To zawsze byłeś Ty - Adelina Tulińska - ebook + audiobook + książka

To zawsze byłeś Ty ebook i audiobook

Tulińska Ada

4,1

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Weronika jest nauczycielką języka polskiego w szkole, gdzie przed laty sama była uczennicą. Niestety ze względu na liczne problemy placówce grozi zamknięcie. Dyrekcja wraz z nauczycielami postanawiają zorganizować wielki piknik charytatywny, podczas którego spróbują uzbierać fundusze na uratowanie tego miejsca. Sposobem, aby ściągnąć tu jak najwięcej ludzi, może być zaproszenie znanego zespołu – The Midnight Moon – którego członkowie również chodzili kiedyś do tej szkoły i to w niej rozpoczęli swoją karierę, zdobywając muzyczne stypendium i podpisując pierwszy kontrakt.

Zadanie skontaktowania się z członkami zespołu przypada właśnie Weronice, ponieważ zna ich jeszcze z czasów szkolnych. I choć bardzo tego nie chce, niestety nie ma wyboru. Problem w tym, że zarówno z wrażliwym Erykiem, jak i z charyzmatycznym Adrianem łączy ją wspólna historia. Co będzie musiała zrobić, żeby przekonać ich do występu, na który nie mają ochoty? Czy spotkanie po latach pomoże jej uporządkować emocje, czy wprowadzi jeszcze więcej zamieszania w jej sercu?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 308

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 8 godz. 51 min

Lektor: Ada Tulińska
Oceny
4,1 (400 ocen)
187
104
65
35
9
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Mogurkis48

Z braku laku…

myślałam, że będzie efekt wow, ale rozczarowanie. historia dla nudzących się nastolatek, które marzą o trójkącie z gwiazdami rocka. ciężko dotrwać do końca. rozczarowanie
30
ewitka66

Z braku laku…

Najsłabsza książka Ady. 😕
20
IwonaGaudy

Z braku laku…

Sporadycznie oceniam ale ta książka.... Główna bohaterka delikatnie mówiąc jest niemądra, początek historii może jeszcze ujdzie, potem zabrakło weny jak to dobrze i mądrze rozegrać. Szkoda, seria mafina lepsza.
20
Sanixoxo

Z braku laku…

Spodziewałam się gorącego romansu z muzyką, która grała drugie skrzypce. A wyszło coś innego. Nie rozumiem rozdziałów Weroniki i Adriana. Tej całej relacji. Mogło tego nie być jak dla mnie. Chciałabym więcej Eryka
10
Ruddaa

Z braku laku…

Królestwo węży i krwi to jedyna książka tej autorki ktora mi sie podobała.
10

Popularność




Książkę tę dedykuję wszystkim książkarom, które tak jak Weronika mają więcej książek niż znajomych. Gońcie marzenia!

ROZDZIAŁ 1

Są takie dni, kiedy masz ochotę otworzyć okno i wypieprzyć za nie trzymany akurat w rękach przedmiot. Ja miałam tak średnio kilka razy w tygodniu, a im bliżej maja, tym częściej. Czasem nawet kilka razy w ciągu godziny.

– Zachary Baryka? – zapytałam, z niedowierzaniem kręcąc głową i zaciskając dłoń na czerwonym długopisie. Siedziałam na niewygodnym krześle w pokoju nauczycielskim i próbowałam nie wyrwać sobie wszystkich włosów z głowy, sprawdzając wewnętrzne próbne matury, które regularnie robiłam swoim uczniom. – Skąd on to wziął?

– W nowym serialu na Netflixie jest Zachary – zakomunikowała Estera, rozsiadając się z filiżanką kawy przy oknie. Oparła pokaźne ramię o podłokietnik i zgarnęła kruche ciasteczko z talerzyka.

Esti, bo tak pieszczotliwie nazywali ją przyjaciele, dobiegała wieku emerytalnego, nosiła kolorowe zwiewne stroje niczym hipiska, co uchodziło jej na sucho tylko dlatego, że nauczała plastyki. Zawsze była moją ulubioną nauczycielką, a teraz też najlepszą przyjaciółką.

Posłałam jej chmurne spojrzenie zza okularów.

– Egzaminator z komisji maturalnej nie da tym ignorantom punktów za serial z Netflixa – burknęłam i napisałam przy ocenie, że w poniedziałek przemagluję całą klasę z Przedwiośnia. Reszta uczniów może podziękować fanowi serialu.

Matura zbliżała się wielkimi krokami, a oni czekali, aż sama się za nich przygotuję. Byłam załamana ich postawą „jakoś to będzie”.

Gdy drzwi się otworzyły, obie obróciłyśmy głowy. Do pokoju wszedł Henryk, siwiejący nauczyciel WF-u, który czasami podrywał Esti. Dziś jednak jego twarz była ponura. Usiadł przy stoliku, wpatrując się w okno błyszczącymi oczami.

Wymieniłyśmy porozumiewawcze spojrzenia.

– Wszystko w porządku? – zapytała Esti, podsuwając mu pod nos talerzyk z ciasteczkami.

Ja instynktownie się odwróciłam, żeby włączyć czajnik elektryczny.

Henryk nadal milczał, wpatrując się w szare niebo za oknem. Zastanawiałam się, czy to dobry moment, żeby otworzyć urodzinowe whisky, które dostałam od grona pedagogicznego i które wciąż czekało w szafce na swoje pięć minut. Oczywiście picie alkoholu na terenie szkoły było surowo zabronione, więc tylko tak sobie pomyślałam. Henrykowi musiała na razie wystarczyć herbata z cukrem i łakocie.

– Co się dzieje? – zapytała Esti, kiedy nawet moje domowej roboty ciastka nie przełamały milczenia.

Henryk popatrzył na nią, potem na mnie, po czym dramatycznie pociągnął nosem.

Przez dwa lata mojej kariery w liceum nigdy nie widziałam go nawet trochę zezłoszczonego czy smutnego. Henryk był typem nauczyciela, który dawał sobie wchodzić na głowę, zawsze pogodny i łagodny. Na rzeczy było coś poważnego.

– No już, wyduś to. – Esti poklepała go krzepiąco po ramieniu upierścienioną dłonią. – Nigdy nie jest tak źle, żeby nie mogło być gorzej. Coś wymyślimy.

– Zamykają szkołę – wyrzucił z siebie w końcu.

Nic nie mogło mnie przygotować na taki cios. Kurde, z wrażenia aż oparłam się o krzesło.

– Ożeż kurwa mać… – powiedziała Esti. – Czy to już pewne?

Henryk wyjął chusteczkę i wydmuchał nos.

– Tak. Gmina nie da kasy. Jest za mało uczniów.

– Co oni pieprzą, za przeproszeniem? – zapytałam. – Przecież nadal jest dużo uczniów.

