Jak się nie odchudzać. Przełomowa metoda zdrowej i trwałej utraty wagi - Michael Greger - ebook

Jak się nie odchudzać. Przełomowa metoda zdrowej i trwałej utraty wagi ebook

Greger Michael

4,8

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.

12 osób interesuje się tą książką

Opis

Poznaj najnowsze osiągnięcia naukowe stojące za długoterminowym sukcesem w odchudzaniu, dzięki nowej książce autora światowego bestsellera Jak nie umrzeć przedwcześnie. Co jeść, aby dłużej cieszyć się zdrowiem.

Wydaje się, że każdy miesiąc przynosi modę na nową dietę, jednak wskaźniki otyłości wciąż niepokojąco rosną, a wraz z nimi liczba chorób i problemów zdrowotnych. Autor, światowej sławy ekspert w dziedzinie żywienia, skupia się na najnowszych badaniach dotyczących głównych przyczyn i sposobów leczenia otyłości. W rewolucyjnej publikacji prezentuje kluczowe elementy idealnej diety odchudzającej – czynniki takie jak gęstość kalorii, indeks insulinowy i wpływ żywności na mikrobiom jelitowy – pokazując, że odżywianie roślinne ma kluczowe znaczenie w odchudzaniu.

Doktor Greger stworzył od podstaw najlepszy przewodnik dotyczący odchudzania, stosując ponadczasowe, proaktywne podejście, które jest w stanie sprostać każdemu trendowi. Pełna praktycznych porad i przełomowych badań dietetycznych publikacja położy kres odchudzaniu i zastąpi ciągłe zmagania z utratą wagi prostym, zdrowym i zrównoważonym stylem życia.

Dr Michael Greger - amerykański lekarz i autor zajmujący się tematyką zdrowia publicznego, znany z propagowania zdrowego stylu życia i diety roślinnej. Ukończył Uniwersytet Cornella. Jeden z założycieli Amerykańskiego Uniwersytetu Medycyny Stylu Życia. Nagrał ponad 2000 filmów o zdrowiu, które są nieodpłatnie dostępne na jego stronie NutritionFacts.org

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 1569

Oceny
4,8 (4 oceny)
3
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
barabiel1965

Dobrze spędzony czas

Kazdy, kto próbował schudnąć, powinien przeczytać tę książkę. Twierdzenia autora są poparte badaniami, nie daje on złotej recepty ale pozwala poszerzyć wiedzę i nie dać się nabrać na kolejne diety-cud.
00

Popularność




PRZEDMOWA

W GŁĄB KRÓLICZEJ NORY

Gdyby ist­niał jakiś bez­pieczny, pro­sty, pozba­wiony skut­ków nie­po­żą­da­nych spo­sób na zapo­bie­ga­nie oty­ło­ści, z pew­no­ścią już byśmy o nim wie­dzieli, czyż nie?

Ja nie mam tej pew­no­ści.

Sza­cuje się, że zanim wie­dza uzy­skana na pod­sta­wie badań nauko­wych zosta­nie włą­czona do prak­tyki kli­nicz­nej, mija śred­nio 17 lat1. W mojej rodzi­nie brze­mien­nym w skutki przy­kła­dem dzia­ła­nia tej pra­wi­dło­wo­ści są cho­roby układu krą­że­nia. Już dzie­siątki lat temu w jed­nym z naj­bar­dziej pre­sti­żo­wych pism medycz­nych na świe­cie uka­zała się publi­ka­cja, w któ­rej dr Dean Ornish i jego współ­pra­cow­nicy przed­sta­wili dowody, że naszą główną przy­czynę zgo­nów da się leczyć za pomocą samej diety i zmiany stylu życia2 – nie­stety to feno­me­nalne odkry­cie zostało wów­czas cał­ko­wi­cie zigno­ro­wane3. Nawet teraz z powodu cho­rób układu krą­że­nia co roku umie­rają setki tysięcy Ame­ry­ka­nów, choć od 30 lat wiemy, że jest to pro­ces, który da się zatrzy­mać, a wręcz odwró­cić. Widzia­łem to na wła­sne oczy.

Takimi meto­dami jeden ze współ­cze­snych Orni­sha, Nata­niel Pri­ti­kin, wyle­czył ze schył­ko­wej nie­wy­dol­no­ści serca moją kochaną bab­cię. Miała 65 lat, gdy medy­cyna wydała na nią wyrok śmierci, ale – dzięki zdro­wemu odży­wia­niu – prze­żyła ich jesz­cze 31 i miała czas nacie­szyć się sze­ścior­giem wnu­cząt, z któ­rych jed­nym byłem ja.

Jeśli spo­sób na zabójcę numer jeden tylu kobiet i męż­czyzn można było prze­ga­pić i zagu­bić w jakiejś kró­li­czej norze, to co jesz­cze skrywa lite­ra­tura medyczna? Poszu­ki­wa­nie odpo­wie­dzi stało się moją życiową misją. Głów­nie po to posze­dłem na stu­dia medyczne i zało­ży­łem Nutri­tion­Facts.org.

A więc być może reme­dium na oty­łość – tak jak na cho­roby układu krą­że­nia – już ist­nieje? To wła­śnie mia­łem zamiar odkryć.

Jest jeden pro­blem: nie­na­wi­dzę ksią­żek o odchu­dza­niu. Wię­cej: nie­na­wi­dzę ksią­żek o odchu­dza­niu, któ­rych auto­rzy udają, że nie­na­wi­dzą ksią­żek o odchu­dza­niu, choć z lubo­ścią powta­rzają takie same absurdy. Ta książka jest dla osób, które chcą fak­tów – nie wypeł­nia­czy, wytwo­rów fan­ta­zji czy gadki szmatki. Jeśli ocze­ku­jesz oso­bi­stych świa­dectw i zdjęć „przed i po”, to czy­tasz nie­wła­ściwą pozy­cję. Tam, gdzie są dowody, nie potrzeba aneg­dot. Pewien har­wardzki socjo­log nauki nazywa argu­men­ta­cję za pomocą aneg­dot „celową próbą kon­stru­owa­nia wia­ry­god­no­ści”4. Cóż, jeśli nie stoi za tobą nauka, jedyne, czym dys­po­nu­jesz, to „histo­rie suk­cesu”.

Mnie nie inte­re­sują poje­dynki na aneg­doty ani die­te­tyczne dogmaty, prze­ko­na­nia czy opi­nie. Inte­re­suje mnie nauka. Gdy w grę wcho­dzą życio­wej wagi decy­zje doty­czące cze­goś tak waż­nego jak zdro­wie twoje i two­ich bli­skich, to dla mnie ist­nieje tylko jedno pyta­nie: co na ten temat mówią aktu­alne naj­wyż­szej jako­ści dane naukowe. To wła­śnie sta­ra­łem się zawrzeć w tej książce.

Książki o odchu­dza­niu czę­sto ofe­rują pseu­do­nau­kowy beł­kot w prze­bra­niu nauki. Jak nie­przy­go­to­wany czy­tel­nik ma odróż­nić jedno od dru­giego i wybrać coś spo­mię­dzy kon­ku­ru­ją­cych ze sobą twier­dzeń? Nic dziw­nego, że ludzie chęt­nie garną się do auto­ry­te­tów; po pro­stu chcą, by ktoś zde­cy­do­wał za nich. Jed­nak nikt nie rodzi się z gotową wie­dzą – czy­tel­nik ma prawo wie­dzieć, skąd auto­rzy czer­pią infor­ma­cje, które mu ser­wują, i samo­dziel­nie spraw­dzić ich praw­dzi­wość oraz wia­ry­god­ność pocho­dze­nia. Dla­tego zaple­cze naukowe wolę pre­zen­to­wać w for­ma­cie wideo na mojej stro­nie inter­ne­to­wej, gdzie mogę poka­zać ory­gi­nalne dane oraz linki do pobra­nia wszyst­kich źró­deł. A w tej książce sta­ra­łem się cyto­wać każde istotne usta­le­nie stanu fak­tycz­nego.

Moim celem było stwo­rze­nie oksy­mo­ronu: książki o odchu­dza­niu opar­tej na fak­tach.

STRZEŻ SIĘ, KONSUMENCIE

Chyba żaden inny obszar pro­ble­ma­tyki zdro­wia publicz­nego nie jest tak znie­kształ­cony przez oszu­stwa i dez­in­for­ma­cję jak żywie­nie. Nie­zli­czone prze­kła­ma­nia powo­dują, że spo­łe­czeń­stwo traci ogromne sumy, a także zdro­wie.

– Kon­fe­ren­cja Bia­łego Domu na temat żyw­no­ści, żywie­nia i zdro­wia5

Wku­rza was aktu­alny poli­tyczny kli­mat, w któ­rym kró­lują alter­na­tywne fakty i kabiny pogło­sowe? Witaj­cie w klu­bie. Cała budowla prze­my­słu die­te­tycz­nego została wznie­siona na fun­da­men­tach fał­szy­wych danych. Jesz­cze na długo przed erą post­prawdy w dzie­dzi­nie nauki o żywie­niu roiło się od wie­rut­nych kłamstw, a jedną z naj­gor­szych plag są chyba porad­niki die­te­tyczne. „Jakże czę­sto naj­bar­dziej hała­śliwe eks­tre­mi­styczne głosy zagłu­szają te mery­to­ryczne”, napi­sali na ich temat dwaj znani pro­fe­so­ro­wie, eks­perci w dzie­dzi­nie żywie­nia. „Cho­dzi prze­cież także o pie­nią­dze”6.

I to o duże pie­nią­dze. Co mie­siąc mamy nową modną dietę, nową rewe­la­cyjną metodę odchu­dza­nia – i każda kolejna się sprzeda, bo żadna nic nie da. Prze­mysł die­te­tyczny może przy­no­sić nawet 50 miliar­dów rocz­nie, a jego model biz­ne­sowy opiera się na powra­ca­ją­cych klien­tach7. Udrę­czeni poczu­ciem winy i nie­na­wi­ścią do sie­bie z powodu coraz to nowych pora­żek, ludzie dosłow­nie usta­wiają się w kolejce, by znów dać się nabrać. Mam nadzieję, że moja książka pomoże prze­rwać błędne koło i skoń­czyć z tymi bzdu­rami.

Poza korup­cyj­nym wpły­wem inte­re­sów han­dlo­wych jest jesz­cze ide­olo­gia. Zbyt czę­sto auto­rzy ksią­żek na temat odchu­dza­nia raczej zaciem­niają, niż obja­śniają, dobie­rają fakty tak, by paso­wały do ulu­bio­nej teo­rii, a pozo­stałe igno­rują – zgod­nie z przy­ję­tym zało­że­niem. Jest to prze­ci­wień­stwo podej­ścia nauko­wego. Według zasad praw­dzi­wej nauki wnio­ski wyni­kają z uzy­ska­nych dowo­dów, nie na odwrót. Nie­stety nawet trzy­ma­nie się spraw­dzo­nego spe­cja­li­stycz­nego piśmien­nic­twa nie wystar­cza. Zamiesz­czony w „The New England Jour­nal of Medi­cine” arty­kuł o mitach zwią­za­nych z oty­ło­ścią zawiera kon­klu­zję, że także w pismach medycz­nych „prze­wa­żają fał­szywe i pozba­wione opar­cia nauko­wego subiek­tywne prze­ko­na­nia”8. A skoro tak, to jedy­nym spo­so­bem dotar­cia do prawdy jest zanu­rze­nie się w tej pro­ble­ma­tyce tak głę­boko, by dotrzeć do źró­deł i samo­dziel­nie stu­dio­wać ory­gi­nalne prace, zamiast przyj­mo­wać za dobrą monetę oceny recen­zen­tów. Tylko kto ma na to czas? Na temat oty­ło­ści ist­nieje ponad pół miliona publi­ka­cji, a każ­dego dnia poja­wia się setka nowych. Nawet naukowcy pra­cu­jący wyłącz­nie na tym polu mogą nie być w sta­nie śle­dzić na bie­żąco niczego poza swoją wąską pod­spe­cja­li­za­cją. I tu wła­śnie jest miej­sce na to, co robi Nutri­tion­Facts.org. Co roku prze­cze­su­jemy za was dzie­siątki tysięcy badań. To praca, do jakiej zosta­łem stwo­rzony. Mój zespół i ja mie­li­śmy moż­li­wość naprawdę wytę­żyć mię­śnie, a im bar­dziej bolały, tym dalej się­ga­li­śmy, tym lepiej zda­wa­li­śmy sobie sprawę z war­to­ści tego wysiłku. Nawet „banalne” pyta­nia doty­czące odchu­dza­nia, na przy­kład: czy powinno się jadać śnia­da­nia, czy rezy­gno­wać z nich, albo czy lepiej jest ćwi­czyć przed posił­kami czy po nich, prze­ra­dzały się w ogromne pro­jekty badaw­cze wyma­ga­jące prze­czy­ta­nia tysięcy arty­ku­łów. A skoro nasz nie­zmor­do­wany zespół miał trud­no­ści z prze­szu­ka­niem tych sto­sów lite­ra­tury, prak­ty­ku­jący lekarz nie miałby na to żad­nych szans, a laik zagu­biłby się kom­plet­nie. Czy jesteś skraj­nie otyły, czy po pro­stu masz nad­wagę jak prze­ciętny Ame­ry­ka­nin, czy twoja syl­wetka jest ide­alna i taką chcesz utrzy­mać, naszym celem jest udo­stęp­nie­nie ci każ­dej metody, każ­dego poten­cjal­nego udo­sko­na­le­nia sztuki opty­mal­nej kon­troli wagi, poczy­na­jąc od samych pod­staw.

Wsze­dłem w ten pro­jekt z zamia­rem stwo­rze­nia desty­latu naj­wyż­szej jako­ści wie­dzy, ale ku mojej ogrom­nej rado­ści odkry­łem przy oka­zji mnó­stwo fan­ta­stycz­nych nowych narzę­dzi i metod. Rze­czy­wi­ście doko­pa­li­śmy się do ist­nego skarbca zaku­rzo­nych danych, jak tych o udo­wod­nio­nym w ran­do­mi­zo­wa­nych podwój­nie śle­pych bada­niach dzia­ła­niu popu­lar­nych przy­praw – w mini­mal­nym stop­niu przy­spie­sza­ją­cym utratę wagi. W świe­tle tak nie­wiel­kich spo­dzie­wa­nych korzy­ści nic dziw­nego, że te bada­nia ni­gdy nie ujrzały świa­tła dzien­nego. Udało nam się jed­nak prze­drzeć przez ist­nie­jącą bazę danych nauko­wych i zapro­po­no­wać nowa­tor­ską metodę eli­mi­no­wa­nia tkanki tłusz­czo­wej. Metoda ta zdaje się mieć mocne pod­stawy teo­re­tyczne, lecz ni­gdy nie została pod­dana prak­tycz­nej pró­bie, naj­pew­niej dla­tego, że nikt dotąd o tym nie pomy­ślał. Nie da się też na niej zaro­bić, ale jedyne korzy­ści, jakie mnie oso­bi­ście inte­re­sują, to korzy­ści zdro­wotne moich czy­tel­ni­ków. Dla­tego też oddaję na cele dobro­czynne 100 pro­cent hono­ra­riów, jakie otrzy­muję z płyt, wystą­pień publicz­nych i ksią­żek, także tej, którą macie przed sobą. Chcę tylko zro­bić dla wszyst­kich rodzin to, co Pri­ti­kin zro­bił dla mojej.

WPROWADZENIE

CZASAMI WIĘCEJ ZNACZY LEPIEJ

Mój agent lite­racki oświad­czył mi, że nikt nie będzie czy­tał gru­bej książki o odchu­dza­niu. Ludzie chcą ksią­żek cien­kich, szczu­płych jak ich wyma­rzona przy­szła syl­wetka. Przy­kro mi, że nie speł­niam ocze­ki­wań, ale nic na to nie pora­dzę. Chcia­łem udo­ku­men­to­wać i poprzeć fak­tami nauko­wymi każdą wska­zówkę, sztuczkę, korektę i każde posu­nię­cie, a dzięki temu udo­stęp­nić wszel­kie moż­liwe korzy­ści moim czy­tel­ni­kom – i tym oty­łym, i tym z nad­wagą, i tym, któ­rzy po pro­stu chcą zacho­wać ide­alną dla nich masę ciała. W mojej książce oma­wiam wszystko – od utrzy­my­wa­nia zdro­wej mikro­flory jeli­to­wej po ste­ro­wa­nie wła­snym meta­bo­li­zmem dzięki wyko­rzy­sta­niu chro­no­bio­lo­gii, dostra­ja­nia pór posił­ków do ryt­mów dobo­wych orga­ni­zmu. Każda jej część mogłaby sta­no­wić osobną pozy­cję. Fak­tem jest, że dla każ­dego z poru­szo­nych tema­tów sta­ra­li­śmy się zgro­ma­dzić mate­riały obję­to­ści dobrej książki, a potem z naj­bar­dziej obie­cu­ją­cych stra­te­gii wyeks­tra­ho­wać naj­bar­dziej prze­ko­nu­jące i real­nie moż­liwe do wpro­wa­dze­nia w życie kon­klu­zje. W rezul­ta­cie to wła­ści­wie 40 ksią­żek stresz­czo­nych w jed­nej. Tych, któ­rzy teraz ważą w rękach egzem­plarz i myślą: „To to ma być stresz­cze­nie?”, chciał­bym pocie­szyć, że mogą zali­czyć sobie lek­turę jako dodat­kowe ćwi­cze­nie opo­rowe.

