Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
14 osób interesuje się tą książką
Przystępna i aktualna książka napisana przez lekarza, który przekonuje, że możemy ustrzec się wielu poważnych chorób dzięki odpowiedniemu odżywianiu. Każdy z piętnastu rozdziałów poświęcony jest innej chorobie oraz zaskakująco prostym sposobom pozwalającym jej uniknąć. Autor omawia również dwanaście grup pokarmów, które powinniśmy wprowadzić do swojej codziennej diety, żeby czuć się lepiej i żyć dłużej. Wszystkie zalecenia doktora Gregera są poparte wieloletnimi badaniami.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 1037
Wszystko zaczęło się od mojej babki.
Byłem jeszcze dzieckiem, kiedy lekarze odesłali ją w wózku inwalidzkim do domu, by tu umarła. Z diagnozą choroby wieńcowej w końcowym stadium miała już za sobą tak wiele by-passów, że chirurdzy zrezygnowali z dalszych prób – uszkodzenia powodowane przez każdą operację na otwartym sercu wymagały następnej operacji, jeszcze trudniejszej, aż w końcu zostaliśmy bez wyjścia. Była przykuta do wózka inwalidzkiego i dręczona przez nieznośne bóle w piersi. Lekarze powiedzieli, że nie mogą jej już w niczym pomóc. Jej życie dobiegało końca w wieku sześćdziesięciu pięciu lat.
Myślę, że tym, co skłania wielu młodych ludzi do wyboru zawodu lekarza, jest obserwowanie w dzieciństwie ciężkiej choroby lub nawet śmierci kogoś bliskiego. W moim przypadku była to możliwość przyglądania się, jak zdrowie babki ulega poprawie.
Wkrótce po tym, jak została wypisana ze szpitala, by spędzić swoje ostatnie dni w domu, w programie 60 Minutes przedstawiono postać Nathana Pritikina, pioniera medycyny profilaktycznej, który zdobył sobie reputację lekarza potrafiącego zwalczyć chorobę serca nawet w stanie terminalnym. Właśnie otworzył nowy ośrodek w Kalifornii i moja babka w desperacji zdobyła się na podróż przez cały kraj, by zostać jedną z pierwszych jego pacjentek. W ośrodku chorzy byli przestawiani na dietę roślinną, a następnie brali udział w stopniowo rozszerzanym programie ćwiczeń. Moją babkę zawieziono tam na wózku, a wyszła stamtąd o własnych siłach.
Nigdy tego nie zapomnę.
Znalazło się nawet dla niej miejsce w biografii Pritikina zatytułowanej Pritikin: The Man Who Healed America’s Hearth (Pritikin. Człowiek, który uleczył serce Ameryki). Babkę opisano w niej jako jedną z osób „stojących u wrót śmierci”:
Frances Greger z North Miami na Florydzie przyjechała do Santa Barbara na jedną z pierwszych sesji Pritikina, siedząc w wózku inwalidzkim. Miała rozwiniętą chorobę serca, dusznicę bolesną i chromanie przestankowe. Jej stan był tak zły, że nie mogła chodzić, gdyż doznawała przy tym silnych bólów w piersi i nogach. Jednakże w ciągu trzech tygodni nie tylko wstała ze swojego wózka, ale nawet zaczęła odbywać dziesięciomilowe spacery1.
Dla mnie, dziecka, liczyło się tylko jedno: mogłem znowu bawić się z babcią. Z upływem lat dorosłem do zrozumienia, jak ważna rzecz się zdarzyła. W tamtych czasach lekarze nie wyobrażali sobie nawet, by było możliwe wyleczenie choroby wieńcowej. Aby opóźnić jej postępy, podawano chorym leki, a interwencje chirurgiczne sprowadzały się do omijania zablokowanych odcinków tętnic, co łagodziło symptomy choroby. Zakładano, że stan chorego będzie się nieuchronnie pogarszał aż do jego śmierci. Dziś wiemy, że po odstawieniu zapychającej tętnice żywności rozpoczyna się proces samoistnego powrotu do zdrowia i w wielu przypadkach naczynia krwionośne udrażniają się bez udziału leków czy interwencji chirurgicznej.
Moja babka usłyszała od lekarzy wyrok śmierci w wieku sześćdziesięciu pięciu lat. Dzięki zdrowej diecie i stylowi życia przez kolejne trzydzieści jeden lat cieszyła się obecnością na tym świecie i towarzystwem swoich sześciorga wnucząt. Kobieta, której w pewnym momencie lekarze dawali tylko kilka tygodni życia, zmarła dopiero w wieku dziewięćdziesięciu sześciu lat. Jej niemal cudowne wyzdrowienie nie tylko zainspirowało jednego z owych wnuków do robienia kariery w medycynie, ale nawet pozwoliło jej dotrwać w zdrowiu do chwili, gdy otrzymał dyplom lekarza.
W czasie gdy stałem się lekarzem, wielcy pionierzy w rodzaju Deana Ornisha, założyciela i prezesa niekomercyjnego Instytutu Badań Medycyny Profilaktycznej, zdążyli już udowodnić bez cienia wątpliwości, że odkrycia Pritikina były prawdziwe. Wykorzystując najnowsze osiągnięcia techniczne – tomografię pozytonową (PET)2, arteriografię naczyń wieńcowych3 i wentrykulografię4 – dr Ornish i jego współpracownicy wykazali, że podejście zupełnie nietechniczne – odpowiednia dieta i zmiana stylu życia – jest w stanie odwrócić postępy choroby wieńcowej, naszego czołowego zabójcy.
Prace zespołu dr. Ornisha publikowano w najbardziej prestiżowych pismach medycznych świata. A jednak praktyka lekarska zmieniła się w znikomym stopniu. Dlaczego? Dlaczego lekarze wciąż zapisują pacjentom leki i odwołują się do chirurgii, dlaczego próbują jedynie tłumić objawy choroby serca, by odwlec to, co przywykli uważać za nieuchronne – przedwczesną śmierć?
Pobudziło mnie to do działania. Otworzyły mi się oczy i dostrzegłem, że na kształt medycyny obok nauki wywierają wpływ także inne siły. Amerykański system ochrony zdrowia opiera się na modelu płatnej usługi, w którym lekarze czerpią zyski z zapisywanych pacjentom leków i procedur. System ten nagradza ilość, a nie jakość. Nic nie zarabiamy, poświęcając czas na przekonywanie pacjentów o korzyściach ze zdrowego sposobu odżywiania się. Gdyby lekarzom płacono za skuteczność, mieliby finansową motywację do zajmowania się źródłami chorób związanymi ze stylem życia. Dopóki system wynagradzania lekarzy nie zostanie zmodyfikowany, nie spodziewałbym się dużych zmian na lepsze w opiece zdrowotnej i edukacji medycznej5.
Tylko co czwarta uczelnia medyczna oferuje osobny kurs zasad zdrowego odżywiania6. Gdy po raz pierwszy starałem się o przyjęcie na uczelnię, Uniwersytet Cornella, facet przeprowadzający ze mną rozmowę wstępną stwierdził z emfazą: „Sposób odżywiania się nie ma większego wpływu na ludzkie zdrowie”. A był to pediatra! Wiedziałem, że mam przed sobą długą drogę. Kiedy się nad tym zastanawiam, dochodzę do wniosku, że jedynym medykiem, jaki kiedykolwiek zadał mi pytanie, co jada któryś z członków naszej rodziny, był nasz weterynarz.
Dziewiętnaście uczelni było gotowych mnie przyjąć. Zdecydowałem się na Uniwersytet Tuftsa, ponieważ oferował najobszerniejszy kurs dietetyki – dwadzieścia jeden godzin zajęć, co i tak stanowiło mniej niż jeden procent całego programu.
W toku mojej edukacji medycznej przedstawiciele firm farmaceutycznych fundowali mi niezliczone obiady ze stekiem i wręczali fikuśne gadżety, lecz ani razu nie odezwał się do mnie ktoś od producentów brokułów. Wielkie korporacje mają potężne budżety na promocję – dlatego słyszycie o najnowszych lekach w telewizji. Z tego samego powodu zapewne nigdy nie widzieliście reklamy słodkich ziemniaków i dlatego też wiedza o tym, jak wielki wpływ ma sposób odżywiania się na zdrowie i długość życia, nie może się przebić do szerokiej publiczności: niewiele na tym można zarobić.
Podczas studiów, chociaż miałem te dwadzieścia jeden godzin dietetyki, nie usłyszałem żadnej wzmianki o znaczeniu diety w przypadku chorób przewlekłych. Interesowałem się tym zagadnieniem wyłącznie ze względu na własną historię rodzinną.
Pochłonął mnie w tym czasie problem: skoro skuteczny sposób leczenia choroby zabijającej najwięcej Amerykanów zaginął gdzieś w czeluściach literatury medycznej, to co jeszcze się w niej kryje? Dojście do tego wszystkiego stało się moją życiową misją.
Lata spędzone w Bostonie zeszły mi w większości na błądzeniu pomiędzy zakurzonymi półkami w podziemiu Harwardzkiej Biblioteki Medycznej Countwaya. Rozpocząłem praktykę lekarską, ale niezależnie od tego, iloma pacjentami zajmowałem się codziennie w klinice, tylko sporadycznie miałem okazję wpłynąć na styl życia całych rodzin. Czułem, że jest to kropla w morzu potrzeb. Wybrałem inną drogę.
Przy wsparciu Amerykańskiego Stowarzyszenia Studentów Medycyny postawiłem sobie za cel wygłaszanie co dwa lata wykładu w każdej uczelni medycznej kraju, aby w ten sposób wywrzeć wpływ na całe nowe pokolenie lekarzy. Pragnąłem, żeby żaden świeżo upieczony lekarz nie opuszczał szkoły bez tego narzędzia – wiedzy o potędze właściwego żywienia – w swojej lekarskiej torbie. Skoro moja babka nie umarła w wyniku choroby wieńcowej, to nie powinno się to zdarzać żadnemu starcowi.
Bywały okresy, kiedy wygłaszałem po czterdzieści prelekcji miesięcznie. Przyjeżdżałem do jakiegoś miasta, z samego rana miałem wystąpienie w Rotary Club, po lunchu przedstawiałem prezentację na uczelni medycznej, a wieczorem przemawiałem na zebraniu lokalnej społeczności. Niemal mieszkałem w samochodzie. W sumie odbyłem ponad tysiąc wystąpień na całym świecie.
Oczywiście nie dało się tak żyć na dłuższą metę. Z tego powodu rozpadło się moje małżeństwo. Ponieważ miałem więcej zaproszeń, niż byłem w stanie przyjąć, zacząłem wyniki moich prac badawczych nagrywać na płyty DVD, tworząc serię pod tytułem Latest in Clinical Nutrition (Dietetyka kliniczna). Aż trudno uwierzyć, że zbliżam się już do trzydziestego odcinka. Zysk ze sprzedaży tych płyt przeznaczam bezpośrednio na cele charytatywne, podobnie jak honoraria za wykłady i dochody z książek, także z tej, którą właśnie czytacie.
Korupcyjny wpływ kapitału na medycynę wydaje mi się jeszcze poważniejszy w dziedzinie odżywiania. Każdy ma tu jakiś ulubiony cudotwórczy produkt. Wiele jest głęboko zakorzenionych dogmatów, a informacje zbyt często dobierane tendencyjnie dla poparcia przyjętych z góry tez.
