Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Czy sądzisz, że szczęście jest zawsze równoznaczne z odczuwaniem radości? Czy twoim zdaniem doświadczanie smutku, lęku, tęsknoty i żalu automatycznie pozbawia nas zadowolenia z życia? To iluzja, której zbyt często ulegamy i która w dodatku uniemożliwia nam czerpanie przyjemności z wielu radosnych chwil. Warto zdać sobie sprawę, że szczęście nie przychodzi do i nie trwa bez końca samo z siebie. Jest konsekwencją naszych zachowań, działań i przekonań, a więc to my sami musimy zadbać o to, by zyskać jego trwałe poczucie, mimo przeciwności losu i trudnych uczuć, z którymi przyszło nam się borykać. Praca nad sobą nie zawsze daje natychmiastową radość, warto jednak spróbować wyjść poza schematy zachowań obronnych, by nie okopywać się w dobrze znanym, lecz szkodliwym mule lęków i wyparcia. Thomas d’Ansembourg, autor „Przestańmy być grzeczni, bądźmy sobą”, w swojej kolejnej książce daje nam narzędzia, dzięki którym lepiej poznamy siebie, a także zrozumiemy, jakich zachowań unikać i jak skupiać się na tym, co da nam trwałe poczucie szczęścia.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 318
Uwaga
Przykłady, które omawiam w tej książce, są autentyczne. Aby zachować obrazowość, nie wchodząc zbytnio w szczegóły, skróciłem zapis przytaczanych rozmów. Zachowałem tylko kluczowe momenty uświadamiania sobie znaczących kwestii, oczywiście zmieniając te elementy, które mogłyby zdradzić tożsamość danej osoby. W rezultacie bywa, że cytowana wymiana zdań mieści się w dziesięciu linijkach, choć w rzeczywistości cały proces mógł trwać nawet dziesięć miesięcy. Tak daleko posunięta skrótowość pozwala mi pokazać efekt domina, typowy dla stopniowego i kaskadowego procesu uświadamiania.
Okrojone zapisy rozmów z konkretnymi pacjentami nie oddają zatem całej złożoności procesu dojrzewania i rozwijania świadomości, który wymaga czasu i momentów ciszy, toczy się bowiem swoim rytmem, okresowo. Czytelnik, któremu obce są realia tego rodzaju pracy, mógłby odnieść wrażenie, że terapia działa niczym magiczna różdżka. To jednak żadna magia, aczkolwiek efekty w istocie bywają cudowne.
Dokładnie na tym samym polega urządzanie ogródka: porządkujemy teren, przekopujemy ziemię, siejemy nasiona i doglądamy kiełków w oczekiwaniu na plony. Pewnego dnia pojawią się warzywa i owoce; wyobraźcie sobie waszą pierwszą czerwoną truskawkę czerpiącą życiodajne soki z czarnej ziemi! To w rzeczy samej cudowne, ale bynajmniej nie magiczne. Za cudem stoją nasza praca i siły natury, co nie umniejsza cudowności procesu.
Analogicznie wszystkie przytoczone w tej książce przykłady są efektem pracy wykonanej w zgodzie i we współpracy z operującymi w nas siłami życia.
Zaprawdę, Bóg nie zmieni tego, co jest w ludziach, dopóki oni sami tego nie zmienią.
KORAN, sura 13, werset 11 (tłum. M. Çaxarxan Czachorowski)
Żaden problem nie może zostać rozwiązany na tym samym poziomie świadomości, na którym go stworzyliśmy.
Albert Einstein
Szczęśliwi ci, którzy potrafią śmiać się z samych siebie: czeka ich niezły ubaw.
Joseph Folliet (1903–1972, profesor socjologii na Université Catholique de Lyon, dziennikarz, wykładowca, eseista i poeta)
Przedmowa
Są goście, którzy startują od zera i osiągają niewiarygodne rzeczy, ponieważ konsekwentnie realizowali swoje marzenia. Ale to nie oznacza, że przez ten czas ich życie było sielanką!
David Douillet (czterokrotny mistrz świata w judo)
Gdy kilka lat temu pisałem Przestańmy być grzeczni, bądźmy sobą, było dla mnie jasne, że życie w zgodzie ze sobą, z innymi i ze światem nie zawsze bywa wygodne. Jednocześnie dostrzegłem, że autentyczność relacji ze sobą, z innymi i ze światem daje – rosnące i promieniujące – poczucie głębokiego szczęścia. To zachęciło mnie do zbadania tej pozornej sprzeczności: bycie szczęśliwym nie zawsze jest komfortowe.
Obserwując siebie w trakcie konfrontacji z rozmaitymi, wewnętrznymi lub zewnętrznymi przeszkodami, tarciami i napięciami, a także towarzysząc wielu osobom w pokonywaniu ich trudności, rozpoznałem różne schematy myślenia i działania, za sprawą których bezwiednie zapędzamy się w kozi róg i które systematycznie uniemożliwiają nam osiągnięcie tego, do czego przecież wszyscy dążymy: szczęścia. Nazwałem te schematy nieuświadomionymi pułapkami antyszczęścia.
Niniejszą książkę traktuję zatem jako kontynuację Przestańmy być grzeczni, bądźmy sobą, choć można także czytać ją jako odrębną całość. Na kolejnych stronach regularnie będę odnosił się do zasad porozumienia bez przemocy (nonviolent communication, NVC), metody komunikacji opracowanej przez Marshalla B. Rosenberga1 (którą lubię nazywać komunikacją świadomą i bezprzemocową), ponieważ pozwala ona trenować i stymulować naszą świadomość; otwierać ją na nas, na innych i na życie. Ta metoda jest jak drabina. Każda drabina służy do tego, żeby można było wspiąć się wyżej i spojrzeć dalej, zadziałać na innym poziomie, pokonać mury i bariery.
Zarówno w życiu osobistym, jak i zawodowym – w którym pełnię rolę słuchacza, towarzysza (powszechnie stosowany termin to „terapeuta”) lub trenera – często nachodzi mnie następująca refleksja: jeśli czujemy się stłamszeni, zamknięci i ograniczeni niczym rybka krążąca w swoim akwarium między sztuczną grotą a ozdobnym, plastikowym wrakiem statku, to dlatego że najzwyczajniej w świecie zapominamy, iż nasze akwarium leży na dnie morza. To od nas zależy, kiedy się wzniesiemy, kiedy zwiększymy poziom świadomości, by wydostać się poza szklaną krawędź, zostawić za sobą zamknięty obieg z grotą i wrakiem i pływać w otwartym morzu wraz z innymi wolnymi rybami. A choć po drodze czekają nas niebezpieczeństwa i niewygody, ileż szczęścia doświadczymy w zamian!
Oddając w wasze ręce tę książkę, oddaję – i jednocześnie uwalniam – siebie. Mimo że bardzo cieszy mnie możliwość podzielenia się spostrzeżeniami i przemyśleniami będącymi owocem moich poszukiwań i badań na temat odwarunkowywania, nie jest to dla mnie sytuacja do końca komfortowa. Muszę przyznać, że trochę boję się łamać tabu szczęścia, obawiam się demaskować dotyczące go zakazy, rozbrajać pułapki antyszczęścia czy identyfikować działające w nas siły witalne. Mam obawy przed przypięciem mi łatki fantasty, boję się nawet stwierdzenia, że mimo tych lęków mogę być szczęśliwy!
A jednocześnie tysiąckrotnie miałem okazję sprawdzić mechanizmy owych pułapek, o których chciałbym wam opowiedzieć, a moją jedyną ambicją jest przekazać wam, że przedtem sam często topiłem się w moim ciasnym akwarium, ale nauczyłem się znajdować szczęście w pływaniu nawet na otwartym i wzburzonym morzu; sądzę więc, że warto podzielić się tym, co pomaga mi pływać w kąpieli życia i być szczęśliwszym.
Miłego pływania!
Rozdział 1
Iluzja, rzeczywistość i pułapki antyszczęścia
Jesteśmy ślepcami oślepionymi przez to, co widoczne.