Zale­żało mi na uwzględ­nie­niu wszyst­kich detali, tak aby podej­mo­wane przez was decy­zje doty­czące zdro­wia były jak naj­bar­dziej świa­dome, ale zawsze może­cie prze­sko­czyć do zamiesz­czo­nego na końcu każ­dej z czę­ści pod­su­mo­wa­nia i reko­men­da­cji. Chcia­łem jasno i pre­cy­zyj­nie przed­sta­wić, jak dosze­dłem do każ­dej z tych reko­men­da­cji, ale nie zamie­rzam być niczyim die­te­tycz­nym guru. Nie chcę, byście przyj­mo­wali cokol­wiek na wiarę, ale żeby­ście opie­rali się na fak­tach. W Odno­śni­kach zamie­ści­łem adres inter­ne­towy i kod QR dla peł­nej listy pra­wie pię­ciu tysięcy cyta­tów przy­wo­ła­nych w całej książce. Zaletą przed­sta­wie­nia ich online (poza odchu­dze­niem książki o 500 stron i oszczę­dze­niem kilku drzew) jest moż­li­wość prze­kie­ro­wa­nia czy­tel­nika bez­po­śred­nio do źró­dła, umoż­li­wie­nie mu pobra­nia PDF-a i samo­dziel­nego zapo­zna­nia się z cyto­waną pracą. Nie­które z moich wnio­sków są nauko­wymi pew­nia­kami, inne zaś mogą być nieco mniej oczy­wi­ste; sta­ra­łem się, by ta róż­nica była zawsze widoczna. Dzięki temu czy­tel­nik może wyro­bić sobie wła­sne zda­nie i zde­cy­do­wać, czy wpro­wa­dzić daną wska­zówkę w życie. Jeśli jakieś dane na popar­cie okre­ślo­nej reko­men­da­cji was nie prze­ko­nują, po pro­stu ją sobie daruj­cie. Korzyść z przed­sta­wie­nia cało­ści jest taka, że sami może­cie wybrać. Jak to ujął słynny uczony Carl Sagan (nawia­sem mówiąc, mój kolega z sąsied­niego pokoju w aka­de­miku Cor­nell!): „Nauka sama w sobie nie pod­po­wie czło­wie­kowi żad­nego przed­się­wzię­cia, ale z pew­no­ścią może wska­zać poten­cjalne kon­se­kwen­cje pod­ję­cia roz­ma­itych dzia­łań, które ma do wyboru”.9

PODLICZ SIĘ

CZY KALORIA RÓWNA SIĘ KALORII?

Teraz, gdy już wiemy, gdzie w spek­trum wagi od opty­mal­nej do cho­ro­bli­wie dużej prze­bie­gają gra­nice, przyj­rzyjmy się pew­nym pod­sta­wo­wym zało­że­niom. Pogląd, że kalo­ria z jed­nego źró­dła sprzyja tyciu tak samo, jak kalo­ria z każ­dego innego, jest sze­roko roz­po­wszech­niany przez prze­mysł spo­żyw­czy jako spo­sób na zdję­cie z sie­bie odpo­wie­dzial­no­ści. Coca-Cola miała nawet reklamę, w któ­rej pod­kre­ślała to jako „pro­sty zdro­wo­roz­sąd­kowy fakt”12. Jak to ujął szef wydziału nauk o żywie­niu na Uni­wer­sy­te­cie Harvarda, głów­nym argu­men­tem tej branży jest to, że „nad­mierne spo­ży­cie kalo­rii pocho­dzą­cych z mar­chwi nie będzie się róż­niło od nad­miernego spo­ży­cia kalo­rii w postaci sło­dzo­nych napo­jów gazo­wa­nych”13. A jeśli kalo­ria jest po pro­stu kalo­rią, to jakie ma zna­cze­nie, czym się żywimy?

Weźmy przy­kład mar­chwi i coca-coli. Choć prawdą jest, że w ści­śle kon­tro­lo­wa­nych bada­niach labo­ra­to­ryj­nych 240 kcal pozy­ska­nych z mar­chwi – 10 sztuk – będzie miał taki sam wpływ na bilans kalo­ryczny jak 240 kcal z butelki coli14, jed­nak to rów­na­nie nie wytrzy­muje próby real­nego życia. Płynne kalo­rie można wychłep­tać w cza­sie krót­szym niż minuta, ale zje­dze­nie 240 kalo­rii w postaci mar­che­wek może zająć czło­wie­kowi ponad 2,5 godziny cią­głego żucia (zmie­rzone)15. Może to skut­ko­wać nie tylko bólem żuchwy; 240 kcal to około pię­ciu szkla­nek – nie­wy­klu­czone, że w ogóle nie pomiesz­czą się w żołądku. Jak wszyst­kie żyw­no­ściowe pro­dukty roślinne, mar­chewki zawie­rają błon­nik, który zwięk­sza obję­tość poży­wie­nia bez dodat­ko­wego ładunku kalo­rycz­nego. Co wię­cej, nie zdo­łasz nawet przy­swoić sobie wszyst­kich kalo­rii znaj­du­ją­cych się w mar­chwi. Każdy, kto kie­dy­kol­wiek jadł kuku­ry­dzę, może potwier­dzić, że frag­menty pokarmu roślin­nego potra­fią prze­le­cieć nie­zmie­nione przez cały prze­wód pokar­mowy razem ze wszyst­kimi zawar­tymi w nich kalo­riami. Kalo­ria zni­ka­jąca w muszli klo­ze­to­wej jest bez wąt­pie­nia taką samą kalo­rią, jak każda inna, ale nie odłoży ci się w bio­drach.

Jesz­cze bliż­szy może wydać się przy­kład płat­ków śnia­da­nio­wych Che­erios w porów­na­niu z Froot Loops. Jak pod­kre­śla do upo­je­nia firma Kel­logg’s, ich froot loops mają mniej wię­cej tyle samo kalo­rii, co jakoby proz­dro­wotne che­erios kon­ku­ren­cji. A więc dla­czego Tukan Sam został wywo­łany do tablicy? (Byłem bie­głym w spra­wie sądo­wej prze­ciwko pro­du­cen­tom sło­dzo­nych płat­ków śnia­da­nio­wych, więc pozna­łem te argu­menty z pierw­szej ręki). Tak, oba rodzaje płat­ków mogą mieć taką samą kalo­rycz­ność, ale trzeba jesz­cze wziąć pod uwagę sty­mu­lu­jący łak­nie­nie wpływ wyso­kiej zawar­to­ści cukru16. W eks­pe­ry­men­cie, w któ­rym dzie­ciom naprze­mien­nie ofe­ro­wano płatki bar­dzo słod­kie i mniej słod­kie, gdyby zja­dały wię­cej che­erios niż froot loops, mogłyby spo­żyć wię­cej kalo­rii, ale stało się coś odwrot­nego. Dzieci brały sobie i zja­dały prze­cięt­nie o 77 pro­cent wię­cej słod­szych płat­ków. A więc nawet przy porów­ny­wal­nej kalo­rycz­no­ści jedze­nie wyso­ko­sło­dzo­nych płat­ków może pro­wa­dzić do nie­mal podwo­je­nia liczby przy­ję­tych kalo­rii17. Może i w labo­ra­to­rium kalo­ria równa się kalo­rii, ale w real­nym życiu by­naj­mniej. Jak się prze­ko­na­cie, ta sama por­cja kalo­rii spo­żyta o róż­nych porach dnia, przy innym roz­kła­dzie posił­ków, po róż­nej dłu­go­ści śnie może prze­ło­żyć się na różne ilo­ści tkanki tłusz­czo­wej. Cho­dzi nie tylko o to, co jemy, ale także jak i kiedy. A ten sam wynik na wadze może mieć różne zna­cze­nie w zależ­no­ści od rodzaju diety czy też oko­licz­no­ści. Możesz ważyć mniej, ale gro­ma­dzić wię­cej tkanki tłusz­czo­wej w sytu­acji odwod­nie­nia lub utraty masy mię­śnio­wej. A więc rzecz nie tylko w tym, ile kalo­rii spo­ży­wasz, a ile tra­cisz, i żeby mniej jeść, a wię­cej się ruszać. Oma­wiam to dalej na przy­kła­dzie słyn­nej serii badań więź­niów z Ver­mont, które wyka­zały, że w zależ­no­ści od rodzaju poży­wie­nia poda­wa­nego uczest­ni­kom cza­sami do uzy­ska­nia takiego samego przy­ro­stu wagi potrzeba było aż 100 tysięcy kalo­rii wię­cej. Dowie­cie się więc, jak udało im się sku­tecz­nie spo­wo­do­wać znik­nię­cie 100 tysięcy kalo­rii. Ale nie wybie­gajmy za daleko.

HISTORIA DETEKTYWISTYCZNA W CZTERECH CZĘŚCIACH

W czę­ści I zaczy­nam od opisu nara­sta­ją­cego pro­blemu oty­ło­ści – przy­czyn, kon­se­kwen­cji i dotych­czas sto­so­wa­nych roz­wią­zań. Odpo­wia­dam w niej na pyta­nia takie jak: Co wywo­łało eks­plo­zję tycia, która zaczęła się pod koniec lat 70. XX wieku? Czy nad­waga naprawdę jest tak groźna dla zdro­wia, jak „wszy­scy” mówią? A co można powie­dzieć o bez­pie­czeń­stwie i sku­tecz­no­ści metod nie­zwią­za­nych ze sty­lem życia, takich jak zmniej­sza­nie pojem­no­ści żołądka, leki odchu­dza­jące i suple­menty? Następ­nie, mając na celu stwo­rze­nie od zera opty­mal­nej stra­te­gii, całą część II poświę­ci­łem ana­li­zie ele­men­tów, które mogłyby wejść w skład ide­al­nego prze­pisu na pozby­cie się tkanki tłusz­czo­wej. W czę­ści III zoba­czymy, jak wszyst­kie znaj­du­jące się w obiegu diety stoją w sprzecz­no­ści z tą listą, i wspól­nie skom­po­nu­jemy zbiór głów­nych zasad zdro­wego i trwa­łego odchu­dza­nia. Dosta­nie­cie także narzę­dzia do oceny wszyst­kich naj­now­szych z nowych diet, nawet tych, które jesz­cze się nie poja­wiły. Dalej idą wspo­ma­ga­cze. W czę­ści IV odsła­niam wszyst­kie sztuczki i chwyty słu­żące przy­spie­sze­niu utraty wagi, owoc mojego wie­lo­let­niego prze­szu­ki­wa­nia lite­ra­tury medycz­nej. Dzięki nim można zmo­dy­fi­ko­wać dowolną dietę w taki spo­sób, by zmak­sy­ma­li­zo­wać roz­kład tkanki tłusz­czo­wej. Uło­ży­łem z nich pro­stą codzienną listę kon­tro­lną, z któ­rej każdy może sobie wybrać wła­sne port­fo­lio metod naj­lep­szych dla sie­bie. I uwaga, prze­strze­gam przed prze­cho­dze­niem od razu do tej czę­ści i poprze­sta­niem na tych szyb­kich korek­tach przy jed­no­cze­snym zacho­wa­niu dotych­cza­so­wych nawy­ków byle jakiego jedze­nia. Choć w rze­czy samej ist­nieją różne spo­soby na spo­ży­wa­nie tych samych pro­duk­tów, ale z lep­szymi efek­tami, moje wspo­ma­ga­cze mają zde­cy­do­wa­nie słu­żyć jako dodatki do ogól­nie zdro­wego jadło­spisu. W czę­ści koń­co­wej odno­szę się do wszyst­kich palą­cych pytań na temat spa­la­nia tłusz­czu. Jak naj­le­piej ćwi­czyć, aby uzy­skać mak­sy­malną utratę wagi? Jak bez­piecz­nie sty­mu­lo­wać prze­mianę mate­rii? Jaka jest opty­malna dawka snu? Co mówi nauka o die­tach keto­ge­nicz­nych, prze­ry­wa­nym poście i tre­ningu inter­wa­ło­wym o wyso­kiej inten­syw­no­ści? Przed­sta­wiam rów­nież czy­tel­ni­kom pewne szcze­gólne rodzaje pokar­mów, które speł­niają podwójną rolę: blo­ke­rów wchła­nia­nia tłusz­czu i spa­la­czy tłusz­czu oraz blo­ke­rów wchła­nia­nia skrobi i środ­ków hamu­ją­cych łak­nie­nie. A czy wie­dzie­li­ście na przy­kład, że różny czas, czę­sto­tli­wość i kom­po­zy­cja posił­ków też mają zna­cze­nie? Są nawet pro­dukty zapo­bie­ga­jące spo­wal­nia­niu meta­bo­li­zmu, czyli blo­ku­jące mecha­nizm, za pomocą któ­rego orga­nizm prze­szka­dza nam w odchu­dza­niu.

Scep­tyczni? I słusz­nie! Ja też byłem scep­tyczny. Wsze­dłem w to, myśląc, że skoń­czy się na wyszy­dze­niu zna­chor­skich sztu­czek z olej­kiem wężo­wym i tym podob­nymi oraz zaofe­ro­wa­niu mniej wię­cej stan­dar­do­wej wie­dzy o gubie­niu kalo­rii i pożyt­kach z siłowni. Wyobra­ża­łem sobie, że tym, co wyróżni moją pracę spo­śród innych, będzie wszech­stronne potrak­to­wa­nie tematu i głę­bo­kie zako­rze­nie­nie w nauce. Liczy­łem, że moja książka będzie w pewien spo­sób uni­ka­towa, ale raczej jako pozy­cja refe­ren­cyjna niż rewo­lu­cyjna. Z pew­no­ścią ni­gdy nie myśla­łem, że natknę się na jakąś nowa­tor­ską stra­te­gię odchu­dza­nia. Po pro­stu nie zda­wa­łem sobie sprawy, jak wiele nie­zna­nych dotąd dróg otwo­rzy się dzięki nowemu spoj­rze­niu na tak wiele aspek­tów ludz­kiej fizjo­lo­gii. Wią­za­nie tych naj­roz­ma­it­szych, naj­do­sko­nal­szych nici, by utkać z nich wzór odchu­dza­nia oparty na naj­le­piej udo­ku­men­to­wa­nych dowo­dach nauko­wych, było nie­zwy­kle eks­cy­tu­jące. Przed­się­wzię­cie gigan­tyczne, ale jakże satys­fak­cjo­nu­jące. Cza­sem ktoś pyta mnie, dla­czego nie wyjadę na waka­cje albo choćby nie zro­bię sobie wol­nego dnia. Muszę wtedy tłu­ma­czyć, że całe moje życie to jedne wiel­kie waka­cje. Jestem szczę­śliwy, że mogę prze­zna­czać swój czas na poma­ga­nie ludziom, a przy tym robię to, co spra­wia mi radość: uczę i dzielę się. Nie wyobra­żam sobie, bym mógł zaj­mo­wać się czymś innym.

roz­dział I

PROBLEM

PRZYCZYNY

Ile waży świat?