Esti i Henryk popatrzyli na mnie bezsilnie. Uczniów było o połowę mniej niż w tamtym roku. Ludzie przeprowadzali się do dużych miast i posyłali synów i córki do tamtejszych szkół. Zresztą miałam wrażenie, że rodzi się mniej dzieci niż kiedyś. Mama stale przypominała mi, że w moim wieku była już przy nadziei, a ja zostanę pierwszą starą panną w rodzinie.

Po kilku chwilach wstałam gwałtownie z krzesła i pognałam w kierunku gabinetu dyrektorki.

Pani Waleria Grot była postrachem szkoły, odkąd pamiętam. Stale skwaszona, z czerwonymi włosami, które tylko podkreślały błysk złości w jej brązowych oczach, kojarzyła mi się ze szpilką. I tak też nazywali ją uczniowie. Wszyscy w szkole, łącznie z nauczycielami, czuli przed Szpilą respekt – z jednym wyjątkiem, o którym wolę nie myśleć.

– Czy to prawda? – zapytałam, wpadając do środka jak wariatka.

Spodziewałam się zderzyć z jej rozzłoszczonym spojrzeniem, ale zamiast tego przywitała mnie tylko bezsilnym westchnięciem. Zdjęła okulary w rogowej oprawie i przetarła zmęczoną twarz.

– Tak. Jeśli nic nie wymyślimy, we wrześniu szkoła w Czarnym Lesie nie zostanie otwarta.

– Kurwa – zaklęłam, co bynajmniej nie zrobiło wrażenia na pani Walerii. – Nie mogą zamknąć szkoły! – Zaczęłam przechadzać się po gabinecie.

Szpila uważnie śledziła mnie wzrokiem.

– Nie mamy takich pieniędzy – powiedziała bezbarwnym tonem, bębniąc palcami o podkładkę do myszki. – Nic już nie da się zrobić.

Łatwo było jej odpuścić. Ona mogła pójść na wcześniejszą emeryturę, a ja? Ja stracę pracę i o ile nie zamierzałam żebrać z cynowym kubkiem pod kościołem, czeka mnie przeprowadzka. Wzdrygnęłam się na samą myśl o opuszczaniu swojej strefy komfortu. Mnóstwo ludzi było w takiej sytuacji jak ja. Henryk? Ta buda była dla niego całym życiem! Poza tym… Nie mogli zamknąć szkoły!

– Znajdziemy jakiś sposób – szepnęłam do siebie. – Mogę upiec mnóstwo ciastek i sprzedawać je przy zjeździe do Warszawy.

Dyrektorka uśmiechnęła się kącikiem ust, ale pokręciła głową.

Wtedy do pokoju weszła Esti, a zza niej wyłonił się Henryk.

– Ja mogę stawiać tarota – zaproponowała. – Albo wystawić swoje obrazy.

Henryk uśmiechnął się ciepło.

– Ja mogę wam pomóc ustawić rzeczy.

Szpila przyglądała nam się z wyraźną goryczą. Sama musiałam przyznać, że marnie to wyglądało. Porywaliśmy się z motyką na słońce. A tu trzeba było czegoś na większą skalę, czegoś, co wesprze gmina…

– Zróbmy piknik charytatywny! – wypaliłam.– Taki na dużą skalę. Gmina udostępni nam teren pod lasem i zaplecze. Wiem, że to mają.

Zapaliłam się do tego pomysłu, ale moi współpracownicy patrzyli na mnie jak na wariatkę.

Opadłam na krzesło i ukryłam twarz w dłoniach.

– To nie ma sensu. Nikt nie przyjdzie, żeby zjeść babeczki i kupić obraz.

– Nie poddawaj się – stwierdził Henryk. – Weźmiemy dzieciaki do pomocy. Zorganizujemy rzut strzałką do celu i inne atrakcje.

Stłumiłam jęknięcie.

– Potrzebujemy czegoś bardziej wow – stwierdziła Estera. – Zastanówmy się, czy znamy kogoś wpływowego…

Dyrektorka opadła na oparcie krzesła, zanim Esti zawołała:

– Znamy!

Krew przyspieszyła mi w żyłach. Nie. Tylko nie to.

– Chłopcy z rocznika Weroniki założyli zespół – wsypała mnie przyjaciółka, od razu sięgając po swój telefon. – Gdyby zgodzili się zagrać, ściągnęłyby do nas tłumy z całego województwa.

– Na pewno są bardzo zajęci – stwierdziłam. Chyba jednak wolałam się przeprowadzić, niż stanąć twarzą w twarz z Erykiem.

– O kurna, ale są popularni! – pisnęła Esti, scrollując ekran komórki. – Ponad dziewięćset tysięcy obserwujących!

A wśród nich ja. O matko. Sama myśl, że mogę go znowu zobaczyć, budziła we mnie całą gamę dreszczy.

Szpila myślała intensywnie przez kilka chwil, przyglądając nam się wnikliwie. W końcu zabrała głos:

– Estera, skontaktuj się z gminą w sprawie terenu i daty. Wiem, że masz tam chody. – Przeniosła spojrzenie na Henryka. – Ty zaangażuj w sprawę samorząd uczniowski i komitet rodzicielski.

Moje palce zmartwiały, zaciśnięte na spódnicy.

– Weronika, tobie zostawiam kontakt z kolegami.

– Nie. – Wiedziałam, że moja odpowiedź zdziwiła wszystkich w pomieszczeniu. Na karku poczułam zimny pot. – Nie mam z nimi kontaktu – wyjaśniłam.

– Widziałam, jak poserduszkowałaś zdjęcie kapeli z ostatniej trasy – powiedziała Estera z niezmąconym spokojem. – Masz przecież też odz…

Podniosłam rękę, uciszając ją.

Kurwa.

Szpila wbiła we mnie przeszywający wzrok.

– Odśwież kontakt.

Skrzywiłam się. Ale tylko w duchu.

– Tak jest.

Wyszliśmy z gabinetu na pusty korytarz. Gdy wybrzmiał dzwonek, kilkoro uczniów opuściło sale. Kiedyś rzeczywiście było ich znacznie więcej.

Z westchnięciem wyjęłam komórkę i wyszukałam na Facebooku Eryka Ostrowskiego. Nie było to takie znowu proste, bo nie miał wpisanego w profilu pełnego nazwiska ani zdjęcia całej twarz. Na czarno-białej fotografii pojawiła się jedynie kanciasta broda z lekkim meszkiem zarostu. Pełne wargi rozchylały się ociupinkę, a między nimi zmysłowo lśnił kawałek języka. Pierwszy raz widziałam, żeby ktoś udostępniał na zdjęciu profilowym tylko kawałek swojej twarzy, a jednocześ­nie był, jak to mówią, sexy as hell. Moje serce przyspieszyło. Następnie weszłam na stronę zespołu. Zdjęcie w tle przedstawiało czterech świetnie zbudowanych mężczyzn siejących chaos na scenie i w sercach kobiet. Wyszukałam numer do menadżera. Myśląc o tym, że się nie zgodzi, trochę się uspokoiłam.

