurając krzesłem, i obszedł stół.
– Po prostu daj mi chwilę, komputer mi się zawiesił – wycedziłam, piorunując go, miałam nadzieję, że stopującym wzrokiem.
W myślach błagałam laptop, żeby zaskoczył, nim Nataniel zobaczy ekran. Szef mnie olał i już pojawił się po mojej stronie długiego stołu. Wcisnęłam power, żeby zrestartować system. Maszyna zaczęła dziwnie buczeć.
– Czemu nie robisz tego, o co proszę? – dociekał wyraźnie zniecierpliwiony, podchodząc. Zamknęłam klapę laptopa, nim zdążył spojrzeć. – Co tam jest?!
– Nic. Powiedziałam, że komputer mi się zaciął, więc robię reset.
– Nie tak się robi reset – wyburczał, zdejmując okulary i przecierając zmęczoną twarz. – Pokaż.
– Nie.
– Powiedziałem: pokaż.
– Nie – wyrzuciłam z siebie asertywnie, na wszelki wypadek kładąc dłonie na pokrywie.
Nataniel wyciągnął rękę po komputer.
– Chyba się trochę zapominasz. Ja tu jestem szefem.
– To prywatne sprawy – odparłam, z paniką wstając z krzesła. – Dzięki, że powiedziałeś mi o instrukcji. Wrócę do ciebie, jak będę miała z czymś problem.
Tak się spieszyłam, że wpadłam na Nataniela, który zagrodził mi drogę własnym ciałem. Komputer wyślizgnął mi się z dłoni, a on niestety go złapał, nim się roztrzaskał o podłogę.
– To mój komputer – wyjęczałam, zamykając klapę, którą już otwierał. Miałam gdzieś, że właśnie przycięłam mu palce.
– Nie. To komputer firmy, jeśli robiłaś na nim prywatne rzeczy, to podstawa do zwolnienia dyscyplinarnego.
– Ty tak serio? – zapytałam z niedowierzaniem.
Nataniel siłą otworzył laptop i skupił wzrok na ekranie. Już miał powiedzieć: „Ha, wiedziałem, że siedzisz na Instagramie, zamiast pracować”, ale zamarł. Musiał zobaczyć moją notatkę. Z jego przystojnej twarzy odpłynęły wszystkie kolory.
Nie miałam zamiaru przepraszać, założyłam ręce na piersi, robiąc przy tym minę: „Jesteś z siebie dumny?”.
– Zejdź mi z oczu – warknął, wpychając mi w ręce komputer.
Uciekałam tak szybko, że prawie się za mną kurzyło. Od tego feralnego wydarzenia Nataniel stał się jeszcze większym wrzodem.
Nataniel
– Co z tą dziewczyną jest nie tak? Zachowuje się jak gówniara – wyburczałem między brzuszkami.
Siłownia, na którą chodziłem, rozmiarami przypominała halę magazynową. Rzędy orbitreków stały przy oknie, zaraz obok nich rowery, a pod ścianą szumiały bieżnie. Ludzie w sportowych strojach wyciskali z siebie siódme poty na urządzeniach. Muzyka elektroniczna dudniła nam nad głowami.
Mój trener personalny popatrzył na mnie z politowaniem. Bartek był sympatycznym blondynem z wielkimi bicepsami. Może to ta jego łagodna mina sprawiała, że się przed nim otwierałem.
– Zaproś ją gdzieś – doradził. – Jeszcze pięć.
Dokończyłem serię, kipiąc z niezrozumiałej dla siebie wściekłości.
– Czy ty mnie w ogóle słuchasz? – Wstałem z ławeczki i przeniosłem się na motylek. Przycisnąłem plecy do oparcia i chwyciłem drążki w spocone dłonie. Zacząłem wachlować mechanizmem jak szalony. Pot lał się ze mnie strumieniami.
– Ta laska mnie niemiłosiernie wkurwia – zacząłem wyrzucać z siebie słowa. – Panoszy się. Jest leniwa, a zachowuje się tak, jakby jej się wszystko należało. Nie ma pojęcia o ciężkiej pracy. Jest przyzwyczajo…
– Masz ją na fejsie? – Bartek wyjął telefon z kieszeni.
Pokręciłem głową.
– Jak się nazywa? – zapytał, jeżdżąc kciukiem po ekranie.