Antoni, metropolita suroski (1914–2003)
Idąc przez życie, doświadczamy całego mnóstwa nieprzyjemności, zarówno natury emocjonalnej, jak i psychicznej, fizycznej czy materialnej. Wędrówka ta może jednak stać się jeszcze uciążliwsza za sprawą pewnej ułudy: wiary w cukierkowe szczęście na różowym obłoczku. Tymczasem przekonanie o tym, że szczęście „nic nie kosztuje”, że przyjdzie, gdy „wszystko i pod każdym względem będzie dobrze”, jest pułapką, w którą wielu z nas daje się złapać.
Ułuda ta w większości przypadków skłania nas do przyjęcia jednej z trzech postaw: albo desperacko czekamy, aż niebo się rozchmurzy, odkładając szczęście na potem, albo uznajemy, że marzenia są bezużyteczne, więc rozsądniej jest zrezygnować z oczekiwań i skapitulować, albo wreszcie dochodzimy do wniosku, że niebycie szczęśliwym dowodzi naszej niekompetencji, jest błędem lub wręcz przewinieniem, w związku z czym musimy zdobyć szczęście, aplikując sobie mieszankę palącego poczucia winy i obowiązku. Często łączymy te postawy w paraliżujące kombinacje: „Trzeba osiągnąć szczęście, ale po co marzyć, skoro i tak nigdy mi się to nie uda, a nawet jeśli, to dopiero dużo, dużo później…”.
Wydaje mi się, że w rzeczywistości życie przynosi większości z nas – aczkolwiek w bardzo różnych proporcjach – troski i radości, okresy lęku i wiary, czas żałoby i zmartwychwstania. Sądzę także, że promiennych momentów łaski i piękna oraz mrocznych momentów cierpienia i zagubienia możemy doznawać fazami, naprzemiennie. Uważam wreszcie, że aby głębiej doświadczyć przyjemnych momentów tej cykliczności, rozsmakować się w nich, czy wręcz rozciągnąć je w czasie, wystarczy tylko chcieć.
Coraz częściej dostrzegam jednak, że wielu z nas nie tylko nie korzysta w pełni z przyjemnych chwil, lecz twardo obstaje przy doświadczaniu trosk, strachu, przymusu czy przeciwności, często wręcz kreując trudne momenty, jeśli życie dostarcza więcej radości, niż jesteśmy gotowi przyjąć. Nie wydaje mi się, żeby przyczyną tego był masochizm – jest nią raczej niewiedza lub, dokładniej mówiąc, nieznajomość dwóch zasad funkcjonowania życia oraz rozmaitych, nieuświadomionych pułapek antyszczęścia.
Przez zasadę rozumiem formułę opisującą prawidłowość, jaką można sformułować na podstawie systematycznej obserwacji danego zjawiska. To prawo życia – nie w sensie ustanowionej reguły, ale raczej zaobserwowanej stałej; na przykład ciążenie jest prawem wynikającym z zaobserwowanej prawidłowości.
Te dwie zasady nie należą bynajmniej do nowych: wydaje się, że są głęboko zakorzenione w różnych tradycjach. Ja jednak potrzebowałem niemal czterdziestu pięciu lat, by zdać sobie sprawę z ich istnienia. Przyswoiłem je sobie, ekstrahując je, często z bolesnym skutkiem, z moich doświadczeń życiowych; w ten sposób nie pozostały w sferze – tyle sympatycznych, co teoretycznych – idei; stały się dostrzegalną i namacalną rzeczywistością, sposobem na konkretne przeżywanie każdej minuty i każdej czynności. Dzisiaj znacząco pomagają mi podążać z prądem życia, zamiast opierać mu się lub próbować go powstrzymać.
Pierwszą zasadę można sformułować następująco: Cykliczność w życiu nie jest przypadkowa – jest składnikiem życia, jego strukturą.
Przez cykliczność rozumiem znane każdemu i regularnie powtarzające się fazy życia: czas agonii, gdy wszystko ulega rozkładowi, czas oczekiwania, gdy wszystko hibernuje lub dojrzewa, czas rozkwitu, gdy wszystko kiełkuje i wzrasta, czas obfitości, gdy wszystko kwitnie i owocuje.
Nawet jeżeli jesień nie zawsze wzbudza entuzjazm, jej nadejście nikogo nie dziwi; wszyscy wiemy, że to przejściowa pora roku, po której następuje zima poddająca recyklingowi wszystko, co jest konieczne do zapewnienia ciągłości życia, i tak dalej.
Trudny miłosny związek może sprawić, że w ciągu kilku minut będzie nam dane przeżyć wszystkie cztery pory roku, by ostatecznie, wskutek rozstania, ogołocić nas w pozornie niekończącej się jesieni, podczas której zrzucimy listek po listku wszystkie warstwy naszego ego i odnajdziemy autentyczną siłę naszego jestestwa. Śmierć bliskiej osoby może sprowadzić najmroźniejszą zimę, wpędzić nas w długą hibernację, zanim wykiełkuje w nas siła nowego życia. Ciężka depresja może stać się okazją do prawdziwego odrodzenia, a jeżeli mamy problem z uzależnieniami, na przykład od alkoholu, gier lub seksu, nową energię oraz zdolność wyjścia z impasu znajdziemy, przypuszczalnie tylko wychodząc sobie na spotkanie w świadomości nałogu.
Widzę więc cykliczność jako strukturalny element życia, nie zaś przypadek lub zrządzenie losu. Tego rodzaju zgodę na fluktuacje życia ładnie ujął Khalil Gibran: „Godzę się na zmienne pory serca, jak godzę się na te, które przechodzą nad polami”. Do czego, w chwili wielkiej samotności, dodawałem dla zachęty: „I z pogodą ducha czuwam w zimie mojego smutku…”. Dzięki owej zimie, choć była długa, udało mi się całkowicie odmienić życie, za co jestem jej do dziś ogromnie wdzięczny. Życie coraz częściej jawi mi się zatem jako rebus do rozwiązania.
Nawet jeżeli nie uszczęśliwia mnie to, co mi się przydarza, to nie znaczy, że to, co mi się przydarza, nie jest szczęśliwe!
Aby zaakceptować cykliczność, będziemy musieli wydostać się z różnych pułapek lub nauczyć się ich unikać, co niekoniecznie będzie wygodne (wrócimy jeszcze do tej kwestii).
Druga zasada funkcjonowania życia brzmi następująco: Szczęście, którego szukamy, jego cudowność i łaskę, możemy odkryć, odkodować, odszyfrować, sięgając wzrokiem poza pozory, poza to, co się dzieje; za kurtynę ciemności, przeciwności lub negatywnych emocji.
Towarzyszenie osobie chorej lub znajdującej się w fazie terminalnej może w jednej chwili opromienić nasze życie, wzbogacić je łaską jednego przemienionego spojrzenia. Nawet gdy doznajemy trudności finansowych czy emocjonalnych, gdy wszystko się wali i rozjeżdża, wciąż możemy jeszcze doświadczać ufności, tego wewnętrznego przekonania, że wszystko, co nas spotyka, jest konieczne i normalne, choć nieszczególnie komfortowe.
Możemy wykonywać zawód, który nam nie odpowiada, i nosić w sobie ożywczy płomień zmiany. Możemy być wyczerpani wychowywaniem dzieci, dorywczym zarabianiem na chleb, prowadzeniem domu i załatwianiem wszystkich związanych z tym spraw, a mimo to doceniać, że jesteśmy żywi, zdrowi na ciele i umyśle, nieosamotnieni; czuć, że nasze życie to nie tylko troska o dzieci, pracę i dom, lecz także to wszystko, co wykracza poza ten obszar.
Nawet jeżeli nasze warunki bytowe bywają niekomfortowe, samo życie nie ogranicza się do owych warunków. Nasza teraźniejszość nie ogranicza się do tego, co robimy. Jest ona rozszerzona, otwarta na wszystko to, czym jesteśmy: istotami żywymi, świadomymi, szukającymi we wszystkim sensu życia.