Okazało się, że prowadzi ich kobieta, Dorota Musiała. Dorota Musiała musiała być bardzo zajęta, bo nie odbierała. Wypuściłam z płuc powietrze, dziwnie rozczarowana, i wróciłam do researchu na Facebooku.

Wyszukałam Adriana Woźnickiego, którego jakimś cudem miałam w znajomych. Również bosko przystojny, bez skrępowania udostępniał swoje zdjęcie w ogromnym sombrero i z shotem tequili. Nie pozwalając sobie na wahanie, wystukałam wiadomość.

Weronika Tkacz: Cześć, mam pilną sprawę dotyczącą naszej szkoły. Podeślij mi, proszę, swój numer, to zadzwonię.

Pół godziny później spostrzegłam, że odczytał wiadomość. Ale nie raczył odpisać. Kiedy skończyła się przerwa obiadowa, musiałam wziąć się w garść. Czekała mnie jedna z tych lekcji, na których musiałam walnąć uczniom moralizatorską gadkę.

Frontman kapeli zwyczajnie o mnie zapomniał. W sumie nie byłam zdziwiona. W szkole kręciło się wokół niego mnóstwo dziewczyn, więc pewnie biedny nie miał głowy, żeby nas wszystkie spamiętać. Nie żebym była w jego fanklubie. No dobra, spróbowałam jeszcze raz zadzwonić do menadżerki. Szczęśliwie odebrała po jakimś piętnastym sygnale.

– Halo. – Nawet się nie przedstawiła.

Od razu zarzuciłam ją lawiną słów o problemach naszej szkoły i pomyśle na piknik. Słuchała mnie z umiarkowanym zainteresowaniem, możliwe, że ziewnęła w trakcie, a na koniec powiedziała:

– Chłopaki mają napięty grafik w tym roku. Przykro mi.

Potem szybko się pożegnała i rozłączyła, zostawiając mnie z otwartymi w połowie nowego zdania ustami. Poczułam się olana, i to po chamsku. Nawet nie pozwoliła mi powiedzieć, kiedy ma się odbyć piknik.

Całe popołudnie chodziłam jak struta. Wieczorem w domu zaczęłam robić to, co umiem najlepiej. Piec babeczki. Gdy mieszałam krem, moje myśli cały czas wędrowały do sytuacji szkoły i co za tym idzie, do zespołu The Midnight Moon. Podejrzewałam, że menadżerka nie przekaże chłopakom, że dzwoniłam. Do diabła, ta placówka ich wychowała! Są jej coś winni. Naprawdę mocno już wkurzona, postanowiłam spróbować z innej strony. Jak nie drzwiami, to oknem. Napiszę do wszystkich członków zespołu. Może któregoś ruszy za serce temat zamykającej się szkoły.

Eryka zostawiłam sobie na koniec. Nie wiem czemu. No dobra, wiem. Liczyłam, że któryś z jego kolegów odpisze pierwszy. Niestety tak się nie stało, więc w końcu weszłam w okienko komunikatora. Ukazały mi się jakieś stare wiadomości, do których nie miałam ochoty wracać. Pokusa, żeby się trochę potorturować, była jednak wielka. Chciałam zobaczyć stare zdjęcia, które kiedyś sobie wysyłaliśmy, więc mój kciuk zawędrował w okolice ikonek. Pech chciał, że coś mi się źle kliknęło i zamiast na multimedia nacisnęłam na kamerę, rozpoczynając nowe połączenie.

Serce podeszło mi do gardła. Chciałam to zablokować, ale ten stary grat, mój telefon, zwyczajnie się zaciął.

Eryk niestety odebrał, a mnie zatkało. Byłam upaprana ciastem, bez makijażu, z koczkiem na czubku głowy oraz w wiejskiej chustce, którą założyłam, żeby grzywka nie wpadała mi do oczu.

Za późno. Eryk przyglądał mi się z niezadowoleniem, podczas gdy mój świat zadrżał w posadach. W ustach mi zaschło ze zdenerwowania. Dziwnie było patrzeć na jego surową twarz po tak długim czasie. Od kiedy odnieśli sukces i stali się osobami publicznymi, a nawet publicznie wielbionymi, miałam wrażenie, jakby to, że byli ze mną w jednej szkole, tylko mi się przyśniło.

– Cześć – przerwałam milczenie. – Pisałam już do twoich kolegów i dzwoniłam do menadżerki… – Specjalnie zrobiłam taki wstęp, żeby sobie nie myślał. Musiał wiedzieć, że mój telefon do niego był ostatecznością.

– Z kim mam przyjemność? – zapytał schrypniętym głosem, od którego na moich plecach pojawił się dreszcz.

– Weronika Tkacz. Chodziliśmy razem do szkoły, do równoległych klas – powiadomiłam uprzejmie, chociaż moje serce skuł lód. To ja wracałam do niego myślami średnio kilka razy w miesiącu, a on pyta, z kim ma przyjemność! Pomijam fakt, że przecież widzi, kto do niego dzwoni.

Zmarszczył brwi. Nie dało się nie zauważyć, że jest bez koszulki. Na opalonej szyi lśnił jasny łańcuszek. Za jego plecami widziałam poduszkę, mogłam więc śmiało założyć, że właśnie przeleciał jakąś panienkę w hotelowej pościeli.

– Do rzeczy – sapnęłam, siadając z telefonem na kuchennym taborecie. Od nawału emocji pot ściekał mi ciurkiem po plecach. – Chcą zamknąć naszą szkołę.

– Przykro mi to słyszeć – odparł zmęczonym głosem.

– Mnie też. Dyrektorka uprzejmie i gorąco zaprasza was na piknik charytatywny.

Eryk zmarszczył brwi.

– Rzucę temat chłopakom, ale niczego nie obiecuję.

Już miałam się żegnać, bo brakowało mi tlenu od samego jego spojrzenia, gdy zapytał:

– Co u ciebie?

Milczałam, próbując zebrać myśli. W końcu bąknęłam bardzo elokwentnie:

– Okej.

– Skąd wiesz, że szkoła ma problemy? Masz jakiś kontakt z nauczycielami?

– Tak. Pracuję tu. – Nie wiem czemu, ale nagle zrobiło mi się wstyd. Wszyscy ruszyli ze swoim życiem, przeprowadzili się do wielkich miast, robili kariery, zarabiali prawdziwe pieniądze, a ja? Ja zostałam w Czarnym Lesie.