– Diana Liszewska.
Bartek wpisał jej nazwisko w wyszukiwarkę na serwisie społecznościowym, po czym zagwizdał.
– Niezła foczka. Jak na moje oko na siebie lecicie.
Chwyciłem butelkę wody i przytknąłem do ust. Zacząłem głośno przełykać płyn.
– Nie zaprzeczę, jest niezła, ale w głowie ma pusto. – Wznowiłem ćwiczenia. – Chciałbym, żeby zaczęła myśleć. Tylko tyle.
Bartek parsknął śmiechem.
– Proste plecy – skorygował mnie. – Chciałbyś, żeby wskoczyła ci pod biurko, przyznaj.
Posłałem mu pełne politowania spojrzenie.
– Nie uznaję tego typu relacji w pracy.
Bartek zaśmiał się głośno, krzyżując ręce na masywnej piersi.
– Może ci zrobić dobrze również po godzinach.
Wizja ust Diany zbliżających się do mojego rozporka, sprawiła, że cała krew z mojego mózgu spłynęła właśnie w to miejsce. Chryste, byłem w miejscu publicznym. Bartek obserwował mnie z kpiącym uśmieszkiem. Usiadłem, głęboko oddychając z wysiłku.
– Nie muszę ci chyba tłumaczyć, dlaczego sypianie z pracownicą to zły pomysł.
Wesołe spojrzenie Barta poszybowało w kierunku recepcji, ruda dziewczyna z krótkimi włosami co chwilę patrzyła na niego z pretensją nad ramionami klientów.
– Masz rację. Chwila przyjemności, a potem smród się ciągnie tygodniami – przyznał. Chociaż nie sprawiał wrażenia, jakby specjalnie się przejmował tym, że jakiejś dziewczynie złamał serce.
Ja taki nie byłem.
– No właśnie.
Bartek posłał teraz gorące spojrzenie klientce, która weszła na rowerek.
– Ale sam mówiłeś, że ona się nie nadaje – podjął temat, obmacując jej ciało wzrokiem. – Mógłbyś ją przelecieć na do widzenia.
Nie chciało mi się tłumaczyć, dlaczego pozbycie się Diany nie jest takie łatwe. Żywiłem nadzieję, że sama się w końcu podda i odpuści. Załatwi z Aldoną sprawę swoich udziałów, a kiedy ta przejdzie na emeryturę, nie będzie mi przeszkadzać.
– Zastanowię się nad tym – burknąłem dla świętego spokoju.
Uśmiech na twarzy Bartka się poszerzył.
– Nie obraź się, stary, ale seks to nie jest arkusz kalkulacyjny, który się analizuje. Jeśli laska jest chętna, to po prostu działasz.
Puścił oko blondynce, która maszerowała teraz po taśmie z wielkimi rumieńcami na policzkach. Nie było szans, żeby zgrzała się tak od marszu.
– Dokończysz sam? – spytał i nie czekając na odpowiedź, podszedł do laski, którą wcześniej złowił spojrzeniem.
Pokręciłem głową i wróciłem do ćwiczeń. Czemu nie mogłem przestać myśleć o Dianie? O tym, że zrobiła tę głupią listę na mój temat. Spokoju nie dawał mi zwłaszcza ostatni punkt. Diana widziała we mnie skupionego na sobie dupka, który swoich pracowników traktuje jak wycieraczki.
Zbliżający się weekend oznaczał, że w barze na dole po siedemnastej zbierało się jeszcze więcej osób niż w tygodniu. Każdy z pracowników Charlotty miał tu takie zniżki, że mógł wrócić do domu z szumiącą od alkoholu głową i pełnym portfelem. Unikałem tego miejsca jak ognia. To, co napisała o mnie Diana, sprawiło, że postanowiłem trochę bardziej wyjść do pracowników. Kiedy przekroczyłem próg, rozmowy ucichły, a oczy podwładnych wbiły się we mnie z przestrachem. Natychmiast odszukałem wzrokiem Dianę.
Po kilku chwilach ciszy niezręcznej ciszy, powiedziała:
– Zaraz ci to wyślę. – Pokazała na swój komputer. Nie rozmawiałem z nią od sytuacji w sali konferencyjnej. Napięcie w moim ciele nieznośnie narastało, jej głos dodatkowo mnie rozdrażnił.
