Jak nauczyć się szczęścia w każdych warunkach - d'Ansembourg Thomas - ebook

Jak nauczyć się szczęścia w każdych warunkach ebook

d'Ansembourg Thomas

4,1

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Czy sądzisz, że szczęście jest zawsze równoznaczne z odczuwaniem radości? Czy twoim zdaniem doświadczanie smutku, lęku, tęsknoty i żalu automatycznie pozbawia nas zadowolenia z życia? To iluzja, której zbyt często ulegamy i która w dodatku uniemożliwia nam czerpanie przyjemności z wielu radosnych chwil. Warto zdać sobie sprawę, że szczęście nie przychodzi do i nie trwa bez końca samo z siebie. Jest konsekwencją naszych zachowań, działań i przekonań, a więc to my sami musimy zadbać o to, by zyskać jego trwałe poczucie, mimo przeciwności losu i trudnych uczuć, z którymi przyszło nam się borykać. Praca nad sobą nie zawsze daje natychmiastową radość, warto jednak spróbować wyjść poza schematy zachowań obronnych, by nie okopywać się w dobrze znanym, lecz szkodliwym mule lęków i wyparcia. Thomas d’Ansembourg, autor „Przestańmy być grzeczni, bądźmy sobą”, w swojej kolejnej książce daje nam narzędzia, dzięki którym lepiej poznamy siebie, a także zrozumiemy, jakich zachowań unikać i jak skupiać się na tym, co da nam trwałe poczucie szczęścia.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi

Liczba stron: 318

Oceny
4,1 (21 ocen)
10
5
4
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Ankikiriki

Nie oderwiesz się od lektury

Ksiazka warta zglebienia. Przeczytanie to za malo. Zacheca do przemyslen, odkrywania... Jednak nie odpowiada na wszystkie pytania. Kolejny kamyczek do wlasnych poszukiwań
00
kaskapura

Dobrze spędzony czas

Książka napisana w lekki, pozytywny sposób. Bardzo szybko się ją czyta. Zdecydowanie może pomóc uświadomić sobie pewne kwestie, natomiast nie wyróżnia się niczym na tle innych, podobnych poradników.
00

Popularność




Uwaga

Uwaga

Przy­kłady, które oma­wiam w tej książce, są auten­tyczne. Aby zacho­wać obra­zo­wość, nie wcho­dząc zbyt­nio w szcze­góły, skró­ci­łem zapis przy­ta­cza­nych roz­mów. Zacho­wa­łem tylko klu­czowe momenty uświa­da­mia­nia sobie zna­czą­cych kwe­stii, oczy­wi­ście zmie­nia­jąc te ele­menty, które mogłyby zdra­dzić toż­sa­mość danej osoby. W rezul­ta­cie bywa, że cyto­wana wymiana zdań mie­ści się w dzie­się­ciu linij­kach, choć w rze­czy­wi­sto­ści cały pro­ces mógł trwać nawet dzie­sięć mie­sięcy. Tak daleko posu­nięta skró­to­wość pozwala mi poka­zać efekt domina, typowy dla stop­nio­wego i kaska­do­wego pro­cesu uświa­da­mia­nia.

Okro­jone zapisy roz­mów z kon­kret­nymi pacjen­tami nie oddają zatem całej zło­żo­no­ści pro­cesu doj­rze­wa­nia i roz­wi­ja­nia świa­do­mo­ści, który wymaga czasu i momen­tów ciszy, toczy się bowiem swoim ryt­mem, okre­sowo. Czy­tel­nik, któ­remu obce są realia tego rodzaju pracy, mógłby odnieść wra­że­nie, że tera­pia działa niczym magiczna różdżka. To jed­nak żadna magia, acz­kol­wiek efekty w isto­cie bywają cudowne.

Dokład­nie na tym samym polega urzą­dza­nie ogródka: porząd­ku­jemy teren, prze­ko­pu­jemy zie­mię, sie­jemy nasiona i doglą­damy kieł­ków w ocze­ki­wa­niu na plony. Pew­nego dnia poja­wią się warzywa i owoce; wyobraź­cie sobie waszą pierw­szą czer­woną tru­skawkę czer­piącą życio­dajne soki z czar­nej ziemi! To w rze­czy samej cudowne, ale by­naj­mniej nie magiczne. Za cudem stoją nasza praca i siły natury, co nie umniej­sza cudow­no­ści pro­cesu.

Ana­lo­gicz­nie wszyst­kie przy­to­czone w tej książce przy­kłady są efek­tem pracy wyko­na­nej w zgo­dzie i we współ­pracy z ope­ru­ją­cymi w nas siłami życia.

Zaprawdę, Bóg nie zmieni tego, co jest w ludziach, dopóki oni sami tego nie zmie­nią.

KORAN, sura 13, wer­set 11 (tłum. M. Çaxarxan Cza­cho­row­ski)

Żaden pro­blem nie może zostać roz­wią­zany na tym samym pozio­mie świa­do­mo­ści, na któ­rym go stwo­rzy­li­śmy.

Albert Ein­stein

Szczę­śliwi ci, któ­rzy potra­fią śmiać się z samych sie­bie: czeka ich nie­zły ubaw.

Joseph Fol­liet (1903–1972, pro­fe­sor socjo­lo­gii na Université Catho­li­que de Lyon, dzien­ni­karz, wykła­dowca, ese­ista i poeta)

Przed­mowa

Przed­mowa

Są goście, któ­rzy star­tują od zera i osią­gają nie­wia­ry­godne rze­czy, ponie­waż kon­se­kwent­nie reali­zo­wali swoje marze­nia. Ale to nie ozna­cza, że przez ten czas ich życie było sie­lanką!

David Douil­let (czte­ro­krotny mistrz świata w judo)

Gdy kilka lat temu pisa­łem Prze­stańmy być grzeczni, bądźmy sobą, było dla mnie jasne, że życie w zgo­dzie ze sobą, z innymi i ze świa­tem nie zawsze bywa wygodne. Jed­no­cze­śnie dostrze­głem, że auten­tycz­ność rela­cji ze sobą, z innymi i ze świa­tem daje – rosnące i pro­mie­niu­jące – poczu­cie głę­bo­kiego szczę­ścia. To zachę­ciło mnie do zba­da­nia tej pozor­nej sprzecz­no­ści: bycie szczę­śli­wym nie zawsze jest kom­for­towe.

Obser­wu­jąc sie­bie w trak­cie kon­fron­ta­cji z roz­ma­itymi, wewnętrz­nymi lub zewnętrz­nymi prze­szko­dami, tar­ciami i napię­ciami, a także towa­rzy­sząc wielu oso­bom w poko­ny­wa­niu ich trud­no­ści, roz­po­zna­łem różne sche­maty myśle­nia i dzia­ła­nia, za sprawą któ­rych bez­wied­nie zapę­dzamy się w kozi róg i które sys­te­ma­tycz­nie unie­moż­li­wiają nam osią­gnię­cie tego, do czego prze­cież wszy­scy dążymy: szczę­ścia. Nazwa­łem te sche­maty nie­uświa­do­mio­nymi pułap­kami antysz­czę­ścia.

Niniej­szą książkę trak­tuję zatem jako kon­ty­nu­ację Prze­stańmy być grzeczni, bądźmy sobą, choć można także czy­tać ją jako odrębną całość. Na kolej­nych stro­nach regu­lar­nie będę odno­sił się do zasad poro­zu­mie­nia bez prze­mocy (nonvio­lent com­mu­ni­ca­tion, NVC), metody komu­ni­ka­cji opra­co­wa­nej przez Mar­shalla B. Rosen­berga1 (którą lubię nazy­wać komu­ni­ka­cją świa­domą i bez­prze­mo­cową), ponie­waż pozwala ona tre­no­wać i sty­mu­lo­wać naszą świa­do­mość; otwie­rać ją na nas, na innych i na życie. Ta metoda jest jak dra­bina. Każda dra­bina służy do tego, żeby można było wspiąć się wyżej i spoj­rzeć dalej, zadzia­łać na innym pozio­mie, poko­nać mury i bariery.

Zarówno w życiu oso­bi­stym, jak i zawo­do­wym – w któ­rym peł­nię rolę słu­cha­cza, towa­rzy­sza (powszech­nie sto­so­wany ter­min to „tera­peuta”) lub tre­nera – czę­sto nacho­dzi mnie nastę­pu­jąca reflek­sja: jeśli czu­jemy się stłam­szeni, zamknięci i ogra­ni­czeni niczym rybka krą­żąca w swoim akwa­rium mię­dzy sztuczną grotą a ozdob­nym, pla­sti­ko­wym wra­kiem statku, to dla­tego że naj­zwy­czaj­niej w świe­cie zapo­mi­namy, iż nasze akwa­rium leży na dnie morza. To od nas zależy, kiedy się wznie­siemy, kiedy zwięk­szymy poziom świa­do­mo­ści, by wydo­stać się poza szklaną kra­wędź, zosta­wić za sobą zamknięty obieg z grotą i wra­kiem i pły­wać w otwar­tym morzu wraz z innymi wol­nymi rybami. A choć po dro­dze cze­kają nas nie­bez­pie­czeń­stwa i nie­wy­gody, ileż szczę­ścia doświad­czymy w zamian!

Odda­jąc w wasze ręce tę książkę, oddaję – i jed­no­cze­śnie uwal­niam – sie­bie. Mimo że bar­dzo cie­szy mnie moż­li­wość podzie­le­nia się spo­strze­że­niami i prze­my­śle­niami będą­cymi owo­cem moich poszu­ki­wań i badań na temat odwa­run­ko­wy­wa­nia, nie jest to dla mnie sytu­acja do końca kom­for­towa. Muszę przy­znać, że tro­chę boję się łamać tabu szczę­ścia, oba­wiam się dema­sko­wać doty­czące go zakazy, roz­bra­jać pułapki antyszczę­ścia czy iden­ty­fi­ko­wać dzia­ła­jące w nas siły witalne. Mam obawy przed przy­pię­ciem mi łatki fan­ta­sty, boję się nawet stwier­dze­nia, że mimo tych lęków mogę być szczę­śliwy!

A jed­no­cze­śnie tysiąc­krot­nie mia­łem oka­zję spraw­dzić mecha­ni­zmy owych puła­pek, o któ­rych chciał­bym wam opo­wie­dzieć, a moją jedyną ambi­cją jest prze­ka­zać wam, że przed­tem sam czę­sto topi­łem się w moim cia­snym akwa­rium, ale nauczy­łem się znaj­do­wać szczę­ście w pły­wa­niu nawet na otwar­tym i wzbu­rzo­nym morzu; sądzę więc, że warto podzie­lić się tym, co pomaga mi pły­wać w kąpieli życia i być szczę­śliw­szym.

