Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Czas przestać piłować gałąź, na której siedzisz!
Wątpliwości, fałszywe przekonania o sobie, kompleksy, przykre doświadczenia… Wszystko to kumuluje się w głębi twojej świadomości, budując twoje „toksyczne ja”, które cię niszczy. Na szczęście nie musisz być posłuszny podszeptom twojego wewnętrznego sabotażysty. Sięgnij po tę książkę, by:
• odbudować poczucie własnej wartości,
• nauczyć się wsłuchiwać w swoje głęboko skrywane pragnienia,
• odważnie stawiać czoła wyzwaniom i wyjść z cienia,
• zyskać kontrolę nad każdą częścią siebie – również tą zranioną,
• rozpoznawać wewnętrznego sabotażystę i przestać go słuchać,
• i wreszcie zacząć żyć tak, jak chcesz.
Masz tylko jedno życie i należy ono wyłącznie do ciebie. Dzięki tej książce już nigdy nie stracisz nad nim kontroli i nie pozwolisz, by cokolwiek stanęło ci na drodze do spełnienia marzeń.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 189
WPROWADZENIE
Czym jest nasza toksyczna mroczna strona?
„Bądź sobą, wszyscy inni są już zajęci”.
– Oscar Wilde
Pewnego ranka zadzwoniła do mnie moja wydawczyni i powiedziała:
– Marie-Estelle, może mogłaby mi pani wyjaśnić, dlaczego ludzie przez całe życie podcinają gałąź, na której siedzą?
– Cóż, pewnie dlatego, że patrzymy w dół, zamiast w górę, i przez to tracimy głowę.
Po skończonej rozmowie pomyślałam, że gdy brakuje nam bezwarunkowej miłości do siebie, stajemy na uszach, by coś zdobyć lub osiągnąć, a następnie sabotujemy efekt naszych starań, gdyż bycie trwale szczęśliwym wydaje nam się niemożliwe.
Negatywne myśli, przekonania czy schematy, nieuzasadnione lęki lub traumatyczne doświadczenia zatruwają naszą egzystencję, popychają nas ku niewłaściwym wyborom, trują naszą teraźniejszość i blokują przyszły rozwój.
Nasza toksyczna „mroczna strona” to ogół reprezentacji, emocji, wyborów i negatywnych postaw, które przeszkadzają nam żyć pełnią życia i realizować siebie. To ona czyni nas zakładnikami roli, w której nie możemy oddychać pełną piersią. Zmusza nas do kompromisów, które powodują, że tkwimy w impasie, albo do wyborów, które ciągną nas w dół. Utwierdza nas w negatywnym postrzeganiu siebie lub innych. Podsyca nasz gniew lub tłamsi naszą kreatywność. Sprzeciwia się naszym marzeniom i intuicjom, sprzyjając lękom i złudnym przekonaniom.
A my nawet sobie tego nie uświadamiamy – albo przyzwyczailiśmy się do tego już w dzieciństwie, albo sądzimy, że nie może być inaczej. Znoszenie nudy w małżeństwie, fałszywych przyjaźni czy pracy wykonywanej z czystej konieczności wydaje nam się normalne: „Takie jest życie, a ja i tak nie mogę narzekać…”.
Doroślejąc, powoli wpadamy w sidła i zaczynamy się utożsamiać z tą drugą naturą, uciekając przed okazjami, żeby osiągnąć szczęście i wolność, lub w ogóle ich nie dostrzegając, gdy się nadarzają. Bo korzystanie z nich wydaje nam się szaleństwem, a nieznane budzi lęk. A także dlatego, że w wolność wpisane jest ryzyko, które wydaje nam się niemożliwe do podjęcia. Zamykamy się na własne marzenia, choć dorastanie powinno iść w parze z rozwojem, a nie ze skostnieniem.
Niestety bardzo często obawiamy się, że przez swoje pragnienia skończymy niezrozumiani i odizolowani, że poniesiemy porażkę lub zostaniemy odrzuceni. Tymczasem powinniśmy zaufać obrazom, które nosimy w sobie od zawsze i które wskazują nam, jak pokierować życiem, by stać się swoim szczytowym osiągnięciem i odnaleźć siebie. Nie chodzi tu o manię wielkości każącą nam uganiać się za władzą, sławą, wieczną młodością czy pieniędzmi. Megalomania bowiem często nie pozwala nam poczuć się naprawdę sobą lub kompensuje pustkę płynącą z wrażenia braku sensu i z życia dążącego jedynie do osiągania możliwie jak największego zysku. Jednak takie podejście wzmaga poczucie absurdu, wewnętrznej pustki i lęku, bo sprawia, że zaczynamy opierać swoje relacje na kontroli i władzy – co jest zupełnym przeciwieństwem spontaniczności, niezależności, a także zaufania i życzliwości.
