Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
109 osób interesuje się tą książką
W ciemnościach za kulisami wszystkie maski w końcu opadają…
Elena czuje, że zbliża się do krawędzi. Jako aspirująca tancerka i aktorka od lat bezskutecznie próbuje dostać jakikolwiek poważny angaż na Broadwayu. W każdej wolnej chwili pomaga przyjaciółce, opiekując się swoim chrześniakiem. Wyczerpana codziennością oraz brakiem perspektyw, nocami chadza do parku, gdzie w pustym amfiteatrze ćwiczy układy taneczne. Nie wie jednak, że od jakiegoś czasu nie przebywa tam sama…
Shah jest tak tajemniczy, jak jego pseudonim. Nikomu nie zdradza swojej tożsamości ani nie pokazuje twarzy. Ukryty za przyciemnionymi szybami swojego gabinetu obserwuje tancerki… a teraz nie może oderwać wzroku od Eleny. Wiedział, że to samolubny ruch, ale zaproponowanie tej kobiecie pracy w ekskluzywnym klubie burleski przyszło mu zbyt łatwo. Tego nieoszlifowanego diamentu nie mógł pozostawić w osamotnieniu.
Pierwszy wieczór w klubie wywiera na Elenie piorunujące wrażenie. Elektryzujący klimat, piękne suknie i dźwięki swinga hipnotyzują nie tylko publiczność. Kobieta jednak nie podejrzewa, jakie sekrety mogą skrywać się za kulisami… Przyparta do muru będzie musiała poprosić Shaha o przysługę. Czy będzie w stanie zapłacić cenę, jakiej zażąda mężczyzna?
Ta historia jest naprawdę SPICY. Sugerowany wiek: 18+
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 307
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Redaktorka prowadząca: Agata Ługowska
Wydawczyni: Joanna Pawłowska
Redakcja: Kamila Recław
Korekta: Paulina Kawka
Projekt okładki: Łukasz Werpachowski
Zdjęcia na okładce: © Atlas, © Svetazi | Stock.Adobe.com
Copyright © 2024 by Adelina Tulińska
Copyright © 2024, Papierowe Serca an imprint of Wydawnictwo Kobiece Agnieszka Stankiewicz-Kierus sp.k.
Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.
Wydanie I
Białystok 2024
ISBN 978-83-8371-396-0
Grupa Wydawnictwo Kobiece | www.WydawnictwoKobiece.pl
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotował Jan Żaborowski
1
Elena
Na podłogę spada szklanka i rozpryskuje się w drobny mak. Serce podchodzi mi do gardła, bo półtoraroczny, bosy Joel właśnie wybiera się w tamto miejsce. Przemierzam pokój niczym niepokonany zawodnik futbolu i łapię malca, nim zdąży nadepnąć na odłamki. Na policzku mam nawet waleczną smugę. Co prawda jest to ślad kaszki, a nie farby, ale to nic. I tak czuję się, jak po wielogodzinnym meczu.
Niezadowolony z takiego obrotu spraw Joel, zaczyna głośno płakać. Kotka Sully, sprawczyni wypadku, miauczy, domagając się przekąski. Cyrk.
Udaje mi się zachować zimną krew i chwytam ulubioną maskotę chrześniaka, po czym przemawiam zmienionym głosem:
– Jestem Pan Królik i chcę z tobą zagrać w bambino.
Joel zapomina o nieszczęściu i z zainteresowaniem patrzy na maskotkę, która kiedyś była biała. To mi przypomina, że muszę ją w końcu wyprać.
Wkładam synka przyjaciółki do siateczkowego kojca.
– Raz, dwa, trzy… bambino! – Gra nie jest specjalnie skomplikowana, ale mały się śmieje i przytula królika. To mi daje czas na szybki bieg do kuchni po szczotkę. Po powrocie ponownie odliczam przy kojcu do trzech i krzyczę bambino, co sprawia, że maluch się cieszy.
Zamiatam szkło na szufelkę. Odruchowo chwytam jeden z większych kawałków i się zacinam.
– Uwrał nać – przeklinam w dozwolony sposób, po czym idę znów do kuchni, by wyrzucić odłamki. Wspinam się na palcach do białej szafki po plaster i płyn dezynfekujący. Cholera, poplamiłam błyszczącą powierzchnię frontu krwią. Mieszkanie Zoe mieści się w kamienicy nieopodal wielkiego parku. To wspaniałe i bardzo drogie miejsce. Składa się z czterech gigantycznych i słonecznych pokoi, w których stoją najdroższe meble w kolorach szampana. Pomagam przyjaciółce w opiece nad Joelem, dzięki czemu ona może realizować swoje marzenia o własnej kancelarii. Jest wziętą prawniczką.
Pozwala mi na to mój elastyczny grafik, bo pracuję jako kurier rowerowy.
Zoe to pracowita i dobra dziewczyna. Cieszę się, że udało jej się wykupić i wyremontować mieszkanie po babci. Wszystko tutaj jest nowiutkie i z najwyższej półki.
Ignoruję szczypanie palca, po tym jak polewam je środkiem do odkażania. Ledwie zdążę zakleić ranę plastrem, a słyszę płacz. Wpycham wszystko z powrotem do apteczki na półce. Po drodze do salonu chwytam odkurzacz pionowy. Okazuje się, że pan królik wyskoczył przez szczebelki.
Chwyciwszy maskotkę, kucam przy Joelu i znowu udaję głos. Śmiech małego sprawia, że czuję się odrobinę mniej wykończona.
– Teraz włączę odkurzacz, który trochę buczy – uprzedzam chrześniaka. – Może pobuczymy razem?
Układam usta i mówię głośne buuuuu, jednocześnie włączając sprzęt, co rozbawia chłopca. Naśladuje ten dźwięk bez najmniejszego problemu. Wyłączam przycisk i znowu włączam, robimy buu.
Podczas tej małej zabawy udaje mi się wessać okruchy szkła. Kotka chowa się w puchatym domku pod oknem. Po tym, jak skończę, odkładam odkurzacz na miejsce i wyciągam karmę Sully.
Wyjmuję Joela z kojca i układam sobie na biodrze. We dwójkę przesypujemy pokarm do wysadzanej diamentami miseczki.
– Sully to arystokratka. Czy może raczej arystokotka? – mówię do Joela, który z zainteresowaniem obserwuje jedzącego kota. Próbuje po mnie powtórzyć słowo arystokotka, co brzmi przesłodko.
Słyszę dźwięk domofonu, na co oddycham z ulgą. Zoe wraca z pracy i, mam nadzieję, że niesie naszą kolację. Ponieważ nie chcę słyszeć o żadnych pieniądzach za opiekę nad małym, przyjaciółka upiera się, by mnie karmić.
– Mama! – Joel wyrywa się, by pobiec do przedpokoju i przywitać Zoe.