Toteż tego, co „jest poza”, nie traktuję jako pojęcia czasoprzestrzennego określającego to, co ma nastąpić później, w innym miejscu, w innym świecie. To, co „jest poza”, dzieje się tu i teraz, w chwili, w której żyję, za tym i na wskroś tego, co przeżywam. To teraźniejszość rozszerzona, otwarta na spokój wieczności nawet wówczas, gdy codzienność daje popalić2.
Tutaj także, aby utrzymać ten poziom świadomości, bez względu na napotykane przeszkody, będziemy musieli wydostać się z rozmaitych pułapek lub nauczyć się ich unikać, co w tym wypadku również niekoniecznie będzie komfortowe.
Teraźniejszość jest prezentem. Otwartym czy zamkniętym?
Mimo że wciąż zdarza mi się doświadczać trudnych momentów, przyswoiwszy sobie te dwie zasady (och, czasem mam jeszcze chwile słabości: stare przyzwyczajenia nie rdzewieją!), a więc pokorne przyjmowanie cykliczności życia oraz świadome przeżywanie otwartej teraźniejszości, zacząłem regularnie doznawać uczucia intensywnego szczęścia.
Obserwując moje otoczenie, coraz częściej przekonuję się, że wiele osób, które wydają mi się szczęśliwe, w taki czy inny sposób, świadomie lub nie, także żyje w myśl tych zasad. Dzięki tej książce chciałbym sprawić, że znajdą one jeszcze szersze zastosowanie nie tylko w mojej codzienności, ale także w konkretnej codzienności wszystkich chętnych czytelników i czytelniczek. Będziemy mogli zakosztować wówczas życia, które będzie zarazem lżejsze, głębsze, bardziej wartościowe i przede wszystkim szczęśliwsze – nawet jeżeli droga ku niemu bywa niewygodna, zmienna i wymagająca!
Na kolejnych stronach tej książki postaram się także nazwać i rozbroić niektóre z pułapek, w które wpadamy wskutek uwarunkowań kulturowych lub wychowawczych. Pułapki te, często uniemożliwiające nam osiągnięcie szczęścia, są tym bardziej skuteczne i problematyczne, że w większości przypadków pozostają nieuświadomione. Tymczasem z żadnej nie można się uwolnić, nie uświadomiwszy sobie, że w niej tkwimy, i nie zrozumiawszy, jak w nią wpadliśmy.
Etap pierwszy: uświadomić sobie, że to, co przeżywamy, niekoniecznie jest obiektywną rzeczywistością, lecz być może stanowi subiektywną i ograniczającą wizję rzeczywistości. Może to brzmieć naiwnie, lecz ma jednak fundamentalne znaczenie. Codziennie spotykam ludzi – sam przez długi czas byłem jednym z nich – którzy przywiązują się do swojej wizji rzeczywistości, nie wyobrażając sobie, że mogłaby istnieć jakaś alternatywa, a jednocześnie przeklinają swoje zamknięcie, najczęściej obwiniając o nie innych. Tkwią twardo w klatce zamkniętej na cztery spusty i chowając klucz w kieszeni – o ile nie wyrzucili go, by mieć pewność, że nigdy nie odzyskają wolności – uskarżają się na swój los!
Wyobraźcie sobie, że od dziecka dorastaliście w celi, może nawet złoconej. Mówiono wam: „Te cztery ściany to przestrzeń życiowa; ten dach to maksymalna wysokość; ten promień wpadający przez świetlik to światło dnia”. Przez całe życie będziecie wierzyć, że tak właśnie wygląda rzeczywistość – zadowolicie się nią wedle obowiązującego nakazu moralnego żądającego, by cieszyć się tym, co się ma! Może się jednak zdarzyć, że dojdą do was pewne sygnały świadczące o istnieniu innych przestrzeni, innych perspektyw, innych świateł, innych ludzkich wibracji.
Niniejsza książka jest adresowana właśnie do tych, którzy poza czterema ścianami swojej celi wyczuwają jesienny wiatr omiatający okoliczne dachy, zapach lata wślizgujący się przeciągiem przez szparę w drzwiach, śpiewne głosy dobiegające z innych podwórek i, oczywiście, gwiazdy spadające wysoko ponad zamkniętym świetlikiem; ta książka jest dla tych, którzy są gotowi, by porzucić strefę komfortu, zamienić bezpieczną i znajomą klatkę na nieznaną wolność.
Etap drugi: zrozumieć, jak działa (lub zadziałała) pułapka, by móc ją rozbroić. Dopóki nie zrozumiemy, jak funkcjonuje pułapka, dopóty będziemy mogli tylko w niej tkwić – nie mamy żadnej możliwości działania. Dla poparcia moich słów na kolejnych stronach opiszę mechanizm rozmaitych pułapek, których przez długi czas byłem więźniem i w które, siłą nawyku, wciąż jeszcze niekiedy wpadam, a następnie wskażę różne procesy wyjścia z nich. Używam terminu proces, ponieważ nie istnieją żadne magiczne rozwiązania ani cudowne pigułki. Każda chęć przemiany wymaga pracy, czyli rozłożonej w czasie koncentracji sił zmierzającej do sumiennej realizacji zadania; co ważne, praca ta odbywa się etapami i w indywidualnym tempie. To zresztą fakt, że ów proces wymaga pracy – co więcej, pracy indywidualnej, introspektywnej i samotnej – sprawia, że to nie zawsze bułka z masłem!
Świadomość pułapki i jej mechanizmu daje wolność wyboru. Możemy podjąć decyzję zarówno o uwolnieniu się z potrzasku, jak i pozostaniu w nim, jeżeli drugorzędne korzyści okażą się wystarczająco interesujące. „Drugorzędnymi korzyściami” nazywamy nieoczywiste zalety danego zachowania, przekonania czy sposobu myślenia. Są one drugorzędne, jako że nie jawią się bezpośrednio w naszej świadomości jako takie. Typowymi przykładami są pracoholik i rodzic poświęcający osobiste dobro dla dobra pracy czy rodziny; jeden i drugi są zmęczeni i mają po dziurki w nosie nadmiaru obowiązków, a jednak nie zmieniają nic w swoim zachowaniu. Tkwią w pułapce, której drugorzędną korzyścią, oczywiście nieuświadomioną, jest poczucie dowartościowania wynikające z przekonania o tym, że są niezastąpieni: kim by byli, gdyby przestali brać wszystko na swoje barki, gdyby zrzucili nieco balastu? Mamy tu do czynienia z pułapką robienia, która polega na szukaniu tożsamości raczej w tym, co robimy, niż w tym, kim jesteśmy. W żadnym wypadku nie dokonuję tutaj oceny; stwierdzam po prostu, że taka postawa jest często źródłem wielkiego cierpienia. Uświadomienie sobie jej pozwala podjąć decyzję o pozostaniu w potrzasku lub uwolnieniu się z niego.
W następnych rozdziałach przyjrzymy się więc rozmaitym pułapkom myślenia i funkcjonowania. Najpierw jednak chciałbym szybko przypomnieć cztery elementy opracowanej przez Marshalla B. Rosenberga metody NVC.
W mojej poprzedniej książce Przestańmy być grzeczni, bądźmy sobą, przytaczając wiele obrazowych przykładów, szczegółowo opisałem praktyczne zastosowanie komunikacji bez przemocy, zarówno na poziomie wyrażania siebie, jak i słuchania innych. Tutaj proponuję „streszczenie streszczenia”, które ułatwi lekturę niniejszej książki.
Rzadko się zdarza, abyśmy potrafili zaobserwować daną sytuację, usłyszeć rozmowę czy uchwycić myśl, nie dokonując ich natychmiastowej oceny i interpretacji, a co za tym idzie, byśmy byli w kontakcie z obiektywną rzeczywistością. O wiele częściej postrzegamy ją taką, jaką się nam wydaje, lub taką, jaką obawiamy się, że jest. Stąd bierze się wiele nieporozumień i agresji w naszym sposobie nawiązywania rozmowy z drugim człowiekiem lub wchodzenia w kontakt z rzeczywistością. Praca będzie polegać na zdjęciu filtra naszych przekonań, uprzedzeń i emocji, które często zniekształcają odbiór otaczającego nas świata.