Oty­łość nie jest niczym nowym, ale epi­de­mia oty­ło­ści już tak. Od poje­dyn­czych kor­pu­lent­nych kró­lo­wych i kró­lów, jak Hen­ryk VIII i Ludwik VI (zwany Ludwi­kiem Gru­bym) 18 , prze­szli­śmy drogę do pan­de­mii oty­ło­ści, uwa­ża­nej dziś za jedno z naj­strasz­niej­szych i naj­go­rzej kon­tro­lo­wa­nych zagro­żeń zdro­wia publicz­nego naszych cza­sów19. Nad­wagę ma obec­nie 71 pro­cent Ame­ry­ka­nów, 40 pro­cent ma tak dużo tkanki tłusz­czo­wej, że można ich okre­ślić jako oty­łych, i ten­den­cji tej nie widać końca20. Wcze­śniej­sze raporty wska­zy­wały na przy­naj­mniej zmniej­sza­nie się tempa przy­ro­stu oty­ło­ści, ale te donie­sie­nia się nie potwier­dziły21. Ana­lo­gicz­nie wyda­wało nam się, że po 35 latach nie­prze­rwa­nie napły­wa­ją­cych złych wia­do­mo­ści szczyt plagi oty­ło­ści dzie­cię­cej mamy wresz­cie za sobą, ale one na­dal nad­cho­dzą22. Sta­ty­styki oty­ło­ści u dzieci i mło­dzieży wciąż rosną, już czwartą dekadę23.

W ubie­głym stu­le­ciu zacho­ro­wal­ność wzro­sła dzie­się­cio­krot­nie, od zale­d­wie jed­nego przy­padku na trzy­dzie­ści osób24 do dzi­siej­szego jed­nego na trzy, ale nie był to przy­rost stop­niowy. Coś się naj­wy­raź­niej stało pod koniec lat 70., i to nie tylko w Sta­nach Zjed­no­czo­nych25. Pan­de­mia oty­ło­ści wystar­to­wała mniej wię­cej w tym samym cza­sie, w latach 70. i 80. XX wieku, w więk­szo­ści kra­jów o wyso­kim pozio­mie zamoż­no­ści na całej kuli ziem­skiej. Fakt, że ten gwał­towny wzrost nastą­pił nie­mal jed­no­cze­śnie w całym świe­cie wysoko uprze­my­sło­wio­nym, suge­ruje wspólną przy­czynę26.

Co mogło być czyn­ni­kiem wyzwa­la­ją­cym?

Każdy poten­cjalny wek­tor musiałby mieć ze swej istoty glo­balny zasięg i być zbieżny w cza­sie z nara­sta­niem epi­de­mii, tak więc zmiana musia­łaby mieć swój począ­tek jakieś 40 lat temu i gwał­tow­nie roz­sze­rzać się na cały świat27. Jak w tym świe­tle wyglą­dają roz­ma­ite teo­rie? Nie­które obar­czają winą śro­do­wi­sko, które sami skon­stru­owa­li­śmy, wska­zu­jąc na przy­kład na ten­den­cje w pla­no­wa­niu miast spra­wia­jące, że miesz­kańcy są mniej skłonni do spa­ce­ro­wa­nia, prze­miesz­cza­nia się na rowe­rach czy robie­nia drob­nych zaku­pów spo­żyw­czych28. To jed­nak nie speł­nia kry­te­riów wia­ry­god­nej przy­czyny, jako że w odpo­wied­nich ramach cza­so­wych nie nastą­piła na świe­cie glo­balna zmiana w dzie­dzi­nie orga­ni­za­cji naszego życio­wego oto­cze­nia29.

Z son­dażu opi­nii setek decy­den­tów dowia­du­jemy się, że za przy­czynę epi­de­mii oty­ło­ści uznają oni „indy­wi­du­alny brak moty­wa­cji”30, co ma nie­wielki sens. Na przy­kład w Sta­nach Zjed­no­czo­nych plaga oty­ło­ści pod koniec lat 70. XX wieku objęła cały prze­krój popu­la­cji. Mam rozu­mieć, że wszyst­kie grupy spo­łeczne całej lud­no­ści Sta­nów Zjed­no­czo­nych doznały jed­no­cze­śnie nagłego spadku sil­nej woli?31 Nie­za­leż­nie od wieku, płci, przy­na­leż­no­ści etnicz­nej, postawy życio­wej i oso­bi­stych doświad­czeń wszy­scy dziw­nym zbie­giem oko­licz­no­ści w tym samym okre­sie kolek­tyw­nie utra­cili zdol­ność samo­kon­troli?

Od hipo­tezy o glo­bal­nej zmia­nie naszych cha­rak­te­rów łatwiej­sza do przy­ję­cia wydaje się ta doty­cząca glo­bal­nej zmiany stylu naszego życia32.

Dużo jedzenia, mało ruchu

Prze­mysł spo­żyw­czy obwi­nia brak aktyw­no­ści fizycz­nej. „Gdyby wszy­scy kon­su­menci ćwi­czyli”, oświad­czył dyrek­tor gene­ralny Pep­siCo, „zja­wi­sko oty­ło­ści by nie ist­niało”.33 Coca-Cola poszła o krok dalej i wydała 1,5 miliona dola­rów na stwo­rze­nie orga­ni­za­cji o nazwie Glo­bal Energy Balance Network mają­cej na celu zmi­ni­ma­li­zo­wa­nie roli spo­sobu odży­wia­nia w epi­de­mii oty­ło­ści. Wyciek wewnętrz­nych doku­men­tów firmy ujaw­nił plany wyko­rzy­sty­wa­nia tej przy­krywki jako „broni” słu­żą­cej „zmia­nie nar­ra­cji” na temat oty­ło­ści w „walce” z repre­zen­ta­cją zdro­wia publicz­nego34.

Tak­tyka ta jest tak powszech­nie sto­so­wana przez pro­du­cen­tów żyw­no­ści i napo­jów, że nawet docze­kała się wła­snej nazwy: „die­to­ściema”. Pew­nie obił wam się już o uszy ter­min „eko­ściema” ozna­cza­jący oszu­kań­cze prak­tyki firm, które udają, że są przy­ja­zne dla śro­do­wi­ska. Mia­nem die­to­ściemy okre­śla się przy­bie­ra­nie przez firmy pozo­rów, że sta­rają się przy­czy­nić do roz­wią­za­nia kry­zysu oty­ło­ści, gdy w rze­czy­wi­sto­ści bez­po­śred­nio się do niego przy­czy­niają35. Na przy­kład Nestlé, naj­więk­szy na świe­cie pro­du­cent żyw­no­ści, wystę­puje obec­nie jako „firma wio­dąca w obsza­rze żywie­nia, zdro­wia i dobro­stanu”36. Tak, ta Nestlé od osła­wio­nych Nestlé Nesquik, pro­du­cent płat­ków Cookie Crisp i ponad setki róż­nych rodza­jów sło­dy­czy, takich jak But­ter­fin­ger, Kit Kat, Goobers, Gob­stop­pers, Runts i Nerds. Jed­nym z jej haseł jest „Dobra żyw­ność, dobre życie”. Ow­szem, może i jej rodzynki w cze­ko­la­dzie mają w środku owoc, ale gene­ral­nie firma koja­rzy mi się raczej z Wil­lym Wonką niż ze zdro­wym try­bem życia. Wystar­czy powie­dzieć, że na jej stro­nie inter­ne­to­wej „Co Nestlé robi w spra­wie oty­ło­ści?” po klik­nię­ciu w link „Prze­czy­taj o naszym pro­gra­mie Zdrowe Dzie­ciaki” poja­wia się komu­ni­kat „nie zna­le­ziono strony”37.

Nie­usta­jące kor­po­ra­cyjne bicie w bębny i roz­gła­sza­nie zna­cze­nia braku aktyw­no­ści fizycz­nej naj­wy­raź­niej jest sku­teczne. W odpo­wie­dzi na pyta­nie son­da­żowe insty­tutu bada­nia opi­nii publicz­nej Har­ris Inte­rac­tive („Którą z poniż­szych uwa­żasz za główną przy­czynę roz­po­wszech­nie­nia się oty­ło­ści?”) znaczna więk­szość (83 pro­cent) respon­den­tów wska­zała brak ruchu, pod­czas gdy nad­mierne spo­ży­cie kalo­rii wybrało tylko 34 pro­cent38. Tym­cza­sem stwier­dzono, że przy­pi­sy­wa­nie winy kana­po­wemu try­bowi życia jest jed­nym z naj­pow­szech­niej­szych fał­szy­wych prze­ko­nań na temat oty­ło­ści39. Spo­łecz­ność naukowa dość zde­cy­do­wa­nie przy­jęła sta­no­wi­sko40, że na cało­kształt bilansu kalo­rycz­nego znacz­nie więk­szy wpływ mają czyn­niki zwią­zane z odży­wia­niem41.

Na łamach lite­ra­tury nauko­wej roz­go­rzała nawet dys­ku­sja, czy zmiana nawy­ków w zakre­sie aktyw­no­ści fizycz­nej odgrywa „ jaką­kol­wiek rolę” w epi­de­mii oty­ło­ści42. Przy­rost spo­ży­cia kalo­rii na osobę jest aż nadto wystar­cza­ją­cym wyja­śnie­niem tej plagi w Sta­nach Zjed­no­czo­nych43 i na całym świe­cie44. Prawdę powie­dziaw­szy, poziom aktyw­no­ści fizycz­nej zarówno w Euro­pie, jak i w Ame­ryce Pół­noc­nej w ciągu ostat­nich kil­ku­dzie­się­ciu lat wręcz wzrósł, a nie obni­żył się45. Jak na iro­nię ten wzrost może być podyk­to­wany koniecz­no­ścią zuży­wa­nia dodat­ko­wej ener­gii na wpra­wie­nie w ruch naszych cięż­kich ciał, przez co zmiany w wydat­ko­wa­niu ener­gii stają się raczej skut­kiem niż przy­czyną pro­blemu oty­ło­ści.

Jed­nak tre­ning fizyczny sta­nowi tylko nie­wielką część naszej codzien­nej aktyw­no­ści. Wystar­czy pomy­śleć, o ile wię­cej wysiłku fizycz­nego ludzie wkła­dali kie­dyś w pracę zawo­dową, na roli czy nawet w domu46. To nie jest tylko zmiana koloru koł­nie­rzyka z nie­bie­skiego na biały. Postę­pu­jąca auto­ma­ty­za­cja, kom­pu­te­ry­za­cja, mecha­ni­za­cja, moto­ry­za­cja i urba­ni­za­cja wspól­nie przy­czy­niły się do przej­ścia w okre­sie ubie­głego stu­le­cia na bar­dziej sie­dzący tryb życia – i tu wła­śnie jest pro­blem: zmiana cha­rak­teru pracy i poja­wie­nie się licz­nych uła­twia­ją­cych ją urzą­dzeń były pro­ce­sem stop­nio­wym i znacz­nie wyprze­dza­ją­cym dra­ma­tyczny przy­rost wagi ludzi na całym świe­cie47. Pralki, odku­rza­cze i samo­chody – wszystko to zostało wyna­le­zione przed rokiem 1910. I rze­czy­wi­ście, bada­nia z wyko­rzy­sta­niem naj­no­wo­cze­śniej­szych metod pomiaru pochło­nię­tej i wydat­ko­wa­nej ener­gii wyka­zują, że to liczba przy­ję­tych kalo­rii, a nie aktyw­ność fizyczna, decy­duje o tym, że w miarę upływu czasu przy­bie­ramy na wadze48.

Powszechny fał­szywy pogląd, że oty­łość wynika przede wszyst­kim z braku ruchu, może być czymś wię­cej niż tylko nie­szko­dli­wym błę­dem, jako że indy­wi­du­alne prze­ko­na­nia doty­czące przy­czyny zja­wi­ska zdają się wpły­wać na wagę danej osoby. Ci, któ­rzy upa­trują ją w nie­do­sta­tecz­nym tre­ningu fizycz­nym, mają zna­mien­nie wyż­sze praw­do­po­do­bień­stwo nad­wagi. Gdy na przy­kład zostaną zamknięci w pomiesz­cze­niu z cze­ko­ladą, można z ukry­cia zaob­ser­wo­wać, że zja­dają jej wię­cej niż osoby, które oty­łość przy­pi­sują nie­wła­ści­wemu odży­wia­niu49. Jed­nak nie da się stwier­dzić, czy i jaki wpływ na pro­blem wagi wywie­rają prze­ko­na­nia, dopóki nie prze­pro­wa­dzi się obiek­tyw­nego bada­nia. Tak więc naukowcy podzie­lili ludzi losowo na dwie grupy, dali im do prze­czy­ta­nia fik­cyjny arty­kuł o gene­zie oty­ło­ści i prze­ko­nali się, że ci, któ­rzy prze­czy­tali tekst wska­zu­jący na zna­cze­nie braku aktyw­no­ści fizycz­nej, istot­nie jedli zna­mien­nie wię­cej sło­dy­czy niż ci, któ­rym dano tekst uwy­pu­kla­jący rolę spo­sobu odży­wia­nia50. Podobne bada­nie wyka­zało, że uczest­nicy, któ­rym przed­sta­wiono ana­lizę przy­pi­su­jącą winę czyn­ni­kom gene­tycz­nym, też następ­nie spo­ży­wali zna­cząco wię­cej cia­stek. Wyniki tych badań opi­sano w publi­ka­cji zaty­tu­ło­wa­nej W jaki spo­sób gen oty­ło­ści może nie­za­mie­rze­nie spo­wo­do­wać oty­łość51.

Czy moja sylwetka to wina genów?

Jak dotąd zna­le­ziono około 100 czyn­ni­ków gene­tycz­nych powią­za­nych z oty­ło­ścią, ale gdy zsu­mo­wać je wszyst­kie, oka­zuje się, że łącz­nie odpo­wia­dają za mniej niż 3 pro­cent róż­nic w BMI osób bada­nych52. Naj­więk­sze zna­cze­nie przy­pi­suje się „genowi oty­ło­ści”53, o któ­rym być może już sły­sze­li­ście (zwany FTO, co sta­nowi skrót od angiel­skiej nazwy FaT mass and Obe­sity asso­cia­ted – „zwią­zany z masą tłusz­czową ciała i oty­ło­ścią”), ale i jego obec­ność tłu­ma­czy mniej niż 1 pro­cent róż­nic mię­dzy ludźmi (zale­d­wie 0,34 pro­cent)54.

FTO koduje białko mózgu, które jak się wydaje, ma wpływ na łak­nie­nie55. Czy jesteś jed­nym z miliarda żyją­cych na ziemi nosi­cieli peł­nego zestawu genów podat­no­ści na oty­łość FTO?56 Tak naprawdę to nie ma więk­szego zna­cze­nia, ponie­waż posia­da­nie go skut­kuje naj­wy­raź­niej spo­ży­wa­niem dodat­ko­wych kil­ku­set kalo­rii rocz­nie57, pod­czas gdy do epi­de­mii oty­ło­ści trzeba by raczej maso­wego spo­ży­wa­nia dodat­ko­wych kil­ku­set kalo­rii dzien­nie58. Z dotych­czas pozna­nych genów to FTO ma naj­więk­szy wpływ na nad­mierne tycie59, jed­nak moż­li­wość dokład­nego okre­śle­nia stop­nia praw­do­po­do­bień­stwa oty­ło­ści na pod­sta­wie jego sta­tusu tylko nie­znacz­nie prze­wyż­sza sku­tecz­ność rzutu monetą60.

Co się tyczy oty­ło­ści, siła oddzia­ły­wa­nia genów jest niczym w porów­na­niu z siłą oddzia­ły­wa­nia widelca. Nawet ten nie­wielki wpływ FTO wydaje się jesz­cze słab­szy u osób aktyw­nych fizycz­nie61 i można go cał­ko­wi­cie pomi­nąć u zdrowo się odży­wia­ją­cych. Wygląda na to, że odgrywa pewną rolę tylko przy die­cie boga­tej w tłusz­cze nasy­cone (znaj­du­jące się głów­nie w nabiale, mię­sie i pokar­mie o niskiej war­to­ści odżyw­czej). U ludzi, któ­rzy jedzą zdrowo, nie stwier­dzono zwięk­szo­nego ryzyka nad­wagi, nawet jeśli odzie­dzi­czyli „gen oty­ło­ści” po obojgu rodzi­cach62.

Z punktu widze­nia fizjo­lo­gii nie wydaje się, by sta­tus genu FTO wpły­wał na indy­wi­du­alną zdol­ność do utraty wagi63. Z per­spek­tywy psy­cho­lo­gicz­nej świa­do­mość, że jest się w gru­pie zwięk­szo­nego ryzyka gene­tycz­nego oty­ło­ści, może nie­któ­rych moty­wo­wać do zdrow­szego jedze­nia i pro­wa­dze­nia zdrow­szego życia64, ale innych może z kolei skło­nić do fata­li­stycz­nego wznie­sie­nia rąk ku niebu i rezy­gna­cji w prze­ko­na­niu, że to po pro­stu kwe­stia dzie­dzicz­no­ści65. Oty­łość istot­nie ma ten­den­cje do wystę­po­wa­nia rodzin­nego, tyle że to samo doty­czy kiep­skiego odży­wia­nia się.