Przyjaciółka przechodzi przez próg, po czym stawia papierowe torby na siedzisku i kuca, by wziąć synka w ramiona. Na ten widok moje serce zalewa płynny miód. Blond włosy przelewają się przez jej ramię i muskają białe kafle na podłodze. Taki sam kolor włosów ma Joel. Powtarzam sobie, że to dwa niebieskookie anioły zesłane mi na ziemię. Poznałyśmy się trzy lata temu, kiedy przyjechała do hotelu, w którym wówczas pracowałam jako animatorka. Przyszła na zajęcia z tańca i od razu się zakolegowałyśmy. Wieczorem po pracy dostrzegłam ją wystraszoną przy barze, więc podeszłam i zapytałam, co się dzieje. Przegadałyśmy pół nocy, podczas której dowiedziałam się, że zaczęła niedawno pracę w swojej własnej kancelarii i jest przerażona. Poza tym, okazało się, że jest w ciąży, ale jej były już partner w ogóle nie nadaje się do roli taty. Powiedziałam jej, że na pewno sobie poradzi, a pomoc przyjdzie z nieoczekiwanej strony. Ja z kolei opowiadałam jej o swoich marzeniach związanych z aktorstwem. Tydzień po wyjeździe, Zoe zadzwoniła, że jest casting w teatrze nieopodal jej domu i żebym przyjechała. Wstydziłam się przyznać, że nie stać mnie na bilet, ale wtedy obiecała, że oddam z pierwszej roli. Niestety nie poszczęściło mi się. Przez dwa lata udało mi się dostać angaże jedynie w reklamach kosmetyków dla kobiet. Wierzę jednak, że kiedyś mi się uda przejść casting. Zoe bardzo mi pomaga, zafundowała mi warsztaty z aktorstwa, pozwoliła u siebie mieszkać przez pierwsze miesiące. Byłam przy niej, kiedy rodziła. Pomagałam jej w połogu z dzieckiem i tak już zostałam. Są dla mnie jak rodzina. Kiedy Zoe zaczęła się lepiej czuć, znalazłam sobie niewielkie mieszkanie niedaleko. Pracuję jako kurier rowerowy od rana, nim Zoe wyjdzie do pracy. Choć wstaje o świcie i zaczyna pracować, kiedy mały śpi. Ja zjawiam się około jedenastej i wtedy Zoe leci do biura.
Przyjaciółka uśmiecha się do mnie nad ramieniem synka. Makijaż nie do końca zakrywa wyczerpanie na trójkątnej twarzy. Oczy, mimo że zmęczone, błyszczą miłością na widok dziecka. Joel to takie małe kopiuj wklej mamy. Słodki jak cukiereczek, którego ma się ochotę nosić cały czas.
Zoe wstaje, przytula mnie na powitanie, po czym zdejmuje szarą marynarkę.
– Chodź, umyjemy ręce – mówię do Joela, który też będzie jadł. Maluch ochoczo do mnie dołącza, łapiąc mnie małą rączką.
Przyglądam się sobie w lustrze. Staram się nie krzywić, choć przy wystrojonej w białą bluzkę i spodnie w kant Zoe wyglądam jak flejtuch. Czarne włosy mam związane na czubku głowy w niesforny kok. Zamiast makijażu noszę na twarzy resztki poprzedniego posiłku Joela. Ulubiona koszulka chrześniaka ze Snoopim jest poplamiona sokiem z mandarynek.
Tragedia.
Po tym jak myję ręce małego i swoją twarz, niosę Joela na plecach, udając konika, po czym wsuwam go w fotelik do karmienia.
– Cudownie na was patrzeć – mówi Zoe, a następnie nakłada nasze dania na talerze. Umieram z głodu, o czym świadczy głośne burczenie. Ślinka napływa mi do ust na widok steków i puree, apetyczny zapach dodatków nęci me zmysły. Dla Joela też coś ma. Naleśnika w kształcie myszki z owocami. Opadam na krzesło, po czym kroję naleśnik na mniejsze kawałki, tak by mały mógł go jeść ręką.
Przyjaciółka odkorkowuje wino, po czym nalewa nam do kieliszków porcję degustacyjną.
– Co za zwariowany dzień! – narzeka, biorąc szkło w dłoń. – Klient prawie zrezygnował, przez niekompetencję asystentki, ale na szczęście udało mi się to naprawić.
Zabieram się za swój stek, który wygląda jak z reklamy restauracji. Niestety po pierwszym kęsie rozumiem, że nie ma to nic wspólnego z oczekiwanym smakiem. Choć nie czeka mnie orgazm kulinarny, jestem tak głodna, że i tak go zjadam.
– Mój też ciekawy. – Pokazuję jej otarcie na kolanie, które powstało na skutek nieplanowanego przejazdu na jednym z monstertracków Joela.
– Boże – mruczy. – Smarowałaś to czymś?
Kiwam.
– A to? – Patrzy na palec oklejony plastrem.
– Sully zbiła szklankę – melduję. Widząc, że na twarz przyjaciółki wpływa przerażenie, natychmiast dodaję: – Nie martw się. Dokładnie poodkurzałam.
Zoe dostaje SMS-a, który sprawia, że się krzywi. Kręci głową, posyłając mi porozumiewawcze spojrzenie. Pewnie tata Joela znów jej robi wyrzuty. To okropny typ, który ma w nosie dziecko. Jestem tu codziennie, a on od porodu nie pojawił się ani razu. Po posiłku wstaję od stołu i zanoszę talerze do zmywarki. W tym czasie Zoe bierze małego na ręce i buja, mrucząc czułe słówka. Kieruję się do łazienki, by naszykować wanienkę do kąpieli. Sprawdzam łokciem temperaturę wody, a potem dodaję pachnący rumiankiem płyn dla dzieci.
Zoe w tym czasie rozbiera małego na przewijaku.
– Będę lecieć – oznajmiam, na co kiwa ze zrozumieniem. Posyłam im buziaki w powietrzu, po czym przemykam do przedpokoju. Na upapraną koszulkę wkładam bluzę z kapturem. Nawet nie chce mi się malować ani przebierać. Nie mogę się doczekać, aż sama wskoczę do wanny. Nóg dosłownie nie czuję. Mimo to jeszcze na chwilę wpadam do pokoju dziecięcego, który jest większy niż salon z kuchnią w moim wynajętym mieszkaniu. Sprzątam zabawki do koszyka, po czym poprawiam pościel w niewielkim łóżeczku. Uruchamiam lampkę w kształcie księżyca, jednocześnie włączając kołysanki na wieży stereo. Chcę ułatwić wieczór Zoe, bo wiem jak ciężko robi się to wszystko z płaczącym dzieckiem na rękach. W końcu opuszczam apartament. Na dole żegnam się z portierem i wychodzę na pełną wieczornego gwaru ulicę. Wiatr muska skórę moich nadgarstków, więc wpycham je w kieszenie. Dostrzegam parę z wielkim psem, kierującą się do parku na spacer. Grupa znajomych stoi przed wejściem do pubu i gorączkowo o czymś dyskutuje, paląc papierosy. Dym szybuje aż pod żarówkę starej latarni, by wyżej rozpłynąć się w mroku.
Poprawiam plecak na ramieniu, po czym przechodzę przez ulicę na zielonym świetle. Mam wrażenie, że trzeszczy mi każdy odcinek kręgosłupa. Uwielbiam Joela, dlatego bardzo źle się czuję z tym, że opieka nad nim mnie tak wykańcza.
Próbowałam porozmawiać z Zoe o żłobku, ale ona nie wyobraża sobie, by Joel spędzał dnie w ramionach obcych kobiet. Naprawdę mocno mi pomogła, kocham Joela i chcę z nimi dalej być, jeśli taka jest jej decyzja. Po prostu bywam zmęczona. Nie mam czasu ani siły na takie treningi taneczne jak kiedyś.
Park wydaje się opustoszały. Z wyjątkiem pary idącej przede mną, biegacza w termoaktywnej odzieży nie ma tu żywego ducha. Stary amfiteatr pomazany przez wandali, uśmiecha się do mnie spomiędzy parkowych drzew. Białe dostojne kolumny i kamienna scena wołają, by się zbliżyć. Miejsce to tak jak ja, jest na swój sposób opuszczone i zardzewiałe. Czeka, by ktoś mu dał szansę.