Przykład:
• (ocena) „Znów się spóźniłeś…”.
• (neutralne spostrzeżenie) „Zanotowałem sobie, że byliśmy umówieni na 20.00, a jest 20.30”.
Często nie wiemy, jakie są nasze uczucia i potrzeby. Co więcej, bezwiednie i wbrew sobie używamy języka agresywnego lub co najmniej takiego, który nie zachęca naszego rozmówcy do rzeczowej odpowiedzi na naszą prośbę.
Przykład:
• (odczucie podszyte interpretacją) „Czuję się przez ciebie manipulowany i zdradzany”.
• (odczucie pozbawione interpretacji) „Czuję się smutny i zniechęcony”.
Rzadko zdajemy sobie sprawę, że mamy potrzeby, które warto jasno formułować, zamiast atakować drugiego człowieka; że nasze potrzeby są nam przynależne; że druga osoba nie jest jedyną, która może je zaspokoić; że istnieje wiele sposobów, by się o nie zatroszczyć.
Przykład:
• (potrzeba niezrozumiana) „Najwyższy czas, żebyś się zmienił i nauczył savoir vivre’u!”.
• (potrzeba zrozumiana) „Zależy mi na uszanowaniu mojego czasu oraz na dobrej organizacji pracy. Chciałbym więc mieć pewność, że mogę na ciebie liczyć tak, jak do tej pory. Chciałbym też zrozumieć powód, dla którego się spóźniłeś”.
Często oczekujemy od innych, że odgadną nasze potrzeby, chociaż ich nie wyraziliśmy, a jeśli wyraziliśmy, to bez wystosowania jasnej prośby. Niejednokrotnie z żalem stwierdzamy, że nasze potrzeby nie zostały zaspokojone, mimo że nie podjęliśmy żadnych działań zmierzających do zatroszczenia się o nie.
Przykład:
• (prośba niewyrażona) „…?”. (Istnieje niewielka szansa, że reakcja rozmówcy będzie przyjemna i w sposób satysfakcjonujący odpowie na naszą potrzebę).
• (prośba jasno wyrażona) „Czy zechciałbyś powiedzieć mi, jakie są twoje odczucia i reakcje odnośnie do moich potrzeb?”. (Taka postawa pozwala otworzyć rozmowę bez konieczności atakowania rozmówcy lub rezygnowania z siebie).
W NVC odróżniamy potrzeby (P) od próśb (Pr) lub działań (D) zmierzających do zaspokojenia tych potrzeb. Nasze potrzeby podstawowe – od potrzeby jedzenia po potrzebę przynależenia, od potrzeby uznania po potrzebę wolności – są niezmienne, nosimy je w sobie bez względu na to, czy zostały zaspokojone, czy nie. (Odsyłam czytelnika do listy potrzeb znajdującej się na końcu mojej pierwszej książki). Zmieniają się one w zależności od okoliczności, natury rozmówcy, naszych pragnień czy chwilowych zachcianek.
To dlatego, mimo że wszyscy potrzebujemy miłości, nie zwracamy się do każdego z prośbą o przytulenie, a czasem wręcz odczuwamy przemożne pragnienie bycia samemu. Ta sama potrzeba miłości może sprawić, że raz wystosujemy prośbę o bliskość (rozmowa lub czułości), a raz o dystans (samotność lub wycofanie się). Wszyscy potrzebujemy pokarmu; nie zawsze jednak odczuwamy łaknienie, a kiedy już najdzie nas ochota, żeby coś zjeść, możemy zamarzyć równie dobrze o kurczaku, co o cieście czekoladowym.
Jako że wszyscy ludzie mają identyczne potrzeby podstawowe, lecz bynajmniej nie wyrażają ich za pomocą identycznych próśb lub działań, NVC postuluje, by najpierw znaleźć teren porozumienia na płaszczyźnie potrzeb, a dopiero potem skupić się na adekwatnych prośbach lub działaniach. Przemoc w naszym życiu często rodzi się dlatego, że staramy się rozwikłać dany problem za pomocą błyskawicznych rozwiązań, nie dając sobie czasu, by zawczasu sprawdzić, jakie potrzeby leżą u jego źródła.
Teraz chciałbym w skrócie przypomnieć cztery pułapki komunikacji rozpoznane przez NVC i właściwe naszym nawykom związanym ze sposobem porozumiewania się. Szerzej omawiam je w Przestańmy być grzeczni, bądźmy sobą, natomiast tutaj przywołuję, by zwrócić uwagę na pewien punkt wspólny – cztery fatalne nawyki, które sprawiają, że jesteśmy agresywni wbrew sobie i naszym dobrym intencjom, uniemożliwiają nam także osiągnięcie szczęścia.
Ocenianie zamyka nas w ograniczonej, statycznej wizji rzeczywistości; tymczasem rzeczywistość jest dynamiczna, zawsze w ruchu. Cierpienie wynika często z faktu, że, dokonując ocen, postrzegamy rzeczywistość nie taką, jaka faktycznie jest, lecz taką, jaką sądzimy, że jest. A to dwie bardzo różne rzeczy. Ocenianie drugiego człowieka czy prawienie mu morałów bywają często wygodniejsze niż świadoma analiza tego, co dzieje się w nas.
Na jednym z warsztatów szkoleniowych z NVC pracowaliśmy nad pierwszym elementem procesu, czyli spostrzeżeniami (S), który polega na obserwowaniu bez oceniania. Poprosiłem uczestników, żeby wskazali trudne zdarzenia lub sytuacje życiowe bez oceniania ich. Jeanne przytoczyła przykład z życia osobistego: „Moja czternastoletnia córka jest nastawiona do wszystkiego negatywnie”. Uczestnicy wybuchnęli śmiechem. Jeanne nie rozumiała dlaczego. Jedna z uczestniczek wyjaśniła: „Nie mówisz o faktach, ale o ich przetworzonej wersji, dajesz nam twoją własną ocenę córki”. Jeanne odpowiedziała: „Ależ skąd! Zapewniam was, że to prawda: moja córka ma negatywne nastawienie!”. Potrzebowała dłuższej chwili, żeby zdać sobie sprawę, że nazywając rzeczy w ten sposób, faktycznie dokonywała oceny. W tamtym momencie jeszcze to do niej nie dotarło. Poprosiłem więc, by nazwała obiektywne fakty, które skłaniały ją do takiego oceniającego myślenia. Wyznała:
– Od dwóch miesięcy moja córka wraca ze szkoły mówiąc: „Szkoła jest do d…. Mam dość tych wszystkich debili!”.
– Jeanne, co czujesz, słysząc, jak twoja córka mówi takie rzeczy?
– Złość. Trzeba myśleć pozytywnie, mimo wszystko. Ona nie widzi, jakie ma szczęście w porównaniu z innymi! Więc każę jej iść do pokoju odrabiać lekcje. Potem ona boczy się przez cały wieczór, a ja mam z niej zero pożytku w kuchni podczas przygotowywania kolacji. Nie wiem już, co robić…
– Czujesz więc złość (U), ponieważ chciałabyś, żeby miała w sobie więcej entuzjazmu i była szczęśliwsza (P: potrzeba dzielenia szczęścia). Czy tak?
– Tak, ale nie tylko złość. Czuję głównie smutek i niepokoję się o jej przyszłość.
– Czujesz się smutna i zaniepokojona (U), ponieważ chciałabyś mieć pewność, że pokona ten kryzys i odnajdzie radość życia (P: potrzeba wiary w zasoby drugiego człowieka)?
– Dokładnie, boję się, że wpadnie w depresję.