– Misiek, przyniosłam ci coś do jedzenia. – Usłyszałam damski głos zza kadru i zobaczyłam, jak Eryk zerka na dziewczynę.

– Pa – wyrzuciłam z siebie i skończyłam połączenie.

To oczywiste, że kogoś ma. Na pewno przez jego łóżko przewija się mnóstwo kobiet. Co ja sobie myślałam? Że czasem mnie wspomni, bo byłam dla niego ważna? Powinnam się cieszyć, że w ogóle odebrał i poświęcił mi kilka chwil. I powinnam przestać tak na niego reagować. To tylko mężczyzna, co z tego, że sławny i sexy as hell? Czemu musiałam być taka beznadziejna?

Z tymi ponurymi wnioskami wróciłam do mieszania kremu, starając się nie myśleć o tych niebieskich oczach. Drżałam na całym ciele na wspomnienie tembru jego głosu, a przecież jego usta nie powiedziały nawet nic dwuznacznego.

Następnego dnia Szpila wezwała mnie, Esti i Henryka do swojego gabinetu. Z bardzo surową miną zmierzyła nas wzrokiem.

– I co? – zapytała.

– Gmina musi znać termin pikniku, bo mają też inne wydarzenia – powiedziała Esti. – Ale zgodzili się nam pomóc. Koło gospodyń wiejskich zapewni jedzenie.

– Dzieciaki bardzo się zaangażowały – dopowiedział Henryk. – Ojciec jednego z nich prowadzi agencję eventową, pożyczy dmuchańce dla dzieci. Dodatkowo uczniowie zorganizują budkę pocałunków.

Dyrektorka wyraźnie nie była zadowolona z pomysłu budki.

– Każda złotówka się liczy – zauważyłam, a wtedy spojrzenia wszystkich skupiły się na mnie. Znowu poczułam się jak uczennica, która oblała test. – Członkowie zespołu to omówią – oznajmiłam, nie wchodząc w szczegóły.

– Dobrze naświetliłaś im sytuację? – spytała Szpila, bawiąc się ostrym piórem.

Skinęłam głową.

– Dodałaś do tego odpowiednią dawkę dramatyzmu? – zapytała Esti.

– Jasne.

– Dałaś im do zrozumienia, że są naszą ostatnią nadzieją? – zapytał Henryk.

Westchnęłam.

– Dajmy im trochę przestrzeni – rzekłam. I mnie przy okazji.

– Gmina musi znać termin – naciskała Esti.

Znowu wszyscy spiorunowali mnie tym spojrzeniem. Nie chciałam się czuć jak namolna mucha, która codziennie przypomina Erykowi o swoim problemie. Oni byli tam – sławni, bogaci, przystojni. Ja nadal byłam tutaj, nadal biedna, nieciekawa i samotna.

Nagle drzwi się otworzyły i do gabinetu zaczęli się wlewać uczniowie.

– Czy to prawda, że The Midnight Moon będą grać na pikniku? – zapytała Marta, ciągnąc się za warkocz w kolorze słomkowego blond. Jej ruda koleżanka podskakiwała obok z głupkowatym uśmiechem.

– Nie, to plotki – oznajmiłam, posyłając karcące spojrzenie Henrykowi.

– Ale pan trener mówił…

– Pan trener się pomylił – syknęłam.

– Adrian Woźnicki i Eryk Ostrowski pochodzą z Czarnego Lasu – zakomunikował chłopak w czapce z daszkiem, odczytując dane z komórki. – Chodzili do naszej szkoły.

– Powinna ich pani znać. Byli w pani roczniku, widzieliśmy zdjęcia ze studniówki na stronie szkoły – zaśpiewała Karolina, ruda koleżanka Marty.

– Już pani z nimi rozmawiała?

Westchnęłam. Zabiję Henryka, poważnie.

Dzieci zaczęły piszczeć, że mam do nich zadzwonić, żeby ich sprowadzić. Że są ostatnią nadzieją na uratowanie szkoły. Jakbym tego nie wiedziała. I nagle do mnie dotarło, że wszyscy myślą, że tego nie zrobiłam.

– Cisza – jedno słowo z ust Szpili wystarczyło, żeby wszyscy zamilkli.

Uniosłam pojednawczo ręce.

– Rozmawiałam wczoraj z menadżerką zespołu The Midnight Moon. Muszą to przedyskutować. Nie dali jeszcze odpowiedzi, ale obiecuję, że jak dadzą, dowiecie się pierwsi – zakomunikowałam. – Tymczasem proponuję wam wrócić do nauki. Najwyżej zrobimy charytatywną wersję olimpia…

Odpowiedziało mi pełne rozczarowania buczenie.

Na szczęście wybrzmiał dzwonek i wszyscy musieli iść na lekcję. Z fałszywym uśmiechem chwyciłam za klamkę, zostawiając Szpilę z jej surową miną po drugiej stronie drzwi.

ROZDZIAŁ 2

Adrian siedział za długim stołem w swoim chillroomie i pochłaniał frytki. Od czasu do czasu robił sobie przerwę, żeby napić się piwa z butelki. Emil i Olek umieścili swoje tyłki na sofie, w dłoniach trzymali pady i grali w gry video, przeklinając przy tym siarczyście. Wokół nich walały się pudełka po jedzeniu na wynos i puste butelki.

Opadłem na miękkie krzesło i otworzyłem sobie piwo otwieraczem w kształcie gołej laski.

– Łeb mi pęka – poskarżył się Adrian, miętosząc czarne jak smoła włosy. Cuchnęło od niego kacem na kilometr. Nie uszło mojej uwadze, że ma na sobie tę samą koszulkę, w której żegnał się ze mną wczoraj.

– Dzień jak co dzień – zauważyłem, z pozycji siedzącej uchylając okno.

– Kurwa! – przeklął Olek. – Oszukujesz!

Wyjąłem telefon z kieszeni i odruchowo wszedłem na Facebooka. Znalazłem profil Weroniki i kliknąłem w jej zdjęcie profilowe. W wielkich okularach i schludnym kucyku wyglądała bardzo niepozornie.

– Pamiętasz Weronikę? – Pokazałem zdjęcie Adrianowi, który na chwilę stracił zainteresowanie jedzeniem. – Chodziła do A.

– Nie kojarzę – wyznał, rzucając okiem na ekran mojego telefonu. – Ale wygląda na to, że kujony pozostają kujonami. – Zaśmiał się chrapliwie.

Skrzywiłem się. Dałbym sobie odciąć rękę, że kłamie.

– Dzwoniła do mnie wczoraj – podjąłem, widząc, że w piwnych oczach kumpla pojawia się błysk zainteresowania. – Powiedziała, że naszej szkole grozi zamknięcie.

– Wszystko, co ma początek, ma też swój koniec. – Wzruszył ramionami z miną filozofa i ponownie wziął łyk z butelki.

