Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
32 osoby interesują się tą książką
Black River Falls, malownicza miejscowość nad jeziorem i rzeką w Wisconsin to idealne miejsce na beztroskie wakacje. Jednak nie dla Rosalie. Po tragicznej śmierci swojego chłopaka, Derecka, dziewiętnastolatka straciła chęć do życia. Jej rodzina ze względu na polskie korzenie, uznawana jest wśród społeczności za pogańską i zacofaną, czego Rosalie bardzo się wstydzi.
Pod presją ukochanej babci decyduje się wziąć udział w święcie Nocy Kupały, podczas którego dziewczęta puszczają wianki na wodzie, by odnaleźć swoje przeznaczenie. W przeciwieństwie do koleżanek, które marzą o związkach z żyjącymi chłopcami, celebrytami czy wymyślonymi ideałami, Rosalie desperacko pragnie powrotu zmarłego chłopaka.
Na jej błaganie odpowiada jednak ktoś zupełnie inny...
"Syn mroku" przeniesie Cię w słowiański świat pachnący ziołami szeptuch i rozgrzany żarem ogniska. To historia dla tych, którzy kochają romanse z nutą grozy, magii i tajemnicy. Czy odważysz się przekroczyć próg, za którym granica między życiem a śmiercią jest niepokojąco cienka, a spotkanie z czarnowłosym demonem z zaświatów okaże się piekielnie gorące?
Ze względu na tematykę śmierci, elementy horroru i pikantne sceny, książka jest przeznaczona dla pełnoletnich czytelników.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 279
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Syn Mroku
Ada tulińska
Copyright © by Adelina Tulińska-Szynkarewicz
Autor grafik na okładce: visual / stock.adobe.com
Autor słowiańskich ozdobników: fontgraf / stock.adobe.com
Autor grafiki na wyklejce: Kate Vigdis / stock.adobe.com
Projekt okładki, DTP: Adelina Tulińska-Szynkarewicz
Redakcja, korekta: Joanna Borek
All rights reserved.
Wszelkie prawa zastrzeżone.
Książka, ani żadna jej część, nie może być przedrukowywana ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgody autorki.
Wydanie I
Łódź 2024
ISBN: 978-83-969452-4-2
Dla fanek mrocznych książat
Playlista
Atanas Valkov&Georgina Tarasiuk. Legendy Polskie - Jaskółka uwięziona - Cover.
Żywiołak - Wiły
Chris Grey - LET THE WORLD BURN
Kate Peytavin - ever fallen?
Reyn Hartley - Bow
Austin Giorgio - Lips of a Witch
Kiki Rockwell - Burn Your Village (Same Old Energy pt.II)
Jack Harris - Careful What You Wish For
Chandler Leighton - When You Say My Name
Prolog
Przesuwam palcami czarny kamień na szachownicy. Potem idę białym. Nie mam przeciwnika, więc muszę sobie radzić. Siedzę skulony na kamieniu, zastanawiając się, ile moja udręka może jeszcze trwać. Mrowią mnie skrzydła, nieużywane od dziewięciuset lat.
Czerwona łuna pokrywa horyzont za oknem celi, w której odsiaduję wyrok.
Woda skapuje do kamiennej niecki w drugim końcu pomieszczenia.
Nagle słyszę głos, który przypomina mi jedwab. Jest miękki, tęskny i piękny, a jednocześnie niewyraźny i zniekształcony.
Proszę o Derecka... Zrywam się na równe nogi, rozglądając za źródłem głosu. Nikogo tutaj nie ma. Jeśli mnie słyszycie... Dochodzi z niecki z wodą, w której faluje obraz rozmazanej dziewczyny o różowych włosach. Podchodzę ostrożnie, zastanawiając się, czy to nie jest sztuczka. Albo test ostateczny. Zapłakana dziewoja patrzy na mnie wielkimi szarymi oczami. Rozchyla przy tym ciemne od przygryzania usta. Ma dziwny kolor włosów, ale nie ujmuje to jej urody. Widzę to wszystko, jakbym znajdował się na dnie, tuż obok jej stóp. Kładzie wianek na wodzie, sprawiając, że marszczy powierzchnię.
– Jeśli mnie słyszycie Bogowie, zwróćcie mi Derecka. – Widzę, jak jej cudne usta się poruszają. Serce jej pęka na wspomnienie utraconego kochanka. Nie mogę oderwać od niej oczu. Został mi rok wyroku. Ostatnią rzeczą, jaką powinienem zrobić, jest wejście do tej wody.
1
Rosalie
Tęsknota za nim wypełnia każdą chwilę mojego istnienia, rozszarpuje serce i duszę. Siedzę na pomoście i wpatruję się w błyszczącą wodę pod moimi stopami. Znajduje się tu niewielki uskok, przez co woda wpada jak z wodospadu i bulgocze. Na twarzy czuję wilgotną bryzę. Mam ochotę zrzucić buty i zanurzyć stopy, ale to oczywiście byłoby nierozsądne, bo nie dosięgnę.
To moje ostatnie wakacje w Black River Falls. Niebawem wyprowadzam się do Minneapolis na studia. Mam nadzieję, że nowe miejsce przyniesie pewnego rodzaju ukojenie. Nadal nie mogę zapomnieć. Mam wrażenie, że za chwilę granatowy plecak opadnie na deski pomostu obok mnie. Zobaczę długie nogi Derecka wysuwające się przez barierki, a potem spojrzę w jego roześmianą twarz z tymi cudnymi piwnymi oczami i aureolą złotych loków, rozświetloną przez promienie zachodzącego słońca.
Przychodziliśmy tu prawie codziennie. Kupowaliśmy na stacji pakowane osobno American Pie’s i objadaliśmy się nimi na tym pomoście. Odrabialiśmy tutaj lekcje. Pierwszy raz się całowaliśmy…
Woda w rzece chlupocze wesoło, jakby tragiczne zdarzenia sprzed pięciu miesięcy nie miały miejsca. Moje głupie serce cały czas ma nadzieję, że znajdę jakiś sposób. Gdybym mogła cofnąć czas.
Przez pierwszy tydzień od wypadku w ogóle nie wyszłam z pokoju. Nie potrafiłam przyjąć do wiadomości, że już nigdy go nie zobaczę. Odmówiłam później uczestnictwa w nocnym czuwaniu i ceremonii pogrzebowej. Przytulona do jego bluzy, którą mnie kiedyś okrył, spędziłam czas w łóżku, płacząc i przeklinając.Potem miałam jeszcze epizod ataku histerii na cmentarzu. Była smolista i dusząca noc. Tkwiłam nad grobem, patrząc apatycznie w kamień z imieniem i nazwiskiem, dopóki kopiący groby człowiek nie zadzwonił po rodzinę.
Rodzice postanowili zapewnić mi pomoc i opłacili sesje terapeutki, która tylko działała mi na nerwy, bo zadawała masę dziwnych pytań.
Tak więc oto znalazłam się tutaj, czując się jak jeden z wielu śmieci płynący w rzece bez większego sensu.
– Wiedziałam, że cię tu znajdę. – Słyszę za sobą donośny głos Alex, mojej młodszej siostry. Czuję na spiętych plecach jej delikatne dłonie. Zaczyna mnie czule masować. – Mam dobre wieści.
Akurat.
Milczę, bo nic w obecnej rzeczywistości nie wydaje mi się być dobrą wiadomością.
– Bunia przylatuje! – Alex piszczy nad moją głową. Jest taka pełna życia i energii.
Uśmiecham się bez entuzjazmu. Alex mówi tak na naszą babcię, która mieszka w Polsce. Nie wszyscy ludzie dobrze reagują, kiedy wspominam o tym, skąd pochodzi nasza rodzina. Niektórym wydaje się, że Polska to kupa śniegu, gdzie neandertalczycy walczą z niedźwiedziami o mięso. Tak więc… Nie chwalę się tym.
Bunia wygląda jak uosobienie tego, co w przesądach i stereotypach najgorsze. Ogólnie z tego, co opowiadała, dowiedziałam się, że nieliczni pielęgnują słowiańskie tradycje. Większość narodu pogańskie obrzędy traktuje z przymrużeniem oka.
Z westchnieniem pozwalam się wziąć siostrze za ręce i podciągnąć do góry. Słomkowe włosy zaplotła w dwa ciężkie warkocze i coś w jej urodzie sprawia, że wygląda jak prawdziwa Słowianka. Taka z obrazów namiętnie składowanych przez Bunię, w wianku z czerwonych kwiatów i ludowym stroju. Może to te piegi na nosie? A może niebieskie oczy?