Nie tak dawno mój współpracownik, a zarazem przyjaciel mający kłopoty w związku spytał mnie, jak zdefiniowałabym życzliwość. Odparłam, że moim zdaniem to ona stanowi różnicę między umową a prawdziwą więzią, między intercyzą a związkiem emocjonalnym, między kontraktem a relacjami zawodowymi. Życzliwość występuje rzadko, ale stanowi gwarancję szacunku i uczciwości.
Choć może się to wydawać dziwne, ratunkiem dla osób ocalałych z piekła i motorem wielkich odkryć była zawsze ta sama postawa zakorzenienia w życiu wewnętrznym i wpatrzenia w noszone w sobie obrazy. Pierwszym krokiem do niezależności jest wsłuchanie się we własne marzenia, bez względu na bieżące realia.
Obecnie dla większości z nas jest to bardzo trudne. Nie pozwalają nam na to otrzymane wychowanie, uwewnętrznione marzenia naszych rodziców lub chęć zadowolenia ich, poważne przeszkody natury ekonomicznej i społecznej, lęk, który zgodnie z ludzką naturą jest dla nas taką samą, jeśli nie większą, motywacją co pragnienia… oraz fakt, że mamy do szczęścia bardziej ambiwalentny stosunek, niż by się zdawało.
Idźmy dalej. Osobiście zaczęłam cieszyć się życiem w dniu, w którym przestałam odwoływać się do tego, co było, tylko pochyliłam się nad obrazami, które miałam w sobie. Nad tym, co „uparcie” tkwiło we mnie od najmłodszych lat. Do tej pory słuchałam siebie tylko w niewielkim stopniu, wciąż przepraszając i dbając, by wilk był syty i owca cała i by nikomu nie przeszkadzać podczas realizacji swoich zamierzeń. W końcu jednak zerwałam z tym, odrzuciłam wszystko, co tak naprawdę do mnie nie pasowało. Uznałam to za marnotrawstwo prowadzące wyłącznie do gorzkiego zmęczenia i trwonienia mojej energii na sprawy i ludzi, które uniemożliwiają mi zrealizowanie najlepszych scenariuszy mojego życia. Jeśli nosimy w sobie obraz naszego marzenia, bieżąca chwila jest tylko przejściową okolicznością, nie zdaje się już ograniczać naszej przyszłości. Staje się etapem, podczas którego możemy swobodnie zasiać to, co chcemy zebrać jutro.
Byłam wtedy w ciężkiej, kryzysowej sytuacji: choroba, małe dziecko, rozwód, raczej długotrwała niemożność wykonywania zawodu, który był jednocześnie moją pasją… A jednak czułam się spokojna i szczęśliwa. Bo od tego momentu mogłam stworzyć swoje życie na nowo, zostawić za sobą dramaty, podnieść się po ciosach, które mnie powaliły, odciąć się od wszystkiego, czemu dotąd byłam zmuszona nadawać znaczenie, a co wcale mnie nie interesowało. Tak naprawdę nie oczekiwałam już niczego od nikogo, a zwłaszcza nie chciałam być pocieszana. Wystarczyło, że żyję i że nie odrzucam swoich marzeń, że dokonuję w sobie transformacji, tak by zachować tylko to, co mi się podoba.
Oznaczało to zaakceptowanie istnienia, wsłuchanie się w siebie, uszanowanie swoich potrzeb i wyborów – choć nie było to dla mnie naturalne zachowanie. Zachęcałam do takich rozwiązań przyjaciół i pacjentów, ale długo nie potrafiłam zastosować swoich rad w stosunku do siebie, czułam, że to tylko czcza gadanina. A posteriori myślę, że bycie rodzicem może znacząco pomóc w wyzwoleniu siebie, bo gdy chcemy dać z siebie swojemu dziecku to, co najlepsze, nie idziemy już na żadne kompromisy. Musimy się pozbyć za wszelką cenę wszystkiego, co nas ogałaca.