– Prosi, żebyśmy zagrali na pikniku.

Adrian przestał przeżuwać, a chłopacy odwrócili głowy od ekranu.

– Mam nadzieję, że niczego jej nie obiecałeś – warknął rozdrażniony.

Wiedziałem, jakie ma zdanie na temat występów charytatywnych. Cały czas ktoś do nas pisał, prosząc o album z podpisami na aukcję, jeden występ albo pojawienie się na czyichś urodzinach, weselu i tak dalej. Mieliśmy sporo obowiązków, dlatego zrzucaliśmy odpowiadanie na tego typu wiadomości na naszą specjalistkę od social mediów, która wysyłała płyty po zweryfikowaniu tożsamości proszącego. Nic więcej. Taką obraliśmy strategię. Okazało się, że całkiem spora liczba tych aukcji to była zwyczajna ściema.

Ścisnąłem palcami nasadę nosa.

– Chodzi o naszą szkołę.

– W dupie ją mam – warknął. – Szpili i innym zgredom mogę dać co najwyżej krążek z pozdrowieniem środkowego palca.

Okej. Zapytałem, miałem czyste sumienie. Adrian o wszystkim decydował, a ja umywałem ręce.

Napisałem wiadomość do Wery:

Eryk Ostrowski: Napięty grafik. Nie da rady wcisnąć jeszcze jednego koncertu.

Wtedy drzwi otworzyły się i do środka wpadła nasza menadżerka, Dorota. Od razu zaczęła nam rozdawać kartki A4.

– Jak postępy? – zapytała, stając u szczytu stołu. Położyła teczkę i zaczęła przyglądać się nam uważnym wzrokiem. Podczas gdy my wyglądaliśmy jak banda lumpów po wczorajszym melanżu, ona zachowywała pełen profesjonalizm. Nigdy nie piła z nami alkoholu. W jej mniemaniu toast najlepiej wznosi się kawałkiem sushi. W białym kombinezonie i z jasnymi włosami zaczesanymi na żel kojarzyła mi się z jedną z modelek w kolorowych magazynach dla kobiet.

– Pracujemy nad tym – odpowiedział Adrian za wszystkich, nawet nie patrząc na kartkę.

Gówno prawda. Od miesięcy nam nie szło. Każdy zajął się tylko chlaniem, zaliczaniem panienek i marnotrawieniem czasu.

– Rozmawiałam z organizatorami – rzuciła, wskazując brodą na papiery. – Chcą rozwiązać umowę na piosenkę.

Trzymałem w rękach aneks, którego treść przyprawiła mnie o dreszcz.

– Czemu?

Dorota posłała mi spojrzenie mówiące „wiesz czemu”. Westchnęła, przeczesując krótkie blond włosy czerwonymi paznokciami.

– Uznali, że bardziej nada się piosenkarka.

Ładnie ubrali to w słowa. Podpisali z nami umowę pół roku temu, a my nadal nic im nie daliśmy. Też bym się wkurwił.

Kątem oka dostrzegłem na wyświetlaczu trzy podskakujące kropki. Weronika zapewne pisała żałosne błagania. Już siebie nienawidziłem za to, że będę musiał ją spławić.

– Niech spierdalają – stwierdził Adrian. Odrzucił kartkę, odchylając się na krześle i kładąc nogi na stole. – Jeszcze będą nas przepraszać.

Dorota i ja wymieniliśmy znaczące spojrzenia. Adrian ze swoim image’em buntownika robił dobry show, laski się w nim bujały i dla wizerunku kapeli było to świetne. Jednak praca z nim… mówiąc delikatnie, nie należała do najłatwiejszych.

– Zaproponowałam duet. – Dorota uciekała wzrokiem w kierunku chłopaków, którzy znowu zajęli się grą. I tak nie mieli nic do gadania. O wszystkim decydował on. Twarz naszego zespołu.

– Nie – odparł od razu Adrian.

– Dlaczego nie?

– Nie będziemy się szmacić – stwierdził lekkim tonem.

Dorota spojrzała na mnie w poszukiwaniu pomocy, ale wzruszyłem ramionami.

– Rozmawiałam z agentem Devi – mimo wszystko odważnie podjęła wątek.

Devi była zajebiście uwielbianą przez młodzież piosenkarką pop. Jej plakaty przez cały zeszły rok zdobiły domy handlowe w centrum Warszawy.

– Może to niegłupi pomysł, ludzie ją lubią – stanąłem po stronie menadżerki. – Jej twarz i głos ozdobią galę Esportu.

– Chciałeś chyba powiedzieć „jej cycki”. Nie – warknął Adrian, posyłając mi zniesmaczone spojrzenie.

– Ja tam nie mam nic do jej cycków – wtrącił Emil, wysuwając swój obleśny język.

– Szanujmy się – poprosił Adrian ze zmęczeniem.

– Nie mogę dłużej na to pozwalać – warknęła Dorota, mrużąc pomalowane na ciemno oczy. – Od miesięcy nie zarabiamy.

Zgniotłem kopię aneksu w kulkę i wysokim łukiem wrzuciłem do kosza.

– Może zaangażujmy w to kogoś nieznanego. Jakąś laskę, która wyjdzie, zaśpiewa dwa słowa w refrenie i nie weźmie dużo – zaproponowałem.

– No to może zostawmy to tak, jak jest – mruknął Adrian. – Mamy przecież Anastazję i Igę. – Te dwie dziewczyny wspomagały nas na niektórych koncertach chórkami. – Napiszemy piosenkę, w której będą miały swoje pięć minut, i tyle.

– Nie widzę tego – bąknął Emil. – Bez obrazy, ale one nie są częścią zespołu. Poza tym nie wyglądają wystarczająco scenicznie. Devi to co innego. Weźmy ją.

– Serio nadal żyjemy w czasach, kiedy kobietom odmawia się wejścia do pierwszego rzędu dlatego, że mają drobną nadwagę? – spytałem.

Dorota spojrzała na mnie ponuro.

– Dziewczyny rozwiązały umowy.

– Co? Dlaczego?

– Może dlatego, że ktoś – tu spojrzała na Adriana i zakreś­liła palcami cudzysłów – „zabronił tym tłustym pasztetom stać zbyt blisko siebie, żeby nie było ich widać na zdjęciach”.

Adrian westchnął z irytacją.

– Obrażalskie. Wcale tak nie powiedziałem.

– Powiedziałeś – wtrącił Emil.

– Sam chcesz zaśpiewać? – zapytał Adrian, po czym zapiał słowa refrenu wysokim, piskliwym głosem.

– Palant – skwitował Emil.

– Potrzebujemy świeżej krwi, oryginalnego głosu – stwierdziłem. – Kogoś, kto jeszcze się nie zeszmacił, jak to mówi Adrian.