Jako jedyna siedziała przy barze z otwartym laptopem i nadal pracowała. Skinąłem jej w odpowiedzi i podszedłem.
– Duże piwo z nalewaka.
Barmanka pokiwała głową, nabijając zamówienie. Wszyscy przyglądali mi się z rezerwą. Złapałem się na tym, że nie wiem, koło kogo usiąść. Nie zdawałem sobie sprawy, że widzą we mnie aż tak surowego dyrektora. Większość z nich miała na twarzach poczucie winy, które tak dobrze znałem ze spotkań w swoim gabinecie.
Z niezręcznej sytuacji wybawiła mnie dyrektor finansowa.
– Nataniel, zajęłam ci miejsce – zaświergotała, podnosząc dłoń do góry i machając na mnie.
Mimowolnie zerknąłem na Dianę, która teraz patrzyła na Patrycję z taką odrazą, jaką się czuje w stosunku do kujona przypominającego o zadaniu domowym. Powstrzymałem parsknięcie, zbliżając kartę płatniczą do terminala. Chwyciłem kufel w dłoń i ruszyłem do stolika finansistów.
Patrycja przywitała mnie z otwartymi ramionami, na ustach innych wykwitł nieszczery uśmiech. Poprawiłem klapy garnituru i usiadłem. Dopiero kiedy się okazało, że naprawdę tu zostaję, ludzie wrócili do rozmów. Barmanka pogłośniła jazz.
– Mówię wam, włączałem odcinek za odcinkiem. – Łysiejący Grzesiek podjął wcześniej przerwany temat.
– Rozmawiamy o najlepszych serialach na Netfliksie – wyjaśniła mi Patrycja z szerokim uśmiechem.
– Nie oglądam telewizji – odparłem.
Mimowolnie zerknąłem w kierunku Diany, która nadal siedziała przy barze z laptopem. Blond włosy spływały na jej plecy okryte nieprzepisową w pracy bluzką na ramiączkach. Stanowiła zdecydowanie najciekawszy widok w całym barze. Obok niej Magda piła drinka przez długą słomkę, jednocześnie coś jej opowiadając. Przyłożyłem kufel do ust, gapiąc się na moją asystentkę. Magda spostrzegła moje zachowanie i trąciła koleżankę. Diana uniosła wzrok znad laptopa i posłała mi zniecierpliwione spojrzenie. Wystukała coś na klawiaturze. Kiedy moja komórka zawibrowała, wyciągnąłem ją i odczytałem wiadomość na komunikatorze.
Diana Liszewska:
Zaraz kończę.
Doskonale wiedziałem, z czym zalega.
Nataniel Mazur:
Może lepiej by ci było skupić się przy biurku, a nie w barze?
Widziałem, jak porusza ustami, wymawiając słowo „palant”.
Patrycja zauważyła, komu się przyglądam.
– Ta dziewczyna to jakieś nieporozumienie. Niczego nie potrafi zrobić dobrze – zakomunikowała, wyraźnie się z tego ciesząc.
– Dramat – przyznała jej koleżanka, blondwłosa, otyła i znudzona życiem. – Aldona prosiła, żeby ją wdrażać, ale jak to mówią, z pustego i Salomon nie wleje.
– Co dokładnie masz na myśli? – spytałem, marszcząc brwi. Ugryzłem się w język, żeby jej nie poprawić.
– Że jest tępa. – Blondyna wydęła wargi.
– Ona się dopiero uczy – powiedział Grzesiek. – Moim zdaniem jest sympatyczna. – Poprosiła mnie, żebym jej pomógł z planowaniem budżetu.
Coś ścisnęło mnie w trzewiach. W razie pytań miała przychodzić do mnie.
– Co takiego? – zapytała Patrycja. – Czy to dlatego nie mogłeś wziąć wczoraj rozliczeń dla regionu centralnego?
Facet się zawstydził.
– No cóż. Była bardzo miła. Powiedziała, że to jest pilna sprawa i Mazur na to czeka.
Moje palce zacisnęły się na blacie. To już był szczyt bezczelności, żeby zrzucać to, co jej dałem do zrobienia, na innych. Wczoraj po ósmej dostałem poprawnie zrobiony budżet. Dobrze, że jej nie pochwaliłem.