W ciepłym świetle zachodzącego słońca jest po prostu piękna i urocza.
Wsiadamy na rowery i ruszamy w kierunku domu.
Alex stara się zagaić rozmowę. Świergocze o tym, że będziemy przygotowywać na przyjazd babci tradycyjne polskie potrawy.
– Upieczemy bochny chleba przeplatane jak warkocze! – mówi wyraźnie zafascynowana rodzimą kulturą.
– Nie przewróć się – rzucam jedynie, widząc, że przed nami na leśnej ścieżce wiją się połacie korzeni.
Zapach jedzenia wita nas już na zewnątrz, kiedy otwieramy drzwi garażu, żeby wstawić tam rowery. Słysząc, że wpadamy do domu, mama oznajmia, że kolacja gotowa. Stoi w fartuchu przy drzwiczkach od piekarnika i zakłada wielkie rękawice, żeby wyjąć warzywną zapiekankę. Złociste włosy upięła w niedbały koczek.
– Nie jestem głodna – rzucam tylko i wspinam się po stopniach na górę. Ignoruję smutne spojrzenie siostry, która odprowadza mnie wzrokiem.
Zamykam drzwi i padam na łóżko, jednocześnie włączając muzykę „The Furious mustache”, ulubionego zespołu Derecka.
Chwytam bluzę z oparcia krzesła i przytulam desperacko. Mam wrażenie, że zapach już wywietrzał. Zaczynam wpadać w panikę, bo nie mogę sobie przypomnieć dokładnie, jak pachniał. Były tam nuty piżmowe, trochę wody kolońskiej, której używał i zapach Derecka, którego nie umiem do niczego porównać. Jedyny unikalny zapach, który dawał mi namiastkę bezpieczeństwa i ciepła, którą obdarzały mnie jego ramiona. Dawno.
Nie. Nie chcę tego stracić. Niepowstrzymane łzy ponownie pojawią się w moich oczach. Cierpię... tak mocno cierpię...
2
Rosalie
Bunia wyróżnia się swoim strojem wśród przechodniów na lotnisku. Na głowie nosi chustkę z ludowymi wzorami. Mimo dojrzałego wieku jej włosy mają kolor krwistoczerwony, a twarz prawie w ogóle nie jest pomarszczona. Nie wygląda na babcię. Zasłaniam twarz daszkiem czapki, bo chyba obok barierek stoją jakieś osoby ze szkoły.
Moja siostra zrywa się do biegu i wpada w ramiona babci, niwecząc mój plan pozostania niezauważoną. Słyszę, jak chłopcy z naszego miasta rozpoznają nas, patrzą na ekscentryczną babcię i zaczynają się śmiać. Pogardliwe syki: Rosja, Polska – przyprawiają mnie o skręt żołądka. Przyglądam im się ukradkiem, bo nie jestem pewna czy się znamy. Jeden ma kolczyk w uchu. Możliwe, że są w moim wieku, tego blondyna kojarzę ze szkoły. Stojący obok czarnoskóry koleś wygląda mi jak lokalna gwiazda kosza.
Mam ochotę zapaść się pod ziemię, kiedy babcia głośno wita się po polsku z całą rodziną. Zaciskam usta w wąską linię i przytulam Bunię, która w ogóle nie zdaje sobie sprawy z tego, co się dzieje kilka stóp dalej. Patrzy na mnie błyszczącymi zielonymi oczami i uśmiecha się promiennie. Czuję zapach ziół, którym pachną jej ubrania.
– Pofarbowałaś włosy! – Bierze w palce kosmyk moich różowych pukli i przygląda im się z zainteresowaniem. Spodziewam się krytyki od konserwatywnej babci, ale mnie zaskakuje. – Bardzo twarzowo.
Mój wzrok wędruje do podśmiewających się chłopaków. Czuję gorący rumieniec wstydu na policzkach. Babcia kiepsko mówi po angielsku, ale lepiej niż ja po polsku. Mam wrażenie, że coś mamrocze pod nosem. Chłopcy nagle przestają się śmiać. Dosłownie ich śmiech się urywa, jakby ktoś wyłączył im zasilanie. Wpatrują się tępo przed siebie z minami zastygłymi w wyrazie przerażenia.
Tata wita się z Bunią mocnym uściskiem. Opuszczamy gigantyczne lotnisko, a ja raz po raz odwracam głowę w kierunku śmieszków, którzy nadal dziwnie się gapią w przestrzeń.
– Jak się miewa moja Różyczka? – Bunia bierze mnie za dłoń i posyła mi kolejny uśmiech. Nagle ból w mojej klatce piersiowej trochę tępieje. Jej obecność jest na swój sposób krzepiąca i poprawia mi nastrój.
– Bywało lepiej – odpowiadam. Bunia radośnie stawia nogę przed nogą, jej spódnica w maki faluje z każdym krokiem. Babcia ma więcej sił do życia niż ja.
Alex dopada naszej gościni z drugiej strony. Tata za nami taszczy ciężki kufer, a mama ciągnie za rączę walizkę, na którą zarzuciła materiałową torbę. Wchodzimy na podziemny parking. Rodzice pakują wszystko do samochodu, kłócąc się o ułożenie w bagażniku. Przed przyjazdem na lotnisko byliśmy jeszcze na zakupach spożywczych i samochód jest wypchany po brzegi.
Bunia pozwala nam wejść pierwszym do auta.
Bagażnik z tyłu trzaska, a ja widzę napiętą minę mamy, kiedy przechodzi obok okna. Rodzice zawsze się mocno kłócą, kiedy ktoś nas odwiedza.
– Różyczko, Oleńko. – Babcia podejmuje próbę zagajenia rozmowy, zapinając jednocześnie pas. – Jak mocno za wami tęskniłam! Tak się cieszę, że znów jesteśmy razem! Uprawiacie zioła, które wam wysłałam Fedexem?
Dziwnie się czuję, kiedy babcia zwraca się do nas polskimi zdrobnieniami. Nasiona, które były w paczce, wyrosły pięknie pod ręką mamy i siostry i zdobią teraz kuchenny parapet.
– Wolę Rosalie – bąkam, na co Alex szturcha mnie ramieniem w bok.
Babcia wyjmuje ze swojej płóciennej torby dwa prezenty, opakowane w beżowy papier, czerwone wstążki i zioła. Alex piszczy tak głośno, że aż zmienia mi się ciśnienie w uszach. Z grymasem wyciągam z kokardy zmiażdżone źdźbło lawendy. Siostra widzi moją minę, trąca mnie po raz kolejny i posyła mi wymowne spojrzenie. Nie chcę, żeby Buni było przykro, więc staram się zapanować nad wyrazem twarzy. Rozrywam papier i przeciągam palcami po twardej okładce z nadrukiem liści paproci. Nie umiem odczytać napisu, bo jeśli mam być szczera nie przykładałam się do nauki polskiego.
– Świątynia Natury: Przewodnik po Praktykach Słowiańskich – odczytuje Alex radośnie, po czym zagłębia się w lekturze pierwszego rozdziału.
Otwieram książkę bez większego zainteresowania. Na pierwszych stronach witają mnie szkice Słowianek, ćwiczących gimnastykę. Niezbyt wiele rozumiem z opisów, więc skupiam się na obrazkach.
Wianki, warkocze, kwiaty, symbole. Książka jest wydana w przepiękny sposób z dbałością o każdy detal. Przesuwam palcami po tłoczeniach na okładce i dopiero po chwili widzę, że na miejscu autora widnieje nasze nazwisko. Kamińska.
– To ty ją napisałaś?!
Bunia kiwa głową z iskierkami w oczach.
– Wow.
– Ta książka zawiera podstawowe informacje, które chciałam wam przekazać. Gimnastyka słowiańska dla kobiet, rytuały, zabiegi pielęgnacyjne...
Zerkam na gładką skórę Buni i na płonące włosy. Dostrzegam na jej twarzy piegi, co świadczy o tym, że jest bez pudru. Ja swoje codziennie ukrywam pod grubą warstwą fluidu.
Parkujemy pod naszym domem, który zbudowano na nieforemnej skarpie. Część dolna, przy tarasie jest ceglana, natomiast od parteru obito elewację białymi deskami.
Bunia wysiada i patrzy na nasz dom zamyślonym wzrokiem. Czuję, że będzie coś krytykować, bo podjazd wygląda na zaniedbany. Trawa prosi się o koszenie, co też właśnie jest uprzejma wypomnieć mama tacie cichym warknięciem.
Rodzice wnoszą bagaże, posyłając sobie wrogie spojrzenia.
Bunia nic nie mówi, pomaga mamie z walizką na nierównej ścieżce prowadzącej do drzwi frontowych.