– Czy poza twoim pragnieniem, żeby twoja córka była bardziej entuzjastyczna i szczęśliwa, oraz potrzebą pewności, że ma w sobie zasoby konieczne, by pokonać aktualne trudności, nie odczuwasz potrzeby, by lepiej ją zrozumieć? Wiedzieć, dlaczego mówi takie rzeczy i reaguje w taki sposób?
– Tak, masz rację. (Jeanne uśmiecha się, zdając sobie sprawę, że nie starała się zrozumieć córki). Chciałabym zrozumieć.
– Co mogłabyś powiedzieć lub zrobić, żeby zaspokoić swoją potrzebę zrozumienia córki?
– Nie wiem… (Waha się). Może zapytać ją… (Jeanne znów się uśmiecha, zdając sobie sprawę, że tak prosta rzecz nie przyszła jej do głowy).
Tydzień później, na drugiej części szkolenia, Jeanne pojawiła się z błyskiem w oku.
– Przepracowałam moją sytuację empirycznie! Tym razem, gdy córka wróciła ze szkoły i wylała swoje żale, mówiąc: „Ta szkoła mnie wykończy. Teraz uwziął się na mnie facet od matematyki. To są prawdziwi sadyści!”, powstrzymałam się przed wysłaniem jej do pokoju. Skupiłam się na mojej potrzebie zrozumienia. Usiadłam przy stole w kuchni i spytałam, czy w szkole dzieje się coś, co sprawia, że tak jej nie znosi. Klapnęła obok mnie i wyjaśniła, że ma dość bycia pośmiewiskiem całej klasy, gdy tylko ośmiela się zadać jakieś pytanie. Wyjawiła mi także, że z trudem nadąża na lekcji, że czuje się osamotniona i że nikt jej nie rozumie. Co więcej, nauczyciel matematyki nie chciał znowu przerywać lekcji, żeby tłumaczyć coś, co dla reszty klasy było już jasne. Po pół godzinie takich zwierzeń wyglądała, jakby jej ulżyło. Sama z siebie powiedziała: „Dziękuję, mamo. Idę teraz do pokoju odrobić lekcje”. I kto zszedł o siódmej wieczorem zapytać, czy nie potrzebuję pomocy? Moja córka!
Czas, wyczucie i czułość
1. Tak długo, jak Jeanne ocenia córkę, odcina się od tego, co przeżywa sama (w tym momencie jest to potrzeba zrozumienia córki), nawet jeśli nie podoba jej się postawa dziecka. Odcina się także od tego, co przeżywa córka (potrzeba bycia wysłuchaną i zrozumianą w swoim buncie, podzielenia się uczuciami bez bycia krytykowaną, odtrącaną, osądzaną i być może bez wysłuchiwania niechcianych porad). Ponieważ jednak to, co dzieje się w tej relacji, nie zostaje uznane ani uszanowane, relacja cierpi i sprawia ból. Odłożenie wszystkiego na bok i rozmowa o tym, co boli, to niekoniecznie komfortowe wyjście.
2. Tylko przyznając sobie prawo do wsłuchania się w siebie, Jeanne może otworzyć się na córkę i wysłuchać jej. Oczywiście na początku wsłuchanie się w siebie nie jest szczególnie komfortowe. Jeanne, uświadamiając sobiec podczas warsztatów fakt, że w ogóle nie wpadła na pomysł, by zapytać córkę, czy dzieje się coś złego, odkrywa, że zawsze zabraniała sobie narzekania: „W mojej rodzinie nie wolno kaprysić ani się skarżyć!”. Jest więc niezdolna do otwarcia się na cierpienie córki, które uznaje za użalanie się nad sobą. Dzięki warsztatom stopniowo dojdzie do przekonania, że mówienie o problemach to niekoniecznie uskarżanie się.
3. Tego, że w efekcie córka zaoferuje matce pomoc w gotowaniu, nie nazwałbym magią; powiedziałbym raczej, że to system naczyń połączonych. Matka otrzymuje to, co daje. Postawcie się na miejscu nastolatki: oburza was to, co dzieje się w szkole, macie dość poczucia osamotnienia i odtrącenia, jesteście bardziej niż zdołowani. Wracacie do domu, a matka odsyła was do pokoju, mówiąc: „Myśl pozytywnie, jesteś niewdzięczna i nie dostrzegasz szczęścia, jakie masz!”. Cóż, przypuszczam, że będzie ona ostatnią osobą, jakiej będziecie mieli ochotę pomóc: nadąsani zamkniecie się w swoim pokoju, a potem z satysfakcją będziecie słuchać, jak zdziera sobie gardło, wołając was na kolację… Ale jeżeli po powrocie ze szkoły zastaniecie matkę, która będzie autentycznie zainteresowana tym, co przeżywacie, która zechce usiąść z wami w kuchni i cierpliwie was wysłuchać bez niepotrzebnego dramatyzowania i szukania gotowych rozwiązań, wasza reakcja będzie zgoła inna. Poczujecie się wysłuchani, zrozumiani i zaakceptowani w swoim buncie. Już samo to sprawi, że poczujecie się mniej osamotnieni; przy kuchennym stole, obok człowieka, przy którym możecie otworzyć serce, życie odzyska nieco blasku i smaku. Jaki będzie tego skutek? Gdy tylko odrobicie lekcje, zejdziecie tam, gdzie jest ciepło i przytulnie, tam, gdzie możecie otworzyć serce. Rozumiecie, co mam na myśli, mówiąc o naczyniach połączonych?
4. Oczywiście sprawy nie zawsze przybierają tak dobry obrót. W takiej sytuacji nastolatka może uznać nietypową postawę matki za podejrzaną, wskutek czego jeszcze bardziej zamknie się w sobie, rzucając trudne do przetrawienia: „Odpuść sobie to tanie psychologizowanie!”. Obie strony będą wówczas potrzebowały czasu, wyczucia i czułości, by krok po kroku oswoić się ze sobą.
Nasze przekonania także zamykają nas – w większości przypadków w sposób nieuświadomiony – w wizji rzeczywistości, która niekoniecznie jest rzeczywistością. Ich źródłem często bywa cierpienie, a one same są przejawem działania mechanizmu obronnego. Weźmy na przykład kobietę, która w młodości doświadczyła przemocy lub zdrady ze strony mężczyzny. Przez całe życie będzie postrzegała każdego spotkanego mężczyznę jako osobę potencjalnie agresywną lub dwulicową. Utknie w pułapce nabytego przekonania, które przypuszczalnie uniemożliwi jej nawiązanie trwałej relacji partnerskiej tchnącej spokojem, czułością i ufnością; będzie cierpieć dopóty, dopóki nie uświadomi sobie przykrych zdarzeń, które aktywowały ów mechanizm obronny. Tego rodzaju sytuacja nigdy nie jest komfortowa, ponieważ wymaga powrotu do nieprzepracowanych zdarzeń z przeszłości i przeżycia ich na nowo.
Kiedyś wynajmowałem mieszkanie kobiecie o imieniu Chantal. Jej umowa najmu dobiegała końca. Jako że planowałem remont mieszkania, na które tak czy inaczej miałem inny pomysł, uprzedziłem Chantal o zbliżającym się końcu najmu i o tym, że nie będę przedłużał umowy. Zdecydowałem się powiedzieć jej o tym osobiście, po czym dla formalności potwierdziłem nasze ustalenia drogą pisemną. Moja lokatorka miała dobrze płatną pracę i nie miałaby najmniejszego problemu ze znalezieniem innego lokum. Ja natomiast wciąż spłacałem kredyt za mieszkanie, więc bardzo mi zależało na regularnych płatnościach. Chantal jednak niezwłocznie przestała uiszczać czynsz – sześć miesięcy przed końcem umowy. Nadarzyła się wspaniała okazja, aby zastosować w praktyce porozumienie bez przemocy!
Wysłuchałem jej racji, okazałem empatię i szczere zrozumienie dla jej żalu powodowanego koniecznością opuszczenia mieszkania, jednocześnie wskazując moje potrzeby: uszanowania postanowień i wzajemnych zobowiązań zawartych w umowie oraz poczucia bezpieczeństwa względem spłacanego kredytu. Wypełniałem moje zobowiązania i liczyłem, że ona wypełni swoje, co było równoznaczne z płaceniem czynszu i opuszczeniem lokalu wraz z upływem terminu najmu.