Miłego pły­wa­nia!

Roz­dział 1. Ilu­zja, rze­czy­wi­stość i pułapki antysz­czę­ścia

Roz­dział 1

Ilu­zja, rze­czy­wi­stość i pułapki antysz­czę­ścia

Jeste­śmy ślep­cami ośle­pio­nymi przez to, co widoczne.

Antoni, metro­po­lita suro­ski (1914–2003)

Idąc przez życie, doświad­czamy całego mnó­stwa nie­przy­jem­no­ści, zarówno natury emo­cjo­nal­nej, jak i psy­chicz­nej, fizycz­nej czy mate­rial­nej. Wędrówka ta może jed­nak stać się jesz­cze uciąż­liw­sza za sprawą pew­nej ułudy: wiary w cukier­kowe szczę­ście na różo­wym obłoczku. Tym­cza­sem prze­ko­na­nie o tym, że szczę­ście „nic nie kosz­tuje”, że przyj­dzie, gdy „wszystko i pod każ­dym wzglę­dem będzie dobrze”, jest pułapką, w którą wielu z nas daje się zła­pać.

Ułuda ta w więk­szo­ści przy­pad­ków skła­nia nas do przy­ję­cia jed­nej z trzech postaw: albo despe­racko cze­kamy, aż niebo się roz­ch­mu­rzy, odkła­da­jąc szczę­ście na potem, albo uzna­jemy, że marze­nia są bez­u­ży­teczne, więc roz­sąd­niej jest zre­zy­gno­wać z ocze­ki­wań i ska­pi­tu­lo­wać, albo wresz­cie docho­dzimy do wnio­sku, że nie­by­cie szczę­śli­wym dowo­dzi naszej nie­kom­pe­ten­cji, jest błę­dem lub wręcz prze­wi­nie­niem, w związku z czym musimy zdo­być szczę­ście, apli­ku­jąc sobie mie­szankę palą­cego poczu­cia winy i obo­wiązku. Czę­sto łączymy te postawy w para­li­żu­jące kom­bi­na­cje: „Trzeba osią­gnąć szczę­ście, ale po co marzyć, skoro i tak ni­gdy mi się to nie uda, a nawet jeśli, to dopiero dużo, dużo póź­niej…”.

Wydaje mi się, że w rze­czy­wi­sto­ści życie przy­nosi więk­szo­ści z nas – acz­kol­wiek w bar­dzo róż­nych pro­por­cjach – tro­ski i rado­ści, okresy lęku i wiary, czas żałoby i zmar­twych­wsta­nia. Sądzę także, że pro­mien­nych momen­tów łaski i piękna oraz mrocz­nych momen­tów cier­pie­nia i zagu­bie­nia możemy dozna­wać fazami, naprze­mien­nie. Uwa­żam wresz­cie, że aby głę­biej doświad­czyć przy­jem­nych momen­tów tej cyklicz­no­ści, roz­sma­ko­wać się w nich, czy wręcz roz­cią­gnąć je w cza­sie, wystar­czy tylko chcieć.

Coraz czę­ściej dostrze­gam jed­nak, że wielu z nas nie tylko nie korzy­sta w pełni z przy­jem­nych chwil, lecz twardo obstaje przy doświad­cza­niu trosk, stra­chu, przy­musu czy prze­ciw­no­ści, czę­sto wręcz kreu­jąc trudne momenty, jeśli życie dostar­cza wię­cej rado­ści, niż jeste­śmy gotowi przy­jąć. Nie wydaje mi się, żeby przy­czyną tego był maso­chizm – jest nią raczej nie­wie­dza lub, dokład­niej mówiąc, nie­zna­jo­mość dwóch zasad funk­cjo­no­wa­nia życia oraz roz­ma­itych, nie­uświa­do­mio­nych puła­pek antysz­czę­ścia.

Dwie zasady funk­cjo­no­wa­nia życia

Przez zasadę rozu­miem for­mułę opi­su­jącą pra­wi­dło­wość, jaką można sfor­mu­ło­wać na pod­sta­wie sys­te­ma­tycz­nej obser­wa­cji danego zja­wi­ska. To prawo życia – nie w sen­sie usta­no­wio­nej reguły, ale raczej zaob­ser­wo­wa­nej sta­łej; na przy­kład cią­że­nie jest pra­wem wyni­ka­ją­cym z zaob­ser­wo­wa­nej pra­wi­dło­wo­ści.

Te dwie zasady nie należą by­naj­mniej do nowych: wydaje się, że są głę­boko zako­rze­nione w róż­nych tra­dy­cjach. Ja jed­nak potrze­bo­wa­łem nie­mal czter­dzie­stu pię­ciu lat, by zdać sobie sprawę z ich ist­nie­nia. Przy­swo­iłem je sobie, eks­tra­hu­jąc je, czę­sto z bole­snym skut­kiem, z moich doświad­czeń życio­wych; w ten spo­sób nie pozo­stały w sfe­rze – tyle sym­pa­tycz­nych, co teo­re­tycz­nych – idei; stały się dostrze­galną i nama­calną rze­czy­wi­sto­ścią, spo­so­bem na kon­kretne prze­ży­wa­nie każ­dej minuty i każ­dej czyn­no­ści. Dzi­siaj zna­cząco poma­gają mi podą­żać z prą­dem życia, zamiast opie­rać mu się lub pró­bo­wać go powstrzy­mać.

Cyklicz­ność

Pierw­szą zasadę można sfor­mu­ło­wać nastę­pu­jąco: Cyklicz­ność w życiu nie jest przy­pad­kowa – jest skład­ni­kiem życia, jego struk­turą.

Przez cyklicz­ność rozu­miem znane każ­demu i regu­lar­nie powta­rza­jące się fazy życia: czas ago­nii, gdy wszystko ulega roz­kła­dowi, czas ocze­ki­wa­nia, gdy wszystko hiber­nuje lub doj­rzewa, czas roz­kwitu, gdy wszystko kieł­kuje i wzra­sta, czas obfi­to­ści, gdy wszystko kwit­nie i owo­cuje.

Nawet jeżeli jesień nie zawsze wzbu­dza entu­zjazm, jej nadej­ście nikogo nie dziwi; wszy­scy wiemy, że to przej­ściowa pora roku, po któ­rej nastę­puje zima pod­da­jąca recy­klin­gowi wszystko, co jest konieczne do zapew­nie­nia cią­gło­ści życia, i tak dalej.

Trudny miło­sny zwią­zek może spra­wić, że w ciągu kilku minut będzie nam dane prze­żyć wszyst­kie cztery pory roku, by osta­tecz­nie, wsku­tek roz­sta­nia, ogo­ło­cić nas w pozor­nie nie­koń­czą­cej się jesieni, pod­czas któ­rej zrzu­cimy listek po listku wszyst­kie war­stwy naszego ego i odnaj­dziemy auten­tyczną siłę naszego jeste­stwa. Śmierć bli­skiej osoby może spro­wa­dzić naj­mroź­niej­szą zimę, wpę­dzić nas w długą hiber­na­cję, zanim wykieł­kuje w nas siła nowego życia. Ciężka depre­sja może stać się oka­zją do praw­dzi­wego odro­dze­nia, a jeżeli mamy pro­blem z uza­leż­nie­niami, na przy­kład od alko­holu, gier lub seksu, nową ener­gię oraz zdol­ność wyj­ścia z impasu znaj­dziemy, przy­pusz­czal­nie tylko wycho­dząc sobie na spo­tka­nie w świa­do­mo­ści nałogu.

Widzę więc cyklicz­ność jako struk­tu­ralny ele­ment życia, nie zaś przy­pa­dek lub zrzą­dze­nie losu. Tego rodzaju zgodę na fluk­tu­acje życia ład­nie ujął Kha­lil Gibran: „Godzę się na zmienne pory serca, jak godzę się na te, które prze­cho­dzą nad polami”. Do czego, w chwili wiel­kiej samot­no­ści, doda­wa­łem dla zachęty: „I z pogodą ducha czu­wam w zimie mojego smutku…”. Dzięki owej zimie, choć była długa, udało mi się cał­ko­wi­cie odmie­nić życie, za co jestem jej do dziś ogrom­nie wdzięczny. Życie coraz czę­ściej jawi mi się zatem jako rebus do roz­wią­za­nia.

Nawet jeżeli nie uszczę­śli­wia mnie to, co mi się przy­da­rza, to nie zna­czy, że to, co mi się przy­da­rza, nie jest szczę­śliwe!

Aby zaak­cep­to­wać cyklicz­ność, będziemy musieli wydo­stać się z róż­nych puła­pek lub nauczyć się ich uni­kać, co nie­ko­niecz­nie będzie wygodne (wró­cimy jesz­cze do tej kwe­stii).

Się­gać dalej niż pozory: otwarta teraź­niej­szość

Druga zasada funk­cjo­no­wa­nia życia brzmi nastę­pu­jąco: Szczę­ście, któ­rego szu­kamy, jego cudow­ność i łaskę, możemy odkryć, odko­do­wać, odszy­fro­wać, się­ga­jąc wzro­kiem poza pozory, poza to, co się dzieje; za kur­tynę ciem­no­ści, prze­ciw­no­ści lub nega­tyw­nych emo­cji.

Towa­rzy­sze­nie oso­bie cho­rej lub znaj­du­ją­cej się w fazie ter­mi­nal­nej może w jed­nej chwili opro­mie­nić nasze życie, wzbo­ga­cić je łaską jed­nego prze­mie­nio­nego spoj­rze­nia. Nawet gdy dozna­jemy trud­no­ści finan­so­wych czy emo­cjo­nal­nych, gdy wszystko się wali i roz­jeż­dża, wciąż możemy jesz­cze doświad­czać ufno­ści, tego wewnętrz­nego prze­ko­na­nia, że wszystko, co nas spo­tyka, jest konieczne i nor­malne, choć nie­szcze­gól­nie kom­for­towe.

Możemy wyko­ny­wać zawód, który nam nie odpo­wiada, i nosić w sobie ożyw­czy pło­mień zmiany. Możemy być wyczer­pani wycho­wy­wa­niem dzieci, doryw­czym zara­bia­niem na chleb, pro­wa­dze­niem domu i zała­twia­niem wszyst­kich zwią­za­nych z tym spraw, a mimo to doce­niać, że jeste­śmy żywi, zdrowi na ciele i umy­śle, nie­osa­mot­nieni; czuć, że nasze życie to nie tylko tro­ska o dzieci, pracę i dom, lecz także to wszystko, co wykra­cza poza ten obszar.