To prawda, ja też mam swoje przegięcia. Chociaż moją pierwotną motywacją była troska o zdrowie ludzkie, z czasem stałem się wręcz miłośnikiem zwierząt. Naszym domem rządzą trzy koty i pies, a ja sam poświęciłem dużą część życia zawodowego na pracę dla Human Society of the United States1 w roli dyrektora do spraw zdrowia publicznego. Tak więc – podobnie jak wielu innych ludzi – troszczę się o los zwierząt, które zjadamy, ale przede wszystkim jestem lekarzem. Moim podstawowym obowiązkiem zawsze była troska o pacjentów i zawsze dbałem o możliwie dobre wyważenie argumentów.
W klinice docierałem do setek osób, podczas prelekcji objazdowych do tysięcy. Lecz ta życiowo ważna informacja powinna docierać do milionów. Zapukałem do Jesse’a Rascha, kanadyjskiego filantropa, który zgodził się z moim poglądem, że oparta na naukowych dowodach wiedza o prawidłowym odżywianiu powinna być łatwo dostępna dla wszystkich. Fundacja założona przez niego i jego żonę Julie zamieściła wszystkie moje prace w sieci – tak narodził się portal NutritionFacts.org. Siedząc w piżamie przed komputerem, mogę teraz przemawiać do większej liczby ludzi niż wtedy, gdy osobiście przemierzałem świat.
Samowystarczalna organizacja non profit NutritionFacts.org dysponuje obecnie ponad tysiącem prezentacji wideo na niemal każdy istotny temat z dziedziny odżywiania, a ja codziennie dodaję nowe filmy i artykuły. Wszystko to jest dostępne za darmo i bez ograniczeń. Nie ma tam reklam, nie sponsorują nas żadne korporacje. To po prostu dzieło miłości.
Kiedy przed ponad dziesięciu laty rozpoczynałem tę pracę, sądziłem, że właściwym rozwiązaniem jest szkolenie medyków, edukacja zawodowa. Lecz wobec demokratyzacji dostępu do informacji lekarze nie mogą dłużej strzec swojego monopolu na wiedzę o ludzkim zdrowiu. Sądzę, że w przypadku prostych i bezpiecznych zaleceń dotyczących stylu życia o wiele skuteczniejsze jest docieranie bezpośrednio do pacjentów. W niedawnym ogólnokrajowym badaniu nad poradami lekarskimi wyszło na jaw, że tylko jeden na pięciu palaczy był przez swego lekarza pouczany, że powinien rzucić papierosy7. Nie musisz czekać, aż lekarz powie ci, że palenie jest szkodliwe, i podobnie nie musisz na niego czekać, żeby zacząć zdrowiej się odżywiać. Razem możemy zademonstrować moim kolegom medykom prawdziwą potęgę zdrowego stylu życia.
Mieszkam dziś na przedmieściu Waszyngtonu w odległości przejażdżki na rowerze od Narodowej Biblioteki Medycznej, największej tego typu placówki na świecie. Tylko w ostatnim roku wpłynęło do niej ponad dwadzieścia cztery tysiące prac z dziedziny odżywiania. Mam teraz do dyspozycji znakomity zespół zawodowych researcherów oraz całą armię wolontariuszy, którzy pomagają mi w przekopywaniu tej góry nowych informacji. Niniejsza książka to nie tylko jeszcze jedno medium, za pomocą którego mogę się dzielić moimi odkryciami, lecz także długo oczekiwana okazja do przekazania przydatnych rad, jak tę życiodajną wiedzę wykorzystać w praktyce dnia codziennego.
Myślę, że moja babka byłaby ze mnie dumna.
Human Society of the United States – największa amerykańska organizacja społeczna działająca na rzecz ochrony zwierząt (wszystkie przypisy dolne pochodzą od tłumacza). [wróć]
Nie ma czegoś takiego jak śmierć ze starości. Na podstawie systematycznego przeglądu ponad czterdziestu dwóch tysięcy autopsji stwierdzono, że spośród osób, które przeżyły więcej niż sto lat, każda zmarła w wyniku jakiejś choroby. Chociaż większość z nich prawie do końca cieszyła się zdrowiem, nawet w opinii ich lekarzy, nikt z tych ludzi nie umarł „ze starości”1. Do niedawna tak podeszły wiek z założenia był traktowany jako swoista choroba2, ale ludzie nie umierają dlatego, że się zestarzeli. Umierają od chorób, najczęściej na zawał serca3.
Większości przypadków śmierci w Stanach Zjednoczonych można by zapobiec. Wiążą się one ze sposobem odżywiania4. Nieodpowiednia dieta to najpowszechniejsza przyczyna przedwczesnego zgonu i najczęstsze źródło niepełnosprawności5. Zapewne więc dietetyka to również najważniejszy przedmiot wykładany na uczelniach medycznych, nieprawdaż?
To smutne, ale tak nie jest. Według najnowszych badań tylko jedna czwarta uczelni oferuje odrębny kurs dietetyki, co oznacza regres w porównaniu z 37 procentami przed trzydziestu laty6. Podczas gdy większość ludzi najwyraźniej wierzy, że lekarze są bardzo wiarygodnym źródłem informacji o prawidłowym odżywianiu7, sześciu na siedmiu dyplomowanych medyków ma poczucie, że brakuje im wiedzy, by edukować pacjentów w tej dziedzinie8. W pewnym badaniu stwierdzono, że przeciętny człowiek z ulicy wie niekiedy więcej o odżywianiu niż jego lekarz: „Lekarze powinni dysponować obszerniejszą wiedzą z dziedziny dietetyki niż ich pacjenci, lecz nasze wyniki wskazują, że niekoniecznie jest to prawda”9.
Aby zaradzić tej sytuacji, parlament stanowy Kalifornii zaproponował wprowadzenie dla wszystkich lekarzy obowiązku odbycia w ciągu następnych czterech lat co najmniej dwunastogodzinnego szkolenia z dziedziny dietetyki. Może będziecie zaskoczeni, dowiadując się, że ostro przeciwstawiło się takiej decyzji Kalifornijskie Stowarzyszenie Medyczne, a także inne główne organizacje zawodowe lekarzy, wśród nich Kalifornijska Akademia Lekarzy Rodzinnych10. Minimalny zakres obligatoryjnego szkolenia skorygowano najpierw z dwunastu do siedmiu godzin w ciągu czterech lat, a następnie zrezygnowano z niego całkowicie.
Służby medyczne Kalifornii wprowadziły natomiast inne obowiązkowe szkolenie: dwanaście godzin na temat walki z bólem i opieki nad terminalnie chorymi11. Ta dysproporcja pomiędzy profilaktyką chorób a zwykłym łagodzeniem cierpień może posłużyć jako metafora współczesnej medycyny. Jeden doktor dziennie i jabłka niepotrzebne1.
Jeszcze w 1903 roku Thomas Edison przepowiadał: „Lekarz przyszłości nie będzie podawał żadnych lekarstw, lecz pouczy pacjenta o ograniczeniach w jedzeniu, o przyczynach chorób i o zapobieganiu im”12. To przykre, ale wystarczy kilka minut oglądania w telewizji reklam farmaceutycznych zachęcających widzów, żeby „zapytali swojego lekarza” o te czy inne pigułki, a już wiemy, że przepowiednia Edisona się nie spełnia. Zbadano przebieg tysięcy wizyt w gabinecie lekarskim i stwierdzono, że średni czas, jaki lekarze pierwszego kontaktu poświęcają na rozmowę o sposobie odżywiania, jest rzędu dziesięciu sekund13.
Ależ ludzie, przecież mamy XXI wiek! Czy nie możemy jeść tego, na co mamy ochotę, i po prostu zażywać odpowiednie leki, kiedy mamy problemy ze zdrowiem? Zbyt wielu pacjentów, a nawet moich kolegów lekarzy reprezentuje takie nastawienie. Globalne wydatki na lekarstwa wydawane na receptę przekraczają bilion dolarów rocznie, przy czym Stany Zjednoczone stanowią około jednej trzeciej części tego rynku14. Dlaczego wydajemy tak dużo na pigułki? Wielu ludzi uważa, że rodzaj śmierci jest zakodowany w naszych genach. Nadciśnienie w wieku pięćdziesięciu pięciu lat, zawał serca po sześćdziesiątce, być może rak po siedemdziesiątce i tak dalej… Lecz badania naukowe wykazują, że w przypadku większości najczęstszych przyczyn śmierci geny odpowiadają najwyżej za 10–20 procent ryzyka15. Na przykład, jak przeczytacie w tej książce, odsetek osób umierających na atak serca czy nowotwory złośliwe różni się nawet stukrotnie w poszczególnych populacjach kuli ziemskiej. Kiedy jednak ktoś przenosi się z kraju niskiego ryzyka do kraju ryzyka wysokiego, prawdopodobieństwo choroby prawie zawsze zmienia się u niego odpowiednio do nowego środowiska16. Nowa dieta, nowe choroby. Tak więc o ile sześćdziesięcioletni Amerykanin mieszkający w San Francisco ma około 5 procent szans na to, że w ciągu pięciu następnych lat dozna zawału serca, o tyle wystarczy, by przeniósł się do Japonii i zaczął jeść oraz żyć jak Japończyk, by ryzyko spadło do zaledwie jednego procenta. U Amerykanów japońskiego pochodzenia w wieku czterdziestu lat prawdopodobieństwo zawału jest takie jak u Japończyków sześćdziesięcioletnich. Przejście na amerykański styl życia postarza ich serca o całe dwadzieścia lat17.
W Klinice Mayo oceniono, że blisko 70 procent Amerykanów zażywa przynajmniej jeden lek na receptę18. Ale pomimo faktu, że w naszym kraju więcej ludzi żyje na lekach, niż obchodzi się bez nich, nie wspominając już o stałym zalewie rynku przez coraz nowsze i droższe farmaceutyki, nie żyjemy wcale o wiele dłużej niż inni. Pod względem oczekiwanej długości życia Stany Zjednoczone wahają się pomiędzy dwudziestym siódmym a dwudziestym ósmym miejscem wśród trzydziestu czterech najwyżej rozwiniętych demokracji wolnorynkowych. W Słowenii ludzie żyją dłużej niż u nas19. Przy tym nasze końcowe lata niekoniecznie przeżywamy w zdrowiu i pełni wigoru. W 2011 roku opublikowano w „Journal of Gerontology” przygnębiającą analizę śmiertelności i zapadalności na choroby. Czy Amerykanie żyją dziś dłużej niż w poprzednim pokoleniu? Formalnie biorąc, tak. Ale czy te zyskane lata są latami zdrowia? Nie. I nie to nawet jest najgorsze, lecz to, że mamy obecnie w życiu mniej zdrowych lat niż kiedyś20.
Oto fakty: w 1998 roku dwudziestolatek mógł liczyć, że przeżyje jeszcze pięćdziesiąt osiem lat, podczas gdy w 2006 roku miał już prawo spodziewać się pięćdziesięciu dziewięciu. Jednakże dwudziestolatek z lat dziewięćdziesiątych miał się borykać z chroniczną chorobą przez dziesięć z tych lat, obecnie, cierpiąc na choroby serca, raka czy cukrzycę, najprawdopodobniej przeżyje aż trzynaście lat. Wygląda więc na to, że zrobiliśmy krok naprzód i trzy kroki wstecz. Badacze stwierdzili także, że mamy teraz o dwa lata aktywności mniej – czyli w ciągu tych dwóch lat nie jesteśmy już w stanie wykonywać prostych życiowych czynności w rodzaju kilkusetmetrowego spaceru, dwugodzinnego stania lub siedzenia bez konieczności przyjmowania pozycji leżącej albo wstawania bez specjalnych urządzeń21. Inaczej mówiąc, żyjemy dłużej, ale żyjemy gorzej.