Mroczna strona to nasze toksyczne ja, które krępuje proces indywiduacji i przechowuje w sobie wszystko, co je skaziło, przedłużając w ten sposób działanie negatywnej przeszłości. To ja, które nie zadaje sobie pytań. Albo zadaje ich zbyt wiele. Albo zadaje te niewłaściwe. Zatrzaskuje ono drzwi przed nosem naszego głębokiego ja, naszego wewnętrznego dziecka, tego bytu, którym jesteśmy i w którym zawierają się nasze witalność, inteligencja i reaktywność. Bo wszyscy nosimy w sobie rany i cierpienie, choćby tylko płynące z naszej niekompletności i ze świadomości własnych ograniczeń. Toksyczna mroczna strona to ta część nas, która zachowuje się nieodpowiedzialnie i brutalnie wobec naszego jestestwa, uciekając przed tym, co nas rani, w różne zastępcze aktywności lub w uzależnienia albo też szukając zewnętrznych gratyfikacji.
Zamiast przyjąć i wymieść nasze cierpienie, by przekuć je w coś twórczego, negujemy je bez życzliwości i zrozumienia dla własnego sposobu funkcjonowania. W zasadzie zatrzaskujemy drzwi przed nosem pełnego bólu dziecka – być może podobnie jak dorosły, który niegdyś nas zranił. Nie jestem jednak spadkobierczynią idei Jeana-Jacques’a Rousseau, daleko mi do tego.
Istota ludzka ma w sobie zdolność do czynienia i dobra, i zła, a ja w żadnym razie nie uważam dziecka za istotę tabula rasa. Wierzę za to, że cierpienie rodzi cierpienie i że bezwiednie ulegamy wpływowi naszego dziedzictwa. Nasza mroczna strona jest lękliwa i uciekająca, odrzuca introspekcję i uważność, stanowiące jedyne możliwe źródła światła, gdy chce się iść przez życie w pokoju i wolności.
Jak pisze Thích Nhất Hạnh, słynny buddyjski mnich: „Pragnąc złagodzić swój ból, staramy się go nie słyszeć i trzymamy się od niego tak daleko, jak tylko się da. Nawet gdy mamy czas, nie powracamy do samych siebie, bo boimy się zmierzyć z tym cierpieniem”1.
Nawet na wakacjach uciekamy się do rozmaitych strategii i zajęć (telewizja, konsumpcja, rozrywki), przez które unikamy spotkania ze sobą na rzecz ruminacji i lękowego przewidywania tego, co się wydarzy, gdy nasz urlop dobiegnie końca. Bojąc się stawić temu czoła, pozwalamy piętrzyć się cierpieniom. A potem, gdy nadchodzi kryzys wieku średniego, wydajemy się bardzo zdziwieni swoim złym samopoczuciem, problemami zdrowotnymi lub wrażeniem, że wciąż omija nas to, czego pragniemy.
Toksyczna mroczna strona to ja sztywne i lękliwe, które zapomniało, że życie składa się z niepewności, niestałości i niedoskonałości. Nie pozwala nam zakorzenić się w sobie i zachować w sobie otwartego na życie dziecka. Przyzwyczajenia, przekonania, ego i lęk generują sytuacje, relacje i pozbawione głębi wybory, które popychają nas do pójścia jeszcze bardziej w stronę ego, ku większej kontroli i większej… pustce. To ja tak naprawdę jest ubogie w miłość. Kiedy bezwarunkowo kochamy samych siebie, znikają cierpienie, manipulacja czy zależność. Poddanie zostaje zastąpione przez wyrazistą postawę i szacunek wobec siebie i innych. Akceptujemy mówienie „nie” i możliwość rozczarowywania drugiej osoby. Obronną ręką wychodzimy z każdej formy szantażu.
Gdy tylko zaczynamy lokować w sobie wdzięczność i szczęście, przestajemy budować relacje oparte na miłości własnej i na chęci odzyskania czegoś, czego nam brakuje. W konsekwencji stajemy się bardziej wolni, przestajemy żyć jak żebracy i niewolnicy czasu i przypadkowości, zależni od reakcji innych. Wychodzimy naprzeciw drugiej osobie, bo tego pragniemy, a nie potrzebujemy. Nasze szczęście nie jest warunkowane przez losowe „jeśli”, które trzymają nas w oczekiwaniu, niepokoju i napięciu. Bo toksyczna mroczna strona jest zależna. Kiedy zrozumiesz, że miłość jest w tobie, zaakceptujesz, że potrzeba ci innych w ogólności i nikogo w szczególności.