Nawet jeżeli nasze warunki bytowe bywają nie­kom­for­towe, samo życie nie ogra­ni­cza się do owych warun­ków. Nasza teraź­niej­szość nie ogra­ni­cza się do tego, co robimy. Jest ona roz­sze­rzona, otwarta na wszystko to, czym jeste­śmy: isto­tami żywymi, świa­do­mymi, szu­ka­ją­cymi we wszyst­kim sensu życia.

Toteż tego, co „jest poza”, nie trak­tuję jako poję­cia cza­so­prze­strzen­nego okre­śla­ją­cego to, co ma nastą­pić póź­niej, w innym miej­scu, w innym świe­cie. To, co „jest poza”, dzieje się tu i teraz, w chwili, w któ­rej żyję, za tym i na wskroś tego, co prze­ży­wam. To teraź­niej­szość roz­sze­rzona, otwarta na spo­kój wiecz­no­ści nawet wów­czas, gdy codzien­ność daje popa­lić2.

Tutaj także, aby utrzy­mać ten poziom świa­do­mo­ści, bez względu na napo­ty­kane prze­szkody, będziemy musieli wydo­stać się z roz­ma­itych puła­pek lub nauczyć się ich uni­kać, co w tym wypadku rów­nież nie­ko­niecz­nie będzie kom­for­towe.

Teraź­niej­szość jest pre­zen­tem. Otwar­tym czy zamknię­tym?

Mimo że wciąż zda­rza mi się doświad­czać trud­nych momen­tów, przy­swo­iw­szy sobie te dwie zasady (och, cza­sem mam jesz­cze chwile sła­bo­ści: stare przy­zwy­cza­je­nia nie rdze­wieją!), a więc pokorne przyj­mo­wa­nie cyklicz­no­ści życia oraz świa­dome prze­ży­wa­nie otwar­tej teraź­niej­szo­ści, zaczą­łem regu­lar­nie dozna­wać uczu­cia inten­syw­nego szczę­ścia.

Obser­wu­jąc moje oto­cze­nie, coraz czę­ściej prze­ko­nuję się, że wiele osób, które wydają mi się szczę­śliwe, w taki czy inny spo­sób, świa­do­mie lub nie, także żyje w myśl tych zasad. Dzięki tej książce chciał­bym spra­wić, że znajdą one jesz­cze szer­sze zasto­so­wa­nie nie tylko w mojej codzien­no­ści, ale także w kon­kret­nej codzien­no­ści wszyst­kich chęt­nych czy­tel­ni­ków i czy­tel­ni­czek. Będziemy mogli zakosz­to­wać wów­czas życia, które będzie zara­zem lżej­sze, głęb­sze, bar­dziej war­to­ściowe i przede wszyst­kim szczę­śliw­sze – nawet jeżeli droga ku niemu bywa nie­wy­godna, zmienna i wyma­ga­jąca!

Nie­uświa­do­mione pułapki antysz­czę­ścia

Na kolej­nych stro­nach tej książki posta­ram się także nazwać i roz­broić nie­które z puła­pek, w które wpa­damy wsku­tek uwa­run­ko­wań kul­tu­ro­wych lub wycho­waw­czych. Pułapki te, czę­sto unie­moż­li­wia­jące nam osią­gnię­cie szczę­ścia, są tym bar­dziej sku­teczne i pro­ble­ma­tyczne, że w więk­szo­ści przy­pad­ków pozo­stają nie­uświa­do­mione. Tym­cza­sem z żad­nej nie można się uwol­nić, nie uświa­do­miw­szy sobie, że w niej tkwimy, i nie zro­zu­miaw­szy, jak w nią wpa­dli­śmy.

Etapy wycho­dze­nia z pułapki

Etap pierw­szy: uświa­do­mić sobie, że to, co prze­ży­wamy, nie­ko­niecz­nie jest obiek­tywną rze­czy­wi­sto­ścią, lecz być może sta­nowi subiek­tywną i ogra­ni­cza­jącą wizję rze­czy­wi­sto­ści. Może to brzmieć naiw­nie, lecz ma jed­nak fun­da­men­talne zna­cze­nie. Codzien­nie spo­ty­kam ludzi – sam przez długi czas byłem jed­nym z nich – któ­rzy przy­wią­zują się do swo­jej wizji rze­czy­wi­sto­ści, nie wyobra­ża­jąc sobie, że mogłaby ist­nieć jakaś alter­na­tywa, a jed­no­cze­śnie prze­kli­nają swoje zamknię­cie, naj­czę­ściej obwi­nia­jąc o nie innych. Tkwią twardo w klatce zamknię­tej na cztery spu­sty i cho­wa­jąc klucz w kie­szeni – o ile nie wyrzu­cili go, by mieć pew­ność, że ni­gdy nie odzy­skają wol­no­ści – uskar­żają się na swój los!

Wyobraź­cie sobie, że od dziecka dora­sta­li­ście w celi, może nawet zło­co­nej. Mówiono wam: „Te cztery ściany to prze­strzeń życiowa; ten dach to mak­sy­malna wyso­kość; ten pro­mień wpa­da­jący przez świe­tlik to świa­tło dnia”. Przez całe życie będzie­cie wie­rzyć, że tak wła­śnie wygląda rze­czy­wi­stość – zado­wo­li­cie się nią wedle obo­wią­zu­ją­cego nakazu moral­nego żąda­ją­cego, by cie­szyć się tym, co się ma! Może się jed­nak zda­rzyć, że dojdą do was pewne sygnały świad­czące o ist­nie­niu innych prze­strzeni, innych per­spek­tyw, innych świa­teł, innych ludz­kich wibra­cji.

Niniej­sza książka jest adre­so­wana wła­śnie do tych, któ­rzy poza czte­rema ścia­nami swo­jej celi wyczu­wają jesienny wiatr omia­ta­jący oko­liczne dachy, zapach lata wśli­zgu­jący się prze­cią­giem przez szparę w drzwiach, śpiewne głosy dobie­ga­jące z innych podwó­rek i, oczy­wi­ście, gwiazdy spa­da­jące wysoko ponad zamknię­tym świe­tli­kiem; ta książka jest dla tych, któ­rzy są gotowi, by porzu­cić strefę kom­fortu, zamie­nić bez­pieczną i zna­jomą klatkę na nie­znaną wol­ność.

Etap drugi: zro­zu­mieć, jak działa (lub zadzia­łała) pułapka, by móc ją roz­broić. Dopóki nie zro­zu­miemy, jak funk­cjo­nuje pułapka, dopóty będziemy mogli tylko w niej tkwić – nie mamy żad­nej moż­li­wo­ści dzia­ła­nia. Dla popar­cia moich słów na kolej­nych stro­nach opi­szę mecha­nizm roz­ma­itych puła­pek, któ­rych przez długi czas byłem więź­niem i w które, siłą nawyku, wciąż jesz­cze nie­kiedy wpa­dam, a następ­nie wskażę różne pro­cesy wyj­ścia z nich. Uży­wam ter­minu pro­ces, ponie­waż nie ist­nieją żadne magiczne roz­wią­za­nia ani cudowne pigułki. Każda chęć prze­miany wymaga pracy, czyli roz­ło­żo­nej w cza­sie kon­cen­tra­cji sił zmie­rza­ją­cej do sumien­nej reali­za­cji zada­nia; co ważne, praca ta odbywa się eta­pami i w indy­wi­du­al­nym tem­pie. To zresztą fakt, że ów pro­ces wymaga pracy – co wię­cej, pracy indy­wi­du­al­nej, intro­spek­tyw­nej i samot­nej – spra­wia, że to nie zawsze bułka z masłem!

Świa­do­mość pułapki i jej mecha­ni­zmu daje wol­ność wyboru. Możemy pod­jąć decy­zję zarówno o uwol­nie­niu się z potrza­sku, jak i pozo­sta­niu w nim, jeżeli dru­go­rzędne korzy­ści okażą się wystar­cza­jąco inte­re­su­jące. „Dru­go­rzęd­nymi korzy­ściami” nazy­wamy nie­oczy­wi­ste zalety danego zacho­wa­nia, prze­ko­na­nia czy spo­sobu myśle­nia. Są one dru­go­rzędne, jako że nie jawią się bez­po­śred­nio w naszej świa­do­mo­ści jako takie. Typo­wymi przy­kła­dami są pra­co­ho­lik i rodzic poświę­ca­jący oso­bi­ste dobro dla dobra pracy czy rodziny; jeden i drugi są zmę­czeni i mają po dziurki w nosie nad­miaru obo­wiąz­ków, a jed­nak nie zmie­niają nic w swoim zacho­wa­niu. Tkwią w pułapce, któ­rej dru­go­rzędną korzy­ścią, oczy­wi­ście nie­uświa­do­mioną, jest poczu­cie dowar­to­ścio­wa­nia wyni­ka­jące z prze­ko­na­nia o tym, że są nie­za­stą­pieni: kim by byli, gdyby prze­stali brać wszystko na swoje barki, gdyby zrzu­cili nieco bala­stu? Mamy tu do czy­nie­nia z pułapką robie­nia, która polega na szu­ka­niu toż­sa­mo­ści raczej w tym, co robimy, niż w tym, kim jeste­śmy. W żad­nym wypadku nie doko­nuję tutaj oceny; stwier­dzam po pro­stu, że taka postawa jest czę­sto źró­dłem wiel­kiego cier­pie­nia. Uświa­do­mie­nie sobie jej pozwala pod­jąć decy­zję o pozo­sta­niu w potrza­sku lub uwol­nie­niu się z niego.

W następ­nych roz­dzia­łach przyj­rzymy się więc roz­ma­itym pułap­kom myśle­nia i funk­cjo­no­wa­nia. Naj­pierw jed­nak chciał­bym szybko przy­po­mnieć cztery ele­menty opra­co­wa­nej przez Mar­shalla B. Rosen­berga metody NVC.

Krót­kie przy­po­mnie­nie pod­staw NVC

W mojej poprzed­niej książce Prze­stańmy być grzeczni, bądźmy sobą, przy­ta­cza­jąc wiele obra­zo­wych przy­kła­dów, szcze­gó­łowo opi­sa­łem prak­tyczne zasto­so­wa­nie komu­ni­ka­cji bez prze­mocy, zarówno na pozio­mie wyra­ża­nia sie­bie, jak i słu­cha­nia innych. Tutaj pro­po­nuję „stresz­cze­nie stresz­cze­nia”, które uła­twi lek­turę niniej­szej książki.