W środku wita nas zapach pieczonego mięsa.
Wszystko jest przygotowane tak, aby zrobić na mojej babci pierwszorzędne wrażenie. Mama i Alex musiały sprzątać dom cały ranek.
Stół w jadalni jest zastawiony talerzami i kieliszkami na specjalne okazje. Mama nerwowymi ruchami zaczyna swój taniec kuchenny. Widzę, jak jest zdenerwowana, bo pragnie, żeby wszystko wypadło perfekcyjnie. Od rana tylko się denerwuje i wszystkich czepia. Wszystkich oprócz mnie.
Prawdę mówiąc, od tego felernego zdarzenia pół roku temu, moja rodzina przestała mnie wciągać w domowe obowiązki. Wszystko robili za mnie, pozwalając mi wracać do siebie we własnym tempie.
Mama, wyjmując mięso, parzy się w palec i tłucze talerz. Momentalnie robi się czerwona ze złości. Bunia łagodnym ruchem łapie nadgarstek mamy i patrzy na oparzenie. Spodziewam się, że zaraz włoży go pod lodowaty strumień, ale zamiast tego każe mamie kręcić dłonią.
Patrzymy na to oniemiali. Tata właśnie wyjął surówkę z lodówki. Mama ze zdziwioną miną kręci ręką, podczas gdy Bunia coś mruczy.
– Lepiej? – pyta babcia, patrząc na skórę, która w miejscu oparzenia zrobiła się biała.
Mama przygląda się swojej dłoni z otwartymi ustami.
– Musisz mnie tego nauczyć.
Bunia kiwa z uśmiechem, a mnie puszcza oczko.
– Dziękuję za to, że tak cudownie mnie przyjęliście. – Mówiąc to, patrzy na mamę i wskazuje dłonią blat zastawiony smakowitymi przekąskami. – A teraz usiądź.
– To nic takiego – kłóci się mama.
– Róża i Oleńka mi pomogą – zapewnia ją Bunia i to wystarczy, byśmy wzięły się do roboty. Wraz z siostrą uwijamy się jak pszczółki. Alex zbiera porcelanę z podłogi, podczas gdy ja zanoszę wszystkie salaterki i stawiam na śnieżnobiałym obrusie. Bunia kroi mięso wielgachnym nożem, z którego spływa ciepły tłuszcz. Tata przekłada ziemniaki do porcelanowej miski w niebieskie kropki i posypuje koperkiem.
Chwilę później zasiadamy do stołu. Cieszę się, widząc, że nerwy rodziców wyparowały. Pokój wypełnia przyjemna atmosfera, którą Bunia nas zaraża. Nie wiem, jak ona to robi, ale jej obecność daje mi chwilę wytchnienia.
Bunia zaczyna nam opowiadać o znajomym dziennikarzu, który zasugerował jej, żeby napisała książkę.
Nie znalazła na nią wydawcy, ale postanowiła wydać ją w małym nakładzie, tylko po to, by dystrybuować ją wśród przyjaciół.
– Wiecie, jakie jutro jest święto? – Bunia pyta, jeżdżąc łyżką po pucharku od musu z białej czekolady. Mama przeszła samą siebie – deser z całą pewnością jest wybitny.
Kręcę głową z łyżeczką w buzi, a siedząca obok Alex gorliwie kiwa.
– Letnie przesilenie – melduje. – Zwane również Nocą Kupały, wedle tradycji dziewczęta plotą wianki, które puszczają na wodę.
Siostra wstaje i zaczyna tańczyć niesiona myślą o pogańskim rytuale.
– Później rozpalimy ognisko i będziemy tańczyć do białego rana.
Patrzę na nią sceptycznie.
– Po co?
– To taka zabawa – oznajmia Bunia z uśmieszkiem. – Dziewczęta puszczają wianki z intencją znalezienia miłości. Chłopcy po drugiej stronie je wyławiają, a potem szukają właścicielki. Jak znajdą, to są tak jakby na randce przez tę noc.
– Myślę, że Alex jest za młoda – wtrąca tata. – A Rose...
Wiem, co myśli. Rose nie ma zamiaru się bawić w takie głupie gry, bo i tak nie szuka żadnego chłopca.
– Mam już szesnaście lat! – protestuje siostra z oburzoną miną. Marszczy przy tym śmiesznie brwi, a usta układa w podkówkę.
Mama i tata wymieniają spojrzenia. Chociaż raz są zgodni.
– To całonocna impreza. Jesteś za młoda – mówi zdecydowanie mama. Widzę, że Bunia się z nią nie zgadza, ale nie krytykuje decyzji synowej. Uśmiecha się pogodnie do mojej siostry.
– Myślę, że za rok rodzice ci pozwolą.
Alex robi typową scenę obrażonej nastolatki. Wyładowuje się na przedmiotach martwych – w tym przypadku na oparciu krzesła, a potem biegnie z płaczem do swojego pokoju. Słyszę, jak krzyczy, że nikt jej nie rozumie.
– Pójdę do niej – mamroczę, szurając krzesłem.
Kiedy wchodzę do pokoju na poddaszu, moje oczy atakuje mnogość kolorów. Siostra ozdobiła lewą ścianę motywami ludowymi, na łóżku leży pstrokata narzuta, a na szafie na wieszakach zarzuconych na drzwi wisi słowiańska sukienka.
Siostra stoi tyłem do mnie, opierając dłonie z czerwonym manicurem o parapet trójkątnego okna.
– Alex... Nie martw się.
Odwraca się do mnie ze szklanymi oczami i ustami zaciśniętymi wwąską linię.
– To ja powinnam tam iść. Nie ty! – warczy oskarżycielsko.
– Jestem prawie trzy lata starsza – bronię się – poza tym wcale nie zamierzam iść.
To wyznanie jeszcze mocniej ją wkurza. Myślałam, że się ucieszy, że solidarnie zostanę w domu.
– Co za marnotrawstwo – syczy, a potem wypycha mnie za drzwi, które zamyka mi z trzaskiem przed nosem.
– Alex – mówię błagalnie.
– Wynoś się!
Wzdycham i kieruję się do mojego pokoju. Kiedy przechodzę obok schodów, słyszę, że rodzice i Bunia rozmawiają o jutrzejszym wydarzeniu. Ojciec jest zdecydowanie przeciwny.
– Wiesz, co tam się dzieje? – pyta z pretensją. – Nie chcę, żeby moje córki tam szły.
– Co się dzieje? – Słyszę zaniepokojony głos mamy.
– Nic złego się nie dzieje – mówi Bunia spokojnie. – Tańce i randki.
– Randki... ładnie to nazwałaś – odpiera tata zbulwersowanym tonem.
– Może Rose by się poprawiło, gdyby poznała jakiegoś chłopca – robi założenie mama. – Jan, nasza córka jest dorosła.
Prycham. Nie chcę dłużej słuchać tych idiotycznych rozważań. Jestem zażenowana tym, że ta trójca analizuje teraz czy jutro kogoś poznam i czy będę cośz nim robić.
Wracam do swojego pokoju i rzucam się na łóżko.
Kwadrans później słyszę, że mama i Bunia wychodzą. Wiem, gdzie jadą. Mama chodzi do Klubu Polskiej Książki, gdzie z koleżankami czytają rodzimą literaturę. Klub pełni przede wszystkim funkcję społeczną. Kobiety wymieniają się przepisami, radami, szczególnie radami. Odgarnąwszy roletę, wyglądam dyskretnie przez okno. Samochód odjeżdża z podjazdu. Pomimo kłótni mama i Bunia mają uśmiechy na twarzach.
Tata ze złością odpala kosiarkę. Kiedy urządzenie protestuje i umiera, kopie je i przeklina siarczyście.
3
Rosalie
Mimo tego, że bardzo się opierałam, mama i Bunia w końcu dają radę namówić mnie na udział w tym dziwnym wydarzeniu. Zgodziłam się dla świętego spokoju. Dodatkowo Alex przyszła do mnie w nocy i nakłoniła mnie do tego. Wzięła mnie pod włos, twierdząc, że przyjazd Buni akurat teraz nie był przypadkowy. To święto jest dla babci bardzo ważne. Powinnam wykrzesać z siebie odrobinę wdzięczności za to, co wszyscy dla mnie robią. Nie chciałam być dla nikogo kulą u nogi ani sprawić babci przykrości, dlatego się zgodziłam. Miałam zamiar posiedzieć chwilę, zrobić byle jaki wianek, który od razu zatonie i oszczędzi mi niewygodnej sytuacji, kiedy jakiś koleś zostanie skazany na wieczór ze mną.