Wobec rosnącej liczby schorzeń jest całkiem możliwe, że nasze dzieci będą umierać wcześniej. Specjalny raport opublikowany w „New England Journal of Medicine” pod tytułem Potencjalne załamanie oczekiwanej długości życia w Stanach Zjednoczonych w XXI wieku kończy się konkluzją: „Obserwowany współcześnie stały wzrost oczekiwanej długości życia może wkrótce należeć do przeszłości i dzisiejsza młodzież będzie żyła w gorszym zdrowiu, a może nawet krócej niż jej rodzice”22.
W publicznych szkołach medycznych studenci dowiadują się, że istnieją trzy poziomy medycyny profilaktycznej. Pierwszy to prewencja pierwotna, na przykład działania mające uchronić ludzi przed chorobą wieńcową, zanim doznają pierwszego zawału – lekarz zapisuje ci leki obniżające poziom cholesterolu. O prewencji wtórnej mówimy, jeśli już jesteś chory i chodzi o to, by zapobiec pogorszeniu się tego stanu, na przykład nie dopuścić do drugiego zawału. W tym celu lekarz dołącza do twojego stałego repertuaru aspirynę czy coś podobnego. Wreszcie trzeci poziom medycyny profilaktycznej polega na udzielaniu przewlekle choremu pomocy w radzeniu sobie z dolegliwościami. Twój lekarz może więc zaproponować program rehabilitacji, zapobiegający dalszemu pogorszeniu wydolności fizycznej i bólowi23. W 2000 roku zaproponowano jeszcze czwarty poziom. Na czym miałaby polegać ta czwartorzędowa prewencja? Na ograniczaniu powikłań spowodowanych przez leki i interwencje chirurgiczne stosowane na poprzednich trzech poziomach24. Ludzie zdają się jednak zapominać o piątej koncepcji, określanej jako prewencja podstawowa, którą wprowadziła po raz pierwszy Światowa Organizacja Zdrowia w 1978 roku. Po dziesięcioleciach koncepcja ta została w końcu zaakceptowana przez Amerykańskie Stowarzyszenie na rzecz Serca (ASS)25.
Prewencję podstawową wyobrażano sobie jako strategię mającą na celu uchronienie całego społeczeństwa przed czynnikami ryzyka choroby przewlekłej. A więc nie tylko zapobieganie chorobie jako takiej, lecz również przeciwdziałanie zjawiskom zwiększającym ryzyko jej wystąpienia26. Zamiast na przykład chronić osobę z wysokim cholesterolem przed atakiem serca, moglibyśmy przede wszystkim zapobiec powstaniu u niej tak wysokiego poziomu cholesterolu (który sprzyja zawałowi).
Mając to na uwadze, Amerykańskie Stowarzyszenie na rzecz Serca zestawiło siedem czynników sprzyjających lepszemu zdrowiu: powstrzymanie się od palenia, unikanie nadwagi, „aktywność fizyczna” (zdefiniowana jako ekwiwalent co najmniej dwudziestodwuminutowego marszu dziennie), zdrowy sposób odżywiania (na przykład duża ilość owoców i warzyw), utrzymywanie cholesterolu poniżej średniej, utrzymywanie prawidłowego ciśnienia krwi i właściwego poziomu cukru we krwi27. Stowarzyszenie postawiło sobie za cel ograniczenie śmiertelności z powodu chorób serca o 20 procent do 2020 roku28. Dlaczego ten cel jest taki skromny, skoro przez zmianę stylu życia można by uniknąć 90 procent zawałów29? Nawet zmniejszenie ryzyka o 25 procent „uznano za nierealistyczne”30. Pesymizm ASS może mieć coś wspólnego z przerażającą rzeczywistością typowej amerykańskiej diety.
W czasopiśmie ASS opublikowano analizę zachowań zdrowotnych trzydziestu pięciu tysięcy dorosłych osób z całych Stanów Zjednoczonych. Większość uczestników badań stanowili niepalący, około połowy wykonywało regularnie ćwiczenia fizyczne, a trzecia część spełniała także wszystkie inne zalecenia – prócz zdrowej diety. Sposób odżywiania się badanych oceniano w skali od zera do pięciu punktów, aby sprawdzić, czy przestrzegają choćby minimalnych zasad, takich jak spożywanie odpowiedniej ilości owoców, warzyw i produktów pełnoziarnistych oraz nieprzekraczanie liczby trzech puszek napojów gazowanych na tydzień. Jak wiele osób uzyskało w tej skali co najmniej cztery punkty? Około 1 procenta31. Jeśli Amerykańskie Stowarzyszenie na rzecz Serca osiągnie swój „agresywny” cel obniżenia liczby zgonów z powodów kardiologicznych o 20 procent do 2020 roku, to może w tej dziedzinie dojdziemy do 1,2 procent.
Antropolodzy zajmujący się medycyną wyróżnili w historii ludzkości kilka głównych okresów epidemiologicznych, takich jak era głodu i epidemii, która w zasadzie zakończyła się wraz z rewolucją przemysłową, albo trwająca obecnie era chorób zwyrodnieniowych i antropogenicznych33. Znajduje ona swe odzwierciedlenie w przyczynach śmierci na przestrzeni ostatniego stulecia. W 1900 roku trzech głównych zabójców to choroby zakaźne: zapalenie płuc, gruźlica i biegunka34. Obecnie są to przede wszystkim choroby związane ze stylem życia: choroba wieńcowa, rak i przewlekła niewydolność płuc35. Czy po prostu dlatego, że wynalezienie antybiotyków pozwoliło nam żyć dość długo, byśmy padli ofiarą chorób zwyrodnieniowych? Nie. Epidemie tych przewlekłych chorób pojawiły się wraz z radykalnymi zmianami w sposobie odżywiania się. Najlepiej ukazują to zmiany, które zaszły w ostatnich dekadach, w częstości występowania poszczególnych schorzeń wśród mieszkańców krajów wysoko rozwiniętych.
W 1990 roku w skali całego świata większość utraconych lat zdrowia wiązała się z niedożywieniem, na przykład z biegunką u niedojadających dzieci. Obecnie jednak największy problem stanowi nadciśnienie – choroba mająca źródła w nadmiarze jedzenia36. Odpowiedzialność za pandemię przewlekłych schorzeń przypisuje się przynajmniej w części niemal powszechnemu zdominowaniu diety przez pokarmy pochodzenia zwierzęcego i produkty wysoko przetworzone – inaczej mówiąc, spożywamy więcej mięsa, nabiału, jaj, napojów gazowanych, cukru i przetworów zbożowych37. Najlepiej chyba zbadanym przykładem są Chiny. W tym kraju odejściu od tradycyjnej wiejskiej diety opartej na produktach roślinnych towarzyszył gwałtowny wzrost liczby chronicznych schorzeń związanych z odżywianiem się, takich jak otyłość, cukrzyca, choroba wieńcowa i rak38.
Skąd właściwie wiemy, że te choroby wiążą się ze zmianami w diecie? Ostatecznie szybko industrializujące się społeczeństwa doznają różnorakich zmian. W jaki więc sposób uczeni wyodrębnili spośród nich efekty określonego sposobu odżywiania? Aby wykryć wpływ na zdrowie konkretnych składników diety, badacze obserwują przez dłuższy czas konsumpcję i choroby dużej liczby osób. Weźmy dla przykładu mięso. Aby stwierdzić związek wzrostu jego spożycia z nasileniem chorób, badano stan zdrowia byłych wegetarian. U osób, które wcześniej zadowalały się dietą roślinną, a następnie zaczęły jeść mięso przynajmniej raz w tygodniu, odnotowano wzrost prawdopodobieństwa chorób serca o 146 procent, udaru mózgu o 152 procent, cukrzycy o 166 procent i nadmiernej otyłości o 231 procent. Po dwunastu latach od porzucenia diety wegetariańskiej okazało się, że ze spożyciem mięsa wiązało się obniżenie oczekiwanej długości życia o 3,6 roku39.
Nawet jednak wśród wegetarian mogą się plenić chroniczne schorzenia, jeśli spożywają oni produkty wysoko przetworzone. Weźmy dla przykładu Indie. W tym kraju odsetek przypadków cukrzycy, chorób serca, otyłości i udarów mózgu rośnie dużo szybciej, niż można by oczekiwać na podstawie stosunkowo skromnego wzrostu indywidualnej konsumpcji mięsa. Przypisuje się to zmniejszeniu „zawartości pokarmów pełnoziarnistych w diecie”, między innymi przejściu z ryżu brązowego na biały i zastąpieniu tradycyjnych w Indiach pędów soczewicy, owoców, jarzyn, pełnych ziaren zbożowych, orzechów i nasion przez rafinowane węglowodany, gotowe przekąski i potrawy typu fast food40. W ogóle granica między jedzeniem zdrowym a tym sprzyjającym chorobom przebiega może nie tyle pomiędzy żywnością pochodzenia roślinnego i zwierzęcego, ile pomiędzy nieprzetworzonymi roślinami a większością innych potraw.
Sporządzono indeks jakości diety, który określa procentowy udział w naszej diecie kalorii pochodzących z bogatych w składniki odżywcze, nieprzetworzonych produktów roślinnych41. Im wyższą punktację ktoś uzyskuje, tym więcej z czasem zrzuci tłuszczu42 i tym mniejsze jest ryzyko wystąpienia u niego otyłości43, nadciśnienia44 oraz wysokiego poziomu cholesterolu i trójglicerydów45. Porównując diety 100 kobiet chorych na raka piersi i 175 zdrowych, badacze stwierdzili, że wysoki indeks diety opartej na nieprzetworzonych roślinach (powyżej trzydziestu wobec mniej niż osiemnastu) może obniżyć prawdopodobieństwo nowotworu o ponad 90 procent46.
To smutne, ale u większości Amerykanów indeks ten ledwie przekracza dziesięć punktów. Typowa amerykańska dieta osiąga jedenaście na sto możliwych. Według oceny Departamentu Rolnictwa 32 procent kalorii uzyskujemy z pokarmów zwierzęcych, 57 procent z wysoko przetworzonych pokarmów roślinnych i tylko 11 procent z potraw pełnoziarnistych, fasoli, owoców, warzyw i orzechów47. Znaczy to, że na dziesięciopunktowej skali jakości amerykańska dieta osiąga zaledwie około jednego punktu.
Jemy tak, jakby konsekwencje nie miały znaczenia. A przecież są już dostępne dane, które powinny nas przed tym powstrzymać. W pracy zatytułowanej Jedzenie pod szubienicą: interesujące wnioski z ostatnich posiłków skazanych przeanalizowano potrawy, których zażyczyli sobie przed egzekucją przestępcy skazani w USA na śmierć w okresie pięciu lat. Okazało się, że pod względem zawartości niewiele różniły się one od normalnego pożywienia Amerykanów48. Jeśli nadal będziemy jedli tak, jakby miał to być nasz ostatni posiłek – w końcu tak się stanie.
Jaki odsetek mieszkańców Ameryki przestrzega siedmiu zaleceń Amerykańskiego Stowarzyszenia na rzecz Serca? Spośród 1933 osób obu płci biorących udział w badaniu większość spełniała tylko dwa lub trzy, a prawie nikt nie trzymał się wszystkich prostych prozdrowotnych zasad. Konkretnie – przestrzegał ich tylko jeden z badanych49. Jeden z blisko dwóch tysięcy. Jak powiedział były prezes ASS: „powinno to nam wszystkim dać do myślenia”50.