W zilu­stro­wa­niu udziału trybu życia w porów­na­niu z czyn­ni­kami gene­tycz­nymi pomaga ana­liza wagi ciała dzieci bio­lo­gicz­nych zesta­wio­nej z wagą dzieci adop­to­wa­nych. Oka­zuje się, że u dzieci wycho­wy­wa­nych przez dwoje bio­lo­gicz­nych rodzi­ców z nad­wagą praw­do­po­do­bień­stwo nad­wagi jest wyż­sze o 27 pro­cent, pod­czas gdy u dzieci adop­to­wa­nych przez rodzi­ców z nad­wagą praw­do­po­do­bień­stwo nad­wagi wzra­sta o 21 pro­cent66. Tak więc gene­tyka z pew­no­ścią odgrywa pewną rolę, ale jak widać, wię­cej zna­czy śro­do­wi­sko niż DNA dziecka.

Dieta prze­bija geny

Jeden z naj­bar­dziej spek­ta­ku­lar­nych przy­kła­dów prze­wagi diety nad DNA sta­no­wią India­nie Pima z Ari­zony, u któ­rych czę­stość wystę­po­wa­nia oty­ło­ści67 i cukrzycy68 należy do naj­wyż­szych na świe­cie. Zja­wi­sko to przy­pi­sy­wano ich gene­tycz­nie uwa­run­ko­wa­nemu oszczęd­nemu meta­bo­li­zmowi69. Ten mecha­nizm gro­ma­dze­nia kalo­rii dobrze im słu­żył w cza­sach, gdy żyli z pło­dów ziemi i doświad­czali okre­so­wego nie­uro­dzaju, ale gdy oko­lica została „ucy­wi­li­zo­wana”, odwró­cono bieg rzeki Gila River sta­no­wią­cej ich główne źró­dło wody. Ci, któ­rzy prze­żyli klę­skę głodu70, która była tego kon­se­kwen­cją, musieli porzu­cić swój tra­dy­cyjny spo­sób odży­wia­nia się i korzy­stać z żyw­no­ści dostar­cza­nej im w ramach pro­gra­mów pomocy rzą­do­wej, wsku­tek czego zacho­ro­wal­ność na cho­roby prze­wle­kłe wystrze­liła aż pod niebo71. Te same geny przy innym spo­so­bie odży­wia­nia się dały inne rezul­taty.

Wła­ści­wie doszło wów­czas do skon­stru­owa­nia swego rodzaju natu­ral­nego eks­pe­ry­mentu. India­nie Pima miesz­ka­jący po dru­giej stro­nie gra­nicy, w Mek­syku, wywo­dzili się z tej samej puli gene­tycz­nej, ale mieli moż­li­wość zacho­wać wię­cej ze swo­jego tra­dy­cyj­nego stylu życia zogni­sko­wa­nego wokół trzech pod­sta­wo­wych pro­duk­tów żyw­no­ścio­wych zwa­nych trzema sio­strami: kuku­ry­dzy, fasoli i dyni72. Te same geny, ale pięć razy mniej przy­pad­ków cukrzycy i oty­ło­ści73.

Nawet jeśli geny niosą śmier­cio­no­śny ładu­nek, to dieta pociąga za spust.

Tylko najgrubsi przeżyją

Znana to myśl, że nic w bio­lo­gii nie ma sensu, jeśli się to roz­pa­truje w ode­rwa­niu od ewo­lu­cji74. Może i udział genów, taki jak go dziś widzimy, w roz­woju oty­ło­ści jest nie­wielki, ale w pew­nym sen­sie twier­dze­nie, że tak naprawdę wszystko zależy od genów, nie jest zupeł­nie bez­pod­stawne. A to dla­tego, że nad­mierne spo­ży­cie dostęp­nych kalo­rii mamy praw­do­po­dob­nie zako­do­wane w naszym DNA.

Uro­dzi­li­śmy się, by jeść. Przez więk­szą część histo­rii ludz­ko­ści egzy­sto­wa­li­śmy z per­spek­tywą nie­prze­wi­dy­wal­nego nie­do­statku poży­wie­nia, w try­bie prze­trwa­nia, a zatem mamy w sobie zapro­gra­mo­wany potężny pęd do jedze­nia, ile tylko się da, kiedy tylko się da, i maga­zy­no­wa­nia w ciele kalo­rii, któ­rych chwi­lowo nie potrze­bu­jemy, na póź­niej. Dostęp­no­ści jedze­nia ni­gdy nie można było przy­jąć za pew­nik, więc ci, któ­rzy póki co jedli wię­cej i naj­spraw­niej odkła­dali tłuszcz na przy­szłość, mieli więk­sze szanse prze­żyć okresy przy­szłych nie­do­stat­ków i prze­ka­zać swoje geny dalej. Poko­le­nie za poko­le­niem, tysiąc­le­cia za tysiąc­le­ciami osob­niki obda­rzone mniej­szym ape­ty­tem mogły wymie­rać, nato­miast obżar­tu­chy – żyć wystar­cza­jąco długo, by utrwa­lić gene­tyczną pre­dys­po­zy­cję do jedze­nia i maga­zy­no­wa­nia więk­szych ilo­ści kalo­rii. Przy­pusz­czal­nie wła­śnie w taki spo­sób wyewo­lu­owa­li­śmy w żar­łoczne maszyny do ich prze­cho­wy­wa­nia. Jed­nak dziś, gdy środki do życia nie są bar­dzo uszczu­plone, my też już nie jeste­śmy szczu­pli.

To, co przed chwilą opi­sa­łem, okre­śla się jako teo­rię oszczęd­nego geno­typu75; jest to kon­cep­cja mówiąca o tym, że oty­łość jest skut­kiem roz­bież­no­ści mię­dzy współ­cze­snym śro­do­wi­skiem a śro­do­wi­skiem, w jakim nasz gatu­nek się kształ­to­wał76. To tro­chę tak, jak­by­śmy byli polar­nymi niedź­wie­dziami w dżun­gli; futro i tłuszcz zapew­nia­łyby nam prze­wagę w Ark­tyce, ale byłyby zde­cy­do­wa­nie nie­ko­rzystne w Ama­zo­nii77. Ana­lo­gicz­nie zdol­ność do gro­ma­dze­nia dodat­ko­wych kilo­gra­mów byłaby zaletą w cza­sach pre­hi­sto­rycz­nych, ale mogła zmie­nić się w obcią­że­nie, gdy razem z naszą ukształ­to­waną przez groźbę nie­do­bo­rów bio­lo­gią wylą­do­wa­li­śmy w kra­inie obfi­to­ści.

Tak więc pier­wotną przy­czyną oty­ło­ści nie jest ani żar­łocz­ność, ani gnu­śność. Być może oty­łość jest po pro­stu nor­malną fizjo­lo­giczną reak­cją na nie­nor­malne śro­do­wi­sko78.

Nasza fizjo­lo­gia jest w prze­wa­ża­ją­cej mie­rze pre­cy­zyj­nie przy­sto­so­wana do funk­cjo­no­wa­nia w dość wąskim prze­dziale mię­dzy górną a dolną gra­nicą. Gdy jest nam za gorąco, pocimy się; gdy jest nam za zimno, drżymy. Nasze ciała są wypo­sa­żone w mecha­ni­zmy utrzy­my­wa­nia rów­no­wagi. Nie mają jed­nak szcze­gól­nego powodu usta­na­wia­nia gór­nej gra­nicy zapasu tkanki tłusz­czo­wej79. Z początku mogła ist­nieć ewo­lu­cyjna pre­sja na zacho­wa­nie gib­ko­ści i zwin­no­ści w kon­tek­ście fizycz­nego zagro­że­nia ata­kiem dra­pież­nika, lecz po czę­ści dzięki wyna­le­zie­niu broni i odkry­ciu ognia od jakichś dwóch milio­nów lat nie musimy być szybsi od zbyt wielu tygry­sów sza­blo­zęb­nych80. W rezul­ta­cie naszym genom został już tylko jed­no­stronny nacisk na pochło­nię­cie każ­dego dostęp­nego kąska pokarmu i maga­zy­no­wa­nia w ciele ile się tylko da kalo­rii81.

Co kie­dyś było mecha­ni­zmem adap­ta­cyj­nym, stało się pro­ble­mem, a przy­naj­mniej tak mówi hipo­teza oszczęd­nego geno­typu sfor­mu­ło­wana ponad pół wieku temu82. Od tego czasu została dopra­co­wana i uak­tu­al­niona, ale śro­do­wi­sko naukowe gene­ral­nie akcep­tuje jej pod­sta­wowe zało­że­nia83, a kon­se­kwen­cje się­gają daleko.

W roku 2013 Ame­ri­can Medi­cal Asso­cia­tion prze­gło­so­wało zali­cze­nie oty­ło­ści do cho­rób84 – wbrew opi­nii wła­snej rady ds. nauki i zdro­wia publicz­nego85. I choć nazwa nie­ko­niecz­nie jest aż tak ważna – to, co zwiemy różą, pod inną nazwą wywo­ła­łoby tyle samo przy­pad­ków cukrzycy – ale okre­śle­nie „cho­roba” impli­kuje dys­funk­cję. Nato­miast leki ani ope­ra­cje baria­tryczne nie kory­gują żad­nej nie­pra­wi­dło­wo­ści w naszej fizjo­lo­gii. Nasze orga­ni­zmy w obli­czu nad­miaru kalo­rii robią po pro­stu to, do czego zostały zapro­gra­mo­wane86. Przy­bie­ra­nie na wadze jest nie tyle zabu­rze­niem, co nor­malną reak­cją nor­mal­nych ludzi na nienor­malną sytu­ację87. A zwa­żyw­szy, że nad­wagę ma obec­nie ponad 70 pro­cent Ame­ry­ka­nów88, jest ona cał­kiem dosłow­nie normą.

Nie będę pracować na jedzenie

Tra­dy­cyjny pogląd medy­cyny na oty­łość sfor­mu­ło­wany nie­mal przed wie­kiem głosi: „Wszy­scy otyli są do sie­bie podobni pod jed­nym fun­da­men­tal­nym wzglę­dem – za dużo jedzą”89. Może to być prawda w sen­sie tech­nicz­nym, to zna­czy w odnie­sie­niu do nad­mier­nej liczby kalo­rii, nie nad­mier­nej ilo­ści poży­wie­nia. Nasz pier­wotny pociąg do fol­go­wa­nia zachcian­kom jest selek­tywny. Ludzie na ogół potra­fią się powstrzy­mać od obże­ra­nia się sałatą. Mamy w sobie natu­ralną wro­dzoną skłon­ność do tego co słod­kie, mączy­ste, tłu­ste – ponie­waż tam wła­śnie kon­cen­truje się naj­wię­cej kalo­rii.

Pomy­śl­cie o efek­tyw­no­ści polo­wa­nia i zbie­rac­twa. Kie­dyś na jedze­nie musie­li­śmy ciężko zapra­co­wać. W cza­sach pre­hi­sto­rycz­nych bez sensu byłoby tra­ce­nie całego dnia na pozy­ska­nie pokarmu, który nie zaspo­ka­jałby przy­naj­mniej dzien­nego zapo­trze­bo­wa­nia kalo­rycz­nego. To już lepiej zostać w jaskini. Tak więc ewo­lu­cyj­nie ukształ­to­wało się w nas łak­nie­nie poży­wie­nia z jak naj­więk­szym ładun­kiem kalo­rycz­nym90.

Gdy­by­śmy spo­koj­nie zbie­rali sobie w ciągu godziny pół kilo jedze­nia i ten posi­łek zawie­rałby 250 kalo­rii, samo pokry­cie dzien­nego zapo­trze­bo­wa­nia kalo­rycz­nego zaję­łoby nam nawet 10 godzin. Ale gdyby ten pół­ki­lo­gra­mowy posi­łek zawie­rał 500 kalo­rii, można by się obro­bić w 5 godzin i przez następne pięć sku­pić się na malo­wi­dłach naskal­nych. A więc im więk­sza kon­cen­tra­cja ener­gii, tym zdo­by­wa­nie żyw­no­ści efek­tyw­niej­sze. Mamy wykształ­coną zdol­ność pre­cy­zyj­nego roz­róż­nia­nia pokar­mów na pod­sta­wie ich kalo­rycz­no­ści i instynk­tow­nie pożą­damy tych naj­bar­dziej kalo­rycz­nych91.

Jeśli przyj­rzeć się, jakie owoce i warzywa pre­fe­rują cztero- i pię­cio­let­nie dzieci, oka­zuje się, że ich upodo­ba­nia kore­lują z kalo­rycz­no­ścią. Wolą banany od owo­ców jago­do­wych i mar­chewki od ogór­ków. Czy nie cho­dzi po pro­stu o słodki smak? Nie, wolą też ziem­niaki od brzo­skwiń i zie­loną fasolkę od melona92, tak samo jak małpy wolą awo­kado od banana93. Naj­wy­raź­niej mamy wro­dzony popęd do mak­sy­ma­li­zo­wa­nia kalo­rycz­no­ści każ­dego kęsa.

W swo­ich bada­niach na dzie­ciach naukowcy testo­wali tylko owoce i warzywa w swo­jej natu­ral­nej postaci, toteż wszyst­kie pro­dukty zawie­rały natu­ral­nie mniej niż 500 kalo­rii na pół kilo­grama, przy czym pierw­sze miej­sce na liście przy­pada bana­nom z pra­wie 400 kalo­riami na pół kilo­grama. Gdy jed­nak przej­dziemy znacz­nie powy­żej tego poziomu, dzieje się coś cie­ka­wego. Tra­cimy zdol­ność roz­róż­nia­nia pokar­mów o naj­wyż­szej kalo­rycz­no­ści. W zakre­sie kalo­rycz­no­ści żyw­no­ści natu­ral­nej wyka­zu­jemy nie­sa­mo­witą bie­głość w wychwy­ty­wa­niu sub­tel­nych róż­nic. Nato­miast kiedy wkro­czymy na tery­to­rium cze­ko­lady, żół­tych serów i bekonu, które mogą docho­dzić do tysięcy kalo­rii na pół kilo­grama, nasze zmy­sły prak­tycz­nie tracą wraż­li­wość na róż­nice. Nic dziw­nego, jako że są to pro­dukty nie­znane pre­hi­sto­rycz­nemu mózgowi. To anor­malne zacho­wa­nie jest skut­kiem wadli­wie uru­cho­mio­nego mecha­ni­zmu ewo­lu­cyj­nego94, tego samego, który każe świeżo wyklu­tym żół­wiom mor­skim peł­znąć w nie­wła­ści­wym kie­runku, ku sztucz­nym świa­tłom zamiast ku świa­tłu księ­życa, przez co nie docie­rają do oce­anu, i tego samego, co u pta­ków dodo, które nie mając natu­ral­nych wro­gów, nie wykształ­ciły odru­chu ucieczki – a wszy­scy wiemy, jak to się dla nich skoń­czyło.

Pełni CRAP-u

Prze­mysł spo­żyw­czy wyko­rzy­stuje nasze wro­dzone bio­lo­giczne słabe punkty, by roz­kła­dać płody ziemi na nie­mal oczysz­czone kalo­rie – naj­prost­szy cukier, olej (w grun­cie rze­czy czy­sty tłuszcz) czy białą mąkę (czyli po pro­stu rafi­no­waną skro­bię). Przede wszyst­kim usuwa błon­nik, jako że jego kalo­rycz­ność wynosi zero. Prze­puść brą­zowy ryż przez łusz­czar­nię, by go wybie­lić, a pozba­wisz go dwóch trze­cich błon­nika. Zrób z peł­no­ziar­ni­stej mąki mąkę białą, a strata błon­nika wynie­sie 75 pro­cent. Możemy też prze­pu­ścić pro­dukty roślinne przez prze­wód pokar­mowy zwie­rząt (w celu pozy­ska­nia mięsa, nabiału i jaj) i stra­cić 100 pro­cent błon­nika95. Co ci zostaje? CRAP. Ta nazwa to akro­nim stwo­rzony przez jed­nego z moich ulu­bio­nych die­te­ty­ków, Jeffa Novicka, z wyra­zów okre­śla­ją­cych otrzy­maną w ten spo­sób żyw­ność: calo­rie-rich and pro­ces­sed96(wyso­ko­ka­lo­ryczne i wyso­ko­prze­two­rzone).