– No nie! – powiedziała Patrycja i zwróciła się do mnie z prowokacyjnym spojrzeniem. – Tego tak nie zostawisz?
Poprawiłem okulary.
– Grzesiek, dziękuję, że jej pomogłeś – zacząłem, odstawiając kufel na blat. – Diana nie kłamała, klient pilnie czekał na te informacje. Upomnę ją, żeby następnym razem zgłaszała się do mnie, i sam będę delegować pracę.
– No ja myślę – wtrąciła ostro Patrycja. – Ta mała jest jak wąż. Wślizguje się po to, by rozpieprzyć pracę całego działu.
Po minie Grześka wnioskowałem, że się z nią nie zgadza, ale z racji tego, że jest jego przełożoną, nie ma zamiaru dyskutować.
Patrycja dopiła swój kieliszek i odstawiła z impetem.
– Od razu to z nią załatwmy.
Ku mojemu zdziwieniu odsunęła krzesło, gotowa do konfrontacji z Dianą.
– Nie – rzekłem stanowczo. – Ja się tym zajmę. W poniedziałek.
Patrycja otworzyła usta ze zdziwienia.
– Tracisz autorytet, a pracownicy wchodzą ci na głowę – oznajmiła cicho, a potem udała się do baru, by coś zamówić.
Puszysta blondynka zajęła nas obgadywaniem beznadziejnych pomysłów szefowej działu marketingu.
Mój telefon znowu zawibrował, wyciągnąłem go, żeby sprawdzić wiadomość. Diana wysłała mi to, o co prosiłem ją trzy godziny wcześniej. Prawie jej się udało. Załącznik był pusty. Zacząłem się zastanawiać, czy ona nie robi tego specjalnie.
– Przepraszam na chwilę. – Wstałem od stolika i skierowałem się przez klub w stronę baru.
Diana zdążyła schować laptopa do torby i zająć się drinkiem. Jej zgrabną figurę podkreślały rozcięcie w krótkiej spódnicy i wysokie buty. Założyła seksownie nogę na nogę i rozmawiała o czymś z koleżanką. Kiedy pojawiłem się w zasięgu słuchu, zdołałem tylko wyłapać „warsztaty weekendowe”.
Zauważyła, że podchodzę do niej, a nie do baru, i od razu sięgnęła z powrotem po komputer. Jej mina wyrażała mieszaninę niechęci, pogardy, a nawet nienawiści. Prawdę mówiąc, wyglądała tak, jakby było jej na mój widok niedobrze. Rozmowy w barze znowu przycichły. Zdarzało mi się opieprzyć kogoś na forum, więc i tym razem ludzie może spodziewali się sceny.
– Co jest źle? – zapytała Diana, nie patrząc mi w oczy.
Już otwierałem usta, żeby spytać, czy może mi jeszcze raz przesłać raport, kiedy na scenę wkroczyła dyrektor finansowa.
– Wszystko jest źle! – wtrąciła – Nie powinnaś zrzucać swoich obowiązków na moich pracowników. W tej firmie takie numery nie uchodzą na sucho.
Zacisnąłem usta. Tym razem miałem ochotę załatwić tę sprawę na osobności.
Diana otworzyła szerzej oczy, które powędrowały w stronę Grześka. Przygryzała chwilę tę swoją cudowną wargę. Kiedy myślałem, że jakoś to wyjaśni, ona wstała z krzesła.
– Jestem już po pracy – oznajmiła bez cienia skruchy, patrząc na dyrektorkę tak, jak się patrzy na coś, co się przykleiło do buta. Zarzuciła torbę z laptopem na ramię, wzięła torebkę w rękę i wypiła duszkiem swoją Tequilę Sunrise, po czym dodała: – Nie będę słuchać waszej tyrady w weekend.
Z tymi słowami przeszła dumnym krokiem przez pomieszczenie, a ludzie zaczęli jej bić brawo. Z trudem powstrzymałem uśmiech. Ale bura i tak jej nie ominie.
Diana
– Z czego ona się tak cieszy? – zapytała Zośka, z trudem łapiąc oddech. Niezdarnie naśladowała kroki blondynki prowadzącej warsztaty zumby. – I czemu ma koszulę w kratę zawiązaną na biodrach? Przecież to jej przeszkadza.