Prawda jest taka, że stosowanie się choćby do czterech spośród tych zaleceń może skutecznie zapobiegać chronicznym schorzeniom. Wystarczy nie palić, wystrzegać się otyłości, poświęcać pół godziny dziennie na ćwiczenia fizyczne i zdrowiej jeść – więcej owoców i warzyw, więcej pokarmów pełnoziarnistych i mniej mięsa. Już tylko te cztery czynniki odpowiadają za 78 procent ryzyka choroby. Jeśli wystartujesz od zera i zdołasz się dostosować do wszystkich czterech zaleceń, zmniejszysz o ponad 90 procent prawdopodobieństwo cukrzycy, o ponad 80 procent prawdopodobieństwo zawału, o połowę – udaru mózgu, a niebezpieczeństwo raka o ponad jedną trzecią51. W przypadku niektórych nowotworów, takich jak drugi pod względem liczby zgonów rak jelita grubego, można zapobiec blisko 71 procentom zachorowań poprzez zmianę diety i stylu życia52.
Może pora już przestać winić obciążenie genetyczne i skupić się na tych 70 procentach czynników chorobotwórczych, które poddają się naszej bezpośredniej kontroli53. Stać nas na to.
Czy zdrowy tryb życia przekłada się również na długowieczność? Ośrodek Kontroli i Prewencji Chorób (CDC) obserwował przez sześć lat około ośmiu tysięcy Amerykanów w wieku powyżej dwudziestu lat. Stwierdzono, że na poziom śmiertelności miały przemożny wpływ trzy podstawowe rodzaje zachowań. Można znacząco obniżyć ryzyko przedwczesnej śmierci, powstrzymując się od palenia, przestrzegając zdrowej diety i przejawiając wystarczającą aktywność fizyczną. Przy czym stosowane przez CDC definicje były zdecydowanie luźne. Przez „niepalenie” rozumiano „niepalenie obecnie”. „Zdrowa dieta” oznaczała przynależność do górnych 40 procent populacji pod względem poziomu przestrzegania mało rygorystycznych zaleceń federalnych, a „aktywność fizyczna” – co najmniej dwadzieścia jeden minut umiarkowanego wysiłku dziennie. U osób spełniających przynajmniej jedno z tych wymagań prawdopodobieństwo śmierci w ciągu najbliższych sześciu lat spadało o 40 procent. Ci, którzy przestrzegali dwóch, zmniejszali ryzyko o ponad połowę, a u tych, którzy dostosowali się do wszystkich trzech, niebezpieczeństwo śmierci w tym czasie malało o 82 procent54.
Oczywiście ludzie potrafią łgać na temat swojego sposobu odżywiania. Jak trafne są w rzeczywistości te wyniki, skoro opierają się na własnych relacjach badanych? W innych podobnych badaniach zachowań zdrowotnych nie zadowalano się wypowiedziami ludzi o tym, jak zdrowo się odżywiają. Badacze kontrolowali zawartość witaminy C w ich krwi. Poziom witaminy C uznano za „dobry wskaźnik spożycia pokarmów roślinnych”, więc użyto go jako miernika zdrowej diety. Wnioski się zgadzały. U ludzi przestrzegających zdrowych zachowań ryzyko śmierci było takie, jakby byli o czternaście lat młodsi55. To tak, jakby cofnąć zegar o te czternaście lat – nie za pomocą leków czy sportowego samochodu, po prostu żyjąc i jedząc zdrowiej.
Powiedzmy sobie więcej o starzeniu się. W każdej z komórek ciała mamy po czterdzieści sześć nitek DNA tworzących chromosomy. Na końcu każdego chromosomu znajduje się malutka czapeczka zwana telomerem, która chroni twoje DNA przed rozszczepieniem się i urwaniem. Wygląda to trochę jak plastikowa końcówka sznurowadła. Za każdym razem gdy komórka ulega podziałowi, tracimy fragment tej czapeczki. Kiedy zaś telomer całkowicie się rozpadnie, komórka może umrzeć56. Aczkolwiek ten opis jest ogromnym uproszczeniem57, telomery można uważać za swoisty knot świecy życia: zaczynają się kurczyć od razu po urodzeniu, a kiedy znikają, znikasz i ty. W rzeczy samej biegli sądowi potrafią pobrać DNA z plamy krwi i z grubsza ocenić wiek osoby, od której pochodziła krew, badając długość telomerów58.
Zabrzmi to jak pożywka dla CSI2, ale czy nie możemy w jakiś sposób spowolnić tempa zużywania się naszych telomerów? Gdybyśmy potrafili wstrzymać ten tykający zegar komórkowy, moglibyśmy opóźnić proces starzenia się i żyć dłużej59. Co zatem powinieneś zrobić, jeśli chcesz, żeby telomerowa czapeczka spalała się wolniej? No cóż, palenie papierosów wiąże się z trzykrotnie szybszą utratą telomerów60, więc pierwszy krok jest prosty: koniec z tytoniem. Ale również codzienna dieta może mieć wpływ na proces zużywania się telomerów. Stwierdzono, że jedzenie owoców61, warzyw62 i innych produktów bogatych w przeciwutleniacze63 sprzyja ochronie telomerów. I przeciwnie, spożywanie przetworzonych produktów zbożowych64, napojów gazowanych65, mięsa (także ryb)66 i nabiału67 wiąże się ze skracaniem telomerów. Co zatem, jeśli zadowolisz się dietą złożoną z nieprzetworzonych roślin, a będziesz trzymać się z daleka od mięsa i żywności wysoko przetworzonej? Czy twoje komórki będą się wolniej starzały?
Odpowiedzią jest enzym znaleziony w Matuzalemie. Takie imię nadano okazowi sosny długowiecznej rosnącemu w Górach Białych w Kalifornii, który swego czasu był uważany za najstarszy udokumentowany organizm żywy na Ziemi i zbliża się obecnie do 4800. urodzin. Liczył już sobie kilkaset lat, kiedy w Egipcie przystąpiono do budowy piramid. W korzeniach sosny długowiecznej występuje pewien enzym, któremu zawdzięcza ona, jak się wydaje, swoje tysiące lat życia i który powoduje odbudowywanie telomerów68. Uczeni nazwali go telomerazą. Kiedy już wiedzieli, czego szukać, stwierdzili jego obecność także w komórkach człowieka. Pojawia się więc pytanie, jak możemy zwiększyć aktywność tego enzymu długowieczności.
W poszukiwaniu odpowiedzi dr Dean Ornish nawiązał współpracę z dr Elizabeth Blackburn, która za odkrycie telomerazy otrzymała w 2009 roku Nagrodę Nobla w dziedzinie medycyny. W pracy finansowanej częściowo przez amerykański Departament Obrony stwierdzili oni, że trzy miesiące diety złożonej z nieprzetworzonych roślin wraz z innymi prozdrowotnymi zmianami stylu życia znacząco powiększają aktywność telomerazy. Jak dotąd jest to jedyny znany sposób osiągnięcia tego efektu69. Wyniki te opublikowano w jednym z najbardziej prestiżowych pism medycznych. W dołączonym komentarzu redakcyjnym czytamy, że ta przełomowa praca „powinna zachęcić ludzi do przyjęcia zdrowego stylu życia celem uniknięcia nowotworów i innych chorób związanych z wiekiem albo powstrzymania ich postępów”70.
Czy zatem dr Ornish i dr Blackburn znaleźli skuteczny sposób na spowolnienie procesów starzenia się – za pomocą zdrowej diety i odpowiedniego stylu życia? Niedawno opublikowano wyniki pięcioletnich badań, w ramach których mierzono długość telomerów u uczestników eksperymentu. W grupie kontrolnej (u osób, które nie zmieniały stylu życia) telomery zgodnie z przewidywaniami ulegały skróceniu wraz z wiekiem. Natomiast w grupie stosującej się do prozdrowotnych zaleceń telomery nie tylko skracały się wolniej – wręcz rosły. Po pięciu latach były nawet dłuższe niż na początku badań. Sugeruje to, że zdrowy styl życia może zwiększyć aktywność telomerazy i odwrócić proces starzenia się komórek71.
Kolejne badania wykazały, że wydłużanie się telomerów nie było spowodowane jedynie większą ilością ćwiczeń fizycznych i utratą wagi. Zrzucanie wagi poprzez ograniczenie kaloryczności posiłków i nawet bogatszy program ćwiczeń nie wpływały na wzrost telomerów. Wydaje się więc, że istotnym czynnikiem nie jest ilość, lecz jakość spożywanych pokarmów. Dopóki badani odżywiali się w dotychczasowy sposób, nie miało znaczenia, jak małe były porcje, jak bardzo tracili na wadze ani jak intensywnie ćwiczyli. Po roku nie było widać żadnych korzystnych efektów72. Natomiast osoby na diecie roślinnej ćwiczące o połowę mniej uzyskiwały ten sam spadek wagi już po trzech miesiącach73, a ich telomery były w znacząco lepszym stanie74. Inaczej mówiąc, to nie odchudzanie ani nie ćwiczenia fizyczne powstrzymywały proces starzenia się komórek, tylko rodzaj żywności.
Niektórzy wyrażali obawy, że zwiększenie aktywności telomerazy mogłoby podwyższyć ryzyko nowotworu, gdyż wiadomo, że złośliwe guzy przechwytują ten enzym i wykorzystują go do zapewnienia sobie trwałości75. Jak jednak zobaczymy w rozdziale 13, dr. Ornishowi i jego współpracownikom udawało się w pewnych przypadkach powstrzymać rozwój raka i najwyraźniej nawet go odwrócić za pomocą tej samej diety i zmian w stylu życia. Zobaczymy również, że to samo można powiedzieć o chorobach serca.
A co z innymi naszymi czołowymi zabójcami? Okazuje się, że dieta roślinna pomaga w zapobieganiu i leczeniu każdego z piętnastu schorzeń najczęściej bywających przyczyną śmierci. W dalszej części książki każdemu z nich poświęcimy osobny rozdział.
liczba zgonów rocznie 1. Choroba wieńcowa76375 000 2. Choroby płuc (rak77, przewlekła niewydolność płuc, astma78)296 000 3. Będziecie zaskoczeni! (zob. rozdział 15)225 000 4. Choroby mózgu (udar mózgu79 i choroba Alzheimera80)214 000 5. Nowotwory układu pokarmowego (jelita grubego, trzustki i przełyku)81106 000 6. Infekcje (dróg oddechowych i krwi)82 95 000 7. Cukrzyca83 76 000 8. Nadciśnienie krwi84 65 000 9. Schorzenia wątroby (marskość wątroby i rak)85 60 000 10. Nowotwory układu krwiotwórczego (białaczka szpikowa i limfatyczna)86 56 000 11. Choroby nerek87 47 000 12. Rak piersi88 41 000 13. Samobójstwo89 41 000 14. Rak prostaty90 28 000 15. Choroba Parkinsona91 25 000
Naturalnie istnieją środki farmakologiczne pomagające na część tych schorzeń. Możesz na przykład zmniejszyć niebezpieczeństwo zawału serca, zażywając leki na cholesterol, wstrzykiwać sobie insulinę przeciwko cukrzycy, zażywać diuretyki lub inne środki obniżające ciśnienie krwi. Istnieje jednak tylko jedna uniwersalna dieta, która pomaga uchronić się przed wszystkimi tymi zabójcami, powstrzymać lub nawet cofnąć ich działanie. Inaczej niż w przypadku lekarstw nie ma jakiejś specyficznej diety optymalizującej działanie wątroby i innej diety poprawiającej stan nerek. Dieta zdrowa dla serca jest zarazem zdrowa dla mózgu i zdrowa dla płuc. Ta sama dieta, która zmniejsza ryzyko raka, działa również w przypadku cukrzycy drugiego typu i każdej innej z piętnastu najczęstszych przyczyn śmierci. Inaczej niż w przypadku lekarstw, które służą jednemu, określonemu celowi, mogą mieć niebezpieczne efekty uboczne i często usuwają jedynie symptomy choroby, zdrowa dieta przynosi korzyść jednocześnie wszystkim organom ciała, ma pozytywne efekty uboczne i sięga ukrytych źródeł schorzenia.