Waham się tylko przez chwilę, a potem zdejmuję plecak i wchodzę po schodach. Wyobrażam sobie, że jestem na scenie przed wypełnioną do ostatniego krzesełka salą. W mojej głowie rozbłyskują światła i wybrzmiewają gromkie oklaski. Widzowie w eleganckich strojach z uśmiechem czekają na mój występ. Z komórki włączam piosenkę, do której ćwiczyłam do ostatniej roli na Broadwayu. Jestem tak blisko miejsca fizycznie, a jednak tak bardzo daleko, że aż mi się zbiera na płacz. Mama przy każdej okazji powtarza mi, bym wróciła do domu. Według niej nie mam szans dostać się na deski poważnego teatru. Tam trafiają osoby, które od lat uczęszczają do szkół teatralnych i tanecznych. Stale powtarza mi, że ze swoim certyfikatem instruktorki zumby się nie nadaję. Szkoda, że nie widzi mnie teraz. Melancholijne dźwięki pianina sączą się z komórki, która leży na plecaku. Stoję ze zwieszoną głową na środku sceny, drżące ręce opuszczam wzdłuż ciała. Unoszę powoli głowę, trzymając nadal zamknięte oczy. Nie ma księżyca ani spacerowiczów w parku. W swojej głowie tańczę w teatrze i spełniam marzenie dziesięcioletniej Eleny, która namówiła mamę na baletki. Jestem ubrana w białą zwiewną sukienkę, mój partner w ciemnogranatowy strój szlachcica. Uśmiecha się do mnie i wyciąga dłoń zachęcająco. Jego mina mówi: no dalej Eleno, uda ci się.
Moje ruchy są subtelne, delikatne. Unoszę ręce, jednocześnie rozpoczynając układ od swobodnego piruetu. Me ciało faluje w rytm muzyki, mimo że wszystko mnie boli, poddaję się tej melodii. Taniec jest dla mnie ucieczką od codzienności i przeszłości. Kiedy przyleciałam tanimi liniami do Nowego Jorku, byłam pełna nadziei i entuzjazmu. Zostało mi tylko to. Taniec pośród cieni. Ale cieszę się nim. Obiecałam sobie, że nie przestanę próbować, choćby nie wiem co. Edison potrzebował dziesięciu tysięcy prób, zanim wynalazł żarówkę. Jeśli przekroczę tę liczbę, wtedy zacznę się martwić porażką.
Podskakuję podczas dramatycznego przejścia. Muzyka przynosi mi ukojenie, więc mimo szeregu trudnych dni udaje mi się szczerze uśmiechnąć. Piosenka powoli się wycisza, a ja deklamuję, tak jak było w dialogu.
– Nie odchodź, ukochany.
Nie chcę otwierać jeszcze oczu, bo jestem pewna, że popłyną z nich łzy.
Nagle słyszę dźwięk upuszczanego przedmiotu. Otwieram gwałtownie powieki, po to by zobaczyć oddalającą się sylwetkę w ciemnym stroju. Wysoki mężczyzna ucieka pospiesznie. Wygląda na to, że siedział w ostatnim rzędzie ławek i oglądał mój występ.
– Hej! – krzyczę za nim. Nawet się nie odwraca, tylko znika za zakrętem alejki, nim zdążę dotrzeć do plecaka.
Nie mam siły ani ochoty go gonić. To tylko przypadkowy przechodzień, którego urzekł mój talent. Tak sobie powtarzam. Mój pierwszy fan. Albo nawet trzeci, bo pierwszym jest Joel, drugim Zoe.
Kiedy wchodzę do domu, niemal powłóczę nogami ze zmęczenia. Wyjęte ze szpary upomnienia w białych kopertach rzucam na stół w kuchni. Nawet ich nie otwieram, bo wiem co tam jest. Wezwania do zapłaty za czynsz. Problem polega na tym, że nie mogę podjąć pracy na etat, bo chodzę na castingi, no i zajmuję się małym. Dowożenie jedzenia na rowerze nie jest dochodowe, ale starczy mi na podstawowe wydatki. Gorzej z tym czynszem. Angaż na Broadwayu spokojnie starczyłby na opłacenie tego mieszkania i liczyłam, że niebawem będę mogła sobie na to pozwolić. Spłacę długi i w końcu zacznę żyć tak, jak zawsze chciałam.
Zatykam korek i wpuszczam wodę do niewielkiej wanny ze zdartą powierzchnią. Sprawdzam powiadomienia na telefonie i ku mojemu największemu zaskoczeniu na mailu czeka na mnie zaproszenie na casting. Chwila entuzjazmu ucieka niczym powietrze z przekłutego balona. Niestety jest jutro w godzinach mojej zmiany. Piszę do znajomych, czy ktoś może mnie od rana zastąpić. Udaje mi się zamienić na popołudniową zmianę z kolegą. Natychmiast dzwonię do Zoe, żeby powiedzieć o sytuacji. Przyjaciółka trochę się denerwuje, bo nie ma z kim zostawić małego. Będzie musiała prosić swoją mamę o przysługę, a ta z kolei nie omieszka wspomnieć o tym, jak jest nieodpowiedzialna, wychowując samotnie dziecko. Cały czas ma do córki pretensje tylko dlatego, że zwolniła mężczyznę z odpowiedzialności.
Trudno. Nie rozdwoję się. Po gorącej kąpieli natychmiast zasypiam.
Mimo zmęczenia budzę się wcześnie rano, jeszcze przed świtem. Zaczynam dzień od stretchingu i pozytywnych afirmacji. Na śniadanie przygotowuję owsiankę z malinami, ale ze stresu nie mogę nic przełknąć.
Z parującą kawą w papierowym kubku, o siódmej ustawiam się na końcu długiej kolejki przed teatrem. Jestem bardzo zdenerwowana, bo nie miałam czasu przygotować się do głównej roli. Staram się nie porównywać z innymi dziewczynami, które wyglądają jak stworzone do błyszczenia na telebimach i reklamach autobusowych.
Mimo znużenia pięciogodzinnym czekaniem, nie tracę ducha.
Organizatorka z słuchawkami bluetooth nakleja mi numer, po czym każe stanąć na białym krzyżyku. Odruchowo mrużę oczy od reflektorów, a potem przypominam sobie, że już jestem oceniana, więc uśmiecham się szeroko, łudząc się, że czerwona szminka nie pobrudziła mi zębów. Najstarszy facet z jury ziewa. Środkowy siedzi rozparty jak w kinie. Kobieta w beżowej garsonce sprawdza coś w telefonie. Pianista zaczyna grać podkład pod wprawki, zachęca mnie uśmiechem, więc natychmiast dołączam ze swoim głosem.
Techniczna podaje mi wydrukowaną kartkę z fragmentem scenariusza.
– Przeczytaj fragment Lisy – nakazuje ten, co ziewał. Nawet na mnie nie patrzy, tylko coś notuje. W końcu podnosi wzrok, czym sprawia, że przechodzi mnie nerwowy dreszcz. Język mi się plącze, kiedy odczytuję kwestię, i już wiem, że dałam plamę na całej linii.
– Dziękujemy – mówi ten rozparty na krześle, w momencie kiedy robię dłuższą pauzę. I tyle. Porażka.