Kazały mi włożyć białą sukienkę.
Ze względu na bezpieczeństwo zdecydowano, że zabawy Nocy Kupały zorganizowane zostaną na plaży jeziora Wazee, a nie przy rzece, która ma rwący prąd.
Zachodzące słońce przebija się przez listowie drzew okalających jezioro i błyszczy w tafli wody. Przygotowania idą pełną parą.
Z tego, co słyszałam mamy zapleść wianki, a potem chłopcy po nie wejdą do wody. Co za beznadzieja. Kiedy docieram na miejsce, przygotowania idą pełną parą.
Koleżanki mamy kroją upieczone wcześniej bochny chleba. Słyszę, jak noże z ząbkami kruszą chrupiącą skórkę. Młodsze dziewczyny ozdabiają stoły kwiatami, śpiewając słowiańską pieśń, której słów nie jestem w stanie zrozumieć. Część osób nosi rodzime białe stroje. Inni postawili po prostu na amerykańską klasykę, białe koszulki i dżinsy. Chłopcy w moim wieku ustawiają drwa pod ognisko, jednocześnie zerkając na dziewczyny.
Czuję nieprzyjemny dreszcz, który wiąże się z byciem ocenianą. Jeden z nich – chłopak z lokami i brązowymi oczami zawiesza na mnie długie spojrzenie. Pierwszy raz go widzę, ale gapi się tak intensywnie, że w końcu macham mu ręką, na co odpowiada uśmiechem.Ze swoimi różowymi włosami i ponurymi myślami nie pasuję do radosnej atmosfery przygotowań. Myślę tylko o tym, żeby znowu położyć się w łóżku z bluzą Derecka i wziąwszy podwójną dawkę leków wyciszających zwyczajnie zasnąć.
Bunia i mama zaczynają wesoło rozmawiać z innymi organizatorkami, podczas gdy próbuję znaleźć sobie coś do roboty. Układam na stole jabłka i gruszki, które mam w koszyku. Znajduję tu prawdziwe polskie łakocie: jagodzianki, ciasta drożdżowe, kiszonki, również różne mięsa i smalec. Dziewczęta nie przestają śpiewać, ich głosy tworzą mistyczne i przyjemne tło do przygotowań. Trochę żałuję, że nie znam słów. Alex na pewno dołączyłaby do dziewczyn. Szkoda, że nie pozwolono jej przyjść nawet na początek.
Podczas przygotowań obserwuję społeczność, która ewidentnie cieszy się z nadchodzącego obrzędu. Widzę, że dojrzałe kobiety zaczynają uczyć te młodsze tańca wokół ogniska. Bunia łapie mnie za nadgarstek i dołączamy do grupy. Dwa kroki w prawo, przeplatanka w lewo, podskok, dwa kroki przodem, obrót...
Oprócz osób z europejskimi korzeniami przyszło tu mnóstwo amerykanów, którzy chcieli spróbować czegoś innego.
– Chyba sobie ciebie upatrzył – mówi dziewczyna o kasztanowych włosach. Koleś w loczkach tańczy po drugiej stronie kręgu i znowu się na mnie gapi. – Tak zawsze jest. Patrzą nam na ręce, żeby potem wyłowić nasz wianek.
– Jestem Kasia. – Porusza się jak wiotka rusałka, podczas gdy ja stawiam słoniowe kroki. Już się zadyszałam.
– Rose.
Dziwnie się czuję, z tym że sobie mnie wybrał. Odwracam wzrok. Chyba nie jestem gotowa, żeby poznać kogoś nowego. Nie... Nie wiem, czy kiedykolwiek będę.
Kiedy już mniej więcej nauczyliśmy się podstawowego układu, przychodzi czas na coś trudniejszego, więc od razu mówię, że odpadam. Idę usiąść na koc, na którym postawiono wielki kosz pełen kwiatów.
Kątem oka przyglądam się chłopakowi. W jego urodzie jest coś, co kojarzy mi się z Dereckiem. Mój typ. W innym świecie pewnie mógłby mi się spodobać. W innym świecie, w którym moje serce nie jest zlodowaciałą skorupą. Przykro mi, ale już wiem, że go nie chcę. Nawet nie zamierzam się wysilać i go poznawać. Nigdy nie zastąpi Derecka.
Koło mnie siada Bunia i chwyta pierwszy kwiat.
– Robisz wianek? – Zachęcaz uśmiechem.
– Nie.
– Czemu?
– To głupie.
Oczy Buni są ciemnozielone i kojarzą mi się z drogimi kamieniami. Widzę w nich rozczarowanie.
– Nie jestem gotowa – mruczę, patrząc na to, jak Loczek teraz podchodzi do kadzi z zimnym napojem po drugiej stronie ogniska.
– Magia naszych przodków może ci pomóc przez to przejść – Bunia obejmuje mnie ramieniem – po prostu spróbuj.
Parskam.
– Chyba naprawdę w to nie wierzysz? – Unoszę brew.
– W co?
– No wto wszystko?
– Oczywiście, że wierzę – mówi z ogromnym przekonaniem. Zaczyna zaplatać wianek z czerwonych kwiatów. Śledzę wzrokiem metodyczne ruchy smukłych palców. – Słowa wypowiedziane z intencją mają ogromną moc. Jeśli oddasz wianek Bogom, prosząc o chłopca, którego pokochasz, jestem pewna, że twoje pragnienie się spełni.
Ponownie parskam z niedowierzaniem. Bunia podaje mi wianek, niezrażona moją reakcją. Zaciskam wargi i zaczynam się brać za zaplatanie. Nie wychodzi mi tak dobrze, jak babci. Mój plan jest taki – wezmę udział w tym obrzędzie, a po wszystkim powiem babci, że się myliła. Bo żadna moc Bogów nie jest w stanie oddać mi Derecka.
Chwilę później dołączają do mnie Kasia i inne dziewczyny. Jest nas wszystkich piętnaście. Wszystkie są ubrane w zwiewne sukienki przepasane czerwonymi szarfami i mocno podekscytowane. Bez przerwy nawijają o tym, którego chłopca by chciały zobaczyć ze swoim wiankiem, tym samym męcząc mnie okrutnie. Niektóre z nich mają białe znaki narysowane na twarzach.
Słucham ich jednym uchem, próbując zapleść przyzwoity splot. Niestety... jest beznadziejnie, kwiaty odstają, wszystko wygląda jak sklejone na ślinę. Kasia widzi moje nędzne wysiłki i się lituje. Siada na piętach obok i dobiera więcej kwiatów z koszyka, którymi ratuje to „coś”. Mocniej związuje łodygi, dzięki czemu wianek zaczyna mieć kształt koła. Podaje mi go do rąk.
– Dzięki – bąkam, patrząc apatycznie na czerwone sterczące kwiaty, które nowa znajoma próbuje doprowadzić do porządku. Wybrzmiewa kolejna słowiańska pieśń. Jedna z dziewcząt wybija rytm na bębenku.
Trzask ogniska jest miłym akompaniamentem dla melodii. Mimo to nie potrafię cieszyć się tą chwilą.
Zapada zmierzch. Niebo kojarzy mi się z sinym płótnem, na którym błyskają pierwsze gwiazdy.
Dziewczęta wstają z koca i niosą wianki, by położyć je na pływających świecznikach, które rozdaje Bunia. Ustawiam się w kolejce za złotowłosą dziewczyną. Feromony wprost wibrują w powietrzu, bo dziewczyny nie mogą się doczekać, aż chłopcy wejdą po nasze wianki do wody i z nimi wrócą. Tamci z kolei obserwują nas z drewnianych bali ustawionych wokół ogniska.
Staram się nie patrzeć w kierunku Loczka, który to śledzi każdy mój ruch.
Nakładając wianek na kolisty świecznik, wyobrażam sobie, że wśród nas jest Dereck. Siedzi z chłopakami po drugiej stronie ogniska i rozmawia wesoło. Patrzy na mój wianek uważnie i wiem, że jest zdeterminowany, żeby go wyłowić.
Koleżanka mamy z pracy przechodzi od jednej do drugiej, rozdając białe świece, które wtykamy do otworów. Kolejna pani z kółka książki przechodzi od jednej do drugiej z płonącą świecą, od której odpalamy knoty.
Pierwsza z dziewcząt puszcza wianek. Słyszę, jak mamrocze, że chce, aby to Alan go złapał. Kolejna prosi o przystojnego szatyna. Kasia wymawia inne imię. Młoda dziewczyna o włosach koloru ognistej czerwieni prosi o leadera boysbandu. Zaciskam palce na kwiatach i patrzę na tańczący płomień. Wchodzę do wody przy brzegu. Kiedy brodzę w niej, moja sukienka nasiąka przy stopach, ale w ogóle mi to nie przeszkadza. Jest w tej wodzie coś kojącego i atłasowego. Ostrożnie kładę wianek na zmarszczonej tafli jeziora.