Neu­tralne spo­strze­że­nia (S): obser­wo­wa­nie bez oce­nia­nia

Rzadko się zda­rza, aby­śmy potra­fili zaob­ser­wo­wać daną sytu­ację, usły­szeć roz­mowę czy uchwy­cić myśl, nie doko­nu­jąc ich natych­mia­sto­wej oceny i inter­pre­ta­cji, a co za tym idzie, byśmy byli w kon­tak­cie z obiek­tywną rze­czy­wi­sto­ścią. O wiele czę­ściej postrze­gamy ją taką, jaką się nam wydaje, lub taką, jaką oba­wiamy się, że jest. Stąd bie­rze się wiele nie­po­ro­zu­mień i agre­sji w naszym spo­so­bie nawią­zy­wa­nia roz­mowy z dru­gim czło­wie­kiem lub wcho­dze­nia w kon­takt z rze­czy­wi­sto­ścią. Praca będzie pole­gać na zdję­ciu fil­tra naszych prze­ko­nań, uprze­dzeń i emo­cji, które czę­sto znie­kształ­cają odbiór ota­cza­ją­cego nas świata.

Przy­kład:

• (ocena) „Znów się spóź­ni­łeś…”.

• (neu­tralne spo­strze­że­nie) „Zano­to­wa­łem sobie, że byli­śmy umó­wieni na 20.00, a jest 20.30”.

Uczu­cie (U): odczu­wa­nie bez inter­pre­to­wa­nia

Czę­sto nie wiemy, jakie są nasze uczu­cia i potrzeby. Co wię­cej, bez­wied­nie i wbrew sobie uży­wamy języka agre­syw­nego lub co naj­mniej takiego, który nie zachęca naszego roz­mówcy do rze­czo­wej odpo­wie­dzi na naszą prośbę.

Przy­kład:

• (odczu­cie pod­szyte inter­pre­ta­cją) „Czuję się przez cie­bie mani­pu­lo­wany i zdra­dzany”.

• (odczu­cie pozba­wione inter­pre­ta­cji) „Czuję się smutny i znie­chę­cony”.

Potrzeba (P): odróż­nie­nie naszych fun­da­men­tal­nych potrzeb od naszych zachcia­nek, pra­gnień, próśb i stra­te­gii dzia­ła­nia

Rzadko zda­jemy sobie sprawę, że mamy potrzeby, które warto jasno for­mu­ło­wać, zamiast ata­ko­wać dru­giego czło­wieka; że nasze potrzeby są nam przy­na­leżne; że druga osoba nie jest jedyną, która może je zaspo­koić; że ist­nieje wiele spo­so­bów, by się o nie zatrosz­czyć.

Przy­kład:

• (potrzeba nie­zro­zu­miana) „Naj­wyż­szy czas, żebyś się zmie­nił i nauczył savoir vivre’u!”.

• (potrzeba zro­zu­miana) „Zależy mi na usza­no­wa­niu mojego czasu oraz na dobrej orga­ni­za­cji pracy. Chciał­bym więc mieć pew­ność, że mogę na cie­bie liczyć tak, jak do tej pory. Chciał­bym też zro­zu­mieć powód, dla któ­rego się spóź­ni­łeś”.

Prośba lub dzia­ła­nie (Pr/D): sfor­mu­ło­wa­nie kon­kret­nej, pozy­tyw­nej, wyko­nal­nej i nego­cjo­wal­nej prośby lub pod­ję­cie dzia­ła­nia, które – jedno i dru­gie – skon­kre­ty­zują naszą potrzebę

Czę­sto ocze­ku­jemy od innych, że odgadną nasze potrzeby, cho­ciaż ich nie wyra­zi­li­śmy, a jeśli wyra­zi­li­śmy, to bez wysto­so­wa­nia jasnej prośby. Nie­jed­no­krot­nie z żalem stwier­dzamy, że nasze potrzeby nie zostały zaspo­ko­jone, mimo że nie pod­ję­li­śmy żad­nych dzia­łań zmie­rza­ją­cych do zatrosz­cze­nia się o nie.

Przy­kład:

• (prośba nie­wy­ra­żona) „…?”. (Ist­nieje nie­wielka szansa, że reak­cja roz­mówcy będzie przy­jemna i w spo­sób satys­fak­cjo­nu­jący odpo­wie na naszą potrzebę).

• (prośba jasno wyra­żona) „Czy zechciał­byś powie­dzieć mi, jakie są twoje odczu­cia i reak­cje odno­śnie do moich potrzeb?”. (Taka postawa pozwala otwo­rzyć roz­mowę bez koniecz­no­ści ata­ko­wa­nia roz­mówcy lub rezy­gno­wa­nia z sie­bie).

W NVC odróż­niamy potrzeby (P) od próśb (Pr) lub dzia­łań (D) zmie­rza­ją­cych do zaspo­ko­je­nia tych potrzeb. Nasze potrzeby pod­sta­wowe – od potrzeby jedze­nia po potrzebę przy­na­le­że­nia, od potrzeby uzna­nia po potrzebę wol­no­ści – są nie­zmienne, nosimy je w sobie bez względu na to, czy zostały zaspo­ko­jone, czy nie. (Odsy­łam czy­tel­nika do listy potrzeb znaj­du­ją­cej się na końcu mojej pierw­szej książki). Zmie­niają się one w zależ­no­ści od oko­licz­no­ści, natury roz­mówcy, naszych pra­gnień czy chwi­lo­wych zachcia­nek.

To dla­tego, mimo że wszy­scy potrze­bu­jemy miło­ści, nie zwra­camy się do każ­dego z prośbą o przy­tu­le­nie, a cza­sem wręcz odczu­wamy prze­możne pra­gnie­nie bycia samemu. Ta sama potrzeba miło­ści może spra­wić, że raz wysto­su­jemy prośbę o bli­skość (roz­mowa lub czu­ło­ści), a raz o dystans (samot­ność lub wyco­fa­nie się). Wszy­scy potrze­bu­jemy pokarmu; nie zawsze jed­nak odczu­wamy łak­nie­nie, a kiedy już naj­dzie nas ochota, żeby coś zjeść, możemy zama­rzyć rów­nie dobrze o kur­czaku, co o cie­ście cze­ko­la­do­wym.

Jako że wszy­scy ludzie mają iden­tyczne potrzeby pod­sta­wowe, lecz by­naj­mniej nie wyra­żają ich za pomocą iden­tycz­nych próśb lub dzia­łań, NVC postu­luje, by naj­pierw zna­leźć teren poro­zu­mie­nia na płasz­czyź­nie potrzeb, a dopiero potem sku­pić się na ade­kwat­nych proś­bach lub dzia­ła­niach. Prze­moc w naszym życiu czę­sto rodzi się dla­tego, że sta­ramy się roz­wi­kłać dany pro­blem za pomocą bły­ska­wicz­nych roz­wią­zań, nie dając sobie czasu, by zawczasu spraw­dzić, jakie potrzeby leżą u jego źró­dła.

Cztery pułapki komu­ni­ka­cji roz­po­znane przez NVC

Teraz chciał­bym w skró­cie przy­po­mnieć cztery pułapki komu­ni­ka­cji roz­po­znane przez NVC i wła­ściwe naszym nawy­kom zwią­za­nym ze spo­so­bem poro­zu­mie­wa­nia się. Sze­rzej oma­wiam je w Prze­stańmy być grzeczni, bądźmy sobą, nato­miast tutaj przy­wo­łuję, by zwró­cić uwagę na pewien punkt wspólny – cztery fatalne nawyki, które spra­wiają, że jeste­śmy agre­sywni wbrew sobie i naszym dobrym inten­cjom, unie­moż­li­wiają nam także osią­gnię­cie szczę­ścia.

Pierw­sza pułapka: oce­nia­nie (pozy­tywne lub nega­tywne)

Oce­nia­nie zamyka nas w ogra­ni­czo­nej, sta­tycz­nej wizji rze­czy­wi­sto­ści; tym­cza­sem rze­czy­wi­stość jest dyna­miczna, zawsze w ruchu. Cier­pie­nie wynika czę­sto z faktu, że, doko­nu­jąc ocen, postrze­gamy rze­czy­wi­stość nie taką, jaka fak­tycz­nie jest, lecz taką, jaką sądzimy, że jest. A to dwie bar­dzo różne rze­czy. Oce­nia­nie dru­giego czło­wieka czy pra­wie­nie mu mora­łów bywają czę­sto wygod­niej­sze niż świa­doma ana­liza tego, co dzieje się w nas.

Na jed­nym z warsz­ta­tów szko­le­nio­wych z NVC pra­co­wa­li­śmy nad pierw­szym ele­men­tem pro­cesu, czyli spo­strze­że­niami (S), który polega na obser­wo­wa­niu bez oce­nia­nia. Popro­si­łem uczest­ni­ków, żeby wska­zali trudne zda­rze­nia lub sytu­acje życiowe bez oce­nia­nia ich. Jeanne przy­to­czyła przy­kład z życia oso­bi­stego: „Moja czter­na­sto­let­nia córka jest nasta­wiona do wszyst­kiego nega­tyw­nie”. Uczest­nicy wybuch­nęli śmie­chem. Jeanne nie rozu­miała dla­czego. Jedna z uczest­ni­czek wyja­śniła: „Nie mówisz o fak­tach, ale o ich prze­two­rzo­nej wer­sji, dajesz nam twoją wła­sną ocenę córki”. Jeanne odpo­wie­działa: „Ależ skąd! Zapew­niam was, że to prawda: moja córka ma nega­tywne nasta­wie­nie!”. Potrze­bo­wała dłuż­szej chwili, żeby zdać sobie sprawę, że nazy­wa­jąc rze­czy w ten spo­sób, fak­tycz­nie doko­ny­wała oceny. W tam­tym momen­cie jesz­cze to do niej nie dotarło. Popro­si­łem więc, by nazwała obiek­tywne fakty, które skła­niały ją do takiego oce­nia­ją­cego myśle­nia. Wyznała:

– Od dwóch mie­sięcy moja córka wraca ze szkoły mówiąc: „Szkoła jest do d…. Mam dość tych wszyst­kich debili!”.

– Jeanne, co czu­jesz, sły­sząc, jak twoja córka mówi takie rze­czy?

– Złość. Trzeba myśleć pozy­tyw­nie, mimo wszystko. Ona nie widzi, jakie ma szczę­ście w porów­na­niu z innymi! Więc każę jej iść do pokoju odra­biać lek­cje. Potem ona boczy się przez cały wie­czór, a ja mam z niej zero pożytku w kuchni pod­czas przy­go­to­wy­wa­nia kola­cji. Nie wiem już, co robić…

– Czu­jesz więc złość (U), ponie­waż chcia­ła­byś, żeby miała w sobie wię­cej entu­zja­zmu i była szczę­śliw­sza (P: potrzeba dzie­le­nia szczę­ścia). Czy tak?

– Tak, ale nie tylko złość. Czuję głów­nie smu­tek i nie­po­koję się o jej przy­szłość.