Idę do pracy w fatalnym nastroju. Na wiadomość Zoe odpowiadam, że część śpiewana chyba poszło mi nieźle. Kogo ja chcę oszukać? Sytuacja jest beznadziejna. Zakładam ciężki plecak wypełniony pudełkami z cateringiem i wsiadam na rower.
Ruch pozwala mi się trochę uwolnić od negatywnych emocji. Choć muszę przyznać, że kiedy dostarczam lunche. tym wszystkim kobietom w garsonkach, czuję się jak osoba, która przegrała życie.
Powoli dociera do mnie smutna prawda. Powinnam zawiesić swoje marzenia o karierze w teatrze i poszukać normalnej pracy. Czynsz się sam nie zapłaci.
Kiedy dostarczam ostanie zamówienie do szklanego biurowca, po drodze widzę kartkę o ofercie pracy w piekarni. Zastanawiam się, czy to nie byłoby dobre wyjście, bo pracowałabym od godzin nocnych do rana. Potem mogłabym się chwilę przespać, następnie zająć Joelem, a potem pomyśleć o treningu i castingu. No nie wiem, czy to ma szansę się udać.
Już na samą myśl o wstaniu o trzeciej w nocy robi mi się słabo, nie mówiąc o tym, że nie znalazłabym sił na trening. Powinnam wrócić do regularnych ćwiczeń. Taniec pod osłoną nocy na deskach starego amfiteatru nie podniesie mi formy, jakiej potrzebuję do podbicia serc jury. Jestem tego boleśnie świadoma. Może powinnam na chwilę odpuścić, znaleźć stabilną pracę, a do treningów wrócić, jak Joel będzie trochę starszy? Muszę o tym porozmawiać z Zoe.
Kiedy wracam do domu, po prostu padam na pościel i zasypiam.
10 lat wcześniej
Słońce muska moje odkryte policzki i dłonie. Resztę ciała skrywają ubrania w kolorach butelkowej zieleni i szarości. Stawiam nogę przed nogę na rozgrzanym asfalcie. Mimo upału muszę pozostać zakryta, bo zmierzamy na niedzielne nabożeństwo do kościoła. Mały Niccolò śmieje się do mnie wesoło z wózka. Jest ubrany w biały pajacyk i czapeczkę ze śmigiełkiem. Pcham wózek z radością, śpiewając mu piosenkę Giro Giro Tondo.
Z zazdrością zerkam na dziewczynę, która idzie po drugiej stronie ulicy jedynie w szortach i krótkim podkoszulku. Marzę, żeby zrzucić ciężką spódnicę, ale pocieszam się, że w kaplicy będzie chłodno. Mama i tata już tam są. Ja i brat dołączymy w ostatniej chwili, bo maluchowi ciężko wytrzymać w ciszy dłużej niż pięć minut. Liczyłam, że zaśnie, ale wszystko wokół go interesuje.
Widzę grupkę trzech chłopaków, którzy siedzą na murku przy sklepie i palą papierosy. Są ode mnie sporo starsi. Obok nich stoją ich rowery. Ten z kolczykiem śledzi mnie wzrokiem, a potem układa dłonie wokół ust i krzyczy.
– Kto ci zrobił to dziecko?
Przyspieszam i go ignoruję.
– Czy to był Luca? – Wali swojego kolegę w plecy. – A może Federico?
Zwraca się do drugiego – tego z utlenionymi blond włosami i kolczykiem w brwi. Po chwili wszyscy rechoczą głośno, zgadzając się bezczelnie, że nikt by mnie nie tknął. Przyspieszam, a ich śmiech mi jeży włos na głowie. Ku mojej największej rozpaczy podnoszą się i ruszają w moim kierunku.
– Nie za gorąco? – pyta Federico, wodząc oczami po moim stroju.
– Kto zhańbił świętoszkę? – dolewa oliwy Luca.
– To mój brat – bronię się, ale wcale mi nie wierzą. Wybuchają kolejnym głośnym śmiechem, który denerwuje Niccola. Młody układa usta w podkówkę i zaczyna płakać.
Jeden z nich mnie szturcha.
Dostrzegam wysiadającą z samochodu sąsiadkę, która wybiera się na nabożeństwo, więc przyspieszam. Ze łzami w oczach wołam:
– Panno Mongiu!
Kobieta zdejmuje ciemne okulary, po czym mierzy chłopaków surowym spojrzeniem. Docieram do niej rada, że ją spotkałam. Jest dla mnie niczym koło ratunkowe na środku wzburzonego oceanu.
Tamci pewnie by mi nic nie zrobili, ale wolałam nie ryzykować.
Chłopaki z rechotem wracają do swoich rowerów, a ten środkowy posyła mi ostatnie tajemnicze spojrzenie znad okularów lenonek.
Gdy wchodzę do kościoła, wali mi serce. Wraz z sąsiadką zajmujemy ostatnie miejsca z tyłu. Jedną ręką powoli bujam wózkiem i Niccolò natychmiast się uspokaja i zasypia w mistycznym wnętrzu kaplicy.
Kiedy rozpoczyna się nabożeństwo, ze łzami w oczach padam na kolana i splatam ręce do modlitwy. Mój tata stoi na ambonie i prawi kazanie wiernym, nie zdając sobie sprawy, że jego córka padła ofiarą nękania przez miejscowych chuliganów. Serce mi pęka, gdy próbuję ukryć strach. To nie pierwsza taka sytuacja. W szkole stale ktoś nazywa mnie świętoszką i wyśmiewa moje niemodne ubrania, które zakrywają mnie od góry do dołu.
2
Elena
Kolejny dzień nie jest łaskawszy.
Po tym jak otwierają się drzwi apartamentu Zoe, wita mnie sroga twarz jej mamy. Kobieta mnie nie znosi. Patrzy krytycznie na mój sportowy strój, który jest w dodatku przepocony. Sama jest ubrana w srebrzysty garnitur, na który założyła kuchenny fartuch. Blond włosy ma przystrzyżone na modnego boba.
– Spóźniłaś się – mówi zamiast dzień dobry, po czym bez pożegnania z Joelem, zdejmuje fartuch, rzuca go na siedzisko koło płaszczy i wychodzi.
Mój wzrok pada na umorusanego Joela, który bawi się butami Zoe. Doskakuję do niego, nim zdąży włożyć obcas do buzi, w efekcie czego zaczyna rozpaczliwie płakać.
Joel jest podenerwowany. Zajmuje mi kwadrans, żeby zrozumieć, o co mu chodzi. Mały ma gorączkę i ku mojej największej rozpaczy zaczyna wymiotować.
Próbuję się dodzwonić do Zoe, ale ta rozpoczęła już ciąg spotkań i nie odbiera.
Dzwonię na numer alarmowy i melduję o stanie zdrowia dziecka. Dowiaduję się, że nie mogą mi udzielić porady przez telefon i muszę jechać do szpitala. Kobieta pyta mnie o numer ubezpieczenia, którego nie posiadam. Zoe nadal nie odbiera. Tak samo jej matka, która odrzuca moje połączenia raz za razem. To tylko potęguje moje przerażenie.
Joel nie chce kompresu, który próbuję mu położyć na czole.
W tym czasie mój leżący na szafce nocnej telefon zaczyna wibrować. Dzwoni mama, a jej tyrada jest teraz ostatnim, na co mam ochotę. Ale Joel podchodzi i naciska palcem kamerę, w efekcie czego po drugiej stronie pojawia się zawsze uśmiechnięta twarz. Mama czesze włosy pofarbowane na ciemny blond i patrzy na nas uważnie. Ten widok sprawia, że Joel przestaje płakać i mogę przyłożyć mu kompres do rozgrzanego czoła.