– Proszę o Derecka, jeśli mnie słyszycie Bogowie, zwróćcie mi Derecka – szepczę, czując, jak łzy spływają mi po policzkach.
Chwilę stoję, patrząc na odpływający płomień świecy.
Widok jest na swój sposób magiczny, kilkanaście światełek unosi się nad powierzchnią jeziora w półmroku i migocze. Na sygnał dany przez kogoś na brzegu, wracamy. Widzę, jak stojący na molo chłopcy zdejmują koszule, po czym wskakują do wody. Wychodzę na brzeg ze zwieszoną głową, kiedy płyną po wianki. Dziewczęta w mokrych sukniach stoją na piasku i dopingują chłopaków. Powietrze wypełnia atmosfera podekscytowania i podniecenia, której nie odczuwam.
Pierwszy szczęściarz dopadł wianek i teraz mnie wyprzedza w drodze na brzeg. Otwieram oczy szeroko, kiedy podbiega do Kasi, a potem bez najmniejszego pytania zaczyna ją całować w usta. Dziewczyna obejmuje go ramieniem, po czym przerywa pocałunek i chichocze. Na coś takiego się nie pisałam. Patrzę na reakcję Buni i innych, oczekując, że zaraz ktoś ukróci tę swawolę, ale nic się nie dzieje. Starszyzna rozmawia wesoło przy ognisku, podając sobie butelkę z napitkiem. Już wiem, czemu ojciec był przeciwny. Następny chłopak wyskakuje z wody i bierze rudą w ramiona, po czym ta oplata go udami.
Odwracam się zaniepokojona, że za chwilę ktoś mnie może tak zaskoczyć. Kolejni śmiałkowie z wiankami pędzą w stronę brzegu do dziewcząt. Sytuacja z grubsza się powtarza. Niektórzy są trochę mniej popędliwi, biorą się za ręce i idą gdzieś na stronę najpierw porozmawiać albo potańczyć przy ognisku.
Widzę zarys lokowanej głowy wystającej z wody. Ten, co sobie mnie upatrzył, próbuje zdobyć wianek, który odpływa coraz dalej na środek jeziora. Po odstających niestarannie kwiatach poznaję, że to mój.
Za nim zostały jeszcze trzy wianki. Kątem oka patrzę na dziewczyny, które stoją rozczarowane na brzegu.
Nagle mój wianek wpada gwałtownie pod wodę, a chłopak zostaje odepchnięty falą w stronę brzegu. Patrzę osłupiała na tę scenę. Loczek rozgląda się wokół. Nie daje za wygraną i nurkuje. Jego próby trwają kilka minut, co obserwuje cała społeczność z brzegu. Czemu tak się na mnie uparł?
Z westchnieniem ulgi patrzę, jak chłopak ponosi porażkę i wraca. Chwyta pierwszy lepszy wianek na swojej drodze i wychodzi z wody. Chyba zorientował się, że wiem o jego próbach i myśli, że jestem zawiedziona.
– Naprawdę próbowałem – mówi do mnie. Woda spływa po mięśniach jego torsu i muszę mu oddać, że jest naprawdę przystojny.
– Nie ma sprawy – odpieram. Posyła mi uśmiech i wcale nie kwapi się, żeby podejść do dziewczyny, która niecierpliwe na niego czeka. Dziwnie stać obok, mając świadomość, że ten chłopak miał nadzieję na małe sam na sam ze mną. Cisza się przedłuża, widzę, że się waha. Dziewczyna i jej koleżanki piorunują nas wściekłym wzrokiem. Ku mojemu największemu przerażeniu, chłopak unosi wianek i patrzy na jezioro. Chyba nie ma zamiaru go wrzucić z powrotem do wody?! Przygląda mi się w napięciu.
– Nawet o tym nie myśl – mamroczę. – To wbrew zwyczajom. Czeka na ciebie.
Na twarz Loczka wpływa zakłopotanie, ale moja odmowa jest jasna.
Odwraca się na pięcie i odchodzi, a ja wypuszczam powietrze z ulgą.
Bez entuzjazmu oddaje dziewczynie jej wianek, a potem bierze ją za rękę i idą w stronę tańczących przy ogniu ludzi.
Podchodzę do Buni, która przygląda mi się wnikliwie.
– Zatopiony wianek oznacza staropanieństwo, tak? – mówię przekornie. Brzmię jak wariatka, która się ztego cieszy.
– Spróbujemy za rok – obiecuje Bunia.
Nie mija chwila, a ktoś podaje mi puchar z napojem. Próbuję trochę i się krzywię, bo to cierpkie wino.
– Zadzwonię po tatę.
Czuję dziwną gulę rozczarowania, ale nie chodzi o Loczka, który teraz całuje się z tamtą drugą za drzewem. Już zapomniała, że jest na niego wściekła.
– Jeszcze poszukiwania kwiatu paproci – mruczy Bunia, biorąc moje włosy w dłonie i zaplatając mi warkocz. Dotyk jej palców na skórze głowy przynosi mi odrobinę ukojenia.
Mam ochotę powiedzieć, że mi się nie chce. Wzięłam już udział w jednej głupiej zabawie. Jednak przypominam sobie słowa Alex i wcale nie chcę być wrzodem na dupie. To dla Buni ważne, więc się zgadzam.
Stale ktoś dba o to, bym miała wino w czarce. Alkohol trochę uderza mi do głowy i tańcząc z babcią przy ognisku, na moment zapominam o tym, o czym myślę całymi dniami. Oddaję się chwili i tańcu.
4
Rosalie
Kiedy jedna ze starszyzny ogłasza, że nadszedł czas na poszukiwania kwiatu paproci, nawet nie protestuję. Alkohol, ogień i tańce pomogły mi się znieczulić.
Wszyscy ruszają między drzewa, więc i ja przedzieram się przez chaszcze. Nie wiem, czy rosną tu paprocie, ale zabawa to zabawa. Słyszę śmiechy par, które cały czas się obejmują albo całują. Jeśli mam być szczera, to piekielnie im zazdroszczę. Nie to, że chciałabym być tu z Loczkiem, ale...
Kilka chwil później jestem sama, gwar biesiady tłumiony przez knieje jest ledwie słyszalny. Nie mam pojęcia, jak wygląda ten cały kwiat paproci, więc zamierzam znaleźć byle co i zanieść z powrotem. Jestem nadal trochę oszołomiona alkoholem i nastrojem zabawy.
Te pozytywne uczucia wyparowują prawie natychmiast. Kiedy jestem sama, znowu dopadają mnie ponure myśli. O tym, że bardzo chciałabym, żeby Dereck był tu ze mną. Pragnę choć raz jeszcze poczuć ciepło jego dłoni i posmakować słodyczy pocałunku.
Już prawie nie słyszę innych głosów. Właściwie to w ogóle nic nie słyszę. Obracam się dookoła, zewsząd otacza mnie wilgotna zieleń lasu. Wściekam się na siebie, bo mój telefon został w torebce na kłodzie koło ogniska. Nie mam latarki i poruszam się po omacku.
Znienacka słyszę trzask gałązki, więc patrzę w ciemność, mrużąc oczy. Mój oddech przyspiesza ze strachu. Biorę głęboki wdech, moja racjonalna część przejmuje władzę nad umysłem. To pewnie gryzoń. Albo i nie, bo dźwięk wskazuje na coś większego.
– Kasia? – rzucam jedynym imieniem, które dzisiaj poznałam. Zachowuję się żałośnie jak odludek. Powinnam była poznać nowe osoby.
Zza drzewa wyłania się kształt. Wydaje mi się, że widzę poroże i dwa świecące punkty na wysokości oczu. Musi tam być górka, bo zwierzę nade mną góruje.
Przełknąwszy ślinę, instynktownie podnoszę ręce na wysokość twarzy i zaczynam się wycofywać. Serce wali mi ze zdenerwowania. Co za idiotyczny pomysł, żeby zapuszczać się tak daleko w las w środku nocy bez telefonu.
Spodziewam się, że stworzenie instynktownie podąży za mną, ale tak się nie dzieje.
Chowam się za grubym pniem, dysząc z wysiłku i ze strachu. Ostrożnie wyglądam, żeby sprawdzić, czy jestem śledzona. Przez długi moment nie widzę oznak ruchu. W momencie, kiedy wypuszczam powietrze z ulgą, słyszę znowu niepokojący dźwięk.