Kalo­rie ule­gają kon­den­sa­cji w pro­ce­sie ana­lo­gicz­nym do wytwa­rza­nia z roślin uza­leż­nia­ją­cych sub­stan­cji takich jak opio­idy czy koka­ina: kon­cen­tra­cji, kry­sta­li­za­cji, desty­la­cji i eks­trak­cji97. Wydaje się, że nawet akty­wują te same szlaki układu nagrody w mózgu98. Jeśli umie­ścić osobę uza­leż­nioną od jedze­nia w tomo­gra­fie magne­tycz­nego rezo­nansu jądro­wego i poka­zać jej zdję­cie cze­ko­la­do­wego shake’a, na ska­nach mózgu uak­tyw­nią się te same oko­lice99, co u nało­go­wych koka­ini­stów na widok filmu przed­sta­wia­ją­cego pale­nie cracku100 albo u alko­ho­lika, któ­remu da się do pową­cha­nia whi­sky101.

Uza­leż­nie­nie od jedze­nia to błędne okre­śle­nie. Ludzie raczej nie cier­pią z powodu nie­kon­tro­lo­wa­nego pożą­da­nia jedze­nia w ogóle. Mało kto ma pro­blem z nie­po­ha­mo­wa­nym łak­nie­niem kapu­sty. Ale kok­tajle mleczne są pełne cukru i tłusz­czu, dwóch zna­ków fir­mo­wych wyso­kiej kalo­rycz­no­ści. Osoby pro­szone o ocenę róż­nych pro­duk­tów spo­żyw­czych pod kątem ich poten­cjału uza­leż­nia­ją­cego i wywo­ły­wa­nia napa­dów łakom­stwa wska­zują przede wszyst­kim te, które zawie­rają mnó­stwo skład­ni­ków bar­dzo kalo­rycz­nych i wyso­ko­prze­two­rzo­nych, jak na przy­kład ciastka, oraz sery i wyroby mię­sne102. A pro­dukty wywo­łu­jące naj­mniej zabu­rzeń odży­wia­nia? Warzywa i owoce. To wła­śnie kalo­rycz­ność może być przy­czyną, dla któ­rej nie zakra­damy się w nocy do kuchni, by obże­rać się bro­ku­łami.

Zwie­rzęta też nie mają w zwy­czaju tyć na paszy, jaką powinny się odży­wiać. Ist­nieją potwier­dzone donie­sie­nia o przy­pad­kach oty­ło­ści u wolno żyją­cych ssa­ków naczel­nych, ale doty­czą one stada pawia­nów, które nauczyły się buszo­wać w śmiet­ni­kach dom­ków tury­stycz­nych. Te „śmie­cio­żerne” zwie­rzęta ważyły o 50 pro­cent wię­cej niż ich dziko żeru­jący pobra­tymcy103. Z przy­kro­ścią muszę stwier­dzić, że i my czę­sto dzie­limy ich marny los i sta­jemy się otyli wsku­tek żywie­nia się śmie­ciami. Przez miliony lat zanim nauczy­li­śmy się polo­wać, nasza bio­lo­gia ewo­lu­owała na liściach, korzon­kach, pędach, owo­cach i orze­chach104. O iro­nio, nawet kre­acjo­ni­ści przy­znają, że histo­ria ludz­ko­ści zaczęła się w roślin­nym ogro­dzie Edenu105. Może dobrze by nam zro­biło, gdy­by­śmy wró­cili do źró­deł i skoń­czyli z jedze­niem śmieci.

Toksyczne środowisko żywnościowe

Trudno jest odży­wiać się zdrowo, gdy w twarz wieją nam tak silne wichry ewo­lu­cji. Bez względu na sto­pień naszej wie­dzy o żywie­niu w obli­czu pizzy pep­pe­roni dzie­dzic­two przod­ków wdru­ko­wane w naszych genach wyje: Zjedz to natych­miast!106. Każdy, kto wątpi w siłę pod­sta­wo­wych popę­dów bio­lo­gicz­nych, powi­nien spraw­dzić, jak długo wytrzyma bez mru­ga­nia czy bez oddy­cha­nia. Możemy świa­do­mie wstrzy­mać oddech, ale szybko ule­gniemy przy­mu­sowi zaczerp­nię­cia powie­trza. To, co w medy­cy­nie nazy­wamy dusz­no­ścią, okre­śla się czę­sto jako brak powie­trza.

Walka z oponką jest wła­śnie walką z bio­lo­gią, a zatem oty­łość nie jest jakąś skazą moralną. Nie jestem w sta­nie dosta­tecz­nie mocno pod­kre­ślić, że nad­mierne tycie jest nor­malną, natu­ralną reak­cją na nienor­malną i nienatu­ralną wszech­obec­ność napa­ko­wa­nych kalo­riami, słod­kich i tłu­stych pro­duk­tów żyw­no­ścio­wych.

Ocean nie­po­trzeb­nych kalo­rii, w któ­rym się wszy­scy nurzamy (i w któ­rym wielu z nas tonie), zyskał nazwę „tok­sycz­nego śro­do­wi­ska żyw­no­ścio­wego”107. Ta nazwa ma na celu prze­kie­ro­wa­nie sedna pro­blemu z jed­nostki na oddzia­ły­wa­nia spo­łeczne, na przy­kład na fakt, że prze­ciętne dziecko w ciągu roku bywa bom­bar­do­wane nawet 10 tysią­cami reklam pro­duk­tów spo­żyw­czych. Może zresztą powi­nie­nem powie­dzieć „reklam pro­duk­tów pseudospo­żyw­czych”, jako że 95 pro­cent z nich oka­zało się rekla­mami sło­dy­czy, słod­kich napo­jów, płat­ków śnia­da­nio­wych (oczy­wi­ście sło­dzo­nych) i fast foodów108.

Ale chwi­leczkę. Skoro tycie jest po pro­stu natu­ralną reak­cją na łatwą dostęp­ność całych gór tanich sma­ko­wi­tych kalo­rii, to dla­czego nie wszy­scy są grubi? Cóż, w pew­nym sen­sie pra­wie wszy­scy. Osza­co­wano, że ponad 90 pro­cent doro­słych Ame­ry­ka­nów jest „nad­mier­nie otłusz­czo­nych”, czyli ma na tyle dużo tkanki tłusz­czo­wej, że może to zagra­żać ich zdro­wiu109. Może to się zda­rzyć rów­nież oso­bom, któ­rych waga mie­ści się w nor­mie (czę­sto z powodu zapasu tłusz­czu brzusz­nego), ale nawet jeśli patrzyć tylko na wyświe­tlacz na wadze, widać, że nad­waga stała się normą. Krzywa dzwo­nowa poka­zuje, że ponad 70 pro­cent z nas waży za dużo. Tro­chę mniej niż jedna trze­cia popu­la­cji, osoby z pra­wi­dłową wagą, znaj­duje się po jed­nej stro­nie „dzwonu”, i jedna trze­cia po dru­giej, z taką nad­wagą, że kla­sy­fi­kuje się jako oty­łość110.

Tylko że, wra­ca­jąc do począt­ko­wego pyta­nia, jeśli istot­nie pro­ble­mem jest jedze­nie, to dla­czego nie każdy jest otyły? To tak, jakby pytać: „jeśli rze­czy­wi­ście papie­rosy szko­dzą, to czemu nie wszy­scy pala­cze cho­rują na raka płuca?”. W tym wła­śnie miej­scu szalę mogą prze­wa­żyć pre­dys­po­zy­cje gene­tyczne i inne czyn­niki śro­do­wi­skowe111. Różni ludzie rodzą się z różną podat­no­ścią na nowo­twór, ale to nie zna­czy, że pale­nie nie odgrywa klu­czo­wej roli w wyzwa­la­niu tego, cokol­wiek to jest, co sta­nowi nasze wro­dzone ryzyko – i to samo odnosi się do oty­ło­ści i tok­sycz­nego poży­wie­nia. Możemy pró­bo­wać prze­su­nąć punkt rów­no­wagi, rzu­ca­jąc pale­nie i zdro­wiej się odży­wia­jąc.

Jeśli zamkniemy dwa tuziny ludzi w labo­ra­to­rium i będziemy ich wszyst­kich żywić jedze­niem o takiej samej – nad­mier­nej – kalo­rycz­no­ści, to wszy­scy przy­tyją, ale nie­któ­rzy bar­dziej niż inni. W jed­nym z takich badań uczest­ni­kom przez sześć dni w tygo­dniu poda­wano o 1000 kalo­rii na dobę za dużo i po 100 dniach przy­ro­sty wagi wahały się od 4 do 13 kg. Nie­któ­rzy z nas są po pro­stu gene­tycz­nie bar­dziej podatni na tycie. Te 24 osoby zamknięte w labo­ra­to­rium to było 12 par bliź­niąt jed­no­ja­jo­wych i róż­nice w przy­ro­stach wagi były u nich o jedną trze­cią mniej­sze niż mię­dzy uczest­ni­kami nie­spo­krew­nio­nymi112. Podobne bada­nie doty­czące reduk­cji wagi dzięki tre­nin­gowi fizycz­nemu dało ana­lo­giczne rezul­taty113. Więc tak, gene­tyka odgrywa istotną rolę, ale to tylko zna­czy, że nie­któ­rzy muszą się bar­dziej sta­rać. Ide­al­nie byłoby, gdyby odzie­dzi­cze­nie pre­dys­po­zy­cji do tycia nie sta­no­wiło powodu do rezy­gna­cji, ale moty­wo­wało do dodat­ko­wej pracy nad zmianą swo­jego losu.

Tucze­nie wnu­ków w łonie matki

Bliź­nięta jed­no­ja­jowe mają nie tylko wspólne DNA: miały też wspólną macicę. Czy może to być jedna z przy­czyn ich meta­bo­licz­nego podo­bień­stwa? Prze­kar­mie­nie w życiu pło­do­wym, czego dowo­dem jest nie­ty­powo duża waga uro­dze­niowa, wydaje się sil­nym pre­dy­ka­to­rem oty­ło­ści w dzie­ciń­stwie i w póź­niej­szym życiu114. Czy cho­dzi o to, co mama jadła w cza­sie ciąży? A jak myśli­cie, kto ma więk­szy wpływ na wagę uro­dze­niową „dziecka z pro­bówki” – mama daw­czyni, która odpo­wiada za całe DNA, czy mama suro­gatka, która zapew­nia śro­do­wi­sko wewnątrz­ma­ciczne? Gdy zba­dano tę kwe­stię, wygrała macica. Nie do wiary, ale dziecko bar­dzo szczu­płej mamy bio­lo­gicz­nej uro­dzone przez otyłą mamę suro­gatkę ma więk­sze ryzyko roz­ty­cia się niż dziecko tęgiej mamy bio­lo­gicz­nej uro­dzone przez smu­kłą suro­gatkę. Kon­klu­zja naukowa jest taka, że „ dla wagi uro­dze­nio­wej istoty ludz­kiej śro­do­wi­sko stwo­rzone przez matkę jest waż­niej­sze niż jej wkład gene­tyczny”115.

Naj­bar­dziej spek­ta­ku­larne dane pocho­dzą z bada­nia porów­nu­ją­cego czę­stość wystę­po­wa­nia oty­ło­ści u dzieci tej samej matki, ale uro­dzo­nych przed i po jej ope­ra­cji baria­trycz­nej (odchu­dza­ją­cej)116. W porów­na­niu z rodzeń­stwem, które przy­szło na świat po zabiegu, dzieci uro­dzone wtedy, gdy mama ważyła o 45 kg wię­cej, miały więk­sze ryzyko cho­rób zapal­nych i zabu­rzeń meta­bo­licz­nych, a co naj­waż­niej­sze trzy­krot­nie wyż­sze ryzyko cięż­kiej oty­ło­ści (35 pro­cent u uro­dzo­nych przed odchu­dze­niem matki w porów­na­niu z 11 pro­centami u uro­dzo­nych już po odchu­dze­niu). Zda­niem naukow­ców „te dane dobit­nie poka­zują, że jeśli chcemy unik­nąć prze­ka­zy­wa­nia oty­ło­ści przy­szłym poko­le­niom, pro­fi­lak­tyka i sku­teczne lecze­nie oty­ło­ści są fun­da­men­talne”117.

Ale zaraz. Mama przed ope­ra­cją i po niej miała takie samo DNA. Prze­ka­zała potom­stwu te same geny. W jaki spo­sób jej waga w cza­sie ciąży mogła wpły­nąć na zmianę prze­zna­cze­nia jej dzieci w aspek­cie cię­żaru ciała? W końcu doszli­śmy, jaki mecha­nizm za tym stoi: epi­ge­ne­tyka.

Epi­ge­ne­tyka, co dosłow­nie ozna­cza nad­ge­ne­tykę, to jakby wierzch­nia war­stwa dodat­ko­wych infor­ma­cji obu­do­wu­ją­cych sekwen­cję DNA; pod­lega ona wpły­wom oto­cze­nia i poten­cjal­nie może być prze­ka­zy­wana dzie­ciom118. Uważa się, że odpo­wiada za „pro­gra­mo­wa­nie roz­wo­jowe”119 (zwane także meta­bo­licz­nym imprin­tin­giem)120, do któ­rego może docho­dzić w życiu wewnątrz­ma­cicz­nym w zależ­no­ści od wagi matki, a nawet babki. Jako że wszyst­kie komórki jajowe maleń­kiej dziew­czynki są już ukształ­to­wane przed jej naro­dzi­nami121, stan odży­wie­nia matki w cza­sie ciąży może mieć wpływ na ryzyko oty­ło­ści nawet u jej przy­szłych wnu­ków122. Tak czy owak, może­cie sobie wyobra­zić to mię­dzy­po­ko­le­niowe błędne koło, gdzie oty­łość powo­duje oty­łość.

Czy możemy coś na to pora­dzić? Cóż, klu­czem może być zapo­bie­ga­nie. W świe­tle epi­ge­ne­tycz­nego zna­cze­nia wagi matki w cza­sie ciąży sym­po­zjum eks­per­tów w dzie­dzi­nie pedia­trii stwier­dziło, że „pla­no­wa­nie ciąży z uwzględ­nie­niem wcze­śniej­szej opty­ma­li­za­cji wagi i stanu meta­bo­licz­nego matki sta­nowi bez­pieczny spo­sób wpro­wa­dza­nia pro­fi­lak­tyki w miej­sce lecze­nia dzie­cię­cej oty­ło­ści”123. Łatwiej powie­dzieć, niż zro­bić, ale dla przy­szłych mam z nad­wagą pocie­sza­jący może być fakt, że nawet te uczest­niczki bada­nia, które uro­dziły dzieci z trzy­krot­nie niż­szym ryzy­kiem oty­ło­ści, były jed­nak na ogół na­dal otyłe124, co wska­zy­wa­łoby, że zna­cząca reduk­cja wagi daje dobre efekty, nawet jeśli nie uda się zejść aż do normy.

Co się stało w latach 70.?

Wzrost kalo­rycz­no­ści ame­ry­kań­skiej żyw­no­ści, począw­szy od lat 70. XX wieku, aż nadto wystar­czy za wyja­śnie­nie przy­czyn epi­de­mii oty­ło­ści125. Podobne piki kalo­rycz­no­ści obser­wo­wano w kra­jach roz­wi­nię­tych na całym świe­cie i szły one w parze126 oraz były naj­praw­do­po­dob­niej odpo­wie­dzialne127 za posze­rza­nie się obwo­dów talii popu­la­cji tych kra­jów. W roku 2000, jeśli wziąć pod uwagę także eks­port, Stany Zjed­no­czone pro­du­ko­wały dzien­nie 3900 kalo­rii dzien­nie na każ­dego męż­czy­znę, kobietę czy dziecko – nie­mal dwa razy tyle, ile wielu ludzi potrze­buje128.