– Czu­jesz się smutna i zanie­po­ko­jona (U), ponie­waż chcia­ła­byś mieć pew­ność, że pokona ten kry­zys i odnaj­dzie radość życia (P: potrzeba wiary w zasoby dru­giego czło­wieka)?

– Dokład­nie, boję się, że wpad­nie w depre­sję.

– Czy poza twoim pra­gnie­niem, żeby twoja córka była bar­dziej entu­zja­styczna i szczę­śliwa, oraz potrzebą pew­no­ści, że ma w sobie zasoby konieczne, by poko­nać aktu­alne trud­no­ści, nie odczu­wasz potrzeby, by lepiej ją zro­zu­mieć? Wie­dzieć, dla­czego mówi takie rze­czy i reaguje w taki spo­sób?

– Tak, masz rację. (Jeanne uśmie­cha się, zda­jąc sobie sprawę, że nie sta­rała się zro­zu­mieć córki). Chcia­ła­bym zro­zu­mieć.

– Co mogła­byś powie­dzieć lub zro­bić, żeby zaspo­koić swoją potrzebę zro­zu­mie­nia córki?

– Nie wiem… (Waha się). Może zapy­tać ją… (Jeanne znów się uśmie­cha, zda­jąc sobie sprawę, że tak pro­sta rzecz nie przy­szła jej do głowy).

Tydzień póź­niej, na dru­giej czę­ści szko­le­nia, Jeanne poja­wiła się z bły­skiem w oku.

– Prze­pra­co­wa­łam moją sytu­ację empi­rycz­nie! Tym razem, gdy córka wró­ciła ze szkoły i wylała swoje żale, mówiąc: „Ta szkoła mnie wykoń­czy. Teraz uwziął się na mnie facet od mate­ma­tyki. To są praw­dziwi sady­ści!”, powstrzy­ma­łam się przed wysła­niem jej do pokoju. Sku­pi­łam się na mojej potrze­bie zro­zu­mie­nia. Usia­dłam przy stole w kuchni i spy­ta­łam, czy w szkole dzieje się coś, co spra­wia, że tak jej nie znosi. Klap­nęła obok mnie i wyja­śniła, że ma dość bycia pośmie­wi­skiem całej klasy, gdy tylko ośmiela się zadać jakieś pyta­nie. Wyja­wiła mi także, że z tru­dem nadąża na lek­cji, że czuje się osa­mot­niona i że nikt jej nie rozu­mie. Co wię­cej, nauczy­ciel mate­ma­tyki nie chciał znowu prze­ry­wać lek­cji, żeby tłu­ma­czyć coś, co dla reszty klasy było już jasne. Po pół godzi­nie takich zwie­rzeń wyglą­dała, jakby jej ulżyło. Sama z sie­bie powie­działa: „Dzię­kuję, mamo. Idę teraz do pokoju odro­bić lek­cje”. I kto zszedł o siód­mej wie­czo­rem zapy­tać, czy nie potrze­buję pomocy? Moja córka!

Czas, wyczu­cie i czu­łość

Komen­tarz

1. Tak długo, jak Jeanne oce­nia córkę, odcina się od tego, co prze­żywa sama (w tym momen­cie jest to potrzeba zro­zu­mie­nia córki), nawet jeśli nie podoba jej się postawa dziecka. Odcina się także od tego, co prze­żywa córka (potrzeba bycia wysłu­chaną i zro­zu­mianą w swoim bun­cie, podzie­le­nia się uczu­ciami bez bycia kry­ty­ko­waną, odtrą­caną, osą­dzaną i być może bez wysłu­chi­wa­nia nie­chcia­nych porad). Ponie­waż jed­nak to, co dzieje się w tej rela­cji, nie zostaje uznane ani usza­no­wane, rela­cja cierpi i spra­wia ból. Odło­że­nie wszyst­kiego na bok i roz­mowa o tym, co boli, to nie­ko­niecz­nie kom­for­towe wyj­ście.

2. Tylko przy­zna­jąc sobie prawo do wsłu­cha­nia się w sie­bie, Jeanne może otwo­rzyć się na córkę i wysłu­chać jej. Oczy­wi­ście na początku wsłu­cha­nie się w sie­bie nie jest szcze­gól­nie kom­for­towe. Jeanne, uświa­da­mia­jąc sobiec pod­czas warsz­ta­tów fakt, że w ogóle nie wpa­dła na pomysł, by zapy­tać córkę, czy dzieje się coś złego, odkrywa, że zawsze zabra­niała sobie narze­ka­nia: „W mojej rodzi­nie nie wolno kapry­sić ani się skar­żyć!”. Jest więc nie­zdolna do otwar­cia się na cier­pie­nie córki, które uznaje za uża­la­nie się nad sobą. Dzięki warsz­ta­tom stop­niowo doj­dzie do prze­ko­na­nia, że mówie­nie o pro­ble­mach to nie­ko­niecz­nie uskar­ża­nie się.

3. Tego, że w efek­cie córka zaofe­ruje matce pomoc w goto­wa­niu, nie nazwał­bym magią; powie­dział­bym raczej, że to sys­tem naczyń połą­czo­nych. Matka otrzy­muje to, co daje. Postaw­cie się na miej­scu nasto­latki: obu­rza was to, co dzieje się w szkole, macie dość poczu­cia osa­mot­nie­nia i odtrą­ce­nia, jeste­ście bar­dziej niż zdo­ło­wani. Wra­ca­cie do domu, a matka odsyła was do pokoju, mówiąc: „Myśl pozy­tyw­nie, jesteś nie­wdzięczna i nie dostrze­gasz szczę­ścia, jakie masz!”. Cóż, przy­pusz­czam, że będzie ona ostat­nią osobą, jakiej będzie­cie mieli ochotę pomóc: nadą­sani zamknie­cie się w swoim pokoju, a potem z satys­fak­cją będzie­cie słu­chać, jak zdziera sobie gar­dło, woła­jąc was na kola­cję… Ale jeżeli po powro­cie ze szkoły zasta­nie­cie matkę, która będzie auten­tycz­nie zain­te­re­so­wana tym, co prze­ży­wa­cie, która zechce usiąść z wami w kuchni i cier­pli­wie was wysłu­chać bez nie­po­trzeb­nego dra­ma­ty­zo­wa­nia i szu­ka­nia goto­wych roz­wią­zań, wasza reak­cja będzie zgoła inna. Poczu­je­cie się wysłu­chani, zro­zu­miani i zaak­cep­to­wani w swoim bun­cie. Już samo to sprawi, że poczu­je­cie się mniej osa­mot­nieni; przy kuchen­nym stole, obok czło­wieka, przy któ­rym może­cie otwo­rzyć serce, życie odzy­ska nieco bla­sku i smaku. Jaki będzie tego sku­tek? Gdy tylko odro­bi­cie lek­cje, zej­dzie­cie tam, gdzie jest cie­pło i przy­tul­nie, tam, gdzie może­cie otwo­rzyć serce. Rozu­mie­cie, co mam na myśli, mówiąc o naczy­niach połą­czo­nych?

4. Oczy­wi­ście sprawy nie zawsze przy­bie­rają tak dobry obrót. W takiej sytu­acji nasto­latka może uznać nie­ty­pową postawę matki za podej­rzaną, wsku­tek czego jesz­cze bar­dziej zamknie się w sobie, rzu­ca­jąc trudne do prze­tra­wie­nia: „Odpuść sobie to tanie psy­cho­lo­gi­zo­wa­nie!”. Obie strony będą wów­czas potrze­bo­wały czasu, wyczu­cia i czu­ło­ści, by krok po kroku oswoić się ze sobą.

Druga pułapka: prze­ko­na­nia (pozy­tywne lub nega­tywne)

Nasze prze­ko­na­nia także zamy­kają nas – w więk­szo­ści przy­pad­ków w spo­sób nie­uświa­do­miony – w wizji rze­czy­wi­sto­ści, która nie­ko­niecz­nie jest rze­czy­wi­sto­ścią. Ich źró­dłem czę­sto bywa cier­pie­nie, a one same są prze­ja­wem dzia­ła­nia mecha­ni­zmu obron­nego. Weźmy na przy­kład kobietę, która w mło­do­ści doświad­czyła prze­mocy lub zdrady ze strony męż­czy­zny. Przez całe życie będzie postrze­gała każ­dego spo­tka­nego męż­czy­znę jako osobę poten­cjal­nie agre­sywną lub dwu­li­cową. Utknie w pułapce naby­tego prze­ko­na­nia, które przy­pusz­czal­nie unie­moż­liwi jej nawią­za­nie trwa­łej rela­cji part­ner­skiej tchną­cej spo­ko­jem, czu­ło­ścią i ufno­ścią; będzie cier­pieć dopóty, dopóki nie uświa­domi sobie przy­krych zda­rzeń, które akty­wo­wały ów mecha­nizm obronny. Tego rodzaju sytu­acja ni­gdy nie jest kom­for­towa, ponie­waż wymaga powrotu do nie­prze­pra­co­wa­nych zda­rzeń z prze­szło­ści i prze­ży­cia ich na nowo.

Kie­dyś wynaj­mo­wa­łem miesz­ka­nie kobie­cie o imie­niu Chan­tal. Jej umowa najmu dobie­gała końca. Jako że pla­no­wa­łem remont miesz­ka­nia, na które tak czy ina­czej mia­łem inny pomysł, uprze­dzi­łem Chan­tal o zbli­ża­ją­cym się końcu najmu i o tym, że nie będę prze­dłu­żał umowy. Zde­cy­do­wa­łem się powie­dzieć jej o tym oso­bi­ście, po czym dla for­mal­no­ści potwier­dzi­łem nasze usta­le­nia drogą pisemną. Moja loka­torka miała dobrze płatną pracę i nie mia­łaby naj­mniej­szego pro­blemu ze zna­le­zie­niem innego lokum. Ja nato­miast wciąż spła­ca­łem kre­dyt za miesz­ka­nie, więc bar­dzo mi zale­żało na regu­lar­nych płat­no­ściach. Chan­tal jed­nak nie­zwłocz­nie prze­stała uisz­czać czynsz – sześć mie­sięcy przed koń­cem umowy. Nada­rzyła się wspa­niała oka­zja, aby zasto­so­wać w prak­tyce poro­zu­mie­nie bez prze­mocy!