Parsknęłam śmiechem. Stadion był pełen ludzi, żar lał się z nieba, dodatkowo ogrzewając nasze spocone ciała. Z głośników leciała piosenka Daddy’ego Yankiee Con Calma. Kochałam taniec, kochałam te wibracje i latynoskie rytmy. Świetnie się bawiłam mimo gorąca. W przeciwieństwie do Zośki, która przez dwie piosenki rozgrzewki zdążyła już ponarzekać na wszystko dookoła.
– Przez wyrzut endorfin. A koszula to taka stylówka – wyjaśniłam, robiąc twerkowy krok na poom poom, girl.
– Nie rozumiem – poskarżyła się Zośka, nadal machając pośladkami, choć muzyka leciała już dalej i ja teraz robiłam dwa kroki w prawo, przez co na nią wlazłam. – Przecież to dodatkowy materiał, który ogranicza ci ruchy.
– Zośka, przestań narzekać.
Moja przyjaciółka była dzisiaj w wyjątkowo kiepskim nastroju. Miałam nadzieję, że zumba jej się spodoba. To zajęcia odpowiednie dla początkujących, osób w różnym wieku i o różnej kondycji, chudych i w rozmiarze plus. Kroki były łatwe i powtarzalne, a od tancerzy buchała pozytywna energia.
– Sorki. Po prostu ten tydzień był chujowy.
Zaczęłyśmy powoli się obracać, kręcąc koła rękami w powietrzu.
– Mój też był tragiczny – przyznałam.
– Szef ciacho daje w kość? – zapytała Zośka.
Piosenka się skończyła i żeby ustawić kolejną, trenerka zeszła ze sceny. Usiadłyśmy na podłodze i chwyciłyśmy bidony z piciem.
– Ta. Dowiedział się, że poprosiłam o pomoc innego pracownika bez jego zgody – powiedziałam między łykami. – On i wieża Eiffla próbowali mnie wczoraj ustawić przy wszystkich. Wyobrażasz to sobie?
– Wieża Eiffla?
– Tak mówię na dyrektorkę finansów. Jest wysoka i sztywna, osobiście uważam, że nie ma mózgu.
Zośka parsknęła śmiechem, opluwając się wodą.
Trenerka wróciła na scenę, w głośnikach wybrzmiał głos Iglesiasa. Poderwałam się sprężyście gotowa do dalszego kręcenia biodrami. Moja przyjaciółka jęknęła, wstając.
– Zostajesz cały dzień? – spytałam.
Trenerka odliczyła na palcach do trzech, a potem zaczęła układ opierający się na krokach w przód i w tył. Włączyłyśmy się w drugiej sekwencji.
– Ta. Muszę zrzucić parę kilo.
Spojrzałam na nią ze zdziwieniem. Zośka nie była gruba. Nie była też wysportowana, była po prostu normalna. W życiu bym nie powiedziała, że musi się odchudzać.
– Skąd taki pomysł?
Posłała mi pełne niedowierzania spojrzenie.
– Zośka! – ponagliłam ją, robiąc teraz krok w przód i jednocześnie spływając dłońmi z góry na dół.
Zauważyłam, że moja przyjaciółka straciła humor, a w jej oczach pojawiły się łzy.
Stanęłam w miejscu, patrząc na nią wyczekująco.
– Co się dzieje?
– Nic. – Wydęła usta.
– Bierz torbę – nakazałam.
– Ale … – Zośka zerknęła niepewnie najpierw na prowadzącą, a potem na mnie.
– Chodź. – Powiesiłam jej torbę na swoim ramieniu, a Zośkę chwyciłam za przegub. Mijając spoconych tańczących ludzi opuściłyśmy stadion. Przy wyjściu wsunęłam do puszki tysiąc złotych, bo to był event charytatywny dla chorej dziewczynki.
Kupiłam nam dwie kawy w rowerowej kawiarni i usiadłyśmy na plaży Poniatówce.
– Mów – zakomenderowałam.
Zośka przez kilka chwil wpatrywała się w płynącą Wisłę. Grupa przyjaciół niedaleko nas robiła sobie piknik. Wakacyjna muzyka buczała z przenośnego głośnika. Para spacerowała z labradorem o ciemnym umaszczeniu, który bawił się nad brzegiem. Cały pysk, z którego radośnie zwisał mu jęzor, miał w piasku.
Zośka poprawiła rondo słomkowego kapelusza.