Toksyczna mroczna strona przypomina morze skażone przez wyciek ropy.
Jest przesiąknięta projekcjami i dobrze zakorzenionymi, skostniałymi wyobrażeniami, które pozbawiają nas przenikliwości i prawdziwej wolności – zarówno w relacjach, jak i w wyborach czy w emocjach. Nasz strumień energii zaczyna przypominać tętnicę z blaszką miażdżycową: z roku na rok sztywniejemy, zasypiamy. Toksyczna mroczna strona codziennie utrzymuje nas w tym samym stanie ducha. Przez jej wszechobecność nie dostrzegamy już, że cały czas tkwimy na obronnych pozycjach, jesteśmy pełni lęku, zmartwienia, zmęczenia, rezygnacji lub zgorzknienia – i że po drodze straciliśmy radość.
Zauważ, że obecnie nie ma dnia, byśmy nie słyszeli słowa „detoks”. Czyż nie jest to symptomatyczne dla społeczeństwa, w którym jednostki czują się przytłoczone i zdezorientowane, jednocześnie ciężkie i puste, jakby zaśmiecone? I to nie tylko przez materialne śmieci, metale ciężkie i związki endokrynnie czynne, ale także i przede wszystkim przez nadmiar stymulacji (wszechobecne wiadomości, media społecznościowe, reality show) oraz przemoc, które z wielką szkodą dla nas ukrywają prawdziwy brak duchowości, łączności z samym sobą i wewnętrznego spokoju.
Jak często mijasz osoby o pewnych siebie, uśmiechniętych i odprężonych twarzach? Nigdy? Za taki stan rzeczy nie odpowiada wyłącznie rafinowana żywność – wątpię, czy sok z kapusty wystarczy, by nas wyzwolić. Musimy się oczyścić nie tylko z metali ciężkich i nadmiaru cukru. Czy to przypadek, że obecnie wszędzie pojawiają się centra medytacji, odosobnienia lub jogi, pozwalające „się odciąć” i „naładować”, ale jednocześnie pozostać w otoczeniu ludzi (bo wielu z nas samotność przeraża)? Tak mało wagi przywiązujemy do naszego wewnętrznego bytu, że bardzo często jesteśmy albo zanurzeni w swojej roli i podekscytowani, albo puści. Po drodze straciliśmy to, co przyświecało nam wcześniej…
By stworzyć swoje życie, musimy oczyścić się z emocjonalnych trucizn oraz z całych pokładów uczuć i przekonań, z których nie zdajemy sobie sprawy, a które przeszkadzają nam dostrzegać wszystkie możliwości, jakie oferuje rzeczywistość (świat i my sami), i wybierać świadomie. Bo w imię życia w społeczeństwie promowane są metody pedagogiczne, które nie rozbudzają świadomości dziecka. Oczywiście stymuluje się jego postawy, jakby było zacofane i jakby trzeba je było na siłę dostosować do społeczeństwa; rzadko natomiast aktywizuje się jego świadomość – siebie, innych, natury, słów, sytuacji. Zaszczepiamy w dziecku przekonanie, że rozrywka i nauka stanowią swoje przeciwieństwa. Czyni to z rozrywki wartość, z nauki zaś – niedogodność, a tymczasem świadomość siebie, emocji, ciała, marzeń i innych osób zostaje przed drzwiami przedszkola. Potem, po kilku latach, dziwimy się, że u niektórych dzieci wykształciły się trudności z koncentracją lub zaburzenia zachowania. Ale gdybyśmy się tak nie śpieszyli z odcinaniem ich od wszystkich obecnych w nas z natury dobrych rzeczy, być może socjalizacja byłaby łatwiejsza, a nauka przyjemniejsza. Zgodnie z opinią Donalda W. Winnicotta zabawa to praca dziecka, podczas której kształtują się tożsamościowe i relacyjne punkty odniesienia oraz poszanowanie zasad, a także kanalizują się emocje i popędy.
Tymczasem do zatrucia ja może dojść bardzo szybko… Przyjrzyjmy się tej kwestii.
Drugie imię toksycznej mrocznej strony to ambiwalencja.