Dorota zerknęła na mnie kątem oka i kiwnęła.

– Tak, załatw nam taki nieoszlifowany diament – poprosił Adrian z miną, jakby bardzo bolała go głowa i marzył tylko o tym, by ta męcząca rozmowa wreszcie dobiegła końca.

– Skontaktuję się z wytwórnią, może kogoś nam wyczarują. – Dorota wzięła teczkę pod pachę, a potem pokazała na nas czerwonym paznokciem. – A wy weźcie się do roboty!

Opuściła pokój z chmurną miną.

Znowu zerknąłem telefon, a konkretnie na wiadomość, której nie zdążyłem odczytać. Wera ją wycofała. Złapałem się na tym, że jestem ciekaw, co odpisała.

– Spierdalam do sauny, idziecie? – rzucił Adrian.

Pokręciłem głową.

Opuściłem willę Adriana na Żoliborzu i wsiadłem do astona martina. Nie miałem planów na resztę dnia, mogłem wrócić do domu i poćwiczyć albo pognić w łóżku przed telewizorem. Telefon Wery obudził jednak dawne wspomnienia i nabrałem ochoty na wycieczkę na stare śmieci.

Wyprzedziłem trzy wlekące się przede mną auta, wciskając gaz do dechy, i skręciłem w kierunku wylotówki z Warszawy. W głośnikach wybrzmiewał jazz. Uchyliłem okno, wpuszczając do środka zapach spalin. Na światłach wyciągnąłem puszkę energetyka z podłokietnika i otworzyłem ją. Syknęła cicho już po chwili zimny słodki napój zalał moje gardło.

Kiedy wjechałem do Czarnego Lasu, wspomnienia uderzyły we mnie z gwałtowną siłą. To raptem godzina jazdy od Warszawy, a ja nie byłem u rodziców od ponad roku.

Podjechałem pod budynek szkoły. Już teraz wyglądała jak opuszczona. Pożółkła elewacja była gęsto pokryta smugami od zacieków. Kraty w oknach na parterze zdawały się pordzewiałe. Kiedy tak gapiłem się otępiały na drzwi z odchodzącą farbą, którymi kiedyś codziennie wchodziłem i wychodziłem, zadzwonił mój telefon.

Wera.

Odebrałem, zerkając w stronę okien na piętrach. Zastanawiałem się, czy widzi mnie przez któreś z nich.

– Halo.

Na wyświetlaczu ukazała się jej zmartwiona twarz. Tło za nią wskazywało, że jest już w domu. Dostrzegłem niemodne szafki kuchenne i żyrandol w kształcie papierowej kuli.

– Proszę, pogadaj jeszcze raz z kolegami… – W jej oczach rozbłysły łzy, a ja poczułem dziwny dyskomfort.

– Przykro mi. Naprawdę nic nie da się zrobić – oznajmiłem, robiąc równie zbolałą minę.

– Dzieci na was liczą – sięgnęła po mocny argument, zawiązując lśniące włosy na czubku głowy.

Mimowolnie gapiłem się na jej drżące, spuchnięte od przygryzania wargi.

– Niepotrzebnie im coś obiecałaś – zauważyłem sucho, odganiając od siebie erotyczne wizje z tymi słodkimi ustami w roli głównej. Kobieta płakała, a ja myślałem o niej jak o przedmiocie. Co się ze mną działo?

– To nie ja. Henryk puścił parę.

– Henryk?

– Trener Jaskółka – pospieszyła z wyjaśnieniem.

Przypomniałem sobie rumianego gościa w ortalionowym dresie, który na zajęciach kazał nam robić jaskółkę, a potem sam siadał na ławce i wcinał kanapkę. Parsknąłem śmiechem, za co zostałem zgromiony niebieskim spojrzeniem Wery.

– Od września zostaniemy bez pracy – pożaliła się. – Błagam cię. Gmina dostosuje termin pod was, wystarczy, że pojawicie się na chwilę. Możecie zagrać z playbacku.

Poczułem, jakby wymierzyła mi policzek. Co jak co, ale do pracy podchodziłem profesjonalnie.

– Nigdy nie gramy z playbacku – syknąłem.

– Dobra, dobra. – Machnęła ręką, wycierając wilgotną skórę pod oczami. – W każdym razie… To wasza szkoła, jesteście jej to winni. Liczymy na was.

Uśmiechnęła się kwaśno przez łzy, a ja prawie zazgrzytałem zębami ze złości.

– Niczego nikomu nie jesteśmy winni. Nie. To ostateczna odpowiedź. I nie nagabuj mnie więcej, bo cię zablokuję.

Z tymi słowami skończyłem połączenie, rzuciłem telefon na siedzenie i odjechałem z piskiem opon.

To było nie w moim stylu. Gdy na skrzyżowaniu chwyciłem za komórkę, żeby oddzwonić i przeprosić ją za swoją nerwową reakcję, zobaczyłem na wyświetlaczu wiadomość, a w niej tylko jedno słowo: „palant”. Ze świstem wypuściłem powietrze przez zęby. Nie będę się z nią kłócić. Adrian o wszystkim decyduje, niech jego męczy. W końcu z nim też chodziła do szkoły.

Wkrótce podjechałem pod niewielki dom z szarym dachem. Wysiadłem, trzaskając drzwiami, i podszedłem pod furtkę. Wcisnąłem dzwonek. Firanka w oknie się poruszyła, ukazując zaskoczoną twarz mamy. Odwróciła się, zapewne by zawołać do ojca. Poczułem się jak ostatni gnój, widząc wzruszenie na jej twarzy. Ostatnie trzy lata przemknęły mi jak z bicza strzelił. W domu byłem chyba rzadszym gościem niż koleś, który spisuje liczniki.

Wszedłem na schludne podwórko i obszedłem budynek, kopiąc ze złością małe kamyczki na ścieżce. W drzwiach czekali na mnie rodzice.

– Eryczku, właśnie wyjęłam drożdżowe rogaliki z pieca. Chodź! – Matka rzuciła mi się na szyję. Miała na sobie fartuszek w kwiaty, włosy upięła spinką na czubku głowy. – Co cię do nas sprowadza?

– To już nie można po prostu wpaść do rodziców? – zapytałem.

Ojciec posłał mi niedowierzające spojrzenie. Był sporo starszy od mamy, biała krótka broda okalała jego żuchwę. Kiedy wkładał do ust fajkę, wyglądał jak kapitan ze starych czasopism. To po nim odziedziczyłem kobaltowe tęczówki.

Weszliśmy do środka. Kuchnia w moim rodzinnym domu zawsze kojarzyła mi się ze stołówką. Meble sprzed dwudziestu lat plus lampy halogenowe zawieszone pod sufitem. Nie to co u mnie. Właśnie zdałem sobie sprawę, że rodzice jeszcze nigdy u mnie nie byli. Jeśli już przyjeżdżali do Warszawy, zabierałem ich do restauracji, wykręcając się bałaganem.