Wysłu­cha­łem jej racji, oka­za­łem empa­tię i szczere zro­zu­mie­nie dla jej żalu powo­do­wa­nego koniecz­no­ścią opusz­cze­nia miesz­ka­nia, jed­no­cze­śnie wska­zu­jąc moje potrzeby: usza­no­wa­nia posta­no­wień i wza­jem­nych zobo­wią­zań zawar­tych w umo­wie oraz poczu­cia bez­pie­czeń­stwa wzglę­dem spła­ca­nego kre­dytu. Wypeł­nia­łem moje zobo­wią­za­nia i liczy­łem, że ona wypełni swoje, co było rów­no­znaczne z pła­ce­niem czyn­szu i opusz­cze­niem lokalu wraz z upły­wem ter­minu najmu.

Po kilku nie­sku­tecz­nych tele­fo­nach zaczą­łem tra­cić cier­pli­wość. Spo­tka­łem się z nią, żeby jasno wyra­zić powody mojej iry­ta­cji i powtó­rzyć, że ocze­kuję jedy­nie pro­stego usza­no­wa­nia zawar­tej umowy i że nie ma w tym nic oso­bi­stego. Tu nastą­pił wybuch: „To napaść! – powie­działa. – Pan się mści i nad­używa swo­jej pozy­cji. Wy, męż­czyźni, wszy­scy jeste­ście tacy sami, wystar­czy mi już w życiu tej męskiej agre­sji!”. Jej złość mnie oświe­ciła: skoro wie­lo­krot­nie doświad­czyła (lub sądziła, że tak było) wro­go­ści ze strony męż­czyzn, to w sytu­acji gdy wcho­dzi­łem w kon­flikt z jej ocze­ki­wa­niami, mogła we mnie widzieć jedy­nie intruza. Myliła roz­bież­ność sta­no­wisk z prze­mocą, aser­tyw­ność z agre­sją. Tym samym pro­jek­to­wała na mnie obraz, który – jak wie­rzyła w swo­jej pod­świa­do­mo­ści – miał ją chro­nić przed kolejną napa­ścią. Tra­giczny w tym prze­ko­na­niu („Muszę wystrze­gać się wszyst­kich męż­czyzn, bo są agre­sywni”) – jak zresztą w każ­dym innym – jest fakt, że stwa­rza ono pro­blem, przed któ­rym ma chro­nić.

„Two­rzymy to, czego się boimy”.

(Nie znam autora tej wiele mówią­cej sen­ten­cji, doce­niam jed­nak jego pomy­sło­wość).

Przy­znaję z całą otwar­to­ścią, że poczu­łem wów­czas w sobie zdol­ność do wiel­kiej agre­sji, a nawet prze­mocy. Oka­zy­wa­łem cier­pli­wość całymi mie­sią­cami, poświę­ci­łem – w moim prze­ko­na­niu zna­czący – czas, aby kon­struk­tyw­nie bro­nić swo­ich rosz­czeń, które wyda­wały mi się ewi­dentne i zasadne, a w efek­cie odpła­cano mi zło­ścią, którą dla uprosz­cze­nia – wybacz­cie osąd – nazwał­bym histe­ryczną. (Tutaj należy się wyja­śnie­nie: kiedy mówię „histe­ryczna”, chcę przez to powie­dzieć, że nie jestem pewien, czy w swo­jej zło­ści Chan­tal była świa­doma, to zna­czy, czy zacho­wała zdol­ność sku­pie­nia na sobie, na swo­ich praw­dzi­wych i fun­da­men­tal­nych potrze­bach – ufno­ści, pew­no­ści sie­bie, sza­cunku dla sie­bie, poczu­cia wewnętrz­nego bez­pie­czeń­stwa, auto­no­mii wzglę­dem oce­nia­ją­cego spoj­rze­nia innych – nie tra­cąc jed­no­cze­śnie zdol­no­ści do sza­no­wa­nia dru­giego czło­wieka i bycia otwar­tym na niego. Uży­wam więc ter­minu „histe­ryczna” dla uprosz­cze­nia, zdaję sobie jed­nak sprawę z tego, że wyra­żam w ten spo­sób moją potrzebę świa­do­mo­ści, co ozna­cza, że pra­gnął­bym, byśmy byli świa­domi zarówno sie­bie, jak i innych, nawet jeśli złość roz­pala nas do bia­ło­ści).

Ponie­waż moje próby dowie­dze­nia swo­ich racji i zosta­nia wysłu­cha­nym nie spo­tkały się ze zro­zu­mie­niem, poczu­łem w sobie nara­sta­jącą agre­sję. W pew­nym momen­cie zda­łem sobie sprawę, że jeste­śmy o krok od ręko­czy­nów. Bio­rąc pod uwagę fakt, że nie potra­fi­li­śmy utrzy­mać odpo­wied­niego poziomu świa­do­mo­ści, nie zdzi­wiło mnie, że w efek­cie na koniec byli­śmy gotowi wza­jem­nie się poza­bi­jać. Musia­łem się zdo­być na spory wysi­łek, wyka­zać się wyczu­ciem oraz empa­tią, żeby świa­do­mie i życz­li­wie usto­sun­ko­wać się do cier­pie­nia tej kobiety, a jed­no­cze­śnie bro­nić swo­ich pozy­cji, nie ule­ga­jąc lito­ści ani agre­sji. Koniec koń­ców, czu­jąc cię­żar emo­cjo­nalny naszej roz­mowy, zapro­po­no­wa­łem, że skon­tak­tuję się z jej adwo­ka­tem, co na szczę­ście uznała za roz­wią­za­nie leżące w inte­re­sie nas obojga. Z praw­ni­kiem mogłem wresz­cie omó­wić pro­blem na spo­koj­niej­szym grun­cie.

Komen­tarz

1. To, że Chan­tal jest ofiarą wła­snych prze­ko­nań na temat męż­czyzn, jest moją inter­pre­ta­cją wysnutą na pod­sta­wie jej słów. Tylko roz­mowa z nią mogłaby potwier­dzić moje przy­pusz­cze­nia; mimo dobrych chęci muszę się pogo­dzić z fak­tem, że w tym przy­padku nie będzie to moż­liwe. Nie­mniej, takie odczy­ta­nie rze­czy­wi­sto­ści spra­wiło, że łatwiej mi było tę rze­czy­wi­stość zaak­cep­to­wać; pozwo­liło mi także prze­łknąć roz­cza­ro­wa­nie spo­wo­do­wane nie­moż­li­wo­ścią bez­po­śred­niego poro­zu­mie­nia oraz zro­zu­mieć, że nie da się żyć w zgo­dzie ze wszyst­kimi.

2. O ile prawdą jest, że pokój w rela­cji z innymi może wyni­kać jedy­nie z pokoju w rela­cji ze sobą, o tyle o ten drugi należy nie­ustan­nie zabie­gać. Kon­flikt z Chan­tal pozwo­lił mi raz jesz­cze dowie­dzieć się cze­goś nowego o sobie oraz ulżyć czę­ści moich wewnętrz­nych bolą­czek. Uświa­do­mi­łem sobie, że wciąż jesz­cze nało­gowo ocze­kuję, że będę wła­ści­wie rozu­miany oraz sza­no­wany. Celowo uży­wam ter­minu „nało­gowo”, ponie­waż dotarło do mnie, że jeżeli owe potrzeby nie były zaspo­ko­jone, czu­łem roz­cza­ro­wa­nie czy wzbu­rze­nie, a nawet robi­łem się agre­sywny, i jak bar­dzo moje samo­po­czu­cie wciąż jesz­cze było uza­leż­nione od czyn­ni­ków zewnętrz­nych: bycia rozu­mianym i sza­no­wanym przez innych. Wiem teraz, że chciał­bym móc być w zgo­dzie ze sobą, nawet jeżeli nie będę rozu­miany ani sza­no­wany przez innych. Zro­zummy się dobrze: nie zamie­rzam zre­zy­gno­wać z mojej potrzeby zro­zu­mie­nia i sza­cunku, po pro­stu chcę być od niej nie­za­leżny. Dzię­kuję, Chan­tal!

3. Dobry spo­sób na roz­po­zna­nie nie­uświa­do­mio­nego prze­ko­na­nia: powta­rza­jący się sce­na­riusz. Jeżeli regu­lar­nie znaj­du­je­cie się w podob­nych – nie­faj­nych, iry­tu­ją­cych lub obu­rza­ją­cych – sytu­acjach, jest cał­kiem moż­liwe, że tkwi­cie w pułapce jakie­goś prze­ko­na­nia. Usiądź­cie wów­czas sam na sam ze sobą, przyj­rzyj­cie się sobie bez taryfy ulgo­wej i odpo­wiedz­cie na pyta­nie, czy nie odgry­wa­cie wyuczo­nej roli. Nie wiem, jaką dokład­nie scenkę odgry­wała Chan­tal, ale przy­bli­żone wyobra­że­nie o niej pomo­gło mi pomimo naszego kon­fliktu nieco bar­dziej ją zro­zu­mieć. W każ­dym razie zro­zu­mia­łem, jaką scenkę odgry­wa­łem ja i jakiemu prze­ko­na­niu ona odpo­wia­dała. Było to coś w rodzaju: „Bycie nie­zro­zu­mia­nym mnie uniesz­czę­śli­wia, więc mogę być szczę­śliwy, tylko będąc zro­zu­mia­nym”. To nie­wąt­pli­wie wyja­śnia, dla­czego piszę drugą książkę: żeby mieć pew­ność, że zosta­łem dobrze zro­zu­miany… Jako że jej pisa­nie spra­wia mi wiele rado­ści, a jed­no­cze­śnie pozwala mi być lepiej zro­zu­mia­nym, mogę tylko stwier­dzić, że z oło­wiu moich ran czer­pię złoto mojej rado­ści.

Trze­cia pułapka: myśl binarna

Binar­ność to nawyk myślowy, który spra­wia, że oddzie­lamy czy wręcz prze­ciw­sta­wiamy sobie kon­cep­cje, idee, war­to­ści, potrzeby i uczu­cia, zamiast łączyć je lub prze­ży­wać w spo­sób inklu­zywny i otwarty jako formy współ­ist­nie­jące, uzu­peł­nia­jące się. Cha­rak­te­ry­styczne dla myśli binar­nej są sfor­mu­ło­wa­nia typu „albo – albo”, które wska­zują na opo­zy­cję lub odręb­ność, oraz powierz­chowne sylo­gi­zmy. Na przy­kład:

• opo­zy­cja lub odręb­ność: albo zaj­mu­jesz się sobą, a to zna­czy, że zapo­mi­nasz i nie dbasz o mnie, albo kochasz mnie i wów­czas trosz­czysz się o mnie na sto pro­cent, zapo­mi­na­jąc o sobie; albo lękam się o bez­pie­czeń­stwo swo­ich dzieci i wszystko kon­tro­luję, albo ufam losowi i pozwa­lam im na wszystko; jeste­śmy uzdol­nieni albo manu­al­nie, albo umy­słowo (jeste­śmy wie­śnia­kiem albo miesz­czu­chem, homo albo hetero, arty­stą albo naukow­cem, racjo­na­li­stą albo marzy­cie­lem itd.);

• powierz­chowne sylo­gi­zmy: jestem spa­ra­li­żo­wany od pasa w dół, więc moje życie jest skoń­czone; odcho­dzi mój part­ner, więc do końca życia będę nie­szczę­śliwy; przy­gnę­bia mnie fakt, że mój ojciec umiera, więc nie cie­szy mnie prze­by­wa­nie z moimi dziećmi; muszę zara­biać na życie, więc nie mogę robić tego, co lubię.