– Matko i córko! Co tam się dzieje? – pyta.
W miniaturze kamerki widzę, że pokój wygląda, jakby przeszło tędy tornado. Ja sama jestem zapłakana (o czym nawet nie wiedziałam) i potargana (tego jestem świadoma, ale uważam to za nieważne w obliczu zdrowia dziecka). Tembr głosu mamy jest jak ciepły koc, którym mnie otulała zawsze, kiedy miałam problem. Brzmi jak obietnica opieki. To wszystko sprawia, że ponownie wybucham płaczem.
– Mały ma gorączkę – zaczynam wyliczać przez łzy wszystkie nieszczęścia – wymiotuje, a ja nie mogę się dodzwonić do Zoe, w szpitalu potrzebują numer ubezpieczenia, którego nie mam…
– Spokojnie, skarbie. Dużo wymiotuje?
Patrzę za siebie i na Joela, który teraz trzyma kurczowo krawędź materaca. Wstaję, żeby ocenić zniszczenia.
– Właściwie to nie. Zwymiotował po kaszce z borówkami.
– Ile zjadł tych borówek?
Biorę Joela i telefon, po czym idę z nim do kuchni. Okazuje się, że pochłonął całe pudełko borówek. O kurczę, jak Evelyn mogła mu na to pozwolić?
– Daj mu wody ze zmiażdżonym arbuzem i odrobiną soli – radzi mama. – Jak gorączka nie spadnie, to wyślij portiera po ibuprofen.
– Jesteś pewna? A co jeśli mu…
– Nie panikuj, spróbuj mojego sposobu. Ta mikstura to kopalnia elektrolitów, dzięki czemu się nie odwodni.
Nie mam wyjścia, więc sadzam Joela w foteliku i przygotowuję napój zgodnie z zaleceniem. Ponieważ dmucham na zimne, od razu daję mu lek przeciwgorączkowy. Po kwadransie mały się uspokaja i zasypia u mnie na rękach. Po tym, jak kładę go do łóżeczka, mierzę jeszcze temperaturę. Termometr pika i podświetla się na pomarańczowo. Gorączka spadła.
Wracam do salonu i biorę się za sprzątanie bałaganu po całym dniu. Wszędzie walają się zabawki, porozrzucane ubrania i papierki. Odkrywam, że Evelyn karmiła go cukierkami, więc nic dziwnego, że miał problemy z brzuchem. Muszę zasugerować Zoe, żeby porozmawiała ze swoją mamą.
Kiedy przyjaciółka wreszcie oddzwania, streszczam jej sytuację. Decyduje się wrócić do domu i pracować z gabinetu. Kiedy pochyla się nad łóżeczkiem w bławatkowej koszuli i ołówkowej spódnicy jest tak spięta, że aż mi jej szkoda. Marszczy czoło i zaciska pomalowane na karminowo wargi.
– Nic mu nie będzie – zapewniam ją.
– Zastanawiam się, czy mimo wszystko nie jechać do szpitala. – Zaciska dłonie na szczeblach łóżeczka.
– Oczywiście. Pojedziemy, jeśli temperatura wzrośnie – zapewniam i podaję jej świeżo zaparzoną kawę, która wypełnia pomieszczenie apetycznym aromatem. – Będę go mieć na oku.
Zoe dziękuje mi skinieniem, jednocześnie odbierając ode mnie filiżankę.
– Będę w gabinecie.
Chwilę później znika za mahoniowymi drzwiami na końcu korytarza.
Siadam na kanapie i kładę na kolanach jej laptop. Włączam przeglądarkę i mym oczom ukazuje się ostatnia strona wyszukiwania. Przewlekłe zmęczenie, zawroty głowy w wyniku stresu. W drugiej karcie widzę artykuł z chwytliwym nagłówkiem: „Masz te objawy? To może być…”.
Czuję ucisk w sercu na myśl, że przyjaciółka się fatalnie czuje na co dzień. Nie chcę naruszać jej prywatności, więc natychmiast zamykam okna. Zamierzam zapytać ją o zdrowie, kiedy zrobi sobie przerwę.
Przeglądam oferty pracy. Niestety w przypadku zdecydowanej większości brakuje mi kwalifikacji. Wątpię, żeby rekruterka prowadząca nabór na asystentkę zarządu uznała robienie szpagatu za przydatną umiejętność w pracy biurowej.
Wzdycham ze zmęczeniem. Nawet nie wiem, kiedy sama zapadam w drzemkę. Budzi mnie przyjemne muśnięcie dłoni przyjaciółki na nadgarstku.
– Kolacja na stole – mruczy.
Uchylam zaspane powieki. Koc zsuwa się ze mnie, kiedy podnoszę się do pozycji siedzącej.
Joel uśmiecha się do mnie znad kleiku ryżowego, którym zdążył wysmarować całą przymocowaną do krzesełka tackę.
Zasiadam do kolacji, łudząc się, że dziś zjemy coś smacznego. Niestety, chociaż przyjaciółka je z entuzjazmem, mnie średnio smakuje. Nie jest to dobre, smakowite jedzenie, które ktoś przygotowywał dla kogoś z pasją i miłością. To właśnie ta pasja jest tym, co według mnie powinno być naszym spoiwem życia. Tym, co daje nam sens i motywację. Ktoś najwyraźniej pracuje w restauracji mieszczącej się po drugiej stronie ulicy, wykonuje swoją pracę poprawnie, ale nie jest tam, gdzie chce. Obawiam się, że tak samo będzie ze mną, kiedy uda mi się dostać jakąkolwiek pracę niezwiązaną z tańcem, śpiewem lub aktorstwem.
Kiedy Joel zajmuje się na moment klockowymi waflami, odciągam Zoe na bok. Mały zachowuje się normalnie, ale przyjaciółka co chwilę zerka na niego z niepokojem.
– Poproś Evelyn, żeby uważała, co mały wkłada do buzi – postanawiam delikatnie przekazać sugestię. – Myślę, że mógł się rozchorować od cukierków i dużej ilości jagód.
Kiwa mi głową, ale myślami jest gdzieś daleko. Martwię się, bo widzę, że coś ją niepokoi. Zaciska paznokcie z francuskim manicure na mankiecie koszuli.
– Dobrze. Ty też uważaj.
Otwieram szeroko oczy.
– Nie rozumiem.
Małemu Joelowi poświęcam zawsze sto procent uwagi. Nigdy nie zdarzyło mi się coś takiego. Przyjaciółka rzuca mi krótkie spojrzenie.
– Joel jest tak szybki… Wystarczy, że na chwilę spuścisz go z oka, a on już je coś, czego nie powinien.
– Zgadza się – odpowiadam, rozumiejąc, że przyjaciółka sądzi, że to mogło być moje niedopatrzenie. – Przy mnie nic nie jadł, bo już kiedy przyszłam, był marudny i cały czas go nosiłam.
Kiwa mi, nie patrząc w oczy. Wyczuwam w tym geście pewną suchość.
– Jak ty się miewasz? – postanawiam spytać.
– Mam sporo problemów w pracy, ale to chleb powszedni. Jak tam casting?
Wspomnienie porażki psuje mi humor. Bezwiednie się krzywię, co nie umyka Zoe.
– Chyba dam sobie spokój. – Odruchowo chowam ręce w kieszenie bluzy.
– Z tą rolą?