Trzeba powie­dzieć, że w pierw­szej poło­wie XX wieku ładu­nek kalo­ryczny pro­duk­tów spo­żyw­czych zmniej­szył się, ale już w latach 70. zaczął wzra­stać do nie­spo­ty­ka­nych wcze­śniej war­to­ści129. Ten spa­dek w pierw­szej poło­wie stu­le­cia przy­pi­sano zmniej­sze­niu obcią­że­nia ciężką pracą fizyczną. Kon­se­kwen­cją obni­że­nia zapo­trze­bo­wa­nia na ener­gię była zmiana spo­sobu odży­wia­nia się na mniej ener­ge­tyczny. Oby­wa­tele po pro­stu nie potrze­bo­wali aż tylu kalo­rii. Ale wtedy pode­szli­śmy do punktu zwrot­nego tak zwa­nego bilansu ener­ge­tycz­nego. (Bilans ener­ge­tyczny to rów­no­waga mię­dzy liczbą kalo­rii przy­ję­tych a liczbą zuży­tych). Dla­czego zasada „ruszaj się mniej, zacho­waj szczu­płą syl­wetkę” obo­wią­zu­jąca przez więk­szość stu­le­cia prze­kształ­ciła się w zasadę „jedz wię­cej, przy­bie­raj na wadze”, która po dziś dzień jest naszym prze­kleń­stwem?130. Co takiego się zmie­niło, czego skut­kiem był ów zwrot?

Tym czymś była rewo­lu­cja w prze­my­śle spo­żyw­czym. W latach 60. jedze­nie na ogół przy­go­to­wy­wało się w domu. Prze­ciętna gospo­dyni domowa spę­dzała wiele godzin dzien­nie na goto­wa­niu i sprzą­ta­niu po posił­kach (przy prze­cięt­nym wyniku męża wyno­szą­cym 9 minut)131. Potem jed­nak nastą­piła głę­boka trans­for­ma­cja. Postęp tech­no­lo­giczny w dzie­dzi­nie kon­ser­wo­wa­nia i pako­wa­nia żyw­no­ści pozwo­lił pro­du­cen­tom na masowe przy­go­to­wy­wa­nie i roz­pro­wa­dza­nie pro­duk­tów goto­wych do spo­ży­cia. Tę prze­mianę porów­nuje się do zja­wi­ska wcze­śniej­szego o mniej wię­cej wiek, gdy rewo­lu­cja prze­my­słowa zalała świat masową pro­duk­cją i dosta­wami goto­wych wyro­bów fabrycz­nych. Tym razem była to masowa pro­duk­cja i dostawy żyw­no­ści. Dzięki nowym środ­kom kon­ser­wu­ją­cym, sztucz­nym dodat­kom sma­ko­wym i tech­ni­kom takim jak głę­bo­kie mro­że­nie i pako­wa­nie próż­niowe pro­du­cenci mogli sko­rzy­stać na efek­cie skali132, jako że masowo wytwa­rzane gotowe, trwałe, smaczne jedze­nie zdo­było ogromną prze­wagę nad świe­żymi i łatwo psu­ją­cymi się pro­duk­tami133. Obec­nie sam sek­tor opa­ko­wań żyw­no­ści sta­nowi odrębną gałąź prze­my­słu wartą wiele bilio­nów dola­rów134.

Pomy­śl­cie tylko o kul­to­wych w Sta­nach Zjed­no­czo­nych cia­stecz­kach Twin­kie. Przy odro­bi­nie czasu i wysiłku każdy ambitny kucharz potra­fiłby wykre­ować we wła­snej kuchni mięk­kie ciastka nadziane kre­mem, ale dziś można je kupić na każ­dym rogu za mniej niż dolara135. Gdy­by­śmy za każ­dym razem, kiedy zachce nam się twin­kie, musieli je sobie upiec, praw­do­po­dob­nie jedli­by­śmy ich znacz­nie mniej136.

Albo weźmy poczci­wego ziem­niaka. Przez długi czas byli­śmy naro­dem ziem­nia­ko­żer­ców, ale zazwy­czaj pie­kli­śmy je lub goto­wa­li­śmy. Każdy, kto kie­dy­kol­wiek sam od początku do końca robił frytki, wie, jaka to mor­dęga; całe to obie­ra­nie, kro­je­nie, roz­pry­sku­jący się tłuszcz. Ale dzięki obec­nym wyszu­ka­nym moż­li­wo­ściom tech­nicz­nym pro­duk­cja fry­tek ule­gła cen­tra­li­za­cji, tak że można je, zmro­żone do minus czter­dzie­stu stopni, dostar­czyć do dowol­nej sma­żalni albo dowol­nego działu mro­żo­nek w super­mar­ke­cie, skut­kiem czego stały się ulu­bio­nym warzy­wem Ame­ry­ka­nów. Nie­mal za cały przy­rost spo­ży­cia ziem­nia­ków w ostat­nich dzie­się­cio­le­ciach odpo­wia­dają frytki i chipsy137.

Trudno nie zauwa­żyć podo­bień­stwa mię­dzy tym przy­kła­dem a pro­duk­cją papie­ro­sów. Przed wyna­le­zie­niem maszyny do ich skrę­ca­nia robiło się to ręcz­nie. Aby zro­bić tyle samo papie­ro­sów, ile auto­mat mógł wypro­du­ko­wać w zale­d­wie minutę, potrzeba było 50 robot­ni­ków. W wyniku mecha­ni­za­cji ceny papie­ro­sów zle­ciały na łeb na szyję, a pro­duk­cja wystrze­liła, idąc w miliardy138. Pale­nie papie­ro­sów, będące sto­sun­kowo nie­co­dzienną roz­rywką, stało się nie­mal powszechne. W XX wieku zgod­nie z rapor­tem Naczel­nego Leka­rza Sta­nów Zjed­no­czo­nych z 1964 roku śred­nia liczba wypa­la­nych sztuk per capita wzro­sła z 54 do 4345 rocz­nie139. Prze­ciętny Ame­ry­ka­nin prze­szedł od pale­nia jed­nego papie­rosa tygo­dniowo do 70. To pół paczki dzien­nie. Tytoń sam w sobie był tak samo uza­leż­nia­jący i przed, i po nasta­niu ery maso­wego han­dlu. To, co było nowe, to niska cena i powszechna dostęp­ność. Frytki zawsze były smaczne, ale z pozy­cji przy­smaku rzad­kiego nawet w restau­ra­cjach stały się wszech­obecne. Przy­pusz­czal­nie znaj­dzie­cie je tuż obok sta­cji ben­zy­no­wej, na któ­rej może­cie też kupić twin­kie i papie­rosy. Jed­nak histo­ria tych cia­ste­czek sięga roku 1930, a sprze­daż mro­żo­nych fry­tek zaczęła się w latach 50. XX wieku140. A więc musi tu być jesz­cze coś wię­cej niż po pro­stu nowinki tech­niczne.

Wspólnicy przestępstwa

Nad­miar przyj­mo­wa­nych kalo­rii, wystar­cza­jąco dobre wytłu­ma­cze­nie epi­de­mii oty­ło­ści, należy przy­pi­sać w mniej­szym stop­niu zmia­nie ilo­ści spo­ży­wa­nego jedze­nia, a w więk­szym zmia­nie jego jako­ści, w tym eks­plo­zji tanich wyso­ko­ka­lo­rycz­nych, a mało war­to­ścio­wych pro­duk­tów. Do tego stanu rze­czy w nie­ma­łym stop­niu przy­czy­nił się rząd fede­ralny. Podat­nicy ame­ry­kań­scy nie­świa­do­mie poda­ro­wali grube miliardy na wspar­cie biz­ne­sów, takich jak prze­mysł cukrow­ni­czy, pro­duk­cja i prze­twór­stwo kuku­ry­dzy na czele ze słyn­nym syro­pem o wyso­kiej zawar­to­ści fruk­tozy oraz prze­mysł zwią­zany z uprawą soi, któ­rej plon w poło­wie służy jako suro­wiec do pro­duk­cji oleju roślin­nego, a w dru­giej poło­wie jako tania pasza dla zwie­rząt hodo­wa­nych na mięso do posiłku za dolara141. Kiedy ostatni raz jedli­ście sorgo? Ano wła­śnie. Dla­czego więc pra­wie ćwierć miliarda dola­rów rocz­nie z naszych podat­ków idzie na pro­duk­cję sorgo?142 Jest to nie­mal w cało­ści pasza dla zwie­rząt143. Stwo­rzy­li­śmy struk­turę cenową fawo­ry­zu­jącą wytwa­rza­nie cukrów, ole­jów i pro­duk­tów zwie­rzę­cych144.

Pierw­sza fede­ralna ustawa o rol­nic­twie poja­wiła się jako śro­dek ratun­kowy w cza­sie wiel­kiego kry­zysu lat 30. XX wieku; miała ona chro­nić drob­nych far­me­rów, ale kolejne sta­wały się doj­nymi kro­wami rol­nic­twa prze­my­sło­wego i kieł­basą wybor­czą w rękach poli­ty­ków145. Poli­tyka rolna w Sta­nach Zjed­no­czo­nych i Euro­pie została celowo nasta­wiona na obni­ża­nie kosz­tów pro­duk­cji tego, co naj­bar­dziej opła­calne, jak cukier, i pod­sta­wo­wych surow­ców spo­żyw­czych, jak mięso, zboże, nabiał i jaja146. W grę wcho­dzą grube pie­nią­dze – jak widać sprawa jest gruba pod każ­dym wzglę­dem. Na przy­kład od roku 1970 do 1994 świa­towe ceny woło­winy spa­dły o ponad 60 pro­cent147. Gdyby nie podat­nicy osła­dza­jący tę gorzką pigułkę miliar­dami dola­rów rocz­nie148, bogaty we fruk­tozę syrop kuku­ry­dziany kosz­to­wałby pro­du­cen­tów słod­kich napo­jów gazo­wa­nych około 10 pro­cent wię­cej149.

To mię­dzy innymi z powodu dopłat mięso kur­czaka jest tak tanie. Jedna z ustaw o rol­nic­twie wpro­wa­dziła sub­sy­dio­wa­nie upraw kuku­ry­dzy i soi, tak aby jej cena zeszła poni­żej kosz­tów pro­duk­cji, dla pozy­ska­nia taniej paszy dla zwie­rząt, czyli w prak­tyce poda­ro­wała branży dro­biar­skiej i wie­przo­wej po około 10 miliar­dów dola­rów150. To nie baga­tela. To sprawa ogrom­nej wagi!

Cał­kiem dosłow­nie ogrom­nej wagi, ponie­waż kom­plet­nie zmie­niła nasz spo­sób odży­wia­nia się. Czę­ściowo dzięki sub­sy­diom, w miarę jak epi­de­mia oty­ło­ści nara­stała, mięso, sło­dy­cze, jaja, oleje, nabiał i sło­dzone napoje sta­wały się rela­tyw­nie tań­sze (w sto­sunku do ogól­nego indeksu cen żyw­no­ści), pod­czas gdy rela­tywny koszt świe­żych owo­ców i warzyw podwoił się151. Może ten fakt pozwoli zro­zu­mieć, dla­czego mniej wię­cej w tym samym okre­sie pro­cent Ame­ry­ka­nów spo­ży­wa­ją­cych pięć por­cji owo­ców i warzyw dzien­nie obni­żył się z 42 do 26152. Dla­czego zatem nie sub­sy­diu­jemy pło­dów rol­nych? Bo nie tam są pie­nią­dze.

Pro­dukty nie­prze­two­rzone lub mini­mal­nie prze­two­rzone, takie jak kon­ser­wo­wana fasola lub prze­cier pomi­do­rowy, w branży spo­żyw­czej są okre­ślane jako surowce. Marża zysku, jaki przy­no­szą, jest tak nie­wielka, że nie­kiedy sprze­daje się je po kosz­tach albo nawet poni­żej kosz­tów, jako pro­mo­cje, dla przy­cią­gnię­cia klien­tów, w nadziei, że ci przy oka­zji kupią pro­dukty „o war­to­ści doda­nej”153, z któ­rych naj­bar­dziej opła­calne (i dla pro­du­cen­tów, i dla sprze­daw­ców) są te mak­sy­mal­nie prze­two­rzone, tłu­ste, słod­kie i słone mie­sza­niny sztucz­nie przy­pra­wio­nych, sztucz­nie bar­wio­nych i sztucz­nie tanich skład­ni­ków, wszystko dzięki sub­sy­diom pocho­dzą­cym z pie­nię­dzy podat­ni­ków.

Różne pro­dukty spo­żyw­cze przy­no­szą różne korzy­ści. Jeśli mie­rzyć zysk na jed­nostkę powierzchni sprze­daży super­mar­ketu, sło­dy­cze takie jak cze­ko­la­dowe batony nie­zmien­nie utrzy­mują swoją pozy­cję wśród naj­bar­dziej lukra­tyw­nych. Bar­dzo opła­calne są też prze­ką­ski takie jak chipsy ziem­nia­czane i kuku­ry­dziane.

Frito-Lay, spółka zależna od Pep­siCo, chełpi się, że jak­kol­wiek jej pro­dukty sta­no­wią jedy­nie około 1 pro­centa cał­ko­wi­tej sprze­daży super­mar­ke­to­wej, mogą jed­nak odpo­wia­dać za ponad 10 pro­cent zysku ope­ra­cyj­nego i 40 pro­cent wzro­stu zysków154. Nie jest więc niczym zaska­ku­ją­cym, że cały sys­tem jest nasta­wiony na jedze­nie naj­gor­szej jako­ści, po pro­stu śmieci. Zwięk­szone spo­ży­cie kalo­rii nie ozna­cza po pro­stu wię­cej jedze­nia, ale wię­cej innego rodzaju jedze­nia. Oka­zuje się, że ponad połowa wszyst­kich kalo­rii spo­ży­wa­nych w Sta­nach Zjed­no­czo­nych przez więk­szość doro­słych pocho­dzi z tych sub­sy­dio­wa­nych pro­duk­tów, i wygląda na to, że nie wycho­dzimy na tym dobrze. Ci, któ­rzy jedzą ich najwię­cej, mają zna­mien­nie wyż­sze war­to­ści czyn­ni­ków ryzyka prze­wle­kłych cho­rób, w tym pod­wyż­szony poziom cho­le­ste­rolu, mar­ke­rów stanu zapal­nego i masy ciała155.

Myśle­nie o moto­rach epi­de­mii oty­ło­ści cechuje nie­mą­dra dycho­to­mia: cukier czy tłuszcz? Jedno i dru­gie jest mocno sub­sy­dio­wane i jedno i dru­gie zro­biło zawrotną karierę w miarę roz­woju epi­de­mii. Obok istot­nego wzro­stu pro­duk­cji rafi­no­wa­nych arty­ku­łów zbo­żo­wych nara­sta­niu pro­blemu oty­ło­ści towa­rzy­szył około 20-pro­cen­towy wzrost jed­no­stek wago­wych doda­wa­nych cukrów per capita i 36-pro­cen­towy wzrost ilo­ści doda­wa­nych tłusz­czów156 (głów­nie w postaci ole­jów157, za co praw­do­po­dob­nie w dużej mie­rze odpo­wia­dają sma­żone dania fast­fo­odowe i wyso­ko­prze­two­rzone śmie­ciowe jedze­nie)158. Zarówno dodane cukry, jak i dodane tłusz­cze sta­no­wią obec­nie główne źró­dło kalo­rii w poży­wie­niu Ame­ry­ka­nów159.

McRoyal

W latach 70. XX wieku rząd Sta­nów Zjed­no­czo­nych od sub­sy­dio­wa­nia nie­któ­rych naj­gor­szych rodza­jów żyw­no­ści prze­szedł do wręcz pła­ce­nia pro­du­cen­tom za wytwa­rza­nie ich w więk­szych ilo­ściach. W ciągu tego dzie­się­cio­le­cia doszło do zwrotu poli­tyki rol­nej; w miej­sce długo utrzy­my­wa­nej stra­te­gii ogra­ni­cza­nia pro­duk­cji i ochrony cen zaczęto uza­leż­niać wyso­kość wypłat od wydaj­no­ści160. Dodat­kowe kalo­rie zaczęły po pro­stu zale­wać pro­dukty żyw­no­ściowe.

Następ­nie w roku 1981 dyrek­tor gene­ralny Gene­ral Elec­tric wygło­sił mowę, w któ­rej zapre­zen­to­wał światu model „war­to­ści dla akcjo­na­riu­szy”, w któ­rym za pod­sta­wowy cel przed­się­bior­stwa uznaje się mak­sy­ma­li­za­cję krót­ko­ter­mi­no­wego zysku inwe­sto­rów161. Skut­kiem był nie­by­wały wzrost pre­sji na pro­du­cen­tów żyw­no­ści na Wall Street, aby co kwar­tał ogła­szali dal­szy wzrost zysków i win­do­wali ceny akcji. Rynek i tak był już prze­sy­cony kalo­riami, a oni musieli sprze­dać jesz­cze wię­cej. To posta­wiło sze­fów firm w sytu­acji nie­mal bez wyj­ścia. Nie jest tak, że każdy z nich zaciera lep­kie łapy z ucie­chy na myśl o zwa­bie­niu kolej­nych Jasiów i Mał­goś do cha­tek z pier­nika, gdzie czeka ich zguba. Rzecz w tym, że poten­taci żyw­no­ściowi nawet gdyby chcieli, nie mogliby postę­po­wać uczci­wie; mają zobo­wią­za­nia wobec inwe­sto­rów. Gdyby prze­stali kie­ro­wać reklamy do dzieci albo spró­bo­wali sprze­da­wać zdrow­sze pro­dukty czy pod­ję­liby jakie­kol­wiek inne kroki, które mogłyby ujem­nie wpły­nąć na wzrost kwar­tal­nego zysku, Wall Street mogłaby zażą­dać zmiany kie­row­nic­twa162. Zdrowe odży­wia­nie szko­dzi inte­re­som. To nie jest jakiś gigan­tyczny spi­sek – to nawet nie jest niczyja wina. Tak po pro­stu działa sys­tem.