Po kilku nieskutecznych telefonach zacząłem tracić cierpliwość. Spotkałem się z nią, żeby jasno wyrazić powody mojej irytacji i powtórzyć, że oczekuję jedynie prostego uszanowania zawartej umowy i że nie ma w tym nic osobistego. Tu nastąpił wybuch: „To napaść! – powiedziała. – Pan się mści i nadużywa swojej pozycji. Wy, mężczyźni, wszyscy jesteście tacy sami, wystarczy mi już w życiu tej męskiej agresji!”. Jej złość mnie oświeciła: skoro wielokrotnie doświadczyła (lub sądziła, że tak było) wrogości ze strony mężczyzn, to w sytuacji gdy wchodziłem w konflikt z jej oczekiwaniami, mogła we mnie widzieć jedynie intruza. Myliła rozbieżność stanowisk z przemocą, asertywność z agresją. Tym samym projektowała na mnie obraz, który – jak wierzyła w swojej podświadomości – miał ją chronić przed kolejną napaścią. Tragiczny w tym przekonaniu („Muszę wystrzegać się wszystkich mężczyzn, bo są agresywni”) – jak zresztą w każdym innym – jest fakt, że stwarza ono problem, przed którym ma chronić.
„Tworzymy to, czego się boimy”.
(Nie znam autora tej wiele mówiącej sentencji, doceniam jednak jego pomysłowość).
Przyznaję z całą otwartością, że poczułem wówczas w sobie zdolność do wielkiej agresji, a nawet przemocy. Okazywałem cierpliwość całymi miesiącami, poświęciłem – w moim przekonaniu znaczący – czas, aby konstruktywnie bronić swoich roszczeń, które wydawały mi się ewidentne i zasadne, a w efekcie odpłacano mi złością, którą dla uproszczenia – wybaczcie osąd – nazwałbym histeryczną. (Tutaj należy się wyjaśnienie: kiedy mówię „histeryczna”, chcę przez to powiedzieć, że nie jestem pewien, czy w swojej złości Chantal była świadoma, to znaczy, czy zachowała zdolność skupienia na sobie, na swoich prawdziwych i fundamentalnych potrzebach – ufności, pewności siebie, szacunku dla siebie, poczucia wewnętrznego bezpieczeństwa, autonomii względem oceniającego spojrzenia innych – nie tracąc jednocześnie zdolności do szanowania drugiego człowieka i bycia otwartym na niego. Używam więc terminu „histeryczna” dla uproszczenia, zdaję sobie jednak sprawę z tego, że wyrażam w ten sposób moją potrzebę świadomości, co oznacza, że pragnąłbym, byśmy byli świadomi zarówno siebie, jak i innych, nawet jeśli złość rozpala nas do białości).
Ponieważ moje próby dowiedzenia swoich racji i zostania wysłuchanym nie spotkały się ze zrozumieniem, poczułem w sobie narastającą agresję. W pewnym momencie zdałem sobie sprawę, że jesteśmy o krok od rękoczynów. Biorąc pod uwagę fakt, że nie potrafiliśmy utrzymać odpowiedniego poziomu świadomości, nie zdziwiło mnie, że w efekcie na koniec byliśmy gotowi wzajemnie się pozabijać. Musiałem się zdobyć na spory wysiłek, wykazać się wyczuciem oraz empatią, żeby świadomie i życzliwie ustosunkować się do cierpienia tej kobiety, a jednocześnie bronić swoich pozycji, nie ulegając litości ani agresji. Koniec końców, czując ciężar emocjonalny naszej rozmowy, zaproponowałem, że skontaktuję się z jej adwokatem, co na szczęście uznała za rozwiązanie leżące w interesie nas obojga. Z prawnikiem mogłem wreszcie omówić problem na spokojniejszym gruncie.
1. To, że Chantal jest ofiarą własnych przekonań na temat mężczyzn, jest moją interpretacją wysnutą na podstawie jej słów. Tylko rozmowa z nią mogłaby potwierdzić moje przypuszczenia; mimo dobrych chęci muszę się pogodzić z faktem, że w tym przypadku nie będzie to możliwe. Niemniej, takie odczytanie rzeczywistości sprawiło, że łatwiej mi było tę rzeczywistość zaakceptować; pozwoliło mi także przełknąć rozczarowanie spowodowane niemożliwością bezpośredniego porozumienia oraz zrozumieć, że nie da się żyć w zgodzie ze wszystkimi.
2. O ile prawdą jest, że pokój w relacji z innymi może wynikać jedynie z pokoju w relacji ze sobą, o tyle o ten drugi należy nieustannie zabiegać. Konflikt z Chantal pozwolił mi raz jeszcze dowiedzieć się czegoś nowego o sobie oraz ulżyć części moich wewnętrznych bolączek. Uświadomiłem sobie, że wciąż jeszcze nałogowo oczekuję, że będę właściwie rozumiany oraz szanowany. Celowo używam terminu „nałogowo”, ponieważ dotarło do mnie, że jeżeli owe potrzeby nie były zaspokojone, czułem rozczarowanie czy wzburzenie, a nawet robiłem się agresywny, i jak bardzo moje samopoczucie wciąż jeszcze było uzależnione od czynników zewnętrznych: bycia rozumianym i szanowanym przez innych. Wiem teraz, że chciałbym móc być w zgodzie ze sobą, nawet jeżeli nie będę rozumiany ani szanowany przez innych. Zrozummy się dobrze: nie zamierzam zrezygnować z mojej potrzeby zrozumienia i szacunku, po prostu chcę być od niej niezależny. Dziękuję, Chantal!
3. Dobry sposób na rozpoznanie nieuświadomionego przekonania: powtarzający się scenariusz. Jeżeli regularnie znajdujecie się w podobnych – niefajnych, irytujących lub oburzających – sytuacjach, jest całkiem możliwe, że tkwicie w pułapce jakiegoś przekonania. Usiądźcie wówczas sam na sam ze sobą, przyjrzyjcie się sobie bez taryfy ulgowej i odpowiedzcie na pytanie, czy nie odgrywacie wyuczonej roli. Nie wiem, jaką dokładnie scenkę odgrywała Chantal, ale przybliżone wyobrażenie o niej pomogło mi pomimo naszego konfliktu nieco bardziej ją zrozumieć. W każdym razie zrozumiałem, jaką scenkę odgrywałem ja i jakiemu przekonaniu ona odpowiadała. Było to coś w rodzaju: „Bycie niezrozumianym mnie unieszczęśliwia, więc mogę być szczęśliwy, tylko będąc zrozumianym”. To niewątpliwie wyjaśnia, dlaczego piszę drugą książkę: żeby mieć pewność, że zostałem dobrze zrozumiany… Jako że jej pisanie sprawia mi wiele radości, a jednocześnie pozwala mi być lepiej zrozumianym, mogę tylko stwierdzić, że z ołowiu moich ran czerpię złoto mojej radości.
Binarność to nawyk myślowy, który sprawia, że oddzielamy czy wręcz przeciwstawiamy sobie koncepcje, idee, wartości, potrzeby i uczucia, zamiast łączyć je lub przeżywać w sposób inkluzywny i otwarty jako formy współistniejące, uzupełniające się. Charakterystyczne dla myśli binarnej są sformułowania typu „albo – albo”, które wskazują na opozycję lub odrębność, oraz powierzchowne sylogizmy. Na przykład:
• opozycja lub odrębność: albo zajmujesz się sobą, a to znaczy, że zapominasz i nie dbasz o mnie, albo kochasz mnie i wówczas troszczysz się o mnie na sto procent, zapominając o sobie; albo lękam się o bezpieczeństwo swoich dzieci i wszystko kontroluję, albo ufam losowi i pozwalam im na wszystko; jesteśmy uzdolnieni albo manualnie, albo umysłowo (jesteśmy wieśniakiem albo mieszczuchem, homo albo hetero, artystą albo naukowcem, racjonalistą albo marzycielem itd.);
• powierzchowne sylogizmy: jestem sparaliżowany od pasa w dół, więc moje życie jest skończone; odchodzi mój partner, więc do końca życia będę nieszczęśliwy; przygnębia mnie fakt, że mój ojciec umiera, więc nie cieszy mnie przebywanie z moimi dziećmi; muszę zarabiać na życie, więc nie mogę robić tego, co lubię.