Myśle­nie binarne koja­rzy się z podzia­łami, napię­ciem, kate­go­rycz­no­ścią, ogra­ni­cze­niami, trwa­niem w śle­pym zaułku – by nie powie­dzieć: kost­nicy – z uczu­ciem, że świat jest apteką, w któ­rej odizo­lo­wane i próż­niowo zapa­ko­wane rze­czy­wi­sto­ści stoją stło­czone na półce na z góry przy­pi­sa­nych im miej­scach.

Świa­do­mość inklu­zywna (kom­ple­men­tarna i rozu­mie­jąca) i otwarta wyraża się w for­mu­łach „i – i”, „jed­no­cze­śnie”, „na ten moment…”. Wra­ca­jąc do cyto­wa­nych przy­kła­dów, myśle­nie inklu­zywne wyra­ża­łoby się na przy­kład tak:

• Po spa­ra­li­żo­wa­niu dol­nej czę­ści ciała czuję się i zdru­zgo­tany, i pełny ufno­ści. Chcę wie­rzyć, że potra­fię pod­nieść się po tym wypadku i zmie­nić swoje życie.

• Część mnie ogrom­nie cierpi z powodu utraty ojca. Jed­no­cze­śnie obec­ność dzieci sprawa mi tyle rado­ści!

• Z jed­nej strony cie­szy mnie, że trosz­czysz się o sie­bie, z dru­giej odczu­wam nie­po­kój. Chciał­bym mieć pew­ność, że jestem dla cie­bie ważny i że nasza rela­cja wciąż się dla cie­bie liczy.

• Zależy mi na bez­pie­czeń­stwie dzieci, więc w kon­kret­nych sytu­acjach naka­zuję im to czy tamto. Co do reszty, zdaję się na życie.

• Jestem uzdol­niony umy­słowo w jed­nej inte­re­su­ją­cej mnie dzie­dzi­nie i manu­al­nie w innej.

• Jestem bie­głym mate­ma­ty­kiem na sta­no­wi­sku inży­niera i speł­niam się aktor­sko w ama­tor­skim teatrze.

Świa­do­mość inklu­zywna i otwarta koja­rzy się ze zgodą, jed­no­ścią, per­spek­ty­wami, tole­ran­cją, wol­no­ścią i obfi­to­ścią. Zanu­rza nas w życiu, otwiera furtkę do ogrodu peł­nego zapa­chów i róż­nych form życia, z wido­kiem na oko­liczny pej­zaż.

Czwarta pułapka: język zno­szący odpo­wie­dzial­ność

Mam tutaj na myśli nawyki języ­kowe, które z pozoru wydają się nie­zwy­kle odpo­wie­dzialne i szla­chetne – „należy”, „powi­nie­neś”, „nie ma wyboru”, „zawsze tak było” – a w rze­czy­wi­sto­ści są wyra­zem ule­gło­ści, pod­po­rząd­ko­wa­nia czyn­ni­kom zewnętrz­nym. To język, który nie odzwier­cie­dla świa­do­mego przy­wią­za­nia do pew­nych war­to­ści czy ide­ałów, lecz raczej świad­czy o mecha­nicz­nym wyko­ny­wa­niu zobo­wią­zań. Przy­na­leży bar­dziej ofie­rze3 lub nie­wol­ni­kowi niż archi­tek­towi swo­jego życia czy odpo­wie­dzial­nemu oby­wa­te­lowi. Życie w takim sta­nie świa­do­mo­ści jest trudne, zobo­wią­zu­jące, bole­sne oraz pozba­wione per­spek­tyw i wol­no­ści.

Za każ­dym należy kryje się jakieś chciał­bym albo naprawdę zależy mi na…, które przy­wra­cają łącz­ność z życiem i któ­rych świa­do­mość jest nie­skoń­cze­nie bar­dziej lekka i otwarta, nawet jeśli doj­ście do niej nie jest ani łatwe, ani kom­for­towe. Co prawda nie zawsze robimy to, na co naprawdę mamy ochotę. Nie­mniej świa­do­mość, że w ten spo­sób czy­nimy uży­tek z naszej wol­no­ści oraz swo­body doko­ny­wa­nia wybo­rów, jest wewnętrz­nie pokrze­pia­jąca. Roz­winę ten temat w czę­ści poświę­co­nej obo­wiąz­kom i miło­ści.

Roz­dział 2. „Jestem zaszcze­piony na szczę­ście”

Roz­dział 2

„Jestem zaszcze­piony na szczę­ście”

Gdy jestem zde­pry­mo­wany, powody, dla któ­rych jestem zde­pry­mo­wany, są głę­bo­kie, klu­czowe, fun­da­men­talne. Zda­rza mi się oczy­wi­ście być szczę­śli­wym, ale powody, dla któ­rych jestem szczę­śliwy, są tak błahe, tak nie­istotne, że aż depry­mu­jące.

Jean-Jacques Sempé

Propo­nuję, żeby­śmy w tym roz­dziale przyj­rzeli się dwóm pułap­kom, w jakie wpa­damy wsku­tek sprzecz­nych komu­ni­ka­tów, które apli­kuje się nam od dziecka niczym szcze­pionki i które nie sprzy­jają szczę­ściu, a przy­naj­mniej trwa­łemu szczę­ściu. Dwoma sprzecz­nymi komu­ni­ka­tami nazy­wamy sytu­ację, w któ­rej osoba zostaje pod­dana dwóm prze­ciw­nym lub wyklu­cza­ją­cym się żąda­niom w taki spo­sób, że speł­nie­nie jed­nego spo­wo­duje pogwał­ce­nie dru­giego. Nazy­wamy to rów­nież podwój­nym wią­za­niem albo blo­kadą.

Kon­cep­cję podwój­nego wią­za­nia stwo­rzyli w 1956 roku Gre­gory Bate­son i bada­cze z Palo Alto (San Fran­ci­sco) w opar­ciu o odkry­cia ana­lizy sys­te­mo­wej4. Mówiąc w skró­cie, ana­liza sys­te­mowa jest metodą psy­cho­spo­łeczną i tera­peu­tyczną, która umiesz­cza osobę w kon­tek­ście, w róż­nych sys­te­mach, któ­rych jest ona czę­ścią: sys­te­mie rodzin­nym, part­ner­skim, spo­łecz­nym lub zawo­do­wym. Osoba nie jest postrze­gana jako jedyny czyn­nik swo­ich pro­ble­mów, zabu­rzeń lub cho­roby. Na jej dys­funk­cję patrzy się raczej jak na dys­funk­cję danego sys­temu, to zna­czy grupy osób, z któ­rymi łączą ją więzy emo­cjo­nal­nie. Tym, co utrzy­muje sys­tem przy życiu, jest sieć komu­ni­ka­cyjna, któ­rej poszcze­gólne ele­menty pozo­stają ze sobą w inte­rak­cji. Jako struk­tura dyna­miczna cała ta orga­ni­za­cja pod­lega zmia­nom.

Jej pod­sta­wo­wym pra­wem jest home­ostaza: pozo­stać tym, czym jest, w usta­no­wio­nych przez sie­bie ramach. Ina­czej mówiąc, zmiany lub waria­cje wewnątrz sys­temu są tole­ro­wane tylko i wyłącz­nie wtedy, gdy nie zabu­rzają jego rów­no­wagi i cią­gło­ści. Jeżeli zapro­gra­mu­jesz swój sys­tem cen­tral­nego ogrze­wa­nia na tem­pe­ra­turę 20°C, ter­mo­stat przy­pusz­czal­nie usta­nowi strefę tole­ran­cji, pozwa­la­jąc tem­pe­ra­tu­rze spa­dać do 18,1°C. Poni­żej tego progu włą­czy się, żeby przy­wró­cić rów­no­wagę.

To krót­kie wyja­śnie­nie być może pozwoli lepiej zro­zu­mieć reak­cję star­szego pana, dziadka, eme­ry­to­wa­nego puł­kow­nika, gdy wnuczka lice­alistka przy­cho­dzi na jego uro­dziny w obci­słej mini, z ufar­bo­wa­nymi na jaskrawy fio­let wło­sami i kol­czy­kiem w nosie, żeby przed­sta­wić mu grunge’owego chło­paka w spodniach odsła­nia­ją­cych połowę poślad­ków i dre­dach à la Bob Mar­ley… Biedny dzia­dziuś! Jego próg tole­ran­cji na zmiany w obrę­bie sys­temu rodzin­nego został nagle gwał­tow­nie obni­żony. Nic dziw­nego, że krztu­sząc się kością roso­ło­wej kury, star­szy pan naka­zuje mło­dym ludziom, żeby czym prę­dzej poszli się ubrać!

Musi­cie zro­zu­mieć, że gniew sta­ruszka nie był skie­ro­wany prze­ciwko nim: męż­czy­zna prze­stra­szył się, że sys­tem, w któ­rym żył od tak dawna i na któ­rym mu zależy, tego nie wytrzyma. Oczy­wi­ście, korzy­sta­jąc z dobro­dziejstw czasu, wyczu­cia i czu­ło­ści, koniec koń­ców wszy­scy wza­jem­nie się do sie­bie prze­ko­nują! Wróćmy jed­nak do sprzecz­nych żądań i podwój­nego wią­za­nia ziden­ty­fi­ko­wa­nego przez Bate­sona.

Bate­son okre­śla podwójne wią­za­nie jako czyn­nik pato­lo­giczny, jest ono bowiem czę­stym try­bem komu­ni­ka­cji mię­dzy dziećmi ze schi­zo­fre­nią a ich rodzi­cami. Wstrzą­sa­ją­cym przy­kła­dem jest dla mnie film Blask. Ojciec, któ­rego dzie­cięce marze­nie o karie­rze muzyka ulega uni­ce­stwie­niu w chwili, gdy jego wła­sny ojciec nisz­czy mu skrzypce, prze­nosi swoje nie­zre­ali­zo­wane ambi­cje na syna. Nie­stru­dze­nie wbija chłopcu do głowy, że ten będzie wiel­kim pia­ni­stą, i zachęca go do udziału w kon­kur­sach, by zdo­być sty­pen­dium, które umoż­li­wi­łoby sfi­nan­so­wa­nie nauki. W dniu, w któ­rym syn z dumą mówi ojcu o otrzy­ma­niu wyma­rzo­nego sty­pen­dium, ten wybu­cha: „Chyba mnie teraz nie opu­ścisz? Po wszyst­kim, co dla cie­bie zro­bi­łem! Jesteś nie­wdzięczny! Nie możesz zosta­wić ojca samego”. Chło­pak doznaje wstrząsu i tra­fia do szpi­tala psy­chia­trycz­nego.