– W ogóle z tym kierunkiem. Próbuję już tak długo, że…
– To wcale nie jest długo – wtrąca oburzona moją pełną rezygnacji postawą. Nie chcę jej mówić o swoich problemach finansowych, dlatego tylko niecierpliwie macham ręką. – Dobija mnie kolejne odrzucenie. Muszę od tego odpocząć.
– Nie poddawaj się – prosi łagodniej, kładąc troskliwie dłoń na moim ranieniu. – Wiem, że jest trudno, ale się uda.
Patrzę na nią z niedowierzaniem. Wiem, że przyjaciółka we mnie wierzy. Dąży do realizacji swoich celów i to jej jedyna słuszna droga. Nie poddawać się. To postawa godna naśladowania, ale ja po prostu już jestem zmęczona. Przez pierwsze trzy miesiące prawie codziennie byłam na castignu. Chodziłam nawet na takie, gdzie nie byłam do końca zainteresowana projektem. I tak trafiłam do reklamy szminek.
– Chcesz powiedzieć, że później będzie łatwiej? – pytam.
– Nie. Ale będzie ciekawiej.
Nie wiem, co jej odpowiedzieć. Chyba potrzebuję cudu, żeby wypaść dobrze na castingu. Niestety zarówno mój zapał, jak i motywacja po tylu porażkach drastycznie spadły. Jestem zazwyczaj po prostu koszmarnie niewyspana i z głową przy obowiązkach wobec Joela. Nie chcę narzekać. Chrześniak jest promykiem słońca w moim nieszczęśliwym życiu i bardzo się cieszę, że jesteśmy tak blisko. Doceniam tę relację i nie zamieniłabym jej nawet na bilbord ze swoją twarzą na Times Square.
– Oby – mruczę, wyobrażając sobie siebie na plakatach. Widzę to tak jasno i wyraźnie, że niemal nadal wierzę, że to możliwe. A jednak tracę ducha.
Zerkam na zegarek i aż się wzdrygam. Już dochodzi dziewiąta, więc muszę szybko wracać do domu i kłaść się spać, by rano wstać i dowieźć catering wszystkim damom w marynarkach.
Przytulam przyjaciółkę, próbując wykrzesać z siebie entuzjazm. Łaskoczę w stópkę Joela i znikam na korytarzu. Moja maska spada. Już nie muszę udawać tej nadziei, którą wczoraj doszczętnie straciłam. Moją uwagę przyciąga pędzący gdzieś sąsiad.
– Cześć – kiwa mi, na co odpowiadam skinieniem.
Z tego, co opowiadała Zoe, to budynek zamieszkany w dużej mierze przez prawników, lekarzy i inwestorów. Ciekawe kim z zawodu jest ten mężczyzna. Uśmiecha się do mnie ciepło i przytrzymuje przycisk windy. Włosy w kolorze miodu gryczanego podtrzymuje sportowa opaska. Ma na sobie termoaktywny strój do biegania, który podkreśla jego wyrzeźbione mięśnie.
– Ciężki dzień? – pyta, błyskając zielonymi oczami znad okularów sportowych.
– Mały źle się dziś czuł – kiwam w kierunku drzwi Zoe – i trochę się zestresowałam. To wszystko.
– Studiowałem medycynę. Mogę na niego spojrzeć – proponuje uczynnie, po tym jak wchodzimy do wyściełanej czerwonym dywanem windy. Nasze palce wędrują do przycisku parteru w tym samym momencie, ale w ostatniej chwili się wycofuję.
– To bardzo miłe. Sytuacja opanowana włoską metodą z arbuzem – oznajmiam. Obecność tego mężczyzny działa na mnie krzepiąco. Otacza go przyjazna aura pogodnego człowieka. – Nie omieszkam skorzystać następnym razem.
– W razie czego pukaj pod siódemkę. Jestem zaintrygowany metodą z arbuzem.
– To po prostu napój składający się z kawałka miąższu i szczypty soli. Uzupełnia elektrolity.
– Ach tak. Muszę spróbować. – Uśmiecha się szeroko, pokazując mi bidon z wodą.
Kiwam, a jednocześnie winda zjeżdża na parter. Po tym, jak otwierają się drzwi, niemal wpadamy na bruneta w garniturze, który ze skrzywioną ze złości twarzą stuka w ekran telefonu.
Mężczyzna spod siódemki chrząka, sprawiając, że tamten odrywa wzrok od komorki i mierzy go nieprzychylnym spojrzeniem.
– Cześć, Carl – wita go lekarz, a w odpowiedzi dostaje tylko zdawkowe kiwnięcie głowy.
Potem facet na ułamek sekundy patrzy na mnie. Uśmiecham się do niego łagodnie na powitanie, ale odwraca wzrok i usuwa się, żebyśmy mogli wyjść.
Kulturalny. Nie ma co.
– Dobry wieczór – mówię z sarkazmem, czym zwracam ponownie jego uwagę.
– Dobry wieczór – burczy.
Biegacz i ja przechodzimy obok. Nie zamierzam się odwracać, ale słyszę, jak mężczyzna w garniaku wstępuje do windy. W przeszkleniu elewacji widzę, jak zamykają się za nim drzwi. Przeszywa mnie dreszcz, kiedy dostrzegam, że wbija we mnie wzrok.
Sympatyczny sąsiad podtrzymuje dla mnie drzwi i uśmiecha się z zainteresowaniem.
– Masz na imię Elena, prawda?
Kiwam w odpowiedzi.
– A ty?
– Jestem Cameron. – Wyciąga dłoń, by chwycić moją i złożyć na skórze delikatny pocałunek. – Miło cię oficjalnie poznać.
Posyła mi kolejne długie spojrzenie, podczas gdy ja zabieram rękę i cicho chrząkam. Cameron się prostuje i rozgląda po ulicy.
– Miłego wieczoru – mówi, po czym zakłada słuchawki.
Żegnam się uśmiechem, a kiedy mężczyzna odwraca się i rozpoczyna trucht, znowu zostaję sama z ponurymi myślami. Jestem zazdrosna o to, że on tak samo jak i Zoe mieszkają w takim pięknym miejscu. Są ludźmi sukcesu, podczas gdy ja czuję się jak żebraczka. Pociesza mnie myśl, że jestem po prostu młodsza od Zoe. Co prawda to tylko siedem lat i wcale nie mam pewności, czy w takim czasie uda mi się osiągnąć aż tyle. Raczej nie. Myślę, że za siedem lat będę mieszkać w innej dziurze w podrzędnej dzielnicy i wykonywać jakąś denną pracę, w ogóle niezwiązaną z moją pasją. Mama suszyła mi głowę, że powinnam iść na studia, ale zwyczajnie mnie na to nie stać. Wzdycham ze zmęczeniem i ruszam w kierunku metra.
Idę przez park w narzuconym na głowę kapturze. Światła latarni migotają niespokojnie, odzwierciedlając mój wewnętrzy stan ducha. Patrzę pod nogi, kopię kamienie. Chłodne powietrze wdziera się pod krawędź bluzy z tyłu, sprawiając, że przechodzi mnie dreszcz. Wiem, że zaraz będę mijać amfiteatr, o którym myśl przyprawia mnie o skręt żołądka. Dziś zamiast przynosić ukojenie, tylko jeszcze bardziej mnie dobija. Przystaję przy częściowo zarośniętej alejce prowadzącej do budowli. Robię kilka kroków, rozważając, czy w ogóle wart jest fatygi. Przyglądam mu się ze wstrętem przez parę długich chwil. Mam ochotę kopnąć najbliższą ławkę i wrzasnąć. Odwracam się i ze łzami w oczach ruszam w kierunku domu, czy raczej pełnej karaluchów nory. Zdążam zrobić kilka kroków, nim wibruje mój telefon. Strach, że to wiadomość o pogorszeniu zdrowia Joela natychmiast sprawia, że wyjmuję go z kieszeni. Zamiast tego czeka na mnie powiadomienie w mediach społecznościowych. Na moim zapomnianym przez Boga i przeze mnie Instagramie.