– Faceci to palanci.
– Nie mogę się nie zgodzić. Któryś ci coś zrobił? – Udałam, że przygotowuję kostki do ciosu. – Pozwól, że z nim porozmawiam.
Spuściła wzrok i zaczęła żłobić palcami ścieżki w piasku.
– Umówiłam się wczoraj na randkę przez internet.
Położyłam jej dłoń pokrzepiająco na ramieniu, jednocześnie się zastanawiając, czy to będzie dziwnie wyglądało, jeśli skoczę do sklepu po coś mocniejszego. Sytuacja stała się wyjątkowa. Po twarzy Zośki zaczęły płynąć łzy.
– On powiedział, że nie wyglądam jak na zdjęciu, a potem się ulotnił. Owszem zrobiłam sobie ładne selfie bez okularów. Ale mówiłam mu, że słucham rocka…
Złość zagotowała mi się w żyłach. Zacisnęłam bezwiednie dłoń na kubku tak mocno, że spadło plastikowe wieczko, a gorący płyn sparzył mi palce.
– Co za kretyn – wycedziłam, wyciągając chusteczkę. – Nie przejmuj się. Sam pewnie też nie był zbyt piękny.
– Niestety, był. Powiedział, że nie umawia się z dziewczynami powyżej rozmiaru trzydzieści sześć. Sam cały czas ćwiczy i oczekuje, żeby jego dziewczyna też była zadbana.
Wciągnęłam świszcząco powietrze.
– Niech spierdala – powiedziałam jeszcze bardziej rozłoszczona. – Tego kwiatu jest pół światu. Zaraz znajdziesz sobie kogoś lepszego. Na twoim poziomie intelektualnym, a nie jakiegoś mięśniaka, ze sterydami zamiast mózgu.
Zośka się zaśmiała.
– Nie musisz się odchudzać – zapewniłam ją. – Wyglądasz dobrze. Po prostu musisz spotkać kogoś, kto nadaje na tych samych falach.
– No właśnie tu jest problem – stwierdziła z westchnieniem i zaczęła opowiadać o innym nieszczęśliwym romansie.
Zośka zakochała się w koledze swojego brata, ale on już kogoś miał. Chociaż wydawałoby się, że podzielają zainteresowania i ogólnie pasują do siebie jak dwie połówki jabłka, facet i tak wybrał tamtą drugą. Moja przyjaciółka była przekonana, że rolę tutaj odgrywała uroda.
– Jak ty to robisz? – wypaliła. – Faceci tracą głowę, kiedy wchodzisz do pomieszczenia.
– Nie wiem. – Wzruszyłam ramionami. – To może kwestia pewności siebie.
Zośka przyglądała się dokładnie mojej twarzy, włosom, jakby szukała klucza do męskiego serca w moim wyglądzie.
– Faceci z reguły nie traktują mnie poważnie – wyznałam. – Mają mnie za idiotkę, ale ja mam ich w dupie.
Na twarzy mojej przyjaciółki odmalowała się konfuzja.
– Nie szukam związku – podsumowałam. – Dobrze mi samej.
– A szef ciacho?
– Nie obchodzi mnie – skłamałam. Bardzo mnie obchodził, ale nie miałam zamiaru nigdy przyznać, że tak bardzo mnie pociąga jakiś facet. Nawet bardzo przystojny i o umyśle geniusza.
Moja komórka zaczęła wibrować. Nie odebrałabym, gdyby to był ktoś inny, ale dzwoniła babcia.
– Przepraszam na chwilę – powiedziałam do Zośki, po czym przesunęłam palcem po ekranie. – Halo.
Spodziewałam się kolejnego opieprzu. Nataniel na pewno się na mnie poskarżył.
– Jesteśmy zaproszone na obiad do Basi i Bogdana. Jutro o trzynastej.
– Dziękuję, ale mam już plany – odparłam automatycznie. Babcia westchnęła, jakby chciała powiedzieć, że jest zawiedziona, ale niezaskoczona. – Mogę do ciebie wpaść wieczorem. Przyniosę tajskie.
– Diana! Oni chcą cię poznać. To obowiązek służbowy.
– Nie pracuję w weekendy.
– Czy ci się to podoba, czy nie, reprezentujesz firmę cały czas. Przyślę ci adres esemesem.