Ta jedna uniwersalna dieta, która najskuteczniej zapobiega przewlekłym chorobom, a nieraz je leczy, to dieta oparta na nieprzetworzonych pokarmach roślinnych, a unikająca mięsa, nabiału, jaj i żywności wysoko przetworzonej92. W tej książce nie przekonuję do diety wegetariańskiej czy wegańskiej. Optuję za dietą mającą podstawy naukowe, a wyniki badań wyraźnie wskazują, że im więcej jemy nieprzetworzonych produktów roślinnych, tym lepiej – zarówno ze względu na ich wartość odżywczą, jak i na fakt, że zastępują mniej zdrowe potrawy.
Ludzie najczęściej zwracają się o pomoc lekarską z powodu chorób związanych ze stylem życia, a zatem chorób, którym można zapobiegać93. My, lekarze, przywykliśmy zajmować się nie fundamentalnymi przyczynami chorób, lecz ich konsekwencjami. Zalecamy pacjentom ciągłe zażywanie farmaceutyków przeciwdziałających czynnikom ryzyka, takim jak nadciśnienie, wysoki poziom cukru czy cholesterolu we krwi. Jest to takie podejście, jakbyś wciąż wycierał podłogę wokół przelewającej się umywalki, zamiast po prostu zakręcić kran94. Firmy farmaceutyczne są szczęśliwe, sprzedając ci każdego dnia aż do końca twojego życia nową rolkę papierowych ręczników, podczas gdy woda leje się dalej. Jak to ujął dr Walter Willett, szef katedry dietetyki w Szkole Zdrowia Publicznego Uniwersytetu Harvarda: „naszym dziedzicznym problemem jest fakt, że wszelkie strategie leczenia farmaceutycznego nie odnoszą się do zasadniczych przyczyn złego zdrowia w krajach Zachodu, a przyczyną tą nie jest niedobór lekarstw”95.
Zajmowanie się przyczynami chorób jest nie tylko bezpieczniejsze i tańsze, ale również skuteczniejsze. Dlaczego więc niewielu lekarzy stosuje to podejście? Nie tylko dlatego, że nie potrafią. Przede wszystkim dlatego, że nie za to im się płaci. Nikt (poza pacjentem!) nie odnosi korzyści z medycyny odwołującej się do stylu życia, więc nie stanowi ona istotnej części edukacji i praktyki medycznej96. Tak właśnie działa nasza obecna ochrona zdrowia. System ten nagradza finansowo za zapisywanie pigułek i procedur medycznych, nie za skuteczność. Kiedy dr Ornish wykazał, że choroby serca można leczyć bez farmaceutyków i chirurgii, był przekonany, że jego prace będą miały znaczący wpływ na praktykę medycyny głównego nurtu. Przecież znalazł skuteczne remedium na naszego największego zabójcę! Mylił się jednak – nie w swoich doniosłych odkryciach dotyczących diety, lecz w ocenie wpływu, jaki na praktykę lekarską wywiera związana z medycyną przedsiębiorczość. Jak sam to ujął: „uświadomił sobie, że zwrot z kapitału jest o wiele silniejszym czynnikiem determinującym działania medyczne niż badania naukowe”97.
Aczkolwiek pewne branże, takie jak przemysł farmaceutyczny czy przetwórstwo żywności, mają swój żywotny interes w zachowaniu status quo, to istnieje sektor gospodarki, który czerpie korzyści z utrzymywania ludzi w zdrowiu. Jest to branża ubezpieczeniowa. Kaiser Permanente, największa organizacja managed-care3 w USA, opublikowała w swoim oficjalnym czasopiśmie medycznym zalecenia z dziedziny żywienia, informując blisko piętnaście tysięcy należących do niej lekarzy, że zdrowe jedzenie „najłatwiej osiągnąć, stosując dietę, głównie roślinną, polegającą na preferowaniu nieprzetworzonych produktów roślinnych, a eliminowaniu mięsa, nabiału i jajek oraz produktów wysoko przetworzonych”98.
„Nazbyt często lekarze ignorują potencjalne korzyści płynące z właściwego odżywiania się i pośpiesznie zapisują pacjentom leki, zamiast dać im szansę na uporanie się z chorobą poprzez zdrowe jedzenie i aktywne życie. (…) Lekarze powinni rozważyć rekomendowanie diety roślinnej wszystkim swoim pacjentom, zwłaszcza cierpiącym na nadciśnienie, cukrzycę, choroby krążenia i otyłość”99. Powinni najpierw dać pacjentom okazję do samodzielnej poprawy zdrowia za pomocą diety opartej na produktach roślinnych.
Główny minus takiej diety, o którym wspomina materiał Kaiser Permanente, polega na tym, że działa ona trochę za dobrze. Gdyby ludzie zaczęli ją stosować, jednocześnie wciąż zażywając leki, to ciśnienie krwi lub poziom cukru mogłyby tak się obniżyć, że lekarze musieliby modyfikować kurację farmakologiczną lub całkowicie z niej zrezygnować. Jak na ironię, „efektem ubocznym” diety byłoby zniknięcie potrzeby zażywania leków. Artykuł kończy się znajomym refrenem: potrzebne są dalsze badania. W tym przypadku jednak „potrzebne są dalsze badania, które wskażą drogę do tego, by dieta roślinna stała się nową normą…”100.
Daleko nam jeszcze do realizacji przepowiedni Thomasa Edisona z 1903 roku, ale mam nadzieję, że ta książka pomoże wam zrozumieć, iż większość głównych przyczyn śmierci lub niepełnosprawności to zjawiska, którym można zapobiec, a nie coś nieuchronnego. Podstawowy powód, dla którego choroby bywają w rodzinach dziedziczne, to fakt, że dziedziczny jest sposób odżywiania się.
W przypadku większości naszych czołowych zabójców czynniki pozagenetyczne, takie jak dieta, odpowiadają za co najmniej 80–90 procent zgonów. Jak już zauważyłem wcześniej, opinia ta opiera się na fakcie, że odsetek przypadków choroby wieńcowej i nowotworów złośliwych zmienia się w zależności od części świata nawet stukrotnie. Badania nad migracjami pokazują, że nie wynika to z różnic genetycznych. Kiedy ludzie przenoszą się z obszarów niskiego ryzyka do miejsc, gdzie ryzyko choroby jest wyższe, prawdopodobieństwo zachorowania niemal zawsze strzela w górę, dostosowując się do poziomu w nowym miejscu zamieszkania101. Również gwałtowne zmiany w nasileniu chorób zachodzące na przestrzeni jednego pokolenia wskazują na przewagę czynników zewnętrznych. Śmiertelność z powodu raka jelita grubego stanowiła w Japonii w latach pięćdziesiątych mniej niż jedną piątą odpowiedniego wskaźnika w Stanach Zjednoczonych (wliczając także Amerykanów japońskiego pochodzenia)102. Obecnie odsetek zachorowań na ten nowotwór jest w Japonii równie niekorzystny jak w USA i zmianę tę częściowo przypisuje się pięciokrotnemu wzrostowi konsumpcji mięsa103.
Badania wykazały, że bliźniacy, których rozdzielono zaraz po urodzeniu, zapadną w przyszłości na różne choroby, w zależności od tego, jak będą się zachowywać w życiu. W niedawnych pracach finansowanych przez Amerykańskie Stowarzyszenie na rzecz Serca porównywano styl życia i stan układu naczyniowego prawie pięciuset par bliźniąt. Okazało się, że dieta i styl życia zdecydowanie przeważały nad genami104. Mamy 50 procent genów wspólnych z każdym z naszych rodziców, więc wiemy, że jeśli ojciec zmarł na zawał serca, to i my jesteśmy nim w pewnym stopniu zagrożeni. Lecz nawet z dwóch identycznych bliźniaków, mających dokładnie te same geny, jeden może umrzeć młodo na zawał, a drugi mieć długie i zdrowe życie bez śladu choroby wieńcowej, w zależności od tego, co który z nich je i jaki tryb życia prowadzi. Nawet jeśli oboje rodzice umarli na choroby serca, wciąż masz szansę „wyjeść” sobie zdrowe serce. Historia rodziny nie musi się stać twoim przeznaczeniem.
Nawet jeśli urodziłeś się ze złymi genami, nie znaczy to, że nie możesz przeciwdziałać ich wpływowi. Jak się przekonasz w rozdziałach o raku piersi i chorobie Alzheimera, pomimo materiału genetycznego wysokiego ryzyka możesz w bardzo dużym stopniu wpływać na swoje zdrowie. Epigenetyka to nowe, obiecujące pole badań nad kontrolowaniem aktywności genów. Komórki naszej skóry wyglądają i funkcjonują zupełnie inaczej niż komórki kości, mózgu czy serca, lecz każda z nich zawiera ten sam zestaw DNA. Jeśli działają w różny sposób, to dlatego, że w każdej z nich inne geny są aktywne lub nieaktywne. Na tym polega siła epigenetyki. To samo DNA, wyniki inne.
Oto przykład, który pokazuje, jak uderzający może być ten efekt. Rozważmy zwykłą pszczołę miodną. Królowa roju i robotnica są identyczne genetycznie, a mimo to królowa składa do dwóch tysięcy jajeczek dziennie, podczas gdy robotnice są praktycznie bezpłodne. Królowa żyje do trzech lat; robotnice przeżywają zaledwie trzy tygodnie105. Te różnice są skutkiem diety. Kiedy dotychczasowa królowa umiera, piastunki wybierają jedną z larw, która jest żywiona specjalną wydzieliną, tak zwanym mleczkiem królewskim. Pod jego wpływem wyłącza się enzym, który blokował ekspresję genów „królewskich”, i dzięki temu rodzi się następna królowa106. Ma ona dokładnie te same geny co każda z robotnic, ale dzięki odpowiedniemu pożywieniu inne geny stają się aktywne, więc radykalnie zmienia się długość jej życia i jego przebieg.
Komórki rakowe mogą wykorzystać epigenetykę na naszą szkodę, wyciszając geny, które inaczej powstrzymałyby rozwój choroby. Nawet więc jeśli urodziłeś się z dobrymi genami, nowotwór czasem znajduje sposób, by je wyłączyć. Wynaleziono liczne środki chemiczne, które przywracają naszemu ciału jego naturalne mechanizmy obronne, lecz zastosowanie tych substancji jest ograniczone z uwagi na ich wysoką toksyczność107. Jest natomiast wiele związków chemicznych szeroko rozpowszechnionych w królestwie roślin – w nasionach, pędach i owocach – które w naturalny sposób wywołują ten sam efekt108. Na przykład stwierdzono, że w komórkach raka jelita grubego, przełyku i prostaty kontakt z zieloną herbatą reaktywuje geny wyciszone przez nowotwór109. I nie jest to tylko doświadczenie laboratoryjne. W ciągu trzech godzin po spożyciu szklanki4 kiełków brokułów specjalny enzym, za pomocą którego nowotwór zwykle blokuje mechanizmy obronne organizmu, jest w naszym krwiobiegu tłumiony110 w równie dużym lub większym stopniu co pod wpływem specjalnie opracowanej w tym celu chemioterapii111, nie powodując przy tym szkodliwych efektów ubocznych112.