Podwójne wią­za­nie lub podwójny sprzeczny prze­kaz brzmi: „Dalej, synku, wspie­ram cię i zawsze będę cię wspie­rał na dro­dze do kariery wiel­kiego muzyka. Będziesz moim odwe­tem na życiu…, ale, broń Boże, nie opusz­czaj mnie, nie zosta­wiaj samego, zostań w domu”. Możemy przy­pusz­czać, że dla ojca tra­giczną dru­go­rzędną korzy­ścią tej postawy będzie: nie tylko ja jeden nie zro­bi­łem kariery muzycz­nej. Pro­po­nuję, żeby­śmy przyj­rzeli się dwóm pułap­kom, jakie stwa­rza podwójne wią­za­nie.

Pierw­sze podwójne wią­za­nie:

Pierw­sza szcze­pionka w dwóch daw­kach/komu­ni­ka­tach:

„Przy­cho­dzę tutaj, ponie­waż odno­szę wra­że­nie, że zosta­łem zaszcze­piony na szczę­ście”. Tak brzmiały moje pierw­sze słowa na pierw­szej sesji u psy­cho­ana­li­tyka. Od tego czasu mia­łem oka­zję spo­tkać – zarówno w pracy tera­peuty i tre­nera, jak i na płasz­czyź­nie spo­łecz­nej i rodzin­nej – setki osób, któ­rym podob­nie jak mnie zda­wało się, że tkwią w pułapce unie­moż­li­wia­ją­cej dostą­pie­nie trwa­łego szczę­ścia. Nie­moż­ność ta została im wpo­jona, bez­wied­nie i bez złych inten­cji, wraz z kon­wen­cjami dobrego wycho­wa­nia. Stwier­dziw­szy skalę tego zja­wi­ska, zro­dziła się we mnie chęć lep­szego zro­zu­mie­nia i roz­bro­je­nia tej pułapki.

W mojej opi­nii mamy tu do czy­nie­nia ze szcze­pionką poda­waną w dwóch daw­kach, któ­rych kom­bi­na­cja para­li­żuje, o ile kom­plet­nie nie znie­czula pacjenta! Jej skład przed­sta­wia się nastę­pu­jąco:

• Pierw­sza dawka (komu­ni­kat): „Życie to nie zabawa”.

• Druga dawka (komu­ni­kat): „Mimo wszystko trzeba się cie­szyć tym, co się ma”.

Jakież roz­dar­cie powo­duje ten sprzeczny prze­kaz: z jed­nej strony zaka­zu­jemy sobie trwa­łego szczę­ścia, z dru­giej zaś mamy poczu­cie winy, gdy nie jeste­śmy wystar­cza­jąco szczę­śliwi! Nie­zno­śne napię­cie, które wielu ludzi roz­ła­do­wuje, rzu­ca­jąc się w wir zajęć, ogłu­pia­jąc się mniej lub bar­dziej akcep­to­wal­nymi spo­łecz­nie używ­kami (tele­wi­zja, podróże, nało­gowe podą­ża­nie za modą, sur­fo­wa­nie po inter­ne­cie, hiper­ak­tyw­ność zawo­dowa, spo­łeczna lub towa­rzy­ska, lekar­stwa, seks, alko­hol, nar­ko­tyki), umy­wa­jąc ręce i wyma­wia­jąc się obo­wiąz­kami lub zobo­wią­za­niami („Moim obo­wiąz­kiem rodzica jest…”; „Jako szef muszę…”), czy też pogrą­ża­jąc się w głę­bo­kiej depre­sji.

Jak to się stało, że dali­śmy się zaszcze­pić taką szcze­pionką? Aby to zro­zu­mieć, przyj­rzyjmy się każ­demu z dwóch komu­ni­ka­tów.

Pierw­szy komu­ni­kat: „Życie to nie zabawa”. (Szczę­ście jest zaka­zane).

Cof­nij­cie się na chwilę do czasu, gdy cho­dzi­li­ście w chło­pię­cych szor­tach i adi­da­skach lub dziew­czę­cych spód­nicz­kach i san­dał­kach. Cie­kaw jestem, kto z was nie usły­szał takiego komu­ni­katu lub jed­nego z jego licz­nych warian­tów: „Życie to nie zabawa”, „Żeby zasłu­żyć na godne życie, trzeba ciężko pra­co­wać”, „Wygry­wają tylko naj­wy­tr­walsi”, „W życiu trzeba o wszystko wal­czyć”, „Żarty na bok”, „Nie spo­czy­waj na lau­rach”…

Uwaga! Nie twier­dzę, że osoby, od któ­rych sły­sze­li­śmy te poucze­nia, chciały zabro­nić nam szczę­ścia; prze­ciw­nie, myślę, że robiły to w dobrej wie­rze, dla naszego dobra. Twier­dzę nato­miast, że w naszych dzie­cię­cych, nasto­let­nich, a potem doro­słych ser­cach owe poucze­nia zostały zako­do­wane jako dogmat. Dzi­siaj inte­re­suje mnie głów­nie pro­ces tego kodo­wa­nia, bo to on jest przy­czyną cier­pie­nia.

W tym uję­ciu, kła­dą­cym nacisk raczej na robić niż być, szczę­ście jest w pew­nym sen­sie zaka­zane, ponie­waż trąci rezy­gna­cją, pasyw­no­ścią: „Nie możesz być szczę­śliwy, bo wów­czas prze­sta­niesz być wyczu­lony, uważny, pra­co­wity, wydajny!”. Uję­cie to pod­kre­śla rów­nież fakt, że nic nie przy­cho­dzi bez wysiłku, trudu i wyrze­czeń, szczę­ście trąci samo­za­do­wo­le­niem czy wręcz nar­cy­zmem lub ego­cen­try­zmem, o ile nie świad­czy o „utra­cie kon­taktu” z rze­czy­wi­sto­ścią: „Nie możesz cie­szyć się z tego, czego doko­na­łeś – zostało jesz­cze tyle do zro­bie­nia!”, „Nie możesz być szczę­śliwy, gdy jed­no­cze­śnie tyle osób wokół cie­bie jest nieszczę­śliwych”, „Nie możesz być szczę­śliwy, ina­czej prze­sta­niesz być wiel­ko­duszny, otwarty na innych i świa­domy wagi dzie­ją­cych się zda­rzeń”.

Nie­pew­ność swo­ich uczuć i war­to­ści, dająca czę­sto o sobie znać w for­mie poczu­cia winy, tym samym zatruwa te momenty, w któ­rych mogli­by­śmy kosz­to­wać pełni szczę­ścia. To poczu­cie winy karmi się w szcze­gólny spo­sób czymś, co wydaje mi się tra­gicz­nie błędną inter­pre­ta­cją prze­sła­nia Chry­stusa, nie­szczę­śli­wie powie­laną w reli­gij­nym i laic­kim modelu wycho­waw­czym obo­wią­zu­ją­cym w tra­dy­cji jude­ochrze­ści­jań­skiej. Moim zda­niem jest to inter­pre­ta­cja, która utknęła w pułapce myśle­nia binar­nego: „Skoro Jezus zachęca, by się­gać wzro­kiem poza powsze­dniość naszych rela­cji, naszych róż­nic i naszych trosk, to zna­czy, że nie ma ona żad­nej war­to­ści. Pocze­kajmy na tam­ten świat, nie ufa­jąc życiu ziem­skiemu czy wręcz wypie­ra­jąc się go”.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Mar­shall B. Rosen­berg – dok­tor psy­cho­lo­gii kli­nicz­nej, uznany na świe­cie pro­pa­ga­tor pokoju, zało­ży­ciel Cen­trum Poro­zu­mie­nia bez Prze­mocy. Gorąco pole­cam jego książkę Nonvio­lent Com­mu­ni­ca­tion. A Lan­gu­age of Com­pas­sion (w Pol­sce uka­zała się pod tytu­łem Poro­zu­mie­nie bez prze­mocy. O języku życia nakła­dem wydaw­nic­twa Czarna Owca – przyp. tłum.). [wróć]

W Prze­stańmy być grzeczni, bądźmy sobą (Feeria, Łódź 2020) na stro­nie 92. zamie­ści­łem bajkę chiń­ską o sta­rym wie­śniaku żyją­cym z ufno­ścią w roz­sze­rzoną teraź­niej­szość. Cechuje go otwar­tość zarówno na mono­tonną cią­głość, jak i na zmiany i wszyst­kie moż­liwe sce­na­riu­sze, pod­czas gdy inni wie­śniacy, mio­ta­jąc się, doświad­czają krót­ko­wzrocz­nej, ogra­ni­czo­nej, sta­tycz­nej teraź­niej­szo­ści. [wróć]

Ofiary nie w sen­sie kla­sycz­nej defi­ni­cji ofiary zabój­stwa lub wypadku, lecz postawy emo­cjo­nal­nej lub psy­chicz­nej pole­ga­ją­cej na cią­głym uskar­ża­niu się oraz nego­wa­niu wła­snej odpo­wie­dzial­no­ści i wybo­rów. Gorąco pole­cam czy­tel­ni­kom książkę Guya Cor­neau Vic­time des autres, bour­reau de soi-même (Ofiara innych, oprawca sie­bie), która bar­dzo wni­kli­wie ana­li­zu­jąc tę kwe­stię, zachęca do porzu­ce­nia postawy ofiary i sta­nia się decy­den­tem oraz współ­twórcą swo­jego życia. Patrz także aneks i mono­log Lita­nia ofiary. [wróć]

O ana­li­zie sys­te­mo­wej napi­sano wiele ksią­żek. Spo­śród licz­nych auto­rów pole­cam oczy­wi­ście Gre­gory’ego Bate­sona i Paula Wat­zla­wicka. Marzy­łoby mi się, aby z klu­czo­wymi poję­ciami tej teo­rii zapo­znał się każdy, kto żyje w związku, w rodzi­nie, ze współ­lo­ka­to­rem lub sta­nowi część zespołu pra­cow­ni­ków czy wspól­noty, tak żeby mógł zyskać narzę­dzia umoż­li­wia­jące lep­sze i świa­dome prze­ży­wa­nie rela­cji. [wróć]