Wszystkie nierozwiązane konflikty wewnętrzne to nasi tkwiący w nas sabotażyści. Poprzez ambiwalencję rozumiem opozycję między naszą świadomością a nieświadomością. Na przykład: „Chcę zrobić to czy tamto, ale boję się porażki, czuję się winny, obawiam się rozczarowania lub oceny”. Ta sprzeczność może mieć setki twarzy: na poziomie świadomym chcę odnieść sukces, lecz nieświadomie boję się zdeklasować tatę, realizuję więc wielkie projekty, ale ostatecznie pozwalałam, by coś je storpedowało; chcę zajmować się aktorstwem, ale boję się drwiny; pragnę kochać, jednak boję się stracić zainwestowany czas albo zostać zdradzonym.
Toksyczna mroczna strona jest bardzo pogmatwana, mieszają się w niej nie tylko ja i inny, teraźniejszość i figury przeszłości, ale także – przede wszystkim – prawdziwe pragnienia i kompensacyjne dążenia. Ja i moje role. Bycie i pozory. Bo chcemy być tym, za kogo uchodzimy. Tymczasem prawdziwy spokój przychodzi wtedy, gdy jawimy się takimi, jacy jesteśmy. To wcale nie przekreśla sukcesu, jedynie odrzuca impas, w jakim tkwimy.
Toksyczna mroczna strona jest bluszczowata, ślepa i lękowa. W byciu sobą przeszkadzają nam nasz wewnętrzny dyskurs i to, jak postrzegamy samych siebie. Jeśli widziałeś w kinie trylogię o Batmanie w reżyserii Christophera Nolana, być może pamiętasz scenę, w której Christian Bayle próbuje wyjść z szybu studni-więzienia, podciągając się w górę. Ale udaje mu się uwolnić dopiero, gdy decyduje się puścić sznur; przy wcześniejszych próbach ten mu przeszkadza, a Bayle, obijając się o ściany studni, spada na sam dół, pomiędzy innych więźniów. Ta scena mówi nam, że aby żyć i oddychać pełną piersią, musimy przeciąć pępowinę, która utrzymuje nas w archaicznym łonie. Musimy wziąć przykład z dziecka, które śpieszy się do życia, żeby się nie udusić i nabrać wiatru w skrzydła. Ten obraz pokazuje, że jeśli chcemy istnieć, jesteśmy zmuszeni puścić sznur i pokonać swoje lęki. Tymczasem wszyscy mamy takie sfery, w których zamiast oddychać pełną piersią, tkwimy bezwolnie w ciemności, bez światła i powietrza. Dla niektórych jest to życie zawodowe. Dla innych – uczuciowe. Wszystko zależy od dziedziny, na którą projektujemy swoje lęki lub, przeciwnie, w której przyjmujemy swoją tożsamość i swoje pragnienia jako dorosły zdolny wejść w dialog ze swoim wewnętrznym dzieckiem. Niektórzy z nas uczą się tego bardzo długo. Ale jeśli mnie się to udało, może się udać każdemu. Widzę to na przykładzie moich pacjentów. To nie jest kwestia wiary, takie są fakty.
Toksyczna mroczna strona odrzuca prawdę o wewnętrznej, ale i zewnętrznej rzeczywistości, woli negować oczywistość i wypalać się, odsuwając od siebie cierpienie i uciekając przed nim, odtwarzając wcześniej doświadczoną przemoc na sobie lub swoich bliskich, zamiast zaakceptować i przyjąć to, co jest teraz. Taka postawa generuje bowiem olbrzymią energię zrozumienia i przemiany. Toksyczna mroczna strona sprawia, że każdego dnia marnujesz dziewięćdziesiąt procent swojej energii na utrzymywanie dystansu między tym, kim jesteś naprawdę, a rolą, do której tylko się adaptujesz, ponieważ uspokaja cię ona lub dowartościowuje. Bo gdy zdejmujesz maskę, najpierw czujesz ekscytację, potem wściekłość, a w końcu znowu pustkę – musisz więc zaczynać od nowa, z większą mocą. To zaś oznacza, że twoim motorem nie są już pasja i chęć dzielenia się nią z innymi, ale twoje braki i kruchy narcyzm.