Co by było, gdyby nasze pożywienie składało się głównie z produktów roślinnych? W badaniach zatytułowanych „Modulowanie ekspresji genów przez dietę i styl życia” (GEMINAL5) dr Ornish i jego współpracownicy wykonywali biopsję u mężczyzn chorych na raka prostaty przed radykalną zmianą stylu życia, polegającą między innymi na wdrożeniu diety roślinnej, po czym ponownie po trzech miesiącach jej stosowania. Bez żadnej chemioterapii i radioterapii odnotowano korzystne zmiany w ekspresji pięciuset różnych genów. W ciągu zaledwie kilku miesięcy ekspresja genów zapobiegających chorobie gwałtownie się nasiliła, a geny onkogenne, sprzyjające rakom piersi i prostaty, zostały wyciszone113. Jakikolwiek materiał genetyczny odziedziczyliśmy po rodzicach, nasz sposób odżywiania się ma wpływ na to, jak geny oddziałują na nasze zdrowie. Bardzo wiele zależy od nas samych i zawartości naszego talerza.
Książka jest podzielona na dwie części: część „dlaczego” i część „jak”. W części pierwszej, mówiącej, dlaczego warto się zdrowo odżywiać, zbadam rolę, jaką dieta może odegrać w zapobieganiu piętnastu najczęstszym przyczynom zgonów w Stanach Zjednoczonych i leczeniu tych chorób. Następnie w części drugiej przyjrzę się bliżej praktycznym aspektom zdrowego odżywiania. Na przykład w części pierwszej zobaczymy, dlaczego nasiona i pędy roślin należą do najzdrowszych rodzajów żywności na świecie, a następnie w części drugiej dowiemy się, jak najlepiej można je wykorzystać – zajmiemy się takimi zagadnieniami jak to, ile ich trzeba dziennie spożywać i w jakiej postaci: gotowane, z puszki, świeże czy mrożone. W części pierwszej przeczytasz, dlaczego ważne jest, by zjadać każdego dnia przynajmniej dziewięć porcji owoców i warzyw, a część druga pomoże ci zdecydować, czy powinny pochodzić z uprawy ekologicznej, czy konwencjonalnej. Spróbuję odpowiedzieć na wszystkie powszechnie zadawane pytania, z jakimi stykam się na co dzień. Zaproponuję także praktyczne wskazówki dotyczące zakupów i planowania posiłków, aby zdrowe odżywianie siebie i rodziny nie sprawiało ci trudności.
Obok pisania kolejnych książek zamierzam kontynuować wykłady na uczelniach medycznych oraz prelekcje w szpitalach i na konferencjach, tak długo, jak zdołam. Nadal będę się starał rozpalać w moich kolegach iskrę tego, co najważniejsze w naszej profesji: chęci pomagania ludziom w lepszym funkcjonowaniu. W zbyt wielu lekarskich torbach brakuje narzędzi, dzięki którym moglibyśmy przywracać naszym pacjentom zdrowie, zamiast jedynie opóźniać postępy choroby. Będę walczył o zmianę systemu, ale ty, czytelniku, nie musisz na nią czekać. Możesz już teraz zacząć stosować się do zaleceń, które znajdziesz w dalszych rozdziałach. Zdrowe odżywianie się jest łatwiejsze, niż sądzisz, jest też tanie i może uratować ci życie.
W oryginale: One doctor a day keeps the apples away (dosłownie: Jeden doktor dziennie trzyma jabłka z daleka). Ironiczna parafraza znanego angielskiego powiedzenia stwierdzającego, że codzienne jedzenie jabłek pozwala uniknąć wizyty u lekarza. [wróć]
CSI, Committee for Sceptical Inquiry (Komitet ds. Sceptycznych Pytań) – amerykańska organizacja non profit zajmująca się naukowym badaniem zjawisk niewytłumaczonych lub paranormalnych. [wróć]
Managed-care – w USA termin ten określa działania na rzecz obniżenia kosztów opieki zdrowotnej i poprawy jej jakości. [wróć]
„Szklanka” w całej książce oznacza kuchenną miarę objętości (ok. 240 ml). [wróć]
GEMINAL – Gene Expression Modulation by Intervention with Nutrition and Lifestyle. [wróć]
Rozdział 1
Wyobraźmy sobie, że terroryści rozsiewają zarazek choroby, która szerzy się bezlitośnie, pochłaniając życie blisko czterystu tysięcy Amerykanów rocznie. Oznacza to, że rok po roku, przez dwadzieścia cztery godziny na dobę, co osiemdziesiąt trzy sekundy umiera jedna osoba. Taka pandemia byłaby codziennie obecna na czołówkach gazet i wiadomości telewizyjnych. Zmobilizowalibyśmy armię, rzucilibyśmy nasze najlepsze umysły medyczne do poszukiwań lekarstwa na tę plagę. Krótko mówiąc, nie spoczęlibyśmy, dopóki terroryści nie zostaliby powstrzymani.
Szczęśliwie nie tracimy co roku setek tysięcy istnień ludzkich z powodu choroby, której można zapobiec… Czyżby?
Niestety, tracimy. Broń biologiczna, o której mowa, nie jest bakterią rozpowszechnianą przez terrorystów, lecz co roku zabija więcej mieszkańców Ameryki, niż zginęło ich łącznie we wszystkich naszych minionych wojnach. A przeciwstawić się jej można nie w laboratoriach, lecz w sklepach spożywczych, kuchniach i jadalniach. Nie musimy się zbroić w szczepionki ani antybiotyki. Wystarczy zwykły widelec.
Co się więc dzieje? Jeśli epidemia szerzy się na tak masową skalę, dlaczego nie działamy bardziej energicznie?
Zabójca, o którym mówię, to choroba niedokrwienna serca. Dotyka ona prawie każdego, kto wychował się na standardowej amerykańskiej diecie.
Amerykański zabójca numer jeden to szczególnego rodzaju terrorysta: są to złogi tłuszczu na wewnętrznych ściankach naszych tętnic. U większości Amerykanów odżywiających się w typowy sposób tłuszcz gromadzi się wewnątrz naczyń wieńcowych – tętnic okalających serce (stąd nazwa) i zasilających je krwią bogatą w tlen. Zjawisko to, znane jako miażdżyca albo arterioskleroza, od greckich słów athere (kasza) i sklerosis (sztywność), polega na utwardzeniu tętnic na skutek osadzania się na ich wewnętrznej wyściółce bogatych w cholesterol płytek miażdżycowych. Proces ten trwa dziesięcioleciami, stopniowo ograniczając przestrzeń wewnątrz tętnic, zwężając drogę, którą płynie krew. Zmniejszenie dopływu krwi do mięśnia sercowego może podczas większego wysiłku powodować ból i uczucie ucisku w piersi, co jest określane potocznie jako dusznica bolesna. Jeśli płytka miażdżycowa oderwie się, wewnątrz tętnicy może powstać zator. Takie nagłe zablokowanie dopływu krwi powoduje zawał, w wyniku którego część serca ulega uszkodzeniu lub nawet całkowitemu zniszczeniu.
Kiedy myślicie o chorobie serca, zapewne przychodzą wam do głowy znajomi lub bliscy, którzy całymi latami skarżyli się na bóle w piersi i krótki oddech, zanim doszło do najgorszego. Jednakże u większości Amerykanów umierających na zawał serca pierwszy jego objaw bywa ostatnim1. Mówi się wtedy o „nagłej śmierci sercowej” – zgon następuje w ciągu godziny od pierwszych objawów. Inaczej mówiąc, możecie nawet nie zdawać sobie sprawy z zagrożenia, a potem jest już za późno. Możecie czuć się świetnie, a w godzinę później nie ma was na świecie. Dlatego ważne jest przede wszystkim zapobieganie chorobie wieńcowej, nawet jeśli nie macie pewności, czy na nią cierpicie.
Pacjenci często pytają mnie: „Czy ta choroba nie jest po prostu skutkiem starości?”. Domyślam się, skąd się bierze to powszechne nieporozumienie. Przecież nasze serce w ciągu przeciętnego ludzkiego życia uderza dosłownie miliardy razy. Co w tym dziwnego, że w końcu kiedyś się psuje? Nic podobnego.
Dysponujemy silnymi dowodami na to, że w przeszłości istniały na świecie ogromne obszary, na których epidemia choroby wieńcowej po prostu nie występowała. Na przykład w znanych badaniach pod nazwą China-Cornell-Oxford Project uczeni analizowali nawyki żywieniowe i występowanie przewlekłych schorzeń u ludności wiejskich terenów Chin. W prowincji Guizhou, liczącej pół miliona mieszkańców, wśród mężczyzn poniżej sześćdziesiątego piątego roku życia nie odnotowano w ciągu trzech lat ani jednego przypadku śmierci, który można by przypisać chorobie wieńcowej2.
W latach trzydziestych i czterdziestych XX wieku wykształceni na Zachodzie lekarze pracujący w rozbudowanej sieci szpitali misyjnych na terenie Afryki Subsaharyjskiej zauważyli, że liczne przewlekłe choroby nękające populację tak zwanego wysoko rozwiniętego świata są w praktyce nieobecne w większej części tego kontynentu. W Ugandzie, wielomilionowym kraju wschodniej Afryki, chorobę wieńcową określono jako „prawie niewystępującą”3.
Ale może Afrykanie po prostu umierają wcześniej z powodu innych chorób i nie żyją dostatecznie długo, by doczekać śmiertelnego zawału? Nie. Lekarze porównywali wyniki sekcji zwłok mieszkańców Ugandy i Amerykanów zmarłych w takim samym wieku. Stwierdzili, że spośród 632 osób objętych badaniami w Saint Louis w stanie Missouri ofiarą zawału padło 136. A jak z 632 Ugandyjczykami? Jeden zawał. Obywatele Ugandy umierają na serce ponad sto razy rzadziej niż Amerykanie. Badacze byli równie poruszeni, kiedy przeanalizowali 800 dalszych przypadków śmierci w Ugandzie. Wśród ponad 1400 zmarłych poddanych autopsji znaleźli tylko jeden przypadek niewielkiego, zaleczonego uszkodzenia serca, co znaczy, że zawał nie był śmiertelny. W uprzemysłowionym świecie choroba wieńcowa jest czołowym zabójcą. W centralnej Afryce jest taką rzadkością, że zabija tylko jednego na tysiąc ludzi4.
Badania nad imigracją pokazują, że ta odporność na choroby serca nie ma źródła w afrykańskich genach. Kiedy ludzie przenoszą się z obszarów małego ryzyka do bardziej zagrożonych, przejmując styl życia i nawyki żywieniowe swojej nowej ojczyzny, odsetek chorych rośnie gwałtownie5. Wyjątkowo niskie wskaźniki schorzeń serca na prowincji Chin i w Afryce przypisuje się wyjątkowo niskiemu poziomowi cholesterolu u przedstawicieli tych populacji. Chociaż diety Chińczyków i Afrykanów są bardzo odmienne, mają coś wspólnego: w obu przypadkach podstawą jest żywność pochodzenia roślinnego, zboża i warzywa. Dzięki spożywaniu dużej ilości substancji włóknistych, a znikomej tłuszczów zwierzęcych średni poziom cholesterolu pozostaje poniżej 150 mg/dl6, 7, podobnie jak u osób przestrzegających nowoczesnej diety roślinnej8.
Jaki z tego wszystkiego wypływa wniosek? Że pojawienie się choroby wieńcowej zależy od naszego własnego wyboru.
Jeśli przyjrzymy się uzębieniu ludzi, którzy żyli ponad dziesięć tysięcy lat przed wynalezieniem szczoteczki do zębów, zauważymy, że nie ma w nim prawie wcale ubytków9. Przez całe życie nigdy nie czyścili zębów, a mimo to nie mieli dziur. To dlatego, że nie wynaleziono wtedy jeszcze słodkich batonów. Jeśli dziś psują nam się zęby, to dlatego, że przyjemność jedzenia słodyczy przedkładamy nad koszty leczenia i nieprzyjemne chwile w fotelu dentystycznym. Oczywiście sam też czasem ulegam pokusie – mam dobrego stomatologa! Ale co powiedzieć, jeśli chodzi o osad nie na zębach, ale w naszych tętnicach? To już nie jest kwestia usuwania kamienia nazębnego. To kwestia życia i śmierci.