Nadwyżki rynkowe

Wobec nie­ustan­nych naci­sków na wzrost wydaj­no­ści i szybki zwrot inwe­sty­cji na już prze­sy­co­nym rynku prze­mysł żyw­no­ściowy musiał zro­bić coś, by ludzie wię­cej jedli. Tak jak wcze­śniej prze­mysł tyto­niowy, zwró­cił się do spe­ców od reklamy – i to na wielką skalę163. Dziś na reklamę jed­nego rodzaju batona wydaje się rocz­nie dzie­siątki milio­nów dola­rów164. Sam McDo­nald’s co roku prze­zna­cza na nią miliardy165. Jak dotąd żaden inny sek­tor gospo­darki nie zain­we­sto­wał w reklamę tyle, co prze­mysł żyw­no­ściowy166. Dere­gu­la­cja ery Reagana znio­sła limity na mar­ke­ting pro­duk­tów żyw­no­ścio­wych w pro­gra­mach tele­wi­zyj­nych dla dzieci167. A oprócz 10 tysięcy reklam rocz­nie, jakie dzieci mogą obej­rzeć w tele­wi­zji168, są jesz­cze reklamy w inter­ne­cie, w druku, w szkole, w tele­fo­nach, w kinie i wszę­dzie pomię­dzy169. Nie­mal wszyst­kie pre­zen­tują pro­dukty groźne dla zdro­wia170.

Pomi­ja­jąc to, jak wcze­sna jest to eks­po­zy­cja i jak gigan­tyczna jej skala171, a także wszech­obec­ność reklam żyw­no­ści, stały się one na doda­tek nie­zwy­kle wyra­fi­no­wane. Dzięki pomocy psy­cho­lo­gów dzie­cię­cych firmy uczą się, jak naj­le­piej oddzia­ły­wać na dzieci, by te mani­pu­lo­wały rodzi­cami. Opa­ko­wa­nia są pro­jek­to­wane z myślą o moż­li­wie naj­sku­tecz­niej­szym przy­cią­gnię­ciu uwagi dziecka, a pro­dukty wykła­dane na skle­po­wych pół­kach na wyso­ko­ści dzie­cię­cych oczu172. Zna­cie te cha­rak­te­ry­styczne kopułki na sufi­tach super­mar­ke­tów? Mon­tuje się je nie tylko z myślą o zło­dzie­jach. Kamery o obwo­dzie zamknię­tym i urzą­dze­nia typu GPS na wóz­kach skle­po­wych służą do two­rze­nia stra­te­gii pro­wa­dze­nia klienta do naj­bar­dziej zyskow­nych towa­rów173. W celu sty­mu­lo­wa­nia impul­syw­nych zaku­pów sto­suje się metody psy­cho­lo­gii beha­wio­ral­nej, a nawet tech­no­lo­gie śle­dze­nia ruchów gałek ocznych174.

Bez­pre­ce­den­sowy wzrost potęgi, zasięgu i fine­zji reklamy żyw­no­ści, który datuje się mniej wię­cej od 1980 roku, kore­spon­duje z szyb­kim nara­sta­niem epi­de­mii oty­ło­ści. Od tego czasu nie­które tech­niki, takie jak loko­wa­nie pro­duktu, reklamy w szkole czy spon­so­ro­wa­nie imprez, które star­to­wały prak­tycz­nie od zera, prze­kształ­ciły się w wie­lo­mi­liar­dowe branże. Dopro­wa­dziło to przy­naj­mniej jed­nego zna­nego eko­no­mi­stę do kon­klu­zji, że „naj­bar­dziej oczy­wi­sta inter­pre­ta­cja nie­kom­plet­nych danych, jakimi dys­po­nu­jemy, jest taka, iż masowe sze­rze­nie się oty­ło­ści należy przy­pi­sać mar­ke­tin­gowi”175. Inno­wa­cyjne metody pro­duk­cji i manewry poli­tyczne spo­wo­do­wały, że nasze poży­wie­nie pęka w szwach od kalo­rii; na każ­dego z nas wypada ich nie­mal cztery tysiące dzien­nie. Ale kry­tyczne zna­cze­nie miał chyba roz­wój mar­ke­tin­go­wych mani­pu­la­cji sto­so­wa­nych w celu wepchnię­cia nam tej nad­wyżki do ust176.

Ucztowanie

Raport Natio­nal Aca­demy of Medi­cine doty­czący zagro­żeń spo­wo­do­wa­nych reklamą żyw­no­ści otwiera stwier­dze­nie: „Mar­ke­ting działa”177. Tak, ist­nieje wiele dobrze prze­pro­wa­dzo­nych ran­do­mi­zo­wa­nych badań, które mógł­bym tu przy­wo­łać, poka­zu­ją­cych, jak eks­po­zy­cja na reklamę i inne metody mar­ke­tin­gowe zmie­niają nawyki żywie­niowe i spra­wiają, że ludzie jedzą wię­cej178, ale czy rze­czy­wi­ście musimy wie­dzieć coś ponad to, że prze­mysł spo­żyw­czy prze­zna­cza na nie dzie­siątki miliar­dów dola­rów?179 Czy myśli­cie, że Coca-Cola wyda­łaby na nakła­nia­nie ludzi do picia jej brą­zo­wego płynu choć o jeden grosz wię­cej, gdyby nie uwa­żała tego za konieczne? To tak, jak moi kole­dzy leka­rze, któ­rzy przyj­mują zapro­sze­nia przed­sta­wi­cieli firm far­ma­ceu­tycz­nych do restau­ra­cji, ale obra­żają się na suge­stię, że może to mieć wpływ na leki, jakie prze­pi­sują. Czy naprawdę sądzą, że firmy far­ma­ceu­tyczne dzia­łają w sek­to­rze roz­da­wa­nia pie­nię­dzy za nic? Gdyby to nie dzia­łało, to by tego nie robili. Nie ma cze­goś takiego, jak dar­mowy lunch.

Dla lep­szego zilu­stro­wa­nia pod­stęp­nej istoty mar­ke­tingu pozwolę sobie przy­to­czyć inte­re­su­jący arty­kuł opu­bli­ko­wany w „Nature”, jed­nym z naj­waż­niej­szych na świe­cie180 pism nauko­wych. Zaty­tu­ło­wany In-Store Music Affects Pro­duct Cho­ice (Wpływ muzyki odtwa­rza­nej w skle­pie na wybory klien­tów) opi­suje eks­pe­ry­ment, w któ­rym w dziale win sklepu spo­żyw­czego w naprze­mienne dni w tle roz­brzmie­wał to fran­cu­ski akor­deon, to nie­miecka muzyka bie­siadna181. W dni, gdy tłem była muzyka fran­cu­ska, ludzie trzy razy czę­ściej wybie­rali fran­cu­skie wina, a w dni muzyki nie­miec­kiej – kupu­jący trzy razy czę­ściej decy­do­wali się na wina nie­miec­kie. Pomi­ja­jąc spek­ta­ku­larny efekt – nie była to wszak kil­ku­pro­cen­towa róż­nica, a cał­ko­wite odwró­ce­nie trzy­krot­nej prze­wagi – cie­kawe jest to, że ogromna więk­szość klien­tów zagad­nię­tych po doko­na­niu zakupu zaprze­czała, by muzyka miała jaki­kol­wiek wpływ na ich wybory182.

Jak dzie­ciak w skle­pie ZE SŁO­DY­CZAMI

Oprócz 10 miliar­dów dola­rów rocz­nie na reklamę prze­mysł spo­żyw­czy wydaje kolejne 20 miliar­dów na inne formy mar­ke­tingu, takie jak targi żyw­no­ści, moty­wo­wa­nie, akcje pro­mo­cyjne i opłaty pół­kowe w super­mar­ke­tach183, czyli wyku­py­wa­nie przez firmy z branży żyw­no­ści i napo­jów atrak­cyj­nych powierzchni na pół­kach skle­po­wych dla swo­ich naj­bar­dziej zyskow­nych pro­duk­tów. Muszą więc wal­czyć mię­dzy sobą o eks­po­zy­cję na wyso­ko­ści oczu kupu­ją­cych, a prze­gry­wa­jący „zostaje zepchnięty z klifu”184. Jeśli opłaty pół­kowe w zależ­no­ści od towaru, sprze­dawcy czy mia­sta się­gają 20 tysięcy dola­rów185, to może­cie sobie wyobra­zić, jakich pro­duk­tów doty­czy to spe­cjalne trak­to­wa­nie. Mała pod­po­wiedź: nie są to bro­kuły.

Aby zorien­to­wać się, jakie pro­dukty zasłu­gują na naj­bar­dziej atrak­cyjną loka­li­za­cję, nie trzeba zapusz­czać się dalej niż strefa kas. „Klu­czowe zna­cze­nie ma pro­mo­cja pro­duk­tów gene­ru­ją­cych naj­wyż­szy zysk w każ­dym ciągu komu­ni­ka­cyj­nym”, uczy porad­nik naj­lep­szych prak­tyk opty­mal­nej pro­mo­cji w stre­fie kas. A jakie pro­dukty gene­rują naj­wyż­szy zysk? Sło­dy­cze i napoje. Ewi­dent­nie nawet wzrost sprze­daży towa­rów z tej kate­go­rii o 1 pro­cent może przy­nieść skle­powi dodat­kowe 15 250 dola­rów rocz­nie186. Rzecz nie w tym, że super­mar­ke­tów nie obcho­dzi zdro­wie klien­tów. Raczej w tym, że firmy, któ­rych akcje znaj­dują się w publicz­nym obro­cie (czyli więk­szość wio­dą­cych sieci han­dlo­wych), są zmu­szane do zwięk­sza­nia zysków bez oglą­da­nia się na jakie­kol­wiek inne względy187.

Skuteczność odwracania uwagi

Wszy­scy lubimy wie­rzyć, że ważne życiowe decy­zje, na przy­kład co będziemy jeść, podej­mu­jemy świa­do­mie i racjo­nal­nie. Gdyby tak było rze­czy­wi­ście, nie tkwi­li­by­śmy w samym środku epi­de­mii oty­ło­ści188. Jak to ana­li­zuję w roz­dziale na temat kształ­to­wa­nia nawy­ków, więk­szość naszych codzien­nych zacho­wań nie wydaje się podyk­to­wana wni­kli­wymi i roz­waż­nymi prze­my­śle­niami. Mamy skłon­no­ści do decy­do­wa­nia bar­dziej odru­cho­wego, impul­syw­nego, spro­wo­ko­wa­nego przez czyn­niki, któ­rych sobie nie uświa­da­miamy, albo pod wpły­wem nawy­ko­wych wzor­ców – zwłasz­cza gdy jeste­śmy zmę­czeni, zestre­so­wani albo czymś zaab­sor­bo­wani. Uważa się, że nie­świa­dome czę­ści mózgu ste­rują ludz­kimi zacho­wa­niami aż w 95 pro­cen­tach189, i to wła­śnie jest ten obszar, w któ­rym odcho­dzi więk­szość brud­nej roboty mani­pu­la­cji mar­ke­tin­go­wych.

Te czę­ści mózgu, które zarzą­dzają świa­do­mo­ścią, przy­pusz­czal­nie są w sta­nie prze­two­rzyć mniej wię­cej 50 bitów infor­ma­cji na sekundę, co z grub­sza bio­rąc, odpo­wiada jed­nemu krót­kiemu twe­etowi. Z dru­giej strony oce­nia się, że cały nasz poten­cjał poznaw­czy pozwala na prze­two­rze­nie ponad 10 milio­nów bitów na sekundę. Ponie­waż świa­do­mie i celowo możemy prze­two­rzyć tylko dość ogra­ni­czoną liczbę infor­ma­cji na jed­nostkę czasu, nasze decy­zje stają się jesz­cze bar­dziej impul­sywne, jeśli nasza uwaga ule­gnie roz­pro­sze­niu czy też z jakich­kol­wiek powo­dów nie jeste­śmy zdolni się skon­cen­tro­wać190. Ele­gancką ilu­stra­cję tego efektu „prze­cią­że­nia poznaw­czego” sta­nowi doświad­cze­nie z sałatką owo­cową i cia­stem cze­ko­la­do­wym.

Dziś, żeby zate­le­fo­no­wać, wystar­czy dotyk albo głos, ale zanim to nastą­piło, za kon­cep­cją sied­mio­cy­fro­wego numeru tele­fonu stała czę­ściowo naj­dłuż­sza sekwen­cja, jaką potrafi zapa­mię­tać więk­szość ludzi. Wygląda na to, że w bez­po­śred­niej krót­ko­ter­mi­no­wej pamięci jeste­śmy w sta­nie zatrzy­mać około sied­miu ele­men­tów infor­ma­cji (plus minus dwa)191. A więc plan był taki: podzie­lić ludzi losowo na grupy, z któ­rych jedna miała do zapa­mię­ta­nia i odtwo­rze­nia w innym pomiesz­cze­niu sie­dem cyfr, a druga dwie cyfry. Gdy uczest­nicy doświad­cze­nia prze­cho­dzili kory­ta­rzem z jed­nego pokoju do dru­giego, ofe­ro­wano im do wyboru sałatkę owo­cową lub kawa­łek cia­sta cze­ko­la­do­wego. Zapa­mię­ta­nie dwóch cyfr jest łatwe i zapewne nie anga­żuje zbyt wielu rezerw poznaw­czych. Więk­szość osób, które miały do zapa­mię­ta­nia dwie cyfry, wybie­rała sałatkę owo­cową. W obli­czu tego samego wyboru więk­szość z tych, któ­rzy mieli utrzy­mać w gło­wie sie­dem cyfr, się­gała po cia­sto192.

W real­nym świe­cie ta pra­wi­dło­wość może dzia­łać na rzecz poten­cja­li­za­cji efek­tyw­no­ści reklamy. Jeśli ludzie będą oglą­dać pro­gram tele­wi­zyjny prze­ry­wany rekla­mami nie­zdro­wych sma­ko­ły­ków, zje­dzą ich – nie ma w tym nic zaska­ku­ją­cego – wię­cej w porów­na­niu z oso­bami oglą­da­ją­cymi reklamy pro­duk­tów innych niż spo­żyw­cze. A może i jest w tym coś zaska­ku­ją­cego. Wszy­scy lubimy mieć poczu­cie, że panu­jemy nad sytu­acją i nie dajemy sobą łatwo mani­pu­lo­wać. Sęk w tym, że być może jeste­śmy tym bar­dziej podatni na wpływy, im mniej zwra­camy na nie uwagę. Jeśli te same zada­nia pamię­ciowe (zapa­mię­ta­nie dwóch lub sied­miu cyfr) przy­dzie­limy losowo ludziom oglą­da­ją­cym tele­wi­zję, efekt przy­pływu łakom­stwa jest zwięk­szony u tych, któ­rzy byli bar­dziej zaab­sor­bo­wani193. U ilu z nas włą­czony tele­wi­zor nadaje w tle, ilu z nas wyko­nuje różne zada­nia w prze­rwie na reklamy? Powyż­sze bada­nie wska­zuje, że takie postę­po­wa­nie zwięk­sza naszą skłon­ność do ule­ga­nia pod­szep­tom godzą­cym w nasz zdrowy roz­są­dek.