A ja bym chciała, żebyś kochał siebie w sposób bezwarunkowy, niezależnie od wszystkiego, nie wpadając jednak w samozadowolenie, ale osiągając większy spokój. Dopóki nie zniwelujesz tego rozziewu, będziesz żył jakby obok siebie, zadowalając się niezwykle rozczarowującymi, efemerycznymi i powierzchownymi przyjemnościami, czy to w sferze uczuciowej i relacyjnej, czy realizując swoje możliwości intelektualne i twórcze. Im bardziej będziesz się starał oddzielić i odizolować poszczególne płaszczyzny swojego życia, zamiast pracować nad ich połączeniem i uszeregowaniem, tym bardziej będziesz się czuł pusty, rozdarty, zmęczony lub zirytowany. Tymczasem można włożyć tę energię w co innego; powinieneś nią dysponować, by stworzyć sobie takie życie, w którym będziesz w nieustannym dialogu ze sobą i w którym, nie wkładając w to szczególnych starań, nie będziesz ulegał manipulacji ani zależał od nikogo. Odkryjesz wówczas, niezależnie od działań innych, to wewnętrzne i niewyczerpane źródło, jakim jest radość życia. Naprawdę będzie ci wszystko jedno, co robią inni, bo płynnie i naturalnie będziesz zachowywał właściwy dystans wobec poszczególnych osób.
Gdy nasze czyny, myśli, wybory i przekonania zostaną ustawione we właściwym porządku, toksyczna mroczna strona przestanie istnieć. A jeśli ona przestanie istnieć, nie będzie już możliwości, by wpływali na nas toksyczni ludzie, bo nikomu nie damy władzy sprawiania nam cierpienia. Czy przyznasz jeszcze komukolwiek, w tym sobie, moc torturowania ciebie? Oczywiście, że nie. Cierpienie stanowi nieodłączną część życia, ale nie chodzi o to, by samemu go poszukiwać.
Toksyczna mroczna strona żyje w przeszłości i przeszkadza w ewolucji i wznoszeniu się na wyższy poziom. Jesteś swoim ciałem, swoimi emocjami i swoimi myślami. Potrzebujesz zatem zdjąć ze swojego ciała cierpienie i emocje, które cię ograniczają, i myśli, które cię blokują.
MARIE-ESTELLE DUPONT
CZĘŚĆ 1
Zidentyfikować swoją toksyczną mroczną stronę: wewnętrzny sabotażysta o wielu obliczach
Zacznij od uporządkowania każdego obszaru swojego życia: zawodowego, uczuciowego, rodzinnego, przyjacielskiego, emocjonalnego, duchowego. Przyjrzyj się, jaką jego część zajmują obecnie poszczególne sfery. Być może na pierwszy rzut oka niektórym wydaje się, że pewne dziedziny ich nie dotyczą. Zbadaj, jakie są twoje spontaniczne odczucia na myśl o każdej z nich, na przykład frustracja w sferze zawodowej, braki lub niedopowiedzenia w uczuciowej, lęk w rodzinnej, rozczarowanie w przyjacielskiej… Sprawdź, jak jedne rzutują na drugie: dla przykładu rozwój zawodowy pozwala nie odczuwać rozdarcia w obszarze uczuciowym albo pustki w duchowym. Pomyśl, na jakich płaszczyznach odczuwasz bycie „w zawieszeniu” lub frustrację.
Od tego, że twoje życie wydaje się doskonałe, nie poczujesz się dobrze. Często powtarzamy, że „trzeba iść naprzód”, nie dostrzegając, że chodzi raczej o ucieczkę naprzód. Postęp to nie karność czy uparte trwanie w nieszczęściu. Gdy spoglądamy ciągle w jeden punkt, w końcu dochodzimy do ściany. By zidentyfikować swoje toksyczne ja i wieść życie, o jakim marzymy, lepiej na chwilę odsunąć na bok swoje ego i swoje przekonania. Robienie podsumowań zawsze jest nieco bolesne. Niemniej niniejsza książka nie jest w stanie odpowiedzieć na indywidualne pytania, postawić „diagnozy” ani podać gotowych odpowiedzi, które będą dotyczyć właśnie ciebie. Niektórych z nas nie da się wyprowadzić z równowagi, bo nie zdajemy sobie sprawy, że tkwimy w narzuconej nam roli. Inni są spokojni, bo żyją w głębokiej zgodzie ze sobą, nie doświadczając obniżenia nastroju. Jeszcze inni nieświadomie odnoszą korzyści z dostosowywania się do swojego stanu. Wzięcie się w garść w każdej dziedzinie życia to poważna praca! Ale jeśli wyruszysz odkrywać siebie, masz szansę na spotkanie z ciekawą osobą, choć czasem może cię ono wytrącić z równowagi. Nie osądzaj siebie i nie zniechęcaj się, nie wyciągaj pochopnych wniosków. Bądź radosny i ciekawy: od poznania siebie zaczyna się szczęście!