Osoba, która jest ciągiem nielogicznych znaków, właśnie w tym momencie pyta, czemu dziś nie tańczę. Mimo gęsiej skórki zbieram się na odwagę i rozglądam po okolicy. Nie widzę żywego ducha, ale musi gdzieś tu być. Przerażenie ściska mi gardło, wpycham rękę z telefonem prosto do kieszeni i zaczynam szybko iść.
Tr34SuR3k1ng: Wielka szkoda. Lubię patrzeć, jak tańczysz.
Cała się spinam i słyszę dudnienie tętna w uszach. Przełykam ślinę, zastanawiając się nad dalszym krokiem. Ta postać mnie intryguje. Przypuszczam, że to ten mężczyzna, który mnie oglądał ostatnio. Sumienie wrzeszczy, żebym była ostrożna. To jakiś stalker, myślę sobie, jednocześnie mając bolesną świadomość, że to prawdopodobnie jedyna osoba na tym parszywym świecie, która docenia mój talent. Joel się nie liczy, bo najbardziej się śmieje, kiedy podczas tańca się potknę albo uderzę w palec.
Waham się tylko chwilę, czując nieznaną mi dotąd ekscytację.
Zamiast uciekać, jak zrobiłaby każda normalna osoba, kieruję się na schody amfiteatru. Przeczesuję wzrokiem okoliczne krzaki. Mrużę oczy w ciemności lekko rozjaśnionej przedzierającym się przez listowie blaskiem księżyca. W końcu dostrzegam wysoką sylwetkę opartą o drzewo. Ciemność skrywa jego fizjonomię. Przełykam ślinę, bo sytuacja jest co najmniej niecodzienna.
Włączam jedną z moich ulubionych piosenek, którą przygotowałam na castingi w ciemno.
Nazywa się Mad about you. Czuję nerwowe szczypanie na skórze, kiedy wchodzę na środek. Podeszwy trampek dudnią na kamiennej posadzce. Przełykam ślinę, czując uważne spojrzenie nieznajomego. Ogarnia mnie paraliżujący stres, bo będę oceniana. Zamykam oczy, by zapomnieć, że ktoś tu jest. Biorę głęboki wdech i kucam do pozycji embrionalnej. Następnie wstaję, odginam kolana i w pompatycznym ruchu wyciągam napiętą dłoń w lewo. Nachylam się, po czym robię sensualny piruet. Zadzieram wysoko nogę, po czym podskakuję jak baletnica, padam znowu na ziemię i wyginam ciało w pozycji kota. Wszystkie mięśnie mam napięte jak postronki. Moje ciało stopniowo uwalnia się od napięcia. Każdy z kolejnych ruchów tanecznych jest swobodniejszy i wolniejszy, ale to nie znaczy, że nie dbam o technikę.
Klękam na piętach, by wygiąć się do tyłu. Wyciągam jedną z nóg przed siebie, a potem wystrzeliwuję tę drugą wysoko, by zamaszyście ją opuścić i wstać. Pot zbiera mi się na karku od wysiłku, który muszę włożyć w zrobienie gwiazdy na jednej ręce. Kolejny piruet, tym razem z podskokiem. Kończę układ w pozycji embrionalnej. Orientuję się, że moje skołatane nerwy odpuściły. Serce mi mocno wali i nie wiem, czy to kwestia wysiłku, czy tajemniczej obecności mężczyzny.
Włącza się następny utwór. Zmysłowe dźwięki coveru Unholy wypełniają nocne powietrze. Podnoszę się, żeby go wyłączyć, gdy nagle słyszę niski głos.
– Chcę więcej.
Ten głos dociera głęboko do mego wnętrza i sprawia, że przechodzą mnie ciarki na całym ciele. Ten głos żąda i nie pozostawia pola do dyskusji, ale ku mojemu największemu zaskoczeniu nie budzi mojego sprzeciwu. Podnieca mnie jak diabli. Pragnę spełnić rozkaz mężczyzny zasnutego mrokiem.
Czuję gorące iskry wzdłuż kręgosłupa. Potrzebuję chwili, żeby poczuć ciałem rytm. Zaczynam od ekspresyjnego ruchu dłoni na wysokości twarzy. Potem wstaję, splatam ręce nad głową i macham biodrami. Zaczyna mną kierować instynkt, dłońmi wędruję do zamka bluzy i go rozpinam. Tylko przez ułamek sekundy łapię się na myśli: co ja odpierdalam? To się już jednak dzieje. Mężczyzna w kapturze stoi dwa kroki bliżej i sądzę, że podoba mu się to, co widzi.
Zrzucam z siebie bluzę. Dłońmi niemal czule przesuwam w dół ciała, przy czym ten gest jest zmysłowy i zapraszający. Wskazuję palcami przed siebie w skoordynowanym geście, a jednocześnie cały czas pływam biodrami.
Obracam się i wypinam tyłek, w miękkim ruchu kręcę nim, a potem na moment staję na rękach i rozsuwam uda. Moje stopy lądują znowu na posadzce, a ja pochylam się w kierunku widza. Cała spocona nie przestaję falować. Pod topem widać mi mięśnie brzucha, błyszczące od potu. Kończę na kolanach, z wygiętym w łuk ciałem i wyeksponowanymi piersiami. Słyszę, jak nieznajomy bije brawo. A kiedy się prostuję, jego już nie ma. Za to na moim plecaku przy wejściu na podium leży koperta.
Unoszę brew, zastanawiając się, czy dał mi jakiś napiwek za ten prywatny pokaz. Czuję przemożne rozczarowanie, bo mężczyzna wydał mi się intrygujący. Chciałam, żeby na mnie patrzył i mnie podziwiał.
Rozrywam kopertę niecierpliwym ruchem. W środku znajduję kartkę z adresem, jutrzejszą datą i godziną osiemnastą. Na kartce widnieje logo z literami VL.
Rozglądam się po parku z zainteresowaniem, ale nikogo tu nie ma. Wpisuję adres, ale na widoku ulicy nie pokazuje mi się nic prócz starej bramy.
Wchodzę na Instagram i zaczynam pisać wiadomość.
Elena: Co to ma być?
Tr34SuR3k1ng: To adres ekskluzywnego klubu tanecznego. Bree – czołowa choreografka już wie, że przyjdziesz.
Moje serce pęcznieje od gorącej fali radości. Zaraz jednak pojawia się obawa. A jeśli to oszustwo? I to jakiś podstęp? Jak tylko przekroczę bramę, ktoś zarzuci mi worek na głowę i wepchnie do bagażnika.
Elena: Nie znajduję go w google.
Tr34SuR3k1ng: Bo to nie jest klub dla klienta z ulicy. Tylko na specjalne zaproszenie.
Odwracam papier i widzę tekst zaproszenia nadrukowany złotym fontem. Pod spodem widnieje dyskretny kod QR.
Przeżyj niesamowite emocje, które połaskoczą twą skórę i zostawią cię bez tchu.
Brzmi to co najmniej jak jakiś bar ze striptizem dla bogaczy, więc z miejsca sobie odpuszczam.