Choroba niedokrwienna serca to najbardziej prawdopodobna przyczyna śmierci naszej i naszych bliskich. Oczywiście każdy ma prawo decydować o tym, co je i jaki tryb życia prowadzi, ale czy nie powinniśmy podejmować tych decyzji bardziej świadomie, po zapoznaniu się z możliwymi do przewidzenia konsekwencjami naszych zachowań? Tak jak możemy stronić od słodyczy, które niszczą uzębienie, możemy również unikać żywności obfitującej w tłuszcze trans, tłuszcze nasycone i cholesterol, która zatyka tętnice.
Przyjrzyjmy się, jak w ciągu naszego życia rozwija się choroba wieńcowa. Jakie proste wybory w kwestii diety dokonywane na dowolnym etapie mogą jej zapobiec, wstrzymać jej postępy, a nawet je odwrócić, zanim będzie za późno?
Amerykańskie Stowarzyszenie na rzecz Serca (American Heart Association) zaleca osobom narażonym na chorobę wieńcową, by skonsultowały się ze swoimi lekarzami w kwestii suplementów zawierających oleje rybie omega-310. Po części za sprawą takich zaleceń kapsułki z tymi olejami stały się wielomiliardowym biznesem. Spożywamy obecnie ponad sto tysięcy ton olejów rybnych rocznie11.
Ale co mówi o tym nauka? Czy powszechne przekonanie o zbawiennym działaniu tych olejów, mających zapobiegać chorobom serca i je leczyć, nie jest mitem? Systematyczny przegląd badań opublikowany w „Journal of the American Medical Association” obejmuje wszystkie najbardziej rzetelne kliniczne próby oceny wpływu tłuszczów omega-3 na długość życia, prawdopodobieństwo zawału serca i nagłej śmierci. Uwzględniono prace odnoszące się nie tylko do olejów rybich, lecz także do zaleceń, by spożywać jak najwięcej tłustych ryb. Co się okazało? Badacze nie stwierdzili żadnego działania zapobiegającego chorobom serca ani zmniejszającego śmiertelność na skutek zawału czy z innych powodów12.
A w przypadku osoby, która przeżyła już zawał i chce zapobiec kolejnemu? Również tu oleje rybie nie przynoszą żadnej korzyści13.
Skąd się więc właściwie wziął pomysł, że tłuszcze omega-3 zawarte w rybach i oparte na olejach rybnych suplementy są dla nas korzystne? Sądzono w swoim czasie, że Eskimosi nie cierpią na choroby serca, lecz okazało się to mitem14. Natomiast wyniki pewnych wcześniejszych prac wyglądały obiecująco. Na przykład w głośnych badaniach DART z lat osiemdziesiątych, obejmujących dwa tysiące osób, wśród tych, którym zalecano spożywanie tłustych ryb, śmiertelność była mniejsza o 29 procent15. To robi wrażenie, nic więc dziwnego, że wyniki tych badań cieszyły się dużym zainteresowaniem. Entuzjaści zdają się jednak nie pamiętać o drugim cyklu prac, DART-2, który przyniósł dokładnie odwrotne dane. Badania przeprowadzone przez ten sam zespół naukowców objęły jeszcze większą grupę – trzy tysiące osób – lecz tym razem uczestnicy, którym zalecano jedzenie tłustych ryb, a w szczególności ci, którzy zażywali olej rybny w kapsułkach, okazali się bardziej narażeni na śmierć w wyniku zawału16, 17.
Po zestawieniu wszystkich badań uczeni doszli do wniosku, że stosowanie tłuszczów omega-3 w codziennej praktyce klinicznej nie znajduje uzasadnienia18. Co powinni czynić lekarze, kiedy ich pacjenci, kierując się zaleceniem Amerykańskiego Stowarzyszenia na rzecz Serca, dopytują o suplementy z olejem rybnym? Dyrektor wydziału lipidów i metabolizmu z Instytutu Chorób Krążenia Szkoły Medycznej Mount Sinai ujął to następująco: „Wobec negatywnego wyniku tej metaanalizy i innych podobnych naszym zadaniem [jako lekarzy] powinno być powstrzymanie pacjentów przed korzystaniem z tych silnie skomercjalizowanych suplementów”19.
Praca opublikowana w 1953 roku w „Journal of the American Medical Association” radykalnie zmieniła nasze poglądy na przebieg chorób serca. Badacze przeprowadzili serię trzystu sekcji zwłok Amerykanów w wieku około dwudziestu dwóch lat, poległych w wojnie koreańskiej. Co szokujące, u 77 procent tych żołnierzy stwierdzono wyraźne objawy miażdżycy naczyń wieńcowych. U niektórych tętnice były zablokowane nawet w 90 procentach lub więcej20. Badanie to wykazało dobitnie, że „sklerotyczne zmiany w naczyniach wieńcowych pojawiają się na całe lata i dekady przedtem, zanim choroba niedokrwienna serca stanie się klinicznie rozpoznawalna”21.
Późniejsze badania nad ofiarami nieszczęśliwych wypadków w wieku od trzech do dwudziestu sześciu lat ujawniły, że złogi tłuszczu – pierwszy etap arteriosklerozy – występują u niemal wszystkich amerykańskich dzieci około dziesiątego roku życia22. Gdy dochodzimy do dwudziestki i trzydziestki, złogi mogą mieć już postać pełnowymiarowych płytek miażdżycowych, takich, jakie stwierdzono u młodych amerykańskich żołnierzy poległych w Korei. A kiedy mamy czterdzieści lub pięćdziesiąt lat, zaczynają nas one zabijać.
Jeśli czytelnik tych słów ma więcej niż dziesięć lat, pytanie nie brzmi, czy chciałby przez zdrowszy sposób odżywiania zapobiec chorobie wieńcowej, tylko czy chce w ten sposób odwrócić zmiany chorobowe, które najprawdopodobniej już u niego występują.
Ale jak wcześnie te złogi tłuszczowe zaczynają się pojawiać? Arterioskleroza może zacząć się jeszcze przed urodzeniem. Włoscy naukowcy badali stan tętnic u poronionych płodów i wcześniaków, które zmarły krótko po porodzie. Okazało się, że u tych, których matki miały wysoki poziom cholesterolu, częściej występowały uszkodzenia naczyń23. Odkrycie to sugeruje, że początki arteriosklerozy mogą się wiązać z nieprawidłowym odżywianiem nie tylko w dzieciństwie, ale nawet podczas ciąży.
Powszechnie wiadomo, że kobiety ciężarne powinny wystrzegać się palenia i alkoholu. W interesie następnego pokolenia leży, by również odpowiednio wcześnie zaczęły się zdrowiej odżywiać.
Według Williama C. Robertsa, redaktora naczelnego „American Journal of Cardiology”, jedynym czynnikiem ryzyka sprzyjającym tworzeniu się płytek miażdżycowych jest cholesterol, zwłaszcza podwyższony poziom cholesterolu LDL we krwi24. Istotnie, LDL jest określany jako „zły cholesterol”, ponieważ jest nośnikiem, za pomocą którego cholesterol osadza się w naszych tętnicach. Sekcje tysięcy młodych ofiar wypadków wykazały, że poziom cholesterolu we krwi ściśle koreluje z rozmiarami zmian miażdżycowych w tętnicach25. Aby znacząco obniżyć u siebie poziom cholesterolu LDL, musicie radykalnie ograniczyć spożycie trzech rodzajów substancji: po pierwsze tłuszczów trans, które są obecne w produktach wysoko przetworzonych, a w naturze – w mięsie oraz nabiale; po drugie tłuszczów nasyconych, występujących głównie w żywności pochodzenia zwierzęcego i tak zwanym śmieciowym jedzeniu; po trzecie – w mniejszym stopniu – naturalnego cholesterolu, który jest obecny wyłącznie w produktach zwierzęcych, zwłaszcza w jajach26.
Czy zauważyliście prawidłowość? Wszystkie trzy źródła złego cholesterolu – który jest najważniejszym czynnikiem ryzyka naszego zabójcy numer jeden – wiążą się z produktami zwierzęcymi i żywnością wysoko przetworzoną. Prawdopodobnie tłumaczy to, dlaczego w populacjach trzymających się tradycyjnej diety opartej na pokarmach roślinnych w zasadzie nie występuje epidemia chorób serca.
Dr Roberts był nie tylko przez ponad trzydzieści lat redaktorem naczelnym „American Journal of Cardiology”, lecz także dyrektorem Baylor Heart and Vascular Institute. Ma na swoim koncie ponad tysiąc publikacji naukowych i jest autorem kilkunastu książek z dziedziny kardiologii. Zna się więc na tych sprawach.
W artykule wstępnym zatytułowanym It’s the Cholesterol, Stupid! (To cholesterol, głupcze!) wskazuje on, jak już było powiedziane, że w przypadku choroby wieńcowej istnieje tylko jeden istotny czynnik ryzyka: cholesterol27. Możesz być otyły, cierpieć na cukrzycę, dużo palić i unikać wysiłku fizycznego – twierdzi Roberts – a mimo to nie wystąpią u ciebie zmiany miażdżycowe, dopóki cholesterol w twojej krwi utrzymuje się na dostatecznie niskim poziomie.
Optymalny poziom cholesterolu LDL wynosi prawdopodobnie 50 do 70 mg/dl i najwyraźniej im go mniej, tym lepiej. To poziom, z którego startujesz w chwili narodzin, poziom obserwowany w populacjach, w których w zasadzie nie spotyka się chorób serca, a także poziom, przy którym postępy miażdżycy ulegają zahamowaniu28. LDL na poziomie około 70 mg/dl odpowiada całkowitej zawartości cholesterolu rzędu 150 mg/dl. W słynnym badaniu znanym jako Framingham Heart Study, długofalowym projekcie mającym na celu zidentyfikowanie czynników ryzyka choroby wieńcowej, poniżej tej wartości nie stwierdzono żadnych przypadków śmierci z powodu zawału serca29. Naszym celem powinno być więc sprowadzenie poziomu cholesterolu poniżej 150 mg/dl w całej populacji. „Jeśli to osiągniemy – pisze dr Roberts – wielka plaga zachodniej cywilizacji zostanie w praktyce wyeliminowana”30.
Średni poziom cholesterolu u mieszkańców Stanów Zjednoczonych jest o wiele wyższy niż 150 mg/dl, oscyluje wokół 200 mg/dl. Jeśli analiza krwi wykaże, że masz 200 mg/dl cholesterolu, twój lekarz powie ci, że utrzymujesz się w normie. Lecz w społeczeństwie, dla którego śmierć w wyniku zawału serca jest czymś powszednim, „normalny” poziom cholesterolu nie jest chyba powodem do radości.
Aby uchronić się przed niebezpieczeństwem zawału, powinieneś utrzymywać poziom cholesterolu LDL poniżej 70 mg/dl. Według dr. Robertsa są tylko dwa sposoby, by osiągnąć to w skali całej populacji: trzymać sto milionów Amerykanów przez całe życie na lekach albo przekonać ich, by zasadniczą część ich diety stanowiły nisko przetworzone pokarmy roślinne31.
A więc leki lub dieta. Farmaceutyki obniżające poziom cholesterolu są czymś powszechnie dostępnym, więc po co zmieniać nawyki żywieniowe, skoro można po prostu do końca życia łykać codziennie pigułkę? Niestety, jak zobaczymy w rozdziale 15, leki te, nawet łagodnie rzecz biorąc, nie są tak skuteczne, jak się potocznie sądzi, a ponadto mogą wywoływać niepożądane efekty uboczne.