Przewróciłam oczami, bardzo niezadowolona. O tej godzinie zamierzałam jeść pizzę w piżamie i oglądać serial na Netfliksie.
– No dobra, dobra. Czy on tam będzie?
– Kto?
Ten burak z kijem w dupie.
– Mój szef, CEO, dyrektor najlepszy z najlepszych i milionkrotny pracownik miesiąca, Nata… – wyjaśniłam przesłodzonym tonem.
– Nie – ucięła sfrustrowanym tonem.
Kamień spadł mi z serca. Wolałabym skręcić nogę i spędzić niedzielę w kolejce na pogotowiu, niż siedzieć z nim przy jednym stole.
Zośka przyglądała mi się uważnie.
– Pa! – pożegnałam babcię już w lepszym humorze.
– Czemu tak bardzo się nie lubicie? – zapytała po tym, jak schowałam telefon. Moje myśli znowu powędrowały do Nataniela w sportowej marynarce. Do jego męskiej szczęki z lekkim zarostem, do zamyślonej miny z błyskiem w oku.
– To jest bufon, który się wywyższa – podsumowałam. – Poza tym obiecał mi, że przejmie firmę, jak Aldona przejdzie na emeryturę.
Zośka otworzyła usta ze zdziwienia.
– Jak mógł coś takiego powiedzieć? I właściwie dlaczego? – zaczęła analizować jego postępowanie. – Gdyby naprawdę miał taki niecny plan, chyba by go trzymał w tajemnicy.
– Powiedział to, żebym się wzięła do pracy. – Machnęłam ręką, bagatelizując jego groźby.
– Może czas to zrobić? – zasugerowała moja przyjaciółka.
Napiłam się kawy, zdjęłam adidasy i zanurzyłam stopy w ciepłym piasku.
– Czemu nie może po prostu zostawić mi moich udziałów? Ja się chcę zająć tańcem, a nie cydrem. Tak ciężko to zrozumieć?
Zośka zrobiła to samo co ja. Jej czarny pedicure na bladych stopach wyglądał ponuro przy moim miętowym na opalonych.
– No to może odpuść sobie firmę? I zajmij się tańcem. Męczysz się tam.
– Nie chcę tego tak po prostu odpuścić. Te udziały mi się należą, a pieniądze są mi potrzebne.
– Na co? – dociekała Zośka.
– Na życie? – zapytałam.
Przyjaciółka zamilkła, czując w powietrzu nadchodzącą kłótnię. Wiedziałam, co sobie myśli. Ona nie miała takich pleców jak ja. Przyjechała do obcego miasta, wynajmowała pokój i sama na siebie zarabiała. Przy okazji studiowała to, co kocha. Przy niej byłam podręcznikowym przykładem lenia, egoistki i cwaniaka. Nie było mi z tą myślą po drodze, ale jak to zwykle robiłam, zepchnęłam ją gdzieś w odmęty świadomości.
– Idziemy na piwko? – spytałam wesoło, wstając z piasku i otrzepując szorty. Zośka spojrzała na mnie z niedowierzaniem.
– Jest środek dnia.
– Już po dwunastej. Jedno małe można trzasnąć.
Ubrana w różową sukienkę z nadrukiem ananasów, uzbrojona w wino jechałam samochodem w kierunku Wilanowa. Rzadko prowadziłam, bo często piłam wino. Dzisiaj mogłam sobie odpuścić.
Kolor mojej mazdy, koralowy z brokatem, sprawiał, że wszyscy na ulicy oglądali się za mną. Nie byłam doświadczonym kierowcą, więc używałam nawigacji. Na światłach pisałam z innymi dziewczynami ze społeczności tanecznej. Planowałyśmy kolejny event charytatywny. Byłam już bardzo blisko celu, skręciłam w ulicę Vogla, po czym w inną, długą, oddalając się jeszcze bardziej od cywilizacji.
„Za trzysta metrów skręć w prawo”, zakomunikował GPS. Ale tu nie ma skrętu, zastanawiałam się. W tym samym momencie dostałam powiadomienie z Instagrama. Auto zaczęło dziwnie charczeć, coś buchnęło pod maską i silnik zgasł. Było trochę pod górkę, więc wcisnęłam hamulec i wrzuciłam jedynkę. Próbowałam bezskutecznie odpalić silnik, dusząc gaz. Ktoś z tyłu się wkurzył, że blokuję ruch, i zatrąbił. Moje niedoświadczenie dało o sobie znać, zdenerwowałam się, noga zsunęła mi się z hamulca, auto przestało rzęzić i stoczyło się prosto na samochód za mną. Kiedy zaciągnęłam ręczny, było już za późno.