Myślenie binarne kojarzy się z podziałami, napięciem, kategorycznością, ograniczeniami, trwaniem w ślepym zaułku – by nie powiedzieć: kostnicy – z uczuciem, że świat jest apteką, w której odizolowane i próżniowo zapakowane rzeczywistości stoją stłoczone na półce na z góry przypisanych im miejscach.
Świadomość inkluzywna (komplementarna i rozumiejąca) i otwarta wyraża się w formułach „i – i”, „jednocześnie”, „na ten moment…”. Wracając do cytowanych przykładów, myślenie inkluzywne wyrażałoby się na przykład tak:
• Po sparaliżowaniu dolnej części ciała czuję się i zdruzgotany, i pełny ufności. Chcę wierzyć, że potrafię podnieść się po tym wypadku i zmienić swoje życie.
• Część mnie ogromnie cierpi z powodu utraty ojca. Jednocześnie obecność dzieci sprawa mi tyle radości!
• Z jednej strony cieszy mnie, że troszczysz się o siebie, z drugiej odczuwam niepokój. Chciałbym mieć pewność, że jestem dla ciebie ważny i że nasza relacja wciąż się dla ciebie liczy.
• Zależy mi na bezpieczeństwie dzieci, więc w konkretnych sytuacjach nakazuję im to czy tamto. Co do reszty, zdaję się na życie.
• Jestem uzdolniony umysłowo w jednej interesującej mnie dziedzinie i manualnie w innej.
• Jestem biegłym matematykiem na stanowisku inżyniera i spełniam się aktorsko w amatorskim teatrze.
Świadomość inkluzywna i otwarta kojarzy się ze zgodą, jednością, perspektywami, tolerancją, wolnością i obfitością. Zanurza nas w życiu, otwiera furtkę do ogrodu pełnego zapachów i różnych form życia, z widokiem na okoliczny pejzaż.
Mam tutaj na myśli nawyki językowe, które z pozoru wydają się niezwykle odpowiedzialne i szlachetne – „należy”, „powinieneś”, „nie ma wyboru”, „zawsze tak było” – a w rzeczywistości są wyrazem uległości, podporządkowania czynnikom zewnętrznym. To język, który nie odzwierciedla świadomego przywiązania do pewnych wartości czy ideałów, lecz raczej świadczy o mechanicznym wykonywaniu zobowiązań. Przynależy bardziej ofierze3 lub niewolnikowi niż architektowi swojego życia czy odpowiedzialnemu obywatelowi. Życie w takim stanie świadomości jest trudne, zobowiązujące, bolesne oraz pozbawione perspektyw i wolności.
Za każdym należy kryje się jakieś chciałbym albo naprawdę zależy mi na…, które przywracają łączność z życiem i których świadomość jest nieskończenie bardziej lekka i otwarta, nawet jeśli dojście do niej nie jest ani łatwe, ani komfortowe. Co prawda nie zawsze robimy to, na co naprawdę mamy ochotę. Niemniej świadomość, że w ten sposób czynimy użytek z naszej wolności oraz swobody dokonywania wyborów, jest wewnętrznie pokrzepiająca. Rozwinę ten temat w części poświęconej obowiązkom i miłości.
Rozdział 2
„Jestem zaszczepiony na szczęście”
Gdy jestem zdeprymowany, powody, dla których jestem zdeprymowany, są głębokie, kluczowe, fundamentalne. Zdarza mi się oczywiście być szczęśliwym, ale powody, dla których jestem szczęśliwy, są tak błahe, tak nieistotne, że aż deprymujące.
Jean-Jacques Sempé
Proponuję, żebyśmy w tym rozdziale przyjrzeli się dwóm pułapkom, w jakie wpadamy wskutek sprzecznych komunikatów, które aplikuje się nam od dziecka niczym szczepionki i które nie sprzyjają szczęściu, a przynajmniej trwałemu szczęściu. Dwoma sprzecznymi komunikatami nazywamy sytuację, w której osoba zostaje poddana dwóm przeciwnym lub wykluczającym się żądaniom w taki sposób, że spełnienie jednego spowoduje pogwałcenie drugiego. Nazywamy to również podwójnym wiązaniem albo blokadą.
Koncepcję podwójnego wiązania stworzyli w 1956 roku Gregory Bateson i badacze z Palo Alto (San Francisco) w oparciu o odkrycia analizy systemowej4. Mówiąc w skrócie, analiza systemowa jest metodą psychospołeczną i terapeutyczną, która umieszcza osobę w kontekście, w różnych systemach, których jest ona częścią: systemie rodzinnym, partnerskim, społecznym lub zawodowym. Osoba nie jest postrzegana jako jedyny czynnik swoich problemów, zaburzeń lub choroby. Na jej dysfunkcję patrzy się raczej jak na dysfunkcję danego systemu, to znaczy grupy osób, z którymi łączą ją więzy emocjonalnie. Tym, co utrzymuje system przy życiu, jest sieć komunikacyjna, której poszczególne elementy pozostają ze sobą w interakcji. Jako struktura dynamiczna cała ta organizacja podlega zmianom.
Jej podstawowym prawem jest homeostaza: pozostać tym, czym jest, w ustanowionych przez siebie ramach. Inaczej mówiąc, zmiany lub wariacje wewnątrz systemu są tolerowane tylko i wyłącznie wtedy, gdy nie zaburzają jego równowagi i ciągłości. Jeżeli zaprogramujesz swój system centralnego ogrzewania na temperaturę 20°C, termostat przypuszczalnie ustanowi strefę tolerancji, pozwalając temperaturze spadać do 18,1°C. Poniżej tego progu włączy się, żeby przywrócić równowagę.
To krótkie wyjaśnienie być może pozwoli lepiej zrozumieć reakcję starszego pana, dziadka, emerytowanego pułkownika, gdy wnuczka licealistka przychodzi na jego urodziny w obcisłej mini, z ufarbowanymi na jaskrawy fiolet włosami i kolczykiem w nosie, żeby przedstawić mu grunge’owego chłopaka w spodniach odsłaniających połowę pośladków i dredach à la Bob Marley… Biedny dziadziuś! Jego próg tolerancji na zmiany w obrębie systemu rodzinnego został nagle gwałtownie obniżony. Nic dziwnego, że krztusząc się kością rosołowej kury, starszy pan nakazuje młodym ludziom, żeby czym prędzej poszli się ubrać!
Musicie zrozumieć, że gniew staruszka nie był skierowany przeciwko nim: mężczyzna przestraszył się, że system, w którym żył od tak dawna i na którym mu zależy, tego nie wytrzyma. Oczywiście, korzystając z dobrodziejstw czasu, wyczucia i czułości, koniec końców wszyscy wzajemnie się do siebie przekonują! Wróćmy jednak do sprzecznych żądań i podwójnego wiązania zidentyfikowanego przez Batesona.
Bateson określa podwójne wiązanie jako czynnik patologiczny, jest ono bowiem częstym trybem komunikacji między dziećmi ze schizofrenią a ich rodzicami. Wstrząsającym przykładem jest dla mnie film Blask. Ojciec, którego dziecięce marzenie o karierze muzyka ulega unicestwieniu w chwili, gdy jego własny ojciec niszczy mu skrzypce, przenosi swoje niezrealizowane ambicje na syna. Niestrudzenie wbija chłopcu do głowy, że ten będzie wielkim pianistą, i zachęca go do udziału w konkursach, by zdobyć stypendium, które umożliwiłoby sfinansowanie nauki. W dniu, w którym syn z dumą mówi ojcu o otrzymaniu wymarzonego stypendium, ten wybucha: „Chyba mnie teraz nie opuścisz? Po wszystkim, co dla ciebie zrobiłem! Jesteś niewdzięczny! Nie możesz zostawić ojca samego”. Chłopak doznaje wstrząsu i trafia do szpitala psychiatrycznego.