Żeby nie zabłądzić w labiryncie, zacznij jak mitologiczny Tezeusz od nici Ariadny. Zmusi cię to do zadania sobie pytań pozwalających dotrzeć do powodów twojego złego samopoczucia czy też przekonań lub doświadczeń, przez które bez przerwy doświadczasz tego samego rozczarowania, doznajesz tego samego braku satysfakcji czy też jesteś spętany tym samym ograniczeniem. Nie bój się, twoja egzystencja przyjmie po prostu bardziej spójny bieg.
„Wizja lokalna” zawsze przynosi niespodzianki. Niekoniecznie przyjemne, ale zawsze wyzwalające. To proste ćwiczenie pozwoli ci rozjaśnić myśli, nawet jeśli po jego wykonaniu zaleje cię przypływ takich emocji jak złość czy lęk. Przyjrzyj im się bez paniki. Potem zanotuj, co konkretnie mogłoby je wyciszyć. Na przykład: „Poczułabym się lepiej w swoim życiu uczuciowym, gdybym powiedziała Fabrice’owi, że jego nieustanne wątpliwości męczą mnie i odbierają mi chęć do angażowania się”, „Poczułbym się bardziej dumny z siebie, gdybym zaczął szukać innej pracy, zamiast tkwić w takiej, która mnie nie satysfakcjonuje i nie daje mi perspektyw”.
Nie bój się ze sobą rozmawiać tak, jak rozmawiałbyś z kimkolwiek innym. Jesteś przecież jedyną osobą, z którą z pewnością spędzisz całe życie. Nie ignoruj samego siebie! Masz tylko jedno życie i należy ono wyłącznie do ciebie. Nic cię nie zmusza, by biernie je znosić!
Na początek chodzi o dokonanie oceny, na jakim poziomie i w jakim obszarze twoja relacja z samym sobą jest toksyczna. Na szczęście niekoniecznie dotyczy ona wszystkich dziedzin twojego życia. Niemniej stanowimy całość, więc toksyna szybko rozlewa się na wszystkie jego sfery, nasze myśli i przekonania oddziałują bowiem na nasze ciało i nastawienie, na przykład wypalenie zawodowe wpływa na życie seksualne.
Negatywne myśli dręczą cię i pozbawiają energii, a ten stan zmęczenia i przybicia, który napełnia stresem twoje ciało i osłabia system immunologiczny, umacnia w tobie automatycznie negatywny obraz samego siebie. Jak nie czuć się godnym pożałowania i zniechęconym, gdy jest się wyczerpanym? Przeszłość mogła stworzyć w nas ja, które zna tylko taką postać siebie, do jakiej zostało uwarunkowane. Mamy zatem fałszywy obraz siebie, który zamyka nas w cierpieniu. Nieważne, czy nazwiemy je „ja – ofiarą” czy „ja, które nie kocha siebie” – mowa tu o bólu, uświadomionym albo i nie. Niektórzy z nas przychodzą na konsultacje z bolesnym brakiem szacunku dla samych siebie. Inni zaś zastępują go nadmierną miłością własną i uciekają przed siebie.
Musimy więc zidentyfikować, w jakim (lub w jakich) obszarze (obszarach) manifestuje się nasza toksyczna mroczna strona – po to, by móc zacząć uprzątać negatywne schematy i powstrzymać to skażenie, do którego się już przyzwyczailiśmy!
Niektóre doświadczenia zraniły nas i mocno zaważyły na naszym postrzeganiu siebie, innych i życia. Mogły wręcz ukształtować w nas ja, które nie kocha siebie. Nie tylko ciężar tych doświadczeń jest w tej kwestii decydujący. Zdolność człowieka do wykształcenia i podtrzymania życzliwości wobec siebie samego i innych wynika z rozmaitych czynników, z których tylko część jest wrodzona.
W tej części książki zajmę się traumami ogólnie, następnie specyficznym wpływem rodzinnych tajemnic na ja, a w końcu tym, jak doświadczone w dzieciństwie relacje rodzinne rzutują na ciebie i czy pozwoliły ci one wejść w zdrową i spokojną relację z samym sobą.
1
Traumy i rodzinne sekrety
Dreszcze, słabość, przerażenie… Prędzej czy później każdy z nas przeżywa coś wstrząsającego, co naznacza go i co przypomina o sobie niespodziewanie, gdy myślimy, że już dawno o tym zapomnieliśmy.
Świadectwa
Dwudziestoczteroletnia Mélissa jako dziecko była maltretowana przez ojca. Niedawno zamieszkała ze swoim partnerem.