Mama zaczęła tańczyć przy blacie, żeby zaparzyć herbatę w imbryku.

– Pewnie przyjechałeś do gminy, co, synku? – zapytała. – Jestem z ciebie taka dumna!

– Co? – zapytałem, siadając przy stole zasłanym niebieską ceratą.

– Od razu się domyśliłam, że chodzi o was! – zaświergotała, tryskając entuzjazmem.

– Nie wiem, o czym mówisz – przyznałem.

– Och, daj spokój. Szkoła organizuje piknik charytatywny. Joanna z gminy mi mówiła, że ponoć ma wystąpić jakiś znany zespół.

– Nie chodzi o nas. Proponowali nam to, ale mamy zbyt napięty grafik.

Mama wyglądała na rozczarowaną. Ojciec natychmiast objął ją troskliwie i pokręcił głową z dezaprobatą.

– Nie znajdziecie czasu? To ważne, mogą zamknąć szkolę – rzekła cicho, skupiając wzrok na przygotowaniu naparu.

Domyślałem się, że pragnie z dumą wypiąć pierś przed sąsiadkami i wskazać mnie palcem na scenie. Nie chodziło o muzykę ani o sławę, tylko o fakt, że ma dobrego i szlachetnego syna. Gdyby wiedziała, jakim darmozjadem stałem się przez ostatnie półtora roku… Nie poznałaby własnego syna i nie miałaby z czego być dumna.

– To nie mój problem – wyplułem z siebie. – Możemy zmienić temat?

– Ale…

– Męczy mnie ta rozmowa. – Przetarłem twarz.

ROZDZIAŁ 3

Co za kutas! Zacisnęłam pięści na kawałku Bogu ducha winnego ciasta drożdżowego. Jakby tego było mało, poryczałam się przed komórką. Czemu jego odmowa tak mnie zabolała? Podchodziłam do sprawy zbyt osobiście.

Byłam na skraju załamania nerwowego, czując, że wszyscy na nich liczą. Że liczą na mnie, a ja ich rozczaruję.

Dlatego kiedy następnego dnia weszłam na kolejne zebranie w gabinecie Szpili, na którym uczniowie gapili się na mnie z wyczekiwaniem, spanikowałam.

Powietrze w środku było duszne. Oparłam się niedbale o ścianę, krzyżując dłonie na piersi. Miałam nadzieję pozostać niezauważoną przez większość spotkania. Niestety mój plan już na samym początku spalił na panewce, bo od kiedy przekroczyłam próg, wszystkie oczy skupiły się na mnie.

– I co, wystąpią? – zapytał Henryk, kiedy napięcie osiąg­nęło apogeum.

Nie, powiedz prawdę.

Nie umiałam jednak wykrztusić z siebie tego słowa. Patrząc w ich pełne nadziei twarze, miałam wrażenie, że od mojej odpowiedzi zależy ich życie. Co zresztą poniekąd było prawdą, bo wszyscy stracą pracę, a dzieciaki zostaną przepisane do szkoły w sąsiedniej wsi. Która, nawiasem mówiąc, nie cieszyła się dobrą sławą. Co ja gadam! Ta szkoła wychowała największych mazowieckich kryminalistów. Musiałam coś wykombinować. Widząc oczami wyobraźni moich uczniów za kratkami rejonowego zakładu poprawczego, bąknęłam:

– Jasne.

Wszyscy zaczęli się cieszyć. Dziewczyny piszczały, obejmując się i podskakując. Szpila wyglądała, jakby miała dostać zawału serca, a Henryk zacisnął pięść i wyrzucił ją zwycięsko w powietrze.

Jezu Przenajświętszy.

Nagle poczułam mocny chwyt na swoim nadgarstku. To Esti wyciągnęła mnie na zewnątrz z przepraszającym uśmiechem. Zaprowadziła mnie do swojej sali, w której czuć było terpentyną. Upewniła się, że nikt za nami nie idzie, i trzasnęła starymi drzwiami.

– Co ty wyprawiasz? – syknęła z przerażoną miną.

– Spanikowałam – przyznałam z bólem. – Co teraz?

Wciągnęła powietrze ze świstem, opierając ręce na wiekowym kredensie.

– Nie mam pojęcia. Musisz coś wykombinować. A może jednak to przemyślą?

Pokręciłam głową, wodząc wzrokiem po pracach plastycznych zawieszonych na tablicy korkowej.

– Zostałam spławiona i olana z każdej możliwej strony – przyznałam, marszcząc brwi. – Prawdę mówiąc, trochę im uderzyła sodówa do głowy. Eryk potraktował mnie jak jakąś natarczywą…

Syknęłam ze złości, zaciskając palce na ołówkowej spódnicy.

– Może uczniowie się za nich przebiorą i odtworzą ich piosenki? – zaproponowałam, po czym podeszłam do rozstrojonego pianina i zagrałam kilka dźwięków. – Mogę im zrobić tło.

Obydwie wiedziałyśmy, że to nie ściągnie tutaj tłumów, które będą wysoko nad głową trzymać banknoty.

Estera wymamrotała coś niezrozumiałego. Bardzo prawdopodobne, że pojawiło się tam wyrażenie „pójdziemy z torbami”.

– Nie umiałam powiedzieć im prawdy – wyznałam, grając pierwsze akordy Dziewczyny z truskawkowymi ustami, mojej ulubionej piosenki The Midnight Moon. – Wszyscy tak bardzo na nich liczą, że to łamie serce.

– O matko… – Esti złapała się za głowę. – Przecież jak prawda wyjdzie na jaw, wybuchnie skandal!

Doznałam olśnienia, grając akordy refrenu. Na moich rękach pojawiła się gęsia skórka, nawet kilka dźwięków na tym rozklekotanym instrumencie na mnie działało. Uśmiechnęłam się wilczo, kiedy przyszedł mi do głowy błyskotliwy pomysł.

– Co? – spytała Estera, obserwując mnie z niepokojem.

Z trudem oderwałam dłonie od klawiatury, wyciągnęłam z kieszeni komórkę i wybrałam numer dawnego znajomego, który, jak wiedziałam, pracował teraz w jednej z najpopularniejszych gazet.

– Mam dla ciebie świetny materiał! – zakomunikowałam radosnym tonem, ścierając łzy z policzków. A potem umówiłam się z nim na spotkanie jeszcze tego samego dnia.

– Co ty znowu wymyśliłaś, Wera? – Esti przyglądała mi się z przerażeniem.

Wzruszyłam niewinnie ramionami.