Moje serce zamarło, gdy ujrzałam w lusterku wstecznym, że z samochodu wysiada Nataniel. Zaraz jednak poczucie winy zastąpiła furia. Otworzyłam gniewnie drzwi i wytoczyłam się na zalany słońcem asfalt. Wypowiedzieliśmy miłe powitania w tym samym momencie:
– Co tu robisz?
– Miało cię nie być!
W nieformalnym stroju prawie go nie poznałam. Ze złością stwierdziłam, że niestety zbliża się do mojej fantazji seksownego sternika. Dzisiaj włożył białą koszulkę w niebieskie paski i brązowe krótkie spodenki. Zdjął ze złością ciemne okulary.
– Nie wiem, czy pamiętasz zasady ruchu drogowego, ale jak przed skrzyżowaniem stoi ten żółty romb z białą obwódką, to masz pierwszeństwo i jedziesz – warknął, wskazując otwartą dłonią na znak.
Założyłam ręce na piersi.
– Doskonale pamiętam. Dlatego też chciałam ci przypomnieć, że jak samochód zatrzymuje się przed tobą na wzniesieniu, to nie trzymasz mu się na dupie, tylko zachowujesz odpowiednią odległość na wypadek, gdyby się stoczył.
– Stałem dwa metry od ciebie! – wyrzucił z siebie z niedowierzaniem.
Możliwe, ale nie miałam zamiaru dać za wygraną. Podeszłam do tyłu mazdy, żeby zobaczyć skalę zniszczeń. Syknęłam. Cholera. Zderzak zarówno u mnie, jak i u niego był do wymiany.
– Nie rób dramy, mam ubezpieczenie. – Machnęłam ręką, na co Nataniel jeszcze bardziej się zdenerwował.
Bez słowa wsiadł na siedzenie kierowcy i zapiął pas. W pierwszym odruchu chciałam go prosić, żeby zajrzał pod maskę. Mój umysł stworzył kolejną gorącą wizję Nataniela w roli mechanika. Tym razem z nagim torsem.
– Z czego się śmiejesz? – zapytał złowrogo przez otwarte okno.
– Powiedz wujowi, że się spóźnię – zignorowałam jego pytanie, wybierając numer do ubezpieczyciela. To nie była moja pierwsza stłuczka, więc miałam go w kontaktach.
– Co robisz? – spytał zniecierpliwiony. – Jakoś to załatwimy.
– Moje auto nie odpala. – Kopnęłam teatralnie czubkiem buta zderzak, który jeszcze się obsunął.
Widziałam, jak Nataniel walczy sam ze sobą, zaciskając ręce na kierownicy, potem liczy cicho do trzech i wysiada.
– To się nie dzieje naprawdę – wymamrotał, mijając mnie i owiewając swoim męskim zapachem.
Zmarszczyłam czoło i zanurkowałam do samochodu, żeby otworzyć maskę. Nataniel podniósł klapę i nachylił się do środka.
– Znasz się na tym? – zapytałam, podchodząc obok niego. Nie wyglądało to najlepiej, bo ze środka wydobywał się biały dym.
Nataniel nie odpowiedział, tylko zaczął szperać. Poszedł do swojego samochodu i wyjął płyn z bagażnika.
Odkręcił korek i wlał płyn do chłodnicy. Okazało się, że gdzieś jest dziura, bo wszystko po chwili zaczęło spływać na rozgrzany asfalt.
– Nie wygląda to najlepiej – podsumowałam, ciągle próbując dodzwonić się do ubezpieczyciela.
Nataniel zamknął maskę z trzaśnięciem.
– Wsiadaj.
– To auto jest nadal zepsute – zauważyłam. – Płyn wyciekł.
Na ustach szefa pojawił się cień uśmiechu, ale ktoś zatrąbił i zaraz jego twarz przybrała grymas irytacji.
– Popchnę cię.
– Słucham? – Zmarszczyłam brwi.
Nataniel westchnął.