Zrywam się do desperackiego biegu. Walenie serca i oddech dudnią mi w uszach. Biegnę, jakby od tego zależało moje życie, potykając się co chwilę. Niewielkie gałązki chłostają mnie po odkrytych rękach, ale nie dbam o to. Docieram na skraj polany oświetlonej srebrzystą łuną księżyca. Na trawie leży koc z poduszkami i koszem piknikowym. Rozglądam się dookoła, szukając pary, która urządziła sobie tutaj sam na sam, ale nikogo nie widzę. Odgłos kroków robi się coraz głośniejszy. Widzę ruch liści a między nimi kształt ludzkiej sylwetki.
To zapewne jeden z chłopaków, którzy nurkowali w wodzie. Jest cały mokry, a w dłoniach niesie wianek. Nie rozumiem, co się dzieje. Kiedy wychodzi z gąszczu zieleni i wkracza na skraj polany, krzyk zamiera mi na ustach.
To niemożliwe. Srebrzyste światło księżyca opływa chłopaka, który unosi przed sobą wianek. Wianek z odstającymi makami po bokach. Mój wianek. Przyglądam się uważnie jego piwnym oczom, prostemu nosowi i zawadiackiemu uśmieszkowi, który zawsze pojawiał się na mój widok. Patrzę i nie wierzę. Jednocześnie mam wrażenie, jakby ostatnie pół roku nie miało miejsca.
– Dereck? – Mój głos jest cichszy od szeptu.
Kiwając głową, zbliża się ostrożnie, wyciągając wianek, który jakimś cudem wyłowił zdna jeziora.
Przecież to niemożliwe. Mój umysł po alkoholu pewnie płata mi figle, ale trudno. Nie zamierzam się nad tym mocno zastanawiać. Najważniejsze, że tu jest.
Wpadam mu w ramiona i czuję, jak łzy szczęścia wylewają mi się na policzki.
To naprawdę mój Dereck. Wplatam palce we włosy, które tak dobrze znam. Są miękkie w dotyku, tak jak zapamiętałam. Przytulam się do niego z całych sił mimo tego, że ocieka wodą z jeziora. Teraz i ja jestem mokra. Przód mojej sukienki przylepia się do piersi. Czuję go całym ciałem, jego twardy tors. Zanurzam nos w szyi Derecka, szukając swojego ulubionego zapachu. Niestety pachnie inaczej niż zwykle, to pewnie przez kąpiel w jeziorze.
Odsuwam się od niego i patrzę mu w oczy, obejmując jego policzki dłońmi. Jest tyle rzeczy, które chciałabym mu powiedzieć, ale nie wiem, od czego zacząć.
Dereck również nic nie mówi, a jego wzrok błądzi między moimi oczami a wargami. Po chwili zjeżdża na piersi prześwitujące przez białą bawełnę. W jego wzroku jest głód, który sprawia, że uderza we mnie gwałtowna fala podniecenia.
Bierze mnie za rękę i prowadzi na koc. Rozglądam się dookoła, ale nikogo tutaj nie ma.
Siadam na piętach naprzeciwko chłopaka, o którym nie mogę zapomnieć. Wiem, że jego obecność przeczy wszystkiemu, co racjonalne. Może to tylko halucynacja spowodowana grzybami, które jadłam w pieczonym pierogu, ale mam to gdzieś. Chwilo, trwaj.
Dereck przygląda mi się długo spod zmrużonych powiek, a potem wyciąga dłonie i łapie mnie za biodra. Zostaję przyciągnięta do jego klatki piersiowej.
W momencie ponownego uścisku, coś we mnie pęka.
– Tak bardzo za tobą tęskniłam! – mówię, nie mogąc powstrzymać łez. Hula we mnie huragan emocji, od wzruszenia przez żal i gorące podniecenie, które powoduje jego bliskość. Dereck gładzi mnie po włosach czule i cierpliwie, ale nic nie mówi. Przesuwa opuszkami na plecy, wzniecając we mnie przyjemny dreszcz. Nie chcę go już nigdy puścić. Wtulam się z całych sił, nie mogąc powstrzymać szlochu.
Odsuwa mnie na odległość ramion, żeby spojrzeć mi w twarz z czułością. W blasku księżyca jego oczy mają inny odcień, niż zapamiętałam. Jednak nie piwny, a taki jakby złotawy. Mogłabym powiedzieć nawet nieludzki.
– Powiedz coś – proszę.
Milczy, przypatrując mi się uważnie.
– Nie możesz mówić?
Kiwa głową ledwo zauważalnie.
– Zostaniesz w Black River Falls?
Złote oczy zalewa mieszanina uczuć, żalu i wahania. Serce pęka mi na myśl, że jest tu tylko na chwilę.
– Znikniesz po tym, jak skończy się Noc Kupały?
Ponownie kiwa.
Świeża fala bólu rozrywa mi serce. Dereck to widzi i bierze mnie w ramiona. Łzy ściekają po mych policzkach, kiedy mnie gładzi. Ten dotyk wydaje mi się mocno realny. Jest tu. Mój Dereck z krwi i kości, ciepły i pełen życia. Dlaczego ma zniknąć za kilka godzin?
– Nie ma możliwości, żebyś został? – mamroczę. Odpowiada mi milczenie.
Nie wiem, ile czasu trwamy w uścisku, w końcu Dereck delikatnie odsuwa mnie od swojej piersi i patrzy na łzy zdobiące moje policzki. Przygląda im się z zaciekawieniem, po czym dotyka jednej kciukiem i wciąga gwałtownie powietrze.
Patrzy na mnie znowu takim zaskoczonym wzrokiem, jakby wybuch emocji był dla niego nowością.
Czy on z tych całych zaświatów nie widział, jak dzień w dzień do niego tęsknię?
Zbliża powoli usta do mojego policzka i całuje. Powoli. Mimo żalu moje serce przyspiesza z ekscytacji. Dłonie Derecka zaciskają się na moich biodrach.
Następnie szybkim ruchem przechyla mnie na koc. Leżę na łopatkach i zaskoczonym wzrokiem patrzę na usiane gwiazdami niebo.
Dereck zawisa nade mną i ponownie zaczyna całować skórę moich policzków. Czekam niecierpliwie, aż dojdzie do ust, ale to się nie dzieje.
Mam wrażenie, że smakuje moje łzy, jakby to było całkowicie nowe dla niego doznanie.
Chwytam go za dłoń, bo mimo tego, że zniknie, cieszę się, że tu jest. Już zastanawiam się, czy za rok też uda mi się go ściągnąć. I za dwa. Jestem gotowa czekać, byle znów go zobaczyć. Będę tak robić do końca życia. Obdarzam go uśmiechem, na co odpowiada przeszywającym spojrzeniem. Moja dłoń w jego dłoni się trzęsie od emocji. Podnosi drugą rękę, by pogładzić mnie po ustach. Skupia na nich złoty wzrok.
Oblizuję dolną wargę odruchowo, dotykam językiem jego palca.
Ogląda z zainteresowaniem ten ruch, a potem przeciąga wzrokiem po moim ciele, sprawiając, że się rozpalam.
Przesuwa dłoń ostrożnie na moją pierś, obserwując uważnie moją reakcję. Czeka chwilę, a kiedy go nie odpycham, zaczyna ostrożnie pocierać sutek palcami.
Mimo tego, że jest środek nocy, jest mi gorąco. Przyjemność rozpływa się rozkosznie po całym moim ciele. Dereck zachowuje się, jakby to był nasz pierwszy raz.
Przesuwa powoli palce pod ramiączko, przeszywając mnie spojrzeniem. Z całą pewnością czuje, jak wali mi serce. Powolnym ruchem przekłada dłoń na pierś i zaczyna ją pieścić. Z moich ust wydobywa się kolejny cichy jęk, na który reaguje zaskoczonym spojrzeniem.
„No co?” – Mam ochotę odpowiedzieć, ale zamiast tego zagryzam wargi, bo ściska mi sutek.
Zdejmuje mi ramiączko i odsłania wyprężoną pierś. Dziwnie się zachowuje, jakby po raz pierwszy widział mnie bez stanika. Nie może przestać się gapić i trwa to tyle, że zaczynam się niecierpliwić. Przesuwam dłonią po jego wyrzeźbionym brzuchu, a potem wsuwam ją pod koszulę, by dotknąć paska. Dereck przymyka oczy, jakby ten ruch sprawił mu niebywałą rozkosz. Nie zdążam dotknąć penisa, bo łapie mnie za nadgarstki i gwałtownym ruchem przyszpila je do koca obok mojej głowy. Jego oczy przez moment jarzą się jasnym światłem, które trochę mnie przeraża. Musi to widzieć, bo mityguje się natychmiast. Zamyka oczy i całuje mnie ostrożnie w usta.