Opowiada: „Obróciłam się, a on patrzył na mnie z szyderczym uśmiechem mojego ojca. Nigdy nie widziałam u niego podobnej miny, przecież jest bardzo uprzejmy. Poczułam taki strach, że aż mnie zemdliło”.
Z kolei Dominique niedawno rozwiódł się z żoną, która zdradzała go przez wiele lat, i zaczął się spotykać z młodą kobietą.
Wyjawia mi: „Uśmiechała się, odpowiadając na SMS-y od przyjaciół, a ja pomyślałem: «Znowu się zaczyna». Zakręciło mi się w głowie. Powiedziałem, że nie jestem jeszcze gotów na nowy związek, i dosłownie stamtąd uciekłem”.
Lęk – dotyczący określonego obszaru lub bardziej uogólniony – może być uświadomiony w mniejszym lub większym stopniu. Dotyka na przykład relacji uczuciowych, jak w przypadku Dominique’a, który najpierw unikał odczuwania go, rezygnując ze wszelkich więzi uczuciowych na rzecz relacji fizycznych bez przyszłości, a następnie dzięki poznaniu pewnej młodej kobiety zrozumiał, do jakiego stopnia obawia się, że po raz kolejny zostanie zdradzony. Dominique wręcz tego oczekuje, nie umie sobie wyobrazić, że dziewczyna może wysyłać SMS-y do przyjaciół, a nie do kochanka.
Po przeżyciu traumy mamy więc, nie zdając sobie z tego sprawy, skłonność do „wypychania” przed siebie tego, co jest za nami, do projektowania przeszłych doświadczeń na teraźniejszość i do interpretowania sytuacji, słów i spojrzeń w świetle tego, co przeżyliśmy i co odcisnęło na nas swoje piętno.
Jeśli całe nasze dzieciństwo było naznaczone deprecjonującym lub wrogim spojrzeniem brata czy rodzica, trzeba będzie popracować nad oczyszczeniem tych filtrów, by już więcej nie traktować innych osób tak, jakby były one tożsame z figurami z przeszłości.
Nasz mózg bowiem, nie znosząc próżni, wypełnia nieznane tym, co zna.
Gdy poznajemy nową osobę, często mamy skłonność do tego, by nieświadomie stawiać znak równości między nią a ludźmi, których znaliśmy wcześniej. A ponieważ to umysł tworzy rzeczywistość, jesteśmy w stanie, nawet się nie spostrzegając, sprowokować drugą osobę, której fizyczność przywodzi nam na myśl brata czy rodzica, do zachowywania się tak jak oni. Powrócimy do tego w kontekście relacji uczuciowych, by zobaczyć, w jaki sposób zagnieżdżają się w nas przesadna nieufność lub nieadekwatne wybory, a także jak sami sprawiamy czasem, że początkowo niespecjalnie toksyczna osoba staje się toksyczna.
Traumy odciskające najgłębsze piętno manifestują się głównie poprzez negatywne symptomy – znieczulenie uczuciowe czy brak życia emocjonalnego mogą stać się sposobem na niezbędne odcięcie się od traumatycznego wydarzenia, pozwalając jednostce się nie zatracić.
Przypadki osiemnastoletniego Solala i Soni
Nieskazitelny i zrównoważony Solal, sztywno siedząc w fotelu, opowiada mi pozbawionym uczuć głosem o traumie, która jest wszechobecna w jego życiu: młodsza siostra zginęła na jego oczach, gdy miał pięć lat. Solal nie wykazuje oczywistych objawów – można się ich jednak domyślić, doszukać w szczelinach i w pustych miejscach, które pozostały po emocjach. Mężczyzna mówi mało i mało się uśmiecha, stracił kontakt ze swoimi uczuciami. Unika zajmowania stanowiska. To student bez historii. Szczęśliwie jego wyobraźnia pozostaje nieskrępowana i to pozwala nam na nowo złapać kontakt z życiem tlącym się w nim. Stwierdza: „Mógłbym się porównać do góry lodowej. Jestem zimny i nie uzewnętrzniam uczuć. Wszystkie pozostają ukryte w moim wnętrzu”. Tego sobotniego poranka rozpoczyna odmarzanie.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
1. T.N. Hạnh, Prendre soin de l’enfant intérieur, Belfond, Paris 2014. Cytaty z prac obcojęzycznych, jeśli nie zaznaczono inaczej, w przekładzie tłumaczki. [wróć]