Cóż za para­doks! W odpo­wie­dzi na apele o nało­że­nie restryk­cji mar­ke­tin­gowi wyma­chuje się czę­sto sztan­da­rem wol­no­ści. Ale co to wła­ści­wie zna­czy w świe­tle badań nauko­wych poka­zu­ją­cych, jak łatwo jest bez udziału naszej świa­do­mo­ści oddzia­ły­wać na rze­komo wolne doko­ny­wane przez nas wybory?194 Senior policy rese­ar­cher z firmy RAND Cor­po­ra­tion posu­nął się nawet do twier­dze­nia, że zwa­żyw­szy na groźne kon­se­kwen­cje zdro­wotne naszych nie­zdro­wych nawy­ków żywie­nio­wych, prze­bie­głe mani­pu­la­cje mar­ke­tin­gowe „powinno się postrze­gać tak samo jak nie­wi­doczne kar­cy­no­geny i tok­syny znaj­du­jące się w powie­trzu i wodzie i zatru­wa­jące nas bez naszej wie­dzy195”.

Pasywna nadkonsumpcja

Pro­du­cenci żyw­no­ści i napo­jów przed­sta­wiają wagę ciała jako kwe­stię oso­bi­stego wyboru. Ale nawet wtedy, gdy nic nie odwraca naszej uwagi, siła oddzia­ły­wa­nia śro­do­wi­ska, w któ­rym wszystko zdaje się mówić „zjedz coś”, może nie­kiedy prze­ła­mać świa­domą kon­trolę196. Wystar­czy rozej­rzeć się po sali na zjeź­dzie die­te­ty­ków, by stwier­dzić, że nawet pro­fe­sjo­na­li­ści bywają podatni na agre­sywną reklamę wszech­obec­nych, sma­ko­wi­tych, tanich i goto­wych do spo­ży­cia kalo­rii. Widać stąd, że zacho­wa­nia zwią­zane z jedze­niem mają pewne aspekty, które stoją w sprzecz­no­ści z oso­bi­stymi prze­ko­na­niami, ale prze­my­kają się poni­żej zasięgu radaru czuj­nej świa­do­mo­ści197. Fizjo­lo­go­wie łak­nie­nia nazy­wają efekt tych pod­świa­do­mych dzia­łań pasywną nad­kon­sump­cją198.

Pamię­ta­cie ten skan mózgu, w któ­rym myśl o mlecz­nym kok­tajlu wzbu­dza te same szlaki układu nagrody, co wideo przed­sta­wia­jące pale­nie cracku u nar­ko­mana czy zapach whi­sky u alko­ho­lika? Tę reak­cję wywo­łuje sam obraz słod­kiego shake’a. Rozum wie, że to tylko obraz, ale gadzi mózg widzi zba­wie­nie. Wydziela się dopa­mina, uak­tyw­nia się łak­nie­nie i już mamy moty­wa­cję do kon­sump­cji. To po pro­stu odruch, nad któ­rym naj­wy­raź­niej mamy nie­wielką kon­trolę i wła­śnie dla­tego spe­cja­li­ści od mar­ke­tingu dbają o to, by te i inne podobne obrazy znaj­do­wały się wszę­dzie199.

Zacho­wy­wa­nie rów­no­wagi mię­dzy przy­ję­tymi a wydat­ko­wa­nymi kalo­riami może się wyda­wać cią­giem świa­do­mie kon­tro­lo­wa­nych auto­no­micz­nych decy­zji, ale nie­wy­klu­czone, że bli­żej mu do takich funk­cji cie­le­snych jak mru­ga­nie, oddy­cha­nie, kaszel, prze­ły­ka­nie czy sen. Możemy się sta­rać uzy­skać nad nimi wła­dzę, ale zasad­ni­czo prze­waż­nie nastę­pują auto­ma­tycz­nie, zgod­nie z pra­daw­nymi skryp­tami200.

Pro­por­cje por­cji

Oce­nia się, że w ciągu każ­dych dowol­nie wybra­nych 2 dni połowa ame­ry­kań­skich dzieci zjada coś, co kwa­li­fi­kuje się jako fast food201. Choć spo­ży­cie fast foodów pró­buje się powią­zać z przy­bie­ra­jącą na sile plagą oty­ło­ści202, może ona być tylko mar­ke­rem ogól­nego spar­szy­wie­nia spo­sobu żywie­nia203. Gotowe zestawy i gigan­tyczne por­cje nie są zastrze­żone dla sek­tora fast foodów. Wiel­ko­ści por­cji powięk­szyły się w całej branży restau­ra­cyj­nej.

W porów­na­niu z pierw­szymi, tymi z roku 1955, roz­miary bur­ge­rów, por­cji fry­tek i napo­jów wzro­sły o 250–500 pro­cent204. Ale ogromne posiłki są wszę­dzie – muf­finki o wadze 200 gra­mów205, ponad­pół­ki­lo­gra­mowe steki206, tale­rze, które spo­koj­nie mogą pomie­ścić kilo­gram pasty z sosem Alfredo207. A widzie­li­ście, jak gigan­tyczne potra­fią być dzi­siej­sze batony cze­ko­la­dowe? W kinie śred­nia por­cja popcornu może odpo­wia­dać pra­wie 4 litrom tłu­stych zia­ren i 1000 kalo­rii208.

Jaki jest udział tych roz­ra­sta­ją­cych się roz­mia­rów w roz­ra­sta­niu się naszych wymia­rów? Aby zasłu­żyć na tytuł wia­ry­god­nego wino­wajcy kry­zysu oty­ło­ści, poten­cjalne czyn­niki spraw­cze powinny nie tylko wyka­zy­wać kore­la­cję cza­sową z nara­sta­niem epi­de­mii, ale także mieć udo­wod­niony wpływ na przy­rost wagi. Wzrost roz­mia­rów por­cji istot­nie zdaje się kore­lo­wać z nara­sta­niem oty­ło­ści, ale dane eks­pe­ry­men­talne są nie­zbyt liczne209. Mani­pu­la­cja wiel­ko­ścią por­cji w trak­cie posiłku czy w ciągu całego dnia może z pew­no­ścią wpły­nąć na cał­ko­wite spo­ży­cie210, choćby dla­tego, że duże por­cje skła­niają ludzi do jedze­nia szyb­szego i więk­szymi kęsami211. Naj­dłu­żej trwa­jące bada­nie tego przed­miotu, jakie udało mi się zna­leźć, trwało 11 dni. Jed­nak w tym cza­sie zwięk­sze­nie por­cji o 50 pro­cent powo­do­wało wzrost spo­ży­cia o ponad 400 kalo­rii dzien­nie. Co naj­istot­niej­sze, efekt ten utrzy­mał się przez cały okres trwa­nia doświad­cze­nia i w miarę upływu czasu nie wyda­wał się słab­nąć, co suge­ruje, że zaokrą­gla­nie por­cji w górę może istot­nie pro­wa­dzić do zaokrą­gla­nia się naszych syl­we­tek212.

Oczy­wi­ście nie bez zna­cze­nia jest też to, czym się prze­ja­damy. Nie­które pro­dukty spo­żyw­cze, na przy­kład wiele warzyw, ma tak niską kalo­rycz­ność, że zanim czło­wiek się nimi przeje, zmę­czy się żuciem. Żeby móc w ogóle zacząć się mar­twić przedaw­ko­wa­niem kapu­sty, musiałby jej zjeść pełne taczki. Ten efekt wiel­ko­ści por­cji wyko­rzy­stuje się w celu pro­mo­wa­nia zdrow­szych nawy­ków żywie­nio­wych – przez ser­wo­wa­nie dodat­ko­wych warzyw213. A więc, jak napi­sał jeden z naj­waż­niej­szych bada­czy pro­blemu oty­ło­ści214, „rada, by jeść po pro­stu wszyst­kiego mniej, nie­ko­niecz­nie przy­nie­sie pożą­dany sku­tek”. Nie ape­lu­jemy o kupo­wa­nie mini­mar­che­wek i pomi­dor­ków kok­taj­lo­wych. Roz­miar ma zna­cze­nie, ale bar­dziej istotna jest zawar­tość.

Codziennie wkraczamy do jaskini lwa

Wszech­obecne są nie tylko reklamy jedze­nia, ale także samo rekla­mo­wane jedze­nie. W latach 70. i 80. XX wieku gwał­tow­nie wzro­sła roz­ma­itość punk­tów, w któ­rych można kupić pro­dukty spo­żyw­cze215 i w efek­cie teraz na każ­dym kroku jeste­śmy nara­żeni na fale dopa­miny i sztucz­nie wysty­mu­lo­wany głód216. Łako­cie można zna­leźć przy kasach na sta­cjach ben­zy­no­wych, w apte­kach, księ­gar­niach i skle­pach, w któ­rych daw­niej sprze­da­wano ubra­nia, narzę­dzia, mate­riały budow­lane czy arty­kuły wypo­sa­że­nia wnętrz. Naj­więk­szym ame­ry­kań­skim sprze­dawcą żyw­no­ści jest Wal­mart217.

W naszej kul­tu­rze akcep­to­walne stało się jedze­nie w każ­dych oko­licz­no­ściach – w samo­cho­dzie, na ulicy, przy biurku, nawet w zatło­czo­nym auto­bu­sie. Sta­li­śmy się spo­łe­czeń­stwem pod­ja­da­ją­cych218. Auto­maty z prze­ką­skami są wszę­dzie. Od koń­cówki lat 70. XX wieku dzienna liczba sze­roko rozu­mia­nych posił­ków zwięk­szyła się o około 25 pro­cent, od czte­rech do pię­ciu, co w prze­ło­że­niu na kalo­rycz­ność poten­cjal­nie skut­kuje aż dwu­krot­nym wzro­stem, a to dla­tego, że coraz więk­sza jest też ich obję­tość219. Ten gigan­tyczny nad­miar kalo­rii, który spra­wia, że mówimy o epi­de­mii, wystar­cza­jąco tłu­ma­czą same spo­ży­wane przez nas prze­ką­ski i słod­kie napoje220.

A teraz pomy­śl­cie o dzie­ciach. Oto my robimy, co możemy, by wykształ­cić u nich zdrowe nawyki, kar­mimy je tym, co naj­zdrow­sze, a potem wypusz­czamy je w świat, gdzie czyha na nie praw­dziwe tor­nado bez­war­to­ścio­wego jedze­nia i krę­tac­kich prze­ka­zów. Jak to słusz­nie napi­sał autor komen­ta­rza w „The New England Jour­nal of Medi­cine”, dla­czego całą naszą pracę nad ustrze­że­niem „dzieci przed groź­nymi dla życia cho­ro­bami mia­łyby tor­pe­do­wać masowe kam­pa­nie rekla­mowe pro­du­cen­tów śmie­cio­wej żyw­no­ści”?221 Obec­nie pedia­trów zachęca się, by pod­czas wizyty pro­fi­lak­tycz­nej podej­mo­wali „roz­mowę o fryt­kach” już z rodzi­cami rocz­nych dzieci, a nie, jak dotąd, by cze­kali z tym, aż dziecko będzie miało 2 lata222. A nawet i to może być za późno. Dwie trze­cie malu­chów dostaje śmie­ciowe jedze­nie jesz­cze przed pierw­szymi uro­dzi­nami223.

Być może naj­le­piej ujął to dr David L. Katz w „Harvard Health Policy Review”:

Ludzie, któ­rzy upie­rają się, że pomimo całej pre­sji śro­do­wi­sko­wych pokus odpo­wie­dzial­ność za osta­teczny efekt jest kwe­stią oso­bi­stą lub spo­czywa na rodzi­cach, powinni zasta­no­wić się nad moż­li­wymi impli­ka­cjami uogól­nie­nia tej zasady. Może w takim razie nie należy od dzieci wyma­gać, a jedy­nie zachę­cać je, by co rano szły do szkoły, i dopusz­czać inne kuszące moż­li­wo­ści, na przy­kład cyrk, zoo albo plaża?224

Czy to przez grube ryby biznesu spożywczego jesteśmy coraz grubsi?

Plaga zgo­nów zwią­za­nych z pale­niem tyto­niu nie jest wyłącz­nie efek­tem maso­wej pro­duk­cji i reklamy tanich papie­ro­sów. Firmy tyto­niowe aktyw­nie sta­rają się uczy­nić swoje pro­dukty moż­li­wie naj­bar­dziej pożą­da­nymi – na przy­kład spry­sku­jąc arku­sze tyto­niowe niko­tyną i dodat­kami w rodzaju amo­niaku, by kop niko­ty­nowy był jesz­cze sil­niej­szy225. Branża spo­żyw­cza zatrud­nia inży­nie­rów smaku w podob­nym celu: dla zmak­sy­ma­li­zo­wa­nia nie­od­par­tego powabu swo­ich wyro­bów.

Smak jest naj­waż­niej­szym z czyn­ni­ków decy­du­ją­cych o wybo­rze jedze­nia226. Sól, cukier i tłuszcz to trzy wska­za­nia kom­pasu na dro­dze do stwo­rze­nia „super­sty­mu­lu­ją­cej” „hiper­pysz­no­ści”, która będzie kusiła ludzi do impul­syw­nych zaku­pów i kom­pul­syw­nego jedze­nia227. Pro­dukty spo­żyw­cze pro­jek­tuje się z roz­my­słem, z inten­cją pod­łą­cze­nia się do naszych ewo­lu­cyj­nych mecha­ni­zmów spu­sto­wych i prze­ła­ma­nia wszel­kich bio­lo­gicz­nych barier chro­nią­cych nas przed prze­kra­cza­niem gra­nic roz­sądku w kon­sump­cji228.

Wielcy pro­du­cenci żyw­no­ści to wiel­kie pie­nią­dze. Sam prze­mysł żyw­no­ści prze­two­rzo­nej przy­nosi rocz­nie ponad 2 biliony dola­rów229. Dzięki takiej sile eko­no­micz­nej stać ich na mani­pu­lo­wa­nie czymś wię­cej niż upodo­ba­nia sma­kowe: mogą także wpły­wać na poli­tykę spo­łeczną i bada­nia naukowe. Branża spo­żyw­cza, alko­ho­lowa i tyto­niowa sto­sują tę samą nie­sym­pa­tyczną tak­tykę: blo­kują regu­la­cje proz­dro­wotne, prze­cią­gają na swoją stronę orga­ni­za­cje zawo­dowe, two­rzą grupy naci­sku i znie­kształ­cają prze­kaz naukowy230. Nic dziw­nego, skoro tyle jest mię­dzy nimi kor­po­ra­cyj­nych powią­zań – na przy­kład w swoim cza­sie papie­ro­sowy gigant Phi­lip Mor­ris był też wła­ści­cie­lem zarówno Kra­fta, jak i Mil­ler Bre­wing231.

W roku 2009 branża spo­żyw­cza, by zyskać wpływ na pro­cesy sta­no­wie­nia prawa, wydała ponad 50 milio­nów dola­rów na zatrud­nie­nie 350 lob­by­stów, w więk­szo­ści byłych urzęd­ni­ków pań­stwo­wych wyso­kiego szcze­bla, któ­rzy naj­pierw mieli moż­li­wość wspie­ra­nia inte­resu kor­po­ra­cji od wewnątrz, a po zakoń­cze­niu pracy „w służ­bie cywil­nej” byli wyna­gra­dzani cie­płymi posad­kami w lob­bingu232. Jest to przy­kład tak zwa­nego zja­wi­ska drzwi obro­to­wych – mię­dzy prze­my­słem a jego regu­la­to­rami.

W kolej­nym roku prze­mysł spo­żyw­czy wzbo­ga­cił się o nową broń – kij na doda­tek do wszyst­kich już posia­da­nych mar­che­wek. Dwu­dzie­stego pierw­szego stycz­nia 2010 orze­cze­nie Sądu Naj­wyż­szego w spra­wie Citi­zens Uni­ted sto­sun­kiem gło­sów pięć do czte­rech zezwo­liło kor­po­ra­cjom na wydat­ko­wa­nie nie­ogra­ni­czo­nych sum pie­nięż­nych na kam­pa­nie rekla­mowe miaż­dżące każ­dego, kto odwa­żyłby się im prze­ciw­sta­wić233. Nic więc dziw­nego, że nasi wybie­ralni wysocy urzęd­nicy tak sta­ran­nie uni­kali kon­fron­ta­cji234, godząc się na rząd wiel­kich kon­cer­nów spo­żyw­czych stwo­rzony przez wiel­kie kon­cerny spo­żyw­cze i dla wiel­kich kon­cer­nów spo­żyw­czych235.

W skali glo­bal­nej mamy do czy­nie­nia z ana­lo­giczną dyna­miką. Słabo sły­szalne apele śro­do­wisk zwią­za­nych ze zdro­wiem publicz­nym o dobro­wolne prze­strze­ga­nie stan­dar­dów spo­ty­kają się nie tylko ze wście­kłym opo­rem prze­ciwko istot­nym zmia­nom236