Smakuje inaczej, niż zapamiętałam. Tajemniczo. Słodko. Męsko.
Zamyka mnie w klatce swojego ciała, ale wcale mi to nie przeszkadza. Podoba mi się i mnie podnieca.
Na dole brzucha czuję twardy wzwód.
Robię się coraz bardziej podekscytowana na myśl, że zaraz to zrobimy.
Zaczynam się o niego lekko ocierać, na co reaguje pomrukiem, ale mam wrażenie, że moja śmiałość go denerwuje. Nie wiem, o co chodzi, bo kiedyś ze sobą sypialiśmy. Zawsze wtedy, kiedy nadarzyła się okazja. Rodzice i siostra wyszli z domu do kina, ledwo usłyszałam chrzęst odjeżdżających kół, a Dereck już rozpinał spodnie. Kochaliśmy się zamknięci w pokoju na imprezach. To były zazwyczaj szybkie akcje, głównie dla przyjemności Derecka, bo ja się zbyt mocno stresowałam, żeby osiągnąć orgazm. Nigdy nie było czasu, żeby celebrować każdy moment. Teraz mamy całą noc dla siebie i zamierzam wykorzystać każdą minutę.
Dereck gwałtownie wstaje, po czym rozchyla moje kolana. Nim zdążę coś powiedzieć, rozrywa mi majtki w kroku. Robi to tak szybko, jakby miał w dłoni nożyczki.
Patrzy z wielkim zainteresowaniem na to, jaka jestem wilgotna. Powstrzymuję odruch, żeby zacisnąć kolana. Dotyka palcem łechtaczki i zaczyna ją pocierać powolnym ruchem. Zaciskam dłonie na materiale koca. Moje ciało drży w odpowiedzi. Widzę, że mu się podoba moja reakcja, bo zwiększa intensywność pieszczoty. Przygląda mi się z tym dziwnym zaintrygowaniem.
– Jak nie zwolnisz, to zaraz dojdę – informuję, jednocześnie jęcząc.
Zabiera palce, a potem... nachyla się i więcej nie widzę, bo zasłania go moja sukienka.
Po chwili czuję wilgotny język na wargach sromowych i moje ciało wygina się w łuk z przyjemności. Zaciska palce na moich udach na granicy bólu i zaczyna zapalczywie lizać.
Słyszę ciche powarkiwanie, kiedy przeciąga językiem w dół, a potem zanurza go w środku. Moje wyprężone piersi falują od prędkiego oddechu. Powietrze wypełnia dźwięk lizania i moje dyszenie przemieszane z cichym pojękiwaniem.
Przechodzą mnie spazmy rozkoszy. To jest takie nierealne. Leżę i patrzę w gwiazdy, i kocham się z moim chłopakiem, który od sześciu miesięcy nie żyje. W dodatku jest wyjątkowo dobry. Kiedyś chciał mi zrobić dobrze ustami, ale wtedy się nie zgodziłam. Teraz jest inaczej. Zgodzę się na wszystko, czego zechce.
Przyspiesza ruchy języka, jednocześnie przykłada palce i bawi się moją cipką.
Lekko szczypie, przez co przeszywa mnie gwałtowny orgazm. Krzyczę głośno, uda mi drżą. Dereck odsuwa się nieco i obserwuje mnie z zainteresowaniem. Napinam mięśnie. Czuję gęsią skórkę na całym ciele. Właśnie miałam swój pierwszy orgazm.
Dereck przygląda się temu, przesuwając dłonią po wybrzuszeniu w spodniach. Mam zamiar mu się za chwilę odwdzięczyć, tylko...
Nie zdążę złapać oddechu, a on gwałtownie przekręca mnie na brzuch i ustawia się w pozycji za mną. Naciska mnie na plecach między łopatkami, przez co jeszcze bardziej się wypinam.
Czuję, jak naciska twardym wzwodem na moje wilgotne wejście. Pomrukuje coś, a potem rozstawia mi szerzej nogi. Wkłada we mnie znienacka dwa palce i wyjmuje. Powtarza ten ruch i dopiero po chwili orientuję się, że wyciąga ze mnie wilgoć, którą rozsmarowuje na swoim przyrodzeniu.
Nachyla się i liże mnie w tej pozycji jeszcze kilka razy. Jestem trochę zaskoczona, bo nigdy wcześniej tak nie robił.
Zaczyna wprowadzać twardy penis powolnym ruchem. Chwieję się na łokciach i stękam. Bardzo dawno tego nie robiłam i teraz mamy problem, bo ledwo się mieści i mnie rozciąga. Wyciąga członka i znowu nawilża mnie językiem, jakby nie chciał, żebym czuła dyskomfort. Drugi raz już wchodzi gładko. Jest mi bardzo przyjemnie. Dereck czule przeciąga palcami po moich plecach i chwyta mnie za pierś. Zaczyna pieścić brodawkę palcami, jednocześnie będąc we mnie. Drugą dłonią podpiera się na kocu. Przyciska się do mnie, czuję jego gorący oddech na uchu, co mnie dodatkowo podnieca.
Zaczyna powoli poruszać biodrami. Wysuwa się ostrożnie trochę, by delikatnie pchnąć. Jestem cała spocona i rumiana, włosy zwisają mi w nieładzie wokół twarzy. Odgarnia je na jedno ramię, a potem wpycha mi kciuk do ust, żebym go ssała. Robię to z rozkoszą. Czuję, jak pulsuje w moim wnętrzu. Powarkuje cicho, wyciągając ze mnie członka, a potem wpycha go gwałtownym ruchem, sprawiając, że krzyczę nieoczekiwanie. Podoba mu się to, ponawia ten ostry ruch. I po raz kolejny. Słyszę przy uchu słowo w języku, którego nie znam, ale brzmi jak przekleństwo. Głos jest głęboki i obcy. Działa to na mnie jak kubeł zimnej wody. Próbuję się od niego odsunąć, ale przytrzymuje mnie dłonią za ramię. Wbija się we mnie po nasadę, warcząc gardłowo.
– Nie! – sapię, próbując się wyswobodzić z jego uścisku. – Przestań.
Rozkosz, którą dają mi jego ruchy, sprawia, że na moment tracę rezon. Pożądanie wypiera strach. Jednak zaraz biorę się w garść i błagam, żeby mnie puścił.
Ten ktoś zamiera, a potem wysuwa się ze mnie ostrożnym ruchem. Już mnie nie dotyka. Drżę na całym ciele, nie mając pojęcia, co o tym myśleć.
Odwracam się powoli. Dereck już w zapiętych spodniach siedzi na piętach i patrzy na mnie pytająco.
– Kim jesteś? – pytam drżącym głosem.
Nie odpowiada, tylko przypatruje mi się z rezerwą.
– Słyszałam, że umiesz mówić – warczę – w jakimś innym języku. Dereck był nogą z hiszpańskiego. Więc pytam, kim jesteś?!
Poprawiam szybko sukienkę, po czym wstaję z koca.
Patrzę wyczekująco, ale ten ktoś, kto wygląda dokładnie jak Dereck, nie zamierza mi odpowiedzieć.
Chłopak wyciąga do mnie rękę w zapraszającym geście. Coś w jego wzroku mi mówi, że nie chciał mi zrobić krzywdy. Nadal na mnie patrzy w taki głodny podniecający sposób.
Czuję się oszukana i wykorzystana. Oddalam się od niego tyłem. Również wstaje i idzie moim tropem, co podsyca mój strach.
– Odwal się – krzyczę do niego. Nie wiem, czy mnie nie rozumie, czy nie chce rozumieć, ale nadal idzie za mną. Odwracam się na pięcie i rozpoczynam ucieczkę. Nim zdążę dobiec do drzew na skraju polany, wpadam na twardą klatę. Chłopak już stoi przede mną i ponownie wyciąga do mnie dłoń.
Wrzeszczę ze strachu, moja erotyczna wizja zamieniła się w koszmar. Unosi obie dłonie w geście poddania. Próbuję uciec w drugą stronę, ale sytuacja się powtarza. Tylko tym razem ląduję w jego ramionach. Łapie mnie od tyłu i przyciska do swojego ciała. Czuję gorący oddech na policzku. Krew szumi mi w uszach.
Przyciska mnie do siebie i zanurza nos w moich włosach.
– Proszę, nie rób mi krzywdy – jęczę bezsilnie.