Podwójne wiązanie lub podwójny sprzeczny przekaz brzmi: „Dalej, synku, wspieram cię i zawsze będę cię wspierał na drodze do kariery wielkiego muzyka. Będziesz moim odwetem na życiu…, ale, broń Boże, nie opuszczaj mnie, nie zostawiaj samego, zostań w domu”. Możemy przypuszczać, że dla ojca tragiczną drugorzędną korzyścią tej postawy będzie: nie tylko ja jeden nie zrobiłem kariery muzycznej. Proponuję, żebyśmy przyjrzeli się dwóm pułapkom, jakie stwarza podwójne wiązanie.
Pierwsza szczepionka w dwóch dawkach/komunikatach:
„Przychodzę tutaj, ponieważ odnoszę wrażenie, że zostałem zaszczepiony na szczęście”. Tak brzmiały moje pierwsze słowa na pierwszej sesji u psychoanalityka. Od tego czasu miałem okazję spotkać – zarówno w pracy terapeuty i trenera, jak i na płaszczyźnie społecznej i rodzinnej – setki osób, którym podobnie jak mnie zdawało się, że tkwią w pułapce uniemożliwiającej dostąpienie trwałego szczęścia. Niemożność ta została im wpojona, bezwiednie i bez złych intencji, wraz z konwencjami dobrego wychowania. Stwierdziwszy skalę tego zjawiska, zrodziła się we mnie chęć lepszego zrozumienia i rozbrojenia tej pułapki.
W mojej opinii mamy tu do czynienia ze szczepionką podawaną w dwóch dawkach, których kombinacja paraliżuje, o ile kompletnie nie znieczula pacjenta! Jej skład przedstawia się następująco:
• Pierwsza dawka (komunikat): „Życie to nie zabawa”.
• Druga dawka (komunikat): „Mimo wszystko trzeba się cieszyć tym, co się ma”.
Jakież rozdarcie powoduje ten sprzeczny przekaz: z jednej strony zakazujemy sobie trwałego szczęścia, z drugiej zaś mamy poczucie winy, gdy nie jesteśmy wystarczająco szczęśliwi! Nieznośne napięcie, które wielu ludzi rozładowuje, rzucając się w wir zajęć, ogłupiając się mniej lub bardziej akceptowalnymi społecznie używkami (telewizja, podróże, nałogowe podążanie za modą, surfowanie po internecie, hiperaktywność zawodowa, społeczna lub towarzyska, lekarstwa, seks, alkohol, narkotyki), umywając ręce i wymawiając się obowiązkami lub zobowiązaniami („Moim obowiązkiem rodzica jest…”; „Jako szef muszę…”), czy też pogrążając się w głębokiej depresji.
Jak to się stało, że daliśmy się zaszczepić taką szczepionką? Aby to zrozumieć, przyjrzyjmy się każdemu z dwóch komunikatów.
Cofnijcie się na chwilę do czasu, gdy chodziliście w chłopięcych szortach i adidaskach lub dziewczęcych spódniczkach i sandałkach. Ciekaw jestem, kto z was nie usłyszał takiego komunikatu lub jednego z jego licznych wariantów: „Życie to nie zabawa”, „Żeby zasłużyć na godne życie, trzeba ciężko pracować”, „Wygrywają tylko najwytrwalsi”, „W życiu trzeba o wszystko walczyć”, „Żarty na bok”, „Nie spoczywaj na laurach”…
Uwaga! Nie twierdzę, że osoby, od których słyszeliśmy te pouczenia, chciały zabronić nam szczęścia; przeciwnie, myślę, że robiły to w dobrej wierze, dla naszego dobra. Twierdzę natomiast, że w naszych dziecięcych, nastoletnich, a potem dorosłych sercach owe pouczenia zostały zakodowane jako dogmat. Dzisiaj interesuje mnie głównie proces tego kodowania, bo to on jest przyczyną cierpienia.
W tym ujęciu, kładącym nacisk raczej na robić niż być, szczęście jest w pewnym sensie zakazane, ponieważ trąci rezygnacją, pasywnością: „Nie możesz być szczęśliwy, bo wówczas przestaniesz być wyczulony, uważny, pracowity, wydajny!”. Ujęcie to podkreśla również fakt, że nic nie przychodzi bez wysiłku, trudu i wyrzeczeń, szczęście trąci samozadowoleniem czy wręcz narcyzmem lub egocentryzmem, o ile nie świadczy o „utracie kontaktu” z rzeczywistością: „Nie możesz cieszyć się z tego, czego dokonałeś – zostało jeszcze tyle do zrobienia!”, „Nie możesz być szczęśliwy, gdy jednocześnie tyle osób wokół ciebie jest nieszczęśliwych”, „Nie możesz być szczęśliwy, inaczej przestaniesz być wielkoduszny, otwarty na innych i świadomy wagi dziejących się zdarzeń”.
Niepewność swoich uczuć i wartości, dająca często o sobie znać w formie poczucia winy, tym samym zatruwa te momenty, w których moglibyśmy kosztować pełni szczęścia. To poczucie winy karmi się w szczególny sposób czymś, co wydaje mi się tragicznie błędną interpretacją przesłania Chrystusa, nieszczęśliwie powielaną w religijnym i laickim modelu wychowawczym obowiązującym w tradycji judeochrześcijańskiej. Moim zdaniem jest to interpretacja, która utknęła w pułapce myślenia binarnego: „Skoro Jezus zachęca, by sięgać wzrokiem poza powszedniość naszych relacji, naszych różnic i naszych trosk, to znaczy, że nie ma ona żadnej wartości. Poczekajmy na tamten świat, nie ufając życiu ziemskiemu czy wręcz wypierając się go”.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Marshall B. Rosenberg – doktor psychologii klinicznej, uznany na świecie propagator pokoju, założyciel Centrum Porozumienia bez Przemocy. Gorąco polecam jego książkę Nonviolent Communication. A Language of Compassion (w Polsce ukazała się pod tytułem Porozumienie bez przemocy. O języku życia nakładem wydawnictwa Czarna Owca – przyp. tłum.). [wróć]
W Przestańmy być grzeczni, bądźmy sobą (Feeria, Łódź 2020) na stronie 92. zamieściłem bajkę chińską o starym wieśniaku żyjącym z ufnością w rozszerzoną teraźniejszość. Cechuje go otwartość zarówno na monotonną ciągłość, jak i na zmiany i wszystkie możliwe scenariusze, podczas gdy inni wieśniacy, miotając się, doświadczają krótkowzrocznej, ograniczonej, statycznej teraźniejszości. [wróć]
Ofiary nie w sensie klasycznej definicji ofiary zabójstwa lub wypadku, lecz postawy emocjonalnej lub psychicznej polegającej na ciągłym uskarżaniu się oraz negowaniu własnej odpowiedzialności i wyborów. Gorąco polecam czytelnikom książkę Guya Corneau Victime des autres, bourreau de soi-même (Ofiara innych, oprawca siebie), która bardzo wnikliwie analizując tę kwestię, zachęca do porzucenia postawy ofiary i stania się decydentem oraz współtwórcą swojego życia. Patrz także aneks i monolog Litania ofiary. [wróć]
O analizie systemowej napisano wiele książek. Spośród licznych autorów polecam oczywiście Gregory’ego Batesona i Paula Watzlawicka. Marzyłoby mi się, aby z kluczowymi pojęciami tej teorii zapoznał się każdy, kto żyje w związku, w rodzinie, ze współlokatorem lub stanowi część zespołu pracowników czy wspólnoty, tak żeby mógł zyskać narzędzia umożliwiające lepsze i świadome przeżywanie relacji. [wróć]