– Powiedziałaś, że wybuchnie skandal, jeśli ludzie dowiedzą się, że The Midnight Moon nie zagra… – podjęłam z przebiegłą miną.

– Jesteś potworem – stwierdziła, jednak nie bez uznania. – To się może udać. A nawet jeżeli nie, nagłośni sprawę.

Pokiwałam głową. Może i byłam okrutna, ale obiecałam, że zrobię wszystko, żeby uratować szkołę. A „wszystko” z definicji zawiera w sobie podłożenie świni paru wyniosłym dupkom…

Następnego dnia była sobota. Nie musiałam się zrywać, ale z nerwów obudziłam się skoro świt. Jeszcze w piżamie włączyłam laptopa i weszłam na serwis gazety.

Tak, był tam!

Z walącym sercem kliknęłam w wielki nagłówek.

Członkowie The Midnight Moon zostali zaproszeni

na piknik ratujący lokalną szkołę.

Dalej było kilka ogólnych informacji o wydarzeniu. Żadnych zapewnień, że zagrają, ale byłam pewna, że ludzie tak to odbiorą. Może podkładałam im właśnie świnię życia, ale na Boga, byłam zdesperowana! Czy to naprawdę tak dużo? Pojawić się jednego dnia na pół godziny i odśpiewać dwa numery z gitarą akustyczną? Sama bym to zrobiła, gdyby ktoś chciał mnie słuchać. Sprawdziłam ich koncerty, kolejną trasę rozpoczynali dopiero we wrześniu. W wakacje mieli się pojawić na jednym festiwalu. JEDNYM. Bez przesady. To szkoła udostępniła im kiedyś salę do ćwiczeń i załatwiła pierwsze instrumenty. Byli nam to winni.

Nie mogłam znieść myśli, że tak bardzo mnie rozczarowali, a ja tak bardzo uwielbiałam ich muzykę. Czułam, że teraz Eryk już totalnie mnie znienawidzi, ale powtarzałam sobie, że będę w stanie to znieść.

W ciągu godziny w internecie zawrzało. Na profilu kapeli zaczęły pojawiać się komentarze z pytaniami o datę i sprzedaż biletów. Jednocześnie wielu ludzi przekazało im swoje wyrazy uznania i podziękowania.

Podkurczyłam nogi, z kubkiem kawy i turbanem na mokrych włosach, śledząc rozwój wydarzeń. Nie zdziwiłam się, kiedy mój Messenger zaczął pikać, obwieszczając nowe połączenie od Eryka. Krew w moich żyłach przyspieszyła, jednak odebrałam, uśmiechając się szelmowsko.

Eryk wyglądał, jakby dopiero ktoś go obudził bardzo nieprzyjemnym telefonem. Zmierzył ze zdziwieniem mój turban, rozchylając wargi. Tak, to było właśnie moje szczęście. Nigdy nie mógł zadzwonić, kiedy byłam umalowana i gotowa do wyjścia.

– Wera, coś ty najlepszego narobiła?! – zagrzmiał. – Ta gazeta musi natychmiast zdjąć artykuł i napisać przeprosiny.

Zaśmiałam się w głos.

– A co ja mam z tym wspólnego? – zapytałam, spokojnie dmuchając w parującą kawę.

– To nie ty podałaś informacje prasie? – zapytał zbity z pantałyku.

– Ja – przyznałam bez skrupułów. – Z czym masz problem?

Zminimalizowałam okno rozmowy, ciesząc się, że nie widzi mojej tapety, na której był on sam, i jeszcze raz weszłam na stronę gazety.

– Członkowie The Midnight Moon zostali zaproszeni na piknik ratujący szkołę… – wymruczałam pod nosem. – Piknik zostanie zorganizowany późną wiosną… Szkoła i gmina zapewnią wachlarz atrakcji… Nie widzę tu żadnej nieprawdy – oznajmiłam, czyszcząc szkła okularów.

– Nie grasz czysto – usłyszałam zachrypnięte syknięcie. – Dobrze wiesz, jak to brzmi.

Wróciłam do okna rozmowy. Wzruszyłam ramionami.

– Po prostu napiszcie u siebie na profilu, że nie dacie rady ruszyć tyłków i pomóc tym biednym dzieciakom. – Poczęstowałam go kolejnym kwaśnym uśmiechem, po czym się rozłączyłam.

Za chwilę zadzwonił ponownie.

– Słucham? – zapytałam słodko.

– Wera – zaczął, ściskając nasadę nosa. – Nie zdajesz sobie sprawy, jakie będę miał przez ciebie problemy.

– To nie moje problemy – odpowiedziałam, parafrazując jego słowa. Eryk potarł dłonią kark, przyglądając mi się wnikliwie. Moje serce zaczęło szaleńczo walić o klatkę piersiową. – Muszę kończyć, jestem zajęta.

Rozłączyłam się i padłam na łóżko.

Więcej nie zadzwonił. W internecie viralowo rozprzestrzeniła się wiadomość o koncercie. Fani byli zaskoczeni i zachwyceni. Zauważyłam, że ktoś odpowiedzialny za stronę zespołu zaczyna odpisywać na komentarze. Nie sprostował tych informacji, więc była nadzieja. „Nie znamy jeszcze szczegółów” – brzmiało enigmatyczne stanowisko.

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

ROZDZIAŁ 4

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

ROZDZIAŁ 5

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

ROZDZIAŁ 6

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

ROZDZIAŁ 7

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

ROZDZIAŁ 8

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

ROZDZIAŁ 9

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

ROZDZIAŁ 10

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

ROZDZIAŁ 11

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

ROZDZIAŁ 12

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

ROZDZIAŁ 13

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

ROZDZIAŁ 14

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

ROZDZIAŁ 15

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

ROZDZIAŁ 16

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

ROZDZIAŁ 17

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

ROZDZIAŁ 18

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

ROZDZIAŁ 19

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

ROZDZIAŁ 20

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

ROZDZIAŁ 21

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

ROZDZIAŁ 22

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

ROZDZIAŁ 23

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Epilog

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Playlista

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Słowo od autorki

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Redaktorka prowadząca: Marta Budnik

Wydawczyni: Joanna Pawłowska

Redakcja: Anna Płaskoń-Sokołowska

Korekta: Katarzyna Kusojć

Projekt okładki: Łukasz Werpachowski

Zdjęcie na okładce: © Анастасия Гевко, © Віталій Баріда / Stock.Adobe.com

Copyright © 2023 by Adelina Tulińska

Copyright © 2023, Niegrzeczne Książki an imprint of Wydawnictwo Kobiece

Agnieszka Stankiewicz-Kierus sp.k.

Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.

Wydanie elektroniczne

Białystok 2023

ISBN 978-83-8321-453-5

Grupa Wydawnictwo Kobiece | www.WydawnictwoKobiece.pl

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Aneta Vidal-Pudzisz