Mężczyzna odsuwa się nieco, ale nie puszcza mojej ręki.
Przekręca głowę w kierunku, w którym biegłam i nasłuchuje. Coś zwróciło jego uwagę, a niepokój wstąpił na piękne oblicze.
Oczy mu się zwężają podejrzliwie. Dopiero po chwili zaczynam słyszeć dźwięk, który mrozi mi krew w żyłach. Ciężkie kroki i trzask gałęzi... a potem budzący postrach skrzek.
Chłopak ciągnie mnie za rękę w przeciwnym kierunku z prędkością światła. Potykam się i dyszę. Kiedy orientuje się, że nie nadążam, bierze mnie na ręce.
Stworzenie za nami skrzeczy obrzydliwie. Jest tak wielkie, że powala drzewo.
Instynktownie wtulam się w jego klatkę piersiową.
Niepokojące dźwięki ustają. Docieramy na plażę, gdzie właśnie rozpoczęto obrzęd skakania przez ognisko. Patrzę przerażonymi oczami na Derecka, który nadal biegnie ze mną na rękach.
Co będzie, kiedy wszyscy zobaczą, że on żyje?
Kasia i jej kolega przeskakują przez ogień, który tańczy i iskrzy, tworząc tajemniczą aurę wokół uczestników. Dereck wpycha się przed kolejną parę i przeskakuje ze mną na rękach. Na moment otulają nas gorąco i iskry. Słyszę przekleństwo Buni. Kiedy lądujemy po drugiej stronie, drżące powietrze wypełnia mamrotanie. Babcia ze zdeterminowaną miną wyrzuca w powietrze garść ziół, które opadają na nas jak deszcz. Z klatki piersiowej Derecka dobiega przeraźliwy warkot, który przenika mnie jak chłód, aż do kości. Paznokcie na jego palcach zamieniają się w czarne pazury. Oczy Derecka płoną teraz jak iskry, które ulatują koło nas do nieba. Patrzę na niego z przerażeniem, nie umiejąc znaleźć słów.
Bunia nie przestaje inkantować i wlewa teraz olej w ogień. Z paleniska zaczyna buchać kolorowe światło. Wokół ogniska unosi się gęsta, mglista aura, która nie pozwala dokładnie dostrzec tego, co dzieje się wokół. Płomienie tańczą i piszczą, tworząc dziwne kształty.
Wszyscy uczestnicy ceremonii wydają się pochłonięci magią i wyglądają, jakby zapomnieli o świecie zewnętrznym. Dereck puszcza mnie i, posyłając mi ostatnie przeszywające spojrzenie, rozpływa się w powietrzu. Na moment w miejscu, gdzie stał, unosi się czarna mgła. Młócę dłonią to miejsce, ale nikogo tam nie ma. Nikt z wyjątkiem Buni i mnie tego nie zauważył.
– Dlaczego to zrobiłaś? – patrzę z pretensją na babcię. Ta, zamiast odpowiedzieć, chwyta mnie boleśnie za nadgarstek i wyprowadza na parking. Widzę, że wszyscy patrzą na mnie nieufnie.
– Koniec zabawy – oznajmia jedna ze starszyzny, mama Loczka. Chłopcy zalewają ognisko wodą.
Rozglądam się desperacko wokoło, licząc, że gdzieś tu jest.
– Dlaczego mi go zabrałaś? – lamentuję. – Nie zdążyłam się z nim pożegnać.
Bunia również rozgląda się dookoła, ale jej wzrok w przeciwieństwie do mojego jest czujny ipodejrzliwy.
– Dlaczego... – podejmuję znowu lament, sprawiając, że babci kończy się cierpliwość.
– To nie był twój ukochany, głupia dziewczyno! – krzyczy znienacka.
Wstrzymuję powietrze. No tego to się nie spodziewałam. To znaczy, spodziewałam się, że to nie on. Jednak nie wiedziałam, że Bunia się od razu zorientuje. Ja nie miałam pewności, o co tu chodzi. Może to był nadal Dereck, ale zmieniony?
– Kto to wobec tego był?
Zielone oczy Buni lśnią strachem. Mama dociera do nas na parkingu pospiesznym krokiem. Niesie na ramieniu lnianą torbę z naszymi rzeczami. Wyciąga w moim kierunku moją torebkę.
Bunia nie odpowiada. Oblizuje jedynie nerwowo wargi, a kiedy mama otwiera auto pilotem, wpycha mnie do środka.
Inni uczestnicy zabawy pospiesznie opuszczają parking własnymi samochodami. Mama wciska desperacko gaz do dechy i z szarpnięciem ruszamy.
– Kto to był? – ponawiam pytanie.
Bunia nie przestaje się rozglądać.
Szarpię ją za rękaw. Dopiero teraz przypomina sobie o mojej obecności.
– Coś ci zrobił? – pyta, dotykając mnie za policzek.
Mrugam w odpowiedzi.
– Nie. Może to był jednak Dereck, który wrócił na jedną noc z zaświatów, dlatego, że go o to prosiłam? – Zdaję sobie sprawę, jak niedorzecznie to brzmi.
– Nie wiem – odpowiada jedynie.
– W lesie było jeszcze coś.
– Co?
– Nie wiem. On się tego przestraszył i mnie stamtąd zabrał.
Bunia przeklina. A potem zaczyna się to jej dziwne mamrotanie.
Podjeżdżamy na podjazd, babcia z zaskakującą żywotnością wyciąga mnie z auta, a potem ciągnie do domu. W kuchni bierze słoik soli i idzie na zewnątrz.
Z niedowierzaniem patrzę, jak rozsypuje okrąg wokół domu.
Jest środek nocy. Błyska światło w salonie. Mama obejmuje mnie troskliwie ramieniem. Z górnego piętra w piżamach schodzą tata i siostra, których obudziło nasze niedyskretne przybycie.
– Co się dzieje? – pyta tata, przecierając zaspane oczy. Siostra ma potargane włosy i ziewa. Pod ramieniem piżamy dostrzegam ramiączko od biustonosza, co pozwala mi sądzić, że wcale jeszcze nie spała, tylko ubierała piżamę w pośpiechu i teraz nie chce, żeby to się wydało.
Mam ochotę powiedzieć, że babci trochę siadło na głowę, ale potem widzę jak z miejsca, gdzie leży sól podnosi się błysk światła. Niczym niewidzialna ściana rośnie, po to, żeby zniknąć gdzieś wysoko. Ja i reszta członków rodziny otwieramy szeroko usta.
Babcia wraca do środka, na jej twarzy maluje się zmęczenie. Natychmiast gasi światło i nakazuje nam ciszę palcem na ustach.
Siostra dopada do niej i żąda szeptem wyjaśnień, ale babcia milczy. Żadna z nas nie jest w stanie odpowiedzieć na pytanie taty. No co mam powiedzieć? Widziałam Derecka, ale to nie był on?
Babcia sadza mnie na krześle, nakazuje tacie mnie pilnować. A potem znika w pokoju gościnnym, gdzie są wszystkie jej rzeczy. Moment później wraca ze świecami i kadzidłem. Patrzę to na nią to na tatę, licząc, że za moment ją wyśmieje, ale to się nie dzieje. Tata zaciska palce na rękojeści noża kuchennego.
Bunia zapala świecę i kadzidło, po czym zaczyna znowu mówić w niezrozumiałej dla mnie gwarze. Słyszę skrawki słów, których nie rozumiem. Alex zapala kolejne świece i rozstawia je po całym salonie. Płomienie drżą niepokojąco, mimo że w środku nie ma wiatru. Za to na zewnątrz zerwał się wicher, który w najlepsze trzaska okiennicami, porywa śmieci, które zaczynają wirować w powietrzu. Gałęzie drzewa przechylają się, tworząc złowieszczy taniec cieni. No czegoś takiego to ja jeszcze tutaj nie widziałam.
Babcia wyrywa mi znienacka kilka włosów, obchodzi dookoła, tańcząc, a potem podpala włosy nad świecą. Mam wrażenie, że w domu ruszają się meble, wszystko skrzypi.
Alex przytula się do mamy i taty z całych sił.
Czy to wszystko to nie przesada? Przecież nic złego się nie stało. Czuję wokół siebie potężne wiry, które szarpią moją sukienką.
Bunia kończy zaklęcie, smarując mi jedną z run na czole olejkiem i zakłada mi na szyję amulet ze słowiańskim znakiem.
Wszystko cichnie. Nikt nie jest w stanie wykrztusić słowa. Nogi mi się trzęsą ze zdenerwowania, w dodatku mam wrażenie, że coś się zmieniło. Że nie jestem już sama.