Elena Nie jestem zainteresowana.
Tr34SuR3k1ng: Skąd wiesz, skoro jeszcze nic nie widziałaś?
To pytanie zostaje zawieszone w próżni, bo postanawiam się nie kłócić z nieznajomym. Chowam telefon i ruszam w kierunku domu. Park wydaje się jeszcze bardziej nieprzyjazny. Schodzę do metra i podbiegam do nadjeżdżającego wagonu. W środku opadam na siedzisko i wzdycham ze zmęczenia. Nadal jestem podenerwowana dziwnym spotkaniem. Sprawdzam telefon i ku mu mojemu zaskoczeniu widzę kolejną wiadomość.
Tr34SuR3k1ng: Myślę, że ci się spodoba.
Elena Dla jasności. Nie zamierzam się rozbierać przy rurze.
Tr34SuR3k1ng: A czy ja o czymś takim mówiłem?
Elena: Czyli obiecujesz, że żadna z tancerek nie rozbiera się ku uciesze publiczności.
Tr34SuR3k1ng: Przyjdź i sama zobacz. Spotkanie do niczego nie zobowiązuje.
Przełykam ślinę, wpatrując się kilka chwil w telefon. Podrywam się gwałtownie, bo metro zatrzymuje się na moim peronie. Wysiadam na opuszczonej przez Boga stacji i kieruję się prosto do domagającej się remontu kamienicy. Na klatce schodowej cuchnie moczem. Wodzę dłonią po pomazanej sprayem ścianie, pokonując kolejne piętra. Kiedy myślę, że ten dzień nie może być już gorszy, napotykam groźne spojrzenie dozorcy.
Nail to mężczyzna koło pięćdziesiątki z nierówną szczęką i przekrwionym spojrzeniem. Wiem, że ma problem z alkoholem.
– Zalegasz za pięć miesięcy – warczy zamiast przywitania.
Mrugam, doskonale świadoma, że facet ma największe prawo wykopać mnie za drzwi. Wyciągam portfel i wyjmuję dniówkę, którą dzisiaj otrzymałam za rozwożenie cateringu. To oczywiście nawet nie równa się jednemu czynszowi, ale liczę, że zarządca doceni wolę spłaty.
Pośliniwszy opuszkę, przelicza powoli banknoty. Staram się nie gapić na jego brudne palce, kiedy to robi.
W końcu puszcza mnie w drzwiach. Kiedy sądzę, że mam go na jakiś czas z głowy, wstawia nogę między drzwi a framugę.
– Pieniądze do końca miesiąca albo wylatujesz! – wrzeszczy z uniesionym palcem. Kiwam szybko głową i zapewniam, że zapłacę, a potem zamykam drzwi.
Jak na zawołanie w moim telefonie pojawia się powiadomienie. Robię wielkie oczy na widok kwoty, którą mężczyzna proponuje za taniec w ekskluzywnym klubie. Piętnaście tysięcy dolarów miesięcznie? Nie wiem, czy Zoe tyle zarabia.
Najwyraźniej z tą pracą jest coś nie tak, więc muszę odmówić.
Elena: To nie mój klimat.
Tr34SuR3k1ng: Myślę, że twój.
Przełykam ślinę. Przed moimi oczami pojawia się wulgarny obraz spoconego faceta z cygarem w zębach, który próbuje mi wcisnąć dolary za majtki. Już teraz mam mdłości.
10 lat wcześniej
Jesteśmy z mamą w sklepie z ubraniami. Jedna z młodszych ode mnie dziewcząt mierzy dżinsy biodrówki. Patrzę na nią łapczywym wzrokiem. Sama jestem ubrana w ciemną sukienkę z długim rękawem i drapiące rajstopy.
Niccolò plącze się pod nogami, zaaferowany kolorami z reklam i mnóstwem ludzi.
– Chciałabyś takie spodnie? – Mama unosi brew.
– No jasne!
Jestem zaskoczona, bo nigdy nie pozwalano mi na modne ubrania. Za trzy dni kończę siedemnaście lat i to pewnie dlatego.
Kwadrans później obracam się wokół przed lustrem w przymierzalni. Spodnie leżą, jak ulał. Pod sukienką mam bawełnianą czarną koszulkę, którą zawiązuję nad guzikiem.
Mama przygląda mi się z uśmieszkiem, a potem odwraca się do sprzedawczyni.
– Bierzemy.
– Tata nie będzie zły?
Mama kręci głową.
– Jesteś prawie dorosła.
Niemal piszczę i rzucam się mamie na szyję, sprawiając, że z jej płuc ucieka krótki zduszony oddech.
– Stawiam gelato – mówi chwilę później, widząc kolejkę do kawiarni. Kiwam głową i podwożę wózek z małym Niccolò do szyby z lodami. Mama grzebie w torebce, ale okazuje się, że zapomniała portfela ze sklepu.
– Zaraz wrócę.
Kucam, żeby wyciągnąć z wózka wodę dla Nico. Butelka przesunęła się za kocyk i muszę dobrze poszukać dłonią. Znienacka czuję na pośladku mocne uderzenie. Natychmiast prostuję się jak poparzona i odwracam, kipiąc z wściekłości. Rozpoznaję czarnowłosego chłopaka, który wraz z kolegami zaczepiał mnie pod kościołem. Wiem, że nie powinno się oceniać ludzi po wyglądzie, ale ta trojka wygląda jak „kryminał w trzech aktach”. Dwaj goryle stoją za swoim liderem i szczerzą zęby.
– Mięciutka – mówi tamten, a potem przytyka palce do warg.
Moim ciałem wstrząsa dreszcz obrzydzenia, a w oczach pojawiają się łzy zażenowania. Ludzie wokół milkną zaaferowani sytuacją. Czuję piekący ból na prawym pośladku.
– Zrzuciłaś habit, maleńka? – pyta zbir. – Może umówisz się ze mną na piątek?
– Prędzej zdechnę.
Chłopak parska z niedowierzaniem, wodząc wzrokiem po moich nogach. Na scenie wydarzeń pojawia się mama z portfelem w ręce. Mierzy chłopaków podejrzliwym spojrzeniem.
– Kto to jest? – pyta mnie.
Jakieś bydlęta, mam zamiar odpowiedzieć, ale potem przypominam sobie, że nie powinnam obrażać zwierząt.
– Nie wiem – odpowiadam.
Podchodzi ochroniarz, co natychmiast płoszy tamtych.
– Do zobaczenia – mruczy ich lider, sprawiając, że przechodzi mnie lodowaty dreszcz.
Godzinę później siedzę w swoim pokoju przy uchylonych drzwiach i słyszę, jak ojciec wali pięścią w kuchenny stół.
– Nie wierzę! Jak mogłaś jej kupić takie spodnie!
– To tylko dżinsy – mamrocze mama w odpowiedzi.
Po powrocie do domu ojciec natychmiast zwęszył, że coś jest nie tak, a kiedy mu powiedziałyśmy, co mnie spotkało, zamiast współczuć, nawrzeszczał na mnie, a potem kazał mi się przebrać.
Dżinsy są już w koszu pod zlewem.
– To najgorszy wiek!
Mam ochotę się wtrącić, że gdyby nie fakt, iż przez ostatnie lata chodziłam zakryta od stóp do głów, ci chłopcy na pewno nie zwróciliby na mnie uwagi. Jednak ja w tym domu nie mam głosu. Łzy spływają mi po policzkach.
Dalsza część w wersji pełnej