Obniżający poziom cholesterolu lek o nazwie Lipitor jest najlepiej sprzedającym się medykamentem w historii, wartość jego sprzedaży na całym świecie przekroczyła 140 miliardów dolarów32. Leki z tej kategorii spotykają się w amerykańskim środowisku medycznym z takim entuzjazmem, że niektórzy przedstawiciele administracji ochrony zdrowia proponują podobno, by dodawać je do wody w kranie, jak to się czyni z fluorem33. Jedno z czasopism kardiologicznych sugerowało nawet półżartem, że restauracje typu fast food powinny oferować je obok keczupu dla zneutralizowania szkodliwego działania niezdrowych potraw34.
W przypadku osób poważnie zagrożonych chorobami serca, które nie chcą lub nie mogą obniżyć swojego poziomu cholesterolu w sposób naturalny za pomocą odpowiedniej diety, korzyści z zażywania tych leków są większe niż ryzyko. Powodują one jednak różne działania niepożądane, na przykład mogą szkodzić wątrobie lub mięśniom. Od pacjentów przyjmujących leki obniżające cholesterol niektórzy lekarze wymagają regularnego badania krwi, właśnie dlatego, by kontrolować stan wątroby. Szuka się także we krwi produktów rozpadu tkanki mięśniowej. Biopsje dowodzą, że leki te powodują uszkodzenia mięśni, nawet jeśli badania krwi tego nie potwierdzają, a pacjent nie odczuwa żadnego bólu ani osłabienia35. Związane z tym obniżenie siły mięśni i sprawności fizycznej może nie być wielkim problemem dla osób młodych, ale u seniorów podwyższa ryzyko upadków i urazów36.
Niedawno podniesiono także inne zagadnienia. W 2012 roku amerykańska Agencja Żywności i Leków nałożyła na producentów obowiązek umieszczania na opakowaniu leków przeciwcholesterolowych ostrzeżenia, że mogą one mieć niepożądany wpływ na pracę mózgu, na przykład powodować zaniki pamięci lub dezorientację. Wydaje się również, że zwiększają one niebezpieczeństwo cukrzycy37. Badania przeprowadzone w 2013 roku na kilku tysiącach pacjentek z rakiem piersi wskazują, że długotrwałe stosowanie tych leków może u kobiet nawet dwukrotnie zwiększać ryzyko tego nowotworu38. Największym zabójcą kobiet jest wciąż choroba wieńcowa, a nie rak piersi, więc korzyści być może są większe niż zagrożenie, ale po co narażać się na jakiekolwiek ryzyko, skoro można obniżyć sobie cholesterol w naturalny sposób?
Dieta oparta na pokarmach roślinnych obniża poziom cholesterolu równie skutecznie jak najdoskonalsze leki, przy tym bez niebezpiecznych efektów ubocznych39. W istocie „efekty uboczne” zdrowego sposobu odżywiania są raczej korzystne – zmniejsza się ryzyko nowotworów, nie ma zagrożenia dla wątroby i mózgu. Zajmiemy się tym w dalszej części książki.
Nigdy nie jest za wcześnie, by zacząć się zdrowo odżywiać, ale czy może być za późno? Tacy pionierzy zdrowego stylu życia jak Nathan Pritikin, Dean Ornish i Caldwell Esselstyn jr przestawiali pacjentów z zaawansowaną chorobą wieńcową na dietę roślinną zbliżoną do praktykowanej przez ludy azjatyckie i afrykańskie, które nie cierpią na schorzenia serca. Mieli nadzieję, że zdrowa dieta powstrzyma procesy chorobowe i nie pozwoli im się pogłębiać.
Zdarzyło się jednak coś niezwykłego.
Schorzenia pacjentów zaczęły się cofać. Ich stan zdrowia się poprawiał. Gdy tylko porzucili dietę zapychającą im tętnice, ich organizmy były zdolne do likwidacji złogów, które sobie wcześniej wytworzyły. Tętnice przeczyściły się bez udziału leków czy interwencji chirurgicznej, nawet w przypadku niektórych pacjentów z rozległą chorobą wieńcową obejmującą trzy główne tętnice. Najwidoczniej ciała tych ludzi cały czas były gotowe do wyzdrowienia, tylko wcześniej nie dano im na to szansy40.
Pozwólcie, że podzielę się z wami tym, co nazwano „najlepiej skrywanym sekretem medycyny”41: ludzkie ciało uzdrawia się samo, jeśli stworzy mu się odpowiednie warunki. Kiedy mocno walniesz się golenią o stolik do kawy, pojawi się na niej zaczerwienienie i bolesna opuchlizna. Jeśli pozwolisz organizmowi użyć jego własnej magii, noga sama wróci do normy. Ale jeśli będziesz uderzał się w to miejsce po trzy razy dziennie, przy śniadaniu, lunchu i obiedzie? Oczywiście nie wyzdrowiejesz nigdy.
Mógłbyś pójść do lekarza i poskarżyć się na ból nogi. „Żaden problem” – powie i sięgnie po druk, by wypisać ci receptę na środki przeciwbólowe. Wrócisz do domu, w dalszym ciągu będziesz obijał nogę o meble, ale dzięki pigułkom poczujesz się o wiele lepiej. Dzięki wam, niebiosa, za nowoczesną medycynę! To właśnie dzieje się, kiedy ludzie zażywają nitroglicerynę, by pozbyć się bólu w piersiach. Lekarstwo może przynieść wielką ulgę, lecz w żaden sposób nie wpływa na ukrytą przyczynę dolegliwości.
Twoje ciało dąży do odzyskania zdrowia, musisz mu tylko na to pozwolić. Jeśli jednak odnawiasz uraz trzy razy dziennie, to przerywasz proces ozdrowieńczy. Spójrzmy na związek palenia tytoniu z rakiem płuc. Jedną z najbardziej zdumiewających rzeczy, jakich się dowiedziałem podczas studiów medycznych, był fakt, że po piętnastu latach od rzucenia nałogu prawdopodobieństwo wystąpienia u ciebie nowotworu zrównuje się z tym samym wskaźnikiem dla osoby, która nie paliła nigdy42. Twoje płuca potrafią oczyścić się z całej tej nagromadzonej smoły i w końcu są w takim stanie, jakbyś nigdy nie miał w ustach papierosa.
Ciało chce być zdrowe. Każdej nocy w twoim życiu palacza, kiedy zapadasz w sen, rusza od nowa proces leczenia, który trwa aż do chwili, gdy… bum!… zapalasz nazajutrz rano pierwszego papierosa. Każdy wdech na nowo rani twoje płuca i podobnie każdy kęs niezdrowej żywności rani twoje tętnice. Możesz zachować umiar i tłuc się mniejszym młotkiem, ale po co w ogóle się bić? Lepiej świadomie wybrać inną drogę, zaniechać niszczenia własnego organizmu i dopuścić do głosu naturalny proces powrotu do zdrowia.
Niezdrowa dieta nie tylko zmienia budowę twoich tętnic, może również wpływać na ich funkcjonowanie. Tętnice to nie są zwykłe rurki, którymi płynie krew. To żywe i ruchliwe organy. Od prawie dwóch dziesięcioleci wiemy, że jedno danie typu fast food – w badaniu użyto McMuffina z kotletem wieprzowym i jajkiem – potrafi usztywnić tętnice na całe godziny, o połowę zmniejszając ich normalną zdolność do rozluźnienia się43. A kiedy pięć czy sześć godzin później ten stan zapalny zaczyna się cofać, przychodzi pora na lunch! I tętnice zapycha kolejna porcja niezdrowej żywności. W ten sposób naczynia krwionośne wielu mieszkańców Ameryki znajdują się w przewlekłym stanie zapalnym, o niewielkim natężeniu, lecz na dłuższą metę niebezpiecznym. Niezdrowe jedzenie wyrządza organizmowi szkody nie tylko na przestrzeni całych lat, lecz również tu i teraz, gdy tylko przejdzie przez twoje usta.
Pierwotnie badacze przypisywali całą winę tłuszczom zwierzęcym lub proteinom tego samego pochodzenia, lecz ostatnio skupiają uwagę na produkowanych przez bakterie substancjach określanych jako endotoksyny. Niektóre produkty żywnościowe, takie jak mięso, są środowiskiem bakterii, które mogą wywoływać stany zapalne, nawet jeśli posiłek jest gotowany. Endotoksyny nie rozkładają się w temperaturze gotowania, nie niszczą ich też kwasy żołądkowe ani enzymy trawienne, więc po spożyciu produktów pochodzenia zwierzęcego pozostają w naszych jelitach. Przypuszcza się, że następnie wraz z tłuszczami nasyconymi jako nośnikiem przenikają do krwiobiegu, wywołując w tętnicach reakcje zapalne44.
Być może wyjaśnia to, dlaczego pacjenci ze schorzeniami serca odczuwają ulgę po przejściu na dietę złożoną głównie z produktów roślinnych – owoców, warzyw, zbóż i roślin strączkowych. Dr Ornish podaje, że u pacjentów przestawionych na dietę roślinną liczba ataków duszności w ciągu zaledwie kilku tygodni spada o 91 procent, niezależnie od tego, czy wykonują zalecane ćwiczenia fizyczne45, czy nie46. Błyskawiczne ustąpienie dolegliwości, do którego dochodzi na długo przed tym, zanim organizm ma szansę uwolnić się od płytek miażdżycowych, sugeruje, że dieta roślinna nie tylko wspomaga oczyszczanie tętnic, lecz także poprawia ich bieżące funkcjonowanie. Dla kontrastu: w grupie kontrolnej pacjentów, którym zalecono, by kierowali się radami swoich lekarzy, liczba ataków dusznicy bolesnej wzrosła o 186 procent47. Nic dziwnego, że ich stan się pogorszył, skoro nadal spożywali te same pokarmy, które niszczyły ich tętnice.
O sile sprawczej zmian w diecie wiemy od dziesięcioleci. Dla przykładu: w 1977 roku „American Heart Journal” opublikował artykuł zatytułowany Dusznica bolesna a dieta wegańska. Na dietę wegańską składają się wyłącznie pokarmy roślinne, nie ma mowy o mięsie, nabiale czy jajach. Lekarze opisali w tym artykule przypadki w rodzaju pana F. W. (aby chronić prywatność pacjentów, używa się często samych inicjałów), sześćdziesięciopięcioletniego mężczyzny cierpiącego na tak silne bóle w piersi, że musiał zatrzymywać się co dziewięć lub dziesięć kroków. Nie był w stanie nawet pójść do skrzynki na listy. Przeszedł na dietę wegańską i w ciągu kilku dni bóle się uspokoiły, a po paru miesiącach podobno chodził po górach, nie doznając przy tym żadnych dolegliwości48.
Może nie dojrzałeś jeszcze do tego, by zacząć zdrowiej się odżywiać? Cóż, mamy już nową klasę leków na chorobę wieńcową, takich jak na przykład ranolazyna (nazwa handlowa Ranexa). Przedstawiciel koncernu farmaceutycznego sugeruje, że produkt ten jest przeznaczony dla osób „niezdolnych do przestrzegania zasad obowiązujących przy diecie wegańskiej”49. Koszty kuracji przekraczają dwa tysiące dolarów rocznie, za to efekty uboczne są znikome. To działa… mówiąc językiem technicznym. Przy stosowaniu maksymalnej dawki Ranexa pozwala na przedłużenie ćwiczeń fizycznych o 33,5 sekundy50. Więcej niż pół minuty! Nie wygląda na to, żeby pacjenci, którzy wybiorą to wyjście, wspinali się w niedługim czasie na góry.